Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Deklaracja uczuć


Nie odmawiaj sobie miłości przez czyjeś ambicje.

ღ Cendrillon ღ


Wizyta rodziny królewskiej z sąsiedniego państwa była najgorszym wydarzeniem, które przyszło [Imię] zorganizować. Musiała nie tylko zatroszczyć się o ulokowanie gości w odpowiednich komnatach, przedyskutować z kucharzami jadłospis na następnych kilka dni, ale także zaplanować specjalne aktywności; z jednej strony mające elitarny charakter, z drugiej — na tyle znośne, aby nie musieć na siłę rozpoczynać i podtrzymywać rozmowy. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść...

Za wymianę korespondencyjną między królami odpowiadali ich osobiści doradcy. [Imię] nie wiedziała, kto trzymał za pióro w obcym królestwie, lecz doskonale była świadoma, kto stał po stronie jej ojca. W końcu znała Mirrosa od dziecka, choć ten ledwie osiągnął pełnoletność, gdy zamieszkał w zamku. Poprzednia królowa często podkreślała jego talent i to głównie ona odpowiadała za wszystkie okazje, podczas których młodzieniec mógł się wykazać. Otrzymanych pochlebstw i dobroci nigdy nie zapomniał, dlatego dalej wiernie służył, mimo śmierci Rozalii.

Już jako młoda panienka [Imię] spostrzegła wzrok, z jakim Mirros zawsze wodził za jej matką. Na takie spojrzenia żaden mężczyzna nie powinien sobie pozwolić w stosunku do żonatej kobiety, a szczególnie gdy ów kobietą była sama królowa. Jednak każdy, kto zauważył postawę Mirrosa, milczał jak zaklęty. W końcu Rozalia się nie myliła, miał on sporo talentów i zdolności, które czyniły z niego idealnego zwierzchnika. Swego czasu matka nawet zaproponowała [Imię] ślub z Mirrosem, co — na szczęście — nie zostało ciepło przyjęte zarówno przez samą księżniczkę, jak i królewskiego doradcę.

Lecz na wszelki wypadek [Imię] trzymała się od Mirrosa z daleka, by nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że mogliby być razem. Z takim podejściem prowadziła w miarę spokojne życie, aczkolwiek utrudnione, gdyż prosząc Mirrosa o pomoc, miałaby mniej pracy. Wolała jednak niczego nie zmieniać, szczególnie że niemal zapomniała o istnieniu Mirrosa, co, niestety, okazało się sporym błędem.

Gdy król Tomur przyjechał wraz z żoną i najstarszym synem, [Imię] w mig pojęła, że ci zachowywali się tak, jakby poważnie myśleli nad jej ślubem z Korneliuszem. Choć delikatnie starała się naprostować ów sytuację i cofnąć zawarte w listach słowa Mirrosa, równie dobrze mogłaby mówić do ściany. Wszystkim wizja wzmocnienia sojuszu między królestwami wydała się wspaniałym pomysłem i tylko posyłanie ojcu zimnego spojrzenia sprawiało, że wstrzymywał się przed okazywaniem entuzjazmu. Na szczęście pozostali członkowie rodziny już wcześniej zorientowali się w jej niechęci do politycznego małżeństwa. Co innego jednak imało się ich gości...

— Sądzę, że to małżeństwo nie tylko przyniosłoby korzyści obu naszym królestwom. Jestem również pewien, że nasze dzieci będą się bez przeszkód dogadywać. Proszę spojrzeć, jak cudownie razem wyglądają! — odparł Tomur ze zniewalającym uśmiechem, który bez wątpienia odziedziczył także jego syn.

[Imię] spojrzała na lśniące śnieżnobiałe włosy Korneliusza, związane przy karku i spływające jak strumyk po plecach. W oczach fiołkowego koloru dało się dostrzec zaradność i inteligencję, co zauważyła od razu, gdy ich spojrzenia się spotkały. Niejedna dama na jej miejscu piszczałaby wewnątrz z radości na myśl o poślubieniu takiego mężczyzny. Była tego nader świadoma, niemniej nie wyobrażała sobie życia u boku kogoś, o kim praktycznie nic nie wiedziała. Poza tym czuła, że oddała już komuś innemu swe serce.

— Zgadzam się, Wasza Miłość. — Mirros uniósł kielich, uśmiechając się i zachęcając towarzystwo do pójścia w jego ślady.

Kiedy [Imię] chwyciła za swój puchar, była to już czwarta porcja wina, jaką wypiła. Wiedziała, że powinna zwolnić, by przypadkiem nie stracić wszelkich zahamowań i nie przepołowić Mirrosa mieczem tuż przed gośćmi. Co prawda ostrze zostawiła w komnacie, jednak zawsze mogła użyć broni któregoś ze strzegących ich rycerzy.

Przez chwilę napawała się ów krwawą wizją, dopóki ojciec nie poprosił jej o przedstawienie rodzinie królewskiej pierwszej atrakcji, jaką dla nich zaplanowała. Wstała wtedy z gracją od stołu i czym prędzej zaczęła kierować gości, nie dając po sobie poznać skutków zbyt szybkiej konsumpcji alkoholu. Szła prosto i pewnie, choć w głowie delikatnie jej szumiało, a świat dokoła wydawał się czasami rozmazywać. Zastanawiała się, czy nie zacząć udawać chorej, by skończyć z tą torturą, ale musiała mieć Mirrosa na oku, by nie wpakował jej w jeszcze większe problemy.

Na szczęście prędko dotarli do łukowatych, drewnianych, acz złoto zdobionych drzwi, prowadzących do sali muzycznej. [Imię] weszła do środka jako pierwsza i skierowała gości ku rzędowi wygodnych foteli, uśmiechając się w reakcji na ich zaciekawione spojrzenia. Służący, jak i czekająca przy instrumencie pianistka, patrzyli na nią z szacunkiem i podziwem. Wywołało to w gardle [Imię] nieprzyjemny ucisk. Przypomniała sobie, jak wszyscy w taki sam sposób spoglądali na jej matkę. Co prawda Kornelia nie była zła, jednak każdy wiedział, że nigdy nie dorówna poprzedniej królowej i dlatego też wszelkie oczekiwania i obowiązki spadły na [Imię] — prawowitą następczynię.

— Możesz zacząć, Iris — poprosiła pianistkę, aby zaczęła grać.

Melodia przemawiająca do serca i przyprawiająca je o szybsze bicie swoim jednocześnie wyniosłym, jak i delikatnym brzmieniem rozlała się po pomieszczeniu, skupiając uwagę wszystkich gości. Takiej muzyki nie dało się zignorować ani zbagatelizować. Madam Iris od lat cieszyła się szacunkiem i uwielbieniem mieszkańców królestwa z każdej warstwy społecznej. Jej gra potrafiła wzruszyć nawet najbardziej oziębłych i skostniałych ludzi, a talent ten szczególnie się przydawał przy każdych ważnych spotkaniach czy wielkich przedsięwzięciach, kiedy to zjednoczenie różnych osobistości było priorytetem.

Po raz kolejny [Imię] była wdzięczna matce za odkrycie tak utalentowanej osoby i przeciągnięcie jej na swoją stronę. Każdego dnia widziała efekty ciężkiej pracy Rozalii, które utrzymywały się, mimo że nie znajdowała się już wśród żywych, co sprawiało, że coraz mocniej pragnęła osiągnąć tyle, co ona i na zawsze zapisać się na kartach historii. Wbrew pozorom, Mirros pragnął dla niej tego samego i dlatego do zwykłego, politycznego spotkania wplótł wątek małżeństwa. Na początku złość przysłoniła jej dostrzeżenie jego intencji, ale rozmyślając nad tym na spokojnie i w akompaniamencie rozkosznej melodii, wreszcie zdała sobie z tego sprawę.

Po raz kolejny zaczęła się zastanawiać, czy nie takie było jej przeznaczenie — wyjść za księcia i wzmocnić jeszcze bardziej swoją pozycję oraz całego królestwa i zostać królową, której rządy będą opisywane jako złota era. W dzieciństwie myślała, że właśnie tego pragnęła i że samą ciężką pracą osiągnie ten cel.

Cóż za naiwne podejście...

Co gorsza, przeszło rok temu, potrafiłaby pójść za swoim dawnym marzeniem i planem Mirrosa, spełniając wpojone jej za dziecka powinności i ambicje. Gdy jednak zrozumiała, jak wiele dla niej znaczył Cendrillon, podjęcie takiej decyzji stało się niewymownie trudne. Zaczęła wspominać wszystkie te dni, które razem spędzili, przebyte rozmowy o drobnostkach, uczuciach i sobie nawzajem, o jego oczach koloru bezchmurnego błękitnego nieba, patrzących na nią z czułością i ciepłem, jakiego nie okazywał nikomu innemu. Niemal każdym gestem przyprawiał ją o szybsze bicie serca i dlatego czuła niewyobrażalny ból na samą myśl o rozłące. Wiecznej rozłące.

Czy była gotowa poświęcić ich relację na rzecz starań o wieczne uhonorowanie? Czy naprawdę chciała pójść w ślady matki?

Zamrugała półprzytomnie, kiedy Iris podniosła wzrok znad pianina, kończąc ostatni utwór, i posłała słuchaczom wdzięczny uśmiech. Jej rozmyślania nie zakończyły się żadną wyniosłą konkluzją, wciąż nie wiedziała, jaki wybór był tym właściwym. Lecz co do jednego miała absolutną pewność — nie chciała żyć w takim samym marazmie, jak przed poznaniem Cendrillona.

— Jeśli to nie problem, zagraj nam coś jeszcze, Iris — rzuciła do pianistki, po czym gestem ręki przywołała do siebie jedną ze służek. — Znajdź Annę i powiedz, żeby do mnie przyszła.

Po kilku minutach Anna cicho weszła do pokoju, nie zakłócając występu Iris, i delikatnie pochyliła się przy [Imię], wysłuchując jej prośby. Gdy wyszła, księżniczka zajęła się zabawianiem gości zgodnie z wcześniej sporządzonym planem, mimo że w głowie nadal lekko jej szumiało od wypitego alkoholu. Musiała jednak udawać, że wszystko było z nią w porządku. W końcu miała na głowie rodzinę z sąsiedzkiego królestwa i Mirrosa, który tylko czekał na stosowną okazję do ponowienia tematu politycznego małżeństwa.

[Imię] dołożyła wszelkich starań, żeby panować nad sytuacją i osobiście zajęła się oprowadzaniem gości po zamku, który cieszył się sporą sławą nawet wśród innych królestw. Z zewnątrz uwagę przykuwały przepyszne wieże i balkony o złoto-bursztynowych zdobieniach, lecz nijak miało się to do bogactwa zawartego wewnątrz. W tym wspaniałym budynku mieściły się liczne sale balowe, wielkie komnaty i izby reprezentacyjne, oficjalna jadalnia mogąca pomieści niemal setkę gości, i w której to właśnie przyjmowali wyjątkowe osobistości, oraz cudowna biblioteka, w jakiej znajdowały się przeróżne księgi, nawet te przez większość zapomniane.

Nic więc dziwnego, że rodzina królewska zza gór chciała zobaczyć każdy mankament ów zamku.

[Imię] opowiadanie o architekturze i dziejach swojego domu przychodziło bardzo łatwo. Już jako mała dziewczynka uczyła się historii i wysłuchiwała opowieści ojca oraz matki o dawnych władcach i władczyniach jako część szkolenia na królową. Mimo że napływające z przeszłości opisy i ciekawostki były bardzo przydatne przy snuciu ciekawych monologów, dzięki którym nie zanudzała gości ani przez chwilę, co jakiś czas głowę zaprzątała jej myśl o Cendrillonie. Miała nadzieję, że Annie z powodzeniem udało się wysłać do niego list.

— Pozwolisz, skarbie, że przejmę pieczę nad naszymi gośćmi?

Księżniczka odwróciła głowę ku wejściu do komnaty, dziwiąc się widokiem ojca. Tak jak zwykle uśmiechał się szeroko, i bynajmniej nie z powodu odwiedzin innej rodziny królewskiej. Od kiedy [Imię] pamiętała, zawsze zdawał się szczęśliwy i zadowolony, ilekroć ją widział. W oczach poddanych nie wypadał przez to niewłaściwie, wręcz przeciwnie — wyglądał jeszcze bardziej poczciwie i zachwycająco za sprawą drobnych zmarszczek wokół oczu od śmiechu i błyszczących życzliwością i ciepłem bursztynowych oczach.

Nie zawsze rozumiał swoją córkę, niemniej zawsze się starał być wyrozumiałym i wspierającym ojcem.

— Czy coś się stało? — [Imię] musiała jednak subtelnie dopytać o motywy ojca. Czuła, że w tym przypadku nie bez powodu znalazł się w pobliżu i zaoferował pomoc.

— Nic poważnego, acz pilnego. Eliza opowie ci więcej.

Po takim oświadczeniu nikt postronny nie nabrałby podejrzliwości ani chęci do uruchomienia lawiny plotek. Ojciec wspierał córkę w obowiązkach, ot co. Jednak [Imię] doskonale znała swoją przyrodnią siostrę i wiedziała, że wszystko mogło być z nią związane, tylko nie królewskie obowiązki. Serce [Imię] zaczęło trzepotać niczym skrzydła kolibra, gdy przez myśl jej przemknęło, że ów pilna sprawa najprawdopodobniej dotyczyła Cendrillona. Marne istniały na to szanse, ale co jeśli miała rację?

— W takim razie zostawiam gości tobie, ojcze — pożegnała się z zebranymi i z cichym szelestem sukni wyszła z komnaty.

Przez cały dzień właśnie na chwilę wytchnienia czekała, aczkolwiek była pogodzona ze świadomością, że odpocznie dopiero w nocy. Cokolwiek więc zmieniło obrót spraw, podziałało na jej korzyść. Jednak jak zwykle zachowała dla siebie odczuwaną radość, otoczeniu pokazując bardzo stonowaną wersję tego, co tak naprawdę czuła.

Zupełnie inaczej sytuacja miała się z Elizą, która z rozanielonym wyrazem twarzy zmierzała w stronę [Imię].

— Ale z ciebie chytruska, [Zdrobnienie]! — rzekła ze słodkim uśmiechem i niemal iskrzącymi się oczami.

[Imię] uniosła brwi.

— Nie rozumiem, co próbujesz przez to powiedzieć.

— Zaprosiłaś Cendrillona do zamku — szepnęła, pochylając się konspiracyjnie do ucha [Imię]. — Powiedziałam, żeby poczekał w królewskim ogrodzie. Byłaś już tam z naszymi gośćmi, prawda?

Słowa Elizy niewiele wyjaśniały, lecz [Imię] nie chciała o nic więcej dopytywać, gdy miały na każdym kroku strażników lub kogoś ze służby. Pokiwała zatem głową z półuśmiechem, dziękując siostrze za przekazaną informację i czym prędzej, choć wciąż z dostojnością i wdziękiem, ruszyła w kierunku królewskiego ogrodu. Roślinność była tam bujna i zielona, a szmer wody tryskającej z fontanny — kojący i łagodny. Nawet samo powietrze zdawało się słodkie i świeże, czego, wbrew pozorom, nie spotykało się zbyt często. Nic więc dziwnego, że ów miejsce cieszyło się ogromnym uwielbieniem wśród członków rodziny królewskiej, pracowników zamkowych i wszelakiej maści gości.

Po zwolnieniu strażników i wejściu do ogrodu, myśli kłębiące się w głowie [Imię] nabrały na intensywności. Nie chciała się więcej oszukiwać i wmawiać sobie, że królewskie obowiązki są dla niej ponad wszystko, gdy tak rzeczywiście nie było. Znacznie bardziej ceniła sobie treningi szermierki, jazdę konną po łąkach i lasach, czas spędzany z rodziną i... Cendrillonem. Wspominając wszystkie te dni spędzone u jego boku, doszła do wniosku, że nic nie zabolałoby jej równie mocno, jak przyszłość, w której nie mogłaby już z nim swobodnie rozmawiać, śmiać się ani patrzeć z uczuciem przeznaczonym tylko jemu. Ale czy on także tego pragnął? Może czułby się szczęśliwszy z kimś o mniejszej powinności? W końcu nieraz obawiał się z nią przebywać przez jej wysoki status społeczny. Czy miała prawo prosić, by zrezygnował dla niej z dotychczasowego życia?

Oczywiście, że nie. Wciąż jednak uważała, że powinna powiedzieć mu o swoich uczuciach. Gdyby była na jego miejscu, wolałaby o czymś takim wiedzieć niż żyć na bazie własnych domysłów.

Królewski ogród miał zadziwiającą wielkość, dlatego gości wpuszczano tylko do specjalnie wyznaczonej części, aby przypadkiem się nie zgubili w labiryncie drzew, krzewów i kwiatów, toteż [Imię] doskonale wiedziała, gdzie czekał na nią Cendrillon. Już sam jego widok przyprawił ją o szybsze bicie serce, a gdy jeszcze pomyślała o wyznaniu miłosnym momentalnie spąsowiała. Modliła się w duchu, by odpowiednie słowa przyszły do niej równie naturalnie, co uczucie, jakim go obdarzyła.

— Przepraszam, że musiałeś czekać — oznajmiła z lekko ściśniętym gardłem, przyciągając uwagę Cendrillona.

Młodzieniec odwrócił się pospiesznie, jego oczy — błękitne jak świeżo oszlifowane szafiry  — rozbłysły na jej widok.

— To nic takiego — odparł z delikatnym uśmiechem. Przez twarz przemknął mu cień wahania, nim dodał: — Na ciebie zawsze warto czekać.

Jej serce zamarło. Głos Cendrillona był jedwabisty, niemal zbyt piękny, aby należał do człowieka, a jednak lekkie drżenie nadało mu rzeczywistego i prawdziwego wydźwięku. Mimo to mogłaby go słuchać przez wieczność. Tak samo z patrzeniem na jego dłonie, ramiona, oczy przysłonięte grzywką oczy... Wszystko to kochała.

Przestała się wahać, gdy zrozumiała, że nie mogła się już wycofać.

— Otrzymałeś mój list?

— Tak. Byłem akurat w pobliżu, kiedy posłaniec mi go przekazał. Wyglądało to na coś ważnego, więc przyszedłem natychmiast.

— W istocie sprawa jest bardzo ważna. — Uśmiechnąwszy się nieśmiało, [Imię] złapała go za rękę. — Tylko od czego zacząć...

Cendrillon, jakby pod wpływem odwagi, ścisnął w odpowiedzi jej dłoń i czule potarł kciukiem skórę, kreśląc na niej niewielkie kółka. W reakcji na jego akcje policzki [Imię] pokrył delikatny rumieniec.

— Dzisiaj przyjechała do nas inna rodzina królewska, błędnie przekonana o tym, że chcę wyjść za mąż za ich spadkobiercę — oświadczyła. Przez chwilę w ciszy patrzyła na twarz Cendrillona, próbując wyczytać z oczu jego myśli, ale na próżno. — Rzecz jasna, to nie pierwsza taka sytuacja. Jednakże dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę z tego, czego naprawdę pragnę. A pragnę być z tobą.

Wreszcie to powiedziała. Czuła jednocześnie dumę i strach, gdy czekała na reakcję Cendrillona. Jej serce biło przeraźliwie szybkim rytmem, aczkolwiek ani na moment nie przestała być pewna swoich działań. Patrzyła młodzieńcowi prosto w oczy, chcąc w ten sposób przekazać, jak bardzo pragnęła, żeby odwzajemnił jej uczucia.

— Obawiam się, że nie rozumiem... — Spojrzał na nią z niedowierzaniem. — Nie rozumiem, jak ktoś tak cudowny, miły, utalentowany i piękny może pragnąć mnie.

— Już ci mówiłam, że zbyt nisko się cenisz. Spotkałam mnóstwo osób, począwszy od książąt i szlachciców, a kończąc na rycerzach, artystach i kupcach. Wielu z nich było naprawdę wspaniałymi ludźmi, jednak żaden z nich nie wydobywał ze mnie tego, co najlepsze. Przy nikim nie czułam tego, co przy tobie.

Zauważyła, że zamarł po usłyszeniu jej słów. Przez kilka sekund rozmyślał, kompletnie się nie ruszając, aż wreszcie jego mięśnie rozluźniły się, a twarz złagodniała pod wpływem szerokiego uśmiechu.

— Chociaż jestem pełen obaw, jedno wiem na pewno: tylko przy twoim boku pragnę być.

[Imię] założyła kosmyk włosów za ucho i uciekła spojrzeniem w bok, by zaraz potem zerknąć na Cendrillona. Sposób, w jaki na nią patrzył, sprawił, że odebrało jej głos.

Wtem Cendrillon zbliżył się do niej i pochylił głowę nad jej ustami.

W pierwszej chwili [Imię] zamarła, zbyt zaskoczona, by w jakikolwiek sposób zareagować. Dotyk ust Cendrillona był nieśmiały, niepewny i lekki jak piórko. Przymknęła oczy, a pocałunek przyprawił ją o dreszcz rozkoszy. Ledwie ośmielając się poruszyć, objęła go ramionami i przyciągnęła bliżej, pogłębiając pieszczotę.

Gdyby było to możliwe, nie puściłaby go nigdy, aby nie przerywać tej cudownej chwili.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro