Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26⚡️pionki na planszy

••Janevia••

— Wujku! — Okrzyk zachwyconego nastolatka odbił się echem od żelaznych ścian i krat celi, w której zamknięto to, co z policji Miasta Republiki oraz straży Porządku Białego Lotosu pozostało. Rzucił się na kraty, uderzył w nie brzuchem i zacisnął wokół nich ręce, zaczął za nie szarpać, jak gdyby naprawdę wierzył, że w taki sposób zdoła zmusić je do ugięcia się jego woli i rozstąpią się, na tyle szeroko by więźniowie swobodnie wyszli z zamknięcia. Jeden z zamkniętych w środku mężczyzn — wysoki i barczysty, z czarnymi włosami upiętymi w roztargany koczek i dłuższym zarostem poskręcanym w kołtuny — podniósł się z pryczy i utykając nieco na lewą nogę, podszedł do krat.

— Takkan, ty uparty ośle, miałeś zostać w domu! — Głos mężczyzny był głęboki, ździebka gardłowy.

— Przyszedłem cię uratować! — Na odpowiedź chłopaka funkcjonariusz przecisnął swą masywną dłoń przez kraty i potargał nią włosy nastolatka. Janevia — pewna już, że nikt za nimi nie idzie — przystanęła za dzieciakiem i omiotła wzrokiem celę. Komendant Beifong namierzyła w kącie, z włosami przysłaniającymi większość niezdrowo bladej twarzy. Gdy kobieta podniosła wzrok i nawiązała z nią kontakt wzrokowy, Janevia nie dostrzegła w zieleni ani grama ulgi czy radości — oczy Lin zdawały się puste.

— Jesteśmy za późno? — zapytała. Lin nie odezwała się ani słowem, po prostu pokiwała głową. Gardło Janevii gwałtownie zacisnęło się. Oczywiście, że się spóźniła — czego się właściwie spodziewała? Amon musiał położyć na nich łapska jeszcze wczoraj. — Tak mi przykro. Wydostaniemy was stąd. Na pewno jest tu gdzieś strażnik z...— przerwała i machinalnie zakryła usta dzieciaka; za zakrętem ktoś właśnie trzasnął drzwiami. — Chowaj się. — Bez najmniejszego problemu doskoczyła do ciągnących się pod sufitem rur i szybu wentylacyjnego, podciągnęła się na niego, a gdy zwiesiła ręce w dół i dla własnego bezpieczeństwa zahaczyła nogami o jedną z rur, dzieciak podskoczył, chwycił ją za ręce. Parę ostrzejszych podciągnięć i oboje przylegli brzuchem do rur, w absolutnej ciszy nasłuchując zbliżających się do nich kroków, z pewnością należących do mężczyzny. Kiedy pojawił się w polu widzenia Janevia już miała zaatakować, jednak zawahała się; w jego krokach, krzywych i chaotycznych, było coś nienaturalnego, podobnie jak i w jękach, jakie wydawał. Zupełnie jakby kompletnie nie panował nad własnym ciałem. Szybko okazało się, że nie był nawet sam — tuż za nim stała smukła postać w stroju Równościowców, z prawą ręką lekko wysuniętą przed siebie. Janevia skupiła się przede wszystkim na ruchach — ostre machnięcia palcami, jak gdyby poruszano sznurkami teatralnej lalki, którą był Równościowiec. Powoli i najciszej, jak umiała, zsunęła się z rur, dotknęła stopami ziemi i wręcz bezszelestnie wyciągnęła zza pasa składaną laskę elektryczną.

— Nawet nie próbuj. — Smukła postać zdjęła z głowy kaptur i obejrzała się na nią. Janevia rozdziawiła nieco usta na widok paskudnych blizn, wciąż pokrywającej pokaźną część twarzy Shili. Wyglądała paskudnie — siniak na siniaku, kilkanaście zadrapań, zdecydowanie napuchnięta kostka, nienaturalnie wypchnięty w górę bark, do tego sine usta i podkrążone oczy. W zasadzie wyglądała jak trup, który jakimś cudem ciągle stoi na nogach.

— Na duchy, jakim cudem ty jeszcze żyjesz? — Shila prychnęła, czego prędko pożałowała; chwyciła się pod żebra, jakby śmiech czy nawet mówienie sprawiały jej fizyczny ból.

— Wiesz, jak to jest z karaluchami, trudno je zabić. Poza tym, tak się składa, że mam z Amonem parę niedokończonych spraw i nie zemrę, póki nie położę na nim swoich łap. — Shila machnęła rękoma, a uwięziony w uścisku magii krwi Równościowiec wyciągnął klucze zza pasa, cisnęła nim o kraty i wbrew własnej woli otworzył drzwi. — Nie będziesz mi już potrzebny. — Mężczyzna chwycił się za gardło, jakby ktoś zaczął go dusić, chwilę stękał, wreszcie przestał się ruszać a Shila cisnęła go do celi. Napotkawszy markotne spojrzenie Janevii, chrząknęła i dodała: — Bez nerwów, pani artystko, on żyje, poleży sobie parę godzin i wstanie na nogi jak gdyby nigdy nic mu się nie przytrafiło. A teraz radzę wszystkim się stąd zwijać, zanim...

— Intruz! — Jeden ze strażników wpadł na korytarz i uderzył plecami o ścianę. Janevia już naszykowała się do ataku, gdy obok strażnika wylądowała mała, skórzana kula, z której — w akompaniamencie syczenia — wystrzeliła chmura niebieskiego dymu i pyłu. Szaro-niebieska smuga, skryta w narastających ciemnościach, mignęła jej przed oczami. Strażnik krzyknął, coś strzeliło i pękło, światła zgasły i wszyscy zamarli w bezruchu. Janevia wstrzymała oddech, zawęziła uścisk na elektrycznej lasce, niemniej nie uruchomiła jej. Awaryjny generator najpewniej odpalił, gdyż pojedyncza zapasowa lampa zamigotała słabym, czerwonym światłem, Janevia podniosła wzrok i stanęła twarzą w twarz z Błękitnym Duchem, stojącym zaledwie kilka centymetrów od niej. Duch, przewyższający ją o głowę, przekrzywił nieco głowę, białe, ostro zakończone kły maski błysnęły. Uniosła pewniej podbródek i wbiła spojrzenie w dwa czarne punkty, za którymi skryte były oczy tajemniczego bojownika. Światło zgasło, nastoletni chłopak jęknął, a gdy znów rozbłysło, po Duchu nie było nawet śladu — jeno niebieski dym i pył, sięgający im do pasa.

— Mamy jakiś plan? — Lin Beifong rozmasowała odrętwiały od siedzenia kark. Janevia pokiwała głową.

— Mamy — odchrząknęła cyrkówka. — Oczywiście, że mamy. Ale najpierw musimy wrócić w bardziej...ustronne miejsce.

_____________

••Nakoa••

— Dajcie go tu! — Krzyki Nakoi odbiły się echem od wysokich ścian głównej komory miasteczka kanalizacyjnego i zlały się z wrzaskami generała Iroh w jednolitą, ostrą kakofonię niedopasowanych tonalnie dźwięków. Korra i Bolin szarpnęli po raz ostatni i ostatkiem sił wciągnęli młodego mężczyznę na górkę stół i dwa brudne materace, którymi uścielił je mag wody, żeby jakkolwiek umilić cały proces generałowi. — Asami, podaj nożyce. — Sato prędko wykonała polecenie i wreszcie zabrał się do pracy; ciął ostrożnie choć szybko, od ramienia poprzez całą długość prawego rękawa czerwonego munduru Marynarki Zjednoczonych Sił, z którego w zasadzie wiele nie zostało — parę strzępków kurczowo trzymających się złotego paska i przypieczonych fragmentów jego skóry. Odrzucał kawałek materiału za kawałkiem, w paru miejscach musiał dociskać palce do poparzonego ciała by jakoś oddzielić je od roztopionych guzików, co nie uszło uwadze generała — syczał i dyszał przy każdym pociągnięciu. Mako wrócił do namiotu z dzbanem lodowatej choć czystej wody, odstawił go na szafkę i wyszedł na zewnątrz z miską, w której Nakoa wymaczał od wczoraj bandaże i inne okłady, do bólu przesiąknięte krwią, która nijak nie chciała dać się sprać. Mag ognia powrócił, napełnił naczynie czystą cieczą i odsunął się na bok by zrobić miejsce, Nakoa zaś podwinął rękawy, rozmasował dłonie i zaczął poruszać rękoma; woda z misy ruszyła miejsca i wedle poleceń maga zaczęła leniwie krążyć ponad ciałem generała — pierw twarzą, potem odsłoniętym torsem, wreszcie wokół nakrapianej oparzeniami ręki. Blade, srebrnawe światło wypełniło namiot, co widział nawet przez zmrużone powieki.

— Przepuść mnie, Bolin! — krzyk Kenny uprzedził go przed jej wtargnięciem; wpadła do środka, równie blada co o poranku, ze wzrokiem do bólu wypełnionym strachem. Na widok rannego stanęła jak wryta, choć nie trzeba było być mistrzem obserwacji by wyłapać schodzące z niej powietrze, gdy ogarnęła ją ulga. — Jest bardzo źle?

— Miał sporo szczęścia — napomknął uzdrowiciel.

— Ale go wyleczysz?

— Katarą ani Kapłanem Oazy nie jestem, ale swoje umiem. Dajcie mi parę minut, może z godzinę i powinienem postawić go na nogi. — Choć niechętnie, Kenna postanowiła ulec niemej prośbie stojącego za nią Bolina i dała się wyprowadzić, zanim zniknęła obejrzała się jednak przez ramię; bursztynowe oczy błysnęły od łez.

•••

— Przygotowaliśmy się na mechaczołgi, nie na samoloty. — Gardłowe charknięcie wyrwało się z gardła Iroh, gdy Mako doprowadził go wreszcie do stacyjki narad i pomógł usiąść na metalowym krześle, dostawionym do stołu zasypanego spisami chowających się pod ziemią uchodźców, stertą czekających na wysłanie telegramów czy zafajdaną sosem sojowym mapą miasta.

— Jedno Równościowcom przyznam — Nakoa rzucił ścierę na stół i rozmasował obolałe po zabiegu ręce. — Zawsze, gdy zdobędzie się nad nimi przewagę, szybko wstają na nogi i wyciągają z rękawa kolejne zmyślne wynalazki.

— Może i wstają na nogi, ale i tak nie odpuścimy. — W chwili, w której Iroh oparł ręce o blat stołu i ruszył się z miejsca, ból wygiął jego ciało w nienaturalny sposób.

— Nie tak ostro, kawalerze! — Zastopował go uzdrowiciel. — Poskładałem cię do kupy, ale to jeszcze nie znaczy, że zwalniam cię z obowiązkowego odpoczynku. Dzisiaj i tak nic nie zrobimy, jest nas za mało, żeby obalić Amona.

— Druga fala pod komendą generała Bumiego jest już w drodze, ale musimy ich powiadomić o minach i samolotach — wyjaśnił dowódca, na co Asami podrapała się po głowie i dodała, doznawszy nagłego olśnienia:

— Tym akurat możemy się zająć. — Machnęła głową w kierunku Chu — jednego z bezdomnych, wystukującego kolejny telegram na ręcznie zlutowanym, prowizorycznym urządzeniu. — Podyktuj mi, co ma przekazać, spiszę to i mu przekażę. — Jak poprosiła, tak uczynił i już chwilę później Asami wisiała nad ramieniem Chu i przekazywała mu partie komunikatów, on zaś wystukiwał je na maszynie.

— To...co teraz? — wyjąkał Bolin.

— Obmyślamy plan, a co? — odpowiedział mu Iroh, na co Mako przewrócił oczami i wtrącił:

— Jest nas za mało, żeby cokolwiek zdziałać.

— Możemy się przyłączyć, czy ma ktoś coś przeciwko? — Wszyscy zebrani przy stole obrócili się w stronę jednego w wejść do komory, przy którym zdążyło zebrać się sporo ludzi, ci zrobili przejście i po chwili ich oczom ukazała się dobrze znana im twarz cyrkowej akrobatki, w towarzystwie komendant Beifong i reszty dawnych stróżów prawa miasta. Wszyscy, co do jednego, wyglądali jakby od miesięcy nie widzieli choćby promienia słońca.

— Tu jesteś! — Nim Janevia zdążyła dotrzeć do stolika, Asami wystrzeliła ze swojego miejsca, pokonała dzielącą ich odległość i zamknęła cyrkówkę w ciasnym uścisku. — Gdzie ty się szlajasz? Ani słowa, nawet krótkiej wiadomości, znikasz bez słowa a ja biegam tu jak głupia i zamartwiam się na śmierć! I skąd ty ich...

— Złożyłam małą wizytę Równościowcom — wyjaśniła błyskawicznie. — Poza tym, nasza trupa chciałaby jakoś dołożyć się do waszej małej rewolucji. — Gdy to powiedziała, do komory weszli pozostali cyrkowcy z trupy Wielkiego Cyrku Omashu, w swoich cudacznych, kolorowych strojach, z pudłami zapasów i czegoś, co podejrzanie przypominało elektryczne rękawice Równościowców. — Mamy parę prezentów, które chyba wam się spodobają.

— Podziwiam entuzjazm, ale wciąż jest nas za mało — zauważył Mako, jednak wyraźnie pobladł, gdy usłyszał znajomy głos:

— Mamy tu więcej zasobów, niż wam się wydaję. — Shila wykuśtykała przed szereg i natychmiast utknęła w uścisku zasmarkanego ze szczęścia Bolina.

— SHILA! TY ŻYJESZ! — wrzeszczał jej do ucha mag ziemi, na co ona przewróciła oczami i z wyraźnym bólem poklepała go po głowie.

— Właściwie to teraz wolałabym chyba nie żyć — burknęła. Bolin chyba zrozumiał, co sugeruje, bo wypuścił ją, rzucił ciche ,,jasne, wybacz" i zaciągnął ją na wolne krzesło, obok generała Iroh.

— Co sugerujesz? — podpytał generał Zjednoczonych Sił.

— Nie jesteśmy jedynymi, którym nie w smak jest ta cała rewolucja Amona.

— Nie — przerwał jej stanowczo Mako. — Nie będziemy prosić ich o pomoc.

— A masz lepszy pomysł? — prychnęła na niego Shila.

— Chwileczkę — wtrąciła się Korra. — O kim my właściwie rozmawiamy?

— O Triadach. — Wyjaśniła Shila. Na te słowa Nakoa zakrztusił się wodą, Korra zaś aż podskoczyła, jakby ją ktoś poparzył.

— I naprawdę myślisz, że kryminaliści będą z nami walczyć o wyzwolenie miasta? — zakpił Mako. Shila ponownie przewróciła oczami.

— Nie, durniu — syknęła na niego. — Wychodząc na Amona z Triadami u boku osiągniemy więcej złego, niż dobrego. Nie chcę, żeby do nas oficjalnie dołączali, ale pomyśl. Agni Kai i Potrójna Groźba mają ludzi i zasoby, żeby zaprowadzić chaos na ulicach. Rozwalą parę barykad, wysadzą machiny i magazyny Równościowców, ale tylko na swoich terytoriach. Równościowcy zaczną posyłać tam swe posiłki, a w tym czasie my zyskamy czas na działanie. Oficjalnie nie będziemy mieć z tym nic wspólnego, wyjdzie to na zwykły zbieg okoliczności.

— Dywersja — dopowiedziała Beifong, na co Shila skinęła głową.

— Dokładnie. Kiedy przypłyną posiłki, bo zakładam, że są już w drodze — zerknęła na generała Iroh, który pokiwał głową. — Dostaną Równościowców na talerzu, policja z kolei znajdzie setki nowych powodów, żeby aresztować Błyskawicę i resztę liderów.

— Dwie pieczenie na jednym ogniu — zarechotał Nakoa. — Podoba mi się to.

— Tylko jak chcesz namówić Triady do rozróby? — zapytała Avatar.

— O to bym się nie martwiła — skwitowała ją Shila. — Siedzę w półświatku odkąd zamieszkałam w tym mieście, wciąż należę do Potrójnej Groźby, a skoro teraz rządzi Cień, wciągnięcie go w ten raban to tylko kwestia dotarcia na miejsce i zamienienia paru słów.

— Skoro dywersję mamy już omówioną, przejdźmy do konkretów. — Iroh pochylił się nad mapą miasta. — Zacznijmy od czegoś trudniejszego, musimy uziemić lotnictwo. Bez tego generał Bumi nie wprowadzi reszty floty do zatoki.

— Nadleciały z północy. — Mako wskazał na mapie górny obszar miasta i przesunął dłoń bliżej krawędzi, ku pasmu gór. — Hangar musi być gdzieś w górach.

— A kto unieszkodliwi Amona? — Wszyscy skupili swą uwagę na Korze. — Musimy się go pozbyć.

— To zły pomysł — odpowiedział jej Iroh. — Powinniśmy zaczekać na wsparcie Bumiego.

— Nie będę czekać, aż mnie wytropi! — zbulwersowała się Avatar. — Czas go unieszkodliwić, raz na zawsze.

— Rzucanie się na Amona samotnie, nawet przy dywersji i z unieszkodliwionymi samolotami, to szaleństwo.

— A kto powiedział, że będzie sama? — wtrąciła Shila. — Idę z nią.

— Najpierw zajmij się Triadami — dołączył się Mako, na co Shila westchnęła ciężko.

— Mój dziadek uszanowałby instynkt Avatara...dobrze, niech tak będzie — przyznał wreszcie żołnierz.

— Idę z wami — dorzuciła się Kenna, dotąd nieobecnym wzrokiem gapiąca się w sufit i słuchająca całej tej rozmowy. Chciała coś dodać, ale Iroh błyskawicznie wciął jej się w odpowiedź:

— Odmawiam.

— Możesz sobie odmawiać, i tak pójdę — prychnęła.

— Kenno — Korra chwyciła ją za dłonie. Jej dotyk był delikatny i zadziwiająco kojący. — Akurat tu zgadzam się z generałem.

— Co? — wydukała Kenna. — Ale przecież...nie, a co, jeśli będziesz potrzebować Stanu Ducha?

— I właśnie dlatego nie możesz z nami iść — nalegała Korra. — Jeśli Amon położy na tobie swoje łapska i cię odetnie, kontakt z Avatarami...

— Jasne, rozumiem. — Kenna błyskawicznie wyrwała dłonie i schowała je za plecami. Z zawodem na twarzy spuściła wzrok i wbiła go w swoje brudne pantofle. — Mam siedzieć i czekać, aż wrócicie. Jak sobie Avatar życzy. — Ukłoniła się z przekąsem i bez kolejnych komentarzy powędrowała do jednego z ujść ścieków, skąd mogła obserwować Wyspę Świątynną.

_____________

••Kenna••


Zatoka Yue przypominała bardziej wysypisko śmieci niżeli zadbany kanał, który całe swoje życie oglądała przez okno swojego pokoju — pomiędzy przerzedzonymi kłębami szarego dymu wystawały fragmenty pozatapianych wraków okrętów wojennych, gdzieniegdzie dojrzeć można było złote galiony, błyszczące w bladym blaskujaśniejących na niebie gwiazd niczym ostro zakończone kamienie. Kenna powędrowała wzrokiem wyżej; wieże Świątyni Powietrza upstrzone były czarnymi rozbryzgami sadzy, kilka z nich miało podziurawione dachy. Ukoronowaniem zniszczeń Równościowców był srebrny sterowiec przycumowany do Wieży Wiatrów — najwyższego punktu w całej świątyni — niczym sztandar zatknięty nań w geście szczęśliwego podboju.
Kenna zazgrzytała zębami, gdy światła na wyspie błysnęły, a przenośne reflektory rzuciły żółtawą łunę na symbol Równościowców, zdobiący sterowiec.
To był jej dom.
Jej bezpieczna przystań.
Ostatni na tym świecie bastion zamieszkany przez Nomadów Powietrza.
A oni przejęli go siłą, zniszczyli i z dumą zagarnęli dla siebie, jak kiedyś Naród Ognia z każdą podbitą wioską, każdym bastionem, miastem, wyspą czy posągiem — wszystkim, co podbijało status ich ,,potęgi". ,,Patrzcie i podziwiajcie! Niemagowie zdołali pokonać magów powietrza! Ich tyrania dobiegła końca" — szept Amona wirował jej w głowie i choć przyciskała dłonie do uszu i biła się po głowie, jadowite słowa, których nigdy nie wypowiedział, choć tak doskonale oddawały jego manipulancki jazgot, zapętliły się i dudniły w jej uszach, raz za razem, bez końca, nawet gdy nocne ciemności otuliły Miasto Republiki na dobre i światła pogasły w świątynnych oknach.
Wyziębione ciało Kenny przeszył dreszcz, gdy ciepłe łzy spłynęły po jej zaczerwienionych policzkach. Zignorowała to. ,,A płacz sobie, i tak nie masz nic lepszego do roboty", pomyślała.

— Potrzebujesz towarzystwa?

— Nie powinieneś przypadkiem spać przed waszą ,,wielką misją" zamiast marnować czas na rozmowę z najbardziej bezużytecznym ogniwem? — Nawet nie starała się ukryć sarkazmu, jaki pchał jej się na gardło, a który był w pełni zamierzony. Ku jej niezadowoleniu, Iroh nie wyczytał z tego jasnego ,,odczep się ode mnie, jestem na ciebie obrażona", zamiast tego przykucnął i już po chwili jego nogi zwisały z krawędzi wylotu kanału tuż obok jej nóg, wiercących się na boki w przerzedzonej mgle unoszącej się ponad wodą. Przewróciła oczami i odsunęła się nieco, ścisnęła kolana, skuliła ramiona, jak gdyby próbowała się przed nim ukryć. Gdy poczuła ciepło i delikatny dotyk jego palców na swoim policzku, odskoczyła niczym poparzona. — Możesz z łaski swojej trzymać ręce przy sobie?

— Wiem, że ci ciężko.

— Och, naprawdę? — zadrwiła. — Proszę, jeszcze mi powiedz, że ,,rozumiesz mój ból"! Albo jeszcze lepiej, ,,obiecujesz, że wszystko się ułoży"! Nie, nie wiesz, jak to jest, gdy twój dom napada zgraja ekstremistów nienawidzących twoich bliskich za to, że ciskają powietrzem! Twoi rodzice i rodzeństwo nie przepadli jak kamień w wodę, a ty nie chodziłeś po ścianach i suficie czekając na JAKIKOLWIEK znak życia! Nie płakałeś dniami i nocami ze świadomością, że twoje młodsze siostry i brat prawdopodobnie są skuci łańcuchami w jakiejś stęchłej dziurze i trzęsą się ze strachu, a ty nie możesz zrobić nic, żeby ich pocieszyć. I przede wszystkim, nie dręczyła cię świadomość, że miałeś szansę ich uratować, ale zawiodłeś, przez co cała nacja magów może po raz drugi w historii zostać uznana za wymarłą! Proszę, napatrz się do woli! — Wskazała samą siebie. — Oto dziedzictwo Nomadów Powietrza! Jeśli Amon położył na nich swoje łapy, jestem...— przerwała; z gardła Kenny wyrwał się żałosny rechot, gdy w jej głowie zamigała iskierka ironii. — ,,Ostatnim Magiem Powietrza". — Tytuł nadawany niegdyś jej dziadkowi brzmiał w jej ustach równie dziwnie, co żałośnie. ,,Och, ironio. Gorzka, okropna ironio". — Nomadowie Powietrza przewrócą się w grobach, jak to usłyszą. Ich dziedzictwo to największa porażka, jaka kiedykolwiek urodziła się z darem tkania powietrza — Ciche westchnienie wyrwało się z jej gardła, dreszcze ogarnęły całe ciało. Skuliła się, wcisnęła twarz w kolana; włosy zakryły ją z każdej strony niczym ochronna bariera. Miała ochotę ścisnąć się w kłębek tak ciasny — tak maleńki — że równie dobrze mógłby być niewidzialny. Iroh nie odpowiedział; siedział cicho i nieruchomo, choć wiedziała, że na nią patrzy — dyskomfort, jaki wiąże się z byciem obserwowanym nie odstępował jej na krok.

— Dogadalibyście się — powiedział. Nie otrzymał odpowiedzi, toteż kontynuował, wyraźnie licząc, że jednak go słucha: — ty i mój dziadek. Kiedy byłem mały i opowiadał mi o swoich losach po wygnaniu...ilekroć mówił o sobie, jego głos się zmieniał. Jakby samo wspominanie o sobie z nastoletnich lat wywoływało w nim rozczarowanie. Jakby wciąż nie potrafił pogodzić się z tym, jak bardzo gardził sobą w pierwszych dniach, miesiącach, nawet latach wygnania. Jak potem obwiniał wszystkich innych za swój los, jak wyżywał się na tych, którzy próbowali przebić się przez tę pogardę i do niego dotrzeć...ale zawsze kończył z uśmiechem na ustach. Każdą z nich, bez wyjątku. Jego życie było pełne wzlotów i upadków, szczerych radości i gorzkich żali, chwil, które wolałby zapomnieć i tych, których nie oddałby Matce Twarzy nawet gdyby była to dla niego jedyna opcja ratunku. — Kenna zerknęła na niego spode łba i firany bladych pasm. — Te dni i noce, jakie teraz przeżywasz, żal i gniew, które cię wypełniają...może teraz tego nie widzisz, ale daleko ci do porażki, a tym bardziej do pomyłki. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś.

— A skąd niby możesz to...

— Wiem to — przerwał jej stanowczym, lecz spokojnym tonem. Jedna z dłoni Kenny ugrzęzła w uścisku obu dłoni generała. Były zadziwiająco ciepłe a skóra miękka i przyjemna w dotyku. — Zawsze tak jest, jak się zaangażujesz. Jeszcze nie widziałem ani nie słyszałem o sytuacji, w której było inaczej. Z magią czy bez niej, podnosiłaś się na nogi i gwarantuję ci, że tym razem też sobie poradzisz.

— A jeśli nie?

— To własnoręcznie cię podniesiemy, a jeśli będzie trzeba, nawet poniesiemy, póki nie poczujesz, że dasz radę stanąć o własnych siłach. — Kąciki ust Kenny uniosły się nieco, gdy zaszczycił ją delikatnym uśmiechem.

— Mówisz, jakbym była twoim towarzyszem broni.

— Zawodowe przyzwyczajenie — wyjaśnił. — Choć przyznam, że służenie z tobą pod jednym sztandarem byłoby...interesujące.

— Nie drwij ze mnie, tylko byś się o mnie potykał.

— Nie byłbym tego taki pewien — zaprotestował.

— A ja owszem! — zaśmiała się. — Na co ci niemagiczne chuchro?

— Czy to przypadkiem nie ty masz za wuja generała niemaga, na dodatek niezdarę i kawalarza? — Choć bardzo chciała zaprzeczyć, skinęła leniwie głową. — Jeśli mnie pamięć nie myli, Bumi zadbał o to, żebyś przeszła standardowe wojskowe szkolenie. Umiesz bić, kopać, gryźć jeśli zajdzie taka potrzeba, nic tylko wsadzić cię w mundur i posyłać do batalionu. Masz w sobie więcej wartości, niż niejeden kadet, a z twoją więzią z Avatar — urwał nagle wpół zdania, jakby uznał, że nieco się zagalopował. Odchrząknął i lekko rozmasował obolałą wciąż rękę. — Dałabyś sobie radę.

— Skłamałabym mówiąc, że nigdy o tym nie myślałam...może nie konkretnie o wstąpieniu do Zjednoczonych Sił, ale o zajęciu się czymś innym, z daleka od — Odszukała wzrokiem Wieżę Wiatrów.

— Od Świątyni — dokończył, na co Kenna przytaknęła. — Kiedy dołączyłem do Zjednoczonych Sił też czułem się dziwnie. Nigdy wcześniej nie opuszczałem Narodu Ognia, a tu nagle miałem wsiąść na okręt wojenny i wypłynąć w nieznane na Duchy wiedzą jak długo, nie wiedząc, kiedy znów stanę w progu sali tronowej i uchylę czoła przed Władcą Ognia czy zobaczę matkę...ale dałem sobie radę. Dni zmieniały się w miesiące, potem lata, a ja przywykłem do myśli, że mogę być kimś więcej, niż następcą tronu Narodu Ognia. Skoro ja to zaakceptowałem, to kto mówi, że ty nie możesz? Już i tak jesteś kimś więcej, niż córką ostatniego mistrza magii powietrza, chyba najwyższy czas, żeby to zaakceptować, nie sądzisz? — Ciche westchnięcie Kenny zlało się z głośnym ziewnięciem, jakie wyrwało się z gardła Iroh. Zlustrowała go uważnie wzrokiem; Im dłużej siedział obok niej, tym częściej powieki opadały mu na lekko przekrwione, podkreślone bladym podkrążeniem oczy. Był zmęczony, choć najwyraźniej próbował udawać, że wcale tak nie jest.

— Powinieneś trochę odpocząć.

— Poradzę sobie. — Ziewnął jeszcze głośniej i przymknął oczy. Głowa zaczęła opadać mu na lewą stronę. — Nie pierwszy raz stoję na nocnej warcie.

— A ileż to razy stałeś na nocnej warcie po rozgromieniu twojej floty przez miny i kilkugodzinnym składaniu do kupy przez prowizorycznego medyka polowego? — Ciężar głowy generała opadł na ramię Kenny, głębokie chrapnięcie zadudniło w jej uchu. Pierwszym instynktem Kenny było sięgnięcie doń ręką z zamiarem zrzucenia go z siebie. Nie bardzo wiedziała, dlaczego zamiast tego delikatnie odgarnęła włosy z jego twarzy. Kąciki ust dziewczyny powędrowały ku górze, jej szare oczy bacznie przyglądały się pierwszym zmarszczkom w kącikach jego oczu, ostrym rysom twarzy, wreszcie zadrapaniu, po którym czule przeciągnęła kciukiem. ,,Co ja wyrabiam", skarciła siebie w myślach. Z braku innych możliwości poprawiła się na swoim miejscu, ostrożnie sięgnęła po sprany wełniany koc. Z trudem, ale i należytym uporem, zarzuciła go na wolne ramię, potem zaś na niego, choć z jedną wolną ręką było to dość trudne. Nie przeszkadzało jej, że śpiący wciąż trzyma drugą w uścisku — właściwie to była mu za to wdzięczna. W ostatecznym rozrachunku chyba właśnie tego potrzebowała — mieć kogoś obok siebie...tak po prostu.
I po raz pierwszy od ataku Kenna pozwoliła sobie odpocząć.





____________________________
Wiecie co, ja od początku tego opowiadania miałam w planach sparowanie Kenny z Korrą - tak, tajemnica się wydała, taki był mój kierunek...ale teraz, jak właściwie przejrzałam, co ma się dziać i jaki charakter ostatecznie nabrały jej interakcje z postaciami takimi, jak Mako czy Iroh, to poważnie zaczynam zastanawiać się nad tym, czy w razie potencjalnej kontynuacji tego opowiadania nie zdecydować się na zmianę tego planu. Cóż, poczekamy, zobaczymy.
DWA rozdziały do końca. DWA. Jak dojdziemy do końca, pogadamy sobie o "losie" tej historii, bo w sumie jest o czym gadać. Do tego czasu, życzę miłego dnia/wieczoru, potencjalnie Wesołych i Spokojnych Świąt, widzimy się na ulicach Miasta Republiki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro