Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Reakcja bliskich


Chcę cię trzymać blisko mego serca. To miejsce zarezerwowane specjalnie dla ciebie.

ღ Bell ღ


— [Imię]? Jesteś tam? — rozległ się głos Bella po drugiej stronie drzwi.

Sytuacja była aż nazbyt znajoma i niewykluczone, że weszła im trochę za bardzo w nawyk. Zwłaszcza [Imię], która nadal traktowała komnatę na ostatnim piętrze jak swój azyl, gdyż — jak się okazało — klątwa nie wpłynęła jedynie na jej ciało, lecz również na duszę.

— Drzwi są otwarte, więc wchodzę — zapowiedział Bell i już w następnej sekundzie naparł na klamkę, pchając drzwi do środka.

Chociaż nawiasy były dobrze naoliwione i stabilnie osadzone, uszom [Imię] nie umknął ten moment. Nie pamiętała, czy zawsze miała taki wrażliwy zmysł słuchu, czy może — co wypełniało jej serce trwogą — klątwa nie zniknęła całkowicie.

— Co się dzieje? Dlaczego nie odpowiedziałaś na moje wołania?

Odwróciła wzrok od rozciągającej się rozległej panoramy i spojrzała na Bella zatroskanymi oczami.

— Przepraszam, zamyśliłam się.

— Przytłacza cię nowa codzienność? — bardziej stwierdził, niż zapytał.

Kąciki ust [Imię] podniosły się odrobinę. Domyślała się już wcześniej, że potrafi czytać z niej, jak z otwartej księgi, ale teraz nawet nie próbował kryć się ze swoimi zdolnościami.

To również ją martwiło. Był taki dobry.

Dobro innych, a przede wszystkim ludzi bliskich jego sercu, stawiał ponad własne. Nie odrzucał tego, czego nie rozumiał, tylko starał się znaleźć sposób, żeby pojąć nieznane mu kwestie. Wzbraniał się przed ocenianiem i szufladkowaniem. A co więcej, potrafił przebaczać.

W dawnym życiu [Imię] wybaczanie było nie do pomyślenia. Jak często powtarzał jej ojciec: akcja musi spotkać się z natychmiastową reakcją. Oznaczało to mniej więcej tyle, że jeśli złodziej został przyłapany na kradzieży, to należało mu obciąć palec bądź dłoń w zależności od wartości skradzionej rzeczy.

Od razu. Bez żadnych dyskusji. Akcja-reakcja.

Żebrak miał czelność zakłócić królewską zabawę i poprosić o schronienie? Wygnać go!

Jakaś starsza kobieta ośmieliła się zerwać różę z królewskiego ogrodu? Do lochu z nią!

Była taka sama jak ojciec.

Była.

Nie zachowywała się dłużej w taki sposób. Otrzymała drugą szansę, za którą była niemiłosiernie wdzięczna. Jednakże...

Czy naprawdę zasługiwała na kogoś tak wspaniałego, jak Bell? Myśl, że mógł pomylić litość z miłością, przyprawiała ją o dreszcze.

— Mówi się, że do dobrego człowiek szybko się przyzwyczaja. Może to znak, że nadal bliżej mi do bestii niż człowieka? — rzuciła nonszalanckim tonem. Nie udało jej się jednak w pełni ukryć cierpkości w głosie.

— Wiem, że wydaje ci się, że nie zasługujesz na szczęście. Ale zrozumiałaś swoje błędy, a wszyscy, którzy tu dzisiaj są, nie żywią do ciebie żadnej urazy. Większość z nich nigdy nie żywiła. Nie jesteś tylko cieniem swoich rodziców. Jest w tobie także wiele zalet. Wiem o tym, bo je widzę i... chcę, żebyś ty też je widziała.

Podbródek jej zadrgał, a oczy się zaszkliły. Gdyby usłyszała te słowa wcześniej, może uniknęłaby zamiany w bestię. Ale wtedy...

— [Imię]? — Bell delikatnie otarł jej lewy policzek, po którym pomknęła samotna łza.

Ale wtedy nigdy by się nie poznali.

— Hm, najpierw wyznanie miłosne, teraz te komplementy... Czuję się rozpieszczona.

Na szyi Bella pojawiła się czerwona plama, która w mig przejęła dominację także nad policzkami i koniuszkami uszu.

— Myślałem, że już mnie wtedy nie słyszałaś...

— Na szczęście słyszałam — oznajmiła i naraz uśmiechnęła się przebiegle. — A skoro powiedziałeś, że mogę cię o to poprosić, to... Czy naprawdę będziesz mnie kochał?

Bell wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem. Patrzył na nią, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu, po czym — z nagle łagodniejszymi rysami twarzy — odsunął kosmyk jej [kolor] włosów za ucho, patrząc na nią z uśmiechem.

— Przecież już cię kocham.



~♥~



Zdjęcie klątwy odmieniło nie tylko [Imię]. Wszyscy mieszkańcy zamku, którzy zostali zamienieni w przedmioty, wrócili do swoich dawnych postaci. Żadne słowa nie oddałyby w pełni uczuć tych biednych ludzi, ich wszechogarniającej radości z ponownego odczuwania ciepła i zimna, nasycenia i głodu, serca pompującego krew i płuc wypełniających się powietrzem. Rodzice znowu mogli brać w ramiona swe pociechy, kochankowie wymieniać się czułościami, a przyjaciele... kłócić się z nieco większą pasją.

— Mówiłam ci, że mój plan zadziała. Moje plany zawsze działają! — przechwalała się Lumiera, krocząc dumnie, a zarazem delikatnie jak liść tańczący na wietrze. Teraz, kiedy znowu miała nogi, każdy stawiany krok wydawał się przyjemny.

— I jak zawsze przypisujesz sobie wszystkie zasługi, choć wcale nie zrobiłaś więcej niż inni — wytknęła jej pani Trybik z twarzą wykrzywioną grymasem.

— O jakich innych mówisz, moja droga?

Pani Trybik wzdrygnęła się na widok Lumiery niewinnie trzepoczącej rzęsami, jak gdyby znów była młodą panienką, którą spotykała na piknikach rodzinnych nad jeziorem w ciepłe wiosenne popołudnia.

— Przestań się tak zachowywać. Wróciłyśmy do naszych ciał sprzed trzech lat, a nie trzynastu. Nie odmłodniałaś ani trochę!

— Ależ moja kochana, to nie ma najmniejszego znaczenia. Wystarczy, że czuję się młodo!

Pani Trybik pokręciła głową, gdyż odczuwane przez nią poirytowanie było tak duże, że odbierało jej tchu potrzebnego do dalszego bulwersowania się na Lumierę. Teraz, kiedy znowu miały ludzką postać, każdy ich gest promieniował emocjami. Jako przedmioty nie cechowały się szeroką paletą ekspresji ani żwawymi ruchami, toteż tylko za pomocą odpowiedniej tonacji głosu mogły przekazać swoje uczucia. Jakże się to nie równało z wymachiwaniem rękami, chodzeniem na paluszkach czy uśmiechaniem się szeroko!

Chociaż życie jako przedmioty z reguły martwe nie było aż takie złe, to nikt nie tęsknił za postacią, w której go zaklęto. Leonard już dłużej nie musiał prosić o pomoc w podawaniu przypraw z półki czy talerzy lub półmisków, które jako piec kuchenny, wcześniej tłuk na potęgę, jeżeli nie miał nikogo u boku. Nigdy nie przypuszczał, że będzie mu brakowało samodzielnego krojenia warzyw bądź ugniatania drożdży własnymi rękami. To, co jeszcze przed trzema laty robił odruchowo i bez zbytniej uwagi, teraz czynił z radością i oddaniem, jak gdyby na nowo odnalazł pasję do gotowania.

Pan Imbryk, a właściwie Tisanière, chociaż zawsze życzliwy i troskliwy, także co nieco się zmienił. Mimo że wciąż utrzymywał odpowiedzialną pozycję zarządcy służby domowej, to nie zatapiał się w pracy bez pamięci tak jak dawniej. W tym momencie starał się każdego dnia wygospodarować sobie odpowiednią ilość wolnego czasu na opiekę nad córką. Pozostali pracownicy również jakby się ożywili, co spowodowało, że prawie w każdym zakątku zamku można było usłyszeć dziecięcy śmiech.

Nawet dotychczas surowy i pyszniący się Lucyfer spokorniał. Wcześniej można było odnieść wrażenie, że obowiązki kamerdynera realizował jako karę narzuconą mu przez los, podczas gdy obecnie potrafił nawet się uśmiechać przy wypełnianiu rozkazów [Imię].

Jednakże to wciąż nie był koniec efektów, jakie przyniosło zdjęcie klątwy. Wraz z tamtym wiekopomnym wschodem słońca, kiedy to wszyscy odzyskali swe ludzkie postacie, ze wspomnień ludzi została zdjęta kołderka zapomnienia. Pamięć o rodzinie królewskiej  De Arcanum i zamku królewskim powróciła z siłą burzy śnieżnej. Nawet Bell przypomniał sobie o wydarzeniach, które dotychczas — jak mu się wydawało — znał tylko z opowieści [Imię] i jej poddanych. Mogło się zdawać, że taki obrót spraw ułatwi zrozumienie mieszkańcom zaistniałych wydarzeń, lecz w rzeczywistości mało kto potrafił pojąć, że przez trzy lata cierpieli na zbiorową amnezję i że ich pani przez ten czas wyglądała jak straszna bestia.

W ten również sposób wydało się kłamstwo Bella, za które szczerze przeprosił swoją matkę, braci i ich rodziny. Wytłumaczył im, że uczynił tak dla bezpieczeństwa obu stron, gdyż nie chciał, aby mieszkańcy urządzili polowanie na bestię, która notabene była ich księżniczką. Mauryca prędko mu wybaczyła, ale pozostali wydawali się zainteresowani czymś innym.

— No to, jak mamy to teraz rozumieć? Kim w końcu tutaj jesteś? Służącym, więźniem, kochankiem? — zapytał Victor. Jego źrenice były jak ostre sztylety. Zęby błyskały w uśmiechu, który zastygł mu na ustach. Zapewne wydawało mu się, że wyglądał na uprzejmego, choć ani odrobina wesołości z niego nie wyzierała.

— Za wcześnie na takie ogłoszenia, ale skoro jesteśmy rodziną, to mogę wam o tym powiedzieć nieco wcześniej — Bell wziął głęboki wdech. — Planujemy się z [Imię] pobrać.

Jego bracia skrzywili się jak jeden mąż, walcząc o ukrycie wyraźnej wzgardy wymieszanej z zazdrością. Tylko ukochana matka wykazała oznaki radości, choć miała pełne prawo być zaniepokojona, zważywszy na okoliczności, w jakich doszło do jej pierwszego spotkania z [Imię].

— To cudownie, Bell! — oznajmiła, mocno go obejmując.

— Czyli... nie masz nic przeciwko [Imię]? — zapytał dla pewności.

— Nie, nie. Rozmawiałam z nią wczoraj i wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Nie ma między nami złej krwi.

— Ależ poczekaj chwilę, matko! — wtrącił Arcadius z twarzą czerwoną jak piwonia. — Chyba nie zamierzasz tak po prostu odpuścić? Ta kobieta zamknęła cię w celi! Zimnej i do tego obskurnej, przez co później byłaś poważnie chora! Jak możesz wiązać się z kimś takim?! — rzucił oskarżycielsko w stronę Bella.

— Niczego nie odpuszczam. — Mauryca stanęła pomiędzy synami. — Po prostu nie gniewam się dłużej na Jej Wysokość za to, co się kiedyś stało. I nie zapominaj, mój drogi synu, że zabrałam jej rzecz bez pozwolenia. Nie czyń więc ze mnie niewinnej ofiary, gdyż też pewien błąd popełniłam.

— Mówisz tak, bo to twój ulubieniec. Zawsze go najbardziej rozpieszczałaś przez to, że jest najmłodszy — odparł miażdżącym tonem Arcadius, zanim odwrócił się na pięcie i pomaszerował ku wyjściu z zamku.

Pozostali bracia, mniej lub bardziej chętnie, poszli za jego przykładem.

— Przepraszam. — Bell podrapał się po karku. Odwrócił przy tym głowę w bok, spotykając się spojrzeniem z [Imię].

Dostrzeżona w ten sposób [Imię] wyszła niespiesznie zza kolumny.

— To ja przepraszam. Przeze mnie się pokłóciliście — powiedziała z lekko spuszczoną głową.

Złość Bella spowodowana zachowaniem braci rozwiała się w powietrzu. Przypomniał sobie, kim tak naprawdę powinien się w tej chwili przejmować. Najważniejsze osoby w swoim życiu miał przecież tuż przed sobą.

— To nie twoja wina. Oni zawsze tak się zachowują, tylko powód do kłótni co jakiś czas wybierają inny. Chociaż łudziłem się, że przez moją nieobecność przynajmniej trochę się zmienili...

— Tak naprawdę to na mnie są źli — odparła Mauryca. — Tylko przelewają tę złość na ciebie. Obiecuję porozmawiać z nimi o tym po powrocie do domu.

— Ale nie wraca pani dzisiaj, prawda?

Mauryca wydawała się zaskoczona pytaniem [Imię].

— Nie sądziłam, że zapraszacie mnie na noc.

— Właściwie jest pani zaproszona na tak długo, jak sobie życzy. Może nawet pani zamieszkać w zamku. Mamy wystarczająco miejsca — zaoferowała [Imię] z uśmiechem. Nieco niezręcznym, ale widać było, że starała się jak najlepiej.

— Och, ja... Cóż... Nie spodziewałam się tego. Aż nie wiem, co powiedzieć...

— Po prostu zastanów się nad tym, dobrze? — zasugerował Bell, choć sam wcześniej o tym pomyśle nie słyszał.

— Dobrze, pomyślę.

— Cudownie. A teraz zapraszam na obiad. W końcu po to w pierwszej kolejności wszystkich zaprosiliśmy — przypomniała [Imię] i gestem ręki pokazała Maurycy, żeby poszła za nią.

Lata nauki królewskiej etykiety pomagały jej zachowywać się uprzejmie, jedyne, nad czym musiała jeszcze popracować, to nad większym entuzjazmem w głosie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro