Rozdział 8 - Ewolucja
„Póki człowiek nie straci reputacji, nie zdaje sobie sprawy, jakim była mu ona ciężarem i czym jest prawdziwa wolność".
Yuuri czytał to samo zdanie już dziesiąty raz. Wyrwana z zeszytu kartka z wieloma wgnieceniami i plamą po soku aż prosiła się o wyrzucenie do kosza. Dlaczego by nie przepisać przetłumaczonego wywiadu do pliku w Wordzie i pozbyć się nędznego świstka papieru? To był dobry pomysł. A mimo to Japończyk miał wątpliwości.
Może należało zachować tę kartkę jako przestrogę? Na wypadek, gdyby jeszcze kiedyś pojawił się groźnie wyglądający typek o wątpliwych zamiarach i zaproponował, że zrobi Yuuriemu przysługę? Katsuki powinien zachować przyniesioną z imprezy Jacka kartkę, żeby nigdy nie zapomnieć o tym, co się stało. Żeby nie dopuścić do powrótki z horroru.
Zawalił program dowolny, ponieważ był zbyt ufny. Pozbawił się szans na finał Grand Prix, ponieważ za bardzo zależało mu na Viktorze. Stracił szacunek kolegów z uczelni, ponieważ szedł za głosem serca. A serce nakazało mu martwić się o idola, gdy zamiast tego powinien martwić się skokami i piruetami. Uczucia, uczucia... wszędzie te cholerne uczucia!
Ech, czasami byłoby łatwiej, gdyby po prostu ich nie miał. Albo gdyby potrafił na chwilę je wyłączyć.
„Póki człowiek nie straci reputacji..."
Ciekawe, czy Viktor rzeczywiście czytał „Przeminęło z wiatrem"? I czy miał na myśli tą samą interpretację cytatu, co Yuuri?
Wzdychając, Japończyk przekręcił się na drugi bok. Leżał teraz twarzą do okna. W Detroit lało jak z cebra. Spływające po szybie krople deszczu wyglądały trochę jak łzy. Gdy Yuuri i Phichit wyszli rano z lodowiska, okazało się, że śnieg zupełnie stopniał. Podobnie jak staw koło Akademika, na którym dzieciaki z okolicy czasami jeździły na łyżwach.
Smutno, mokro, szaro. Nie to co otulona płaszczem białego puchu Moskwa. Tam ponoć szalała burza śnieżna. Swoją drogą, czy to już czas?
- I jak tam? – Yuuri zwrócił się do Phichita.
- Za wcześnie. – Taj leżał na brzuchu przed laptopem, z długopisem w zębach i Buddą na głowie – Nasza ulubiona blogerka jest już na miejscu, ale jeszcze nie zaczęli rozgrzewki.
- Zawołaj mnie, gdy wyjdą na lód, dobra?
- Jasna sprawa!
Yuuri zdjął okulary i ukrył twarz w poduszce. Ponownie wrócił myślami do nieszczęsnego cytatu.
„Póki człowiek nie straci reputacji..."
W świecie, w którym te słowa wypowiadał Rhett Butler, „reputacja" oznaczała postępowanie według określonego schematu. Kobieta była damą, mężczyzna dżentelmenem, wdowy nosiły czerń, a żołnierze rany po kulach. Osoby nie dostosowujące się do wyznaczonych zasad były potępiane przez społeczeństwo.
„Póki człowiek nie straci reputacji..."
W świecie, w którym te słowa wypowiadał Viktor Nikiforov, „reputacja" mogła być interpretowana na milion różnych sposobów. Jeżeli przyjąć, że sportowcy z dobrą reputacją to sportowcy z dużą ilością sponsorów, to Yuuri miał fatalną reputację, a Viktor – doskonałą. Jednak w tej sytuacji krył się pewien haczyk. Katsuki nie miał sponsorów, a zatem mógł zachowywać się i jeździć, jak chciał - czyli całym sobą i z sercem na wierzchu. A może należało powiedzieć, że nie miał sponsorów, ponieważ zachowywał się i jeździł właśnie w taki sposób? Cóż, tak twierdził Celestino.
A Viktor? No cóż, Yuuri nie znał go osobiście, więc nie wiedział, jak było naprawdę. Jednak miał swoje teorie. Nie ulegało wątpliwości, że srebrnowłosy łyżwiarz lubił postępować „po swojemu". To jednak nie zwalniało go z przestrzegania pewnych wymogów. Ściślej mówiąc – tych narzucanych przez „reputację". Reputację, za którą mogli się kryć sponsorzy, media, albo i sam fakt niesienia na swoich barkach nadziei całego kraju.
Nikiforov był bohaterem Rosji. Bohater Rosji to ktoś znacznie ważniejszy niż prosty chłopak z Hasetsu. Bycie bohaterem Rosji wiązało się z pielęgnowaniem określonego wizerunku, z graniem pod publikę i – co najważniejsze! – z panowaniem nad emocjami. Nie żeby Yuuri coś o tym wszystkim wiedział. Po tamtym wspaniałym występie na Skate America zostanie bohaterem Japonii i postawienie się w sytuacji Viktora raczej mu nie groziło.
A mimo to... od czasu rozpoznaniu cytatu czuł ze swoim idolem coś na kształt więzi. Wielu rzeczy nie był pewien, ale co do jednej nie miał wątpliwości - pragnął żyć i jeździć na łyżwach w sposób, który jemu samemu przynosiłby uczucie spełnienia. To właśnie była jego interpretacja „wolności".
A jeśli Viktor myślał podobnie, to Yuuri z całego serca mu kibicował. No bo z jakiej racji Viktor miałby być spętany przez swoją reputację? Ktoś taki jak on nie zasługiwał na to, by być spętanym przez cokolwiek. Ktoś tak... kreatywny... oryginalny... odważny... ktoś pokazujący na lodzie tyle gracji i piękna! Ktoś nienasycony, wciąż próbujący nowych rzeczy! Ktoś nieustannie zaskakujący takiego jednego Japończyka...
Dla mnie Viktor nie musi być bohaterem Rosji. – w myślach szepnął Yuuri – Nie musi nawet być Mistrzem Świata. Wystarczy mi, że będzie tym samym łyżwiarzem, który zawsze mnie inspirował. Viktor, ty nie musisz nikomu niczego udowadniać! Bądź sobą i nie pozwól nikomu wmówić sobie, że to nie wystarcza! Nie znam cię, nie spotkaliśmy się... ale uważam, że jesteś wyjątkowy. Ktoś, kto jeździ na łyżwach w taki sposób, musi być wyjątkowy...
- Yuuri, zaczyna się!
Japończyk założył okulary i przetransportował się na łóżko współlokatora.
No, nareszcie! Od czasu porażki na Skate America, jedynym, co pozwalało mu zachować spokój umysłu, było odliczanie dni do Rostelecomu. Oglądanie przejazdów Viktora stanowiło pewien rodzaj terapii. Nie tylko dlatego że miło było popatrzeć na tak świetne łyżwiarstwo. Przede wszystkim, świadomość, że rosyjski geniusz nadal był numerem jeden, wypełniała serce Katsukiego ulgą.
Nikiforov nie zamierzał w najbliższej przyszłości opuszczać swojego wygodnego miejsca na szczycie. Japończyk nadal miał trochę czasu, by rozwinąć swoje umiejętności i doścignąć ukochanego idola.
Viktor nigdzie się nie wybiera. – powtarzał sobie Yuuri – To, że schrzaniłem jedne zawody, jeszcze nie znaczy, że wszystko zaprzepaściłem. Viktor wciąż na mnie czeka!
Oczywiście wiedział, że to tylko pobożne życzenia – Rosjanin z całą pewnością na nikogo nie czekał, a po prostu robił swoje... ale, mimo wszystko, miło było myśleć o tym w ten sposób.
- Witajcie ponownie, maniacy łyżew! – na ekranie pojawiła się dziewczyna z różowymi kucykami i mnóstwem kolczyków w prawym uchu; była córką jednego z trenerów i prowadziła bloga, na którego wrzucała liczne filmiki z zawodów – Nie wiem, jak u was, ale my, w Moskwie mamy ósmą rano i minusową temperaturę!
- My mamy północ. – rzucił Phichit – Leje deszcz, śniegu nie ma i nie można ulepić bałwana!
Posłał przyjacielowi rozżalone spojrzenie. Yuuri poklepał go po ramieniu.
- No już, nie przejmuj się! Progrozy pokazały, że u nas też niedługo będzie mróz. Jeszcze ulepisz bałwana na podobnieństwo Buddy!
Chodziło rzecz jasna o tego Buddę, który siedział na głowie Phichita, a nie „grubego ważniaka", jak Taj zwykł nazywać prawdziwego świętego mnicha.
- Różowej Roksanie to fajnie! – współlokator Katsukiego westchnął – Ma u siebie tyle śniegu, że mogłaby ulepić całą armię chomików! Buu, ja też chcę do Moskwy!
Yuuri zastanowił się od niechcenia, ile „sztuk" chomików Taj planował zrobić, ile zajmie ulepienie tych wszystkich chomików, gdzie odbędzie się lepienie i – co najważniejsze! – jak się z niego wykręcić. Jeśli wierzyć siostrze Chulanonta, rekordowa liczba uformowanych przez Phichita śnieżnych gryzoni wynosiła sto jeden.
- Jestem na lodowisku w Łużnikach i widzę, że nastroje przed programem dowolnym są dosyć bojowe! – Różowa Roksana puściła oko do kamerki i odsunęła się, by dać oglądającym lepszy widok na taflę – Minie jeszcze wiele godzin, zanim poznamy ostatecznego zwycięzcę Rostelecomu wśród solistów... a na razie mamy okazję poobserwować poranny trening i sprawdzić, w jakiej formie są co poniektórzy zawodnicy. Tutaj mamy Guillaume'a Fontaine'a... uch, chyba mu zimno! Jedzie opatulony na cebulkę!
Francuz ćwiczył energiczną sekwencję kroków, jednak Yuuri był zbyt zajęty wypatrywaniem srebrnej kitki, by coś na ten temat powiedzieć.
- Bardzo ładne krawędzie. – skomentowała blogerka – O, a to chyba debiutujący w seniorach Michele Chrispino. Auć! To musiało boleć! Biedaczek zagapił się na stojącą za bandą siostrę i zaliczył glebę przy potrójnym akslu. Oj, Michele, Michele... lepiej nie rób takich rzeczy podczas właściwego przejazdu!
- Ma na swoim Instagramie same zdjęcia siostry. – Phichit poinformował przyjaciela – Do tej pory nawet nie wiedziałem, jak koleś wygląda... O, zobacz! To Viktor!
Na widok ubranego w czarny dres idola Japończyk uśmiechnął się.
- Faworyt zawodów, Viktor Nikiforov. – Różowa Roksana pomachała do Mistrza Europy, ale jej nie zauważył – Przypominam, że program krótki pojechał śpiewająco. Ma nad rywalami sporą przewagę. Oho! Właśnie przymierza się do skoku...
Z ust obu chłopaków wyszedł zaskoczony jęk. Yuuri i Phichit jednocześnie wybałuszyli oczy. Japończyk zaczął wymacywać twarz, żeby się upewnić, czy aby na pewno ma na nosie okulary.
Viktor nie zaliczył upadku - w ostatniej chwili uratował się, dotykając dłonią lodu. Związane w kucyk włosy musnęły taflę.
- Uuuuch! – blogerka zatkała dłonią usta – To naprawdę wielka rzadkość widzieć Nikiforova mającego problemy z potrójnym lutzem! Ostatnim razem spierdzielił ten skok... yyy... w czasach juniorskich? To było tak dawno temu, że nawet nie pamiętam. No, no... chyba nasz mistrzunio jeszcze się do końca nie obudził?
Czując w gardle nieprzyjemną suchość, Katsuki pokiwał głową.
Roxy ma rację. Viktor jest po prostu niewyspany. – tłumaczył sobie, stopniowo uspokajając oddech – Za chwilę rozgrzeje się i zacznie normalnie jeździć.
Mistrz Europy wykonywał właśnie piruet w pozycji wagi. Na widok wygiętej pod idealnym kątem smukłej nogi, Japończyk wydał westchnienie ulgi. Ach, Viktor jak zawsze miał mnóstwo gracji! Chociaż z tak długimi włosami pewnie było mu trochę niewygodnie...?
Japończyk oczekiwał, że po skończeniu piruetu jego idol przejdzie do sekwencji kroków. Czekała go przykra niespodzianka. Ledwo skończył się kręcić, Rosjanin wzdrygnął się i zgiął w pół. Jedne ze szczupłych dłoni spoczęła na zmarszczonym czole, druga szukała oparcia na kolanie.
- Umm... okej? – Różowa Roksana była równie zdezorientowana, co Yuuri i Phichit – To wygląda trochę jak... zawroty głowy? Naprawdę bardzo dziwne. Oho, Guillaume Fontaine podjechał do Nikiforova. Chyba pyta, czy wszystko w porządku...
Viktor zareagował na troskę rywala unosząc kciuk i energicznie potrząsając głową. Część srebrnych kosmyków uwolniła się z ciasnego uścisku gumki. Zazwyczaj dbający o fryzurę czempion nie zrobił nic, by doprowadzić się do porządku. Niebieskie oczy cały czas spoglądały w dół.
- M-może... może czymś się zatruł? – Phichit odezwał się, nerwowo pocierając kark.
- Może. – ledwo słyszalnym szeptem zgodził się Yuuri – Wygląda, jakby źle się czuł.
Ogarnęła go rozpaczliwa potrzeba podejścia do Viktora i zażądania od niego, by natychmiast podniósł wzrok. Viktor nigdy nie patrzył w dół! Zawsze jeździł wyprostowany, z zadartym do góry pięknym podbródkiem. A teraz wszystko w jego posturze zdawało się krzyczeć "Yuuri Katsuki". O Boże... nawet sposób, w jaki przekonywał Francuza, że wszystko było okej, wywoływał uczucie deja vu! Dosłownie parę dni temu Japończyk w identyczny sposób odganiał od siebie Rodrigo i Briana. To była mina pod tytułem „bardzo cierpię, ale próbuję wmówić sobie, że wszystko jest w porządku".
- Hm... słabo znam francuski, ale wydaje mi się, że usłyszałam „mal a la tete". – Różowa Roksana powiedziała, gdy Viktor i Guillaume wrócili do ćwiczeń – To chyba znaczy „ból głowy"? No cóż... cokolwiek to jest, lepiej żeby przeszło do wieczora! A tymczasem, chyba widzę najazd do salchowa.
Jako inny łyżwiarz, a także wielki znawca stylu Nikiforova, Yuuri ocenił prędkość, z jaką jego idol przymierzał się do skoku. Zdecydowanie za wolno.
- Chyba... nie do końca o to mu chodziło? – drapiąc się po głowie, blogerka skomentowała lądowanie Viktora – To wyglądało albo jak... umm... potrójny salchow z odsetkami, albo nieudolna próba poczwórnego salchowa.
- VITYA!
Phichit z Yuurim aż podskoczyli. Taj w ostatniej chwili złapał spadającego Buddę.
Kamerka Różowej Roksany skierowała się w stronę bandy, gdzie ze skrzyżowanymi rękami stał trener Viktora. Ze wzrokiem, który mógłby zamrozić piekło, Feltsman uniósł dłoń z czterema palcami. W uniwersalnym języku to chyba oznaczało:
„Cztery obroty. Masz mi pokazać cztery obroty!"
Viktor miał minę ucznia, którego nauczyciel wywołał do odpowiedzi przy tablicy. Gdy rozpędzał się do kolejnego skoku, mamrotał coś pod nosem. Może tabliczkę mnożenia?
Chyba pomylił się w obliczeniach, bo tym razem jechał o wiele za szybko.
- JEZU! – Yuuri aż zatkał dłońmi usta.
Podczas lądowania srebrnowłosy łyżwiarz stracił równowagę, ale zamiast pacnąć pośladkami w lód, w ostatniej chwili obrócił się i w efekcie skończył na czworakach.
- Uwaga do wszystkich dzieci! – z miną cierpliwej instruktorki Roxy uniosła palec – Jeśli nie wyjdzie wam jakiś skok, nie upadajcie w taki sposób! Tyłeczek jest mięciutki i może znieść więcej niż ręce! Och, Viktor, Viktor... po co zrobiłeś coś takiego? Przecież mogłeś upaść na zadek. Dlaczego się przekręciłeś?
Być może odpowiedzią był fakt, że po otrzepaniu się Viktor zerknął w stronę trenera... a trener pogłaskał sprzączkę paska. Mistrz Europy pozieleniał ze strachu. Gdy chwilę później ćwiczył sekwencję kroków, cały czas posyłał Feltsmanowi zaniepokojne spojrzenia.
- Co to może oznaczać? – głośno zastanawiał się Phichit – Jakiś szyfr, czy jak?
Cokolwiek to było, mocno ożywiło Nikiforova. Genialny rosyjski solista wyglądał teraz na bardziej zestresowanego, niż cierpiącego. Jego skoki zdecydowanie zyskały też na dynamice i precyzji. Chociaż, niestety, daleko im było do perfekcji...
Yuuri czuł, że zaraz zemdleje. Może to halucynacja? Albo sen? Albo mało śmieszny żart ze strony Różowej Roksany? Podrobione nagranie, albo coś w tym stylu? Bo to przecież niemożliwe, by Viktor (Viktor Nikiforov!) zaliczał na lodzie takie wpadki! No dobrze, przynajmniej się nie wywracał, ale... na Boga, przecież to wyglądało niemal tak fatalnie, jak pamiętny program dowolny Katsukiego! Tu dokrętka, tam zła krawędź, lądowanie na dwóch nogach, usiłowanie lądowania, o matko, on ledwo wylądował, Jezu, czy to był podwójny aksel, Boże, jego trener zaraz odgryzie kawałek barierki, no i kurde, chyba nikt nie ma prawa go winić, masakra, nie mogę na to patrzeć!
Niefortunny trening nareszcie się skończył. Większość łyżwiarzy zjechała do bandy, by wziąć od trenerów butelki z wodą. Jednak kiedy Viktor podjechał do Feltsmana, tamten złapał go za włosy i warknął coś po rosyjsku. Idol Katsukiego został popchnięty z powrotem na lód.
- „Nie skończysz, póki nie dokręcisz skoków". – wzdychając, przetłumaczyła blogerka – Uch, ostro, panie trenerze!
Od tej chwili relacja z treningu solistów zmieniła się w relację z prywatnego treningu Mistrza Europy. Zanim zabrał się za ćwiczenie skoków, srebrnowłosy łyżwiarz jakiś czas krążył wokół środka lodowiska z dłońmi na biodrach i wzrokiem gniewnie wbitym w taflę. Jednak frustracja nie była chyba wymierzona w trenera. Wyglądało to bardziej tak, jakby Viktor... był zły na siebie? Jakby bardzo chciał wziąć się w garść, ale nie miał bladego pojęcia, jak się do tego zabrać.
I najwidczoniej niczego sensownego nie wymyślił, bo w dalszym ciągu lądował jak amator. W końcu Felstman stracił cierpliwość i wbiegł na lód.
- Eti koleni! – ryknął, stojąc obok Viktora i gniewnie pokazując na swoje nogi.
- „To są kolana!" – przetłumaczyła Roxy.
- Oni dlya etogo, chtoby byt' slozhena!
- „Służą do tego, by je zginać!"
- Vy nie grebanyy aist! Ne zaryashat' pry amuyu nogu!"
- „Nie jesteś pierdolonym bocianem! Nie ląduj na prostej nodze!"
- I teper na koleni! NO UZHE!
- „A teraz na kolana! Ale już!"
- Jezu, on go będzie bił?! – przeraził się Phichit.
Nie, surowy mężczyzna chyba jednak nie zamierzał bić wychowanka. Zamiast tego stanął za klęczącym Viktorem i zerwał mu z włosów gumkę. Łyżwiarz syknął z bólu, gdy nie siląc się na delikatność trener zaczął zaplatać mu warkocz.
Feltsman bardzo się starał, by nie umknął mu ani jeden srebrny kosmyk. Pracował z gumką wychowanka w zębach, mrucząc pod nosem zniekształcone przekleństwa. Najwidoczniej robił za fryzjera nie po raz pierwszy, bo uwinął się zadziwiająco szybko. Efektem był srebrny koczek w kształcie bułeczki, owinięty warkoczem i wyciągniętą z Feltsmanowej kieszeni gumką recepturką. Należąca do Viktora niebieska gumka została dodana tylko do ozdoby.
Po skończonej robocie, trener stanął przed wychowankiem. Mistrz Europy wzdrygnął się, gdy dwa grube palce popukały go w czoło.
- Vasza golova ne kataniye na kon'kakh! – warknął Feltsman.
- „Twoja głowa nie jeździ na łyżwach!" – przetłumaczyła Roxy.
- Vy poluchili eto?
- „Kapujesz?"
Wzdychając, Viktor przytaknął. Gdy jakiś czas później wznowił ćwiczenia, szło mu już znacznie lepiej. Połowę skoków zaczął czysto lądować. Niestety drugą połowę w dalszym ciągu pierdzielił. Stojący za bandą Feltsman zakrył sobie twarz dłonią.
Yuuri uznał, że więcej nie zniesie. Zerwał się z łóżka.
- Yuuri? – z Buddą przyciśniętym do piersi, Phichit spojrzał na przyjaciela – Yuuri, nie martw się, on na pewno... Ej, co ty robisz? Czemu zakładasz buty?
- Idę na lodowisko. - drżał zarówno głos Japończyka, jak i dłonie, którymi zawiązywał sznurówki.
- Zwariowałeś? Przecież jest środek nocy! W dodatku pada!
- P-przepraszam... ja...ja nie mogę...
- Poczekaj, pójdę z tobą...
- NIE!
Katsuki posłał współlokatorowi przepraszające spojrzenie.
- Chcę iść sam. – szepnął, zarzucając torbę na ramię – Chcę przez chwilę być sam.
Oczy Taja były pełne troski.
- Uważaj na siebie. – łagodnym tonem poprosił Phichit – Weź komórkę, dobrze?
Japończyk skinął głową. Kilka minut później wyszedł z budynku, prosto w przypominającą prysznic ulewę. Lodowisko nie było tuż za zakrętem, więc rozsądniej byłoby dotrzeć tam rowerem bądź autobusem... jednak Yuuri wybrał bieg w deszczu. Uderzające o chodnik stopy co chwilę wpadały w kałuże. Po kilkunastu sekundach w butach zgromadziła się woda. Japończyk miał to gdzieś. Nie obchodziło go, że dotrze do celu bez jednego suchego miejsca na ciele.
Czemu to robisz, Viktor? – krzyknął w myślach – Czemu robisz coś takiego zaraz po tym, gdy dałem ciała na zawodach? Wiem, że to nie twoja wina... to oczywiste, że źle się czujesz i... nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań ale... ale...
W brązowych oczach zgromadziło się kilka łez. Yuuri wytarł je rękawem i nieznacznie zwiększył tempo. Wiedział, czego teraz potrzebuje. Tym czymś nie był płacz. W chwilach takich jak ta – w chwilach, gdy gubił się we własnych uczuciach – jedynym, co mogło mu przynieść ukojenie, był trening.
Katsuki nie był pewien, jak długo biegł. Wydawało mu się, że od wyjścia z Akademika minęło zaledwie kilkanaście minut, chociaż zawieszony nad wejściem na lodowisko zegar sugerował co innego. Również dotarcie do szatni i przebranie się sprawiało wrażenie błyskawicznego. Kiedy wreszcie zawiązał sznurówki łyżew, Yuuri odetchnał z ulgą.
Ulga zniknęła, gdy zapalił światła w hali. Lodowisko w Detroit było łudząco podobne do tego w Łużnikach. A właściwie... Japończyk miał przeczucie, że w tej sytuacji każde lodowisko wydałoby mu się podobne do tego, na którym ćwiczył Viktor. Nawet jeśli w rzeczywistości wyglądałoby zupełnie inaczej! Yuuri złapał się za głowę.
Powinien cieszyć się z faktu, że nie tylko jemu zdarzały się gorsze dni. Powinien poczuć się lepiej, widząc, że nawet Viktor mógł z jakiegoś powodu nie mieć formy. A nie martwić się, że ukochany rosyjski idol nie zakwalifikuje się do finału. Cholera! Yuuri i tak nie miał już szans na finał w tym roku! I tak nie spotkają się podczas finału, więc skąd ten idiotyczny strach?! I, co więcej, skąd ta głupia irytacja wobec srebrnowłosego łyżwiarza? Jeśli już, Yuuri powinien współczuć Viktorowi, a nie mieć do niego jakieś dziwne pretensje!
To było bezsensu. Wszystko było bez sensu!
Japończyk miał dosyć użerania się z własnymi myślami. Postanowił włączyć zainstalowane na lodowisku radio, by zagłuszyć panujący w głowie chaos. Z głośników popłynęła piosenka Abby, „The winner takes it all".
„The winner takes it all" czyli „Zwycięzca bierze wszystko". – Yuuri pomyślał, wchodząc na lód – Cóż za ironia!
Okoliczności nie miały znaczenia. To efekt się liczył. Nie miało znaczenia, co ktoś usłyszał przed programem dowolnym. Albo, jak ktoś się czuł podczas porannego treningu. W okrutnym świecie łyżwiarstwa figurowego znaczenie miało tylko te kilka minut na lodzie przed sędziami i publicznością.
Człowiek mógł harować latami, ale jeśli nie potrafił skoncentrować się na marne kilka minut, przegrywał. Nikt go potem nie pytał, czy miał dobry dzień. Nie było okoliczności łagodzących, ani dodatkowych punktów za złe samopoczucie. Czasami łyżwiarz mógł winić tylko siebie. Ale czasami... tak jak w piosence Abby...
Bogowie rzucają kośćmi. A ich umysły chłodne, jak lód.
Czy kiepska forma idola Katsukiego była efektem gry Bogów? Czy Bogowie wstali dzisiaj rano i postanowili, że udupią utalentowanego rosyjskiego łyżwiarza, zsyłając na niego ból głowy, biegunkę czy inną zarazę?
No cóż... cokolwiek to było, za parę godzin nie będzie miało znaczenia.
Zwycięzca bierze wszystko. Przegrani muszą polec.
Po programie dowolnym nie będzie podziału na zdrowych i chorych. Będzie tylko podział na zwycięzców i przegranych.
Ciekawe, co o tym wszystkim myśli Viktor? – zastanowił się Yuuri – Ciekawe, co teraz robi?
Moskwa
Zwycięzca bierze wszystko. Zwycięzca bierze wszystko.
Piosenka Abby skończyła się, a Viktor postanowił, że nie ma ochoty dłużej słuchać radia. Wyłączył program w telefonie i westchnął z ulgą, gdy dźwięki muzyki przestały torturować skacowaną głowę. Już drugi raz tego dnia dotarło do niego, w jak kiepskiej był sytuacji.
Skoro marne głośniczki w komórce brzmią jak kino domowe, to ciekawe, co będzie, gdy będę jechał program dowolny? – zastanowił się z goryczą.
Może powinien podjechać do sędziów i powiedzieć coś w stylu:
„Przepraszam drogą komisję, ale czy nie mógłbym dzisiaj pojechać bez muzyki? Jeśli bardzo państwu zależy, mogą państwo założyć słuchawki i posłuchać, gdy będę jechał... bo widzą państwo, ja i tak znam ten utwór na pamięć, a ponieważ wczoraj wypiłem chyba całą wódkę, jaka była w Rosji, głowa mnie napierdala i nie obraziłbym się o odrobinę ciszy."
A po tych słowach puszczenie oka i zalotny uśmiech w stronę żeńskiej części komisji.
Viktor westchnął ponuro. Tym razem urok osobisty go nie uratuje. Tym razem nic go nie uratuje. Wczoraj zrobił to samo, co bohater jednej z ulubionych bajek Georgija - Disneyowski Herkules. Poszedł z Hadesem na układ i na dwadzieścia cztery godziny wymienił swoją nadludzką siłę za wolność oblubienicy (cóż, w tym przypadku honor skrzywdzonego oblubieńca, którego nawet nie znał). I, jak na ironię, podobnie jak grecki heros, dobił targu w najgorszym możliwym momencie.
Cóż... Herkules to przynajmniej miał wymówkę. No bo skąd mógł wiedzieć, że planetki się zejdą, a Hades postanowi zaatakować Olimp? Nikt też nie dał mu cynku, że cyklop przyjdzie do miasta. Facet miał pecha i tyle. Żadne z dzieci w kinie nie potępiało kolesia.
Ale Viktor? On od samego początku wiedział, jaka jest stawka. Nie podpisał kontraktu z diabłem w ciemno. Wiedział, co go czeka.
A skoro wiedział... to dlaczego zdziwił się, gdy poszedł na rano na trening? Na co, do diabła, liczył? Na jakąś taryfę ulgową z racji bycia ulubieńcem Bogów? Albo na sytuację taką jak w bajkach? Sytuację w stylu: „poświęcił się w obronie kogoś innego, niech zatem zły czar pryśnie!" Haha. Ta, jasne.
Tak jak w piosence Abby – „Zwycięzca bierze wszystko. Przegrani muszą polec".
To nie była bajka o Herkulesie, tylko realistyczna do bólu bajka o łyżwiarzu figurowym. W przeciwieństwie do Disneyowskiego bohatera, Mistrz Europy nie mógł liczyć na magię czy inne cuda. Musiał zaakceptować sytuację taką, jaka była.
A sytuacja była taka, że obudził się dzisiaj rano w cudzym ciele. Ciało, w którym aktualnie przebywał, nie należało do Viktora Nikiforova, tylko do jego znacznie słabszej, skacowanej wersji. Użytkowanie tego ciała przypominało co nieco użytkowanie zakupionej niedawno przez Yakova Toyoty.
Sam samochód był fantastyczny. Wspaniały silnik, świetna przyczepność opon, prękość, szpanerskość, zajebistość... wszystko, czego mógłby chcieć prawdziwy mężczyzna. A jednak cudowne autko miało jedną wadę – komputer. Wszystko, co wyszło spod rąk Japończyków, musiało być skomuputeryzowane. Efekt? Mechanik regularnie uspokajający drącego mordę Yakova:
- Nie, panie Feltsman, pański samochód się nie popsuł. Te wszystkie kontrolki palą się, dlatego że w Petersburgu jest minusowa temperatura i komputer zwariował. To trochę tak, jakby pańska kochana Toyotka miała kaca.
Viktor, który w takich chwilach zwykle powstrzymywał trenera przed wyrwaniem tablicy rozdzielczej („Już nigdy nie kupię sobie japońskiego rzęcha!!!"), nie sądził, że kiedykolwiek przypomni sobie metaforę „skacowanej Toyoty" i uzna ją za tak trafną. Nie sądził też, że przyjdzie moment, gdy odniesie tę metaforę do samego siebie.
Toyota – czyli Viktor.
Komputer – czyli głowa Viktora.
Sam Viktor był sprawny. Ze strony fizycznej jego ciało działało bez zarzutu. Jakimś cudem mięśnie nie były obolałe, a od wczorajszego pawia, żołądek szczęśliwie nie dawał o sobie znać. Jedyny problem stanowiła głowa. Yakov powiedział wcześniej, że głowa Viktora nie jeździ na łyżwach. Yakov miał rację. Ale to nie wystarczyło. Viktor próbował odciąć się od własnej głowy, ale jak, u licha, miał to zrobić? Może gdyby miał w sobie więcej silnej woli? Więcej... motywacji?
Srebrnowłosy łyżwiarz zacisnął zęby.
Nie miałem motywacji jako zdolny do wszystkiego geniusz... a mam ją odnaleźć jako skacowana parodia normalnego mnie? – pomyślał kpiąco – Ech... miejmy nadzieję, że Yakov coś wymyśli.
Feltsman powinien tu być lada chwila. Zapowiadał, że przyjdzie do wychowanka za pół godziny. A te pół godziny miną za dokładne pięć minut.
Ze wzrokiem wbitym w podłogę, Viktor siedział zgarbiony na łóżku i czekał na trenera. Jedna ze spoczywających na kolorowym dywaniku stóp drgała nerwowo, a oparte na kolanach dłonie zaciskały się na materiale spodni. Chyba pierwszy raz w życiu dwudziesto dwuletni łyżwiarz bał się spotkania z sędziwym opiekunem.
Bał się, bo nie wiedział, czego się spodziewać. Bał się, bo Yakov pobił wczoraj swój rekord w byciu wkurwionym (samo przypominanie sobie rzeczy, której Feltsman omal nie zrobił, wywoływało dreszcze). Ale, przede wszystkim, bał się, bo rozumiał, że pod fasadą gniewu kryły się uczucia przybranego ojca.
Ciągnięcie za włosy... zimny prysznic... a także ta ostatnia, najbardziej przerażająca część wieczoru (Viktor wzdrygnął się na samą myśl)... wszystko to mogło uchodzić za okrucieństwo, ale w rzeczywistości było, ni mniej ni więcej, oznaką troski. Tylko prawdziwy rodzic mógłby wpaść w taki szał, widząc ukochane dziecko w tak żałosnym stanie.
Był taki czas, gdy biologiczny ojciec Viktora, Aleksander Nikiforov też robił podobne rzeczy. Po pamiętnej ucieczce z domu, tak nawrzeszczał na jedynaka, że mimo trzymania telefonu ponad metr od głowy, srebrnowłosy chłopak omal nie stracił słuchu. A teraz? Sasza w ogóle nie odzywał się od syna. Gdy ostatnim razem się widzieli, młody łyżwiarz widział w oczach ojca jedynie gorycz i rozczarowanie. Myśl, że mógłby zobaczyć to samo w oczach Yakova była... była...
Viktor przełknął ślinę. Kochał Yakova Feltsmana o wiele bardziej niż Aleksandra Nikiforova. Nie przesadziłby mówiąc, że surowy trener był w tej chwili jedyną osobą, której nie chciał zawieść. A po wczorajszych wydarzeniach nikt nie winiłby sędziwej legendy łyżwiarstwa, gdyby podziękowała utalentowanemu ulubieńcowi za współpracę. Feltsman nie zrobił tego, tylko dlatego że srebrnowłosy młodzieniec był dla niego kimś więcej niż wychowankiem. Świadomość tego sprawiała, że winowajca czuł się jeszcze gorzej.
Było dokładnie tak, jak powiedział Wlad. Jedną, szybką, lekkomyślną decyzją Viktor odrzucił wszystko, co było dla niego ważne. Czy tego żałował?
Honor tajemniczego azjatyckiego łyżwiarza w zamian za dwadzieścia cztery godziny utraty nieśmiertelności. – pomyślał, usmiechając się ponuro – Czy było warto?
PUK! PUK!
Srebrna głowa poderwała się do góry. Nie czekając na „proszę", Yakov wszedł do pokoju.
- Przyniosłem ci Paracetamol. – oświadczył, zamykając za sobą drzwi.
Viktor zamrugał. Paracetamol?
Nie... do końca tego się spodziewałem?
Wyciągnął rękę, ale trener w ostatniej chwili cofnął dłoń z lekiem.
- Naprawdę myślisz, że pozwoliłbym ci pojechać program dowolny po środkach przeciwbólowych? – Feltsman zapytał lodowatym tonem – Masz pojęcie, jakie to niebezpieczne? Tego typu preparaty rozluźniają mięśnie. Podanie zawodnikowi czegoś takiego, nawet wiele godzin przed występem, zwiększa ryzyko kontuzji o jakieś pięćdziesiąt procent. Nie zamierzam podejmować takiego ryzyka. Dlatego daję ci wybór. Albo bierzesz Paracetamol, a ja informuję ISU, że jesteś chory i wycofujemy się z Grand Prix... albo próbujesz poradzić sobie ze swoją skacowaną głową. Do wieczora jest jeszcze sporo czasu, więc tym, czego możesz się spodziewać, jest całkowite uzdrowienie, częściowe uzdrowienie... albo żadne uzdrowienie, czyli powtórka z treningu, czytaj upokorzenie i wstyd, tym razem przed publicznością i sędziami. Jesteś dorosły, więc wybieraj: Paracetamol albo program dowolny.
„Dorosły". Zabawne, że Yakov powiedział coś takiego akurat w momencie, gdy jego wychowanek czuł się jak nastolatek. Jak gówniarz po raz pierwszy w życiu dostający ochrzan od trenera.
Viktor wziął paczkę Paracetamolu. Feltman uniósł brwi. Kiedy jednak otworzył usta, by coś powiedzieć, srebrnowłosy młodzieniec podniósł się z łóżka, wrzucił lek do kosza, a potem wrócił na miejsce.
- No dobrze. – mruknął Yakov.
Z zaciśniętymi oczami i zmarszczonym czołem, drapał się po łysinie.
- No dobrze... - powtórzył, wzdychając.
Z łomoczącym dziko sercem Viktor czekał na ciąg dalszy. Ale ciąg dalszy nie następował.
Może należało zaproponować trenerowi krzesło? Pewnie jest tym wszystkim zestresowany - może chciałby usiąść? Nie, nie, to zły pomysł... Było tak, jak powinno być – Feltsman górował nad siedzącym wychowankiem. Tak jak sędzia górowałby nad przestępcą. Próba zmiany tego układu byłaby... nietaktowna.
Lepiej zaczekać, aż Yakov coś powie. A jednak łysiejący mężczyzna wciąż milczał. Może na coś czekał? Ach, no tak. Na przeprosiny. Ale czy to aby na pewno dobry ruch? Przeprosiny nie naprawią szkód. Może zostaną uznane za szczeniackie posunięcie i tylko rozsierdzą surowego opiekuna?
Viktor miał mętlik w głowie. Ostatecznie postanowił poruszyć kwestię, która od rana nie dawała mu spokoju.
- Yakov, czy ty... - nerwowo przełknął ślinę i wbił wzrok w podłogę – Ty... nie zwolnisz Wlada i Ilii, prawda?
- Nie, nie zwolnię. – padła chłodna odpowiedź – Nie jestem potworem, by zwalniać dwóch dobrze wykonujących swoją robotę facetów, tylko dlatego że próbowali podnieść cię na duchu, a gdy narozrabiałeś, kryli ci tyłek. Gdyby karą za nie upilnowanie cię było zwolnienie, musiałbym wyrzucić z roboty samego siebie. Kilkukrotnie.
Winowajca odetchnął z ulgą. Przynajmniej tyle dobrego.
- Ilia powiedział mi, że kogoś pobiłeś. – zmęczonym tonem oznajmił Yakov.
Viktor drgnął, ale w dalszym ciągu nie podniósł wzroku.
A więc wchodzimy na właściwy temat... - pomyślał, przełykając ślinę.
- Powiedział ci, dlaczego? – zapytał niepewnie.
- Oznajmiłem mu, że mam to gdzieś.
Zagubienie prysło jak bańka mydlana. Wbite w podłogę oczy Viktora rozszerzyły się, a spoczywające na kolanach dłonie zacisnęły się w pięści.
No dobrze, Yakov był zły, ale... nie chciał nawet znać szczegółów? Nie chciał wiedzieć, dlaczego ulubiony uczeń zachował się w taki a nie inny sposób? Nie zamierzał dać wychowankowi żadnego prawa do obrony?!
- Jesteś okrutny, Vitya.
Viktor gwałtownie szarpnął głową w górę. To, co zobaczył sprawiło, że na moment przestał oddychać.
Yakov miał ten sam wyraz twarzy, gdy wczoraj rozmawiali o wypadku na nartach.
- Czy zawiodłem cię jako trener?
Zadając to pytanie wyglądał jak starzec. Zmęczone czarne oczy, opuszczone ramiona, zmarszczki... postura pokonanego weterana wojennego.
- Słucham? – Viktor wyszeptał, nie poznając własnego głosu.
- Pytam, czy zawiodłem cię, jako trener.
Nie! – srebrnowłosy łyżwiarz krzyknął w myślach – Yakov, o Boże, nie... nigdy w życiu! Błagam, nawet tak nie mów!
Chciał powiedzieć to samo na głos, ale Feltsman wszedł mu w słowo.
- Rozumiem, że wczoraj chciałeś porozmawiać o czymś ważnym... że chciałeś porozmawiać o swojej karierze, a ja nie miałem dla ciebie czasu.
Nie, NIE! To wcale nie tak!
- Mimo to... - tu oczy Yakova zwęziły się - Posunąłeś się za daleko. Nie mogę uwierzyć, że byłeś gotów doprowadzić się do takiego stanu, tylko dlatego że raz nie miałem cierpliwości, by cię wysłuchać. Nie masz żadnej litości dla starego człowieka, Vitya. Oczywiście, że nie mogłeś poczekać, aż wrócimy do Petersburga. Musiałeś jak zwykle postawić na swoim. Co to miało, do kurwy nędzy, być? Jakaś chora demonstracja?! „Nie rozumie pan moich uczuć, panie trenerze, więc pokażę panu, o co mi chodzi, nawalając się w dzień przed programem dowolnym"? Jak widać...
- NIE!
Dłonie łyżwiarza drżały na kolanach, a sam Viktor dyszał po głośnym okrzyku.
Nie mógł do tego dopuścić! Nie mógł pozwolic, by trener zinterpretował jego zachowanie w taki sposób! Bo przecież... nie o to w tym wszystkim chodziło! Nawalenie się i bójka nie miały być pokazem niesubordynacji.
Rozżalony i osamotniony łyżwiarz może i był zły na opiekuna - przez króciuteńki moment, gdy Ilia oglądał jego nogę. Ale to była krótka chwila słabości i nic więcej! Tamte głupie myśli pod adresem Yakova, które wypowiedział pod wpływem frustracji, nie miały nic wspólnego z tym, co wydarzyło się w knajpie!
Trzęsąc się, jak po wyjściu z lodowatej wody, Viktor próbował wyjaśnić:
- Ja wcale nie chciałem...
- Nie przerywaj mi, gdy do ciebie mówię, gówniarzu!
Feltsman był czerwony z wściekłości. Zaczął w tej chwili nieco bardziej przypominać normalnego siebie.
To wypełniło serce srebrnowłosego mężczyzny ulgą. Jeśli miał wybierać między trenerem obwiniającym się za całe zajście, a trenerem rozwścieczonym i drącym mordę... to sto razy bardziej wolał krzyki.
O dziwo jednak, Yakov uspokoił się dosyć szybko.
- Wygląda na to, że twoje problemy jednak nie mogę poczekać do Petersburga, więc zajmiemy się nimi teraz. – mruknął, wycierając sobie czoło chusteczką - Skoro przy pierwszym lepszym kryzysie sięgasz po wódkę i obijanie obcym ludziom twarzy, to wygląda na to, że gdzieś pomiędzy zyskiwaniem sławy łyżwiarskiego geniusza i zdobywaniem kolejnych tytułów, zgubiłeś swój system wartości.
Rzeczywiście, można było patrzeć na to w ten sposób... nie znając okoliczności.
Długowłosy młodzieniec wciąż nie rozumiał, dlaczego nie dano mu prawa do obrony. Owszem, zrobił wczoraj coś okropnego, ale, do diabła, miał powody! Gdyby tylko Yakov dał mu wyjaśnić... gdyby go wysłuchał... gdyby poznał szczegóły, może spojrzałby na sprawę inaczej?
Niestety. Wszystko wskazywało na to, że Feltsman miał inny plan.
- A teraz słuchaj uważnie, bo tę rozmowę odbędziemy tylko raz. Tylko raz, Vitya. Jeśli jeszcze kiedykolwiek będę musiał tłumaczyć ci to, co zaraz powiem, to będzie oznaczało koniec naszej współpracy. Rozumiesz, co do ciebie mówię?
Viktor zwiesił głowę. Ale nie z obawy, że straci trenera. O to akurat się nie martwił. Wiedział, że jego przybrany ojciec nie mówił poważnie. Znając Yakova... skoro pojawił się na porannym treningu, to pewnie już w jakimś stopniu wybaczył wychowankowi. Gdyby tak nie było, nie wbiegałby na lód, nie robił porządku z niesfornymi srebrnymi kosmykami... i nie robił takiej zatroskanej miny, gdy myślał, że jego podopieczny nie widzi.
Gadanie o kończeniu współpracy to rodzaj „efektów specjalnych", mający na celu pokazanie, że nadchodzący wykład był poważny. Viktor martwił się czymś innym.
Dlaczego nie chcesz posłuchać, co mam do powiedzenia? – zastanawiał się z rozpaczą – Przecież znasz mnie. WIESZ, że nie zalałbym się przed programem dowolnym tylko po to, by zrobić Ci na złość. NIGDY wcześniej nie zrobiłem czegoś takiego. Może i jestem kretynem i lekkoduchem i durniem, który zachowuje się jak pięciolatek, ale, do ciężkiej cholery, ja traktuję ten sport POWAŻNIE! A ty to, kurwa, WIESZ! Nie zachowuj się, jakbyś mnie nie znał! Nie masz prawa osądzać mnie, skoro nawet nie pozwoliłeś mi się wytłumaczyć! Jak możesz traktować mnie jak...
- Zastanawiałeś się wczoraj, co to oznacza. – Yakov przerwał wewnętrzny monolog wychowanka.
Hę?
Viktor zamrugał. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że trener trzymał złoty medal Mistrzostw Europy. Ten sam medal, który zafundował właścicielowi tyle nerwów. To z powodu tego głupiego krążka, młody czempion był wczoraj taki rozżalony.
A przynajmniej do czasu, aż Jack Wronkov zaczął się chwalić swoim mało chwalebnym dokonaniem. Odkąd usłyszał o wyczynie amerykańskiego złamasa, Viktor zapomniał, że w ogóle miał jakiś kryzys.
A teraz Yakov... tak nagle... ni z gruszki, ni z pietruszki... postanowił wrócić do tematu? Chce dokończyć to, co zaczęli wczoraj? Czy on aby na pewno wie, co robi?
Z całą pewnością wie. – uświadomił sobie wychowanek Feltsmana – On ZAWSZE wie, co robi. To nie tak, że zapomniał, o czym rozmawiamy. Jeśli postanowił poruszyć ten temat, to z pewnością ma ważny powód.
Viktor z uwagą spojrzał na trenera. Yakov wziął głęboki oddech.
- Powiem ci, co oznacza ten medal, Vitya. On oznacza każdego łyżwiarza, który bierze udział w tych zawodach. Każdego! Młodszego albo starszego od ciebie. Prawdopodobnie teraz, gdy prowadzimy tę rozmowę, jakiś łyżwiarz, w innej części globu, wylewa z siebie siódme poty, marząc o czymś, czego tobie nawet nie chciało się wyjąć z torby.
Detroit
Ciało Japończyka uderzyło w lód. Yuuri wzdrygnął się. Wiedział, że to jego wina – od czasu Skate America nie ćwiczył poczórnego toe loopa. Za bardzo się bał. A karą za strach było wyjście z wprawy.
Do diabła! Musiał wziąć się w garść! Jak miał cokolwiek osiągnąć, nie mając w swoim repretuale nawet jednego poczwórnego skoku? Tak ciężko pracował, by się go nauczyć... można powiedzieć, że w tym celu przyjechał do Stanów. W końcu pierwszy raz wykonał w powietrzu cztery obroty właśnie dzięki wskazówkom Celestino.
Studia w innym kraju. Ciężka praca przez całe lato. Wyrzeczenie się ulubionych kalorycznych przysmaków. Yuuri sądził, że to wszystko da mu medal. Medal i awans do finału Grand Prix. A tymczasem... wszystko poszło na marne.
Moskwa
- Sam doskonale wiesz, co się wiąże z tym sportem. Wiesz, ile krwi i potu trzeba wylać, by cokolwiek osiągnąć. Nawet ktoś tak genialny jak ty musiał obić sobie tyłek na lodzie określoną ilość razy, by w ogóle znaleźć się w tym miejscu. Wczoraj pokazałeś, że nie masz do tego szacunku.
- Wręcz przeciwnie!
Viktor postanowił, że ma dość. Nie pozwoli, by oceniano go w ten sposób!
- Miałem ważny powód, by to zrobić! – oświadczył, zaciskając zęby.
- Powód nie ma znaczenia. – Yakov odparł znudzonym tonem - Nic nie usprawiedliwia tego, co zrobiłeś.
Nic? – srebrnowłosy łyżwiarz powtórzył w myślach – NIC?!
Wróciły do niego słowa amerykańskiego kutafona.
Największą słabością tego wypierdka był taki jeden rosyjski łyżwiarz, Viktor Nikiforov.
Założę się o wszystko, że ten gamoń uwielbia Nikiforova bardziej, niż cały ten cholerny kraj razem wzięty.
Przed programem dowolnym powiedziałem temu cieniasowi, że Nikiforov miał wypadek przy poczwórnym flipie i że upadając rozbił sobie tę śliczną srebrnowłosą główkę.
Taka... eutanazja „i tak skazanej na porażkę kariery".
W końcu Viktor nie wytrzymał. Zerwał się na równe nogi.
- MIAŁEM POWÓD! – wydarł się trenerowi w twarz - Broniłem dumy innego łyżwiarza!
Feltsman był zupełnie niewzruszony jego wybuchem.
- Innego łyżwiarza, Vitya? – zakpił, przekrzywiając głowę – No to posłuchaj teraz kogoś, kto zajmuje się tym sportem od ponad pół wieku. Inni łyżwiarze mają gdzieś to, co robisz poza lodowiskiem. Tym, co jest dla nich ważne jest to, jak jedziesz swoje programy, by mogli uczciwie z tobą wygrać albo przegrać. Część dzieciaków, która przyjechała na te zawody, nauczyła się poczwórnego toe loopa tylko po to, by z tobą rywalizować. Sądzisz, że podziękują ci za dzisiejszy występ?
Niebieskie oczy rozszerzyły się w szoku. I wtedy do Viktora dotarło.
Ilia powiedział mi, że kogoś pobiłeś. Oznajmiłem mu, że mam to gdzieś.
A więc to nie tak, że Yakov nie chciał go wysłuchać! Tak naprawdę Yakov... Yakov od początku...!
- Tak, wiem, co się stało. – Feltsman potwierdził przypuszczenia wychowanka, przewracając oczami – Wiem, skąd wziął się twój konflikt z amerykańskim byczkiem. Powiedziałem Shevchence, że mam gdzieś twoje powody, ale on i tak mi je podał. Ilia może i uważa cię za upierdliwego gówniarza, ale mimo wszystko cię lubi. On i Wlad przekonywali mnie, że każdy po usłyszeniu podobnej historii dostałby szału. W dodatku ty jesteś młody, porywczy, i tak dalej, i tak dalej. Wlad i Ilia uważają, że obrona innego łyżwiarza usprawiedliwia twój wybryk. Ale ja się z nimi nie zgadzam. Wiesz, dlaczego, Vitya? Bo Wlad i Ilia NIE są łyżwiarzami figurowymi i NIE rozumieją, co to oznacza. Sądziłem, że TY to rozumiesz, ale się myliłem. Jestem na ciebie zły, Vitya, ale przede wszystkim, jest mi przykro. Jest mi przykro, bo nie rozumiesz, że swoim wczorajszym wyczynem obraziłeś trzy osoby. Mnie, siebie ORAZ chłopaka, którego rzekomo broniłeś. Jego PRZEDE WSZYSTKIM, Vitya! Nie wiem, co to za dzieciak, ani dlaczego tak bardzo cię lubi, ale nie mam wątpliwości, że wczoraj zrobiłeś mu jeszcze większą krzywdę, niż facet, któremu obiłeś gębę.
Ostatnim stwierdzeniem Yakov zwalił srebrnowłosego ucznia z nóg. Dosłownie.
Nogi Viktora zmiękły, a on sam osunął się na podłogę. Oparł plecy o ramę łóżka i złapał się za głowę.
Ja... zrobiłem mu krzywdę? Ale JAK?
Trener nie omieszkał mu tego wyjaśnić.
- „Viktor Nikiforov, to zaszczyt cię poznać. Trochę rozczarował mnie twój program dowolny, no ale cóż... przynajmiej wypiłeś trochę wódki na moją cześć. Aha, i dziękuję, że w moim imieniu obiłeś parę gęb". A ty, Vitya? Powiedziałbyś tak do swojego idola?
Yakov pokręcił głową.
- Nie, Vitya.
Medal został rzucony na kolana Viktora. Właściciel podniósł go w taki sposób, jakby unosił coś kruchego i delikatnego. Jakby nie trzymał złotego krążka, ale coś więcej. Ponieważ – o Boże - chyba zaczynał rozumieć, co trener próbował mu powiedzieć.
- Tylko tym możesz bronić dumy innego łyżwiarza. – usłyszał głos Yakova - Tylko tym możesz okazać mu szacunek. Tym i niczym więcej, rozumiesz mnie? Powinieneś ucałować ten medal, zamiast zapominać o nim i pozwalać, by gnił w torbie. Bo właśnie tak zrobiłby ktoś, kto ciężko zapracował na swój sukces: pocałowałby złoty medal. Jeśli nie zamierzasz dawać z siebie wszystkiego i cieszyć się ze zwycięstwa, to najlepiej w ogóle nie bierz udziału w zawodach. Zastanów się nad tym, co powiedziałem i daj mi odpowiedź swoim programem dowolnym.
Mistrz Europy patrzył na swoje trofeum z takim wyrazem, jakby widział je po raz pierwszy. A potem zamknął oczy i wyobraził sobie to wszystko, co powiedział Feltsman – łyżwiarzy z innych krajów. Amerykanów, latynosów, azjatów... widział ich wyraźnie, upadających na lód, a potem powstających i podejmujących walkę od nowa. Pochodzili z różnych stron świata, ale pot, który zostawiali na lodzie nie znał płci, wieku ani narodowości. Był ceną za walkę o medal.
I nagle ono miało sens – to uczucie, gdy Viktor rzucił wczoraj złoty krążek na torbę. Czuł się wtedy tak, jakby zranił żywą istotę. Ale dopiero teraz zrozumiał, kogo zranił. Sposób, w jaki obchodził się ze złotym medalem Mistrzostw Europy czynił każdy upadek tajemniczego azjatyckiego fana zupełnie bezsensownym. Była to największa obelga, jaką jeden łyżwiarz mógł uczynić drugiemu.
Jak mogłem tego nie widzieć? – Viktor myślał z przerażeniem – Wcale nie chciałem go obrazić. Ja... ja po prostu...
Zastanawiał się, jak ująć to w słowa.
... nie myślałem o tamtym chłopaku jak o innym łyżwiarzu. Tak naprawdę wpadłem w szał, ponieważ poczułem... poczułem...
Jego rozmyślania przerwał dźwięk kroków. Gdy srebrnowłosy mężczyzna podniósł głowę, łysiejący trener kładł już dłoń na klamce.
- A, i jeszcze jedno. – Yakov rzucił przez ramię - Zabraniam ci dzisiaj skakać poczwórnych.
Viktor posłał opiekunowi zdezorientowane spojrzenie.
- Ale... powiedziałeś, że mam ci dać odpowiedź moim programem.
- Na rozgrzewce pitoliłeś nawet potrójne. W twoim obecnym stanie, obicie sobie tyłka najwyżej dwa razy zinterpretowałbym jako „dawanie z siebie wszystkiego". Ale jeśli liczysz na finał Grand Prix, to musisz ograniczyć ilość błędów. Nie ma innego wyjścia: poczwórne muszą pójść w odstawkę.
Smukłe dłonie mocniej zacisnęły się na medalu.
- Ale... ja... ja nie mogę NIE jechać poczwórnych!
- Bo co? - Feltsman uniósł brew - Bo jesteś Viktorem Nikiforovem?
Viktor zacisnął zęby.
Tak. Właśnie tak.
- Lód traktuje wszystkich tak samo, Vitya. – Yakov oświadczył tonem starego filozofa - I nie przebacza skacowanym mistrzom. Dziękuj Bogu za przewagę z programu krótkiego i trzymaj się z dala od poczwórnych. Jeśli los będzie dla nas łaskawy, wylądujesz na czwartym miejscu i zyskasz okazję, by odkuć się we Francji. Zostawię cię teraz, żebyś mógł wszystko sobie przemyśleć. Wykorzystaj te godziny, które ci pozostały, na co chcesz. Choć na twoim miejscu nie szedłbym spać... Spróbuj coś zrobić z tym bólem głowy i zastanów się, jak chcesz pojechać swój program. Gdy przyjdzie czas, przyślę po ciebie Wlada...
- CZEKAJ!
Sędziwy trener był już jedną nogą na korytarzu. Posłał wychowankowi pytające spojrzenie.
- Chcę cię o coś spytać. – Viktor powiedział, patrząc opiekunowi w oczy – Nie, nie chodzi o sposoby na wyleczenie kaca. – dodał, widząc, że Feltsman otwiera usta, by zaprotestować.
Z ust starszego mężczyzny wyszło głębokie westchnienie. Yakov pokręcił głową.
- No dobra... więc o co chodzi?
Srebrnowłosy łyżwiarz wziął głęboki oddech.
- Gdyby chodziło o Lilkę... postąpiłbyś tak, jak ja?
Były mąż słynnej baleriny poczerwieniał.
- L... Lilka nie ma z tym NIC wspólnego! – ryknął, gniewnie celując w wychowanka palcem wskazującym – Ja... to... co to w ogóle za pytanie?! Mówisz o dwóch różnych sytuacjach! Vitya... na litość boską... przecież ty nawet kolesia nie znasz!
Yakov wyszedł z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Detroit
Yuuri wszedł do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Phichit natychmiast zerwał się z łóżka i podbiegł do przyjaciela.
- No, nareszcie jesteś! Zacząłem się już niepokoić. Uch... wyglądasz okropnie! Ćwiczyłeś skoki, prawda? Jesteś cały poobijany!
Z troską pomógł Japończykowi zdjąć przemoczoną bluzę. Katsuki nawet nie zaprotestował.
- Leżałem na lodzie chyba z milion razy. – wymamrotał.
Taj pokręcił głową.
- Wariat... co nie, Budda? – zwrócił się do siedzącego na biurku chomika – Jeszcze raz odwali taki numer i wrzucimy zdjęcia jego siniaków na Instagram. Zgadzasz się ze mną, malutki?
Tupocząc małymi nóżkami, gryzoń podbiegł do leżącego nieopodal smartfona właściciela i ząbkami zaczął skubać obudowę. Phichit cmoknął z aprobatą.
- Mądry chłopczyk! Widzisz, Yuuri? Jak będziesz się katował, twoje rany wojenne wylądują w mediach społecznościowych!
- Jak dla mnie mogą nawet zawisnąć w lokalnej galerii. – totalnie wykończony Yuuri padł na łóżko – Możesz je wyświetlić na gigantycznym bilboardzie. Jest mi wszystko jedno.
- Umm... okej? Jak dla mnie bomba, ale wiesz... gdy obudzisz się jutro rano, pewnie zmienisz zdanie na ten temat?
- Pewnie tak.
- Ech, Yuuri...
- Zostawiłem na lodowisku okulary.
- Zostawi... co?! Kurde, serio?
- Mhm.
Japończyk leżał na boku, z twarzą wtuloną w pluszowego pudla. Wzdychając, Taj opadł na stojący przy biurku fotel na kółkach. Z piętami opartymi o podłogę, obracał się raz w prawo, raz w lewo.
- Pamiętasz, gdzie je zostawiłeś?
- W szatni. Na ławce.
- Nigdzie już dzisiaj nie idź, dobra? Przejadę się po nie rano.
- Dzięki. Naprawdę... bardzo ci dziękuję.
- Drobiazg. Przecież nie możesz oglądać Viktora bez okularów.
- Kretyn ze mnie...
- Och, Yuuri, nie mów tak! To nic wielkiego, że zapomniałeś o okularach. Każdemu mogło się zdarzyć.
- Ja nie mówię o okularach.
Młodszy z łyżwiarzy zamrugał.
Trochę potrwa zanim się pozbiera... co nie, Budda? – pomyślał, patrząc na chomika – Szkoda, że nie jesteś tak mądry, jak prawdziwy święty mnich. Może mógłbyś mi doradzić, jak mu pomóc...
- Ej, Phichit?
Taj posłał przyjacielowi pytające spojrzenie. Ramiona ściskające pudla, objęły pluszaka dwa razy mocniej.
- To nie jest normalne, prawda? – Yuuri wyszeptał, z twarzą ukrytą w futrze maskotki – Odczuwanie tego wszystkiego... z powodu osoby, której nawet nie znasz.
Moska
- To nie jest ani trochę normalne! – Viktor mruknął, padając na łóżko.
Leżał na plecach, cały czas przyciskając do piersi złoty medal. Rozrzucone na czerwonym kocu włosy przypominały srebrny wachlarz. Niebieskie oczy wpatrywały się w staromodny, zainstalowany wokół lampy wiatrak.
Jeden obrót... drugi obrót... trzeci obrót...
To MUSIAŁEŚ być ty, ponieważ ten pajac JEST W TOBIE PO USZY ZAKOCHANY!
Czwarty obrót... piąty obrót... szósty obrót...
Z jednej strony miło jest być podziwianym, ale... póki człowiek nie straci reputacji, nie zdaje sobie sprawy, jakim była mu ona ciężarem i czym jest prawdziwa wolność.
Siódmy obrót... ósmy obrót... dziewiąty obrót...
Powiedział, że chciałby dowiedzieć się, jaki jesteś, kiedy nikogo nie udajesz. Kiedy jesteś sobą.
Nikt nie chciał, by Viktor był po prostu sobą. Wszyscy mieli wobec niego jakieś oczekiwania. Wszyscy albo czegoś od niego chcieli... albo nie dbali o jego prawdziwe uczucia.
Jedni pragnęli seksu z bohaterem Rosji – nie ważne gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach. Nie zrobiłoby im różnicy, gdyby przez cały stosunek gadał o pogodzie. Bo tak naprawdę nie chcieli kochać się z nim, tylko ze sławą, którą sobą reprezentował.
Drudzy nie znali nawet jego imienia, ale wskakiwali mu do łóżka, bo ich sobie upatrzył. Wystarczyło spleść swoją dłoń z dłonią potencjalnego celu... delikatnie unieść palcami podbródek wybranka... i spojrzeć mu głęboko w oczy. Postępując w ten sposób, Viktor mógł mieć, kogo chciał. A jednak, jak pochlebiające i wygodne by to nie było... zrobiło się też na swój sposób nudne. Dla kogoś uwielbiającego niespodzianki, obcowanie z tego typu ludźmi było jak oglądanie w kółko tego samego filmu. Nic dziwnego, że w pewnym momencie seks Viktorowi zbrzydł. Tak, proszę państwa – to było możliwe. Znudzenie się seksem i odstawienie jednorazowych nocnych przygód na rzecz własnej ręki naprawdę się zdarzało!
No ale... nie samym seksem żyje człowiek. To nie tak, że Viktor nigdy nie próbował się zakochać. Albo, że nigdy nie był w związku. Chociaż... w sumie nie był pewien, czy coś trwającego maksymalnie dwa miesiące naprawdę można było nazwać „związkiem". Nawet Georgi (na litość boską, Georgi!) utrzymał przy sobie oblubienicę na pełne pół roku. I to już dwa razy! Tymczasem jego kolega (trzykrotnie przystojniejszy i dziesięć razy bardziej sławny) nigdy nie przekroczył magicznej granicy dwóch miesięcy. A próby dokonania tego czynu mógłby policzyć na palcach jednej ręki. I wciąż zostałby mu jeden palec!
Cztery osoby. Jedna kobieta i trzej faceci. Cztery osoby na dwadzieścia dwa lata życia. No ale dobra... byli tacy, którzy mieli gorzej. Viktor nie powinien narzekać. Tym, co go naprawdę bolało, nie był kiepski wynik miłosnej matematyki. To nie liczba cztery na dwadzieścia dwa najbardziej go dobijała.
„Nie powiedziałam ci, że mam męża, bo od miesięcy jesteśmy w separacji. Nie sądziłam, że Wadim i ja naprawdę do siebie wrócimy. A poza tym... no naprawdę, Vitya, myślałam, że to rozumiesz. Jestem od ciebie dwadzieścia lat starsza. Chyba nie oczekiwałeś niczego poważnego?"
Przyjaciółka jego własnej ciotki, wykorzystująca go do odreagowania kłótni z mężem – to go dobijało! Stracił z tą jędzą dziewictwo, a gdy „zerwali", już nigdy więcej nie uprawiał seksu z kobietą. Po tym incydencie przestał być bi i stał się stuprocentowym gejem.
„Łyżwiarstwo jest dla ciebie ważniejsze ode mnie. Nic tylko trenujesz i trenujesz!"
Facet, który związał się z nim, znając jego priorytety, a mimo to wykłócający się o każdą poświęconą ukochanemu sportu godzinę – to go dobijało!
„Bądź bardziej poważny. Zachowuj się odpowiedzialnie. Nie przyprowadzaj swojego psa do mnie do domu. To głupie, że śpisz z tym pudlem. Ciągle chcesz się przytulać i ekscytujesz się z byle powodu. Wiesz, jakie to dziecinne?"
Koleś, który próbował zmienić go w kogoś, kim nie był – to go dobijało!
„Jeździsz na te swoje zawody, by się puszczać. Nie podoba mi się, że kręci się wokół ciebie tylu przystojnych facetów. Masz natychmiast zerwać kontakt z tymi tak zwanymi kolegami z lodowiska!"
Patologiczny zazdrośnik, ignorujący zapewnienia o zasadzie nie sypiania z innymi łyżwiarzami – to go dobijało!
Oni wszyscy go dobijali! Miał dość tych wszystkich ludzi! Miał dosyć związków! Mógł żyć z własną ręką... a co mu szkodzi? Własna ręka przynajmniej go nie skrzywdzi. Przynajmniej nie będzie musiał martwić się tym, co się stanie, gdy wybranek pozna jego prawdziwe oblicze. Gdy odkryje, kim tak naprawdę jest Viktor Nikiforov. Prawdziwy Viktor, a nie szczerzący się z okładek magazynów aktor. Ten człowiek był kłamcą. Facet miał dosyć udawania i chciał odpocząć. Związki, związki... na co komu związki? Makkachin, własna ręka i wkurzanie Yakova – to sto razy lepsze niż jakiś głupi związek!
Ale skoro tak... to dlaczego Viktor wciąż o nim myślał? Dlaczego myślał o tajemniczym łyżwiarzu? Nie znał gościa. Niczego o nim nie wiedział. Mógł jedynie gdybać:
Mówi po angielsku lepiej ode mnie, więc to pewnie Amerykanin azjatyckiego pochodzenia. Utalentowany młody chłopak. Utalentowany... słodki... atrakcyjny... i szaleńczo we mnie zakochany. Lodowy Książę – tak go nazwały kuzyneczki Jacka. Mój własny książę z bajki...
Viktor przekręcił się na bok i podniósł medal na wysokość twarzy.
- Okropnie namieszałeś mi w głowie. – wyznał szeptem.
Patrzył na złoty krążek, ale wyobrażał sobie, że zwraca się do oblubieńca o nieznanym imieniu.
- Wczoraj dałem jednemu gościowi po mordzie. I nawaliłem się. Z twojego powodu.
Mówienie tego wszystkiego na głos z całą pewnością było idiotyczne. Viktor nie wiedział, po co właściwie to robi. Ale z jakiegoś powodu nie mógł przestać.
- Wybacz. – wzdychając, przycisnął sobie medal do czoła – Nie mam prawa obwiniać cię za to, co się stało. To była moja decyzja. Nawaliłem się i obiłem twojemu znajomemu gębę, bo uważam, że jesteś słodki. No cóż... nie wiem nawet, jak wyglądasz, ani jak się nazywasz... ale sądzę, że jesteś słodki. To słodkie, że chciałbyś wiedzieć, jaki naprawdę jestem. Chociaż... pewnie gdybyś to wiedział, byłbyś mną rozczarowany. Podobnie jak wszyscy...
Może winę ponosił kac? A może nostalgia wywołana wspomnieniem niefortunnych związków z przeszłości? W każdym bądź razie, wyobraźnia Viktora postanowiła wyprodukować obraz tajemniczego łyżwiarza. A ponieważ wyobraźnia to taka dziwna i zdradliwa rzecz, pierwszym facetem, który przyszedł Mistrzowi Europy na myśl, był nie kto inny, jak jego niespełniona miłość, a zarazem bohater najskrytszych fantazji seksualnych, czyli mąż Evgenii, Misza. Z deczka przysadzisty okularnik. Rzecz jasna przerobiony na azjatę i nieco odchudzony – w końcu chodziło o faceta, który zawodowo jeździł na łyżwach!
Wizja bezimiennego Oblubieńca od razu spodobała się Viktorowi. A gdy jeszcze wyobraził sobie, jak by to było, gdyby Oblubieniec patrzył na niego, tak jak Misza patrzył na Evgenię... gdyby spojrzał na niego takimi wielkimi błyszczącymi oczami...
Czy mu się tylko wydawało, czy medal stał się zimniejszy? A może to czoło zrobiło się dziwnie ciepłe?
Wcale nie byłbym tobą rozczarowany. – głos Lodowego Księcia brzmiał wyjątkowo łagodnie i czule – Zapomniałeś, co powiedziałem Jackowi? Lubię to, że jesteś inny. Podoba mi się, że mnie zaskakujesz. Uważam, że jesteś odważny.
Viktor odsunął medal od twarzy i uśmiechnął się ponuro.
- Głupol z ciebie, wiesz? – szepnął, mrużąc oczy – Aż tak ci na mnie zależy, że schrzaniłeś swój program dowolny. To było strasznie głupie. Głupie i słodkie. Cholernie słodkie.
Spranie Jackowi tyłka dało mu satysfakcję... ale było coś, czego pragnął bardziej. Ach, gdyby tylko mógł pocieszyć skrzywdzonego azjatyckiego chłopaka! Gdyby... gdyby mógł jakimś cudem teleportować się do Ameryki! Najlepiej tuż po tym nieszczęsnym programie dowolnym.
Viktor widział to. Widział to tak wyraźnie, jakby działo się naprawdę.
Oblubieniec stał sam w ciemnym korytarzu. Przez uchylone drzwi wpadała smuga światła. Drzwi prowadziły na lodowisko. Zza ściany dobiegały entuzjastyczne krzyki tłumu - doping dla kolejnego solisty. Ale azjatycki chłopak nie był ani trochę podekscytowany. To, co działo się na lodowisku, już nie miało dla niego znaczenia. Płakał. Siedział skulony na ławce i płakał. Aż nagle padł na niego czyjś cień. Młody łyżwiarz niepewnie odsunął zasłaniające twarz dłonie... i gwałtownie wciągnął powietrze, bo oto stał przed nim Viktor. Viktor Nikiforov! Cały i zdrowy. Zapłakane oczy patrzyły na Viktora z ulgą i miłością.
Viktor zrobił krok w stronę Oblubieńca. Gdy to zrobił, niemal poczuł pod stopą twardość podłogi... i z całą pewnością poczuł twardość między nogami. Powoli przekręcił się na plecy.
Azjatycki łyżwiarz podniósł się z ławki. Dłoń Oblubieńca nieśmiało zbliżyła się do policzka idola. A dłoń leżącego na łóżku Viktora z taką samą nieśmiałością powędrowała w stronę krawędzi dżinsów.
Zapłakane oczy były pełne nadziei. Drżące palce musnęły policzek rosyjskiego łyżwiarza, odgarniając kilka srebrnych kosmyków. A te prawdziwe palce, nie te w wyobraźni, wpełzły pod spodnie i musnęły srebrne włosy porastające trzon penisa.
Viktor – zarówno ten w Moskwie, jak i ten w Stanach – obaj zamknęli oczy.
Wreszcie dłoń Oblubieńca pogłaskała twarz ukochanego. To było takie niewinne... a zarazem takie cudowne. Czuć na policzku ciepło czyjejś skóry. A tymczasem błądząca w bokserkach dłoń otuliła swoim ciepłem spragnionego dotyku członka.
Viktor westchnął cicho. Czuł, że nie odróżnia już iluzji od rzeczywistości.
Nic ci nie jest. – szepnął Oblubieniec – O Boże... nic ci nie jest. Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Młodziutki azjata zebrał się na odwagę i przytulił ukochanego idola. Dłoń Rosjanina zareagowała na tę wizję, zaciskając się wokół przyrodzenia i pieszcząc wrażliwą skórę czubkiem kciuka. Viktor odruchowo uniósł biodra do góry i odchylił głowę do tyłu.
- Wszystko dobrze... kochany. - wydusił, ledwo mogąc oddychać – Już... wszystko... dobrze. Nic mi... ach... nie jest.
Chłopak jeszcze mocniej się w niego wtulił.
Nie zostawiaj mnie. – błagał cichutko – Nie zostawiaj.
- Nigdy!
Myśl o porzuceniu tej słodkiej, przerażonej, czarnowłosej istoty sprawiła, że Viktor zmarszczył czoło i agresywnym ruchem nadgarstka zaczął znęcać się nad twardym członkiem. Grzbiet dłoni ocierał się o szorstki materiał. Nie było czasu na rozpięcie rozporka czy odpięcie guzika. Palce, które wcześniej siłą przecisnęły się przez gumkę spodni oraz majtek, nie zwracały uwagi na trudności. Co z tego, że obłapianie pulsującego z bólu penisa było trudniejsze niż zwykle? To nie miało znaczenia. Nic nie miało znaczenia!
Nic poza ślicznym azjatą i jego słodką twarzyczką na torsie Viktora. O Boże... usta tego chłopaka pewnie też były nieziemskie!
Rosjanin chciał je zobaczyć, więc delikatnie chwycił brodę wybranka i zadarł ją do góry. Patrzące zza okularów czekoladowe oczy nadal były nieco wystraszone, ale takie... takie słodkie! A usta? Jezu... usta!
Viktor oddałby w tej chwili wszystko, by poczuć te pulchniutkie wargi na swoim członku. Niestety musiał się zadowolić własnym kciukiem, rysującym na główce niewielkie kółka.
- Chryste. – jęknął, zagryzając dolną wargę.
Nie to samo, co usta pięknego azjaty, ale i tak kurewsko przyjemne!
Pocałuj mnie. – poprosił Oblubieniec.
Z przyjemnością. – Viktor był zbyt zajęty pojękiwaniem, by wypowiadać swoje myśli na głos.
Wargi bezimiennego chłopaka rozchyliły się. Tak jak rozchyliły się leżące na łóżku nogi Rosjanina.
Viktor nie wiedział, czy kiedykolwiek w życiu wyglądał tak bezwstydnie. Rozwalony na pogniecionym czerwonym kocu, z udami rozwartymi tak szeroko, jakby błagały, by ktoś między nimi uklęnął i piętami wbijającymi się w boki łóżka. Przechylił głowę, wtulając policzek w poduszkę. Chwycił poszewkę zębami, bo nie mógł znieść tego całego napięcia. Jedna z dłoni sięgnęła do tyłu, by zacisnąć palce na drewnianym zagłówku. Druga dłoń w dalszym ciągu tarmosiła twardość między nogami, pomagając sobie energicznymi ruchami bioder i wyginaniem kręgosłupa. Tak, wyglądał bezwstydnie, ale miał to gdzieś, bo, cholera, czuł się zajebiście, niemal tak zajebiście, jak w tej nieszczęsnej wizji, gdzie nawet nie rżnął ślicznego azjaty, tylko go przytulał, ale, kurwa, to przytulanie było zajebiste, i szło prosto do spragnionego miłości fiuta, dostarczając większej ilości zajebistych wrażeń niż seks z kimkolwiek, kiedykolwiek w całym, kurwa, życiu Viktora!
Leżał tutaj sam jeden, a nieszczęsne wyrko trzeszczało, jakby ostro kogoś na nim rżnął. Fakt, że tego nie robił, był śmieszny. Fakt, że nie robił tego nawet w wyobraźni był jeszcze śmieszniejszy. Cholera, bawił się swoim gnatem w ubraniu. Kurwa, nawet w pierdolonej wizji miał ubranie, a jego azjatycki kochanek tak samo! Popierdolone to było na maksa, ale z tego samego powodu kurewsko podniecające! Tak podniecające, że kiedy Viktor wreszcie dojdzie, to chyba, kurwa, padnie trupem! Sperma zaleje cały ten pierdolony pokój, a Viktor umrze, bo nie będzie mógł oddychać! W imię ojca i syna, tak się stanie!
Rosjanin zbliżył swoje wargi do ust Oblubieńca. Nieszczęsny chłopak wyglądał, jakby miał zaraz zejść. Wyobrażając sobie jego zamglone, jakby zamroczone alkoholem oczy, Viktor omal nie urwał sobie fiuta.
Spełnienie było blisko.
Kocham cię. – szepnął bezimienny azjata.
Do pocałunku nie doszło. Te dwa krótkie słowa wystarczyły, by Viktor przeżył orgazm życia. Tajemniczy kochanek i jego różowe usta niespodziewanie zniknęli. Jakby w wymyślonym korytarzu ktoś zgasił światło. Sekundę przed wytryskiem, Rosjanin widział każdy szczegół twarzy pięknego nieznajomego, od koloru okularów po ilość pieprzyków na nosie... ale kiedy poczuł na dłoni charakterystyczną lepkość nasienia, widział jedynie ciemność.
Jakiś czas nic się nie działo. Wokół była jedynie ciemność. I cisza. Cisza i ciemność.
A potem Viktor zdał sobie sprawę, że leży na łóżku z głupią miną i ręką w gaciach, dysząc jak po maratonie i za nic nie kumając, co się właściwie stało. Jakby wydarzenia z ostatnich kilku minut były jedynie snem. Cholernie dziwnym i cholernie głupim snem.
Dojście do siebie zajęło mu jeszcze więcej czasu niż sama masturbacja. Zajarzył, że nie śni dopiero, gdy uspokoił oddech i wyjął ze spodni ubabraną łapę.
- Ojej. – bąknął.
Gapił się na obfite ilości nasienia z takim wyrazem, jakby wciąż zastanawiał się, czy to nie halucynacja. Nie brzydził się samego siebie, więc ostrożnie zbliżył palec do ust. Oblizał opuszkę.
Okej, to ja. – stwierdził, czując na języku znajomą gorycz – Sto procent Nikiforova. Żadna podróba. Czyli to się naprawdę stało...
Gdzieś w racjonalnej części umysłu wyobraził sobie zaczerwienionego Yakova, ryczącego z oburzeniem, że tylko jego zboczony wychowanek był tak popierdolony, by sprawdzać, czy nie śni, próbując własnego nasienia. Zamiast jak normalny człowiek uszczypnąć się łokieć. Czy coś.
Wizja wydała się Viktorowi nader pocieszna (może dlatego, że była wspomnieniem – patrz: nocowanie u trenera i sen z udziałem ładnych chłopców). Jednak nie pozwolił, by odwróciła jego uwagę. Zerknął w dół.
Wyglądam jak babka podczas porodu. – skomentował swoją pozycję – I czemu nadal trzymam się łóżka?
Palce rozluźniły się i zsunęły z drewnianej ramy z pacnięciem lądując na poduszce. Ktoś odgryzł kawałek poszewki.
O kurde, to chyba ja. Co ja, u licha, jestem? Edward ze „Zmierzchu"?!
Rzecz jasna nie poszedł na przedostatnią część durnego romansu o wampirach z własnej woli. Georgi go namówił. Viktor do dziś mu tego nie wybaczył.
No dobra, Nikiforov... ogarnij się! Zamiast myśleć o pierdołach, lepiej zajmij się burdelem w gaciach!
Krzywiąc się, Mistrz Europy poczłapał do łazienki. Kilka minut później stał nagi pod prysznicem i powolnymi ruchami obmywał klejącego się od spermy członka. Całkiem sporo nasienia było też na udach. Biała ciecz mieszała się z mydłem, potem i wodą, po czym spadała na błękitne kafelki i znikała w umiejscowionym między stopami Viktora spływem. Srebrnowłosy mężczyzna obserwował to z trudną do opisania fascynacją. Coś było w tym biało-przezroczystym wirze. Coś było... w tym wszystkim.
Okej. – powiedział sobie, palcami przeczesując mokre włosy – Okej... no dobrze, onanizowałem się, wyobrażając sobie gościa, którego nawet nie znam. Nie wiem, jak wygląda, a mimo to przeżyłem wielką rozkosz. Nawet się nie kochaliśmy, a mimo to doszedłem i to tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
Ta myśl sprawiła, że miał ochotę jednocześnie śmiać się i płakać. Czuł się skołowany.
Wiedział, że to nie było normalne. A jednocześnie uważał, że było na swój sposób piękne. Dwudziestodwuletni, zdrowi, sprawni seksualnie mężczyźni nie zwalali sobie, marząc o przytuleniu innych mężczyzn. Do masturbacji służyły specjalne magazyny. Magazyny, seks-czaty, filmy porno, erotyczne zabawaki, wibratory... albo – zdaniem stronki „Confetti Giacometti" – marchewki (nie żeby Viktor próbował - w lodówce brakowało marchewek, bo zdrowo się odżywiał). Ale żeby wyobrażać sobie spotkanie z innym facetem i to takie spotkanie, w którym jeden z nich płakał, obaj byli w pełni ubrani, a ich ręce nie schodziły poniżej pasa?
Dziwne to. Naprawdę dziwne. Dziwne, a zarazem... takie jakby...
Kurde. – Viktor zaczerwienił się, czując w żołądku dziwną sensację – To przecież niemożliwe, żebym... a może?
Chichocząc, oparł wyprostowane ręce o ścianę i pochylił głowę. Ciepłe krople wody spływały mu po plecach. Wnętrze klatki piersiowej również było ciepłe.
- Niezły z ciebie Casanowa. – srebrnowłosy łyżwiarz mruknął, uśmiechając się leniwie – Jackuczka Wronkov nie był głupi, że tak ci zazdrościł. Skoro ze mną zrobiłeś takie rzeczy, to aż boję się myśleć, co musiała czuć ta biedna Jennifer, która widziała cię na żywo... pewnie na sam twój widok zakręciło jej się w głowie. Pewnie nie potrzebowała alkoholu, żeby mieć kaca. Miłosny kac... ciekawe, czy jest coś takiego?
Niebieskie oczy niespodziewanie rozszerzyły się w szoku. Viktor zdał sobie z czegoś sprawę.
A skoro o tym mowa... to gdzie jest mój kac? – pomyślał, gwałtownie się prostując.
Niepewnie uniósł dłoń i wymacał czoło, jakby chciał się upewnić, że nadal ma na karku tą samą głowę.
Nie boli. – uświadomił sobie – O, kurde. NIE BOLI!
Wypadł z łazienki i na golasa zaczął biegać po pokoju, triumfalnie wymachując rękami.
O cholera, a więc cuda się zdarzały! Czy to robota Bogów? Nagła zmiana pogody? Oświecenie – takie jakie spłynęło na Buddę? Jak to się stało? Jak to się stało? Zaraz, zaraz! A może...
Viktor przypomniał sobie jeden z wpisów na blogu Giacomettiego. Pod zdjęciem puszczającego oko Chrisa – z termometrem w zębach i owiniętym wokół bioder różowym ręczniczkiem – widniał podpis:
Seksem wypociłem grypę!
Po przeczytaniu tego tekstu, Princess Vivi przewróciła oczami i skomentowała:
Haha. Po prostu przyznaj, że wziąłeś antybiotyk ;)
Miłosny antybiotyk, księżniczko :* - odpisał mu Confetti Giacometti – Po prostu zazdrościsz, bo nie masz ani tak zarąbistych orgazmów, ani tak zajebistego partnera :P
Viktor był obrażony na Chrisa przez miesiąc. Obrażanie się na kogoś, bo powiedział ci bolesną prawdę, było całkiem naturalnym odruchem. Szwajcar musiał napisać liczącego dwie strony mejla z przeprosinami, by Jej Wysokość Rosyjska Księżniczka łaskawie zaczęła się do niego odzywać.
Teraz jednak srebrnowłosy łyżwiarz zmienił zdanie co do wpisu. Niech Chris bierze notatki z bloga i niezwłocznie biegnie wydawać książkę! Viktor już nigdy nie zwątpi w mądrości erotyczne kumpla... nigdy! Skoro orgazm mógł wyleczyć kaca, to dlaczego nie miałby poradzić sobie także z grypą? Giacometti nie ściemniał z tym miłosnym antybiotykiem. Nie ściemniał ani trochę!
Ach, gdyby tylko Viktor mógł uzyskać nieograniczony dostęp do cudownego leku! Gdyby tak znalazł tego azjatyckiego Amerykanina i rozkochał go w sobie! Tak naprawdę rozkochał... jako on, a nie nieruchoma postać z plakatów. Gdyby to zrobił... ach, ach! Życie mogłoby być takie piękne. Szkoda, że nie znał imienia tego chłopaka. Szkoda, że ten chłopak był tak daleko. Ciekawe, w której strefie czasowej mieszkał?
Los Angeles? Salt Lake City? Chicago? Nowy Jork? Uff... na szczeście nie będzie musiał wstawać w środku nocy, by obejrzeć występ Viktora - w którejkolwiek części Stanów Zjednoczonych by nie był. Bo... będzie oglądał Viktora, prawda? Na pewno będzie! W końcu to fan. Na pewno będzie oglądał! Wstanie z łóżka, zje śniadanie, a potem włączy telewizor i zobaczy...
O, cholera!
Viktor wreszcie sobie o nim przypomniał – o nadchodzącym programie dowolnym. Wróciły też do niego wcześniejsze słowa Yakova. Narzucił na siebie szlafrok, po czym podszedł do łóżka i ostrożnie podniósł porzucony wcześniej medal.
Tylko tym możesz bronić dumy innego łyżwiarza.
Palce zacisnęły się na złotym krążku.
Tylko tym możesz okazać mu szacunek. Tym i niczym więcej, rozumiesz mnie?
Mistrz Europy zamknął oczy i ponownie wyobraził sobie tajemniczego oblubieńca. Jednak tym razem chłopak nie płakał w ciemnym korytarzu. Tym razem tańczył na lodzie.
No to posłuchaj teraz kogoś, kto zajmuje się tym sportem od ponad pół wieku. Inni łyżwiarze mają gdzieś to, co robisz poza lodowiskiem. Tym, co jest dla nich ważne jest to, jak jedziesz swoje programy, by mogli uczciwie z tobą wygrać albo przegrać.
Co ten chłopak sobie pomyśli, gdy zobaczy dzisiaj Viktora? Znaczy... Viktor nie miał już kaca, więc nie pojedzie tak fatalnie, jak na porannym treningu, ale... zaraz! A co jeśli tajemniczy azjata oglądał poranny trening?! Na lodowisko przyszło wielu gapiów z kamerkami – w tym i taka jedna różowowłosa dziewczyna, o której Mistrz Europy wiedział, że prowadziła bloga. Zdaniem Milki stronka Roksany była całkiem popularna – fani łyżwiarstwa figurowego non stop lajkolwali zamieszczane tam posty. Ponoć i zawodowi łyżwiarze lubili od czasu do czasu obejrzeć stream na żywo, by sprawdzić, jak radzą sobie rywale.
Nie wiem, co to za dzieciak, ani dlaczego tak bardzo cię lubi, ale nie mam wątpliwości, że wczoraj zrobiłeś mu jeszcze większą krzywdę, niż facet, któremu obiłeś gębę.
Cały czas ściskając medal, Viktor zaczął nerwowo chodzić po pokoju.
Która godzina była w Stanach, gdy miał miejsce nieszczęsny trening? Cóż... zależy, o którą część Stanów chodziło, ale – łyżwiarz wykonał w myślach szybkie obliczenia – prawdopodobnie był wieczór. Albo noc. Tajemniczy azjata mógł o tej porze spać. Albo oglądać. Jeśli oglądał... to czy domyślił się, co dolegało Nikiforovowi?
Bo Guillaume Fontaine – owszem. Francuz z łatwością dodał dwa do dwóch. Viktor poznał to po rozczarowaniu w jego oczach. Gdy rywal podjechał do niego i ze szczerą troską zapytał, co się stało, srebrnowłosy łyżwiarz robił wszystko, by się nie zdradzić... by przekonać kolegę, że to nic, tylko głupi ból głowy („ale w żadnym wypadku nie efekt arogancji, braku odpowiedzialności i wielu litrów wódki" – dodał w myślach). Jednak wrodzone zdolności aktorskie tym razem nie wystarczyły. Kac najwidoczniej był czymś, co miało się wypisane na twarzy. A może chodziło o sposób, w jaki Viktor mówił po francusku? Z wyraźnym rosyjskim „r"?
Mniejsza o to. – pomyślał, wzdychając – Guillaume na bank wie. Albo wie na jakieś dziewięćdziesiąt procent. Pytanie, ile wiedzą ci, co stali za bandą? Nie widzieli mnie z bliska, więc nie mogli niczego zauważyć. Ale co, jeśli jednak coś zauważyli? Na przykład ta Roxy? Co jeśli doszła do właściwego wniosku... i podzieliła się tym wnioskiem z fanami swojego bloga... i był wśród nich mój azjata... i teraz on myśli, że ja... że ja...
Medal wysunął się Viktorowi z dłoni i z łoskotem upadł na podłogę. Spanikowany właściciel natychmiast go podniósł. W ramach niezdarnych przeprosin, przytulił złoty krążek do policzka.
Nie chciał upuścić medalu – to się po prostu stało. Nie chciał też, by tajemniczy fan zobaczył go rano w takim stanie. Sama myśl o tym, co azjatycki chłopak mógł sobie pomyśleć, wywoływała większe uczucie wstydu, niż odbieranie srebra Mistrzostw Świata – a Viktor wstydził się wtedy jak cholera!
Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić. Jak mógł to wszystko naprawić?!
Nie mogę zawieść tego chłopaka! – pomyślał zaciskając zęby – MUSZĘ zakwalifikować się do finału! Ale nie... zaraz... to nie wystarczy! Jeśli się po prostu zakwalifikuję, ludzie zaczną się zastanawiać, dlaczego źle się czułem. Jedyny sposób na zamknięcie gęb wścibskim plotkarzom to danie występu na poziomie Viktora Nikiforova. Właśnie tak! Występ na poziomie zdrowego mnie i zdobycie złotego medalu!
Ale czy naprawdę... był w stanie to zrobić? Czy ta króciutka rozgrzewka przed programem dowolnym wystarczy, by zapomnieć o porannej katastrofie? Czy będzie miał dość czasu, by powtórzyć wszystkie skoki? Do diabła, jeszcze nawet nie odsłuchał dzisiaj muzyki! A w dodatku... ugh!... na rozgrzewce będzie Yakov! Yakov i jego pas, po którym wciąż się macał, spojrzeniem przypominając wychowankowi, że pamięta o wczorajszej umowie. Jak Viktor miał przećwiczyć cokolwiek, jeśli cały czas drżał o los własnego tyłka?
A skoro tak to... co miał zrobić? Miał się po prostu poddać?
Cholera, nie chciał się poddawać! Nie tylko dlatego że nie chciał zawieść tajemniczego wielbiciela. Właśnie zdał sobie sprawę, że chciał... chciał zaimponować azjatyckiemu chłopakowi! Teraz, gdy wiedział, że ktoś wyjątkowy będzie go obserwował, chciał dać występ życia. Chciał wysłać wiadomość:
„Nic mi nie jest. Spójrz, jaki jestem silny. Wiem, że mnie obserwujesz i próbuję cię oczarować. Chcę byś jeszcze bardziej oszalał na moim punkcie. Gdy wiem, że jesteś gdzieś tam i próbujesz mnie dogonić, czuję się podekscytowany, jak nigdy. Czuję, że mogę wszystko!"
Właśnie tak. Wszystko było możliwe. Wczoraj Viktor spłonął w morzu alkoholu, ale dzisiaj odrodził się jak feniks – silniejszy niż kiedykolwiek. To dlatego że odnalazł swój ogień. Powód wyjścia na lód.
Wiedział już, co musi zrobić. Pomysł był nieco szalony i wiązał się z pewnym ryzykiem, ale Viktor nie odczuwał strachu. Chyba jeszcze niczego w życiu nie był czegoś aż tak pewny!
Wgramolił się na łóżko, na czworakach otworzył laptopa i ze zdeterminowaną miną wpisał w wyszukiwarce Google:
Lodowiska w Moskwie godziny otwarcia
Zwycięzca bierze wszystko, a przegrani muszą polec. Wiedział, kim był w piosence Abby. Nie miał ku temu najmniejszych wątpliwości.
XXX
Ilia Shevchenko czuł się strasznie głupio, idąc do pokoju Viktora... ale i tak sto razy bardziej wolał to, niż przebywanie w jednym pomieszczeniu z najgorszą wersją Yakova Feltsmana, jaką miał okazję ujrzeć.
Na samą myśl o przerażającym pracodawcy, fizjoterapeutę przeszedł dreszcz. On i Wlad uznali wcześniej, że siwiejący mężczyzna nie powinien zostać pozostawiony samemu sobie i zdecydowali się dotrzymać mu towarzystwa. Wielki błąd.
Feltsman wrócił od wychowanka wkurwiony jak nigdy, a na pytanie, co się stało, odpowiedział tylko jedno słowo:
- Lilka.
Potem zaczął krążyć wokół pokoju, ciągnąc się za włosy i mamrocząc coś pod nosem. Ilia i Wlad zapytali, czy nie napiłby się wódki. Kolejny błąd.
Na samą wzmiankę o alkoholu, Feltsman tak się na nich wydarł, że omal nie narobili w spodnie. Znaczy... właściwie to nie wydarł się na nich, tylko wrzeszczał różne rzeczy pod adresem swojego srebrnowłosego ulubieńca. Ale ponieważ stali obok, chcąc nie chcąc, absorbowali znaczną część wymierzonego w Viktora wkurwu.
Wywód Feltsmana przypominał co nieco koncert. Mało fajny koncert jednoosobowej kapeli heavy metalowej. Zwrotki miały niewiele sensu. Tylko refren dało się zrozumieć. A brzmiał on tak:
- Kurwa, ten gówniarz, Vitya, ten gówniarz, co on sobie znowu uroił, kurwa, ten gówniarz, Vitya, o co mu chodziło z Lilką, kurwa, ten gówniarz, ja już nie mam do niego siły, kurwa, ten gówniarz, kurwa, Vitya!
Dzięki Bogu legendarny rosyjski trener nie miał już tej samej pojemności płuc, co kiedyś. Po pięciu zwrotkach i dziesięciu refrenach zmęczył się i padł na łóżko. Menadżer i fizjoterapeuta chcieli sobie pójsć, ale im nie pozwolił.
- Malinovsky, poczytaj mi regulamin ISU! – burknął – Shevchenko, przejdź się do Viktora! Sprawdź, czy niczego sobie nie zrobił na tym pożal się Boże treningu... na samą myśl o tych jego lądowaniach zaczyna mnie rypać w krzyżu! Jak wrócisz, to mnie wymasujesz!
No i masz... tak to jest, gdy próbujesz podnieść na duchu rozwścieczonego starucha. Nie dość, że omal nie stracili słuchu, to jeszcze dostali dodatkową robotę! A mieli takie dobre chęci, gdy szli do Feltsmana.... powinni byli wiedzieć, że lepiej trzymać się z dala od tej łysiejącej bomby zegarowej. Ech, Milka i Georgi mieli więcej oleju w głowie od nich. Albo, po prostu, lepiej znali trenera.
Takim to dobrze. – Ilia pomyślał, wzdychając – Ich jedyne zmartwienie na dzisiaj, to ustalenie, gdzie usiądą na trybunach i jakie cukierki będą jeść podczas oglądania występów. Ciekawe jak to jest – przyjechać na jakieś zawody jako widz? Ja w ogóle nie znam tego uczucia. Za każdym razem, gdy wracamy do Petersburga, czuję się tak, jakbyśmy wracali z wojny – kompletnie umordowany! Chociaż... może nie powinienem narzekać? Wiem, że zawodnicy są jeszcze bardziej wykończeni niż ja. Weźmy takiego Viktora...
Ciekawe w jakim stanie zastanie srebrnowłosego łyżwiarza? Ukrainiec miał cichą nadzieję, że nie czekało ich jedno z tych niezręcznych spotkań, na zasadzie „udajemy, że nic się nie stało, ale jest nam obu głupio". Chociaż, prawdopodobnie, czekało go właśnie takie spotkanie.
Ilia nie miał żalu do Viktora. Naprawdę. Może nawet pochwaliłby młodego mężczyznę za wczorajszy wyczyn – gdyby okoliczności były inne. To znaczy, gdyby winowajca dopuścił się swojego przewinienia w jakiś inny dzień niż wieczór przed programem dowolnym. Ale niestety – okoliczności były, jakie były. Dlatego Shevchenko wiedział, że nie może podnieść Viktora na duchu. Nawet gdyby chciał.
A owszem – chciał to zrobić. Ale nie mógł. Feltsman zabronił. Feltsman, niestety, miał rację. Jak okrutnie by to nie brzmiało, Ilia miał po prostu pójść do srebrnowłosego młodzieńca, sprawdzić, czy wszystkie kręgi były na miejscu i wyjść. I tyle. Żadych słów pocieszenia, żadnego poklepywania po ramieniu.
To dlatego Ilia podszedł do wyznaczonego zadania z taką niechęcią. Nawet we własnym domu nie lubił, gdy żona dawała córce klapsy, a potem nie pozwalała mu pocieszyć zapłakanego maleństwa.
Młoda musi odczuć, że oboje jesteśmy na nią źli! – grzmiała – Ta kara nie ma najmniejszego sensu, jeśli po paru łzach zmiękniesz i zaczniesz zgrywać czułego tatusia! Niweczysz moje wysiłki wychowawcze, Ilia!
Czy Feltsman miał numer do jego żony? Pfft! Na bank! Feltsman miał numer do każdego. Wszystko wiedział i wszystkich znał! Nie byłoby wielkim zaskoczeniem, gdyby w każdy poniedziałek umawiał się z Olgą Shevchenko na herbatkę. Pewnie zwierzali się sobie z tego, kto miał więcej roboty ze swoją trójką potworów. Oboje byli zwolennikami ostrego wychowania – jak nic znaleźliby wspólny język.
Gdyby Olga znała Viktora, złoiłaby mu skórę za wczorajszy wyczyn (zabawne – Feltsman wpadł na taki sam pomysł, ale dzięki Bogu zrezygnował). Natomiast Ilia... Ilia był mięciutki jak galaretka. Nie potrafił zachowywać się jak surowy rodzic. Prędzej jak rodzic przepraszający własne dziecko za to, że na nie nakrzyczał.
Viktor też był trochę jak dziecko. Takie... wyrośnięte rozkapryszone dziecko. Wczoraj dziecko nawaliło się i spuściło łomot dwa razy większemu od siebie amerykańskiemu dryblasowi. Teraz dziecko miało kaca. A Ilia potrafił jedynie myśleć:
Biedne dziecko.
Zapukał do drzwi.
- Vitya? – zawołał niepewnie – Vitya, to ja. Mogę wejść? Feltsman prosił, bym sprawdził, jak się czujesz. Na treningu nieźle się potłukłeś. Vitya?
Łyżwiarz nie odpowiadał dobrą minutę, więc Shevchenko postanowił zaryzykować i wejść bez pozwolenia (a nuż młodziak przewrócił się i coś mu się stało). Zlustrował wzrokiem otoczenie:
Po Viktorze ani śladu. W kącie otwarta walizka, a na łóżku poskładane w kostkę ubrania. Złoty medal Mistrzostw Europy na nocnej lampce. Przyczepiona do niego jedwabna wstęga została zwinięta z niezwykłą starannością.
Cóż za dbałość. – Ilia zauważył ze zdziwieniem – To nietypowe dla Viktora. Ale gdzie on jest?
- Vitya, jesteś w łazience?
Cisza.
Shevchenko sprawdził prysznic, ale nikogo tam nie zastał. Zaczął się niepokoić.
Nie powinien wychodzić z hotelu. – pomyślał, przełykając ślinę – Feltsmanowi to się nie spodoba.
Wyjął komórkę i zadzwonił do Viktora. Cztery razy. Za każdym razem włączyła się automatyczna sekretarka. Po skroni fizjoterapeuty spłynęła kropelka potu.
Cholera. Nie jest dobrze... nie jest dobrze!
Ilia podszedł do walizki i zaczął wertować rzeczy łyżwiarza. Źle się z tym czuł, ale wiedział, że jeśli on tego nie zrobi, to prawdopodobnie zrobi to Feltsman. Zresztą... to nie tak, że srebrnowłosy młodzieniec miałby coś przeciwko. Nie był typem, który powiedziałby:
„Ilia, nie grzeb mi w walizce!"
Vitya był typem, który powiedziałby:
„Ilia, nie mogę znaleźć czystej pary gaci! Pomożesz mi wywalić wszystko z walizki?"
Fizjoterapeuta zbyt wiele razy spełniał podobne prośby, by teraz mieć jakieś opory. A poza tym... wcale nie chodziło o to, co miał znaleźć w gratach nierozgarniętego Mistrza Europy. Raczej o to, czego miał nie znaleźć.
Dziesięciominutowe śledztwo wykazało, że z pokoju zniknęły następujące rzeczy: komórka, portfel, płaszcz... strój do programu dowolnego i łyżwy.
O kurde. Strój do programu dowolnego i łyżwy.
Gdzie on, u licha, poszedł? – Ilia usiadł na łóżku – Co on planuje?
XXX
- Nie umiesz pan czytać? – brodaty gość po pięćdziesiątce warknął, nie podnosząc wzroku znad gazety – Dzisiaj nieczynne!
- Na stronce pisało, że macie malować bandy. – padła odpowiedź – Ale nie rozmroziliście lodu, prawda? Szkółka hokejowa miała dzisiaj rano zajęcia.
- Ta, szkółka ma opłacone całe pół roku, więc musiała mieć zajęcia. Lodu nie rozmrażaliśmy, bo nam się nie opłacało. Te bachory z kijkami mają trening także jutro. Ale co panu do tego? Czego pan... chcesz?
Przed wypowiedzeniem ostatniego słowa brodacz zdjął nogi z biurka, podniósł wzrok i zdał sobie sprawę, kto przed nim stoi.
- Jezus Maria. – wydukał, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.
Viktor uśmiechnął się.
- Czy mógłbym skorzystać z pańskiego lodowiska? Na jakieś dwie godzinki? Dobrze zapłacę.
Właściciel nie odpowiedział.
- Umm... to znaczy „tak"? – Mistrz Europy spytał niepewnie.
- Czy... czy pan to...Viktor Nikiforov?!
Srebrnowłosy łyżwiarz zaśmiał się serdecznie.
- Tak. – potwierdził, puszczając brodaczowi oko – Tak, to ja.
- Boże!
- Eee... nie, nie jestem Bogiem.
- Wiem! Znaczy się... eee... o kurde... Viktor Nikiforov... cholera.
Viktor dał facetowi czas na przetrawienie tej rewelacji, po czym ponowił pytanie.
- No to... mógłbym skorzystać z tego lodu?
- Yyyy... cóż... a pan... pan nie ma przypadkiem dzisiaj zawodów?
- Owszem, mam. Wieczorem.
- Zdąży pan na czas?
- Mam nadzieję. Jeżeli nie będzie żadnego wypadku i droga do Łużników nie zakorkuje się, powinienem zdążyć bez problemu. No więc, jak będzie? Mogę skorzystać z lodowiska?
Brodacz zawahał się.
- Cóż... jeśli pan chce, to... tak, oczywiście. Ja i synowie uwielbiamy pana i w ogóle, ale... wie pan... od rana nie czyściliśmy lodu, a wokół bandy leżą gazety...
- Obiecuję, że na żadną nie wjadę.
- Nie o to chodzi! Bo wie pan... no... czy nie będzie panu niewygodnie? No wie pan... na lodzie takiej jakości...
Viktor wzruszył ramionami.
- Jakość nie ma dla mnie znaczenia. Lód to lód.
Mina faceta wskazywała na to, że rzadko słyszał podobne stwierdzenia. Po raz pierwszy odkąd zaczęli rozmowę, właściciel lodowiska uśmiechnął się.
Rozmawiam z prawdziwym mistrzem! – wyglądał jakby myślał coś w tym stylu.
Wyszedł zza biurka, poprawił sweter i wyciągnął z kieszeni klucze. Przytrzymując otwarte drzwi, zaprosił Viktora do środka w taki sposób, jakby przyjmował w swoich progach Brytyjską Królową.
- Pokażę panu, gdzie jest szatnia.
XXX
- NIE MA GO?!!!
Ryk Feltsmana był tak głośny, że usłyszał go chyba cały hotel.
- Na pewno sprawdziliście wszędzie?
- Przeszukaliśmy cały hotel. – wzdychając powiedział Wlad – W tym parking i pobliski park.
- Mówiłem panu, że w jego pokoju nie było stroju i łyżew. – niepewnym tonem przypomniał pracodawcy Ilia – Może pojechał już na miejsce zawodów?
- Nie ma go tam! – fuknął Yakov – Georgi i Milka są w Łużnikach i oglądają solistki. Dzwoniłem do nich, ale nigdzie go nie widzieli!
- No wie pan, to duża arena... - przekonywał Ukrainiec - mógł się łatwo zgubić w tłumie. Na pewno nic mu nie jest. Może chciał pogadać z innymi łyżwiarzami? Założę się, że jest już w Łużnikach i na nas czeka.
- Więc dlaczego nie odbiera telefonu?!
Menadżer i fizjoterapeuta spojrzeli na siebie.
- Pewnie robi coś, czego by pan nie pochwalił. – oznajmili jednocześnie.
Yakov złapał się za głowę. Dobry Boże, mieli świętą rację. Niech ich diabli, jeśli nie mieli racji! Pewnie, cholera, że mieli rację!
Srebrnowłosy gamoń mógł mieć tylko jeden powód do ignorowania telefonów trenera. Właśnie ten, o którym wspomnieli Ilia i Wlad! Tylko co, u licha, robił ten pacan? Co on, do diabła, robił?!
- Dlaczego wziął ze sobą strój i łyżwy? – zastanowił się na głos.
- Mówię panu: jest już w Łużnikach.
Na czole łysiejącego mężczyzny zapulsowała żyłka.
Kurwa, jak ten masażysta od siedmiu boleści jeszcze raz powie, że Vitya jest w Łużnikach, to Yakov udusi go gołymi rękami!
- A jak nie jest, to zapewne wziął strój i łyżwy, by nie musieć po nie wracać. – rozumował Wlad – Gdziekolwiek jest, pewnie przyjedzie stamtąd prosto do Łużników!
Feltsman posłał mu wściekłe spojrzenie.
Kurwa, jeszcze jeden optymista się znalazł! – pomyślał, zaciskając zęby – Z kim ja, do diabła, pracuję? Sami, kurwa, optymiści!
Właśnie taki był problem z tą dwójką! Dlatego nie potrafili obchodzić się z Nikiforovem. W przeciwieństwie do trenera petersburskiej gromady, nie rozumieli, jak pracował mózg srebrnowłosego diabła. Przy tym zmieniającym co pięć minut koncepcję wariacie i zboczeńcu nie można było być optymistą! Optymizm oznaczał, kurwa, śmierć! Jeżeli Viktor znikał kilka godzin przed programem dowolnym, to należało spodziewać się najgorszego. NAJGORSZEGO!
- W każdym bądź razie, - menadżer odezwał się, wzdychając – nie mamy już czasu. Musimy jechać na miejsce zawodów.
Dłonie Yakova zacisnęły się w pięści. Ta sytuacja nie była ani trochę zabawna! Co ten Vitya sobie mysli?!
- Zadzwonię do niego jeszcze raz. – Feltsman mruknął, zdejmując z wieszaka ulubiony kapelusz.
XXX
- Panie Nikifoforov? To chyba pański telefon!
Viktor podjechał do bandy, sięgnął po pilota i wyłączył muzykę. Ze spoczywającej na ławce torby rzeczywiście dobiegało „Hit me baby one more time". Oho. Dzwonił Yakov.
- Nie szkodzi! – srebrnowłosy łyżwiarz krzyknął do brodacza – To tylko trener.
Włączyła się poczta głosowa.
- DAJ, KURWA, ZNAĆ, ŻE ŻYJESZ, ALBO CIĘ, KURWA, ZABIJĘ!!!
Właściciel lodowiska omal nie dostał zawału. Viktor jedynie przewrócił oczami. Wyciszył telefon, ale przed powrotem do ćwiczeń, wysłał jeszcze Feltsmanowi SMSa:
Będę na czas. Kryj mnie.
Ech... Yakova szlag trafi, ale nie było innego wyjścia. Jego wychowanek miał własny plan.
Viktor zajął miejsce na środku lodowiska i zamknął oczy.
Nie myśl. – powiedział sobie – Twoja głowa nie jeździ na łyżwach. Nie myśl, ale czuj.
Powoli wypuścił powietrze.
- Włączy pan dla mnie muzykę?
Z głośników popłynęło „Untouched" autorstwa Veronicas i Mistrz Europy rozpoczął program. Wkrótce przyszedł czas na pierwszy skok. Najtrudniejszy ze wszystkich.
Podczas porannej rozgrzewki nawet nie przyszłoby mu do głowy, by go spróbować. Ale teraz było inaczej. Teraz nie musiał męczyć się w pulsującym bólem. Nie było tu też Yakova i jego sprzączki od pasa. W tej chwili istniał tylko Viktor. Viktor i lód.
Ząbki uderzyły w taflę. Łyżwa wylądowała na lodzie z taką łatwością, jakby została do trzego stworzona. Trzeci raz! Viktor wylądował czysto trzy razy pod rząd!
- TAK! Udało si... mpf!
Nie dokończył triumfalnego okrzyku, bo związane w kitkę włosy strzeliły go w twarz. Wzięty z zaskoczenia, stracił równowagę i upadł na tyłek.
- Wszystko w porządku? – widząc, że młodzieniec nie zamierza wstawać, brodacz wyłączył muzykę.
- Ta. – Viktor odkrzyknął – Spokojnie. Ucierpiała tylko moja duma. Pośladki są całe.
- Cholera, to było niesamowite! Wywalił się pan dopiero po skoku, prawda? Dostał pan w twarz włosami...
- Tja... to były włosy.
- Wie pan, a gdyby tak... znaczy, nie chcę się wtrącać, ale... może jakoś lepiej by je pan związał? Mogę dać panu gumkę recepturkę! Żona mówi, że bardzo dobrze trzyma jej włosy na zajęciach fitness.
Samo słowo „gumka recepturka" sprawiło, że łyżwiarz miał ochotę uciec z tego lodowiska gdzie pieprz rośnie. Gdy przypomniał sobie koczka, którego rano sprezentował mu Yakov... ugh! To było tak, jakby ktoś powiesił go na sznurku za włosy. Milka czasami wieszała w ten sposób lalki Barbie...
- Czemu to robisz?! – jęczał wtedy Viktor, niepewnie dźgając palcem jedną z plastikowych panienek – Przecież to musi boleć!
- Nie bądź durny, to tylko lalki. – odpowiadała zwykle Babicheva – Czytałam w internecie, że to lepszy sposób na wyprostowanie loków, niż jeżdżenie po włosach żelazkiem.
- Żelazkiem?! – powtarzał z przerażeniem.
- Uważaj. – ostrzegała – Jak będziesz zachowywał się jak Georgi, już więcej nie zaproszę cię, byś pobawił się ze mną lalkami.
- Kiedy ty je torturujesz! – kłócił się z dłońmi przyciśniętymi do policzków – Gdyby mnie ktoś tak powiesił za włosy...
- Poproś trenera. – proponowała z chytrym uśmieszkiem – Na pewno będzie chętny.
Pfft! Pewnie, że Yakov byłby chętny! Yakov pewnie nie raz fantazjował o wywieszeniu Viktora za oknem za włosy... nie raz i nie dwa! Ciekawe, czy o tym właśnie myślał, gdy zaplatał tamtego koka? Gdzie on się w ogóle nauczył robić takie koki? Aha, pewnie od Lilki... ona swojego czasu bardzo lubiła taką fryzurę.
Czy Pan Brodacz też potrafił robić koki? Dałby radę zapleść ulubionego koka byłej żony Feltsmana bez gumki recepturki? Raczej nie. A zwykłego? Może. Pytanie tylko, czy zwykły kok wytrzyma cztery obroty?
Zagryzając dolną wargę, Viktor w dalszym ciągu siedział w rozkroku na lodzie. Wyglądał jak wyrośnięty bobas, kontemplujący nad jakimś dziecinnym problemem. Cóż... może rzeczywiście tak było? Włosy i fryzury to tematy dobre dla małej dziewczynki, ale na pewno nie dla dorosłego faceta.
Łyżwiarz chwycił końcówkę srebrnych kosmyków i podsunął je sobie pod nos. Przez chwilę patrzył na swoje piękne włosy z takim wyrazem, jakby patrzył na znalezionego w lesie owada. Lubił ich dotyk, ale wydawały mu się – jakby to powiedzieć? – trochę obce. Jak coś, co już nie było, tak do końca, częścią jego.
Czuł się jak obudzony z zimowego snu niedźwiedź, który jeszcze nie zrzucił z siebie nadmiaru futra. Albo... jak żaba, która nareszcie dojrzała do pozbycia się ogona. Co za dziwne uczucie.
No dobrze... - podjąwszy decyzję, Viktor uśmiechnął się pod nosem – Jak iść na całość... to iść na całość!
- Psze pana? Mam prośbę!
- Oho? A więc jednak chce pan tę gumkę recepturkę!
- Nie, gumki recepturki to ja nie chcę. Zastanawiam się... czy ma pan nożyczki?
Brodacz wybałuszył oczy.
- N-n-nożyczki? – wydukał – P-powiedział pan... „nożyczki"?
- Mhm. I golarkę.
- Golarkę?!
- No wie pan... taką elektryczną.
Właściciel lodowiska nie odpowiedział. Jego mina była mieszaniną szoku i przerażenia. Jednak Viktor z jakiegoś powodu nie czuł strachu. Nie było mu też smutno. Był dziwnie... podekscytowany.
- Strzygł pan kiedyś kogoś? – zapytał, podnosząc się z lodu.
Facet przełknął ślinę.
- M-mam pięciu synów. – mruknął, odwracając wzrok i drapiąc się po karku – Nie lubią wydawać forsy na fryzjera.
Viktor klasnął w dłonie.
- Wspaniale! Chce pan ostrzyc Mistrza Europy?
W tej chwili brodacz uświadomił sobie całą powagę sytuacji. Tak się tym wszystkim przejął, że nawet zapomniał o formalnościach.
- Chcesz, by obcy facet obciął ci włosy?! – wydarł się z twarzą czerwoną od oburzenia – Ty chyba, kurwa, OSZALAŁEŚ!
Viktor podjechał do brodacza i oparł łokcie o barierkę.
- Przypomina pan mojego trenera. – stwierdził z wesołym uśmieszkiem – Zaczynam pana coraz bardziej lubić... No to jak będzie?
Detroit
- Grupa numer dwa wyjeżdża na lód i rozpoczyna rozgrzewkę przed programem dowolnym... - poinformował głos komentatora – Widzę Fontaine'a... Crispino...
- YUURI! – Phichit wydarł się – No chodź! Już po przerwie. Zaczyna się.
- Już biegnę!
Japończyk dołączył do przyjaciela na łóżku, niosąc talerz pełen kanapek.
- Och, Yuuri... - westchnął Taj – Nie musisz wynagradzać mi tamtej szybkiej wycieczki na lodowisko, robiąc mi kanapki.
- Aha... czyli nie jesteś głodny? – Katsuki spytał z nieśmiałym uśmiechem.
Phichit wyszczerzył zęby.
- Jestem.
- Ja też.
Obaj wzięli po kanapce. Gdy wbili wzrok w ułożonego na krześle laptopa, Budda ukradł z talerza kawałek sałaty i spierdzielił do klatki.
- Nie będzie dzisiaj warzywek. – ponurym tonem skomentował Yuuri.
- Komu potrzebne warzywka? – odparował jego współlokator – Prawdziwi mężczyźni jedzą kanapki!
- Zacząłeś pisać z Koreańczykiem?
- Mhm. Wyjaśnił mi, dlaczego nienawidzi warzyw. Już nigdy nie tknę żadnej marchewki!
- Marchewki? A co Ci przeszkadza w marchewkach?
- Do tej pory nic mi w nich nie przeszkadzało... ale wczoraj Seung przesłał mi linka do takiej jednej strony. Confetti Giacometti, czy jakoś tak. Mówię ci, Yuuri! Lepiej nie jedz marchewek! Nigdy nie wiadomo, kto wcześniej miał to warzywo w rękach i co z nim robił!
Japończyk postanowił, że nie chce wiedzieć, o co chodzi. Wzruszył ramionami i skoncentrował się na transmisji z Rostelecomu. Niemal natychmiast uświadomił sobie, że coś było nie tak. Bardziej zbliżył twarz do ekranu. Phichit zrobił to samo.
- Eee, Yuuri... czy mi się tylko wydaje, czy tam jest tak jakby za mało łyżwiarzy?
Wydaje ci się! – w myślach krzyknął Yuuri – Na pewno tylko ci się wydaje! Nam się wydaje.
Wmawiał to sobie, ale im dłużej patrzył, tym bardziej zaczynał rozumieć, że wcale im się nie wydawało.
- Raz. – Taj zaczął liczyć zawodników – Dwa. Trzy. Cztery. Na bank cztery. Widzę czterech gości. A powinno być pięciu. Czyli kogoś brakuje.
Wzrok Katsukiego rozpaczliwie skakał od jednego solisty do drugiego.
Gdzie jesteś? Gdzie jesteś?
Wciąż nie widział znajomej srebrnej kitki.
Ale... ale dlaczego? Może jeszcze nie wyszedł na lód? Może kończył zawiązywanie łyżew? Może był w toalecie? Może... może...!
- Hm... to dziwne. – powiedział głos prezentera – Nie ma Viktora Nikiforova.
Barierka... dajcie kamerę na barierki!
Jakby w studiu mogli usłyszeć myśli Japończyka. Kamera rzeczywiście zaczęła skanować otoczenie lodowiska. Przez moment pojawiło się nawet ujęcie przeznaczonego dla zawodników korytarzyka. A Viktora ani śladu! Za to Yakov Feltsman przepychał się do stolika sędziowskiego. Przyciszonym głosem zaczął rozmawiać z członkami komisji.
- Trener Nikiforova rozmawia z arbitrami, ale na razie nie wiemy, o czym. – komentator poinformował oglądających pełnym niedowierzania głosem – Za chwilę powinniśmy wszystko wiedzieć. Oho, widzę, że spora część publiczności zaczyna szeptać. Sądzę, że cała arena w Łużnikach zadaje sobie teraz tylko jedno pytanie.
Yuuri wiedział, co to za pytanie. Sam je sobie zadawał. A fakt, że nie znał odpowiedzi przyprawiał go o ból brzucha i zawroty głowy. O Boże. Czy Viktor...
- Czy Viktor Nikiforov rezygnuje z finału Grand Prix?
Notka autorki:
Ups, znowu to zrobiłam. Cliffhangera zostawiłam ;)
Tak, wiem, złośliwa ze mnie dusza. Mam nadzieję, że mi wybaczycie?
Co do tego, co dokładnie zrobił Yakov, odpowiedź brzmi:
„Zdjął pas."
A co wydarzyło się później, to już... eghm! No, chyba się domyślacie?
Zresztą, nie musicie się domyślać, bo zobaczycie to ze szczegółami w rozdziale 11-tym ;)
Ale po kolei. Po drodze mamy jeszcze rozdział 9-ty i 10-ty. Będzie się działo, oj będzie...
Kolejnego rozdziału możecie się spodziewać w przyszłym tygodniu, ale jeszcze nie wiem, w który dzień. Wszystko będzie zależało od tego, ile będę miała czasu i jak bardzo będę zmotywowana. Najbardziej motywują mnie gwiazdki ;) ;) ;) (nie żebym coś wam sugerowała).
Dziękuję wszystkim wspaniałym ludziom, którzy zagłosowali na to opowiadanie i zostawili komenta. Chwała wam i szacun! AVE i do zobaczenia w kolejnej części!
ch\f0 ci umys+ٝJ
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro