Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

»Rozdział 1

Powiew chłodu wdarł się do jej mieszkania, przez co poczuła na swych ramionach gęsią skórkę, dlatego przykryła się jeszcze szczelniej kołdrą. Chwilę później po mieszkaniu rozniosło się przerażające brzęczenie budzika, które wyrwało ją ze spokojnego snu. Ze wszystkich sił próbowała zignorować irytujący odgłos, lecz wydawało jej się, jakby z każdą chwilą jeszcze bardziej się nasilał. Po omacku zaczęła szukać przedmiotu w celu wyłączenia go, jednak było to o wiele trudniejsze, niż się wydawało. Wreszcie po paru minutach odnalazła upragniony guzik, który wyłączył przeklęte urządzenie, po czym przetarła nadal zaspana dłonią twarz i wstała, choć było to dla niej niebywale trudne. W końcu kto by pragnął iść do pracy, zamiast leżeć w przyziemnym raju zwanym łóżkiem.

Przygotowania ku jej zdziwieniu szły w miarę sprawnie, jednak nie podnosiło jej to na duchu. Wiedziała, że mimo to i tak wyjdzie na ostatnią chwilę. Już pół godziny później stała przed szafą, zastanawiając się co na siebie założyć, co było życiowym dylematem kobiet, który każdy dobrze znał. Jednak jej wybór od razu po krótkim zastanowieniu padł na czarną sukienkę, która pomimo tego, że była skromna, miała w sobie coś przyciągającego. Spojrzała kątem oka na zegar, który pokazywał, że do wyjścia zostało jej jedynie dziesięć minut.

Zacisnęła usta w cienką linię i zrezygnowała ze śniadania, które mogła przecież kupić gdzieś na mieście, a wolała ten czas poświęcić na dojazd. W końcu poranny gwar miasta i pośpiech gwarantował pobyt w korkach, a to dokładało jej kolejnej dawki stresu tego dnia. Spojrzała w lustro, po czym poprawiła włosy i przez chwilę przyjrzała się swojemu odbiciu, a następnie wzięła kluczyki oraz teczkę z blatu i wyszła z mieszkania.

Wpadła do kancelarii, jak burza jednocześnie, próbując zachować przed innymi spokój. Ten dzień szczególnie nie należał do najlżejszych, a wypadek na drodze tylko pogorszył jej humor, ponieważ zmarnował jej cenny czas, który był na wagę złota. Otworzyła szklane drzwi swojego gabinetu i usiadła na czarnym fotelu, wydobywając z siebie westchnięcie i otworzyła swoją aktówkę, po czym wyciągnęła całą jej zawartość. Były tam różne sprawy, które przyjęła. Trzeba było przyznać, że nieźle się spełniała w swoim zawodzie. Nie przegrała prawie żadnej sprawy, ale nie podejmowała się też byle czego, jeżeli widziała, że nie ma o co walczyć, to po prostu zlecała to komuś innemu.

– Panno Crowe – usłyszała głos swojej sekretarki, która wychyliła się zza drzwi.

– Coś się stało Nadio? – zapytała, przyglądając się szczupłej blondynce, która była ubrana w czarną ołówkową spódnicę i białą koszulkę. Była jedyną tutaj osobą, na której mogła w stu procentach polegać i nie bała się, że ją zawiedzie.

– Zgłosił się do nas niejaki Samuel Mortez, prezes firmy Russell. Prosił panią, by reprezentowała go pani na sali sądowej w sprawie oskarżenia o usiłowanie zabójstwa – odparła, poprawiając swoje okulary z czarnymi oprawkami. 

– Przeciw komu wniósł oskarżenie? – Uniosła do góry brwi i odchyliła się lekko na fotelu.

– Z tego, co wiem to przeciw Madison Blackley. Młodej mutance, która rzekomo go zaatakowała, chociaż ma świadków, którzy twierdzą, że była wtedy z nimi i nie ma z tym nic wspólnego. 

– Znasz moją opinię na ten temat – odparła, zakładając nogę na nogę. – Powiedz, że aktualnie nie mogę tego przyjąć i poleć mu jakiegoś beznadziejnego adwokata – dodała, biorąc do ręki pozwanie szefa zabytku, w sprawię kradzieży cennego antyku. Nadia westchnęła, mając świadomość, że mężczyzna będzie się z nią wykłócał, dlatego już szykowała się na pozbycie się kolejnego natrętnego klienta.

– Chciałam jeszcze przekazać, że ktoś na panią czeka. – powiedziała nerwowo i przełożyła do drugiej ręki spadające jej prawie arkusze papieru.

– Nie przypominam sobie, żebym była z kimś umówiona. Każ mu zapisać się na spotkanie, a jeżeli nie ma tyle cierpliwości, to niech poszuka kogoś innego – odparła obojętnym tonem. Powinna się już dawno do tego przyzwyczaić, ale wciąż irytowali ją ludzie, którzy nie zważali na jej napięty grafik i zawsze uważali, że ich problem jest na tyle poważny, że nie może zaczekać.

– Ale to Jacob Turner – wypaliła, a brunetka momentalnie uniosła wzrok znad dokumentów i przez chwilę milczała.

– No dobrze, wpuść go – westchnęła, a pracownica szybko poszła przekazać wiadomość mężczyźnie. Brązowooka szybko pozbierała w tym czasie porozrzucane lekko kartki, po czym ułożyła je na jeden stos, a następnie poczekała, jak mężczyzna zapuka do jej drzwi. – Proszę, wejdź.

– Dawno się nie widzieliśmy – powiedział, siadając na krześle naprzeciwko niej.

– I miałam nadzieję, że tak pozostanie. – Uśmiechnęła się sztucznie i modliła się, aby to spotkanie jak najszybciej się zakończyło, choć był to dopiero początek. – Możesz mi wytłumaczyć, czemu zaszczyciłeś mnie swoją obecnością?

– Mówiłem, żebyś przestała się wtrącać w sprawy mutantów – powiedział i uważnie jej się przyjrzał oraz pomieszczeniu, w którym się znajdowali. Liczył w głębi duszy, że coś go tu naprowadzi, przez co miałby dowody na potwierdzenie swojej tezy.

– Nie wiem, o czym mówisz – skłamała. Musiała przyznać, że zmartwiło ją to jedno zdanie wypowiedziane przez blondyna. Nie chciała sprowadzać na siebie żadnych podejrzeń, ponieważ takie oskarżenia mogły wzbudzić niepotrzebny niepokój wśród jej klientów, co zaszkodziłoby jej karierze. Od zawsze nie lubiła Jacoba, a teraz nienawiść, jaką do niego czuła jedynie wzrosła. Ścigał niczemu winnych ludzi, którzy zawinili jedynie tym, że urodzili się z genem X, a sam był jeszcze gorszy niż większość z nich.

– Wiem, że im pomagasz i fałszujesz ich dokumenty – prychnął i spiorunował ją wzrokiem. – Od zawsze wiedziałem, że jesteś jakaś podejrzana, a teraz moje obawy się potwierdziły.

– To tyle, co masz mi do powiedzenia? – zapytała, spoglądając na niego wymownym wzrokiem. – To, co mówisz, jest wyssane z palca, więc jeżeli nie masz mi nic ciekawszego do powiedzenia, to prosiłabym cię o opuszczenie tego pokoju – dodała, wracając do swoich poprzednich obowiązków.

– Teraz jeszcze nie mam na ciebie dowodu, ale gdy tylko go znajdę, przyjdę po ciebie – zagroził i wstał z krzesła, opuszczając z trzaskiem pomieszczenie. Przeklęła w myślach, wiedząc, że niebieskooki nie odpuści i zacisnęła ze złości pięści. Tego się właśnie obawiała, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że znajdzie się wreszcie ktoś, kto wpadnie na jej trop, co było jedynie kwestią czasu.  

Jak wam się podoba pierwszy rozdział?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro