Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Dawno temu w Detroit

- ŻE... COOOOOO?!

Kilkanaście szklanek zatrzęsło się w dłoniach właścicieli, gdy zszokowany ryk Jurija Plisetskiego rozniósł się po ścianach knajpy. Ci, którzy mieli nieszczęście rozlać trochę płynu, rzucili pod adresem młodego Rosjanina kilka wulgaryzmów. Nastolatek zignorował ich. Wzrok miał wbity w japońskiego kolegę. Z policzkami zaczerwienionymi ze wstydu, Yuuri bawił się kosmykiem włosów.

- Jak to „przez Viktora" zawaliłeś swój program dowolny? – ostro zapytał jego imiennik – To przecież niemożliwe! Viktora nie było w Stanach siedem lat temu. Bo nie było... no nie?

- Oczywiście, że go tam nie było! – Katsuki pisnął, unosząc dłonie w obronnym geście – I to nie tak, że przez niego zawaliłem tamten program. Znaczy się... nie bezpośrednio.

- Hę? – Yurio przekrzywił głowę – Nic z tego nie rozumiem.

- Bo to nie tak łatwo zrozumieć! To... to długa historia.

Nastolatek parsknął cicho.

- Czemu mam wrażenie, że mi się to nie spodoba? – mruknął bardziej do siebie, niż do kolegi – Może dlatego, że już czuję w powietrzu historyjkę naszpikowaną różowymi i puszystymi komplementami pod adresem „kochanego Vikusia". Ale dobra, Katsudon! Niech ci będzie! Powiedziałem, że cię wysłucham, więc niech ci będzie! Opowiedz mi o wszystkim.

Yuuri westchnął głęboko.

- Wszystko zaczęło się od pewnej dziewczyny...

Detroit, jakieś 7 lat temu

To nie były zawody, a mimo to atmosfera na lodowisku sugerowała coś wprost przeciwnego. No bo - jak często zdarzało się, by podczas zwykłego treningu, kilkanaście osób siedziało w bezruchu i nie mówiąc ani słowa obserwowało jednego łyżwiarza? Spędziwszy połowę życia na lodzie, Yuuri wiedział, że odpowiedź brzmiała:

„Prawie nigdy."

Tym bardziej ciężko uwierzyć, że to on był tym łyżwiarzem. W jakikolwiek inny dzień pewnie czułby się przytłoczony tym nadmiarem uwagi, jednak dzisiaj – wyjątkowo nic mu nie przeszkadzało.

Może była to zasługa niedzieli? Może nietypowej dla Detroit wysokiej temperatury powietrza? A może faktu, że Amerykańscy koledzy z lodowiska wreszcie zapamiętali jego imię i przestali nazywać go „tym Japończykiem"? Mniejsza o to. Faktem pozostawało, że Yuuri Katsuki miał dzisiaj wyjątkowo dobry dzień. I nic nie było w stanie go powstrzymać.

Ostrza łyżew nie sunęły po lodzie. One go zaklinały. Powierzchnia, po której tańczył Yuuri, była groźną bestią. Śliską i zdradliwą. Bestią, której wystarczył moment nieuwagi... sekunda braku koncentracji, by zaczęła kąsać. Raz źle przesuniesz ciężar ciała, raz źle wybierzesz krawędź i koniec.

Ziemia była solidna i twarda. Nawet w wypadku utraty równowagi, dawała ci czas, byś odzyskał balans i ruszył dalej. Ziemia była wyrozumiała. Ale lód - nie. Lód nie miał litości dla błędów.

- Cholera. – Yuuri zaklął pod nosem.

Już kiedy obracał się w powietrzu, zrozumiał, że coś poszło nie tak. Prawdopodobnie moment wybicia. Szlag! Znowu to samo! Nie zdążył rozwinąć odpowiedniej prędkości i przez swoją niecierpliwość rozpoczął skok za wcześnie... a teraz Bóg Lodu domagał się zapłaty w postaci jego tyłka.

Katsuki zacisnął zęby.

Tak łatwo mnie nie dostaniesz! – warknął w myślach.

Mięśnie brzucha i pośladków, które w ubiegłych miesiącach tak pieczołowicie pielęgnował na siłowni, dosłownie w ostatnie chwili przypomniały sobie, że powinny się spiąć. Dzięki temu, w momencie uderzenia prawej łyżwy o lód, zamiast obić sobie cztery litery, Yuuri jakoś utrzymał równowagę. Aplauz z widowni powiedział mu, że i rotacji było dość.

- Bravo! – krzyknął zachwycony głos Celestino – Przepięknie! Wspaniale! Perfekcyjnie!

- No i co, leszcze? – Phichit odwrócił się do siedzących obok amerykańskich kolegów – Mówiłem, że mój ziomek da radę! Niech będzie pochwalony, Yuuri Katsuki, Nowy Wytrzymałościowy Tytan Klubu Łyżwiarskiego Detroit! Cztery poczwórne toe loopy, w dwie minuty, bez jednego upadku! Hip Hip Huraaa! No dobra, a teraz wyskakiwać z kasy!

Czarnoskóry dryblas, rudowłosy latynos i wysoki blondyn z krzywymi minami sięgnęli do kieszeni spodni.

- Kurczę, mogę się pożegnać z nowym telefonem. – mruknął rudzielec, niechętnie podając Tajowi stu dolarowy banknot.

- Ej, Katsuki! – krzyknął blondyn - Jak skoczysz tyle samo poczwórnych podczas oficjalnych zawodów, dam ci drugą stówkę.

Yuuri zaczerwienił się.

- Dz-dzięki, Brian. – wydukał, bawiąc się skrajem koszulki – A-ale nie musisz pozbywać się ciężko zarobionych pieniędzy, tylko po to, by mnie zmotywować.

- Nie mów mi, co mogę robić z moimi pieniędzmi. – Brian wzruszył ramionami – Kto powiedział, że chcę cię zmotywować? Po prostu nigdy nie widziałem, by jakiś łyżwiarz zaliczył cztery poczwórne skoki w swoim programie dowolnym. Nie wahałbym się wydać kilku dolców, by ujrzeć to na własne oczy.

Japończyk wymamrotał coś ledwo słyszalnym szeptem.

- Co mówiłeś? – krzyknął blondyn.

- Powiedziałem „Viktor skacze". Cztery poczwórne, w sensie. Dwa toe loopy i dwa salchowy. Osobno i w kombinacji.

Brian przewrócił oczami.

- Nikiforov to kosmita. Ja mówiłem o normalnych ludziach.

- Zresztą, - z drwiącym uśmieszkiem wtrącił afroamerykanin – on pewnie i tak jedzie na dopalaczach.

Yuuri sapnął wściekle.

- N-nie mów o nim takich rzeczy, Joshua! Viktor nie bierze dopalaczy!

Próbował nadać swojemu głosowi trochę autorytetu, jednak fakt, że w tym samym czasie tupał łyżwą o lód, wcale mu w tym nie pomagał. Z punktu widzenia kolegów musiał wyglądać jak małe wkurzone azjatyckie dziecko.

- Coś tego taki pewien? – latynos z rozbawieniem uniósł brew.

- Proszę cię, Rodrigo... – Josh wyszczerzył do kolegi zęby – Yuuri wie wszystko o Viktorze. Ma w pokoju ołtarzyk Nikiforova. Założę się, że śpi z jego zdjęciem pod poduszką.

Obaj zachichotali.

- W-wcale nie! – wydukał Yuuri.

Niech to, jego policzki osiągnęły temperaturę Texasu. A to nawet nie było lato!

Szybki rzut oka na trybuny powiedział Japończykowi, że nie tylko koledzy z klubu mieli w tej chwili niezły ubaw. Katsuki nie miał pojęcia, jak to się stało, ale o jego słabości do Viktora wiedzieli dosłownie wszyscy. Nie tylko Josh, Brian, Rodrigo, Phichit i Celestino. Również napakowani hokeiści, którzy jeszcze kilka minut temu z szeroko otwartymi ustami śledzili jego trening. Teraz rechotali pod nosem, energicznie wymachując swoimi kijkami. Cholera, nawet jeżdżący zambonim staruszek stał oparty o swój pojazd i nostalgicznie kiwał głową z miną wyraźnie mówiącą:

„Młodość... ach, młodość!"

Yuuri nie potrafił tego zrozumieć - dlaczego większość ludzi uważała jego podziw dla rosyjskiego mistrza za powód do śmiechu?

- No dobra, panowie! – wprowadziwszy ostatnie notatki do laptopa, Celestino podniósł się z ławki – Czas na przerwę na lunch. Tylko nie objadać mi się zanadto, capito? Wieczorem będziemy szlifować programy, więc macie być w formie. Yuuri, - z uśmiechem skinął Japończykowi głową – dobra robota. I nie dawaj kolegom-żartownisiom się zniechęcić. Nikiforov może i jest dobry, ale daleko mu do Boga. Jak nadal będziesz tak ciężko pracował, myślę, że już w przyszłym roku dasz radę wykonać tyle skoków, co on. Trochę wiary w siebie, si?

Katsuki przytaknął żarliwie. Kilka sekund później musiał gnać w kierunku barierki, by nie dać się staranować wskakującym na lód hokeistom. Gdy mijał kilku z nich, usłyszał strzępki rozmowy:

- A tak w ogóle to, kto to, ten Viktor?

- A bo ja wiem? Jakaś gwiazda Hollywood, czy coś... W każdym bądź razie, ten mały żółtek bardzo na niego leci.

Wspomniany „żółtek" po chwili zaliczył widowiskowy przelot przez próg.

Brawo, Katsuki. – pochwalił samego siebie – Kilkanaście lat jeździmy na łyżwach, a nie pamiętamy, że przy schodzeniu z lodu trzeba łaskawie podnieść nogę, by nie zaliczyć gleby. Dalej chodź taki rozkojarzony, a pojedziesz swój program dowolny w tenisówkach!

Nie kwapił się, by wstać z podłogi. Wówczas musiałby pokazać światu tego paskudnego siniaka na czole. Żeby tylko zadrapanie nie miało kształtu błyskawicy! Yuuri już słyszał w wyobraźni komentarz Josha:

„Harry Potter on Ice".

Albo mail od Nishigoriego:

„Yuuri, czemu nie powiedziałeś mi, że robisz cosplay?"

Na sama myśl, wydał z siebie poirytowany pomruk. Ech, masz ci los...

Po chwili zobaczył wyciągniętą dłoń Phichita. Wymacawszy głowę i upewniwszy się, że nie ma tam żadnego upokarzającego śladu, z uśmiechem wdzięczności przyjął pomoc.

- Wiesz, Yuuri, - zaczął Taj, patrząc za odchodzącymi amerykańskimi łyżwiarzami – jeśli chcesz się z nimi zaprzyjaźnić, będziesz musiał nauczyć się nie brać tak wszystkiego do siebie.

Japończyk przypomniał sobie komentarz o dopalaczach.

- Nie mam ochoty przyjaźnić się z kolesiami, którzy obrażają Viktora. – burknął, zaciekle walcząc z supłem sznurówek.

Phichit przysiadł obok niego na ławce.

- Daj spokój, przecież tylko żartowali! Sądzę, że tak naprawdę mają do ciebie słabość. Traktują cię trochę jak słodkiego młodszego brata, któremu koniecznie trzeba dokuczyć. Wiedzą, że podziwiasz Viktora i dlatego ci dogryzają.

- Ty też wiesz, że podziwiam Viktora. A mimo to nie rzucasz podobnych tekstów.

- No wiesz... byłoby słabo, gdybym podpadł kolesiowi, który wie, że nielegalnie przetrzymuję w Akademiku chomika.

Kącik ust Katsukiego lekko uniósł się do góry. I jak tu nie kochać Phichita?

W towarzystwie tego dzieciaka nikt nie był w stanie zbyt długo się dąsać. Tajski współlokator Yuuriego był jedną z tych osób, które wyznawały zasadę beztroskiego podejścia do życia. I nieustannie zarażały tym podejściem innych. Każdy, kto choć trochę znał Phichita, wiedział, że jego nastoletni umysł ograniczał się do następujących priorytetów: media społecznościowe, małe gryzonie oraz łyżwy. Dokładnie w tej kolejności.

Ta wiedza pozwoliła japońskiemu łyżwiarzowi zatrzymać świerzbiącą tajską rączkę, która już sunęła w stronę zielonego przycisku, by posłać „Cztery Najzarąbistsze Poczwórne Toe Loopy" (Nie no, serio, głupszego tytułu nie było? – z westchnieniem pomyślał Katsuki) na You Tube'a.

- Yuuuuuri, no weź. – Phichit zaskomlał mu do ucha – Twój wyczyn jest zwyczajnie zbyt dobry, żeby go nie pokazać.

- Nie prosiłem Cię o nagranie mojego treningu, bym mógł zbierać lajki w internecie. – westchnął Yuuri.

Wspinali się po trybunach, powoli zmierzając w stronę mieszczącej się na lodowisku kafejki.

- Potrzebuję tego nagrania, by przeanalizować swoje błędy. – po krótkiej chwili dodał Katsuki – A poza tym, to żaden wyczyn. Dobrze wiesz, że nie mogę pojechać czterech poczwórnych toe loopów na zawodach. Wolno mi wykonać ten sam skok tylko dwa razy: osobno i w kombinacji.

- Niby tak. – masując podbródek, Phichit wbił wzrok w sufit – Ale wiesz, to jeszcze nie znaczy, że ten zakład był bez sensu. Może i nie wykorzystasz tych toe loopów na zawodach, ale przynajmniej nikt Ci nie powie, że nie masz dość kondycji, by skoczyć cztery poczwórne w jednym programie.

- Gdybym tylko potrafił skoczyć poczwórnego salchowa! – zgrzytając zębami, Yuuri ciągnął się za włosy – Znaczy... wiem, że Celestino pozwolił mi na razie tylko na jeden poczwórny w programie... Ale pomyśl tylko! Gdybym umiał salchowa, mógłbym pojechać program z czterema poczwórnymi. Tyle samo, co Viktor!

- Może pooglądaj, jak on skacze Salchowa? Przecież w Internecie aż roi się od nagrań...

- Już to robiłem. Znam jego występy na pamięć. Problem w tym, że Viktor wykonuje wszystkie skoki bardzo, bardzo szybko. To niesamowite! Nawet gdy do sieci wycieknie jakieś nagranie z jego treningu... praktycznie nie ma różnicy! Viktor... on... jakby to powiedzieć...

Phichit pytająco uniósł brew.

- Viktor nie zastanawia się, czy uda mu się skoczyć. – dokończył Yuuri, głosem pełnym podziwu – On po prostu to robi. Zero zawahania. Jakby nawet przez pół sekundy nie wątpił, że mu się uda.

- Całkowite przeciwieństwo ciebie. – łagodnie zauważył Taj – Czasami, gdy na ciebie patrzę, mam wrażenie, że przed każdym skokiem przeprowadzasz w myślach debatę całego Kongresu.

Yuuri popatrzył na niego z niepokojem.

- Serio tak wyglądam? – zapytał, przełykając ślinę.

Taj zaczął przepraszająco wymachiwać rękami.

- Tylko kiedy się stresujesz. – wyjaśnił pośpiesznie.

- Aha... czyli prawie zawsze? – Japończyk ponuro spuścił głowę.

Jego współlokator oparł dłonie na biodrach.

- Wcale nie zawsze. Kiedy wydaje ci się, że nikt nie patrzy, wciągasz się w program i zamieniasz się w prawdziwego Czarodzieja Lodu.

- Och, wspaniale! Czyli wystarczy, byśmy poprosili wszystkich kibiców i sędziów, by na czas mojego programu spojrzeli w drugą stronę.

- Mogę ci to załatwić. – ze śmiertelną powagą oznajmił Phichit.

Yuuri parsknął cicho.

- Ach tak? Niby jak?

- Nie lekceważ potęgi mediów społecznościowych! - Taj obdarzył swojego smartfona czułym cmoknięciem – Facebook to władza! Zapamiętaj to sobie!

Ach, jakże ciekawie mogłaby wyglądać przyszłość...

Rok 2050 – Phichit Chulanont z Tajlandii zostaje właścicielem Twittera, Facebooka i Instagrama, tym samym przejmując władzę nad światem. Chomiki uzyskują prawa wyborcze. Prywatność nie istnieje, a łyżwiarstwo figurowe jest sportem narodowym w każdym kraju. A, i przy okazji, cały świat dowiaduje się, że Yuuri Katsuki zna wzrost, wagę, datę urodzin i ilość pieprzyków na twarzy Viktora Nikiforova. Sam Viktor jest zauroczony swoim japońskim fanem, więc wyrusza w podróż do Hasetsu i oświadcza Yuuriemu, że zostanie jego trenerem.

To byłby dobry scenariusz komedii science-fiction. – uznał Katsuki – Taki film z pewnością dostałby Oskara.

- Ach, witajcie!

Dziewczęcy głos wyrwał go z zamyślenia. Właśnie dotarli do kafejki. Szczupła blondynka w różowym fartuszku (chyba miała na imię Jennifer?) uśmiechała się do nich zza lady.

- Na co macie ochotę? – spytała, opierając ramiona na blacie.

- Dla mnie sałatkę z kiełkami, proszę. Phichit, co byś chciał?

- Hm... chyba skuszę się na cheesburgera z podwójnym serem. Tylko nie mów Ciao Ciao, dobra?

Wzdychając, Japończyk sięgnął po portfel.

Takiemu to dobrze. – pomyślał z zazdrością – Je, ile chce, a mimo to wciąż wygląda jak patyczek. Z drugiej strony... i tak nie cierpię hamburgerów.

- Yuuri, znowu stawiasz przyjacielowi obiad? – usłyszał głos Jennifer.

Przerwał przeliczanie pieniędzy i podniósł głowę, by spojrzeć na dziewczynę. Miała dziwny wyraz twarzy. Już od jakiegoś czasu Yuuri czuł, że nie może go rozgryźć.

Gdy kilka miesięcy temu przybył do Detroit, do razu zauważył, jak bardzo Amerykanie różnili się od Japończyków. Na pierwszy rzut oka, oba narody miały sporo cech wspólnych. Zarówno tutaj, jak i w rodzinnym kraju Yuuriego, klienta uznawano za świętość, a głównym przykazaniem pracownika było uśmiechanie się na pokaz. Rzecz w tym, że „japońskie" uśmiechy nieznacznie różniły się od „amerykańskich". To nie tak, że nie były wyćwiczone, bo jak najbardziej były, z tym, że... jakby to ująć?

Japończyk... typowy Japończyk był postacią skromną, więc uśmiechał się raczej nieśmiało. Ze spuszczonymi powiekami i subtelnym, milczącym szacunkiem.

Natomiast typowy Amerykanin cechował się przede wszystkim pewnością siebie. Większość pań i panów z Krainy Wuja Sama uśmiechała się, dumnie wypinając torsy i biusty, z brodami zadartymi do góry. Sprzedawca z USA nie był sprzedawcą-służącym, lecz sprzedawcą-supermenem. Amerykanie nie wiedzieli, co to skromność czy nieśmiałość.

Z paroma wyjątkami. Jennifer nie pasowała do schematu.

- Oczywiście, że mi stawia. – odezwał się Phichit – W końcu to mój senpai! Niektórych przyzwyczajeń ciężko się pozbyć. A on jest Japończykiem aż do bólu.

- „Senpai"? – powtórzyła z zainteresowaniem – Czy to jakieś japońskie słowo?

- Mhm. Słuchaj, może usiądziesz z nami? Chętnie wytłumaczymy Ci zawiłości azjatyckiej kultury. Sprawisz nam dużą przyjemność!

Chyba Tobie. – mruknął w myślach Yuuri – Ja wolałbym zjeść lunch tylko we dwóch.

Nie czułby się komfortowo siedząc z osobą, którą znał jedynie z przelotnych konwersacji przez okienko kafejki. A już zwłaszcza nie z nią. Ona była dziwna. Bardzo dziwna.

- Bardzo chętnie. – oświadczyła radośnie – Jesteście moimi jedynymi klientami, więc mogę sobie pozwolić na chwilę przerwy.

Pierwszą myślą Katsukiego było, że w Japonii za podobne zachowanie szybko straciłaby pracę.

Przestań, Yuuri. – skarcił samego siebie – W ten sposób myślą tylko zadufane w swoich krajach ksenofoby. A ty nie jesteś ksenofobem. Zresztą, to trochę hipokryzja, nie uważasz? Twój tatuś też jest rodzonym Japończykiem, a mimo to regularnie urządza sobie „przerwy", by pooglądać mecz. A potem jeszcze narzeka, że onsen podupada... Nie masz prawa oceniać Jennifer. Jeśli chcesz przetrwać w Stanach, lepiej przestań zachowywać się jak aspołeczny dzikus.

- Yuuri?

A propos aspołecznego dzikusa...

Zjedzony do połowy hamburger Phichita powiedział Katsukiemu: „brawo, kolego, znowu utonąłeś we własnych myślach!". Taj już dawno zdążył wytłumaczyć Jennifer znaczenie słowa „senpai".

A co zrobił Yuuri? Oczywiście siedział z nimi przy stoliku, z głupią miną, nie mówiąc ani słowa. Nawet nie tknął swojej sałatki.

- Nie smakuje Ci? – łagodnym tonem spytała dziewczyna.

- Nie, nie o to chodzi. Ja po prostu... wsłuchałem się w waszą rozmowę. Nie mam podzielnej uwagi, tak jak Phichit. Nie umiem jeść i rozmawiać.

- Rozumiem.

Uśmiechnęła się do niego. Yuuri nerwowo przełknął ślinę.

Znowu to samo. Ten uśmiech.

Jennifer bez wątpienia była Amerykanką. Świadczył o tym każdy szczegół jej wyglądu – zgrabna figura cheerlederki, długie blond włosy i bielusieńkie zęby mogące reklamować pastę Colgate White. Cały problem w tym, że jej uśmiech nie był ani trochę amerykański. Był na to zbyt nieśmiały, za bardzo niepewny. I jeszcze to spojrzenie... takie jakby... radosne ale spłoszone? Yuuri nie potrafił go opisać.

Jeszcze dziwniejszy był fakt, że dziewczyna nie uśmiechała się w ten sposób od samego początku. Katsuki mógłby przysiąc, że gdy pierwszy raz kupował lunch na lodowisku, Jennifer częstowała go co najwyżej Amerykańskim Uśmiechem za Milion Dolców. Dopiero jakiś miesiąc temu zmieniła styl. A Japończyk nie miał bladego pojęcia, dlaczego.

- Swoją drogą, Yuuri... - zagaiła, zagryzając dolną wargę – Zauważyłam, że prawie zawsze kupujesz tę sałatkę, ale gdy zaczynasz jeść, nigdy nie wyglądasz na usatysfakcjonowanego. I za każdym razem zastanawiam się, czemu nie zamówisz sobie czegoś innego?

- Niezbyt lubię hamburgery. – odpowiedział ostrożnie – A poza tym, wolę unikać ciężkiego jedzenia przed zawodami.

- Och, a zatem niedługo masz zawody? – rozpromieniła się – Widziałam, jak wcześniej jechałeś do muzyki. To było niesamowite!

Coś w tonie, z jakim powiedziała ostatnie słowo sprawiło, że Yuuri zarumienił się po same uszy.

- Dz-dzięki.

- I jeszcze te piruety! One też były niesamowite!

- Yuuri wylądował dzisiaj czysto aż cztery poczwórne skoki. – wtrącił współlokator Katsukiego – Obecnie tylko jeden łyżwiarz na świecie jest w stanie zrobić coś takiego podczas zawodów.

- Właśnie, podczas zawodów. – podkreślił Japończyk – Ja skoczyłem je na treningu. Zresztą, dwóch by mi nie uznali.

- Co nie zmienia faktu, że zrobiłeś coś niesamowitego. – kłóciła się Jennifer.

„Niesamowite, niesamowite"! Czy ona nie zna innych słów? – zastanowił się Yuuri.

- Z drugiej strony, to przykre, że musisz sobie odmawiać tylu rzeczy, by dobrze wypaść na zawodach. – dodała po chwili – Pewnie trudno ci przestawić się na amerykańską kuchnię, prawda?

Katsuki był zdania, że chemii, którą wyczuwał w tutejszym jedzeniu, starczyłoby do zapełnienia połowy japońskich drogerii. Jednak wrodzona uprzejmość zabraniała mu powiedzieć o tym na głos.

- Często tęsknię za kuchnią mojego kraju. – przyznał zamiast tego.

Jennifer klasnęła dłońmi. Miała minę, jakby przez całą rozmowę czekała właśnie na to konkretne zdanie.

- To świetnie się składa! Kojarzysz ten park obok Uniwersytetu? Odkryłam tam niesamowitą japońską restauracyjkę. Jedzenie było prze-py-szne! Jednak miałam spory problem z zamówieniem, bo obsługa nie zna angielskiego. Może któregoś dnia wybierzemy się tam razem? Mógłbyś mi pomóc zrozumieć, co mówią i przy okazji... mógłbyś zjeść coś, co lubisz?

Znikąd wyczarowała ulotkę rzeczonej knajpki i podsunęła ją Yuuriemu pod nos. Japończyk zaśmiał się nerwowo.

- T-to... to bardzo miłe z twojej strony, ale wiesz... to jest chińska restauracja. – poinformował ją, najdelikatniej, jak potrafił.

Była zupełnie nieprzygotowana na taką informację. Przez moment miała minę, jakby uważała, że Yuuri stroił sobie z niej żarty.

- Ale... - zaczęła, niepewnie stukając palcem w ulotkę – Przecież... to twoje pismo, prawda?

- To chińskie kanji. – sprostował – W Japonii też z nich korzystamy, ale oprócz tego mamy jeszcze hiraganę i katakanę. Poza tym nie wszystkie znaki mają to samo znaczenie. Gdy jestem w Chinach, jestem w stanie przeczytać niektóre napisy, jednak gdy trzeba dogadać się na ulicy, mam spory problem. Nie przejmuj się. To nic wielkiego. Każdy może się pomylić.

Z łatwością odszyfrował róż na policzkach Jennifer. W końcu sam, jakiś tydzień temu, ujrzał podobny wyraz twarzy w lustrze... gdy niechcący pomylił Phichitową piankę do włosów ze swoją pianką do golenia. Spanikowany, że postawił koleżankę we wstydliwej sytuacji, gwałtownie pochylił głowę.

- P-p-przepraszam! – wyrzucił z siebie – Nie śmieję się z ciebie, ani nic! T-to naprawdę często się zdarza! Serio.

Dziewczyna niezbyt długo wyglądała na zdezorientowaną. Nie minęła chwila, gdy znowu posyłała w jego kierunku ten uśmiech.

- Przepraszasz mnie, chociaż to ja popełniłam błąd. – stwierdziła, opierając podbródek na nadgarstku – To bardzo słodkie.

Raczej bardzo japońskie.

- Nie chciałabym, żebyś pomyślał, że my Amerykanie podchodzimy do innych kultur z ignorancją...

- Wcale tak nie myślę! Ja...

- ... więc chętnie dowiem się czegoś więcej na temat twojego pisma! – dokończyła entuzjastycznie.

Ze zdziwieniem przechylił głowę. O co jej chodzi?

- Może pouczyłbyś mnie w wolnym czasie? W zamian mogę dać ci lekcje francuskiego. Co o tym sądzisz?

Chyba Viktor zna francuski? – Yuuri przypomniał sobie, że niedawno przeczytał o tym w Internecie – Albo włoski? Ta babka, która napisała artykuł nie była do końca pewna... Kurczę, Viktor na serio jest niesamowity! Żeby znać jeszcze dwa języki obce oprócz rosyjskiego!

- Chciałbym kiedyś nauczyć się francuskiego. – przyznał rozmarzonym tonem – Jednak gdybym teraz zabrał się za coś takiego, prawie na pewno zawaliłbym połowę przedmiotów na uczelni. Ugh... nasz profesor z literatury to prawdziwy demon. Zawsze kręci nosem, gdy urywam się z jego zajęć, żeby trenować.

- Zupełnie jak nasz gość od anatomii. – Jennifer posłała mu porozumiewawcze mrugnięcie – A co teraz przerabiacie na literaturze?

- Szekspira. Skończyliśmy już „Hamleta" i niedługo zaczynamy „Romea i Julię".

- Ach, „Romeo i Julia"! Zawsze uwielbiałam tę książkę. Wiesz, Yuuri, gdybyś miał jakieś problemy z interpretacją, czy coś... z radością ci pomogę.

- Yyyy... bardzo ci dziękuję, ale „Romea i Julię" znam akurat bardzo dobrze. Właściwie to... jadę mój program dowolny do soundtracka z „Romea i Julii".

- Hm... to może obgadanie filmu z Jennifer dobrze by ci zrobiło? – niespodziewanie wtrącił Phichit.

Yuuri zamrugał ze zdziwieniem.

- No bo wiesz, skoro w grę wchodzi twój program dowolny, powinieneś zgłębić temat z każdej możliwej strony. – Taj wpatrywał się w swoje paznokcie i udawał brak zainteresowania, jednak Katsuki za dobrze go znał.

O co mu chodzi? Miał taką samą minę, gdy próbował mnie zaciągnąć na maraton „Króla i Łyżwiarza".

- Celestino mówił mi, że od strony artystycznej jadę program bez zarzutu. – Japończyk uniósł brew – To nad skokami kazał mi pracować.

- Ale wiesz, Yuuri...

Kwiknął, czując na ramieniu smukłą dłoń Jennifer.

- ... w waszym klubie są sami faceci. – dokończyła, patrząc na niego spod długich rzęs – Nie uważasz, że byłoby dobrze, gdybyś poznał kobiecy punkt widzenia?

No właśnie, obawiam się, że nie.

Yuuri nachmurzył się. Jeżeli był jakiś punkt widzenia, który potrzebował poznać, to był nim męski punkt. Już jako junior, nieustannie słyszał od innych łyżwiarzy, że zachowywał się jak baba. A jakby ich spostrzeżenia nie były dość mocnym dowodem, to wystarczyło wybrać się do Sali Plenarnej Uniwersytetu Detroit, gdzie pierwszy rok anglistyki miał ćwiczenia z literatury. Stało się już zasadą, że po sprawdzeniu wypracowań wspomniany przez Yuuriego profesor rzucał komentarz w stylu:

„Uwaga do wszystkich Panów: przestańcie pisać swoje prace w sposób czysto informacyjny. Czułem się, jakbym czytał instrukcje z pralni!

Uwaga do wszystkich Pań oraz Pana Katsukiego: rozumiem, że przeżywacie wszystko razem z bohaterami, ale, do jasnej cholery, nie prosiłem o fragmenty pamiętniczków, tylko o analizy literackie! Macie ograniczyć uczucia, jasne? Na kilometr widać, że każde z tych wypracowań pisała baba!"

- M-myślę, że na tym etapie nie chcę wprowadzać do programu żadnych zmian. – Yuuri starał się użyć takiego doboru słów, by nie urazić Jennifer – Do zawodów zostały dwa tygodnie. Wolę nie robić sobie niepotrzebnego zamętu w głowie.

Dziewczyna w dalszym ciągu nie zdjęła mu dłoni z ramienia.

- W takim razie, - wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy – wrócimy do tematu po twoich zawodach.

XXX

- Nie rozumiem, dlaczego aż tak się uparła, by pogadać ze mną o Szekspirze. – Yuuri siedział na łóżku w Akademiku i gniewnie atakując klawiaturę laptopa, poprawiał swoją pracę z gramatyki – Jest na trzecim roku fizjoterapii. Literatura nawet nie znajduje się blisko programu jej studiów.

- No wiesz, to Amerykanka. Oni obowiązkowo przerabiają Szekspira w liceum. Yuuri, widziałeś Buddę?

Phichit robił dokładnie to, co robił przynajmniej trzy razy w tygodniu - czyli czołgał się po podłodze w poszukiwaniu swojego chomika.

- Powiedz mi, że znowu nie straciłeś go z oczu. – Katsuki wydał z siebie błagalny jęk.

Nerwowy śmiech i przepraszająco masująca kark ręka były odpowiedziami samymi w sobie.

- Phichit...

Japończyk zamknął oczy, modląc się do Buddy o cierpliwość. Nie do zaginionego Buddy, ma się rozumieć.

- Przerabialiśmy to milion razy! Wiesz, że w Akademiku nie wolno trzymać zwierząt. Ustaliliśmy, że jak już wypuszczasz go z klatki, to pilnuj przynajmniej, by był w zasięgu wzroku. A jak ktoś go zobaczy?

- Szczerze? – stękając, Taj podniósł się z kolan – Biorąc pod uwagę, ile miejsc już przeszukałem, raczej nieprędko ktoś go zobaczy.

Yuuri pokręcił głową.

- Już pal sześć, że ktoś się dowie, – zaczął zmęczonym tonem – ale co jeśli jeden z nas niechcący go nadepnie? Nie pozbierałbym się po czymś takim.

- Yuuri, popełniłbyś harakiri tylko z powodu mojego ukochanego chomiczka?

Japończyk spojrzał na niego z powagą.

- Trzy razy.

- Aż trzy? – Phichit rozpromienił się – Och, Yuuri, nawet nie wiesz, jak mi ulżyło! Myślałem, że nie lubisz Buddy!

- Lubię Buddę. Tym, czego nie lubię, jest fakt, że muszę wieszać łyżwy na ścianie, by nie dobrał mi się do sznurówek.

Przynajmniej łyżwy zdołał ocalić. Z tenisówkami nie miał tyle szczęścia. Jego ponadgryzane sznurówki wywołały na uniwersyteckim wuefie prawdziwą sensację. Yuuri rozważał, czy butów też nie powiesić, jednak smutna rzeczywistość była taka, że gdyby zdecydował się ratować wszystkie sztuki obuwia, musiałby zdjąć ze ściany jeden z plakatów Viktora.

(Buty albo Viktor? Zdecydowanie Viktor!)

A Phichit niech lepiej wyskakuje z kasy i inwestuje w szafkę! W końcu to dzięki Yuuriemu wygrał dzisiaj te trzysta dolców, nie?

Szybki rzut oka na smartfon przyjaciela powiedział Japończykowi, że Taj nie widział problemu w spustoszeniach, które siał jego ulubieniec. Biorąc pod uwagę, że właśnie przeglądał stronę sklepu zoologicznego, prawdopodobnie planował zakup „przyjaciela" dla Buddy. Yuuri miał cichą nadzieję, że tym razem Phichit nie będzie na tyle durny, by dać sobie wcisnąć samiczkę. A ponoć właśnie do tego doszło, zanim wyjechał z Tajlandii... ponoć państwo Chulanont nadal nie znaleźli nabywcy na potomstwo, które urodził „Artur".

Jest tak podjarany nowym zwierzątkiem, że w ogóle nie zwraca uwagi, co do niego mówią w sklepie. – z westchnieniem pomyślał Yuuri – Kiedy ja i rodzice braliśmy psa, miałem do hodowcy chyba z milion pytań.

Jak na zawołanie, jego laptop wydał cichutki dźwięk. Katsuki od razu zapomniał o wypracowaniu i kliknął w malutką kopertę.

- Phichit, zobacz! Yuuko przysłała mi mejla! Wysłała mi zdjęcia Vicchana!

- Serio? Pokaż, pokaż!

Yuuri przesunął się, by zrobić miejsce dla przyjaciela. Obaj usiedli po turecku, opierając plecy o ścianę.

- Ułaaaa, jaki słodziak. – Taj piał z zachwytu na widok małego pudelka.

- Mój pieszczoszek. – z czułością wyszeptał Yuuri – Zobacz, jak ładnie podaje Nishigoriemu patyczka. Jeszcze nie zapomniał, że nauczyłem go aportować. O! I widzę, że tata kupił mu nowe legowisko. Czyli jednak nie oduczyli go wchodzenia z brudnymi łapkami do mojego łóżka... Pewnie mama miała dość ciągłego prania pościeli.

Phichit zachichotał.

- Nic dziwnego, że śpi w twoim łóżku. Tęskni za tobą.

- Ja za nim też...

Japończyk zdjął okulary i zaczął powoli wycierać je chusteczką. Ostatnio odkrył, że to dobra metoda na uspokojenie się. Zamazany obraz odwracał jego uwagę od kotłujących się w sercu uczuć. Takich jak tęsknota za domem. Takich, jak zastanawianie się, ile czasu minie, aż Vicchan przestanie dyskretnie wkradać się do jego pokoju i obwąchiwać rzeczy w poszukiwaniu właściciela...

- Co jeszcze pisze Yuuko? – wyczuwając zmianę nastroju przyjaciela, Phichit wznowił rozmowę.

Oczy Japończyka jakiś czas skanowały długie rzędy hiragany i kanji. Gdy doszedł do połowy wiadomości, cicho sapnął.

- Co się stało? Co się stało? – dopytywał się Taj.

- O kurczę, a więc to już? – z niedowierzaniem wydusił Yuuri – Nie mogę uwierzyć. Nishigori oświadczył się Yuuko... pobierają się!

- No nie gadaj!

Katsuki pozwolił sobie na delikatny uśmiech.

- Cieszę się, że nareszcie się przełamał. – powiedział bardziej do siebie niż do Phichita – Tyle czasu ze sobą chodzili. Zacząłem się bać, że nie starczy mu odwagi. Czułbym się okropnie, gdybym kiedyś wrócił do Japonii, a oni nie byliby już razem.

Ta wiadomość przyniosła mu radość również z innych powodów. Yuuri nikomu tego nie mówił, ale kiedyś podkochiwał się w Yuuko. Było to skryte zauroczenie, o którym od początku wiedział, że było skazane na porażkę i z którym nie planował czegokolwiek robić. Chociaż wzdychał za koleżanką z lodu, w głębi serca zawsze czuł, że była przeznaczona Takeshiemu. Co prawda niewiele wiedział o miłości, jednak po sposobie z jakim jego najlepsi przyjaciele przekomarzali się ze sobą, był w stanie stwierdzić, że łączyło ich coś wyjątkowego. Aż na pewnym etapie zrozumiał, że nie był zazdrosny o samą Yuuko, tylko o uczucie, które było między nią i Nishigorim. Byłoby cudownie, gdyby kiedyś sam zaznał tego uczucia... z kimś...

Jednak, mimo iż zrobił porządek ze swoim dziecięcym zadurzeniem, zawsze trochę się bał, jak zareaguje, gdy Yuuko i Takeshi wreszcie podejmą decyzję o ślubie. Bał się, że nie będzie się cieszył ich szczęściem.

Dlatego teraz, czując na własnej twarzy coraz szerszy uśmiech, odetchnął z ulgą. Naprawdę był podekscytowany tym weselem. Oby nie kolidowało z zawodami Grand Prix!

Jego entuzjazm utrzymał się do ostatniej linijki mejla. Wówczas Yuuri oblał się rumieńcem i cicho kwiknął.

- A cóż to za dziwna reakcja? – zainteresował się Phichit.

- N-napisała mi, żebym zabrał na ślub osobę towarzyszącą. P-przy czym... d-delikatnie dała mi do zrozumienia, że nie na myśli przyjaciela albo przyjaciółki. Co ona, u licha, myśli, że wyczaruję sobie dziewczynę z kapelusza, czy coś? Ugh! Przecież zna mnie doskonale! Powinna wiedzieć, że nie jestem dobry w te klocki! Musiałby się zdarzyć cud, by ktoś się mną zainteresował.

- A kiedy by się tobą zainteresował, musiałby wyświetlić nad miastem gigantyczny hologram, byś łaskawie coś zauważył.

Ten przedziwny komentarz nieco zbił Yuuriego z tropu.

- Co masz na myśli?

Phichit głośno westchnął. Dokładnie takie samo westchnienie wydawał, gdy jego przyjaciel szukał okularów, które akurat miał na nosie. Tak, proszę państwa, to się zdarzało. Takiemu jednemu japońskiemu studentowi. Przed wyjściem z domu na egzamin.

- Wiesz, - zaczął Taj, kręcąc głową – czasem myślę, że twój mózg ma jeszcze większą wadę wzroku niż ty.

- Eee... jestem dobry w metaforach, ale nadal nie rozumiem?

Zamiast normalnie wytłumaczyć, o co mu chodzi, Phichit bez słowa pokazał współlokatorowi dłoń z trzema palcami.

- Yyy... trzy?

- Trzy razy, Yuuri. Trzy razy.

- Co trzy razy?

- Trzy razy zostałeś zaproszony na randkę. Tak, liczyłem.

- Że CO proszę?

Japończyk zaczął gorączkowo przeszukiwać pamięć. Kiedy to mogło być?

- Trzy razy... w tym tygodniu? – niepewnie spytał Phichita – W miesiącu?

- Trzy razy DZISIAJ, Yuuri. O miesiącu to nawet nie mam siły z tobą rozmawiać...

Mózg Katsukiego ponownie przeskanował wspomnienia, tym razem koncentrując się wyłącznie na dzisiejszym dniu.

- Nadal nie pamiętam, kiedy to mogło być.

Westchnienie Phichita Chulanonta, level drugi. Tego westchnienia używał, gdy Yuuri pisał do jednego z prowadzących następującego mejla:

„Panie profesorze, czy jest Pan absolutnie pewien, że to JA dostałem maksymalną ilość punktów z ostatniego testu? Bo widzi Pan, ja nie jestem aż tak dobry. A tak w ogóle, to przepraszam za ten okropny charakter pisma na sprawdzianie. Przyzwyczaiłem się do pisania po japońsku, dlatego nie potrafię zbyt ładnie kaligrafować „l" i „q"."

Taj wepchnął sobie poduszkę pod koszulkę, po czym z zaimprowizowanym biustem, zaczął udawać dziewczęcy głos:

- Yuuri, chodźmy razem do japońskiej knajpki! Yuuri, naucz mnie hiragany! Yuuri, porozmawiajmy o Szekspirze! Yuuri niesamowite to, Yuuri niesamowite tamto!

Oczy Katsukiego rozszerzyły się w szoku.

- A tak w ogóle, - ciągnął Phichit, wyciągając poduszkę i wracając do normalnego tonu – to co sobie pomyślałeś, gdy zaproponowała, że nauczy Cię francuskiego?

- Yyy... Bonjour? Merci? Au revoir?

Po Phichitowym Westchnieniu Czwartego Poziomu, Japończyk zaczął przeczuwać, o co chodzi. Tylko jeden jedyny raz Taj posłał w jego kierunku TO westchnienie. Gdy Yuuri niechcący przyniósł z wypożyczalni film porno, myśląc, że to instruktaż yogi. Zaraz po westchnieniu, Phichit nie omieszkał wrzucić zdjęcia na Instagram, oczywiście ze stosownym podpisem. Zamazanie twarzy kosztowało Yuuriego dwie wielkie paki trocin dla Buddy. A fotka i tak zgromadziła monstrualną ilość lajków.

- Nie, Yuuri. Jestem od Ciebie trzy lata młodszy i zapewniam Cię, że nie chodziło o „Bonjour", „Merci" i „Au revoir".

- N-nie możesz tego wiedzieć! – burknął Yuuri z oburzoną miną „starszego i mądrzejszego".

Phichit posłał mu sceptycznie spojrzenie.

- Oblizała usta, gdy to mówiła.

- P-poważnie?

- Poważnie.

- O, Buddo!

- Już go wołałem. Nie wyjdzie.

Po tym stwierdzeniu westchnęli obaj. Minęła pełna minuta, zanim Yuuri zdecydował się przerwać milczenie:

- A więc próbujesz powiedzieć, że Jennifer...?

Phichit energicznie skinął głową.

- I jesteś pewien, że...?

Ponowne skinienie.

- Czyli, że mogłem...

- ... pójść z nią na randkę? – dokończył za niego Taj – Ano, mogłeś. Niestety jak zwykle nie zorientowałeś się, o co chodzi i pozwoliłeś, by szansa przeszła Ci koło nosa.

Katsuki dał sobie chwilę na przeanalizowanie tej szokującej rewelacji. Sam nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć. Prawdę powiedziawszy, wciąż był lekko wstrząśnięty. I nadal ciężko mu było uwierzyć w zapewnienia przyjaciela.

Z drugiej strony... jeśli Phichit miał rację, to zagadka tajemniczych uśmiechów Jennifer wreszcie doczekała się sensownego wyjaśnienia. Teraz gdy Japończyk o tym myślał, to atrakcyjna pracownica kafejki rzeczywiście kilkakrotnie go gdzieś zapraszała. I to nie tylko dzisiaj. Pomyśleć, że Yuuri spławił ją tak wiele razy. Spławił ją, nawet o tym nie wiedząc!

Policzki poczerwieniały mu ze wstydu.

- Całe szczęście, że...

... w ogóle nie byłem nią zainteresowany. – miał zamiar powiedzieć.

Jednak jego wypowiedź została dokończona przez Phichita:

- ... że masz takiego wspaniałego kumpla, który dba o ciebie i dlatego postarał się, byś dostał drugą szansę.

Uśmiech na twarzy Taja aż się prosił o cytat z trzeciej części „Harry'ego Pottera":

„Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego".

Yuuri posłał mu spojrzenie na miarę Severusa Snape'a.

- Phichit... co ty, u licha, zrobiłeś? .

Odpowiedź przyszła w postaci pukania do drzwi.

- Yuuri! Jesteś tam? Zostawiłeś w kafejce swoje rękawiczki!

Japończyk aż podskoczył. Niech to! Przecież to głos Jennifer!

Nie mogę uwierzyć! – pomyślał z oburzeniem – Ten... ten intrygant zarąbał mi rękawiczki i... i zostawił je w przeklętej kafejce, by... by zwabić tutaj tę upierdliwą amatorkę Szekspira! Noż, cholera jasna! Co za...

- Czeka mnie krzesło elektryczne... - ze spuszczoną głową wymamrotał Yuuri.

- Hę? – winowajca patrzył na niego z miną niewiniątka – Niby za co?

- Za morderstwo! – z policzkami koloru wiśni Japończyk syknął mu do ucha – Bo cię zabiję!

- Och, Yuuri... - Phichit uśmiechnął się z czułością.

- Mówię poważnie! – głos Yuuriego miał być warknięciem, ale z jakiegoś powodu wyszedł jak pisk – Nie prosiłem Cię, byś bawił się w swatkę!

- Yuuuuri, wszystko w porządku? – zniecierpliwionym tonem zawołała Jennifer – Czemu nie odpowiadasz? Jesteś goły?

Phichit dźgnął go łokciem w bok.

- No już, otwórz jej! – ponaglił konspiracyjnym szeptem.

- Sam sobie otwieraj! – równie cicho odszczeknął Yuuri – To ty ją tu ściągnąłeś!

- Dla ciebie.

- Nie prosiłem cię o to!

- Ty nigdy o nic nie prosisz! Musiałem wziąć sprawę w swoje ręce!

- Zaraz ja wezmę w swoje ręce twoje...

- Chłopaki, wchodzę!

Ostatecznie Jennifer otworzyła sobie sama. Yuuri zanotował w pamięci, że zrobiła to, chociaż nie otrzymała odpowiedzi na pytanie, czy jej kolega naprawdę jest goły.

Czyli jednak jest stuprocentową Amerykanką. Tak myślałem. Amerykanie w ogóle nie mają wstydu.

Niechętnie puścił rękaw Phichita (gdzieś w połowie kłótni zaczęli się szarpać) i zaraz tego pożałował, bo Taj ześlizgnął się z łóżka. Wgniecenie na kocu obok Yuuriego zrobiło się zachęcająco puste. Jennifer wpatrywała się w nie z dziwną intensywnością.

- Przepraszam, nie słyszeliśmy, jak pukałaś. – odezwał się Phichit – Oglądaliśmy film na laptopie. Pewnie muzyka zagłuszyła pukanie.

Jeśli dziewczyna wychwyciła kłamstwo, nie dała tego po sobie poznać.

- Nic nie szkodzi. – odparła z uśmiechem - A co ciekawego oglądaliście?

- „Króla i łyżwiarza". To bardzo fajna komedia, w której gra aktor z mojego kraju. Jak dotąd wyszły dwie części. Właśnie skończyliśmy pierwszą. Yuuri błagał mnie, byśmy zrobili sobie dzisiaj maraton. Z tym, że wiesz... widziałem drugą część już tyyyleeee razy. Słuchaj, może obejrzysz ją z Yuurim zamiast mnie? Jestem już strasznie zmęczony i chętnie dałbym oczom odpocząć. A Yuuri tak się nastawił na ten film! Byłoby mu baaardzooo przykro, gdyby musiał obejrzeć go samemu. A zatem? Masz teraz coś ciekawego do roboty?

To najbardziej perfidne, absurdalne i bezczelne kłamstwo, jakie usłyszałem w całym moim osiemnastoletnim życiu! – Katsuki pomyślał z oburzeniem – Co to, przepraszam bardzo, ma być? Zemsta za to, że nie poszedłem z nim na ten przeklęty maraton?! Jak śmie robić mi coś takiego? I to po tym, jak w ramach przeprosin kupiłem mu obie części na Blue Ray! W dodatku obejrzałem je z nim chyba z milion razy! Kuźwa, ja przecież znam na pamięć każdą LINIJKĘ tych filmów!!!

Jennifer wskoczyła na uprzednio zagrzane przez Phichita miejsce na łóżku. Nie omieszkała też oprzeć głowy o bark (na tym etapie już absolutnie spanikowanego i przerażonego) japońskiego kolegi.

- Nie mam żadnych planów! – zaświergotała zachwyconym tonem – Z radością obejrzę z Yuurim film!

To spisek! Jasna cholera, ta dwójka musiała być w zmowie! Yuuri nie miał ku temu żadnych wątpliwości. Jak jeszcze Phichit powie, że zamierza wyjść z pokoju...

- To co? Może wy dwoje zacznijcie sobie oglądać, a ja przejdę się do sklepu Wszystko Za Dolca?

Yuuri zacisnął zęby. Dzięki pewnej dziewoji, gwałcącej sobie beztrosko jego przestrzeń osobistą, powoli zaczynał tracić nerwy.

Już ja ci, kurwa, dam Wszystko Za Dolca! Jeśli myślisz, że pozwolę ci opuścić ten pokój, to się, cholera, mylisz!

- PHICHIT! A nie zapomniałeś przypadkiem o swoim buddyjskim rytuale?

Dłoń Taja zatrzymała się na klamce.

- Hę?

- Buddyjski rytuał, Phichit. Buddyjski! Kumasz?

- Aaaaaaa!

Tego nie przewidziałeś, co? – mściwie pomyślał Japończyk – Tak bardzo chcesz mnie zeswatać ze swoją amerykańską koleżaneczką, że nawet nie zastanowiłeś się, czy będzie dość dyskretna, by nie wydać władzom Twojego pieszczoszka.

- O czym mówicie? – zainteresowała się Jennifer.

No i co? Powiesz jej o chomiczku, czy nie powiesz?

- Yyyyy, to taki mój rytuał przed zawodami. – pośpiesznie wyjaśnił Phichit – Ja... yyy... modlę się do Buddy o powodzenie.

Położył się na brzuchu na środku pokoju, po czym z policzkiem przyklejonym do podłogi grobowym głosem zaśpiewał:

- Oooo, Buddooooo! Przybądź do mnieeeee! Buddoooo! Buddoooo! Ommmmm! Ommmm!

Jeżeli był jakiś plus tej sytuacji, to był nim głupi wyraz twarzy Jennifer.

Właśnie tak. – Yuuri usiłował przekazać dziewczynie telepatyczną wiadomość – Ja i Phichit jesteśmy psycholami. Lepiej uciekaj stąd, zanim czymś się od nas zarazisz.

Niestety. Najwidoczniej tutaj, w Stanach, rzucanie się na podłodze i wydawanie dziwnych dźwięków nie było zachowaniem aż tak odbiegającym od normy. Głowa na ramieniu Yuuriego (niech to diabli!) ani drgnęła.

- Umm... a czy film nie będzie ci przeszkadzał? – Jennifer zapytała Taja – No wiesz, w rytuale?

Phichit uniósł kciuk.

- Spoko. Muzyka mi nie przeszkadza. Po prostu udawajcie, że mnie tu nie ma i róbcie swoje.

„Róbcie swoje"? Co on, u licha, przez to rozumie?

- To co, Yuuri? Puszczamy film?

Katsuki zrozumiał, że się z tego nie wykręci. Niechętnie otworzył na komputerze folder z ulubioną komedią swojego współlokatora. Ech... będzie musiał jakoś przeboleć te dwie godziny. Jeśli miał być szczery, to większą frajdę od „Króla i Łyżwiarza II" sprawiłoby mu obserwowanie tarzającego się po podłodze Phichita. Nagranie z wyczynami Taja mogłoby się nadawać do Discovery Channel.

Kurczę... nie sądziłem, że kiedykolwiek coś takiego pomyślę, ale chętnie strzeliłbym mu teraz fotkę i wrzucił na Instagram.

Jennifer wygodniej umościła się na ramieniu Yuuriego i do Japończyka powróciło uczucie emocjonalnego dyskomfortu. Zastanowił się, jak poprosić, by się odsunęła, używając elegantszego języka niż „odpieprz się".

- Słuchaj... - zaczął po chwili – wcześniej upadłem na treningu i trochę poturbowałem sobie to ramię, więc zastanawiam się, czy mogłabyś...?

- Och. – wydała z siebie rozczarowane westchnienie – Och... okej.

Nareszcie raczyła zabrać łeb. Uch... lepiej późno niż wcale!

Po godzinie oglądania „Króla i Łyżwiarza" stało się jasne, że Jennifer czuła się rozczarowana. Ale nie przebiegiem fabuły – tą akurat przyjęła zaskakująco entuzjastycznie. Chociaż nie widziała pierwszej części filmu, łatwo zrozumiała, o co chodziło i szybko zapałała sympatią do Artura i Jego Wysokości. Nieustannie komentowała przygody bohaterów i próbowała sprowokować Yuuriego, by robił to samo. Tym, co naprawdę ją rozczarowało był brak reakcji z jego strony. Mina dziewczyny wyraźnie mówiła:

„Nudzę się. W ogóle nie zwracasz uwagi na to, co mówię. Jest mi trochę smutno, bo chciałam spędzić z Tobą czas, a ty całkowicie mnie ignorujesz".

W normalnej sytuacji, umysł Yuuriego oznaczony etykietką „Made in Japan" natychmiast uruchomiłby procedurę „Przeproś dla zasady". Jednakże, za sprawą wcześniejszego, natrętnego naruszania jego przestrzeni osobistej, Yuuri przechodził tymczasową „awarię systemu" i ani myślał za cokolwiek przepraszać. Co więcej, nie miał najmniejszego zamiaru wysilać się, by w jakikolwiek sposób umilić czas amerykańskiej koleżance.

Przyszła nieproszona do JEGO pokoju. Zajmowała JEGO łóżko. Nawet nie rozważywszy JEGO uczuć, bez wahania skradła JEGO cenny czas. Tym, co zamierzał zrobić, było wyniosłe „przeczekanie" zajmowania terytorium przez intruza i postawienie własnego komfortu na pierwszym miejscu. Od tak, dla odmiany, po amerykańsku. W końcu byli w USA. Jak to się mówi? Gdy wejdziesz między wrony...

- Yuuri, kim jest ta piękna dziewczyna? – wyrwał go z zamyślenia szept Jennifer.

Z początku Katsuki założył, że miała na myśli postać z filmu i zdziwił się, widząc na ekranie tylko Artura. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że szczupły palec koleżanki jest wymierzony w ścianę. Jak na zawołanie, oblał się rumieńcem.

- On... on nie jest dziewczyną. – wyjaśnił cicho – To Viktor. Viktor Nikiforov.

- Rosjanin? – zainteresowała się.

Pewnie zgadła po nazwisku. Yuuri przytaknął.

- Najlepszy łyżwiarz figurowy na świecie.

Nie dodał „moim zdaniem". Uważał to stwierdzenie za fakt, a nie własną opinię.

- Jest bardzo przystojny. – zauważyła Jennifer.

Jednak nie powiedziała tego tonem, z jakim dziewczyny zwykle mówiły podobne rzeczy. W jej głosie nie było ani grama zachwytu. Właściwie to... nawet nie patrzyła na Viktora. Wzrok miała wbity w japońskiego kolegę.

- To prawda. Jest. – cicho potwierdził Yuuri – Jest bardzo przystojny. Ale tego nawet nie da się przyrównać do sposobu, z jakim on jeździ!

Ostatnie zdanie wyrzucił z siebie, bo nie mógł się powstrzymać. Nigdy nie potrafił się powstrzymać, gdy chodziło o Viktora. Już czuł cisnący mu się na usta potok słów.

- Naprawdę? – spytała Jennifer.

Jej głos zamienił się w zmysłowy szept.

- Opowiedz mi o nim.

Więcej zachęt Yuuri nie potrzebował. Zanim zrozumiał, co się dzieje, zaczął paplać o Viktorze. Mówił praktycznie o wszystkim: o wyjątkowym uroku, z jakim Rosjanin jechał swoje programy, o tym, że sam je choreografował, o historiach, które nimi opowiadał, o tym, że już jako juniur wyróżniał się nieprawdopodobnym wdziękiem artystycznym i będąc zaledwie siedemnastolatkiem – czy to nie niesamowite?! – zdobył Mistrzostwo Europy oraz brąz Mistrzostw Świata! Potem Katsuki przerzucił się na prywatne życie ukochanego idola: powiedział Jennifer o pudlu Viktora, Makkachinie i głośno kontemplował, czy trzecim językiem genialnego łyżwiarza był włoski, czy też francuski.

W między czasie film dobiegł końca. Na ekranie leciały napisy końcowe, lecz ani Yuuri, ani jego towarzyszka nie zwrócili na nie uwagi. Japończyk nie wykonał ruchu, by zamknąć film i wyłączyć laptopa. Tak bardzo dał się wciągnąć w rozmowę, że zapomniał o Bożym Świecie. I, przy okazji, poczuł nietypową dla siebie lekkość. Zdziwił się, gdy zrozumiał, że tym, co aktualnie przeżywa, jest dzikie szczęście. W końcu nikt (nikt!) aż tak długo nie rozmawiał z nim o Viktorze! Nie bez naśmiewania się z Yuuriego i rzucania komentarzy w stylu: „on trzyma zdjęcie swojego mistrza pod poduszką".

A Jennifer nie tylko uważnie go słuchała, ale też zdawała się traktować wszystko, co mówił z absolutną powagą. Obecnie wpatrywała się w Yuuriego z rozmarzonym uśmiechem.

- ... i nigdy nie waha się, gdy skacze! Ach! I wiesz, co? Wiesz, o czym ostatnio przeczytałem? W sieci krąży plotka, że pracuje nad poczwórnym flipem... nad poczwórnym flipem! Wiesz, ilu łyżwiarzom udało się jak dotąd skoczyć poczwórnego flipa podczas zawodów? Żadnemu! A ponoć jeden gość z Reprezentacji Rosji zobaczył, jak Viktor ćwiczy ten skok podczas rozgrzewki. Ponoć nawet parę razy wylądował! To takie niesamowite! Tak bardzo chciałbym, żeby mu się udało! Absolutnie wierzę, że mu się uda! I wiesz, co? Jeśli Viktor da radę, to ja też kiedyś to zrobię! Skoczę kiedyś poczwórnego flipa!

Urwał, uświadomiwszy sobie, że chyba trochę się zagalopował. Potem jednak przypomniał sobie, z kim rozmawia i rozluźnił się.

Jennifer nie wyśmieje go tak jak Rodrigo, Josh czy Brian. W końcu nie znała się na łyżwiarstwie. Nawet nie rozróżniała skoków. Pewnie nie zdawała sobie sprawy, jak trudną ewolucją był poczwórny flip...

Gdy tak o tym rozmyślał, nieoczekiwanie poczuł na twarzy ciepłą kobiecą dłoń. Jennifer odgarniała mu włosy z czoła.

- Powiedz, Yuuri, - zaczęła, tonem niewiele głośniejszym od szeptu – wiedziałeś, że twoje oczy błyszczą się, gdy mówisz o czymś z taką ekscytacją?

Bip, bip! Alarm trzeciego stopnia! Bip, bip! Przestrzeń osobista pod nalotem! Bip, bip! Wstydliwe Jednostki Katsukiego, mobilizacja! Bip, bip! Aktywować działa obronne! Bip, bip!

Gwardia Najbardziej Wstydliwego Rumieńca oraz Oddział „wydaję głośny jęk i odskakuję trzy metry do tyłu" już szykowały natarcie, ale coś odwróciło ich uwagę. To małe i puchate coś wpełzło Yuuriemu do nogawki spodni, a teraz, ze żwawym tupotaniem miniaturowych łapek, mknęło w stronę kolana.

- Budda!

Niespodziewany pisk Katsukiego nieco zbił Jennifer z tropu.

- Budda? – powtórzyła, nie zdejmując dłoni z jego czoła.

- Budda?! – głowa Phichita poderwała się z podłogi.

Puszysty kształt zawrócił i zaczął zmierzać ku wyjściu. Yuuri pokrzyżował mu plany. Dosłownie pokrzyżował. Krzyżując nogi i przyciskając piętę do nogawki.

- Eeee... tak krzyczymy w Azji, gdy coś nas zaskoczy. Zamiast „Boże!" albo „Jezus Maria!", krzyczymy „Budda!". Prawda, Phichit?

- Eeee... taaaaak, oczywiście. Budda Jasna, ależ mnie boli głowa! Do Ciężkiej Buddy, gdzie się podziały moje łyżwy?

Dziewczyna zachichotała.

- Słodziaki z was.

Okres dwudziestu sekund, podczas którego Yuuri nie strącił dłoni ze swojej twarzy, został najwidoczniej potraktowany jako przyzwolenie. Już po chwili palce Jennifer zmieniły obszar zainteresowań i spoczęły na piersi Japończyka.

- Yuuri, serce bije ci bardzo szybko.

Kto otwarcie rzuca takie teksty?! – pomyślał, zbulwersowany.

Swoją drogą, przyśpieszony puls mógł być związany z kierunkiem, który obrał puszysty potwór. Budda ani myślał tkwić w jednym miejscu. Wszystko wskazywało na to, że zaraz wedrze się Yuuriemu do gaci. Jego mały łepek zaczął być widoczny jako wybrzuszenie w spodniach.

Gwałtownym ruchem, Katsuki chwycił poduszkę i zakrył nią sobie okolice krocza. Dopiero po fakcie uświadomił sobie, jak to musiało wyglądać.

Obserwując spanikowany gest kolegi, Jennifer najpierw zamrugała, a potem, wyglądając na bardzo z siebie usatysfakcjonowaną, nareszcie przestała dotykać Yuuriego i wstała z łóżka.

- Będę się musiała zbierać. Niedługo ucieknie mi ostatni autobus. – oznajmiła, posyłając Japończykowi ciepły uśmiech – Dziękuję, że obejrzałeś ze mną film i... że opowiedziałeś mi o Viktorze.

Nie mając pomysłu, co odpowiedzieć, Yuuri przełknął ślinę.

- Chciałabym się jakoś odwdzięczyć. – ciągnęła dziewczyna, zaplatając kosmyk włosów za ucho – W piątek wieczorem mój chłopak urządza imprezę. Byłoby wspaniale, gdybyście przyszli. Będzie jacuzzi i barbecue! Może nawet namówię DJ'a, by zrobił remix utworów z „Króla i Łyżwiarza"? – puściła Phichitowi oko.

- Serio? – leżący na podłodze Taj miał minę, jakby jego „udawane modły" właśnie zostały wysłuchane – Ooooch, Buddo... Od tak dawna marzyłem, by ktoś to zrobił! Jenny, jesteś absolutnie naj-le-psza!

- Budda Jasna, jesteś zbyt miły! – odparła, chichocząc – Poczekaj z tymi pochwałami. Jeszcze nie wiadomo, czy DJ się zgodzi.

Obserwując sposób, z jakim dziewczyna odnosiła się do Phichita, Yuuri nie mógł się powstrzymać – lekko się uśmiechnął.

Nie jest taka zła. – przyznał niechętnie – Może i zachowuje się trochę zbyt bezpośrednio, ale z drugiej strony nikogo nie udaje. Ja... ja też dzisiaj nikogo nie udawałem. Byłem sobą. I w sumie to... w sumie to pod koniec nawet mi się podobało. Było całkiem miło. Oczywiście pomijając Buddę...

Wzdrygnął się, gdy chomik zaczął mu się wiercić w bokserkach.

- No to widzimy się na lodowisku! – Jennifer otworzyła drzwi do pokoju – Mam nadzieję, że na imprezę też wpadniecie. Wszystkie szczegóły są w wydarzeniu na Facebooku. Phichit, wysłałam ci zaproszenie. Chciałam je wysłać też Yuuriemu, ale...

- Yuuri nie ma Facebooka. – z niesmakiem mruknął Phichit – Jest zacofany.

Japończyk już otworzył usta, by się kłócić, ale dziewczyna uprzedziła go:

- Och, a ja uważam, że wcale nie jest. – posłała Katsukiemu porozumiewawcze mrugnięcie – Powiedziałabym raczej, że jest... tajemniczy. Nie dowiesz się, jaki jest, zaledwie po kilku kliknięciach. Musisz się naprawdę wysilić, jeśli chcesz lepiej go poznać. Osobiście uważam, że warto.

Rzucanie tego typu tekstów NIE jest fair. – ponuro pomyślał Yuuri.

Sam do końca nie był pewien, dlaczego. Może dlatego że... dlatego że nic nie czuł do tej dziewczyny, a po usłyszeniu podobnych słów, miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Co nie było do końca w porządku. Nikt nie powinien czuć się zobligowany, by kogoś lubić.

Rzecz w tym, że gdy samemu zostało się kiedyś odrzuconym, to perspektywa odrzucenia kogoś innego wcale nie wydawała się przyjemna. Nieczułych dupków i złośliwe jędze łatwo było odrzucać. Jednak miłe dziewczyny, które z jakiegoś powodu chciały lepiej Cię poznać... to trochę co innego.

Usta Jennifer ułożyły się w jeszcze jeden szeroki uśmiech, a potem dziewczyna wyszła z pokoju. Gdy tylko kroki na korytarzu ucichły, Phichit podniósł się z podłogi.

- Ała. – wzdrygnął się – Mój biedny kręgosłup. Yuuri, to straszne. Czuję, się jakbym przez ostatnie dwie godziny tkwił w Inie Bauer.

Yuuri jedynie parsknął.

Ma za swoje, przeklęty swat! Co, może jeszcze myśli, że będę mu współczuł? Niedoczekanie!

- Dwa razy. – syknął Japończyk - Dwa razy będę siedział na krześle elektrycznym. Za ciebie. – w tym momencie wyciągnął chomika ze spodni - I za niego.

Pogróżki nie wywołały oczekiwanego skutku. Taj zbył je cichym chichotem.

- Och, Yuuri... a co się stało z wyrzutami sumienia i popełnianiem harakiri?

- Nieaktualne.

Zaciskając zęby, Katsuki wyciągnął przed siebie dłoń z Buddą.

- On – zaczął, dokładnie podkreślając każde słowo – jest najbardziej zboczonym przedstawicielem swojego gatunku.

- I musisz przyznać, że całkiem utalentowanym. Skoro po zaledwie kilku miesiącach zdołał przedrzeć się przez żelazny pas cnoty Katsukiego Yuuriego...

Poduszka przeleciała przez pokój i z pełną mocą przygrzmociła Phichita w łeb. Mimo to chichotanie nie ustało.

- P-p-przede wszystkim zdołał zrobić ze mnie kompletnego durnia. – wyjąkał zaczerwieniony od stóp do głów Yuuri - Pewnie Jennifer pomyślała, że mi stanął, albo coś...

Taj opadł na łóżko obok współlokatora i z miną wzburzonego rodzica pogroził pupilowi palcem.

- Budda, ty niedobry chłopcze! Wracasz do klasztoru! Ej! – twarz Phichita rozpromieniła się w nagłym olśnieniu - Już wiem na co wydam te trzysta dolców! Kupię Buddzie miniaturową świątynię.

- Myślisz, że w ten sposób zahamujesz jego zapędy erotyczne? – spytał Yuuri, sceptycznie unosząc brwi.

- Hm... może rzucę mu na pożarcie gazetę o medytacji?

- Ja rzuciłem ci na pożarcie artykuł o byciu uzależnionym od mediów społecznościowych. Trzydzieści sekund później ten artykuł był na twoim Instagramie...

Obaj dostali ataku głupawki. Przez jakieś dziesięć minut rechotali, trzymając się za brzuchy, a Budda obserwował ich małymi brązowymi oczkami, bez pośpiechu konsumując lunch (którym był rękaw bluzy Japończyka).

- Swoją drogą Yuuri, rozczarowałeś mnie. – rzucił Phichit.

Katsuki natychmiast zaprzestał chichotania.

Rozczarował przyjaciela...? Ale czym? Aż tak źle rozegrał spotkanie z Jennifer? A co miał, u licha zrobić, gdy wpadła do ich pokoju zupełnie niespodziewanie? Zresztą, nawet jeśli Yuuri złamał jakiś pseudo-randkowy protokół postępowania, współlokator nie miał prawa mieć do niego pretensji.

Chyba że... chodziło o to, że Japończyk nie był zainteresowany dziewczyną, a mimo to nie postawił sprawy jasno. Gdyby Jennifer zaczęła robić sobie fałszywe nadzieje, a Yuuri na to pozwolił, wówczas... wówczas rozczarowanie Phichita byłoby w pełni uzasadnione.

Jak się okazało, umysł Taja chodził znacznie prostszymi drogami:

- Jak mój najlepszy przyjaciel może być całkowicie pozbawiony Instagramowego instynktu?! Przez DWIE GODZINY modliłem się na podłodze, a ty NAWET nie zrobiłeś mi zdjęcia!

Yuuri rozluźnił ramiona i zaśmiał się pod nosem.

- Właściwie to nawet miałem taki zamiar. – przyznał, w między czasie odrywając zęby Buddy od swojego rękawa - Problem w tym, że byłem zbyt zajęty zabawianiem naszego niespodziewanego gościa.

Ostatnie zdanie powiedział znacznie poważniejszym tonem. Posłał też przyjacielowi wymowne spojrzenie. Ostatecznie... chyba Phichit był mu winien jakieś wyjaśnienie, prawda?

To fakt, że przedtem przedstawił Yuuriego kilku dziewczynom (i paru chłopakom, skoro o tym mowa), ale pierwszy raz posunął się do ściągnięciu „potencjalnego obiektu westchnień" do ich pokoju. A Japończyk bardzo chciał wiedzieć, dlaczego

Phichit wziął od przyjaciela Buddę i położył go sobie na głowie. Teraz obaj – chomik i właściciel – intensywnie wpatrywali się w Katsukiego.

- Musisz przyznać, że było całkiem miło, Yuuri. – to było pierwsze zdanie, które wyszło z ust Taja.

I, trzeba przyznać, bardzo celne. Ostatecznie nie tak dawno temu, podobne słowa padły w myślach Yuuriego.

- Możesz udawać, że jesteś poirytowany, - ciągnął Phichit, uśmiechając się łagodnie – ale mnie nie oszukasz. Wiem, że pod koniec dobrze się bawiłeś.

Owszem, pod koniec Yuuri bawił się całkiem nieźle. Zakładając, że chodziło o „koniec" przed Buddą.

Jakby w ramach potwierdzenia, umoszczony w czarnych włosach chomik pokiwał małym łebkiem. Czy raczej poruszył kilka razy głową, próbując wepchnąć sobie pod brzuch napakowane po brzegi policzki.

- Czułem się swobodnie, - niepewnym tonem zaczął Japończyk – ponieważ mówiłem o Viktorze. To Viktor był powodem, dla którego dobrze się bawiłem. Nie osoba, z którą rozmawiałem. A poza tym, - w tym momencie wzdrygnął się – nie podobało mi się, że ta osoba bez żadnych oporów pakowała się w moją przestrzeń osobistą.

- Dotykała cie, żebyś nareszcie coś zauważył. – niecierpliwie podkreślił Phichit – Kiedy przez dwa miesiące trzymała się z dala od twojej przestrzeni, nie zorientowałeś się nawet, że do ciebie zarywa. Moim zdaniem po prostu straciła cierpliwość. Pewnie uznała, że powinna dać ci znać o swoich uczuciach w nieco bardziej stanowczy sposób.

- Jakich uczuciach?

- Och, Yuuri... chyba po tym wszystkim nie będziesz próbował mi wmówić, że ona nic do ciebie nie czuje?

- Nawet jeśli coś do mnie czuje, to tym uczuciem może być co najwyżej głupie i płytkie zauroczenie. – podkreślił Japończyk.

Na to stwierdzenie Phichit przekrzywił głowę. Budda zrobił to samo. Razem wyglądali przekomicznie.

- Czemu zakładasz, że to płytkie uczucie?

Yuuri przewrócił oczami, po czym burknął z irytacją:

- Nie słyszałeś, co powiedziała przed wyjściem? Zaprosiła nas na imprezę, którą organizuje jej chłopak. Chłopak, Phichit! Ona ma chłopaka. Co to za dziewczyna, która zarywa do jednego faceta, jednocześnie spotykając się z innym? Jeżeli robi coś takiego, to znaczy, że do jednego z nas podchodzi poważnie, a drugiego traktuje co najwyżej jako przelotną rozrywkę. Nawet jeśli to ja miałbym być tym „ważniejszym", to nie mam najmniejszego zamiaru zadawać się z kimś, kto gra na dwa fronty.

Z oczami wbitymi w sufit, Phichit przycisnął dłoń do czoła. Miał minę, jakby kazano mu wytłumaczyć przyjacielowi wyjątkowo trudny problem matematyczny i zastanawiał się, jak się do tego zabrać. W między czasie Budda obwąchiwał jego palce.

- Wiesz, z tym chłopakiem to wcale nie taka prosta sprawa. – stwierdził w końcu Taj – Sądzę, że powiedziała ci o nim, by wybadać twoją reakcję. I, przy okazji, wzbudzić w tobie zazdrość.

- A więc sądzisz, że tak naprawdę nie ma chłopaka?

- Właściwie to... od dłuższego czasu wiem, że ma. Ale wiem też, że przymierza się do tego, żeby z nim zerwać. Miała to zrobić już parę miesięcy temu, ale on wyczuł, co się dzieje i ubłagał ją, by dała mu ostatnią szansę. Ostatnimi czasy oboje byli zajęci studiami, więc nie spotykali się zbyt często. Ale ponieważ on nie wysilił się specjalnie, by ratować ich związek, Jenny jest już praktycznie zdecydowana, by to zakończyć.

- Powiedziała ci to wszystko?

- Nie, wiem z Facebooka.

- Z Facebooka?!

Amerykanie nie są dziwni, oni są nienormalni. – z żenadą pomyślał Yuuri.

- Żeby pisać o problemach w związku w mediach społecznościowych. – mruknął na głos – To chore. Coraz mniej mam ochotę na znajomość z tą laską...

- To nie ona pisała o tym na Fejsie, tylko jej znajomi. – wyjaśnił szybko Phichit – Odkąd Jenn się tobą zainteresowała, zacząłem regularnie sprawdzać profile jej przyjaciół. No i okazało się, że większość jej koleżanek leci na chłopaka, z którym ona aktualnie się spotyka. Te dziewczyny często nawiązują do związku tej dwójki w komentarzach pod zdjęciami. Wielu rzeczy można się domyślić, jeśli się umie czytać ze zrozumieniem. Gdybyś założył sobie profil na Facebooku, załapałbyś, że to prawdziwa kopalnia informacji. Amerykanie rzadko robią z czegoś tajemnicę i uwielbiają plotkować o znajomych. Wiem, że to wszystko trochę przerażające, ale...

Najbardziej przerażające było w tym wszystkim to, że Phichit był gotów posunąć się aż tak daleko, tylko po to, by przeskanować potencjalną dziewczynę dla kumpla.

- ... ale tak to po prostu jest. Uważam, że nie powinieneś od razu skreślać Jenny. Może i jest trochę niezdecydowana, ale też widać, że bardzo cię lubi.

Yuuri zaczerwienił się.

- N-niech najpierw rozstaje się z chłopakiem, a dopiero potem się do mnie przystawia! – burknął, gwałtownym ruchem kładąc sobie laptopa na kolanach - Nie, poprawka. Nie chcę, by się do mnie przystawiała. Nie chcę, by KTOKOLWIEK się do mnie przystawiał. Nie mam teraz czasu na dziewczynę. A poza tym... ja nic do niej nie czuję.

Nie miał ochoty na kontynuowanie tej rozmowy. Zresztą, praca z gramatyki nadal wymagała poprawek.

- Yuuri... wiem, że lubisz Romea i Julię i tego typu sprawy, ale wiesz... rzadko się zdarza, by ludzie zakochiwali się w sobie od pierwszego wejrzenia. – Phichit nie dawał za wygraną - Żeby zdecydować, czy kogoś lubisz, musisz najpierw spędzić z tą osobą trochę czasu.

No właśnie. Czasu.

„Czas" – jakże istotne słowo klucz. Yuuri nie miał czasu. Nie, kiedy Skate America było tuż za rogiem. Nie, kiedy dawał z siebie wszystko, by dogonić czekającego na szczycie Viktora.

- Będę miał mnóstwo okazji, by znaleźć sobie dziewczynę. – wyszeptał, nie zdając sobie sprawy, że mówi na głos.

Upływ lat nie sprawi, że płeć piękna wyginie. Nawet jeśli ciało Yuuriego nieznacznie się zestarzeje, to nie powinno to aż tak wpłynąć na jego szanse znalezienia drugiej połówki. Tego typu szanse nie miały daty ważności. W przeciwieństwie do szans na osiągnięcie sukcesu w łyżwiarstwie figurowym...

Już i tak jestem spóźniony, przechodząc do seniorów jako osiemnastolatek. – ponuro pomyślał Katsuki – Jeśli nie doścignę Viktora teraz, to kiedy? On też nie jest już młody. Jeśli się nie pośpieszę... mogę nie zdążyć przed końcem jego kariery.

Yuuri był w trakcie wyobrażania sobie spotkania z przystojnym Rosjaninem, gdy podstawiono mu pod nos iphona. Na niewielkim ekranie widniało wydarzenie na Facebooku.

- Skoro mowa o poznawaniu nowych ludzi... - zaśpiewał Phichit.

Katsuki spojrzał na niego spode łba.

- NIE, Phichit. Nie ma mowy. Nie idziemy na imprezę.

XXX

Oczywiście, że poszli na tę przeklętą imprezę.

Gdy Phichit na coś się uparł, nic nie mogło go powstrzymać. Zwłaszcza, że swatanie przyjaciela nie było jego jedynym motywem. Miał jeszcze co najmniej dwa:

- Remix „Terra Incognita"! Jeśli go nie posłucham, nigdy sobie nie wybaczę!

To był ten pierwszy. Natomiast drugi...

- A koledzy z klasy zsikają się z zazdrości, gdy znajdą na moim Instagramie fotki z imprezy dla dorosłych!

...był również powodem, dla którego Yuuri zdecydował się pójść.

Z punktu widzenia Japonii, Tajlandii, Stanów Zjednoczonych i każdego innego państwa (za wyjątkiem Facebookowego Imperium) Phichit nadal był dzieckiem. I co? Yuuri miał go puścić samego do miejsca, gdzie prawie na pewno dojdzie do masowego spożycia alkoholu, dzikiej orgii, wciągania marychy nosem albo wciskania sobie do odbytu Tik Taków? Nigdy w życiu!

Phichit wsadziłby sobie do tyłka Tik Taki. – Katsuki pomyślał ze zrezygnowaniem – Phichit wsadziłby sobie do tyłka COKOLWIEK, gdyby tylko miał pewność, że odpowiednia fotka znajdzie się na Instagramie.

Chyba że ktoś podjąłby odpowiednie kroki, by go przed tym powstrzymać.

Tym kimś mógł być tylko Yuuri. Jedynie Yuuri znał Phichita na tyle, by obmyślić strategię, pozwalającą Tajowi wrócić do domu bez większych uszczerbków na zdrowiu. Pierwsza cześć strategii zakładała oczywiście pójście z przyjacielem na imprezę. Natomiast druga – konfiskatę Phichitowego telefonu.

- Yuuuri... ale to na pewno w porządku? Na pewno nie przeszkadza ci, że cały czas będziesz robił mi zdjęcia? A co jeśli poznasz kogoś i będziesz chciał pogadać na osobności? – Taj jęczał przez całą podróż autobusem.

- Wolę trzymać się blisko ciebie. – Japończyk odparł, wyciągając dłoń z iphonem, by kumpel nie mógł dosięgnąć – Mówiłem ci: bezpieczniej będzie, jeśli to ja będę cykał ci fotki. Tam na pewno będzie mnóstwo ludzi. Jeśli sam będziesz się fotografował, skończy się na tym, że zaczniesz wpadać na innych... Chciałbyś niechcący wpaść na jakiegoś dryblasa i dostać za to w papę?

- Młeeee... No ale, Yuuuuriiiii....

Yuuri nie zamierzał dać się przekonać. Ten telefon był jego polisą ubezpieczeniową. Phichit nigdy nie oddalał się od swojego smartfona na odległość większą niż dwa metry. Trzymając niewielkie urządzenie przy sobie, Katsuki mógł równie dobrze prowadzić Taja na smyczy. I w razie czego odmówić zrobienia zdjęcia. Zgodnie z regułą „No Instagram, No Fun" Phichit będzie chroniony przed większością pokus, które oferowała studencka balanga. Był tylko jeden problem – jak Yuuri ochroni siebie?

Mimo godziny wysłuchiwania wywodów kumpla, Japończyk nawet na chwilę nie zapomniał głównego powodu, dla którego szli na tę imprezę. Dla kogo na nią szli.

- Och, tak się cieszę, że przyszliście!

A oto i ona...

Na widok stroju koleżanki Yuuri oblał się rumieńcem. Jennifer powitała ich w puszystym białym szlafroczku i bardzo skąpym czerwonym bikini. Przyodziewek dziewczyny mógłby wywołać szok, gdyby nie fakt, że większość pań była ubrana podobnie. Niektóre uczestniczki imprezy radziły sobie z listopadowych zimnem pluskając się w zainstalowanym na podwórku jacuzzi, inne szukały ciepła w alkoholu, ale jeszcze inne... w ramionach kolegów.

Wzrok Japończyka na moment przylgnął do obściskującej się pod drzewem pary. Nie zwracając uwagi na obecność około trzydziestu ludzi, dziewczyna bezwstydnie zwiedzała dłonią wnętrze kąpielówek wybranka. Przypadek sprawił, ze facet był azjatą. W tej chwili zamknął oczy i z leniwym uśmieszkiem odgiął głowę do tyłu. Obserwując go Yuuri czuł się strasznie głupio. A mimo to... nie był w stanie spojrzeć w drugą stronę.

- Eghm!

Pod wpływem chrząknięcia Jennifer, po ciele przeszedł mu dreszcz przerażenia. O Buddo, zaraz umrze ze wstydu! Po błysku w oczach koleżanki poznał, że doskonale wiedziała, na co patrzył.

- Chodźcie, przedstawię was gospodarzowi. – skinęła głową i ruszyła w stronę wielkiego domu.

Phichit pognał za nią w podskokach. Jego głowa obracała się na wszystkie strony, z ekcytacją chłonąc pikantne szczegóły balangi. Wyglądał jak dziecko podczas pierwszej wizyty w zoo.

Japończyk był zdecydowanie ostrożniejszy. W przeciwieństwie do przyjaciela, nie potrafił wykrzesać z siebie ani grama entuzjazmu. Phichit był jak chomik – co znalazł, pochłaniał. I wrzucał na Instagram. Nie zważając na konsekwencje. Natomiast Yuuriego spokojnie można było przyrównać do psa... i to wyjątkowo strachliwego. Z dala od domu był jak zagubiony szczeniak. Odmawiał zbliżenia się do czegokolwiek, bez uprzedniego obwąchania i trącenia łapą. Rzeczy w obcym zapachu w pierwszej kolejności kojarzyły mu się z niebezpieczeństwem. Teraz też czuł się nieco wystraszony. Wszystko tutaj go przerażało – dziewczyny w strojach kąpielowych... puszki piwa... rozsadzająca uszy muzyka... wreszcie tamta para pod drzewem.

Przed wejściem do eleganckiej rezydencji Katsuki po raz ostatni rzucił okiem na kochanków. Stojąc w lepiej oświetlonym miejscu, był w stanie dostrzec kolor włosów dziewczyny. Jasny blond. Taki sam, jak u Jennifer.

Z kwikiem wbiegł do domu. Miał cichą nadzieję, że zapraszając ich tutaj, koleżanka nie wyobrażała sobie niczego... dziwnego.

- Hm... jeszcze przed chwilą był tutaj. – usłyszał jej głos.

Zapewne miała na myśli gospodarza.

Ano właśnie, jest jeszcze on. – wzdychając, przypomniał sobie Yuuri – Jej chłopak. Jeśli postanowiła się do mnie przystawiać, mam przynajmniej nadzieję, że będzie miała na tyle przyzwoitości, by nie robić tego na jego oczach.

- Lauren, widziałaś Jacka?

Oby nie okazał się przerażającym osiłkiem z ramionami wielkości moich ud.

- A, tutaj jesteś! Chłopaki, chciałabym wam przedstawić Jacka. Jack, to Phichit i Yuuri.

Pierwsza myśl Yuuriego po ujrzeniu gospodarza imprezy, była następująca:

Bogowie, jeżeli tam jesteście, sprawcie, by Jenny nie dotknęła mnie nawet palcem na oczach TEGO KOLESIA!

Gwoli ścisłości, ramiona Jacka nie były wielkości ud Katsukiego. Ich obwód spokojnie mogłaby rywalizować z obwodem ud Nishigoriego. I to z okresu, gdy przyjaciel Yuuriego miał jeszcze w sobie dość zawziętości, by chodzić na siłownię. Japończyk objął wzrokiem nowo-przybyłego, zastanawiając się, jakimi słowami najlepiej go podsumować...

Jack – typowy, wielgachny, jasnowłosy Amerykanin. Jeden z tych facetów, którzy grają w futbol, a pod koniec liceum zostają Królami Balu. Jeden z tych facetów, którzy tak jak Disneyowski Herkules potrafią rozerwać owinięty wokół bicepsa pasek samym napinaniem mięśnia. Jeden z tych facetów, którzy przy pierwszym spotkaniu częstują cię uśmiechem, za którym kryje się kiepsko skrywana pogarda. Jeden z tych facetów, którzy traktują wszystko poniżej metra dziewięćdziesiąt wzrostu jak pchłę do zmiażdżenia. Jeden z tych facetów, którym nikt... nikt przy zdrowych zmysłach nie ośmieliłby się odbić dziewczyny!

Fakt, że Yuuri nie zamierzał nikogo odbijać, w żaden sposób nie wpływał na jego poczucie dyskomfortu.

- Jack jest w drużynie futbolowej! – z dumą oznajmiła Jennifer.

No nie gadaj, w życiu bym na to nie wpadł!

- I nigdy nie zgadniesz, Yuuri... on też studiuje anglistykę. Jest na ostatnim roku!

Na to... rzeczywiście bym nie wpadł.

Japończyk poczuł, że nieznacznie się rozluźnia. W jego mniemaniu ktoś, kto na co dzień obcował z Szekspirem i strukturami gramatycznymi, musiał być przynajmniej inteligentny.

- T-to ekstra. – nieśmiało uśmiechnął się do Jacka – P-podziwiam cię. Wiem, że nie wszyscy dają radę dociągnąć do ostatniego roku. Powiedz, za którym razem zdałeś u McBaina?

- Nie musiałem zdawać u McBaina. – znudzonym tonem odparł Amerykanin – Dopiero w tym roku przeniosłem się do Detroit. Wcześniej studiowałem gdzie indziej.

- O... a gdzie dokładnie?

- Uniwersytet Owensa, Kalifornia.

Yuuri od nowa się napiął. Sporo wiedział o tamtej uczelni. W końcu składał do niej papiery. A kiedy otrzymał negatywną odpowiedź, pogrzebał trochę w internecie i znalazł... nie do końca to, czego się spodziewał.

Uniwersytet Owensa był znany nie tylko z absurdalnie wysokiego stypendium sportowego. Jeśli wierzyć wypisywanych na forach plotkom, niektórzy obiecujący kandydaci nie mieli szans na przyjęcie, bo ich miejsca trafiały się tak zwanym „ludziom z kontaktami". Ponoć i rektor rzeczonej uczelni traktował naukę jedynie jako dodatek do sportu i za odpowiednim „wynagrodzeniem" pozwalał dzieciom bogatych rodziców przeskakiwać z roku na rok. O ile wygrywały zawody, ma się rozumieć.

Jaki z tego wniosek?

Albo Jack był tępym osiłkiem, który załatwiał sobie zaliczenia przy pomocy grubego portfela (chata jeszcze większa od Yutopii, BMV na podjeździe oraz jacuzzi czyniły ten scenariusz całkiem prawdopodobnym), albo... Yuuri miał do czynienia z mądrym i miłym facetem, który po prostu - nie z własnej winy – wyglądał jak tępy osiłek.

Następny komentarz Jennifer rozwiał wszelkie wątpliwości. Dziewczyna właśnie skończyła wychwalać osiągnięcia Jacka i teraz przerzuciła się na japońskiego kolegę.

- Yuuri jeździ figurowo na łyżwach. – mówiła, patrząc na Katsukiego z uwielbieniem – Kiedy skacze, obraca się w powietrzu aż cztery razy. Taka ewolucja wygląda na dziecinnie prostą, ale w rzeczywistości wymaga niezłej pracy mięśni. Jestem na fizjoterapii, więc wiem, o czym mówię. Założę się, że łyżwiarze figurowi spędzają w siłowni jeszcze więcej czasu niż futboliści.

N-n-no to wszystko jasne. – głos Yuuriego drżał nawet w jego własnych myślach.

Spojrzenie Jacka nie miało etykiety „tępy osiłek". Miało etykietę „wybitnie wkurwiony osiłek". Katsuki modlił się, by nie przeszło w stadium, gdy trzeba będzie dopisać:

„... gotowy w każdej chwili komuś przyłożyć."

Niestety, z każdą kolejną pochwałą Jenny pogarszała sprawę.

- Ma w sobie tyle wdzięku... zupełnie jakby muzyka wychodziła z jego ciała! Kiedyś po pracy widziałam, jak jechał do Tango Amore. To było nie-sa-mo-wi-te! Tak strasznie żałowałam, że wyładowała mi się bateria w telefonie. Gdybym tylko mogła go nagrać! Był wtedy taki seksowny. Phichit, zawiodłam się na Tobie. Wytłumacz mi, jakim cudem na Twojej stronie na You Tube nie ma podobnego nagrania? To twój najlepszy przyjaciel, a mimo to... Yuuri, co się stało? Źle się czujesz?

Po tym pytaniu wbiła jeszcze jeden (ostatni?) gwóźdź do jego trumny: położyła mu dłoń na czole, by sprawdzić temperaturę. Mając na twarzy czułość, z jaką zwykli przyjaciele ewidentnie nie sprawdzali temperatury. Oczywiście wszystko na oczach coraz bardziej gotującego się ze złości Jacka.

- Yuuri od rana ma fatalny humor. – wtrącił, do tej pory zafascynowany stojącym obok akwarium, Phichit – Od tygodni czekał na wywiad z Viktorem, a dzisiaj, gdy wreszcie wrzucili go do sieci, okazało się, że jest dostępny tylko po rosyjsku. Próbowaliśmy coś wykombinować z Translatorem Google, ale wychodziły nam same bzdury.

- Och, jak wspaniale! – wykrzyknęła Jennifer.

Wspaniale? – powtórzył w myślach Yuuri – Jak to „wspaniale"?

Ich amerykańska koleżanka miała minę, jakby znalazła garniec złota. Trzęsąc się z ekscytacji, złapała Jacka za ramię:

- Yuuri, nigdy nie uwierzysz! Jack ma rosyjskie korzenie i przy okazji biegle zna rosyjski. On z radością przetłumaczy dla ciebie ten artykuł!

- SŁUCHAM?! – jęknęli jednocześnie Jack i Yuuri (ten drugi bliski zawału ze strachu).

Nie zwracając na nich uwagi, Jennifer wyjęła tableta.

- Nie marudź, skarbie. – (to chyba było do Jacka?) – I tak nie masz nic lepszego do roboty.

Yuuri zastanowił się, jak on by się poczuł, gdyby na jego własnej imprezie, w jego własnym domu (pełnym piwa i pół-nagich lasek) ktoś oznajmił mu, że „nie ma nic lepszego do roboty".

- Kochanie, mógłbyś znaleźć ten artykuł?

Do tego jeszcze zostać poproszonym przez własną dziewczynę o odnalezienie Bóg-wie-jakiego-artykułu! Coraz lepiej, cholera, coraz lepiej! A tak w ogóle to, jak niby Jack ma znaleźć ten artykuł? Przecież nie zna ani nazwiska Viktora, ani...

Wtedy do Yuuriego dotatło. Przeklęty tablet – o kurwa! – został podsunięty jemu. Innymi słowy, dziewczyna innego faceta przy tym facecie nazwała go „kochaniem". Noż kurwa mać do kwadratu!

- NIE TRZEBA! – jęknął, panicznie wymachując rękami – N-n-naprawdę... ja... to... n-n-niepotrzebne! N-n-nie chcę robić Jackowi kłopotu.

- Kochanie, przecież dla niego to żaden kłopot!

Co ja ci zrobiłem, kobieto? Czym sobie zasłużyłem? Okej, lubisz wodzić napakowanych futbolistów za nos, ale... noż, do diaska, nie moim kosztem!

- Prawda, Jack?

Poproś go, by zrobił mi masaż pleców. Gwarantuję, że będzie mniej wkurwiony niż teraz.

- Oczywiście, słonko. – Jack odpowiedział takim tonem, jakby chciał kogoś zabić – Nie mam nic przeciwko.

- Cieszę się. – przytaknęła z zadowoleniem – Bardzo bym chciała, żebyście się polubili.

Blondynki mają niższe IQ – od teraz nikt nie przekona Yuuriego, że jest inaczej.

Mają się "polubić"? Do reszty ją pogięło? Jak ona to sobie wyobraża? Polubią się, a w między czasie ona zdecyduje, którego z nich lubi bardziej? I przez cały ten czas będzie zwracała się do każdego z nich per. „skarbie" albo „kochanie"? Do czego to wszystko miałoby niby zmierzać?

O, cholera. – Japończyka nagle uderzyła przerażająca myśli – A co jeśli tym, do czego ona tak naprawdę dąży, jest TRÓJKĄCIK?

Dzięki Bogu nie był tutaj jedyną trzeźwo myślącą osobą. Wyglądało na to, że gdzieś w trakcie trwania tej rozmowy Phichit przemyślał całą swoją opinię na temat Jennifer.

- Wiecie co? – odezwał się, lekko obejmując Yuuriego ramieniem – To trochę głupie... tracić czas na tłumaczenie jakiegoś artykułu, gdy jest się na tak fajnej imprezie. Jestem pewien, że Yuuri wolałby sobie potańczyć. Ten wywiad pewnie i tak za parę dni będzie po angielsku.

Ton Taja może i brzmiał lekko, ale w oczach dało się dostrzec ślady powagi. Katsuki zaczął myśleć, że wszystko skończy się dobrze, jednak śmiech Jennifer rozwiał jego nadzieje.

- Yuuri miałby woleć jakąś imprezę od Viktora? No naprawdę, Phichit... to tak jakbyś próbował kogoś przekonać, że nie masz konta na Instagramie.

- A poza tym, ja bardzo chcę przetłumaczyć dla niego ten artykuł. – niespodziewanie dodał Jack.

Zaskoczył tym absolutnie wszystkich. Nawet Jennifer. Z tą różnicą, że dziewczyna wyglądała na mile zaskoczoną, a Yuuri i Pchichit... totalnie zbaranieli.

O co mu chodzi? – zastanowił się Japończyk.

- Chętnie sprawdzę, ile pamiętam z rosyjskiego.

Głos Amerykanina brzmiał nonszalancko, ale kryło się w nim coś dziwnego. Coś, czego Katsuki nie potrafił jeszcze nazwać.

- Minęło trochę czasu, odkąd miałem do czynienia z tym językiem, więc będę potrzebował skupienia. Najlepiej zostawcie mnie i Yuuriego samych. Im mniej ludzi, tym łatwiej będzie mi się skoncentrować.

A oto i rozwiązanie zagadki. Ciężko było przegapić, na które słowo położono największy nacisk. Samych. Jack i Yuuri – sami.

- Zostaję! – głosem nie przyjmującym sprzeciwu oznajmił Phichit – Obiecuję, że będę cicho jak myszka. Przy okazji, mogę trzymać Translator Google w pogotowiu, na wypadek, jakbyś zapomniał jakiegoś słowa.

- Zrobię to zamiast ciebie. – równie zdecydowanym głosem oświadczył Yuuri – Ty i Jennifer lepiej idźcie sobie potańczyć.

Taj aż otworzył usta ze zdziwienia. Przez moment Japończyk miał ochotę zrobić to samo. Odwaga, którą niespodziewanie się wykazał, zszokowała nawet jego. Z drugiej strony... czuł, że zostanie z Jackiem sam na sam było w tej chwili najlepszym rozwiązaniem.

Mógł być tylko jeden powód, dla którego Amerykaninowi zależało na rozmowie w cztery oczy. Yuuri wiedział, co to za powód, bo co chwilę spotykał się z nim w książkach. Jeżeli dwaj faceci spotykali się gdzieś bez świadków, to zwykle robili to, by raz na zawsze wszystko sobie wyjaśnić. Przy czym „wszystko" najczęściej oznaczało „bycie lepszym w walce"... albo właśnie kobietę.

Pewnie, że Yuuri wolałby uciec od tej rozmowy. Ani trochę nie miał na nią ochoty. Kogo próbował oszukać... umierał ze strachu na samą myśl!

Ale też zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz ucieknie... jeśli opuści imprezę nie wyjaśniwszy wszystkiego z Jackiem, to najprawdopodobniej zyska śmiertelnego wroga. Wroga, który – warto zaznaczyć! – miał zajęcia na tej samej uczelni.

Były chwile w życiu każdego faceta, gdy należało podciągnąć spodnie i pokazać, że ma się jaja. To najwyraźniej była jedna z nich. Nawet jeśli Jack miałby przycisnąć Yuuriego do ściany i ostrymi słowami dać mu do zrozumienia, kto jest tutaj samcem alfa, to Japończyk zamierzał na to przystać. Ostatecznie miał już pewną wprawę w podkulaniu ogona.

Ważną rolę odgrywał też zgromadzony na imprezie tłum – dawał on Katsukiemu gwarancję, że nie zostanie wyeliminowany z Grand Prix z powodów typu „złamany nos", „zmiażdżone nogi" bądź „wyrwana śledziona". Pogróżki, pogróżkami, ale każdy szanujący się Amerykanin (tak, nawet tępy osiłek) wiedział, że zaatakowanie kogoś przy takiej ilości świadków gwarantowało wycieczkę do paki.

Jack z cała pewnością nie chciał iść do paki. Nie zamierzał też – o dziwo! – grozić Yuuriemu w jakikolwiek sposób. Japończyk przekonał się o tym po odejściu Phichita i Jennifer.

Ze wszystkich wymyślonych przez Katsukiego scenariuszy (krwawych, brutalnych, bogatych w wyzwiska i pogróżki), wydarzył się ten, którego spodziewał się najmniej.

Ach, cóż to był za scenariusz!

Otóż Yuuri i Jack siedzieli sobie spokojnie na kanapie, jak najlepsi kumple i tłumaczyli wywiad z Viktorem. Co więcej – tłumaczyli go poprawnie. Chociaż nie znał rosyjskiego, Katsuki nawet przez chwilę nie wątpił, że nie dyktowano mu bzdur. Odpowiedzi Viktora miały perfekcyjny sens. A najlepsze było to, że Jack czytał je w oryginale przed przystąpieniem do tłumaczenia.

Yuuri nawet nie zauważył, kiedy policzki zaczęły mu się czerwienić. Wiele można było zarzucić Jackowi – przy czym to „wiele" koncentrowało się głównie wokół straszliwej postury, mało przyjaznego spojrzenia i faktu zorganizowania tego typu imprezy. Ale w jednym należało faceta pochwalić – miał absolutnie najczystszy, najpiękniej brzmiący, najbardziej autentyczny i najcudowniejszy rosyjski akcent, jaki japoński łyżwiarz miał okazję słyszeć. Wyjąwszy oczywiście momenty, gdy oglądał mówiącego w swoim ojczystym języku Viktora.

Ach, jakie to było łatwe - dać ponieść się fantazji! Jakże łatwo było udawać, że to nie Jack siedział na tej kanapie, tylko Viktor. Że to miękkie „spasiba" nie wyszło z ust Jacka, tylko z cudownych ust Viktora. Boże, te wargi... te piękne wargi! Yuuri widział je w telewizji tak wiele razy. Na podstawie samych ruchów nauczył się rozpoznawać, czy przemawiały po angielsku, czy po rosyjsku. Gdy sięgały po ojczystą mowę, poruszały się zdecydowanie szybciej. Częściej były złączone. Jak do pocałunku...

- O czym myślisz?

Minęło trochę czasu, zanim Japończyk uświadomił sobie, że słowa nie padły w zmysłowym Ruskyi, ale w burkliwym i bardzo dobrze mu znanym American English.

- Eeee...

- Zapisałeś ostatnie zdanie dobrą minutę temu. – chłodnym tonem zauważył Jack – I nic nie mówisz. Tylko wciąż o czymś myślisz. Dlatego pytam, o czym.

- Och, o... o niczym szczególnym.

Wzdychając, Amerykanin przejechał palcem po ekranie tableta, by sprawdzić, czy to już koniec wywiadu. Gdy zjechał na sam dół, zamiast tekstu znalazł zdjęcie mężczyzny. Skromnym zdaniem Yuuriego, najpiękniejszego mężczyzny na świecie. Długie srebrne włosy... niebieskie oczy z grubymi rzęsami... smukła figura... i usta. Te usta.

- To on? – zainteresował się Jack – Ten... Viktor Nikiforov?

- Tak. – cicho potwierdził Yuuri – Tak, to on.

Amerykanin parsknął cicho.

- Wygląda jak rusałka.

- Hm... wiele osób tak mówi.

Zdaniem Katsukiego, niesłusznie. Viktor może i wyglądał jak rusałka... kiedy był nastolatkiem. Teraz jednak, po latach treningu, ciało rosyjskiego mistrza stało się zdecydowanie bardziej męskie. Coraz częściej szeptano, że znak rozpoznawczy Nikiforova – sięgające pasa srebrne włosy – powoli przestawał pasować do całości. Mówiono, że to tylko kwestia czasu, kiedy genialny łyżwiarz sięgnie po nożyczki. Yuuri miał w tym temacie mieszane uczucia. Z jednej strony przyzwyczaił się do bajecznego wizerunku długowłosego Viktora, ale z drugiej... zżerała go ciekawość.

- To już wszystko. – dobiegł go głos Jacka – Nie ma więcej tekstu.

Japończyk pochylił głowę w ukłonie.

- Bardzo ci dziękuję. Nawet... nawet nie masz pojęcia, jak wielką zrobiłeś mi przysługę.

Powiedział to zupełnie szczerze. Jack naprawdę zrobił mu przysługę. Niezależnie od tego, co powiedział Phichit, Katsuki wątpił, by ten konkretny wywiad został w przyszłości przetłumaczony na angielski. A Yuuri dowiedział się z niego tylu ciekawych rzeczy! I to wszystko dzięki Jackowi!

Aż ciężko uwierzyć, że amerykański osiłek ani razu nie poskarżył się o siedzenie na kanapie z jakimś dziwnym azjatą, chociaż mógłby robić tyle innych rzeczy. Nie wspomniał też słowem o Jennifer. Może... może wcale nie zamierzał o tym wspominać? Może jego wcześniejsza mowa ciała wcale nie pokrywała się z myślami? Może sam zrozumiał, że Yuuri nie miał zamiaru odbijać mu dziewczyny? Ale w takim razie, dlaczego miałby zostawać z nim sam na sam?

Żeby przełamać lody? – zaryzykował tę dziwną myśl Japończyk – Żeby mi pokazać, że nie jest taki zły?

Cóż, jeśli tak... to mu się udało. Katsuki przypomniał sobie słowa Jennifer:

„Bardzo bym chciała, żebyście się polubili."

Może mimo wszystko było to możliwe.

Jest takie powiedzenie: „nie chwal dnia przed zachodem słońca". O tym, dlaczego zaprzyjaźnienie się z tym kolesiem NIE było możliwe, Yuuri przekonał się, gdy mijała ich atrakcyjna szatynka w żółtym bikini i wysokich szpilkach. Dłoń z wściekle czerwonymi tipsami trzymała plastikowy kubek.

- Lauren! – zawołał za dziewczyną Jack.

Odwróciła się do nich z uśmiechem.

- Tak?

- Daj mojemu japońskiemu przyjacielowi spróbować swojego drinka!

Wspomniany „japoński przyjaciel" omal nie spadł z kanapy. Otworzył usta, by powiedzieć, że nie ma jeszcze dwudziestu jeden lat, ale zanim zdążył wydać jakikolwiek dźwięk, poczuł na nadgarstku ostrza tipsów. Odruchowo przyjął kubek.

- Proszę, kochanie. – Lauren puściła mu oko.

Zaczerwienił się. Już drugi raz tego wieczoru jakaś dziewczyna nazwała go „kochaniem". Wymamrotawszy podziękowanie, na moment zagłębił się we własnych myślach.

Może tutaj podobne słówka wcale nie służą okazywaniu czułości? Może to po prostu jakiś dziwny fetysz Amerykanek? Czy powinienem spytać o to profesora McBaina? Albo... w sumie, mógłbym spytać jego...

Gdy piękna szatynka pobiegła dołączyć do koleżanek, nieśmiało zwrócił się do Jacka:

- Czy to normalne, że dziewczyna mówi do obcego faceta „kochanie"? No wiesz... tutaj, w Stanach?

Będący na piątym roku anglistyki native speaker raczej powinien znać odpowiedź.

- Po wypiciu tyle, co Lauren? – z kpiącym uśmieszkiem parsknął Amerykanin – Zupełnie normalne. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że nie tylko w Stanach.

To ma sens. – w myślach zgodził się Japończyk.

Próbował sobie przypomnieć, czy Jennifer wyglądała na pijaną, gdy ostatnim razem ją widział. Yuuriemu wydawało się, że nie wyczuł od niej alkoholu. Ale też nie stali dość blisko siebie, by mógł mieć całkowitą pewność....

- Na co czekasz? Napij się. – rzucił nieoczekiwanie Jack.

Yuuri nerwowo przełknął ślinę.

- Z tym że... wiesz... zgodnie z amerykańskim prawem nie jestem pełnoletni i...

- Pij!

Tym razem to było polecenie. Katsuki nie ośmielił się sprzeciwić. Nieśmiało pociągnął z kubka niewielki łyk... i natychmiast zaczął się krztusić.

- Co to jest?

- Cuba Libre. Czyli rum z colą. Popularny drink na Karaibach. Lauren ma do niego wielką słabość.

- W takim razie... chyba powinienem poszukać jej i go oddać?

- Nie musisz tego robić. Nie przeszkadza jej, że pijesz z jej kubka.

Japończyk posłał Jackowi zdezorientowane spojrzenie.

- Nie, poważnie. – Amerykanin zaśmiał się cicho - Jestem pewien, że chciała, byś spróbował jej drinka. Miała to wypisane na twarzy. Zresztą, nie tylko ona. Podejrzewam, że jest tutaj całkiem sporo dziewczyn, które pozwoliłyby ci skosztować swoich drinków.

Czemu Yuuri miał wrażenie, że ta rozmowa wcale nie dotyczyła drinków? I czemu nagle przypomniała mu się tamta para pod drzewem?

- To moja impreza i zależy mi, by każdy z gości dobrze się bawił. – ciągnął Jack - Nawet ktoś taki, jak ty.

Ktoś taki, jak ja?

- Nie jesteś już w swoim sztywniackim kraju, więc nie krępuj się i próbuj tylu trunków, ile wlezie. Dom jest duży. Pokoi do degustacji, starczy dla wszystkich.

Yuuriemu zaschło w ustach. Miał zamiar powiedzieć, że on wcale nie chce... że nigdy z nikim... że nigdy nawet nie próbował i...

- Ale chcę, byśmy się dobrze zrozumieli. Możesz brać drinki od wszystkich dziewczyn na tej imprezie. Albo od facetów, czy w kim tam gustujesz... Jednak zapamiętaj sobie jedno.

Ich oczy spotkały się.

- Z kubka Jennifer piję tylko ja.

XXX

- I tylko tyle ci powiedział? –Phichit spytał, gdy wiele godzin później wracali z imprezy.

- TYLKO?! – zbulwersowanym tonem powtórzył Yuuri – To twoim zdaniem było „tylko"?! Nie widziałeś jego twarzy, kiedy to mówił! Myślałem, że narobię w spodnie. Spróbuj zachować zimną krew, gdy koleś z łapami wielkości twojej głowy wyjeżdża Ci z takim tekstem!

- Hm... nie chcę Cię dobijać Yuuri, ale tak jakby... sam tego chciałeś? Od początku było wiadomo, że koleś przymierza się do czegoś takiego. Zaproponowałem, że z Tobą zostanę.

- Nie chciałem, żebyś został, bo spodziewałem się czegoś zupełnie innego! Sądziłem, że tuż po waszym odejściu facet przejdzie do sedna. Byłem pewien, że zacznie mnie wyzywać. I w sumie nie byłoby to takie złe. Mógłbym od razu powiedzieć mu, że nie zarywam do jego dziewczyny... wyjaśnić, że ona nie jest w moim typie. Chciałem postawić sprawę jasno, by zrozumiał, że nie zamierzam brać udziału w żadnych głupich gierkach. A tymczasem... nie zdążyłem tego zrobić, bo on...

- Przetłumaczył dla ciebie wywiad z Viktorem. – zamyślonym tonem dokończył Phichit.

Ze zbolałym wyrazem twarzy Japończyk przycisnął palce do czoła.

- No właśnie! A ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Nie umiem rozgryźć tego kolesia. Z początku założyłem, że to po prostu tępy osiłek, ale teraz... nie jestem już taki pewien. Kiedy wcześniej rozmawialiśmy we czwórkę, wyglądał na tak wściekłego...

- Tak na marginesie, - wtrącił Taj – sądzę, że jego złość była wymierzona bardziej Jenny niż w ciebie.

Yuuri spojrzał na niego z nadzieją.

- T-tak myślisz?

- Tak mi się wydaję. – Phichit wzruszył ramionami – Ale mogę się mylić.

- W każdym bądź razie, - wzdychając ciągnął Katsuki – kiedy tłumaczyliśmy wywiad z Viktorem zachowywał się zupełnie normalnie. Jak zwykły, normalny facet. Powiem Ci nawet, że przez moment wyglądał, jakby mu się to podobało. Raz na jakiś czas komentował wypowiedzi Viktora. Na przykład, gdy tłumaczyliśmy fragment o odporności psychicznej zawodników. Wierz lub nie, ale miał na ten temat sporo do powiedzenia! Mówił mi, z czym się zgadza, z czym się nie zgadza i w ogóle... I to, co mówił, miało sporo sensu! Od razu widać, że jest sportowcem i ma doświadczenie w podobnych sprawach. W sumie już zapomniałem, że powinienem trząść się ze strachu, ale potem przyszła Lauren, no i... sam wiesz.

- Dziwne... naprawdę bardzo dziwne.

Ze wzrokiem wbitym w niebo, Taj drapał się telefonem po szyi.

- Jenny też zachowywała się dziwnie. – dodał po chwili – Nie wiem, czego się spodziewałem, gdy szliśmy na tę imprezę, ale... jakby to powiedzieć... inaczej wyobrażałem sobie spotkanie z jej chłopakiem?

No to jest nas dwóch. – w myślach parsknął Yuuri – Ja też inaczej to sobie wyobrażałem.

- Znaczy... – niepewnym tonem ciągnął Phichit – Spodziewałem się, że będzie próbowała wzbudzić w tobie zazdrość, albo coś w ten deseń... nie zdziwiłbym się też, gdyby próbowała wzbudzić zazdrość w nim, ale... kurde... to wyglądało trochę, jakby...

- ... uznała, że żaden z nas nie wie, o co chodzi i próbowała na siłę zrobić z nas kumpli?

Taj pstryknął palcami.

- Właśnie tak! Ale trochę średnio jej to wyszło, co nie?

- Średnio to mało powiedziane. – z goryczą stwierdził Japończyk – Jeśli o mnie chodzi, Jenny jest albo skrajnie naiwna, albo skrajnie egoistyczna. W każdym bądź razie, nie mam zamiaru więcej z nią rozmawiać.

- A ja nie będę cię do tego namawiał.

Katsuki odetchnął z ulgą. Jedna dobra strona tego przeklętego wieczoru!

- Swoją drogą Yuuri, gdy gadałeś z Jackiem, poznałem przesympatyczną Gruzinkę! I zastanawiałem się, czy...

Oczy Yuuriego zwęziły się.

- Jak powiesz, że zamierzasz nas ze sobą poznać, wezmę tego smartfona i wepchnę ci go do gardła!

Phichit obrażalsko nadął usta.

- Jest studentką muzyki, a na dodatek lesbijką. W wolnym czasie komponuje. Wspominałeś kiedyś, że chciałbyś, aby ktoś ułożył ci muzykę do programu dowolnego. No aaaaale... jak nie chcesz poznawać nowych ludzi, to NIE!

Japończyk oblał się rumieńcem. Po chwili jednak uśmiechnął się.

- Chyba... - zaczął niepewnie – chyba nic się nie stanie, jak nas sobie przedstawisz.

Taj skinął głową.

- Przyszła na imprezę w ubraniu. To chyba wystarczający dowód na to, że jest niegroźna?

- Tak. – Yuuri zachichotał – Tak, to mnie przekonuje.

- Git. A tak swoją drogą, kiedy już wepchniesz mi tego smarfona, upewnij się, że zdjęcie mojej krtani wyląduje na Instagramie.

Katsuki nie zrobił tego, o czym wspomniał Pchichit. Zamiast tego popchnął przyjaciela na gigantyczną zaspę śniegu. I niemal natychmiast tego pożałował. Odziana w rękawiczkę dłoń wyłoniła się z białych czeluści i złapała zaskoczonego Japończyka za szalik.

- Zemsta Chulanonta!!!

To było ostatnie ostrzeżenie, jakie usłyszał Yuuri, zanim ktoś wrzucił mu za kołnierz wielkiego sopla. Krzycząc „Poddaję się!", próbował uwolnić się z żelaznego uścisku.

Kiedy kilka minut później wracali do domu z ubraniami ociekającymi po śnieżnej przepychance, Yuuri miał już znacznie lepszy humor. Nie tylko dlatego, że jakimś cudem zdołał w fajny sposób zakończyć ten niefortunny wieczór. Również dlatego, że Phichit na dobre zrezygnował ze swatania go z Jennifer.

Japończyk był przekonany, że o ile będzie się trzymał z dala od nachalnej dziewczyny, nic złego się nie wydarzy. Biorąc Buddę i wszystkich Bogów Shinto na świadków przyrzekł, że jego stopa już nigdy nie postanie w niefortunnej kafejce.

Nawet w najgorszych koszmarach nie pomyślałby, jak bardzo ta decyzja się na nim zemści.

XXX

Yuuri dowiedział się od Phichita, że Phichit dowiedział się od Facebooka, że jakieś dziewięćdziesiąt procent gości z imprezy Jacka zamierzało spędzić sobotę na leczeniu kaca. I naiwnie założył, że Jennifer należała do tych dziewięćdziesięciu procent. Zachęcony (pozornie) czystym terenem i zdeterminowany, by odreagować wydarzenia z ostatnich kilku dni, z samego rana zaciągnął współlokatora na trening („O szóstej rano?! Yuuri, czy ty nie masz serca?!").

Na miejscu czekała go niemiła niespodzianka. Gdy posłał Taja po klucze do szatni, a samemu stanął przed automatem z napojami, ktoś zakrył mu od tyłu oczy.

- Zgadnij, kto to? – zaświergotał dobrze mu znany głos.

Gdyby ogłosić zawody w prowokowaniu Katsukiego Yuuriego i przyznać nagrody wszystkim, którzy sprawią, że przestanie odczuwać wstyd i odrobinę się wkurwi, Jennifer dostałaby złoty medal.

Dając sobie czas na uspokojenie nerwów, Japończyk odliczył monety i wrzucił je do maszyny. Dziewczyn po prostu stała obok i czekała na odpowiedź. Odgłos, z jakim butelki spadły na dół, był niemal złowieszczy.

- Nie odzywasz się do mnie?

- Nie, po prostu jestem zmęczony. Nie sądziłem, że będziesz dzisiaj w pracy. Nie boli cię głowa po imprezie?

- Niczego wczoraj nie piłam.

Aha. Dobrze wiedzieć, że tamto „kochanie" jednak było na trzeźwo.

Yuuri zacisnął zęby. Zdawał sobie sprawę, że całą swoją posturą wysyła wiadomość „odwal się"... i że jest to bardzo niegrzeczne... i ewidentnie bardzo nie-japońskie, ale... chyba pierwszy raz w życiu, miał to gdzieś.

Jeśli popełnił jakiś błąd, to było nim nie postawienie sprawy jasno. A człowiek powinien uczyć się na błędach.

- Pójdę się przebrać. – poinformował koleżankę – Mamy z Phichitem sporo pracy. Byłbym wdzięczny, gdybyś nie siedziała na trybunach. Nie chcemy, by cokolwiek nas rozpraszało.

- Wiecie, na waszym miejscu nie wchodziłabym na lód. – odparła, niezrażona tym mało-przyjaznym tonem.

Yuuri uniósł brwi.

- Niby dlaczego?

- Ponoć jakieś dzieciaki włamały się wczoraj na lodowisko. Ostatnim razem, gdy coś podobnego się stało, zostawiły po sobie niezły bałagan. Lepiej odpuśćcie sobie trening. Może zamiast tego wpadniecie do mojej kafejki? Pokażę wam zdjęcia z imprezy.

Puściła mu oko. Uśmiech zaczął jednak stopniowo schodzić z jej twarzy, gdy zobaczyła minę kolegi.

- Wymyśliłaś to sobie. – wyszeptał lodowatym tonem.

- Słucham?

- O tych dzieciakach... to kłamstwo, prawda?

- Yuuri, po co miałabym kłamać?

Jeszcze miała czelność wyglądać na zranioną! Katsuki miał tego wszystkiego powyżej uszu. Są jakieś granice przyzwoitości! Jak bardzo trzeba mieć nierówno pod sufitem, by robić coś takiego? Posuwać się do oszustwa, tylko po to by...

No właśnie... by co? – Japończyk zakpił w myślach – Oto sedno problemu. Na tym etapie, nikt już nie wie, o co ci chodzi, kobieto. Nawet Phichit. Pewnie nawet TY sama nie wiesz, o co ci chodzi. Mniejsza o to. To twój problem. Ja nie zamierzam w tym uczestniczyć.

- Nawet gdyby coś było nie tak z lodem, - zaczął najbardziej stanowczym i ostrym tonem, na jaki było go stać – to twoja kafejka byłaby ostatnim miejscem, do którego bym się udał. Rozumiesz?

Zamiast odpowiedzieć, zamrugała ze zdziwieniem.

- Mam nadzieję, że tak. – rzucił, wzdychając.

Odwrócił się, by odejść, ale Jennifer złapała go za nadgarstek.

- Yuuri... - jej ton był cichy, a spojrzenie spuszczone - nie wiem, dlaczego powiedziałeś coś takiego, ale...

- Nie dotykaj mnie! – syknął, wyrywając rękę.

Zrobiła krok w jego stronę.

- Yuuri, ja tylko...

- Powiedziałem... Nie. Dotykaj. Mnie! – warknął, odskakując do tyłu – Jestem Japończykiem! W moim kraju nie dotyka się ludzi, których się dobrze nie zna! A nawet... a nawet gdyby było inaczej, to ja nie cierpię, gdy ktoś mnie dotyka! A już na pewno NIE TY! Dlatego przestań wreszcie do mnie zagadywać! Po prostu ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!

Nie czekając, by sprawdzić, jakie wrażenie wywarły na niej te słowa, puścił się sprintem w stronę szatni. Phichit już dawno zdążył się przebrać, więc pomieszczenie było puste. Yuuri oparł plecy o szafkę i zaczął powoli uspokajać oddech.

Już dobrze. – powiedział sobie – Już po wszystkim. Powiedziałeś jej to. Załatwiłeś sprawę. Niegrzecznie odezwałeś się do dziewczyny, a świat się od tego nie zawalił.

Czuł, jakby zdjęto mu z barków wielki ciężar. Po treningu pewnie będzie mu jeszcze lepiej.

Nie zwlekając ani chwili, zmienił dres, wciągnął łyżwy i poszedł dołączyć do współlokatora. Ze smartfonem w dłoni, Taj kręcił na lodzie leniwe kółka.

- Zajęło ci to całą wieczność! – krzyknął do Yuuriego.

Zamiast odpowiedzieć, Japończyk dokładnie przeskanował wzrokiem taflę. Na lodzie nie było niczego, co można by sklasyfikować jako „bałagan". Co prawda zamboni jeszcze nie jechał, więc powierzchnia nie była idealna, ale... no cóż. Jak na to nie patrzeć, była sobota.

Parsknąwszy, Katsuki pokręcił głową.

Jakieś dzieciaki włamały się na lodowisko? Ta, akurat!

Nie zwlekając, przyłączył się do przyjaciela. Gdy skończyli rozgrzewkę, Phichit podjechał do niego z telefonem.

- Yuuri, mógłbyś nagrać mojego lutza? Chyba robię coś nie tak z najazdem...

- Jasne, nie ma sprawy. Tylko przypomnij mi, jak obsługiwać kamerkę.

- Tutaj masz przycisk do zbliżania. Zrób duży zoom na nogi, dobra? Mam przeczucie, że to coś z krawędzią.

- A tak swoją drogą... kiedy ostatnio ostrzyłeś łyżwy?

Nerwowy śmiech powiedział Yuuriemu: „już bardzo dawno temu"; a maślane oczka: „proszę nie mów Ciao Ciao".

Japończyk westchnął ze zrezygnowaniem.

- No dobra, obejrzyjmy tą twoją krawędź!

Phichit rozpromienił się

- Okeeeej! Nadchodzę!

Odjechał, by nabrać rozpędu. W między czasie Yuuri założył okulary i zaczął testować możliwości smartfona. Może sam powinien sprawić sobie podobny model? Kamerka miała świetną ostrość. A sądząc po zdjęciach z Instagramu, również i doskonałą jakość. Sprzęt tego typu ewidentnie przydawał się w treningu.

Yuuri sprawdzał właśnie maksymalny zasięg zoomu, gdy coś przykuło jego uwagę. Czy mu się tylo zdawało, czy w ekraniku Phichitowego urządzenia dostrzegł małe pomarańczowe kuleczki? Czym one właściwie były? I gdzie on je wcześniej widział?

Razem z olśnieniem spadł na niego strach. Wiedział, czym były te cholerstwa. Stanowiły popularny towar w sklepie „Wszystko Za Dolca". Smarkacze w wieku podstawówkowo-gimnazjalnym wsadzały te kulki do pistolecików, a potem strzelały do bezdomnych psów, toreb staruszek, siebie nawzajem i właściwie czego tylko popadło. Yuuri i Phichit nie raz i nie dwa pogonili podobnych łobuzów z podwórka przed Akademikiem. A teraz... wszystko wskazywało na to, że balanga u Jacka nie była jedyną, która się wczoraj odbyła. Dzieciaki najwidoczniej też imprezowały. Tutaj, na lodzie. I, sądząc po ilości kulek, stoczyły niezłą bitwę.

Dwanaśnie. Patrząc przez zoom, Yuuri naliczył się dwunastu „punktów śmierci". Jakim cudem nie najechali na nie podczas rozgrzewki?

Ponieważ są pojedynczo porozrzucane po tafli. – uświadomił sobie – Musielibyśmy się bardzo postarać, by na któryś trafić.

Ulga nie trwała długo. Na ostatnim placku, który został do sprawdzenia, Japończyk odkrył skupisko kulek. Gdy dostrzegł zmierzającego w tamtym kierunku tajskiego łyżwiarza, na moment przestał oddychać.

- PHICHIT! – wrzasnął – PHICHIT, STÓJ!

Za późno. Ząbki zdążyły uderzyć w lód i wybić ciało do lutza. Nastąpiły trzy perfekcyjne obroty... a zaraz po nich najpotworniejszy upadek, jaki Yuuri miał okazję ujrzeć.

Lądowanie po skoku na lodzie drugorzędnej jakości już mogło skończyć się fatalnie. A co dopiero lądowanie na malutkiej, ruchomej kulce! Nic dziwnego, że wyglądało to tak, jak wyglądało. A wyglądało to tak, jakby niewidzialna dłoń chwyciła Phichita za kostkę i z całej siły pociągnęła...

Młodszy kolega Katsukiego nie krzyknął. Nie był w stanie. Grymas na jego twarzy wskazywał na nieziemski ból.

Yuuri błyskawicznie znalazł się przy przyjacielu.

- Phichit... PHICHIT! – wyrzucił z siebie, czując gromadzące się w oczach łzy – O Boże... to przeze mnie. To moja wina... to ja...

- Co się stało?! – głowa Jennifer wychyliła się z balkonu.

- Dzwoń po pogotowie! Natychmiast! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro