Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bliska przyjaźń


Potrzebuję cię bardziej niż możesz to sobie wyobrazić.

ღ Cendrillon ღ


Upłynął ponad tydzień, odkąd [Imię] spotkała Cendrillona i jego przybraną rodzinę przed sklepem z rękodziełami, i choć przygotowań do balu było jeszcze więcej, każdego wieczora pisała list jako odpowiedź na jego poranną wiadomość. Chociaż cieszyła się z rozwoju ich relacji i ze stałego kontaktu, jej entuzjazm słabł, ilekroć widziała sugestywne uśmiechy członków rodziny albo gdy przypadkiem usłyszała rozmowę pokojówek, które plotkowały o tym, jaki to tajemniczy młodzieniec skradł serce księżniczki. Przyzwyczaiła się do takiego typu zachowań już w dzieciństwie, kiedy po raz pierwszy zaczęto ją obserwować i oceniać, jednak tym razem czuła się inaczej. Jak gdyby bała się, że nienawykły do tego Cendrillon wycofa się, by umknąć od podobnego losu.

— Na pewno nie chcesz go tutaj zaprosić? — zapytał nagle Artur.

Potem znowu rozległ się cichy brzęk sztućców; Kornelia i Rod jedli dalej, gdy tymczasem Eliza wpatrywała się w siostrę z iskrzącymi oczami.

— To świetny pomysł! Chciałabym poznać chłopaka, z którym codziennie wymieniasz listy, [Zdrobnienie]! — odezwała się rozentuzjazmowana. W przeciwieństwie do matki i brata nie potrafiła zbyt długo utrzymać emocji na wodzy.

— Mam za dużo pracy i nie będę w stanie odpowiednio go ugościć — odparła [Imię], grzebiąc niezauważalnie łyżką w swojej owsiance. — Zresztą zobaczymy się na balu.

— Racja! To już za pięć dni!

Niestety, przemknęło [Imię] przez myśl. Jej wzrok padł na ojca, a wewnątrz głowy rozbrzmiały niezliczone przypomnienia, że po balu powinna zacząć na poważnie rozglądać się za partnerem i przyszłym królem. Kiedy Rozalia żyła, niechętnie rozmawiał o zamążpójściu swojej jedynej córki. Ale po ożenieniu się z Kornelią, wydawał się naprawdę podekscytowany i zniecierpliwiony, jak gdyby bał się, że jak nie będzie [Imię] pilnował, to ta nigdy sobie kogoś nie znajdzie.

 — Z pewnością będzie to wyjątkowy wieczór — zapewnił łagodnie Artur, wpatrując się w oczy [Imię]; takie same miała Rozalia, dlatego, ilekroć w nie spoglądał, czuł jakby jakaś cząstka jego pierwszej miłości wciąż była przy nimi.

[Imię] chciała coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Od dwóch lat dawała z siebie wszystko, pracowała ciężko, uczyła się i rozwijała kontakty z wpływowymi ludźmi. W ten sposób odwracała uwagę od swojego bólu, jednocześnie próbując dorównać oczekiwaniom, jakie pokładała w niej matka. Myślała, że tego właśnie pragnęła, ale zbliżająca się uroczystość uświadomiła jej naiwność ów starań. Nieważne, jak bardzo by próbowała, nie mogła pogodzić się ze świadomością, że tylko ojciec zobaczy, jak wkracza w dorosłość. Czemu los odebrał jej najbliższą osobę? Czy miała to być bolesna lekcja, pokazująca, że nikt nie żyje wiecznie?

Jakikolwiek powód by się za tym nie krył, [Imię] wiedziała, że po balu nic już nie będzie takie samo. Pamięć po jej matce zaniknie jeszcze bardziej, po tym jak zacznie się oczekiwanie, aż ona stanie się królową.

— Skończyłam jeść — oznajmiła, wstając od stołu. — Wybaczcie, ale obowiązki na mnie czekają.

Życzyła wszystkim miłego dnia, po czym opuściła jadalnie.



~*~



Dzień balu nadszedł niespodziewanie szybko. Pulsujące złote światła kandelabrów odbijały się od bogato zdobionych ścian i wypolerowanej na błysk podłogi. Z mniejszych lamp zwisały ozdoby, które nadawały ciepła na co dzień pustej, acz luksusowej sali. Na stołach ustawionych z boku wyłożono jedzenie najwyższej jakości i alkohol przy kubełkach z lodem. Muzyka wygrywana przez orkiestrę mieszała się z tupotem stóp, szeleszczącymi sukniami i rozmowami. W powietrzu unosił się słodki zapach drogich perfum wywołujący u [Imię] odruch kaszlu; dzielnie jednak z nim walczyła, co jakiś czas oczyszczając gardło wodą.

— Wszystkiego najlepszego, Wasza Wysokość. — Arystokrata skłonił głowę i wyciągnął rękę w oczekiwaniu, aż [Imię] położy na niej swoją. Kiedy to zrobiła, ucałował wierzch jej dłoni. — Wyglądasz oszałamiająco. Kropla w kroplę jak matka. Doprawdy szkoda, że nie mam jej tutaj z nami.

[Imię] z trudem powstrzymała się od wyrwania ręki z jego uścisku. Wiedziała, że rozmowy ze szlachtą będą tak wyglądać; obserwowali jej poczynania i widzieli, jak często odwiedza grób matki. Dopatrzyli się w tym słabego punktu, który zamierzali przeciwko niej wykorzystać.

— W istocie. Oby Pan czuwał nad jej duszą — odparła spokojnym tonem.

Nie zamierzała komukolwiek pozwolić na zrujnowanie jej humoru jeszcze bardziej. Poddanie się emocjom, pokazanie gniewu i frustracji w niczym by nie pomogło, a wręcz przeciwnie — pogrążyłaby siebie oraz dobre imię rodziny królewskiej. W chwilach, gdy zaczynało brakować jej siły do utrzymania uśmiechu na twarzy, ukradkiem wypatrywała w tłumie blond włosów Cendrillona. Im więcej czasu upływało, tym coraz większy ogarniał ją niepokój. Chociaż była zajęta ciągłym zabawianiem gości, uważnie słuchała obwieszczeń w oczekiwaniu, że wreszcie usłyszy jego imię.

W końcu doczekała się nazwiska Mousvill, jednak lokaj ogłosił wyłącznie przybycie Roberta, Antoniego i Eustachego. [Imię] użyła całej siły woli, żeby pozostać na miejscu i cierpliwie poczekać, aż podejdą do niej się przywitać.

— Wasza Wysokość, to zaszczyt znowu cię spotkać, szczególnie w tak ważnym dniu — odezwał się Robert, uśmiechając się przymilnie, co ją jeszcze bardziej zirytowało. — Jeszcze raz dziękuję za zaproszenie.

— Przyjemność po mojej stronie. — Odwzajemniła jego uśmiech, ukrywając złość pod maską nieszczerej życzliwości. — Cieszę się, że przyszliście. Dlaczego jednak nie ma z wami Cendrillona?

Robert przybrał smutny wyraz twarzy.

— Strasznie mi przykro, Wasza Wysokość, ale choroba uniemożliwiła Cendrillonowi przyjście na bal. Nie musisz się jednak niczym martwić, zapewniliśmy mu jak najlepszą opiekę.

— Rozumiem. Oby wkrótce wyzdrowiał. — Skinęła głową, dając znać, żeby dołączyli do reszty gości, lecz Robert nie ruszył się z miejsca, a więc i jego synowie stali dalej w miejscu. Najwyraźniej chcieli przedłużyć z nią rozmowę, ale nie wzięli pod uwagę jej temperamentu i pewności siebie. — Zapewne nie zostaniecie zbyt długo. Przekażę woźnicy, aby przed północą przygotował karocę i zabrał was do domu.

— Ależ nie trzeba, Wasza Wysokość... — Robert zaczął protestować, jednak [Imię] nie pozwoliła mu dokończyć.

— Nie ma powodu odrzucać mojej uprzejmości. Potraktujcie to jako podziękowanie za przyjście, mimo tak trudnej sytuacji, i bawcie się dobrze.

Nie czekając na odpowiedź Roberta, postanowiła odejść, czując, że jeśli tego nie zrobi, będzie próbował dalej z nią dyskutować. Jego tupet nie przestawał ją zaskakiwać. Jak mógł się przymilać i udawać dobrego ojczyma, ukrywając prawdziwą, dwulicową i paskudną twarz, byle tylko jej się przypodobać? Czy brał ją za głupią? Przecież wymieniała listy z Cendrillonem i doskonale wiedziała, że nic mu nie dolegało. Zapewne zamknęli go w pokoju albo przydzielili multum zadań, których do rana nie skończy, aby nie mógł przyjść na bal.

To zaszło za daleko, uznała z gniewem. Gestem ręki przywołała do siebie jednego z lokajów. Zabrała z jego srebrnej tacy jeden z kieliszków i półgłosem powiedziała:

— Znajdź Annę. Niech przyjdzie do mnie jak najszybciej.

Mężczyzna posłusznie skinął głową i ruszył ku wyjściu z sali balowej, z gracją i wprawą wymijając rozmawiających gości, by wykonać jej polecenie.

W trakcie czekania [Imię] piła powoli alkohol i rozmawiała z wysoko utytułowaną szlachtą, coraz mniej się przejmując kierowanymi w jej stronę uszczypliwościami. Chęć udzielenia pomocy Cendrillonowi skutecznie odsuwała myśli o matce. Nie zamierzała zawieść kolejnej osoby.

Wreszcie Anna podeszła do niej, przepraszając za przerwanie dyskusji. [Imię] uśmiechnęła się życzliwie i, co ważniejsze, szczerze po raz pierwszy tego wieczoru.

Poprowadziła Annę na obrzeże sali.

— Muszę cię poprosić o pewną przysługę.



~*~



Gdy minęła północ, [Imię] zaczęły targać sprzeczne uczucia. Z jednej strony nadzieja, że wszystko się powiedzie, połączona z radością i pewnego rodzaju ulgą, z drugiej — strach i zwątpienie, czy dokonała właściwego wyboru. Tyle rzeczy mogło pójść nie tak. Chciała osobiście wszystkiego dopilnować, ale ucieknięcie z balu z okazji własnych urodzin było niedopuszczalne. Musiałoby chodzić o sprawę życia i śmierci, aby nie została za to potępiona.

Co chwilę ukradkiem zerkała na ogromny zegar wiszący nad głównym wejściem do sali, z coraz większym zniecierpliwieniem.

— Co planujesz?

[Imię] wzdrygnęła się nieznacznie, słysząc za sobą głos Ronalda. Jego zazwyczaj beznamiętna mina została zastąpiona lekkim poirytowaniem.

— Nie rozumiem, skąd to pytanie — odrzekła z szerokim uśmiechem, czym sprawiła, że jasne brwi jej przybranego brata prawie się ze sobą zetknęły. — Rozkoszuję się balem... na swój sposób.

— Martwisz wszystkich swoim zachowaniem.

— Wszystkich? Nawet ciebie?

Rozbawiona [Imię] zmrużyła odrobinę oczy, uśmiechając się figlarnie. W przeciwieństwie do Elizy, Ronald nigdy się z nią nie spoufalał ani nie spędzał czasu, jeśli nie było to konieczne. Jednak jego zachowanie nie wynikało z wrogości. Zaakceptował ją jako członka swojej rodziny, w pewien sposób na pewno też mu na niej zależało, lecz potrzebował więcej niż dwóch lat pod jednym dachem, by się na nią otworzyć.

— Eliza martwi się, że z nikim nie tańczysz. Myśli, że przez to się dobrze nie bawisz.

Jak zawsze używasz Elizy jako wymówki, z trudem zachowała tę myśl dla siebie. Nie chciała przesadzić z droczeniem. Zresztą przez nieobecność Cendrillona to on zatańczył z nią pierwszy taniec i ten fakt zamierzała wykorzystać niezliczoną ilość razy do zawstydzania go w przyszłości.

Tym razem postanowiła odpuścić. A przynajmniej taki miała pierwotnie zamiar.

— Niestety, nie mam ochoty z nikim tańczyć. Ale jeśli dostałabym zaproszenie od swojego uroczego brata, to nie mogłabym mu odmówić. — Uśmiechnęła się cwanie.

Przemknęło jej przez myśl, że być może Ronald rozmawiał z nią rzadko, ponieważ często dawała przy nim upust swojej dziecięcej stronie, a wszyscy wiedzieli, że wolał zadawać się z poważnymi i dojrzałymi ludźmi. W teorii zatem powinni się wspaniale dogadywać, gdyż [Imię] nie brakowało żadnej z ów cech, jednak rzeczywistość wyglądała inaczej. Księżniczka nie potrafiła tego wyjaśnić, po prostu bawiły ją reakcję przybranego brata. Szczególnie gdy powodowały rumieniec na jego przeważnie niewzruszonej twarzy.

— Ostatni raz się tak dla ciebie poświęcam — odrzekł chłodno, z lekko zaczerwienionymi policzkami.

[Imię] z trudem stłumiła śmiech i chwyciła za wystawioną w jej stronę dłoń, pozwalając się poprowadzić na środek sali balowej. Osobiście wolałaby pozostać na uboczu, ale wiedziała, że Ronald z powagą podchodził do królewskich obyczajów. Czasem żałowała, że nie był jej prawdziwym bratem. Mógłby wtedy zostać koronnym księciem i przejąć ciężar panowania, z którym zapewne poradziłby sobie lepiej niż ona.

— Gdzie wysłałaś Annę?

Jego pytanie wyrwało ją z zamyślenia.

— Dlaczego pytasz? Z nią także chcesz zatańczyć?

Ronald przewrócił oczami w reakcji na jej odpowiedź i żadnych więcej pytań nie zadał. Przetańczyli do końca całą piosenkę, nie zamieniając ze sobą już ani słowa. Oboje mieli dość pustych, przedłużających się pogawędek, choć nie przyznaliby się do tego na głos, więc z ulgą przyjęli panującą pomiędzy nimi ciszę.

[Imię] dygnęła po zakończonym tańcu, zastanawiając się, czym zająć sobie resztę pozostałego czasu, gdy nagle lokaj przy wejściu ogłosił nadejście ostatniego gościa. Jej serce natychmiast przyspieszyło. Odwróciła się w stronę schodów, po których schodził Cendrillon. W białym fraku i ze starannie ułożonymi włosami wyglądał niemal jak ktoś inny: bogaty, wpływowy i mający narzeczoną od szóstego roku życia. Ale ona wciąż widziała w nim miłego, uczynnego i nieco wstydliwego młodzieńca, któremu pomogła z zakupami. Odsunęła jednak te myśli na bok, kiedy dostrzegła cień niepewności na jego twarzy. Nie chciała, żeby czuł się niekomfortowo, szczególnie z jej powodu, dlatego stanęła bliżej wejścia do sali z ciepłym uśmiechem na ustach.

— Cieszę się, że mimo trudności zdołałeś przybyć — oznajmiła oficjalnym tonem. Czuła motylki w brzuchu, lecz nie mogła okazać otwarcie swojej radości.

Muzykanci przestali grać, chór zamilkł, nawet echa setek rozmów przestały się roznosić po sali. Tłum znajdował się za plecami [Imię], wypalając dziurę w głowie. Księżniczka się tym nie przejmowała, uśmiechnęła się jeszcze szerzej i niezauważalnie poprawiła fałdy sukienki, która, choć była piękna, sprawiała jej pewien dyskomfort. Dekolt z wycięciem w kształcie serca wydawał się trochę za duży, ciasny gorset opinający talię odrobinę przyduszał, ale nie mogła narzekać. Linię biustu i boku zdobiły maleńkie diamenty. Spódnica rozszerzała się ku dołowi, a niemal omiatający parkiet materiał został ściągnięty i ozdobiony naszytymi kryształkami. Ponadto kolor materiału nie został wybrany przypadkowo; idealnie komponował się z bursztynowym odcieniem jej oczu.

— Moje najszczersze przeprosiny, Wasza Wysokość. — Cendrillon pochylił głowę, z widoczną trudnością odrywając od [Imię] wzrok. — Czy mimo mojego spóźnienia zaszczycisz mnie tańcem?

Oczy [Imię] jeszcze bardziej się rozszerzyły. Najwyraźniej błędnie odczytała jego emocje, biorąc napięcie za strach.

— Z przyjemnością. — Przyjęła zaoferowaną jej dłoń, dzieląc jego entuzjazm.

Kiedy znaleźli się na środku sali, zwróciły się ku nim wszystkie pary oczu. Każdego możliwego koloru. Przypatrywały się im z zaciekawieniem i fascynacją.

Ale [Imię] nie dbała o to. Jej uwaga skupiała się wyłącznie na rozpromienionym obliczu Cendrillona. W końcu czuła się jak prawdziwa księżniczka na balu z wymarzonym księciem.

 Tymczasem w sali rozległa się cicha, kojąca ballada, której najgłośniejsze nuty były wygrywane na fortepianie i skrzypcach. Po chwili do muzyków dołączył także chór. Serce [Imię] pędziło szybciej, niż melodia słyszanej muzyki.

— Jak twój ojczym wytłumaczył się Annie?

— Powiedział, że musiałem cudownie ozdrowieć. Choć dalej nalegał, bym został w domu.

— Jest strasznie uparty.

— Tak jak pewna księżniczka.

[Imię] o mało się nie roześmiała. Uśmiech Cendrillona był tak szeroki jak jej.

— Tyle że moja upartość wychodzi mnie i innym na dobre.

Tańczyli, wirowali i sunęli wokół sali, obserwowani i podziwiani przez pozostałych. Muzyka powoli narastała. [Imię] wszystko chłonęła, starając się zapamiętać każdy szczegół, wypalić tę scenę w pamięci. Szczególnie oczy Cendrillona pragnęła sobie utrwalić, ich przejrzyście błękitną barwę, której nie powstydziłoby się letnie niebo czy krystalicznie czysta woda.

— O czym myślisz? — zapytała, widząc jego zaciekawioną minę.

— O tym, jakie to niesamowite. Bycie na balu i tańczenie z tobą... Trudno mi uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Czuję, jakbym miał się zaraz obudzić w łóżku na poddaszu.

— To nie sen. — Odrobinę mocniej ścisnęła jego ramię. — A koniec balu nie oznacza końca bajki. Dalej tutaj będę. Z tobą.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro