Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Świętowanie urodzin


Nawet dobroć potrafi być trująca.

ღ Bell ღ


Bell dotarł do rodzinnego domu jeszcze tego samego dnia, w którym opuścił zamek bestii. Chociaż droga nie była jakoś szczególnie długa i wyruszając pieszo zapewne również zdążyłby na czas, to jednak przejażdżka na Spartanie nie tylko znacząco skróciła ową podróż, ale także znacząco ją umiliła. Świat wyglądał piękniej z końskiego grzbietu i bynajmniej nie chodziło jedynie o zmianę perspektywy. Odczuwanie pod sobą bliskości innego stworzenia, szczególnie tak majestatycznego i dumnego, poruszającego się z gracją i płynnością, której nie każdy człowiek mógł dorównać, sprawiało, że wręcz chciało się spojrzeć na niektóre rzeczy w nowy sposób. Tym bardziej Bell docenił gest [Imię] i poprzysiągł sobie, że odwdzięczy się jej za to po powrocie do zamku.

Ale jak na razie miał inne sprawy na głowie. Wpierw musiał dobrze zająć się Spartanem i przygotować mu zadowalające miejsce w stodole obok jego rodzinnego domu, aby przypadkiem koń nie uciekł. Owszem, istniała spora szansa, że wróciłby do zamku, ale mimo wszystko nie zamierzał ryzykować. Czułby się nadzwyczaj podle, gdyby po dobroci, jaką okazała mu [Imię], nie zadbałby właściwie o jej wierzchowca.

Kiedy skończył oporządzać Spartana, przed wejściem do stadniny spotkał jednego ze swoich starszych braci — Arcadiusa.

— A już myślałem, że oczy mnie mylą, a jednak to prawda. Wrócił syn marnotrawny! — zawołał Arcadius i przyciągnął Bella do braterskiego uścisku. — Dobrze widzieć, że nic ci nie jest. Matka umierała ze zmartwienia.

— I tylko ona, jak przypuszczam — odpowiedział mu Bell w tym samym, nieco ironicznym tonie.

— Czemu mielibyśmy się martwić? Jesteś już dorosły i wiesz, jak o siebie zadbać. Zresztą, kto by uwierzył w tę opowieść o bestii w jakimś starym zamku za lasem, której służą gadające przedmioty?

Bell pokiwał głową w geście zrozumienia. Niemniej jednak poczuł się bardzo zmartwiony o stan swojej matki i niechlubną opinię, jaką mogła sobie wyrobić, opowiadając innym ludziom o bestii. Sam również wolałbym opowiedzieć wszystkim prawdę, ale czy ktokolwiek uwierzyłby mu? A nawet gdyby uwierzył w istnienie [Imię], to przecież mogliby ją uznać za potwora, którego należy zgładzić. Przeszły go dreszcze niepokoju na myśl o tym, że sprowadziłby na nią i na pozostałych tak wielkie niebezpieczeństwo.

— Mam nadzieję, że byliście dla niej wyrozumiali. Wiecie przecież, że miała wysoką gorączkę, kiedy znalazła się w tamtym zamku — powiedział w końcu.

— Och, czyli zamek naprawdę istnieje? Nigdy bym nie pomyślał, że za lasem może być taka budowla... Ale czy nie powinna być ona stąd widoczna?

— Obawiam się, że nie znajduje się aż tak blisko.

— Rozumiem... — Arcadius zamyślił się na chwilę. — To kto w takim razie w nim mieszka?

Bellowi zrzedła mina. Właśnie dlatego nie lubił kłamać; jedno kłamstwo zawsze ciągnęło za sobą kolejne.

— Stary magnata razem z najwierniejszymi sługami. Choć nie ma ich zbyt wielu. Zamek jest praktycznie opuszczony, dlatego naszej matce musiało wydawać się, że może się w nim rozgościć i zerwać z ogrodu różę. Ale jak widzisz, nie był całkowicie opuszczony, stąd ta cała sytuacja.

— Skoro to ktoś tak słaby, to nie mogłeś po prostu zabrać matki i odejść? Wątpię, że ten staruszek by cię ścigał.

— To byłoby nad wyraz chamskie zachowanie. Ten staruszek nic złego nie zrobił, więc dlaczego miałbym okazać mu taki brak szacunku? — oburzył się Bell.

— No bo mimo wszystko źle potraktował naszą matkę. Powiedziała przecie, że zamknął ją w lochu!

— To było... nieporozumienie. Nieważne zresztą, co było kiedyś. Doszliśmy do porozumienia. Wszystko jest teraz w porządku. Jestem tutaj.

— Ta, po dwóch miesiącach nieobecności — parsknął Arcadius, z twarzą wykrzywioną w pogardliwym grymasie.

Bell jednak nie dał się sprowokować.

— Możemy się tak przekomarzać cały dzień, ale czy nie lepiej skupić się na świętowaniu urodzin naszej matki?

— Widzę, do czego zmierzasz, ale niech ci będzie.

Arcadius porzucił pretensjonalny ton i powrócił do swojego wcześniejszego beztroskiego i żartobliwego zachowania, co pozwoliło Bellowi nieco się rozluźnić.

Zaledwie dwie minuty później Bell wpadł w objęcia swojej zapłakanej i zmizerniałej matki. Kobieta nie mogła uwierzyć, że widzi swego najmłodszego syna całego i zdrowego, a na dodatek szeroko uśmiechniętego. Widmo strasznej, włochatej bestii o kłach ostrych jak brzytwa żyło w niej tak mocno, że Bell musiał przez dobrą godzinę z przekonaniem kłamać jej w żywe oczy, aby ukoić jej zszargane nerwy.

Jeszcze tego samego dnia przyjechało czterech starszych braci Bella wraz ze swoimi żonami. Pierwsi dwaj tkwili w nieszczęśliwych małżeństwach; zarówno Victor, jak i Joseph ożenili się z niesamowicie pięknymi kobietami o zapierającej dech w piersiach urodzie. Jednak obie małżonki były tak zajęte samymi sobą, że rzadko kiedy zwracały uwagę na swych mężów.

Z kolei trzeci brat, Damien, miał żonę despotkę, która rozstawiała go po kątach bardziej, niż kiedykolwiek czyniła to jego matka. A i czwartemu niezbyt się poszczęściło, gdyż jego wybranka przy każdej możliwej okazji ubliżała w jakiś sposób innym osobom, a najbardziej właśnie swemu mężowi.

Arcadius co prawda żonaty jeszcze nie był i dlatego wciąż mieszkał z matką, niemniej z jego słabością do pięknych kobiet, wszyscy spodziewali się, że skończy tak samo nieszczęśliwie, jak jego starsi bracia.

Gdy wszyscy zebrali się w salonie skromnego domostwa, pierwszym, co rzuciło się wszystkim braciom w oczy, to dobre samopoczucie i wygląd Bella. Według ich matki cierpiał katusze w towarzystwie bestii i choć nigdy w taki scenariusz nie uwierzyli, obecny widok jeszcze bardziej upewnił ich w przekonaniu, że zostali oszukani. Co więcej, usłyszeli od Arcadiusa, na jakim szlachetnym koniu Bell przyjechał, co tylko dodatkowo podsyciło ich zazdrość.

Pod wieczór pięciu braci wyszło na ganek, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, choć w rzeczywistości rozmawiali półszeptem o Bellu:

— Widzieliście, jaki ten szczeniak jest szczęśliwy? Czym sobie na to zasłużył? Przecież w niczym nie jest od nas lepszy!

— Pewnie ten stary magnata nie jest taki biedny, jak nam próbuje wcisnąć. Założę się, że wkupił się w jego łaskę i teraz korzysta z jego majątku wedle woli.

— To by tłumaczyło, czemu wcześniej nie przyjechał. Biedna matka tak się o niego zamartwiała, a on się w luksusach pławił. Co za drań!

— Czy przypadkiem nie mówił, że musi jutro wracać? — wspomniał Victor z chytrym uśmieszkiem.

— Tak, wspomniał o tym, kiedy matka zaproponowała, żeby pojechał z nią jutro do miasta — odparł Damien.

— Ale co to ma do rzeczy? — zapytał ostatni z braci.

— A to, że jeśli zmusimy go, żeby został tutaj dłużej, to ten magnata wpadnie w furię. Może matka się w tej kwestii nie myliła i rzeczywiście ma on ogromny temperament. W takim wypadku nie wybaczy Bellowi, że zignorował jego rozkaz i wyrzuci go z zamku — wyjaśnił Victor.

— Podoba mi się ten pomysł! Tylko na razie niczego nie dajmy po sobie poznać. Bądźmy dla niego mili, żeby uśpić jego czujność.

Tak jak ustalili, tak też uczynili. Po powrocie do środka byli niesamowicie serdeczni i mili dla Bella, że ten zaczął wierzyć, iż jego bracia naprawdę się za nim stęsknili.

Jednak już następnego dnia zaczęły się pierwsze kłopoty, kiedy to Bell chciał przygotowywać się do wyjazdu.

— Bracie, błagam, nie odjeżdżaj jeszcze! — zawołał rozpaczliwym głosem Damien. — Pilnie potrzebuję pomocy w moim sklepie, a wszyscy pozostali są zajęci. Tylko na ciebie mogę liczyć. Proszę, nie zostawiaj mnie samego w potrzebie!

— Spokojnie, Damien. Najpierw wytłumacz mi, o co chodzi i jak mogę ci pomóc? — zapytał Bell. Miał wszakże nadzieję, że zdoła pomóc bratu i wrócić jeszcze tego samego dnia do zamku.

— Nie ma na to czasu! Chodź ze mną, to pokażę ci, o co chodzi.

Bell wyraźnie się zawahał. Nie chciał ryzykować, że nie wywiąże się z danego [Imię] słowa i dlatego wolałby już wyruszyć w drogę do zamku. Trudno mu jednak było zostawić brata w potrzebie, szczególnie że ten rzadko kiedy o coś go prosił.

Może jak z nim teraz pojadę, to zdążę ze wszystkim — pomyślał i mimo ciężkiego uczucia na sercu zdecydował się pomóc Damienowi.

Niestety, seria nagłych i błagalnych próśb nie miała końca. Wystarczyło, że Bell uporał się z jednym zadaniem, a zaraz nadchodził kolejny z jego braci, rozpaczając nad swym straszliwym losem lub niespodziewanym pechem, który naraz uprzykrzył mu życie. W ten sposób Bell spędził w rodzinnej miejscowości ponad tydzień, nie zdając sobie sprawy z tego, jak jego nieobecność wpłynęła na [Imię].

Dziesiątej nocy Bellowi przyśnił się zamek bestii. Na pierwszy rzut oka wszystko było takie samo jak w rzeczywistości. Brakowało jedynie Lumiery, pani Trybik, Imbryka i pozostałych, łącznie z [Imię]. Bell najpierw rozejrzał się po pałacowych ogrodach i dziedzińcu, a potem sprawdził po kolei każdą znaną mu komnatę. Szukał i szukał, lecz bezskutecznie.

W końcu postanowił sprawdzić komnatę [Imię], mimo że miał tam absolutny zakaz wstępu. Ale przecież to był sens, czyż nie? Poza tym troska Bella osiągnęła już takie apogeum, że nawet szczerząca się w gniewie bestia nie powstrzymałaby go przed wejściem do środka.

Ledwie jednak wkroczył do komnaty, a zobaczył tam [Imię], leżącą bez sił na podłodze.

— Zarzekałeś się, że...wrócisz — wyszeptała słabym głosem, tak zupełnie do niej niepodobnym. Jak gdyby cierpiała już nie tylko na duszy, ale również na ciele. — I wróciłeś, ale... Jest już za późno.

A potem, bez żadnego ostrzeżenia, bestia wyzionęła ducha.

Bell z niemym krzykiem na ustach wybudził się ze snu. Serce biło mu jak oszalałe, mocno przeżywając wydarzenia, które miały miejsce w jego sennych wyobrażeniach. Ani myślał wrócić po tym z powrotem spać. Postanowił się ubrać, pożegnać naprędce z matką i natychmiast wyjechać. Czuł, że jeśli tego nie zrobi, coś naprawdę złego stanie się z [Imię].


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro