Nawiązanie znajomości
Nawet bez słów można stworzyć znajomość z mocnym fundamentem.
ღ Ariel ღ
Zamek był z białych, błyszczących kamieni, zbudowany wysoko; marmurowe schody prowadziły do ogrodu i nad morze; dokoła wznosiły się wysmukłe kolumny, między którymi stały, niby żywe, marmurowe posągi. Dach zdobiły błyszczące, złociste kopuły, a przez wysokie kryształowe okna wyzierały olbrzymie i wspaniałe sale, przybrane kosztownymi obrazami, kobiercami i firankami. Pośród największej z komnat, pod szklaną kopułą, biła przejrzysta fontanna, rzucając rosę wilgotną na rzadkie rośliny rosnące w pobliżu. Jej tęczowe krople w blasku słonecznym napełniały pomieszczenie czarodziejskim światłem i zdawały się deszczem brylantów i pereł.
[Imię] z dumą oprowadzała swojego wyjątkowego gościa, przy okazji przedstawiając mu napotkanych pałacowych pracowników. Gdy wczorajszego dnia zapoznała go z królem Henrykiem, sir Williamem i Lordem Aleksandrem — królewskim doradcą — wpadli wspólnie na pomysł, aby młodzieniec na kartce napisał swe imię. W taki oto prosty sposób dowiedzieli się, że nazywał się Ariel. Nie był jednak w stanie więcej im zdradzić. Jego odpowiedzi zdawały się pozbawione sensu. Lord Aleksander zasugerował nawet, że Ariel mógł cierpieć na jakąś chorobę psychiczną. Lekarz jednak nie potwierdził ani nie zaprzeczył jego przypuszczeniom, co [Imię] nie zniechęciło i zobowiązała się opiekować młodzieńcem.
Ariel otrzymał szaty z cienkiego jedwabiu, jak i bufiaste koszule oraz spodnie, gdyby w drogich materiałach czuł się niekomfortowo. Gdy służki wskazały mu odpowiednią komnatę do przebrania się, [Imię] wcale nie zdziwił jego wybór; sama preferowała luźne i wygodne odzienie, toteż podejrzewała, że Ariel miał podobny do niej gust. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mógł taką decyzję podjąć, żeby się jej przypodobać.
Niemniej wszyscy przyznawali z zachwytem, że wyglądał czarująco. Niektóre ze służek, zwłaszcza te młodsze, nawet szeptały między sobą o tym, jaki był uroczy. Jednak wszystkie zgodnie twierdziły, że sprawiałby jeszcze większe wrażenie, gdyby mógł mówić. Wtedy zainteresowałyby się nim na poważnie, a tak żadna nie chciała wyjść za mąż za niemowę, choćby nie wiadomo, jak cudownego wrażenia by nie stwarzał.
Wbrew pozorom, takich plotek w zamku nie brakowało, toteż [Imię] szybko skończyła oprowadzać Ariela, aby zrobić z tym porządek. Po tym, jak odprowadziła młodzieńca do jego komnaty, czym prędzej poszła porozmawiać z główną pokojówką, która obiecała dopilnować, by nieprzyjemne komentarze pracownice pozostawiły dla siebie. Wtedy [Imię] z czystym sercem mogła wrócić do swoich obowiązków.
Przez kilka kolejnych dni [Imię] nie miała zbyt wiele czasu dla Ariel, mimo to młodzieniec, zamiast korzystać z pałacowych atrakcji i luksusów, przebywał zazwyczaj w tej samej komnacie, co ona, chociażby tylko po to, aby dotrzymywać jej towarzystwa. Było to urocze, aczkolwiek lekko kłopotliwe, gdyż Ariel nie potrafił usiedzieć za długo w jednym miejscu.
[Imię] wzdrygnęła się, gdy przyłbica hełmu rycerza, którego zbroja stała u niej w gabinecie, wydała głośny, metaliczny dźwięk. Podniosła głowę znad dokumentów, Ariel uśmiechał się głupkowato, jakby chciał udawać, że nie miał z hałasem nic wspólnego i tylko przypadkiem stał obok opancerzenia.
— Jeśli się nudzisz, możesz pójść porobić coś innego. Mam wezwać kogoś, żeby dotrzymał ci towarzystwa? — zapytała [Imię] miło, czując się mimo wszystko rozbawioną zachowaniem Ariela. Gdyby była na jego miejscu, też próbowałaby zabić czas, dotykając wszystkiego w danym pomieszczeniu.
Myślała, że Ariel skorzysta z jej oferty, ale ten zaczął gorliwie kręcić głową jeszcze zanim skończyła mówić.
— Chcesz więc jakąś książkę do czytania? A może wolisz płótno i farbę?
Ariel znowu zaprzeczył. W takim wypadku [Imię] nie wiedziała, co jeszcze mogłaby mu zaproponować. Odchyliła się na mosiężnym fotelu i uniosła pytająco brwi, jakby czekając na jakąś propozycję od samego młodzieńca. Ten w mig pojął jej intencję, choć potrzebował krótkiej chwili na udzielenie odpowiedzi; wkrótce napisał, pełnym zawijasów pismem, że chciałby, aby księżniczka coś mu opowiedziała.
— Opowieść? — zdziwiła się, gdy spojrzała na podaną jej kartkę. — Co konkretnie masz na myśli?
Po kilku szybkich machnięciach piórem dowiedziała się, że Ariel prosił o jakąś opowieść związaną z ludźmi. To jednak w żadnym stopniu nie ułatwiło [Imię] wyboru, szczególnie że większość historii, które znała, dotyczyły jej rodaków.
— Pytasz i prosisz o takie rzeczy, jakbyś był z innego świata — odparła ze śmiechem. Wtem przypomniała sobie, jak Ariel użył widelca jako grzebienia podczas ich pierwszego wspólnego obiadu; musiała wtedy wykorzystać wszystkie pokłady silnej woli, żeby się nie roześmiać, zwłaszcza po zobaczeniu miny swojego ojca i sir Williama. — Nie wiem, którą opowieść powinnam wybrać... Jedyna, która przychodzi mi teraz na myśl, to opowieść o drzewie grzechów. Mama opowiadała mi ją czasem na dobranoc, kiedy byłam dzieckiem, ale nie jest ona zbyt wesoła.
Wymowne oczy Ariel zajaśniały jak gwiazdy. Oparł dłonie na biurku [Imię] i pokiwał głową, jakby zgadzając się na zaproponowaną przez nią historię. Księżniczka wciąż nie czuła się przekonana, mimo to postanowiła zrobić sobie na chwilę przerwę w pracy i uraczyć Ariel starą opowieścią.
— Dawno, dawno temu w chatce na wzgórzu mieszkał od lat samotnie pewien mężczyzna — rozpoczęła poważnym głosem, z lekkim uśmiechem na twarzy. Wpatrzony w nią z zainteresowaniem Ariel ją jednocześnie bawił i onieśmielał. — Pewnego dnia, gdy mężczyzna ten zbliżał się do sędziwego wieku, a tym samym do dnia swojej śmierci, obok jego chatki wyrosła przepiękna, ogromna jabłoń, której owoce były czerwone jak krew i nieskazitelne jak spadające z nieba płatki śniegu. Gdy mężczyzna podszedł do jabłoni, usłyszał donośny głos, który powiedział mu, że po śmierci będzie straszliwie cierpiał za wszystkie krzywdy, jakie za życia wyrządził i że jedynym sposobem, żeby mógł za nie zadośćuczynić, jest przynoszenie codziennie na kolanach wiadra wody z rzeki znajdującej się na samym dole wzgórza i pojenie nią jabłoni, wyznając przy tym jeden ze swych grzechów.
Słońce padało na komnatę swoim ciężkim, spokojnym, południowym blaskiem, nadając twarzy [Imię] osobliwego odcieniu. Ariel jednak zdawał się tego nie zauważać i urzeczony słuchał jej słów, tak straszliwych, a zarazem łagodnych przez ton jej głosu.
— Przerażony mężczyzna postąpił tak, jak zostało mu nakazane i każdego dnia na kolanach przychodził nawodnić jabłoń wodą przyniesioną z rzeki na dole wzgórza. Za każdym razem, po powiedzeniu jednego ze swych grzechów, z drzewa spadało jabłko. A gdy spadło, stawało się brzydkie, spleśniałe i niejadalne nawet dla robaków. Na początku mężczyźnie szło lekko, wyznawał drobne grzechy o tym, jak kogoś pobił, okradł albo okłamał. Wkrótce jednak nadszedł czas, kiedy na jabłoni pozostały tylko trzy jabłka. Były znacznie większe niż pozostałe, niemal wielkości głowy ów mężczyzny. Jedno z nich spadło, gdy mężczyzna powiedział, że utopił w rzeczce swojego najlepszego przyjaciela, by przejąć jego majątek. Drugie, gdy wyznał, że udusił pracującą w jego rezydencji niewolnice, po tym, jak odmówiła mu się oddać. Zanim mężczyzna zdradził swój ostatni grzech, płakał rzewnie, przepraszając swą matkę za to, że w młodości się jej wyrzekł i pozostawił na pewną śmierć, gdyż schorowana nie miała szans poradzić sobie sama. Był tak zdruzgotany własnymi czynami, że w kolejnych dniach to swymi łzami poił jabłoń, aż do dnia śmierci. Ponoć dzięki temu jabłoń ostała się do dnia dzisiejszego i każdy, kto wyzna jej szczerze swe grzechy, będzie je miał odpuszczone jeszcze za życia.
[Imię] zamilkła, patrząc na Ariel wyczekująco. Koniecznie chciała wiedzieć, co myślał o tej opowieści. Jednak, zamiast napisać o swoich wrażeniach, młodzieniec zadał księżniczce pytanie.
— Czy to prawdziwa historia? — przeczytała z kartki. — Nie jestem pewna. Nie ma w niej żadnych szczegółów, które mogłyby pomóc w udowodnieniu, że jest prawdziwa. Z tego, co wiem, jabłonie na wzgórzach nie rosną, więc może jak gdzieś jakaś istnieje, może to właśnie ta z tej opowieści. Nigdy jednak o czymś takim nie słyszałam, więc nie mogę ci powiedzieć, że tak jest na pewno. Przykro mi.
Oczy Ariel lekko przygasły. Na ten widok [Imię] zrobiło się ciężej na sercu.
— Właściwie to... dlaczego o to pytasz? Zrobiłeś coś złego, że chcesz prosić jabłoń o odkupienie win?
Ariel pokręcił głową. Mimo to wciąż wydawał się smutny, jakby nosił na barkach jakieś nieprzyjemne brzemię.
— Słyszałam za to o czymś innym — dodała [Imię] z konspiracyjnym uśmieszkiem, przysuwając się do Ariel bliżej. — Ponoć wyznanie swoich trosk bliskiej osobie działa tak samo. Gdy będziesz więc gotowy, możesz mnie zdradzić, co leży ci na duszy. Obiecuję, że nie będę cię oceniać i że pomogę ci, jeśli tylko będę umieć.
Na te słowa Ariel uśmiechnął się w ten swój radosny sposób, który [Imię] zdążyła już tak polubić. Chociaż znali się niedługo, naprawdę chciała dla niego jak najlepiej, czego dowodziła na każdym kroku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro