54. Saki
Usłyszałem wrzask, trzask i ktoś wpadł na mnie z impetem. Następnie krucha postać schowała się za mną i znajomy głos jęknął.
-Saaaaki, ratuj- Kou przytulił się do moich pleców. -Ona mnie zabije... Dopadnie, rozszarpie, jak zwierzynę. Jest bezlitosna, nieugięta.
-Co?- zdziwiłem się.
-No dalej. Pomożesz mi znaleźć jakąś kryjówkę. Szybko!
-O kim ty mówisz?- Wtedy rozległ się śmiech z głębi demonicznej duszy. Poczułem, jak przeszywa mnie zimny dreszcz. Osłoniłem przyjaciela.
- I tak cię znajdę K.O.U- zza rogu wyłoniła się Mia. Uśmiechała się zdecydowanie zbyt złowieszcza, a w jej oczach płonęła jakaś nieznana rządza
-Ja pierdziele, Kou, coś ty jej zrobił?
-Nic..- jęknął
- Saki, oddaj mi mojego modela- pstryknęła, stanęła i założyła ręce, patrząc na mnie wyczekująco.
-Saki, nie pozwól jej mnie zabrać- opowiedział głos zza moich pleców
-Saki, oddawaj- pomachała na mnie zniecierpliwiona.
-Saki, broń mnie- poprosił Kou.
-Saki, pomóż mi!- Mia podniosła głos
-Saki, nie, proszę. Pomóż mi!- Kou nie dorównał Mii w krzyku.
-To tylko ciuchy Kou, no chodź- brakowało, tylko by dodała złowieszcze ,, nie bój się, nie zrobię ci krzywdy ".
-Nieee chceeee- zawył.
-Nie obchodzi mnie to!- zaczęła się rozkręcać.
-Jakie ciuchy?- wtrąciłem się.
- Kou, bądź dobrym chłopcem- nadęła policzki. Widocznie zostałem zignorowany.- No, już, ruchy chłopcy- wyszczerzyła się.
-Ja się boje, jak ona się tam uśmiecha- szepnął Kou, tak, że tylko ja to usłyszałem. Parsknąłem śmiechem.
-Ja też- dlatego, odwróciłem się do przyjaciela i wyszczerzyłem zęby- Sory-
-C.. Co? Saki, nie...- podniosłem przyjaciela i przerzuciłem przez ramię.
-Możemy iść-
-Dzięki Saki, miło, że współpracujesz-
-Postaw mnie na ziemię!- darł się Kou, waląc pięściami w moje plecy.
-No już, cicho Kou, to tylko parę sukienek-
-Sukienek?- zdziwiłem się. Mia odwróciła głowę i puściła mi oczko. -Ou, to sporo wyjaśnia-
-SAAAAAKIII ZABIJE CIĘ- Dalej wrzeszczał Kou.
Weszliśmy do pokoju. Mia zamknęła drzwi. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to sterta ubrań. Postawiłem przyjaciela na ziemi. Patrzył się na mnie morderczo.
-No to zaczynamy- Zadowolona Mia klasnęła w dłonie.
-Kou, rozbieraj się-
-C...Co?!- zobaczyłem, jak przyjaciel się rumieni.
-No już, ściągaj z siebie ciuchy, albo ja to zrobię- Mia była nieugięta.
-Jesteś okropna....- jęknął. Odwróciłem wzrok, gdy ten zaczął ściągać bluzę. Tym razem to ja się zarumieniłem.
-Rany boskie- wydała z siebie Mia, a ja musiałem się spojrzeć- Gdybyś miał cycki, takiej figury nie jedna dziewczyna, by ci pozazdrościła.
-N...Nie patrz się tak na mnie!-
-Dobra, już dobra. Łap!- rzuciła mu jakąś siatkę.
-Co mam z tym zrobić-
-No ubieraj się! Chętnie z Sakim jeszcze byśmy popatrzyli na twoją figurę, ale mieliśmy cię ubrać, nie rozbierać. Znikaj w łazience. No już- zaśmiała się.
Zajęło to dłuższą chwilę, ale Kou wrócił do pokoju. Spaliłem buraka.
-No proszę, możemy nosić te same ciuchy- zaśmiała się Mia.
-Miała być sukienka- Kou przewrócił oczami.
- A chcesz?-
- Broń boże!- jęknął.
-Przyznaj, że podoba ci się ten strój tylko...- Mia złapała za szczotkę, przyczesała jego włosy i spięła je w kucyk- Odsłoń troszkę tą buźkę- puściła oczko.
Mój crush prezentował się mianowicie tak. Zachowały się stare martensy, jednak jego zwykłe Jansy zostały zastąpione czarnymi rurkami, a czerwona bluza 3/4 odsłaniała brzuch, ale rękawy wydawały się lekko przydługie.
-Ranyyy, dlaczego moje ciuchy leżą na tobie lepiej! Chyba muszę schudnąć- nadęła policzki.
-Nie prawda!- wydarł się.
Zaczęli się kłócić. Muszę przyznać, że patrzenie na tak nowego Kou było czymś... Niesamowitym. Zdawało się, że od momentu, w którym go poznałem, niesamowicie rozkwitł. Uśmiechałem się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro