Pierwsze spotkanie
Głos jak marzenie pomógł jej się odnaleźć.
ღ Ariel ღ
Królewski statek skrzypiał i pojękiwał; jego żagle prężyły się, wypełniane porywistym wiatrem. Oddalony od lądu o dzień żeglugi, przedzierał się przez ocean w kierunku wielkiego miasta na wschodzie, które księżniczka od zawsze chciała zwiedzić. Jako że była jedyną spadkobierczynią, król bardzo się o nią troszczył. Zapewniał nieustanną opiekę, wzywał najlepszych medyków, gdy wykazywała najmniejszy objaw choroby, a także zabraniał dalekich podróży. Jednak [Imię] udało się go przekonać, by w dniu jej osiemnastych urodzin, wydał pozwolenie na opuszczenie murów zamku.
Stała więc teraz na pokładzie dziobowym w towarzystwie swojego psa Maksa. Oparła dłonie o burtę i wystawiła twarz na smagnięcia mokrej bryzy, zlizując jej krople z ust.
— Czujesz to, Maks? To smak wolności.
Jej przyjaciel zaszczekał radośnie w odpowiedzi.
Kąciki ust [Imię] ruszyły ku górze. Wpatrywała się w pokryty białymi falami ocean, próbując dostrzec istoty w nim żyjące. Najbardziej zależało jej na ujrzeniu delfinów, których sylwetki dotychczas mogła podziwiać tylko z okna swojej komnaty.
— Czy nie powinnaś się szykować, Wasza Wysokość? Wkrótce się zacznie twoje przyjęcie.
[Imię] odwróciła się, jak dobrze przypuszczała, do Mileny — jednej z trzech służek przydzielonych przez ojca na czas podróży.
— Nie mam w planach się przebierać — odrzekła. — Czułabym się niekomfortowo jako jedyna, nosząc czarowną suknię.
Przesunęła wzrokiem po pracujących na pokładzie członkach załogi, pokrzykujących do siebie nawzajem przy przygotowaniu stołów i zimnych ogni na wieczór; każdy z nich miał zadanie do wykonania, ale przez cały czas rzucali ukradkowe spojrzenia w stronę księżniczki, ubranej w białą marynarską koszulę, ciemne spodnie i skórzane buty. Wstrzymywali oddech, ilekroć patrzyła na nich głębokimi niebieskimi oczami i z uśmiechem tak ciepłym jak promienie słońca. Mieli ogromne szczęście, mogąc świętować jej urodziny razem z nią.
Służka, choć kompletnie nie rozumiała decyzji swojej pani, skłoniła się i wróciła do dekorowania pokładu statku. [Imię] jeszcze przez chwilę przyglądała się toni morskiej, aż wreszcie postanowiła pomóc przy przygotowaniach po tym, jak nie wypatrzyła żadnego delfina.
Z początku nikt nie chciał skorzystać z dobroci księżniczki, ta jednak nie odpuściła, przez co skończyła w kuchni, gdzie tylko poczciwy kucharz przyjął ją z otwartymi ramionami. Pomagała przy krojeniu warzyw, a później przy sprzątnięciu pomieszczenia, zadziwiając wszystkich swoją zaradnością. [Imię] od zawsze z łatwością wykonywała prace fizyczne, począwszy od tych przydzielanych służbie, a kończąc na walce mieczem. Wręcz przeciwnie było z zajęciami dla dam; haftowanie, taniec czy etyka wychodziły jej jedynie w teorii. Mimo to poddani widzieli w niej osobę godną stania się pewnego dnia królową.
— Dziękuję za pomoc, Wasza Wysokość. Teraz te dania będą jeszcze lepiej smakować, gdy przyłożyłaś do nich rękę. — Staruszek położył dłoń pachnącą korzennymi przyprawami na ramieniu [Imię], odsłaniając pożółkłe zęby w uśmiechu. Kilku mu nawet brakowało.
— Cieszę się, że mogłam pomóc i że wszyscy tak się zaangażowali w wyprawienie mi przyjęcia — odrzekła [Imię].
— Otóż to, przyjęcie... Czy nie powinno się zacząć po zachodzie słońca?
[Imię] rozwarła szeroko oczy. Dopiero po słowach kucharza dotarło do niej, ile czasu spędziła pod pokładem. Wstała pospiesznie ze stołka, a jej nagły ruch obudził ukrytego pod stołem Maksa.
— Masz rację. Pójdę sprawdzić, jak mają się sprawy na górze.
Pożegnała się ze staruszkiem i poszła po schodach na pokład, a za nią wesoło podążał Maks, trącając czasami nosem jej dłoń. W odpowiedzi na jego zaczepki zatrzymała się na moment i pogłaskała po puszystej głowie i szyi, nie zapominając o poświęceniu uwagi też specjalnemu miejscu za uchem.
— Tyle na razie musi ci wystarczyć. Już i tak jesteśmy spóźnieni. — Wyprostowała się i opuściła wreszcie dolną część statku.
Gdy znalazła się na zewnątrz, z trudem wierzyła własnym oczom. Pokład pełen był udekorowań: ognistych i błękitnych serpentyn oraz wspaniałych złoto-białych chust, trzepoczących niby żywe na wietrze. Łagodny blask lamp oświetlał otoczenie, na które z góry padało światło księżyca w pełni. Kilku uzdolnionych muzycznie marynarzy na widok księżniczki zaczęło wygrywać skoczną melodię, co sprawiło, że Maks zaszczekał donośnie parę razy, zanim pobiegł do Williama — nauczyciela i ochroniarza [Imię].
Rozbawiona dziewczyna poszła w ślad za czworonożnym przyjacielem.
— Zaczynasz być coraz większą konkurencją, sir Williamie.
Rycerz uśmiechnął się psotnie, co nadało jego twarzy wręcz młodzieńczego wyrazu.
— Żadna ze mnie konkurencja, księżniczko. To nie do mnie Maks lgnie, tylko do szynki, którą dla niego schowałem.
— Powiedzmy, że ci wierzę.
— Czuję się zaszczycony. — William pochylił dostojnie głowę. — A co myślisz o dekoracjach, księżniczko?
— Idealne. To wszystko — objęła ruchem ręki pokład pełen uśmiechających się ludzi — jest idealne.
— Baw się zatem dobrze, księżniczko. To przyjęcie na twoją cześć.
[Imię] uśmiechnęła się pogodnie, co nadało jej twarzy jeszcze niewinniejszego wyrazu. Choć przypominała kwitnący, delikatny kwiat, była silna i wytrwała. Niejedna księżniczka wolałaby siedzieć w zamku, cieszyć się uwielbieniem i luksusem, nie przykładając ręki do pomocy w przygotowaniach. Za to William najbardziej podziwiał i szanował [Imię]. Wiedział, że gdyby została obdarta z tytułu, majątku i statusu społecznego, potrafiłaby sobie poradzić. Umiała docenić dar życia, jak i pracować ciężko by zrealizować swoje marzenia. Tylko dlatego płynęli teraz na statku, bawiąc się i radując.
— Wasza Wysokość, musisz spróbować tych ostryg! Jakżem długo żyje, nie jadł niczego tak dobrego! — zawołał jeden z marynarzy, kiedy [Imię] zatrzymała się przy drewnianym stole.
— Już kosztuję — odparła ze śmiechem.
Muzyka nie przestawała grać, lecz im więcej rumu się polało, tym bardziej krzyki i rozmowy zaczęły ją zagłuszać. Służkom księżniczki nie podobało się, że ich pani widziała tak prymitywne zachowania i próbowały zachęcić do zejścia pod pokład, ale [Imię] była temu całkowicie przeciwna. Cieszyła się z możliwości doświadczenia naturalności i szczerości swoich poddanych, zamiast brania udziału w kolejnym nudnym balu, gdzie dyskutowano tylko o biznesach, polityce i najpiękniejszych ludziach w królestwie. Znacznie bardziej wolała słuchać opowieści o morskich istotach.
Lekko wstawieni marynarze opowiadali legendy o świecie, gdzie kwiaty wyglądały jak żywe, ale nie roztaczały żadnej woni i potrafiły być zabójczo niebezpieczne. Jednak najwięcej mówili o syrenach mieszkających w otchłani tak głębokiej, że żaden okręt nie mógł się przy niej zatrzymać, gdyż kotwica dna nie dosięgała. Ponoć istoty te wynurzały się tylko w pełnie księżyca i śpiewały piękne pieśni, by oczarować, a następnie utopić każdego, kto się do nich zbliżył.
— Dlaczego miałyby to robić? — zapytała [Imię].
— Któż to wie, Wasza Wysokość. Z potworami morskimi nie da się porozmawiać. Zanim zdołasz zadać pytanie, te zdążą cię pożreć.
Mężczyzna, który udzielił księżniczce odpowiedzi, został przez drugiego zdzielony otwartą dłonią w głowę.
— Nie opowiadaj takich rzeczy damie, bo będzie mieć koszmary.
[Imię] śmiała się do rozpuku, czując, jak jej ciało rozgrzewa się przez wypity rum. Nigdy wcześniej nie była tak szczęśliwa.
Chwilę później zaczął się pokaz sztucznych ogni. Fajerwerki ze świstem mknęły ku niebu, a następnie wybuchały, tworząc na niebie kolorowe wzory. Niektórzy upojeni alkoholem, inni wszechobecną radością i beztroską, patrzyli w górę, podziwiając błyszczącą paletę barw mimo okropnego hałasu. Nie zauważyli nawet kiedy ciemny obłok zakrył gwiaździste sklepienie, a wiatr gwałtownie przybrał na sile.
William jako pierwszy zorientował się w sytuacji; chyżo pokonał pokład i wpadł do kajuty kapitana, ostrzegając przed zbliżającym się sztormem. Potem zaczął komenderować reszcie załogi, która znajdowała się najbliżej, po czym obrzucił uważnym spojrzeniem tłum przed nim. Gdy odnalazł wzrokiem księżniczkę, ruszył ku niej i pokrzykiwał do wszystkich mijanych osób, że zabawa się skończyła. Przez cały czas myślał o zapewnieniu bezpieczeństwa swojej pani, kiedy zupełnie niespodziewanie piorun uderzył w jeden z żagli. Na statku zapanowała panika.
Wystraszony Maks przylgnął do boku [Imię], drżąc na całym ciele. Księżniczka uklęknęła i objęła go za szyję tak jak zawsze w trakcie burzy. Wiedziała, że nic nie mogło ochronić ich przed siłami natury, ale musiała zachować pozory spokoju, by uspokoić pozostałych.
— Przygotujcie szalupy! — krzyknęła, widząc rozprzestrzeniający się po pokładzie ogień. — Uważajcie, aby nie wpaść do wody!
Grom rozległ się straszliwy, jasne błyskawice jak złote węże rozdzierały czarne masy obłoków, a wzburzone fale podnosiły wysoko statek. Niezniszczony żagiel pospiesznie zwinięto, jednak przerażenie zaszczepione w marynarzach nie zniknęło choćby na moment. Część załogi zgodnie z rozkazem zabrało się za przygotowanie szalup, pozostali próbowali ugasić pożar, ale bezskutecznie.
Okręt zaczął tonąć. [Imię] walczyła z chęcią rozpłakania się, czując się bezsilnie wobec szalejącego żywiołu. Fale uderzały o boki statku z gniewem i wściekłością, rzucając nim jak piłką, aż wreszcie kolejny z masztów pękł, złamany niczym trzcina. Oczy [Imię] rozwarły się szerzej na widok wdzierającej na pokład wody.
Pożar przestał być największym zagrożeniem.
Jeszcze chwila i utoniemy, myśl ta uderzyła w [Imię] nagle i boleśnie. Odpadające szczątki rozbitego masztu i strzaskane belki rei zostały w mig pochwycone przez szalejące fale. Dokoła było ciemno jak w najciemniejszej głębi nocy, dopóki znowu błyskawica nie olśniła swą jasnością otoczenia, ukazując każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. [Imię] zobaczyła strach i rozpacz na twarzach marynarzy. Widok ten ją zmroził tak straszliwie i dogłębnie, że gdyby William nie złapał jej za ramię i nie pociągnął w stronę przygotowanej szalupy, stałaby w miejscu, dopóki nie zostałaby porwana przez wodę.
Półprzytomnie podążała za Williamem, aż nagle piorun uderzył w kadłub statku. Rozległy się kolejne krzyki rozpaczy, kiedy ludzie zaczęli wpadać do oceanu.
Mokre ramię księżniczki wyślizgnęło się z uchwytu Williama, rozdzielając ich przy kolejnym wstrząsie. [Imię] zanurzyła się w wodzie, nałykawszy się jej trochę przy próbie pozostania nad powierzchnią. Ledwie zdołała się uspokoić i rozejrzeć za pozostałymi, gdy jeden z odłamków masztu uderzył ją w głowę.
Przed oczami [Imię] pociemniało. Widziała, jak zanurza się w odmęty morza coraz głębiej, otoczona przez bezkresną ciemność, którą jasność błyskawic czasem przeganiała. Księżniczka jednak nie słyszała ich grzmotów ani krzyków ludzi. W oceanie panowała cisza.
Wyczerpana, bezsilna i ze sztywniejącym ciałem, zamknęła oczy, nie mając dłużej siły opierać się śmierci. Wtem poczuła, jak coś chwyta ją za ramiona i łagodnie ciągnie. Lecz jej świadomość uciekała niczym listek porwany przez wiatr, więc nie miała pewności, czy naprawdę ktoś przybył z odsieczą. Nim zdążyła cokolwiek zarejestrować, straciła przytomność.
Nad ranem uspokoiła się burza, uśmierzyły fale i rozpierzchły chmury. Zza wygładzonej toni wychyliło się słońce. Niebo jaśniało jak roztopione złoto, którego piękna nie sposób opisać. Biały sznur dzikich łabędzi był jedynym widocznym elementem na horyzoncie; po wspaniałym okręcie nie pozostał żaden ślad.
Kraina ciemności nie chciała wypuścić ze swych sideł [Imię]. Mimo że regularnie oddychała, a jej skóra rozkoszowała się ciepłem promieni słonecznych, oczy miała zamknięte. Trwała w półśnie nawet nie zdając sobie z tego sprawy, więc wszystko, co czuła brała za sen. Nagłe delikatne muśnięcie na czole prawie ją ocuciło. Prawie, ponieważ podświadomie wiedziała, że nie mogła doznać czegoś tak przyjemnego w rzeczywistości.
Wtedy poczuła coś na swoim policzku — tego nie mogła zignorować. Zaczęła usilnie walczyć z marazmem, aż usłyszała pieśń. Przepiękną pieśń, która trafiła do jej serca i rozgrzała duszę.
[Imię] odetchnęła czystym powietrzem z niepojętą rozkoszą i powoli rozwarła powieki, widząc przed sobą twarz jakiegoś młodzieńca. Zamrugała i jedyne, co ujrzała to błękit nieba. Nim zdążyła się podnieść i rozejrzeć usłyszała czyiś krzyk.
Tuż po chwili księżniczkę otoczył wianuszek służek, które podczas pracy w królewskim ogrodzie, musiały dostrzec ciało leżące na gorejącym piasku przy zatoce. Delikatnie zaczęły otrzeźwiać [Imię], aż w pełni nie odzyskała przytomności i nie uśmiechnęła się do nich z wdzięcznością.
Gdy służki pomagały jej wejść do zamku, [Imię] bezustannie myślała o młodzieńcu, którego twarz zobaczyła zaraz po przebudzeniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro