06⚡️macie prawo zachować milczenie
••Kenna••
Minęły cztery dni, odkąd rodzina Radnego powróciła na Wyspę Świątynną, przylegającą do Miasta Republiki. W tym czasie najmłodsze potomstwo Tenzina zdążyło powrócić do treningów, zaś Kenna na powrót wsadziła nos w zwoje. I choć nie mogła ona narzekać na brak wygód, ładnych widoków, przyjemnej pogody czy różnych przywilejów, Kenna uważała pobyt w stolicy Zjednoczonej Republiki za nudny. Codzienna rutyna, polegająca na wstaniu z łóżka, umyciu się, ubraniu, uczesaniu, zjedzeniu śniadania i obijaniu się przez resztę dnia, stała się niezwykle nurząca, szczególnie po przygodzie ze słoniem morskim. Ile można robić to samo? Brakowało jej mocy. Podmuchu powietrza pomiędzy palcami. Mrowienia towarzyszącego tkaniu. Była dzieckiem, kiedy to straciła. W zasadzie to nie powinna już tego pamiętać, a jednak gdy patrzyła na swoje rodzeństwo — na ćwiczenia jakie wykonują na polecenie ojca — czuła się tak, jakby była tam z nimi. Jakby robiła to, co oni. To pomagało — utrzymywanie kontaktu z żywiołem.
Ten dzień rozpoczął się tak, jak wszystkie inne. Kenna wstała jako pierwsza, od razu zajmując jedną z pięciu łazienek. Po niej zawsze wstawała Jinora, dołączająca do niej. Meelo, mama i tata budzili się jako kolejni. Z Ikki było najtrudniej. Dzień w dzień Meelo i Jinora walczyli z nią, próbując zwlec siostrę z łóżka. Koniec końców wyrzucali ją przez okno za pomocą magii powietrza.
Pół dnia spacerowała po ogrodzie, w którym poza roślinkami i starożytnymi ściankami do ćwiczeń niewiele znalazła. Obserwowała młodsze rodzeństwo — poza Meelo — bawiące się na kamiennym dziedzińcu. Czytała zwoje, które znała już na pamięć. Krótko mówiąc, nudziła się. Potwornie się nudziła.
— KENNA KENNA KENNA KENNA! — Kenna nie musiała unosić wzroku znad zwoju by dowiedzieć się kim była wydzierająca się osóbka. Tylko jedna osoba w ich rodzinie opanowała umiejętność tak głośnego wrzeszczenia, i nie, nie był nią Tenzin. Jinora zeskoczyła z utkanej z powietrza kuli, poprawiła rozwiane na cztery strony świata włosy i skupiła całą swą uwagę na Ikki, skaczącej teraz przed Kenną. Dziewczyna poprawiła włosy, rozwiane przez chłodny podmuch autorstwa małej Ikki.
— Witaj, Ikki — mruknęła beznamiętnie, wodząc wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu.
— Keeeena, nie uwierzysz! — krzyknęła jeszcze głośniej, wprost do ucha starszej siostry. Dziewczyna odłożyła zwój na bok, poprawiła pomarańczową tunikę i zarzuciła nogę na nogę. — Tu są bizony!
— Wielkie odkrycie, siostrzyczko — prychnęła Jinora, siadając obok Kenny. Ikki w odwecie pokazała jej język. — Tu od zawsze były bizony. Niewiele, ale jednak.
— Nie, nowe bizony! Przywieźli je na okręcie! — Kenna i Jinora wymieniły spojrzenia. Meelo, jak to Meelo, nie przejął się tym zbytnio. Wsadził palec do nosa i ganiał latającego po ogrodzie motyla. Dziewczynka z dwoma koczkami chwyciła najstarszą z sióstr za rękę i popędziła z powrotem w stronę portu. Kenna zdążyła pochwycić zwój, powiewający teraz na wietrze. Jak każdy z nomadów powietrza biegła szybciej, stawiała lżejsze kroki. Kenna magiem nie była, dlatego nadążanie za młodszą z siostrzyczek było nie lada wyzwaniem. Kilka razy zaplątały jej się nogi, głównie na zakrętach.
— Ikki, zwolnij trochę! — zawołała, kiedy dotarły do marmurowych schodków. Uwolniwszy swą dłoń zatrzymała się, puszczając rodzeństwo przodem. Meelo, pędzący na końcu, zatrzymał się, poprawił czerwoną narzutkę i uniósł w górę pięści, krzycząc:
— Bizony!
— TATO! — Głos Ikki zdarł z twarzy Tenzina błogi spokój. Radny pokręcił głową i pomasował skronie, zwracając się twarzą ku dzieciom. Ikki zatrzymała się gwałtownie, Meelo — który wznowił bieg w dół schodów — nie wyhamował i wpadł prosto na nią. — Złaź ze mnie, Meelo!
— Pokonałem cię! — Chłopiec pociągnął siostrę za włosy i usiadł na niej. Zaczęła się walka. Jinora ominęła ich zwinnie i stanęła koło ojca, witając się z nim uprzejmie. — O, cześć tato — dodał, na chwilę przerywając szarpaninę i skupiając się tacie.
— Meelo, zejdź z siostry i daj jej spokój — westchnął ciężko Tenzin. Podniósł wzrok znad dzieci i skupił się na Kennie, powoli pokonującej kolejne stopnie. Na widok ojca zatrzymała się na ostatnim z nich i uniosła nieco prawy kącik ust. — Ikki, na wszystkie duchy tego świata, miałaś poczekać aż zabierzemy je do legowisk.
— Ale tato, ja nie lubię czekać! Czekanie jest potwornie nudne! — jęknęła Ikki, po czym zrzuciła Meelo z pleców i usiadła na pomoście. — Możemy je zobaczyć? Możemy, możemy, możemy? Prooooooszę! — zawołała, trzęsąc bratem. Radny skinął głową, przystając na prośbę dziewczynki. Dzieci, a przynajmniej te najmłodsze, wbiegły na pokład metalowego okrętu wojsk Zjednoczonej Republiki, piszcząc ze szczęścia. Kenna uśmiechnęła się do ojca, i pokręciwszy głową weszła za Jinorą na pokład. Cała piątka zaprowadzona została pod pokład. Kajuta, w której umieszczono latające bizony po otwarciu klatek kłusowniczych, była...no, zrujnowana. Delikatnie mówiąc. Po pokoju latały białe piórka którymi powypychano poduszki, a które małe zwierzęta rozgryzły w pierwszej kolejności. Jeden z bizonów siedział w wielkiej metalowej misy pełniącej rolę wanny. Inny latał po pokoju z kostką mydła przyklejoną do języka. Kolejny z nich siedział przed drzwiami i gapił się na każdą wchodzącą do środka osobę.
— Nie krzyczcie — poprosił jeden z żołnierzy, po cichu zamykając za nimi drzwi. — Wciąż są trochę przestraszone.
— Jakie one śliczne. — Jinora wyciągnęła rękę w stronę siedzącego na podłodze bizona. Maluch kichnął uroczo, podrapał się łapką po nosku i wzniósł się w powietrze, uciekając przed ręką dziewczynki.
— AAAAAA, CUDNE! — Ikki, jak to Ikki, nie mogła się przystosować do zasad. — Prawda, że cudne, prawda? Prawda, tato? No powiedz, że cudne! Powiedz! — Uczepiła się ojca niczym lep muchy. Tenzin poprawił swój płaszcz i zmusił Ikki do stania w bezruchu.
— Tak, Ikki, są cudne. A teraz bądź tak miła i przestań skakać, dobrze? — Mała pokiwała głową, zacisnęła mocno usta. Stała cicho przez chwilę, walcząc ze sobą. Widząc coraz to kwaśniejszą minę córki, Tenzin westchnął głośno, zakrył dłonią twarz i powiedział: — Chcesz coś powiedzieć, Ikki?
— Mogę jednego, mogę? — pisnęła, szarpiąc ojca za rękę. Ach, dzieci. Nie odpuszczają gdy znajdą coś czego bardzo chcą. Jinora kucnęła przy jednym ze zwierzaczków i pstryknęła palcami.
— To bizon wybiera Nomada, nie na odwrót. — Słowa Jinory wywołały u Ikki atak złości. Skrzywiła się, pochyliła do przodu i rzuciła siostrze wściekle zrzędliwe spojrzenie.
— Cicho bądź, ciebie żaden nie wybierze! — Dziewczynki wyglądały tak, jakby miały się zaraz pobić. Tenzin, wyczuwszy rosnące napięcie, wyprowadził Ikki z pokoju. Kenna usiadła na łóżku i pokręciła głową. Ahh te dzieci. Normalnie sama słodycz. Przynajmniej zazwyczaj. Pochyliła się nieco w tył i oparła dłonie na czerwonej pościeli. Zmarszczyła nos gdy coś wilgotnego i ciepłego otarło się o jej prawą dłoń. Kenna wyprostowała się i spojrzała za siebie; jeden z bizonów — którego mordkę, dokładnie na lewym oku — zdobiła brązowa łatka. Maluch siedział do tej pory pod kołdrą, machając bobrowatym ogonkiem. Wychylił łeb spod czerwonego materiału i wlepił w nią duże, szare oczka.
— Hej, zaczepiasz mnie? — zapytała, odgarniając włosy do tyłu. Bizon wyczołgał się spod materiału jeszcze bardziej i ponownie polizał dłoń Kenny, prosząc o głaskanie. — Cześć, maluchu. — Pogłaskała go po głowie. Zwierzę miło małe rożki, tępe na końcach.
— Kenno? — Jinora kucnęła przy łóżku, w ciszy obserwując poczynania małego zwierzaka. Bizon wepchnął łeb pod rękę Kenny, przysunął się bliżej niej i położył się obok, czekając na więcej pieszczoch. Kenna poczuła coś dziwnego. Patrząc na bizona czuła, że ogarnia ją spokój. — Mały bizon wyczuwa kogoś, komu może w pełni zaufać. Chyba wybrał swojego życiowego towarzysza. — Kenna podniosła wzrok. — Tak jak Appa wybrał dziadka, a Oogi tatę. — Bizon ryknął piskliwie, pomachał wszystkimi sześcioma łapami i wskoczył Kennie na kolana. Był znacznie większy niż lemur Meela. Postawił pierwsze cztery łapy na brzuchu Kenny, stanął na dwóch tylnych i zaczął lizać dziewczynę po twarzy. Spojrzała w te duże, radosne oczka; świeciły niczym dwa piękne kamienie. Ich oczy błysnęły jednocześnie. Ni stąd, ni zowąd, Kenna poczuła dziwne przywiązanie do małego zwierzaka. Był naprawdę uroczy, zwłaszcza z tą strzałką na głowie. Pstryknęła małego w nos. Bizon kichnął i podrapał się po czarnym kinolu.
— W sumie, czemu nie? Przyjaciół nigdy za wiele.
— Jak go nazwiesz? — Kenna zdjęła z siebie bizona, wstała i otrzepała swoje ubranie, kątem oka patrząc na młodszego brata, ganiającego za jednym z latających bizonów.
— To ona, Jinoro...Może Zim? — Mały bizon wskoczył na innego malca i zaczął go ciągnąć za ucho. — Chyba powinnyśmy już iść. Załoga musi przenieść te maluchy i wracać do pracy.
Wyciągnąwszy Meela z wanny, Kenna wzięła go na barana i opuściła kajutę razem z siostrą. Klaustrofobicznie wąskie korytarze przyprawiły blondynkę o zawroty głowy wolności.
Nomadzi powietrza preferowali otwarte przestrzenie i duże pokoje. W tak wąskich przejściach Kenna czuła się wielce niekomfortowo.
Kiedy wreszcie dotarły do ostatnich już schodków, Kenna prędko wbiegła na ich szczyt i wciągnęła nosem świeże powietrze. Jak dobrze, pomyślała, przeciągając się leniwie. Zim, drepcząca za Jinorą, walczyła właśnie z ostatnim schodkiem. Nie mogła wciągnąć na górę swego ogona, tyłka i dwóch ostatnich łapek. Ostatecznie odpuściła, cofnęła się, machnęła ogonem i wystrzeliła w powietrze. Tenzin w ciszy obserwował małego bizona zderzającego się z metalowym kominem, robiącego beczkę i lądującego na metalowym pokładzie. Zerknął na córki w pytający sposób. Kenna wzruszyła ramionami, wyciągając ręce w górę by w razie potrzeby złapać latającego bizona. Jinora zakryła usta dłońmi chcąc stłumić śmiech.
Sytuacja uległa zmianie kiedy jeden z mieszkających w świątyni mnichów podbiegł do Tenzina i szepnął mu coś na ucho. Biedny Li Shu: dyszał głośno, trzymając język na zewnątrz jak pies. Mina Radnego uległa zmianie: wyglądał na zmartwionego, potem na wściekłego.
— Oogi! — krzyk Radnego był bardzo głośny i zdecydowanie nieprzyjemny. Mistrz magii powietrza pomaszerował gniewnie w stronę świątyni, nawołując swego bizona coraz głośniej i głośniej.
— Co się stało? — zapytała Kenna, kiedy po zejściu na pomost stanęła koło Li Shu. Mnich pochylił się, zadyszał.
— Avatar jest w Mieście Republiki, panienko.
Czyżby? Kenna westchnęła ciężko i stanęła na krańcu pomostu, w ciszy obserwując złoty budynek areny, znajdujący się na brzegu miasta, po drugiej stronie zatoki. A więc nie posłuchała. Na duchy, wolała nie wiedzieć jakie piekło zgotuje jej Tenzin...
———
••Nakoa••
— Nienawidzę poniedziałków — jęknął Nakoa, przewracając się z boku na bok na swojej pryczy. Korra przewróciła oczami, uderzając pięścią w metalowe kraty celi w której to komendant Beifong zamknęła ich dwie godziny temu.
Nie tak planowali swoją przygodę w Mieście Republiki.
Plan Korry był z pozoru prosty: mieli przedostać się do miasta na pokładzie okrętu, znaleźć transport na Wyspę Świątynną i przekonać Tenzina, że Korra może pobierać nauki także tu. Oczywiście, tak jak to często bywało, i tym razem nic nie poszło po ich myśli. Plan legł w gruzach po zejściu na brzeg, kiedy to Naga wyczuła pieczone mięso. Czemu nie pomyśleli zmianie waluty przed podróżą? Monty Plemienia Wody były tu bezwartościowe. Nakoa, oszczędzający pieniądze przez kilka lat, był teraz równie biedny co bezdomny, którego spotkali w jednym z parków, a który mieszkał w krzakach. Dość smutne.
— Hej, nie narzekaj, mogło być gorzej! — zaśmiała się Avatar. Na jej twarzy zagościł szeroki uśmiech. Nakoa przestał się wiercić, zeskoczył z pryczy i zmierzył Korrę wzrokiem od dołu do góry. Jego oko pulsowało. Znaczyło to tylko jedno: wkurzył się, i to solidnie.
— Niby jak? — prychnął, gestykulując rękoma w dziwny sposób. — Posłuchałem cię i co z tego mam? W ciągu jednego dnia nielegalnie dostałem się do Miasta Republiki, posprzeczałem się z Równościowcami, choć Tenzin wyraźnie radził unikać ich za wszelką cenę, wdałem się w bójkę z Triadą Potrójnej Groźby, rozwaliłem pół dzielnicy, uciekałem przed policją i trafiłem do aresztu! Niby jak mogło być gorzej?
— Zapomniałeś o mandacie za nielegalny połów ryb — wytknęła Korra. Nakoa uniósł palec. Chciał coś dodać...ale ostatecznie z tego zrezygnował. Usiadł na podłodze i zaczął walić głową w ścianę. Ten dzień nie mógł być gorszy.
— Świetnie. Czemu ja się w ogóle na to zgodziłem?
— Bo jesteś moim najlepszym przyjacielem i zawsze wspierasz mnie, bez względu na konsekwencje? — zapytała Korra. Mag wody przerwał walenie głową, spojrzał na nią kątem oka tylko po to by pokazać jej język, po czym powrócił do zmiękczania czaszki. Duchy przodków, chrońcie mnie przed moją głupotą, pomyślał. Avatar zdjęła kożuch, rozłożyła go na podłodze i usiadła na nim, okazjonalnie rozmasowując sztywne nadgarstki. Plecy wciąż bolały po starciu z Triadą Potrójnej Groźby. To miasto było inne niż oczekiwała. Było gorsze. Bardziej zepsute i pełne zbirów.
— Całe szczęście, że nie ma tu Telany. Albo Tenzina. Wolę nie wiedzieć, jakby na to wszystko zareagowali...— przerwał gdy przy kratach pojawiła się komendant Beifong, ubrana w charakterystyczny dla miejscowej policji mundur. Za pomocą klucza otworzyła metalową bramkę i weszła do środka.
— Wstawać — rzuciła od niechcenia, poprawiając szarawe włosy.
— Co się dzieje? Przenosicie nas do więzienia? — zapytał Nakoa. Korra zmrużyła oczy na widok kobiety; zdążyła się już z nią posprzeczać, i to dość solidnie.
— Nie dzisiaj, chłopcze. Wpłacono kaucję. — Nakoa odetchnął głęboko, wychodząc z celi wraz z Avatar. — Mój przyjaciel wyda wasze rzeczy i wypuści zwierzaka. — wskazała ręką korytarz za jej plecami. Korra chciała coś jej powiedzieć, jednak Nakoa postanowił ją uprzedzić. Złapał Avatar za rękę i pociągnął ją korytarzem w stronę wyjścia.
— Oj no weź, zasłużyła sobie na kilka mocnych słów!
— Nie mam zamiaru dostać przez ciebie wyroku, kochanie. Bierzemy nasze rzeczy, zabieramy Nagę, wsiadamy na pierwszy lepszy prom i płyniemy na Wy...Na duchy wszystkich przodków. — jęknął ciemnowłosy, stanął jak wryty. Przy celi, w której trzymano różne zwierzęta, stał nie kto inny jak Tenzin; Radny skrzyżował ręce na piersi, ze zniecierpliwieniem tupał swoim brązowym butem w podłogę. Na widok Korry i Nakoi zmarszczył gniewnie brwi. Chłopak poczuł że dłonie mu się pocą. Pobladł, zrobiło mu się słabo. Czy to już koniec życia Nakoi, maga wody i mistrza bumerangu? Pochylił się w stronę Korry i szepnął do niej na ucho: — To już koniec. Pochowaj mnie w jakimś ładnym miejscu, ale pod kamieniami. Żeby foki mnie nie wykopały. — potem uśmiechnął się i nerwowo pomachał ręką do Radnego. — Cześć, Tenzinie! Zmieniłeś fryzurę? — zapytał, udając wyluzowanego. Tenzin zmarszczył brwi jeszcze bardziej, odbierając chłopakowi resztki szczątkowej pewności siebie. Mag wody skulił ramiona.
— Idź po rzeczy, Nakoa. Ja i Korra musimy porozmawiać. — Tenzin jeszcze nigdy nie brzmiał tak oschle. Owszem, zawsze był sztywny i poważny, ale dzisiaj przechodził samego siebie. Gdyby ktoś rozdawał za coś takiego medale, korytarze w świątyni zdobiłyby liczne ordery.
— A nie możemy pierw zabrać rzeczy a potem pogadać? Może w jakimś miłym miejscu?
— Rzeczy, chłopcze. Już — syknął Radny. Po plecach Korry przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Dopiero teraz pojęła w jak kiepskiej sytuacji się znalazła. Za kontuarem pojawił się jeden z funkcjonariuszy. Co dziwniejsze, nie słyszeli jak wchodził. Kroki zastąpił odgłos toczących się po drewnianych panelach kół.
— Proszę podejść do lady, za chwilę wydam państwu...na Kyoshi i wszystkie smoki świata, Nakoa? Korra? Co wy tu robicie? — zapytał funkcjonariusz, wyglądając zza lady. Nakoa podszedł do kontuaru, oparł łokcie o śliskie drewno i przybił piątkę funkcjonariuszowi, którego dobrze znał.
— Cześć wujku Chanie — przywitał się posępnie. Chan, syn ciotuni Ty Lee i inżyniera Satoru, mimo swojej niepełnosprawności trzymał się wręcz doskonale. Uśmiechnięty, chuderlawy mężczyzna poprawił metalowe karwasze i zaczął grzebać w plastikowych pudełkach w poszukiwaniu przedmiotów należących do młodzieży.
— To wy rozwaliliście pół dzielnicy? — Nakoa poczerwieniał na twarzy. Teraz było mu naprawdę wstyd. Wolał nie wiedzieć, jak na to wszystko zareaguje ciocia Katara. Albo gorzej! Jak zareaguje Zetian? Przypomniawszy sobie twarze siostrzenicy, zrobiło mu się zimno. Bardzo zimno. Święci przodkowie, w jakie bagno się tym razem wpakował...
— Tak właściwie to była Korra, ja ewakuowałem cywili.
— Zdrajca! — syknęła Avatar, słysząc słowa najlepszego przyjaciela. Nakoa pokazał jej język, irytując Tenzina. Niby byli prawie dorośli, ale zachowywali się jak dzieci. Co się dzieje z młodzieżą w tych czasach?
— Jasne...— mruknął Chan, chwilowo zawieszając wzrok na Nakoi. Potem powrócił do pracy, odróżniając pudełko. — Więc tak, mamy jeden woreczek z suszonym mięsem, jeden bukłak z wodą, czterdzieści monet z Południowego Plemienia Wody, jedno siodło leżące w kącie i...bumerang? — zdziwił się funkcjonariusz, wyjmując z pudełka srebrno-niebieski bumerang, na który naniesiono wodne ornamenty oraz symbol Plemion Wody.
— Ostrożnie, to pamiątka! — wrzasnął Nakoa, wyrywając bumerang z rąk Chana. Obejrzał go dokładnie by mieć pewność, że nie został uszkodzony.
Kochał ten bumerang ponad wszystko inne co posiadał. To jedyna pamiątka, jaką miał po ojcu...tym adopcyjnym. Bumerang, którym Sokka ogłuszył kiedyś Człowieka Spalinę. Dziwne. Sokka nie był jego biologicznym ojcem, mimo to chłopak przywiązał się do niego bardziej, niż do prawdziwych rodziców, których to stracił w młodym wieku. I chociaż był magiem wody, nauczył się walczyć mieczem i bumerangiem. Czuł, że tego chciałby Radny Sokka. Tylko tak mógł uczcić jego pamięć.
— Spokojnie, młody. Nie musisz się denerwować. — Głos Chana był spokojny. Funkcjonariusz był bardzo wyrozumiały. Wiedział jak to jest gdy po kochanym rodzicu ma się jedynie jakiś przedmiot: po swojej matce miał jedynie monetę Królestwa Ziemi, zawieszoną na sznurku. Wyciągnął metalowy pęk kluczy i podał je Nakoi. — Trzymaj. Przekręć klucz i zabierajcie stąd tego wielkiego futrzaka. Strasznie brudzi. — Chan wprawił wózek w ruch, przejechał obok Korry i ruszył w stronę Lin Beifong, tupiącą już na niego ze zniecierpliwienia. Chłopak otworzył celę i wypuścił z niej Nagę. Wielki niedźwiedziopies pomknął w stronę swej właścicielki i o mało jej nie przewrócił.
— Dzięki, Chan! — zawołała Avatar, machając energicznie ręką do mężczyzny. Chan kiwnął głową i zniknął za zakrętem, dołączając do Lin.
Tenzin wyprowadził całą trójkę z komisariatu. On i Nakoa wsiedli do czekającego nań satomobilu, Korra pojechała za nimi na grzbiecie Nagi. Kiedy wreszcie trafili do portu, Nakoa i Korra wymienili pełne zachwytu spojrzenia. Oboje stanęli przy barierce i w ciszy podziwiali pomnik Avatara Aanga, dumnie strzegącego stolicy Republiki. Korra westchnęła i oparła głowę na rękach, nie mogąc oderwać wzroku od swego poprzednika. Dokonał czegoś niemożliwego...czy ona także będzie wielka? Czy jest godna miana Avatara?
_________
Jest coś co muszę zaznaczyć już teraz: sezon pierwszy ma 10 odcinków. To dość mało, dlatego nie będę się spieszyć z akcją. Jest kilka wątków i postaci które chciałabym wprowadzić na spokojnie, a bądźmy szczerzy: w dziesięciu rozdziałach tego nie dokonam. Poza tym wydaję mi się, że im więcej rozdziałów, tym lepiej💙
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro