Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXVI. Potwór

W niewielkim gabinecie profesora Slughorna roznosiły się spokojne rozmowy w akompaniamencie brzdęków zastawy stołowej. Piętnaście uczniów wraz z nauczycielem zasiadło do okrągłego stołu, zasłanego suto przepysznymi daniami. Nuria tak jak i podczas pierwszego spotkania Klubu Ślimaka nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Na srebrzystych półmiskach piętrzyły się apetyczne porcje mięs ze lśniących sosem, aromatyczne ryby oraz niezliczone rodzaje warzyw. Ujrzawszy je, coś zawarczało jej w brzuchu, a ślina napłynęła ust. Musiała naprawdę bardzo mocno powstrzymać się, by nie rzucić się na postawione przed nią dania. Z gracją wyuczoną pod okiem cioci Minerwy nałożyła na swój pięknie zdobiony talerz pierwszą porcję.

Gdy tylko skosztowała kurczaka w grzybowym sosie, ogarnęła ją rozkosz tak wielka, że nawet nie usłyszała mówiącego coś do niej Harkina. Siedział po jej lewicy, również pałaszując kolację. Radość lśniła na jego piegowatej twarzy — możliwe, że po prostu z powodu pysznego jedzenia, a może jednak na widok jedzącej z przyjemnością przyjaciółki. Istotnym dla niego było to, aby odżywiała się zdrowo. Wraz z Lily bardzo tego pilnowali od kiedy wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.

Dopiero gdy szturchnął Nurię pod stołem w żebra, ta zwróciła na niego uwagę. Podskoczyła zaskoczona i o mało się zadławiła się właśnie przeżuwaną marchewką w maśle. Łypnęła na przyjaciela oskarżycielsko.

- Uważaj, bo zaraz jeszcze zjesz stół. - szepnął do niej z błyskiem w oku.

Uśmiechnęła się krzywo w odpowiedzi. Kiedy w końcu przełknęła, zdołała mruknąć:

- Uważaj, bo nie zostanie nic dla ciebie.

Na ustach Harkina machinalnie wykwitł uśmiech.

- Może powinniśmy zrobić zawody?

- Żeby wszyscy zobaczyli jakimi żarłocznymi potworami jesteśmy? - błysnęła zębami. - Podziękuję za taką kompromitację.

- Dla ciebie to nic nowego. - wzruszył ramionami.

Pogodny wyraz zniknął z twarzy Dumbledore. Przewróciła oczami i obdarowała przyjaciela karcącym spojrzeniem, podsumowując:

- A ty jak zwykle, niemożliwe pocieszny.

Harkina rozbawiło jej podirytowanie. Jedynie igrał sobie z Nurią i dobrze wiedział, że ona jest tego świadoma. Zdradzało ją to diabelskie wykrzywienie jednego kącika ust. Przypatrywał się tętniącej życiem przyjaciółce: jej zaróżowionym policzkom, lśniącym włosom i roziskrzonym oczom, dochodząc do wniosku, że po jej opłakanym stanie nie ma już śladu. Codzienne treningi dawały widoczne efekty. I choć wiedział, że z początku były one nieprzyjemne dla Nuri, dostrzegł, że po czasie również i jej zaczęły sprawiać przyjemność.

- Cieszę się, że już ci lepiej. - wyznał po chwili, wciąż w nią wpatrzony.

Nuria sięgnęła po kieliszek z kompotem cynamonowo-jabłkowym, mierząc wzrokiem pozostałych uczniów. Zanim puchar dotknął jej ust, powiedziała cicho:

- Wiem.

Nie spojrzała w oczy Harkina. Nie potrafiła. Nie kiedy był tak z niej dumny.

Przyjaciel zdał się udobruchany jej krótką, lecz rzeczową odpowiedzią. Powrócił do jedzenia, co Nurię niespodziewanie bardzo uspokoiło. Nie chciała i nie miała ochoty rozmawiać o jej samopoczuciu.

Zawsze to wszyscy skupiali się na niej. Miała tego dość.

Popijając nieśpiesznie kompot, obserwowała kolejno wszystkich kompanów przy okrągłym stole.

Dirk Cresswell zajmujący miejsce po drugiej stronie Harkina, opowiadał o czymś żywiołowo siedzącej obok Jasmine Dee, której widocznie bardzo nie interesowało co jej kolega z Domu ma jej do przekazania. Wyglądała bardziej, jakby planowała ucieczkę, niżeli go słuchała. Miała na sobie zwiewną, rozkloszowaną sukienkę do połowy łydki, której kolor był taki sam jak złote loki Puchonki. Nuria stwierdziła, że dziewczyna wygląda przepięknie.

Obok niej zasiadła trójka Krukonów, którzy napewno byli starsi od Nuri, ale niestety nie pamiętała dokładnie, w której są klasie. Jeden, ten o ciemnych włosach chyba miał na imię Aldred albo Eldred Worple. Niezbyt kojarzyła. Na ostatnim spotkaniu klubu wypytywał ją o interesujące mugolskie książki. Chciał zapoznać się z tym nowym „fenomenem" - jak to określił. Zauważyła, że Krukon bardzo dużo mówi i wiecznie nieśpieszno mu do zakończenia wypowiedzi. Pozostała dwójka Krukonów przy stole nie miała zatem możliwości na wypowiedzenie choćby słowa, gdyż ten od razu im przerywał.

„Benio Fenwick i Adrian Sprouse", przypomniała sobie Nuria. Pierwszy z nich wiecznie się uśmiechał, a drugi przewracał oczami, myśląc, że nikt tego nie widzi. Oboje wysocy i przystojni, odrobinę ją onieśmielali.

Dalej przy stole siedziała grupa sześciu Ślizgonów, którzy co chwile łypali na każdego wzrokiem znad swoich talerzy. Nurię często zastawiało, co też chodzi im po głowie gdy taksują kogoś pełnym wzgardy wzrokiem. A najbardziej, co sobie myślą gdy wpatrują się w nią — co niestety robili bardzo często. Szczególnie jeden z nich, Regulus Black. Młodszy brat Syriusza, o czym dowiedziała się któregoś dnia od Lily.

Gdy później Nuria zawarła tę informację w kolejnym liście do Alfarda, w odpowiedzi wyjawił jej, że Syriusz i Regulus nie mieli zbyt dobrego kontaktu. Jako powód wskazywał oczywiście wpływ i manipulacje ich okrutnej matki.

Nuria nie zamierzała już więcej współczuć Syriuszowi, ale ta kolejna informacja wstrząsnęła nią niespodziewanie. Pozwoliła sobie tylko na chwilę rozmyślań nad okrucieństwem siostry Alfarda. Później już o tym nie myślała. Nie zamierzała znowu doprowadzić do sytuacji, że zacznie współczuć Syriuszowi.

„Nie zasługiwał na to", zadecydowała.

Profesor Slughorn zagabywał właśnie Snape'a i Lily, która siedziała po prawicy Nuri. Dyskutowali o jakimś eliksirze, co mało ją interesowało. Nie posiadała zbytniego talentu do tego przedmiotu. A na pewno nie takiego jak Lily — ulubienica Profesora Slughorna i jego najlepsza uczennica.

Nuria upiła ostatni łyk z kieliszka i odłożyła go delikatnie. Nie miała ochoty tutaj przebywać. Nie czuła się dzisiaj na siłach, aby paradować w granatowej sukience, pantoflach i rubinowej szmince na ustach, którą umazała ją przed wyjściem Alice. Wolałaby pójść do biblioteki i kolejny raz przesiedzieć parę godzin z Remusem nad górami tomisk. Oczywiście bez wiedzy Lily.

Spojrzała machinalnie na przyjaciółkę. Ubrała dzisiaj luźną różowo-fioletową sukienkę sięgającą kostek. Kiedy wychodziły z dormitorium na spotkanie i Dorcas ją w niej zobaczyła, skrzywiła się na twarzy. Następnie bardzo niedelikatnie zasugerowała, żeby poddać ją działaniu zaklęcia podpalającego. Evans była jednak nieugięta.

Miała w sobie tyle pewności siebie, zauważyła Nuria. Uśmiech wpłynął na jej usta, kiedy przyglądała się głośno rozprawiającej Evans. Właśnie opowiadała się za pomysłem miażdżenia fasoli z korzenia waleriany, zamiast cięcia, podczas przygotowywania Wywaru Żywej Śmierci. Stwierdziła z przekonaniem, że w taki sposób soki uwalniają się efektywniej. Slughorn, którego policzki były już lekko zaróżowione, zarechotał donośnie. Pochwalił uczennice za pomysłowość, ale podkreślił, że nie należy zbytnio szaleć w kwestii eliksirów.

- Sprawdzone metody są najlepsze. - podsumował, prostując się niczym paw.

Uśmiech nie schodził z jego ust, gdy obejrzał się po pozostałych uczniach. W końcu jego wzrok spoczął na Nuri, która zbeształa się za to, że wciąż go obserwowała. Czekała już na nieuchronne zwrócenie uwagi na jej osobę.

Przełknęła gulę w gardle, a jej dłoń machinalnie powędrowała do skóry za jej prawym uchem.

- A teraz moi drodzy. - nauczyciel odezwał się donośnie, chcąc zwrócić uwagę wszystkich obecnych.

Piętnaście par oczu wpatrzyło się w Profesora Slughorna, który niezgrabnie podniósł się z krzesła z kieliszkiem w dłoni.

- Pragnę wznieść toast za waszą wybitną koleżankę, moją drogą uczennicę, Nurię Dumbledore.- rzekł z radością, skupiając uwagę wszystkich na niej. - Dzięki jej staraniom i namowom już w przyszły czwartek na terenie naszej szkoły otworzy się nowa szklarnia! Dyrektor Dumbledore wyjawił mi, że tak wspaniałych udoskonaleń nasza szkoła jeszcze nie widziała. Napawa mnie to absolutną dumą. Cóż za wspaniałe osiągnięcie, Nurio! Wypijmy twoje zdrowie, moja droga! Za Nurię i nową szklarnię!

Wszyscy, choć niektórzy bardzo niechętnie, pochwycili swoje kieliszki i unieśli je w formie toastu, mówiąc jak jeden mąż:

- Za Nurię!

Ślizgoni zdali się oczywiście na tylko ciche pomruki. Natomiast reszta wydawała się nadzwyczajnie podekscytowana.

Wiśniowowłosa z przylepionym do twarzy uśmiechem, starała się wyglądać jak ktoś uprzejmy. Jednakże w jej głowie kotłowała się jedynie myśl, że najchętniej po prostu wyskoczyłaby przez okno. Byle by zniknąć.

Gorąco oblało jej policzki, gdy powiodła szybko wzrokiem po wszystkich. Tyle osób ją obserwowało, tyle czekało na jej potknięcie, tyle podziwiało.

- Czy zechcesz coś dodać, moja droga?

Nuria drgnęła na kolejne słowa profesora, niczym wybudzona z letargu. Nie pozwoliła sobie ani na sekundę odpuścić uśmiechu.

- Może zdradzisz nam odrobinę tajemnicy, na temat wnętrza nowej szklarni? - dopytywał, siadając. - Słyszałem od dyrektora, że wykorzystał wiele twoich sugestii i pomysłów.

Uwaga wszystkich uczniów wciąż spoczywała na niej. Nuri zaschło w gardle, zatem odkaszlnęła krótko.

Oczywiście temat otwarcia szklarni powodował u niej olbrzymią radość, ale w tym momencie nie potrafiła jej odczuć. Odgraniczała ją od niej gruba warstwa stresu, wywołana byciem na świeczniku. I coś jeszcze, czego jeszcze nie była w stanie nazwać.

- To prawda, że podałam dyrektorowi bardzo dużo moich projektów. - powiedziała po chwili, która dla niej zdawała się trwać wieki.

Uśmiech nie schodził z jej twarzy i nawet udało się jej wykrzesać zakopane gdzieś głęboko w niej podekscytowanie. A przynajmniej jego namiastkę. Po chwili wyglądała już jak pewna siebie osoba, ale jednocześnie czuła się, jak gdyby to nie ona panowała nad własnym ciałem. Zupełnie jakby była kolejną parą oczu, która obserwowała jej każdy ruch.

- Kierowałam się moją własną wiedzą oraz wieloma informacjami z książek na temat upodobań różnych gatunków magicznych zwierząt. Szklarnia ma spełniać wszystkie potrzebne warunki dla poprawienia samopoczucia magicznych zwierząt w Hogwarcie. - spojrzała z pewnością po obecnych. - To bardzo istotne, aby czuły się bezpieczne i zaopiekowane.

- Niesamowite. - przyznał z dumą Slughorn. - Po prostu wspaniałe jak to wszystko rozplanowałaś i dopięłaś swego, Panno Dumbledore!

- Dziękuje, Panie Profesorze.

Ponowny szeroki uśmiech. Ponowne ciekawskie spojrzenia. Ponowne zachwyty i pochwały. Oceny i nagany. Podziękowania i sztuczna uprzejmość.

Dopiero gdy wróciła do swojego dormitorium i wypiła wieczorną dawkę eliksiru wzmacniającego, zakopując się pod ciepłą kołdrą, pozwoliła sobie poczuć ogarniającą ją od tygodni obojętność.

Nuria objęła się ramionami, kurczowo kuląc się we własnym łóżku. Było jej tak zimno.

Syriusza rozpierała duma i ogromne zadowolenie od kiedy jego przyjaciele sprzymierzyli się z nim i uwierzyli, że Nuria Dumbledore wcale nie jest taka niewinna, na jaką wygląda. Poniekąd czuł, że z nią wygrał. Z jej próbami omamienia wszystkich na około.

Wraz z Jamesem i Peterem od pamiętnego wieczoru gdy odkryli, że nie widać jej na Mapie Huncwotów, obserwowali każdy jej krok. W dosłownym tego znaczeniu. Na ich szczęście zdawała się tego nie zauważać. Oczywiście Remus nadal o niczym nie wiedział. Dopiero co wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego i wciąż dochodził do siebie.

Podążając wszędzie za Nurią odkryli, że to właśnie z Lunatykiem spędziła prawie cały weekend. Przesiadywali w bibliotece, w najdalszym kącie na dwóch skórzanych fotelach uszakach. Syriusz pierwszy raz od bardzo długiego czasu przekroczył próg tego pomieszczenia. Chyba ostatnio był w bibliotece na trzecim roku, gdy wykręcili żart Pani Pince. Zaczarowali wtedy wszystkie książki, tak aby po ich otwarciu, na głos czytały swoją zawartość. Szkolna bibliotekarka, dla której najważniejsza była cisza, cała czerwona wybiegła w popłochu z biblioteki, wprost do gabinetu dyrektora. Jak zawsze skończyło się to szlabanem dla Huncwotów. Na którym skrzętnie posprzątali całą bibliotekę.

Od tamtej pory Syriusz nie mógł patrzeć na tę męczeńską skarbnicę wiedzy.

Z czwórki Huncwotów tylko Remus zdawał się niezrażony do terenu biblioteki. Spędzał w niej większość wolnego czasu. Co w oczywisty sposób wspomagało ich grupowe kawały, ponieważ nikt tak jak on nie posiadł różnorodnej, przydatnej im wiedzy. Rogacz i Łapa byli pomysłodawcami, Peter wykonawcą od brudnej roboty, a Lunatyk mózgiem Huncwotów.

Dlaczego więc był na tyle głupi, aby nie zauważać sztucznej fasady Nuri Dumbledore?

Syriusz przez cały weekend, przykryty Peleryną Niewidką Jamesa, obserwował siedzących w milczeniu i czytających Remusa oraz Nurię. Co jakiś czas dziewczyna rzucała jego przyjacielowi ukradkowe spojrzenia, czerwieniąc się przy tym jak piwonia.

Robiło mu się niedobrze na ten widok.

W trakcie swoich kilkudniowej obserwacji zdołał zauważyć, że tylko przy Remusie Wiśniowowłosa wykazuje jakieś większe emocje. Na zajęciach pozostawała milcząca, a czasami wręcz nieobecna. Rzadziej zgłaszała się do odpowiedzi. Podczas lekcji w sali nie patrzyła już za okno z tą kipiącą potrzebą pobiegnięcia wzdłuż szkolnych błoni, którą Syriusz widział w niej na początku tego roku. Nie uśmiechała się też tak jak wcześniej. Robiła to jakby bez przekonania, jakby zmuszając się do tego. Ożywiała się jedynie na Opiece nad Magicznymi Stworzeniami. Wtedy ten zaobserwowany przez niego tygodnie temu błysk w jej oku przybierał na sile. Ale nadal nie był tak widoczny jak wcześniej.

Dla Syriusza zdało się to podejrzane. Gdy w poniedziałkowe popołudnie siedział w Pokoju Wspólnym, gdzie w przeciwległym kącie przebywała Nuria, podzielił się niniejszym odkryciem z Jamesem i Petrem. Oboje przybrali zaskoczone miny.

- Moim zdaniem zachowuje się tak jak zwykle. - odparł wtedy Glizdogon i wpakował sobie kwacha do buzi.

James wzruszył jedynie ramionami, podzielając opinie Petera. Syriusz zaczął się w tamtym momencie zastawiać, czy aby nie wyobraża sobie czegoś, czego w rzeczywistości nie ma. Po raz pierwszy iskra zwątpienia zalśniła w jego umyśle.

Przyglądając się czubkowi głowy Nuri wystającej znad oparcia fotela, wrzące uczucie przepełniło jego ciało. Była taka odpychająca, taka sztuczna, taka... zagrażającą jego przyjacielowi. Taka dziwna.

Obraz zapłakanej dziewczyny, pochylonej nad śpiącym i cierpiącym Remusem przewinął się w jego głowie, niczym natrętna mantra. Wspomnienie pustych, rozrzuconych wokół niej butelek po jakimś eliksirze, wywołał w nim ponowne podejrzenia. Była to kolejna sprawa, którą musiał zgłębić. Co też zażywała w tak ogromnej ilości? Czy była chora? Na co? Czy to zagrażało mu i jego przyjaciołom?

W ramach kilkudniowej obserwacji Łapa dowiedział się wraz z Jamesem i Peterem, że Nuria co wieczór chodzi do Skrzydła Szpitalnego. Pani Pomfrey przekazywała jej dwie buteleczki z niebieskim płynem. Niestety nikt z ich trójki nie miał pojęcia, co to mógł być za eliksir.

James zasugerował wczoraj, aby włamać się do gabinetu szkolnej pielęgniarki i odszukać teczkę Nuri. Wtedy dowiedzieliby się, co za medykamenty przyjmuje, a to dałoby im odpowiedzieć na pytanie co też jej dolega. Syriuszowi bardzo spodobał się ten pomysł.

Dzisiaj wieczorem wraz z Rogaczem mieli dowiedzieć się co ukrywa Nuria.

Gdy cała szkoła spoczęła we śnie, dwójka Gryfonów przysłonięta Peleryną Niewidką skradała się ciemnym korytarzem. James oświetlał ich zaczarowaną mapę światłem z różdżki, sprawdzając, czy aby nikt nie stoi im na drodze.

- Czysto. - powiedział zwykłym tonem, nie musząc już szeptać.

Zdjął z siebie i Łapy pelerynę. Przewiesił ją sobie przez ramie i posłał przyjacielowi huncwocki uśmiech. On odpowiedział mu tym samym.

Kiedy dotarli do drzwi Skrzydła Szpitalnego w wyćwiczonym geście popchnęli wrota tak, by nie zaskrzypiały i wślizgnęli się do środka. Żadne łóżko nie było zajęte przez pacjenta, zatem mogli spokojnie przejść wzdłuż pomieszczenia. Jak pokazywała Mapa, Pani Pomfrey spoczywała w swoich prywatnych pokojach, które przylegały do jej gabinetu. Wejście do niego znajdowało się po drugiej stronie SS.

Przeszli przez skąpaną w ciemności główną izbę chorych. Często zakradali się tutaj gdy Remus dochodził do siebie po pełni. Teraz ich drogi przyjaciel spał w spokoju w ich dormitorium. Żyjąc w błogiej nieświadomości, że jego nowa przyjaciółka się w nim podkochuje i zna jego największą tajemnicę. Syriusz zacisnął szczękę na samą myśli o fałszywości Wiśni.

James z dużą starannością otworzył drzwi gabinetu pielęgniarki tak aby nie wydały z siebie najmniejszego skrzypnięcia. We dwójkę weszli po chwili do jeszcze bardziej zaciemnionego pokoju. Srebrna poświata księżyca wlewała się tylko przez pojedyncze okno. Gabinet przepełniony był przeróżnej wielkości i kształtu butelkami. Pod jedną ze ścian znajdowało się stanowisku do ważenia medycznych eliksirów. Po drugiej zaś stronie ustawiono wiele słoi z jakimiś obrzydliwymi kiszkami oraz ludzki szkielet, na widok którego Rogacz podskoczył. Na końcu pokoju stało długie biurko.

Pachniało tu ziołami i chorobą. Ten zapach bardzo gryzł Syriusza w nos. Z całych sił starał się nie kichnąć.

Potter sprawdził na Mapie czy imię pielęgniarki nadal pozostaje nieruchome. Wtedy szepnął do Syriusza, że trzeba brać się do roboty.

Ciche przeszukiwanie szafek i półek gabinetu zajęło im odrobinę więcej czasu, niżeli się spodziewali. Na początku przetrząsnęli całe biurko, na którym spoczywało wiele otwartych książek z jakimiś szkicami ludzkich głów i mózgów. Pomiędzy nimi walało się pełno notatek z jakimiś bazgrołami, których nie mogli za żadne skarby rozszyfrować. Pani Pomfrey nie miała zbytnio dbałego pisma.

W końcu Łapa natrafił na kredens z wysuwanymi półkami. Jego zawartość składała się z papierowych teczek podpisanych według lat szkolnych. Odszukał ten z napisem 1975/76 i szepnął do Jamesa, aby podszedł. Rozochocony pojawił się przy jego boku w mniej niż sekundę.

Otworzyli teczkę, natrafiając spojrzeniami na wielostronicowe tabele z wypisanymi dokładnymi datami, godzinami przyjęcia oraz imionami i nazwiskami pacjentów. Jedna z rubryk dotyczyła przypisanych lekarstw oraz użytych zaklęć. To właśnie ona była potrzebna dwóm Huncwotom.

Studiowali stronę za stroną. Na wielu z nich powtarzały się dwa nazwiska: Lupin oraz Dumbledore. Przy Remusie wypisywano medykamenty na poprawę jego odporności, zrośnięcie się ran i kości oraz nastawienie kończyn. Jego dane pojawiały się statystycznie w dniach bliskich comiesięcznej pełni. Zawsze z dopiskiem „profilaktyka" w kolumnie „przebieg leczenia".

Syriusz uniósł brwi na to lekceważące i tajemnicze nazewnictwo likantropii jego przyjaciela.

Nazwisko Dumbledore zauważyli wypisane po raz pierwszy dziewiątego września. Zaskakująco również określone mianem profilaktyki. W rubryce z informacjami o przypisanych medykamentach widniał odręczny napis:


1 Eliksir Wzmacniający

Porcja nieodebrana


Dopisek wyglądał niedbale, ale łatwo dało się poznać szybkie bazgroły Pani Pomfrey. Głównie bazując na wcześniej widzianych przez Huncwotów notatkach.

Kolejno dane Dumbledore pojawiły się dziesiątego września. Tym razem z opisem dotyczącym omdlenia pacjentki i osłabieniem organizmu.

- Wtedy Nuria zemdlała przed Wielką Salą. - wyszeptał James z niespodziewanym napięciem. - Lunio ją złapał gdy upadała.

Syriusz pamiętał ten dzień. Wtedy szkołę obiegła informacja, że Wiśnia zajęła drugie miejsce w szkolnym rankingu najładniejszych lasek. Musiał powstrzymać się od głośnego prychnięcia.

„Idiotyzm", stwierdził.

Nie myślał nad tym długo, gdyż przeczytał napis widniejący w rubryczce tabeli.


1 eliksir wzmacniający

1 wywar wzmacniający

1 eliksir dodający wigoru

1 eliksir spokoju


Wertując następne stronice Huncwoci zauważyli, że od dziesiątego września nazwisko Dumbledore pojawia się regularnie z dopiskiem dwóch dawek eliksiru wzmacniającego i tajemniczym opisem „Profilaktyka", które również zawsze widniało przy nazwisku Lupin. Jednakże za każdym razem przypisane Nuri medykamenty były przekreślone z odręcznym dopiskiem o niedobranych porcjach.

- Co to oznacza? - wyszeptał James z wyczuwalnym niezrozumieniem.

Syriusz miał poważny mętlik w głowie przyglądając się przeraźliwej częstotliwości, z jaką imię Nuri pojawiało się na zapisanych stronach. Sam nie wiedział, czego oczekiwał, ale z pewnością nie odkrycia tego, że od praktycznie samych początków roku szkolnego Wiśnia potrzebowała codziennych dawek eliksirów wzmacniających.

Zakuło go niebotycznie mocno w piersi, choć sam nie zdawał sobie sprawy dlaczego.

- Myślę... - zaczął Łapa niespodziewanie drżącym głosem. Zmarszczył brwi przywołując, się do porządku. - Myślę, że miała codziennie przyswajać dwie dawki eliksirów wzmacniających, by wyleczyć się z czegoś.

- Ale nie przyjmowała leków.

Syriusz przytaknął na te słowa. Wydało mu się, jakby jego mięśnie od wieków pozostawały zaciśnięte, a każdy ruch przysparzał mu ogrom bólu i wysiłku. Jego spojrzenie przebiegało po kolejnych stronach, na których widniały te same grube, czarne przekreślenia. Cała ta czerń go dobijała.

- Musiała cierpieć. - wyszeptał przy jego ramieniu Rogacz. W jego oczach zamajaczyło poczucie winy. - A ja dawałem jej taki wycisk na tych głupich lekcjach latania.

- Nie wiemy, na co jest chora i czy to coś poważnego. - podsumował, próbując uspokoić Pottera. - Nie zapominaj o tym, że wie o Remusie. Powiedziała o tym Darcy'emu. Nie będziemy jej współczuć.

James nic nie powiedział. Jedynie ze zmizerniałą i zmęczoną miną, przewrócił kolejną stronę teczki. Na widok daty Nocy Duchów wstrzymał oddech. W jednej z kolumn tabeli zapisano:


U pacjentki wystąpiła reakcja alergiczna na jeden ze składników Eliksiru Niewidzialności (profilina w pestkach dyni). Ze względu na długi stan wyczerpania i niedowierzania, pacjentka doznała wyostrzonej reakcji alergicznej: kaszel, łzawienie, obrzęk krtani, wysypka, opuchnięcie warg, wstrząs anafilaktyczny. Ze względu na podany Eliksir Niewidzialności ciało pacjentki z czasem stawało się przezroczyste, zatem diagnoza i badanie pacjentki trwało pod presją czasu. W przygotowaniu eliksirów oraz opiece nad pacjentką wzięło udział trzech dorosłych uprawnionych czarodziei: Pielęgniarka Szkolna Poppy Pomfrey, Zastępca Dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie Minerwa McGonagall, Dyrektor szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie Albus Dumbledore. Pacjentka została przeniesiona do Skrzydła Szpitalnego za pomocą bezróżdżkowego zaklęcia somnambulika rzuconego przez dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwarcie Albusa Dumbledora. Podczas leczenia na pacjentce zastosowano bezróżdżkowe zaklęcia wspomagające oddychanie pacjentki. Profesor McGonagall przygotowała eliksiry na zniwelowanie opuchlizny.

Pacjentce podano dalej wymienione medykamenty i eliksiry.

Pacjentka wybudziła się 01.11.1975 r. o godzinie 7:17 rano. Przejęto osoby odwiedzające.


W kolejnej rubryce tabeli wypisano pokaźną listę medykamentów, na której widok Syriuszowi zakręciło się w głowie. James wydał z siebie przeciągłe westchnienie i złapał się drugą ręką drewnianego sekretarzyka.

Syriusz odebrał od niego teczkę z danymi pacjentów i przewrócił stronice. Z datą pierwszy listopada jako pierwszą zapisano Nurię Dumbledore. Począł czytać kolumnę zatytułowaną „przebieg leczenia":


Ze względu na swój stan zdrowia pacjentka pozostała dodatkową dobę w Skrzydle Szpitalnym.

Stan pacjentki pozostaje stabilny. Opuchlizna warg oraz stan zapalny krtani zaniknął.

Przyjęto osoby odwiedzające.


Obok wypisano kolejne dawki eliksirów, ale uwagę Syriusza przykuł już inny wpis, z drugiego listopada.


Ponieważ pacjentka cierpi na mentalną przypadłość, profilaktycznie zalecono pacjentce przyjmowanie dziennie dwóch dawek eliksiru wzmacniającego: rano i wieczorem po posiłku. Zwiększono dawkę z jednej do dwóch ze względu na osłabiony stan pacjentki oraz nieprzyjmowanie wcześniejszych dawek przypisanych od dnia 09.09.1975 r. (pojedyncze dawki obowiązywały zgodnie z decyzją dyrektora szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie z dnia 09.09.1975 r.). Pacjentce zalecono również odpoczynek i unikanie bodźców mogących naruszyć jej mentalną stabilność.


Słowa „mentalna przypadłość" załopotały echem w głowie Syriusza. Odbijały się ścian, rozpraszały, rozbijały wszystko na swojej drodze. Niewidzącym spojrzeniem wpatrywał się w zapiski na papierze. Ledwie zrozumiał, że od tej pory gdy w wierszu z imieniem Nuri pojawiała się informacja o przypisanych dwóch dawkach eliksiru wzmacniającego, żadna nie została przekreślona. Każdą opisana została tak jak poprzednio:


Profilaktyka


Syriusza przeszył mrożący krew w żyłach dreszcz.

- Co to ma znaczyć? - wydukał James.

Od okularnika biła konsternacja. Spojrzał rozkojarzony na poważną twarz Syriusza. Wyglądał niczym kamienny posąg. Skąpany w mroku, oświetlony jedynie przez nikłe światło księżyca. Jamesowi wydało się, jakby nie oddychał.

W tym momencie Łapa nie potrafił sklecić w swojej głowie sensownej myśli, która naprowadziłaby go na wyjaśnienie tej tajemniczej dokumentacji. Czemu szkolna pielęgniarka miałaby tak banalnie tuszować dokładną przypadłość Wiśni? Po co? Czy było to aż tak istotne? Dlaczego ktoś miałby robić z tego sekret? Co miał z tym wspólnego dyrektor, skoro to on wydał jakąś decyzję odnośnie leczenia Nuri?!

I czym była ta „mentalna przypadłość"?

Czyżby Nuria naprawdę była wariatką? Tak samo jak jego szurnięta matka?

Syriusz wzdrygnął się na samą myśl.

Obraz czystego szaleństwa i furii w oczach jego matki, zamajaczył mu w głowie. Jej okrutny uśmiech, tak samo okaleczający jak jej słowa. Nigdy nie szczędziła swojego języka, jak i strun głosowych. Zachowywała się jak niespełna rozumu, skupiona tylko na gnębieniu wszystkich na około. Nie kochała nikogo, nie miała w sobie ani krzty uczuć. Gardziła nim, nienawidziła go. Jego własna matka.

Dlaczego?

Powziął nagły haust powietrza, a sekundę później kolejny. Coś w piersi zaczynało go palić. Parzyło żywym ogniem. Złapał się za koszule, w okolicy serca.

Przecież Nuria tak bardzo różniła się od jego matki. Miała inne oczy, takie różnorodne, każdego dnia w innym odcieniu niebieskiego. Choć patrzyła na niego wiecznie z irytacją i furią, nie robiła tego z tak chorym zapałem jak Walburga Black. Również i nie wrzeszczała, nie biła innych, uśmiechała się szerze, nie nie nie... Nuria parała się czarną magią, okłamywała wszystkich na około, znała sekret jego najlepszego przyjaciela, którego ukrywanie znaczyło dla niego wszystko. Nie było widać jej na Mapie i dostrzegła go kiedyś, choć był skryty pod Peleryną Niewidką.

Była złą osobą.

Jak przez mgłę dobiegał go pełen napięcia głos Jamesa. Dopiero po dłużej chwili zrozumiał, że wciąż powtarza jego imię. Łapa zamrugał, czując suchość pod powiekami. Wilgoć napłynęła mu do oczu. Skrzywił się, uświadamiając to sobie.

Zdenerwowanie ściskało go za gardło, gdy wydusił z siebie cicho:

- Nuria jest chora psychicznie. Musimy na nią bardzo uważać. Sekret Remusa nie jest absolutnie bezpieczny. Nie wiadomo co jej strzeli do głowy.

- Nie wiemy, co jej dokładnie dolega. - odparł od razu James.

Syriusz zgromił go nagannym spojrzeniem, na które tamten nie był przygotowany. Nim James zdążył zauważyć wściekłość malującą się na twarzy przyjaciela, ten wyrzucił z siebie przez zaciśnięte zęby:

- Całe moje życie mieszkałem z moją niestabilną psychicznie rodzinką, więc chyba wiem, jak do cholery wygląda „mentalna przypadłość"?!

Jamesa dosłownie zamurowało. Nie spodziewał się z jego strony takiej wrogości.

Dobrze wiedział, przez co od najmłodszych lat przechodził Łapa w domu rodzinnym. Zatem kompletnie głupim byłoby zignorowanie jego nieszczęsnego doświadczenia. Jeżeli ktoś z ich dwójki mógł wiedzieć lepiej, z czym mogły się wiązać problemy psychiczne, był to z pewnością Black.

Przybrał skruszoną minę i westchnął ze smutkiem. Przetarł wierzchem dłoni prawe oko, czując nadchodzące wyczerpanie. To wszystko, co stało się Nuri i co później okazało się na jej temat, było tak męczące. Ta świadomość, że mogła nie być tą miłą i zabawną czarownicą, którą poznał. Z którą zaczynał się zaprzyjaźniać. Na której zaczynało mu zależeć.

Syriusz jakby zupełnie wiedział, co chodzi Jamesowi po głowie, ułożył dłoń na jego ramieniu. Chcąc go pocieszyć, wyszeptał już zupełnie spokojnie:

- Wiśnia cię okłamała, Rogaś. Okłamuje wszystkich na około. Pewnie nawet Evans. Nie pozwól, żeby jej zachowanie sprawiało, że się nad nią użalasz. Gdyby była jakkolwiek szczera i przyzwoita, przyznałaby się do wszystkiego już wcześniej. Na wstępie. Skoro tego nie zrobiła, to znaczy, że nie jest godna zaufania.

James przez chwilę przypatrywał się nieco wymuszonemu uśmiechowi przyjaciela. Nie mógł się z nim nie zgodzić. Wszystko, co powiedział, miało kompletny sens. Jednak nie mógł wyplenić z głowy cisnących się wątpliwości. Z całych sił pragnął, aby Nuria wcale nie była tak okropna jak maluje ją Łapa.

Złapał za rękę przyjaciela i delikatnie zdjął ją ze swojego ramienia. Z nowym błyskiem w oku, zmierzył go wzrokiem. Przypomniał sobie właśnie coś bardzo istotnego, co przedstawiło mu zupełnie nową perspektywę problemu.

- Syriusz. Zapędzasz się. - mruknął cicho, lecz karcąco. - Nie pamiętasz jak było z Luniem? W życiu by nam nie powiedział o swojej chorobie gdybyśmy go nie śledzili. A to wszystko dlatego, że się po prostu bał.

Black zamrugał skonfundowany. Jakieś namacalne drzwi w jego umyśle zaczęły się otwierać, podczas gdy James kontynuował z pełną współczucia miną:

- Ludzie boją się, że inni odwrócą się od nich, gdy prawda na ich temat nie jest tym pięknie wymalowanym, idealnym obrazkiem. Może Nuria ma tak samo? Może to coś, ta mentalna przypadłość to coś więcej?

- To znaczy? - zmarszczył ciemne brwi.

Okularnik w zamyśleniu odebrał od Syriusza teczkę z danymi pacjentów. W napiętym milczeniu ponownie zaczął w te i we te wertować strony. Jego oczy rozwarły się po sekundzie w nagłym olśnieniu. Z ożywieniem spojrzał w oczy przyjaciela, szepcząc:

- To nie przypadek, że jedynymi osobami, których opisy choroby zostały sfałszowane, są Remus i Nuria. Myślę, że ich przypadłości mogą być do siebie podobne.

Syriusz machinalnie prychnął.

- Przecież Nuria nie zamienia się co miesiąc w wilkołaka. - prychnął nieco drwiąco. - Sam widziałeś ją wiele razy w noc pełni.

- Nie o to mi chodzi. Sądzę, że Nuria, tak jak i Remus może cierpieć na coś niebezpiecznego dla innych. Na coś nieuleczalnego.

Oznaki drwiącego uśmieszku Syriusza wyparowały.

- Co? - wydyszał.

- Nie widzę innego sensu.

Oboje stali tak w milczeniu i ciemności. W ich głowach rozszalały się burze myśli. Syriusz spodziewał się, że Nuri coś dolega, ale nie spodziewałby się nigdy, że chodzi o nieuleczalną chorobę psychiczną. O coś, na co ona może nie mieć wpływu. Tak jak Remus.

- Szlag, Lunio od razu by wiedział, o co chodzi. - usłyszał przekleństwo Rogacza jakby za ściany.

Jeżeli James poprawnie połączył kropki i naprawdę przypadłości Remusa i Wiśni były do siebie podobne, oznaczało to tylko jedno. Syriusz zacisnął zęby. Próbował za wszelką cenę powstrzymać napływający strach. Dudnienie w jego piersi przyspieszyło. Jednakże sam nie wiedział, z jakiego dokładnie powodu. O co się bał? O kogo? O siebie, swoich przyjaciół? Czy może o Nurię Dumbledore?

- Chcesz powiedzieć, że Wiśnia cierpi na chorobę, która może ranić innych? Że jest naprawdę niebezpieczna? Że nie ma możliwości kontrolowania tego?

- Nie byłbym tego taki pewny. To tylko mój pomysł. Nie wiem, czy mam rację. - dukał Potter wątpliwie i złapał się za głowę, jakby ta rozbolała go od wyciągania ważnych konkluzji.

Syriusz nie odezwał się więcej. Odebrał od Jamesa teczkę pielęgniarki i przekartkował ją do ostatniej zapisanej strony. Przyjrzał się jedynemu zapiskowi, ponownie głoszącym jak powtarzająca się w jego umyśle mantra: „Profilaktyka, profilaktyka, profilaktyka".

Zamknął teczkę i szybko odłożył ją do szuflady, następnie ją zamykając, jakby przeklęty kawałek papieru parzył jego skórę. Z mętlikiem w głowie opuścił wraz z Jamesem Skrzydło Szpitalne. Oboje czuli, że zostawili za sobą swój spokój. Ponieważ jak mogli być spokojni gdy nieuleczalnie i psychicznie chora koleżanka znała największy sekret ich najlepszego przyjaciela?

Syriusz zadał sobie to samo pytanie na wtorkowej lekcji Wróżbiarstwa, starając się jednak zachować namiastkę spokoju. Kątem oka wciąż zerkał ku siedzącej po drugiej stronie sali Nuri. Przesiadła się kilka tygodni temu i teraz zajmowała pufę obok Tristana Moneta. Krukona o niezbyt ciekawych charakterze, zbyt zawadiackim uśmieszku i najwyraźniej braku poszanowania cudzej przestrzeni osobistej. Syriusz musiał aż przewrócić oczami gdy dostrzegł jak chłopak przysuwa się coraz bliżej Wiśniowowłosej. Jednak ona tego nie zauważała, zażarcie notując coś na pergaminie, z miną bez wyrazu.

Łapa musiał niestety oderwać wzrok od jej ciemno-wiśniowej czupryny, którą również i tego dnia upięła z tyłu białą wstążką. Taką samą, jaka spoczywała w jego szafce nocnej.

- Chyba nie tęsknisz za swoją byłą partnerką ze stolika, co Syri?

Zaprzestał niedorzecznych rozmyślań i spojrzał na siedzącą obok niego dziewczynę. Uśmiechała się przymilnie, a jej pulchniutkie policzki zdobił słodki rumieniec. Jej miłe oblicze zupełnie nie pasowało do drwiącego tonu, jakiego użyła. Łapa uniósł jedną brew do góry w niemym pytaniu.

Za żadne skarby nie mógł przypomnieć sobie, jak ta dziewczyna ma na imię.

Oczywiście była Krukonką. Tylko ślepy nie spostrzegłby koloru jej krawatu i godła domu na piersi. Zaskakująco wypukłej piersi, jak zdołał zauważyć naprędce. Jednak nawet to nie pomogło mu w przypomnieniu sobie jej imienia i nazwiska.

Siedziała z nim na Wróżbiarstwie od kiedy zamieniły się miejscami z Nurią. Więc już od dobrych trzech tygodni. Czy przedstawiła mu się wcześniej? Coś kojarzył, że tak. Jednak chyba zabrakło mu chęci na zapamiętanie jej danych osobowych.

Oczywiście taki banał nie mógł przeszkodzić mu w zbajerowaniu całkiem obdarzonej przez naturę Krukonki.

- Absolutnie nie. - uśmiechnął się zawadiacko, opierając głowę na zgiętej w łokciu ręce. Pochylił się w jej stronę, zmniejszając dzieląca ich odległość. - Zupełnie pasuje mi moja nowa partnerka.

Brunetce nie udało się ukryć zadowolenia. Przesunęła niewinnym, lecz seksownie powolnym spojrzeniem po jego twarzy.

- A mi bardzo pasuje mój nowy partner. - wymruczała.

Sekundę potem poczuł dotyk na swojej dłoni. Nawet go to nie zdziwiło. Ciepłe palce dziewczyny przesuwały jego umiejscowioną pod stołem rękę ku sobie. Nie oponował przed ułożeniem dłoni na jej okrytym zaledwie czarnymi rajtuzami udzie. Dziewczyna zarumieniła się jeszcze bardziej i wygięła pulchne wargi w niezwiastującym nic grzecznego uśmieszku.

Jeszcze raz ułożyła smukłe palce na jego dłoni pod blatem. Ruchem zmusiła go do przejechania dłonią po jej udzie w górę, niebezpiecznie blisko rąbka spódnicy.

Gorąco buchnęło w okolicy jego podbrzusza.

- Niegrzeczna. - wyszeptał wprost do jej ucha.

Zadowolony spostrzegł, że Krukonka zadrżała. Z huncwockim uśmiechem zabrał dłoń z jej uda, moment przed tym jak miała zniknąć pod rąbkiem jej ubrania. Dziewczyna spojrzała na niego z ponagleniem.

- Spotkamy się wieczorem po kolacji?

- Przed Wielką Salą? - wydyszała piskliwie, nie mogąc uspokoić oddechu.

- Tak. Zabiorę cię w romantyczne miejsce. Będziemy mogli zrobić wszystko, na co będziesz miała ochotę.

Przez ciało dziewczyny ponownie przeszedł dreszcz. Przytaknęła ochoczo głową. Wygląda całkiem uroczo, rozpromieniona od ucha do ucha.

Jej proste brązowe włosy mogłyby mu się spodobać, ale coś mu w nich nie pasowało. Były zbyt ułożone, za mało pofalowane i za jasne. Brakowało im wyjątkowego blasku, skrytego w ciemnym odcieniu. Podobnie jak jej oczy, zdawały się mu wybrakowane. Miała tęczówki koloru mlecznej czekolady. Ciepłe, miłe, lecz jednakowe. Tak bardzo inne od wciąż zmieniającej się barwy niebieskiego, która pod wpływem różnego światła przyjmowała inny odcień. Od błękitu, do turkusu, a nawet indygo. Również koloru fiołków, których płatki przechodziły z niebieskiego na odcień fioletu.

Jego ciało zareagowało samoistnie, prowadzone przez desperacką potrzebę ujrzenia tych oczu i przekonania się, jakiej barwy są dzisiaj.

Nuria siedziała na drugim końcu pomieszczenia, w wyższym rzędzie. Natrętny Krukon pochylał się w jej stronę z obrzydliwie przymilnym uśmieszkiem. Ogromnie zainteresowany wsłuchiwał się w to co mówiła. Syriusz prychnął cicho pod nosem na widok tej gorszącej sceny.

„Kolejny nadskakujący idiota, zaślepiony przez jej kłamstwa i zgrywanie głównej szkolnej atrakcji", stwierdził w myślach.

Krukon o nazwisku Monet poprawił swoje złote loki, odpowiadając coś prawdopodobnie nadwyraz głupiego. Przynajmniej tak zdało się Syriuszowi, który nawet z końca pomieszczenia mógł dostrzec wpływający na policzki Nuri rumieniec. Była to najżywsza reakcja, jaką widział u niej od tygodni.

Zamrugał zaskoczony, próbując z zachowania ich dwójki zrozumieć, co dokładnie musiał powiedzieć Monet, aby wywołać w niej takie emocje. Powędrował wzrokiem pod ich biurko, chcąc zobaczyć, czy aby Krukon nie wykonał zbyt odważnego ruchu. Jednakże mając na tym samym poziomie swój stolik, również w podwyższonym rzędzie, nie mógł dostrzec nóg Nuri.

Pochylił się zatem stopniowo coraz bardziej. Dopiero gdy jego głowa znalazła się pod stołem, spostrzegł, że wnerwiający Krukon nie ważył się dotknąć Wiśni.

Odetchnął z ulgą. Jednakże zbyt wcześnie.

- Cóż też Pan wyczynia pod stołem, Panie Black? - donośny głos nauczycielki dobiegł jego uszu.

Zastygł w bezruchu, uświadamiając sobie, że jest zgięty w pół, z głową pod meblem. Bardzo powoli się spod niego wysunął, praktycznie ostentacyjnie. Przed spojrzeniem Profesor Progon w oczy, przywołał na twarz wyćwiczony huncwocki uśmiech.

- Sprawdzałem stan poluzowania dwoździ w stole. - ułożył dłoń na obrusie mebla, przypatrując mu się z zadowoleniem. - Na spokojnie, Pani Profesor. Wszystko w idealnym stanie. Widać, że to fachowa robota.

Nauczycielka wydała się najpierw wielce zaskoczona, natomiast chwilę później na jej twarzy wykwitł wyraz pobłażliwości.

- Bardzo dziękuje za takie zaangażowanie w stan umeblowania mojej sali, Panie Black. Mam jednak nadzieję, że do końca zajęć skupi się Pan na tym co znajduje się nad stołami, a nie pod nimi. - obwieściła miło i posłała mu ostatnie spojrzenie, twardsze, zupełnie niepasujące do jej szerokiego uśmiechu.

Black pokiwał głową lakonicznie, zaskoczony jej dwuznaczną wypowiedzią. Oczywiście inni obserwujący ich uczniowie nie mogli mieć o tym pojęcia, ale Syriusz był pewny, że nauczycielka piła do czegoś jeszcze.

Siedząca obok niego brunetka zwiesiła w zawstydzeniu głowę. Tym samym włosy zakryły jej twarz, przed oceniającym spojrzeniem Profesor Progon.

Po chwili milczenia w sali nauczycielka zaczęła kontynuować wykład o onejromancji.

„Dziwna kobieta", przyznał w myślach.

Jeśli tego byłoby mało, kiedy tylko odwrócił głowę, napotkał spojrzenie Dumbledore. Znajdowała się tak daleko, a jednak poczuł obezwładniające go gorąco irytacji. Zawsze wywoływała w nim podobne emocje, gdy tylko znalazła się w jego otoczeniu.

Z tak daleka nie mógł ocenić, w jakim odcieniu niebieskiego są jej oczy tego dnia. To sfrustrowało go o wiele bardziej.

Potrafił jednak dostrzec malujące się na jej twarzy zdziwienie. Jakby dopiero go zobaczyła. Jakby sobie o nim przypomniała.

Zwęził powieki. Gorąc w jego piersi przybrał na sile.

Był to pierwszy raz od pamiętnej Nocy Duchów, kiedy Nuria Dumbledore spojrzała w oczy Syriuszowi Blackowi.

To nie mogło skończyć się dobrze.

Uczniowie opuszczali klasę do Wróżbiarstwa w ślimaczym tempie. Szczególnie ze względu na jedyne wyjście — właz, z którego trzeba było zejść po drabinie w pojedynkę. Z racji tego, że Nuria siedziała teraz przy stole po przeciwnej stopnie klasy, miała najdalej do klapy w podłodze.

Stała na końcu kolejki milcząco. To były jej ostatnie zajęcia tego dnia. Nie musiała się zatem śpieszyć na kolejną lekcję i przeciskać przez grupę uczniów. Mogła tak po prostu w spokoju sobie stać, oddychać i wpatrywać we wzorki na perskim dywanie. Jednym z kilkunastu które zdobiły podłogę sali od Wróżbiarstwa.

Czuła na sobie ciekawskie spojrzenia uczniów. Nie znała żadnego z nich. Black wyszedł z sali jako pierwszy, dosłownie z niej wypadając przez właz w podłodze, a jej sąsiad z ławki — Tristan Monet, chwilę później pośpieszył na zajęcia ze Starożytnych Run.

„Miły chłopak", pomyślała, uśmiechając się lekko. W szczególności na wspomnienie ich dzisiejszej krótkiej rozmowy.

- Masz ładne włosy. - wyszeptał w pewnym momencie zajęć.

Podskoczyła w miejscu, odrywając spojrzenie od notatek na pergaminie. Zmierzyła Krukona zaskoczonym spojrzeniem. Uśmiechał się do niej w taki sposób, że machinalnie pomyślała, że jakiś lodowiec musiał się właśnie gdzieś roztapiać.

Po chwili uświadomiła sobie, iż te pochlebne słowa kierował właśnie do niej. Wtedy przypomniała sobie o dobrym wychowaniu.

- Dziękuję. - poczuła gorąc oblewający jej policzki.

Nie czuła się komfortowo. Nikt nigdy nie nauczył jej, jak dokładnie powinno się przyjmować komplementy. Tym bardziej od przystojnego Krukona, który przewyższał ją o głowę. Poczuła się przy nim jakaś taka mała.

Oczywiście nie była to jego wina. Tristan był bardzo miły i wiedziała od tym od kiedy przesiadła się do jego ławki trzy tygodnie temu. Jednakże miał w sobie coś niebywale onieśmielającego.

Możliwe, że była to jego bezpośredniość.

- Chyba nie jesteś przyzwyczajona do komplementów? - zagadnął zaskoczony, by następnie stwierdzić: - Dziwne. Powinnaś je słyszeć codziennie.

Wtem na jej twarzy wykwitł już naprawdę dorodny rumieniec. Skóra ją wręcz szczypała.

Pokręciła głową. Tristan był bardzo uprzejmy, ale często przesadzał z komplementowaniem jej. Podczas ich pierwszej rozmowy, po tym jak zamieniła się miejscem z Suzy Blue, gdy przedstawili się sobie i uścisnęli dłonie, stwierdził, że Nuria ma niesamowicie delikatną skórę.

I co niby miała odpowiedzieć na coś takiego?!

Wydukała podziękowania, tak jak zawsze gdy Tristan obsypywał ja następnym komplementem. Z nieznanego powodu, trudno było jej uwierzyć w ich prawdziwość. Oczywiście była przekonana, że Krukon mówił szczerze. Jednak coś podświadomie kazało jej nie wierzyć w dawane jej komplementy i zapewnienia. Nie docierały do niej. Odbijały się od jej świadomości jak od ściany.

Nuria oderwała spojrzenie od wzorków na dywanie. Przez klapę w podłodze przechodził już ostatni uczeń, zatem podążyła w jego stronę. Chwilę później zeszła po drabinie, a następnie po kamiennych schodach.

Przez wąskie okna przebijało się szare światło. Ostatnie promienie dnia, który z dnia na dzień stawał się coraz krótszy. Zima była tuż za rogiem i od tygodnia oczekiwano na pierwszy śnieg. Jedyna osoba, która nie była podekscytowana białym puchem była Dorcas. Ciągle tylko narzekała, że będzie musiała ćwiczyć na treningach Quidditcha w śnieżycy. Jednak Nuria, Lily oraz Alice dobrze wiedziały, że Dorcas jest z tego powodu szczęśliwsza, niżeli chciałaby się przyznać.

Kroki Nuri odbijały się echem po klatce schodowej w Wieży Północnej. Musiała udać się później do chatki Hagrida, gdzie miała wraz z Harkinem dokończyć zadania na nadchodzące zajęcia. Oczywiście również te dla Blacka.

- Gdybyś miała w sobie choć odrobinę odwagi już byś to zakończyła. - mruknęła sama do siebie, a kolejny krok zagłuszył echo jej słów.

W trakcie ostatnich dni niczym mantra przypominały jej się wypowiedziane ponad miesiąc temu słowa Blacka. Dokładnie w dniu, w którym rozpoczęła się jej niedola, a ten despota ją zaszantażował.

„Bycie słabym. To oznaka miłości", odparł wtedy na jej pytanie. Powiedział to tak pewnie, jakby nic nie mogło zmienić jego zdania. Z niewiadomego powodu te słowa zapadły jej w pamięci.

Teraz zastanawiała się, czy aby Black nie miał jednak w czymś racji.

Zeszła z ostatniego schodka, pozostawiając za plecami wielkie malowidło przedstawiające pustą łąkę. Poczuła niebywałe zmęczenie. Spoglądała na kamienną posadzkę, doszukując się w niej jakiejkolwiek wskazówki naprowadzającej ją na właściwy tor postępowania. Czy powinna posłuchać rady Harkina? Czy powinna odpowiedzieć Blackowi równie mocnym szantażem? Czy powinna mieszać w to wszystko Remusa?

„Ale przecież Black też go w to wszystko wmieszał!", zagrzmiał niemal nieznany głos w jej głowie. Lecz nadal należał do niej. Te wszystkie okropne myśli ciążyły jej na sumieniu. Samo ich istnienie.

Gdy wyszła zza zakrętu na szeroki korytarz siódmego piętra, kątem oka dostrzegła ciemny punkt. Nie zdążyła zareagować kiedy ten kształt ruszył na nią. Mocny uścisk owinął się wokół jej ramienia. Moc pchnięcia powaliła ją na zimną ścianę. Zacisnęła powieki z głośnym sykiem, gdy tył jej głowy uderzył o kamień. Nieco ją zemdliło, a oddech przyspieszył.

- Nie tak szybko, Wisienko.

Zaszumiało jej w głowie na dźwięk tego raniącego tembru głosu. Godził w jej wnętrze, umysł, ciało. Potrzebowała chwili, kolejnych wezbranych oddechów, aby nabrać sił do rozchylenia powiek. Kiedy w końcu jej się to udało, zrozumiała, że znalazła się w bardzo niebezpiecznej pozycji.

Syriusz pochylał się na nią, opierając się ręką o ścianę zaraz obok jej głowy. Przeszywał ją mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Dokładnie widziała zaciskające się mięśnie jego szczęki.

Pomyślała, że gdyby nie miała z nim wcześniej do czynienia, naprawdę bardzo by się przeraziła.

Jednakże doświadczyła już przedtem złości tego zbyt pewnego siebie chłopaka. To właśnie była jego słabość, której podważenie wytrącało go z równowagi. Dlatego najszybciej jak potrafiła, zastąpiła swoje zdziwienie politowaniem. Uniosła ciemne brwi w niemym pytaniu, wpatrując się w niego jak w porywcze dziecko, które odstawiało kolejną głupowatą scenkę.

Przez około miesiąc nie raczyła obdarzyć go spojrzeniem. Po Nocy Duchów nie znalazła w sobie tyle siły psychicznej, aby to zrobić. Jednak teraz nie czuła się słaba. Może nieco zmęczona, lecz na pewno nieprzestraszona.

Nie bała się Syriusza Blacka, tak jak on nie bał się jej.

- Zdajesz sobie sprawą, Black, że rzucanie ludźmi o ściany nie jest zbytnio uprzejmym zachowaniem? - zagadnęła wypranym z emocji głosem.

Wyglądała na zmęczoną. Syriusz wpatrywał się w nią intensywnie, a złość w nim nie gasła. Gryzący ból wkradł się do tyłu jego umysłu. Czy tak czuł się człowiek, który wiedział, że zrobił coś złego? Który wiedział, że kogoś zranił?

- Odsuń się ode mnie. - warknęła nieprzyjemnym tonem.

Syriusz wzdrygnął się, lecz nie ustąpił. Patrzył na nią z góry wciąż z tym samym wściekłym spojrzeniem. Następnie prychnął pod nosem, ignorując jej rozkaz. Miał gdzieś jej zdanie.

- Wydawało mi się, że nie miałaś obiekcji gdy Monet się do ciebie przystawiał? - wysyczał, a nikczemny uśmieszek przyozdobił jego przystojną twarz.

Próba wywołania w niej większej reakcji poskutkowała, ponieważ niewzruszona postawa Gryfonki opadła. Wybałuszyła oczy, zaskoczona bezprecedensowymi słowami.

- Słucham?!

Nachylił się nad nią. Uśmieszek zniknął machinalnie z jego twarzy. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, następne słowa wypowiedział już całkowicie poważnie:

- Prawie cię tam obmacywał w sali, a ty mu na to pozwalałaś. Nie masz do siebie kompletnie szacunku.

- Powaliło cię na pysk, Black?! Czy ty siebie słyszysz?! Omacujesz laskę na zajęciach i masz czelność stwarzać takie kompletne brednie?! - klatka piersiowa Nuri unosiła się i opadała w zawrotnym tempie.

Jej gorący oddech omiatał jego twarz. Łaskotał w policzki. Utęskniony srebrzysty błysk w jej oku upewnił go w przekonaniu, że Nuria czuje się dobrze. Nie wpatrywała się w niego jak w nieokreślony punkt na ścianie. Była tu, patrzyła na niego, pokazywała swoje emocje.

Nawet jeśli okazywało się, że widziała jego zachowanie podczas zajęć, Syriusz nie poczuł zbytniego zakłopotania. Raczej zadowolenie. Dobrze, że patrzyła na niego kiedy nie zdawał sobie z tego nawet sprawy. Była nim zainteresowana. Oczywiście.

- Walnij się czasami w ten swój głupi łeb, Black. Może w końcu zacznie działać.

- To ona dobierała się do mnie. - wzruszył ramionami z niewinnym uśmiechem.

Nuria uniosła oczy ku sufitowy, jakby właśnie modliła się do samego Merlina. Prawdopodobnie o litość nad jej umęczoną duszą i tym aby ukrócić jej trwające męki.

- Nic mnie nie obchodzi, kto się do kogo dobiera. A szczególnie kto się dobiera do ciebie, Black! Po prostu przestań być hipokrytą. - warknęła już doszczętnie rozeźlona, żywo gestykulując. - Co to w ogóle ma być?! Zatrzymujesz mnie, popychasz na ścianę i gadasz o jakiś rzeczach, które kompletnie nie miały miejsca. Otrząśnij się do cholery. Nawdychałeś się za dużo olejków w klasie od wróżbiarstwa?!

Choć Syriusz do tej pory całkiem dobrze się bawił, te słowa zagotowały w nim nawracającą porcję wściekłości.

- Nie mów do mnie tym tonem! Chyba zapomniałaś, z kim rozmawiasz.

- Och, rzeczywiście. - prychnęła. - Wypadło mi z głowy, że rozmawiam z najbardziej zapatrzonym w siebie idiotą w całym czarodziejskim świecie.

- Najwyraźniej musiałaś też zapomnieć, jak to działa, Wisienko.

Pochylił się nad nią jeszcze bardziej. Powolnym spojrzeniem przewinął po jej oczach, kościach policzkowych, nasadzie nosa, aż nareszcie spoczął na czerwonawych wargach. Przełknął gule w gardle, czując napływające napięcie. Zapach czegoś owocowo-ziemistego opatulił jego zmysły. Na zaledwie sekundę przymknął powieki i zaciągnął się tym obezwładniającym zapachem. Nie mógł powstrzymać rozmarzonego uśmiechu.

Gdy w końcu ponownie spojrzał w oczy Nuri, spostrzegł, że dzisiaj są intensywnie niebieskie. Praktycznie nierealnie przepełnione barwą indygo. Ledwo zauważył w nich jakiekolwiek ciemne plamki.

Zamrugał oprzytomniały.

- Nie masz prawa mówić do mnie takich rzeczy. To ode mnie zależy czy...

- Czy Remus dowie się, że się w nim podkochuje i w taki sposób możesz zniszczyć naszą przyjaźń. - przerwała z kpiną. - Tak, super, załapałam. Powtórzyłeś już to naprawdę o wiele za wiele razy.

Zmarszczył ciemne brwi, a jego chwila słabości odpłynęła w niepamięć. Odpowiedział jej tym samym kpiącym wyrazem.

- Zatem bardzo się cieszę, że nie zapomniałaś.

- Jesteś wstrętnym człowiekiem. - podsumowała bez ogródek.

Przez moment przeprowadzali ze sobą prawdziwą walkę na spojrzenia. W końcu jednak Nuria przewróciła oczami i rzuciła:

- Powiesz mi w końcu, o co ci dzisiaj chodzi, żebym miała cię jak najszybciej z głowy?

- Jesteś podejrzana. - wypalił również niespodziewanie.

Nuria automatycznie zarechotała. Niedorzeczność Blacka wyprowadzała ją z równowagi.

- Takie to śmieszne? - zapytał niemal z politowaniem.

- Ty jesteś śmieszny.

Zakryła rozszerzone w uśmiechu usta, naprawdę dobrze się bawiąc. Od dawna nie czuła takiej lekkości. Jednak zanim mogło to do niej dotrzeć, spostrzegła groźbę w pociemniałym spojrzeniu Blacka. To nie wróżyło nic dobrego.

Syriusz odepchnął się nieśpiesznie od ściany, a tym samym od niej. Zamrugała zaskoczona i wypuściła powietrze z płuc. Dopiero teraz zrozumiała, że je wstrzymywała. Łopot w jej piersi przybrał na sile.

Natomiast on wyprostował się z tylko sobie znaną nonszalancją. Założył ręce na piersi, patrząc na nią z góry. Z jego szarych oczu biła pewność siebie i arogancja.

- W takim razie może opowiesz mi, po co takiego przychodzisz każdego wieczoru do Skrzydła Szpitalnego, co Wisienko?

Sposób, w jaki wypowiedział to beznadziejne przezwisko, zakrawało na nie pasującą do całej jego postawy delikatność. Jakoby chciał połechtać ją swoim głosem. Zbiło ją to z tropu. Nie spodziewała się takiego odczucia z własnej strony.

Dopiero po chwili zdołała zrozumieć dokładne znaczenie jego słów. Czy przeraziło ją? Absolutnie tak. Czy dała to po sobie poznać? Nie, dokładnie tak jak uczył ją Harkin. Nie mogła popełnić tego samego błędu co w przypadku szantażu. Dlatego utrzymywała tę niewzruszoną postawę, starając się, aby żaden mięsień na jej twarzy nie zdradził jej zdziwienia oraz ogromnego przerażenia.

„Skąd Black wie o moich leglimencji?!", krzyczała w myślach. „Jestem skończona! Wywalą mnie ze szkoły!"

Przełknęła ślinę. Zaschło jej w ustach. Utrzymanie pokerowej twarzy kosztowało ją wiele wysiłku.

„Przecież nie może o tym wiedzieć. Dlatego pyta się, po co przychodzisz do Skrzydła", uspokajała się w myślach. Racjonalność, której nauczył ją Harkin, musiała stać się jej wybawieniem. To powtarzała sobie, przywołując spokój.

Musiała działać szybko. Nie dać po sobie poznać słabości. Odeprzeć jego atak równie mocnym uderzeniem. Przypomniała się jej sugestia Harkina, a napięta struna w jej umyśle uległa pęknięciu. Bariera puściła, wylewając na wierzch pragnienie wolności.

Zawsze tylko o tym marzyła.

W końcu po minucie milczenia, która dla Nuri trwała wieki, zdołała bez żadnego większego uczucia na twarzy powiedzieć:

- Zupełnie nie wiem, o co ci chodzi.

Również założyła ręce na piersi i uniosła głowę pod tym samym kątem co Black. Nawet wykrzywiła usta na podobieństwo jego klasycznego huncwockiego uśmieszku.

Odepchnęła od siebie wyrzuty sumienia. Musiała walczyć o siebie. W końcu musiała zrobić coś, co wyrwie ją z tego pasma niedoli. Z nieco nikczemną siłą w głosie, kontynuowała, przysuwając się stopniowo do chłopaka:

- Natomiast mogę ci wiele opowiedzieć na temat tego, co dzieje się w Skrzydle Szpitalnym zaraz po pełni. Chciałbyś posłuchać, Black?

Ten słodki ton tak perfekcyjnie komponował się z jej groźnym spojrzeniem. Syriuszowi przypomniała drapieżnika, dzikiego kota, który z gracją podchodzi ofiarę. By sekundę później znienacka pazurami poderżnąć jej gardło.

Ale on nie był ofiarą.

- Opowiem Remusowi o twoich uczuciach. Wspomnę również o tym co właśnie powiedziałaś.

Nuria zmarszczyła brwi z wściekłości. Gorąc buchał w jej wnętrzu, opanowując stopniowo jej ciało. Za kogo on się miał, aby jej grozić? Aby mówić do niej w taki sposób?! Miarka się przebrała, stwierdziła.

Nim zdołała się powstrzymać, pokonała dzielącą ich odległość. Niemal zaszarżowała na niego, lecz zatrzymała się w ostatniej chwili, o mało na niego nie wpadając. Jej klatka unosiła się szybko i opadała, podobnie jak jego.

- Opowiem wszystkim o jego problemie. - wyszeptała w odpowiedzi.

Ciałem Syriusza wstrząsnął dreszcz. Włosy na karku stanęły mu dęba, a oczy rozszerzyły się w szczerym szoku.

- Nie zrobiłabyś tego. - wyrzucił na bezdechu.

Młoda Dumbledore napawała się wypływającym z niego przerażeniem. Było tak mocne, że nie zdołał go zamaskować. Och jak wspaniale było ujrzeć jego prawdziwą twarz, którą tak skrzętnie ukrywał przed wszystkimi na około. Jednak najwyraźniej niezbyt umiejętnie.

Duma uderzyła jej do głowy, podobnie jak pewność siebie. Podziękowała w myślach Harkinowi za świetną radę. Obserwowała pogrążonego w niedowierzaniu Blacka z zadowoleniem. Musiała przyznać, że jeszcze nic nigdy nie sprawiło jej takiej przyjemności.

Przysunęła głowę w stronę jego lewego ucha. Delikatny zapach cynamonu otulił ją i przyciągnął bliżej. Kątem oka zauważyła, że Syriusz wstrzymuje oddech, nie ruszając się nawet o cal. Patrzył gdzieś nad jej ramieniem nieobecnym spojrzeniem. Musiał być o wiele bardziej wstrząśnięty niżeli podejrzewała.

Mały uśmiech wkradł się na jej usta. Oblizała i przygryzła swoją dolną wargę. Kierowała nią zaledwie igraszka, gdy wyszeptała wprost do jego ucha:

- No to zobacz.

W mgnieniu oka odsunęła się od niego i umknęła ku zakrętowi w sąsiedni korytarz, gdzie mieściła się główna klatka schodowa, lecz zanim zdołała zniknąć za ścianą, silne pociągnięcie pchnęło ją do tyłu. Palący ból rozprzestrzenił się po jej nadgarstku, dokładnie w miejscu, w którym dłoń Syriusza zaciskała się na jej skórze. Z przerażeniem spojrzała w to miejsce. Nagłe skrobanie naruszyło jej mentalną blokadę.

Chwile później ponowne pociągniecie przyparło ją do ściany. Kolejny dotyk poczuła na twarzy. Jej pisk zagłuszyła druga dłoń chłopaka, którą zakrył jej usta. Jej torba opadła z ramienia i huknęła o podłogę. Szamotała się, lecz on przytrzymywał ją zaradnie. Dyszała, starając się uderzyć go nogą, tak aby odsunął się od niej. Jednakże naparcie na jej umysł narastało. Potężny wstrząs załomotał jej w głowie, a obraz przed jej oczami zamigotał. Ostatnim co zobaczyła wyraźnie, była istna burza w oczach Syriusza, którą rozpętała na własne życzenie.

Jej ciało zdało się zrobione z ołowiu. Nie miała już sił, aby się szamotać i kopać. Wszystko zaczęła spowijać czerń tak głęboką, że nie dopływało do niej żadne światło. Jej powieki opadły, podobnie jak po chwili jej ciało.

Ostatkami świadomości zdołała zrozumieć, że nie upadła boleśnie na ziemie, a została przytrzymywana w silnym uścisku. Dotyk z jej odkrytej skóry zniknął. Sidła ciemności puściły, a ona wezbrała dech. Powietrze zaświszczało w jej płucach, gardło zacisnęło się w bolesnym skurczu. Coś wokół niej mruczało, stając się coraz głośniejsze. Zmarszczyła czoło i jęknęła z bólu. Po sekundzie odczuła kolejny wstrząs, lecz tym razem jej ciałem naprawdę wstrząśnięto.

Niezrozumiałe pomruki przybrały na sile podobnie jak siła trzęsień. Zdołała zrozumieć, co się dzieje po dłuższej chwili. Ta świadomość jej nie ucieszyła.

- Wiśnia? Co się dzieje? Hej, słyszysz mnie?!

Black szamotał jej ciałem, próbując ją ocucić. Zdawał się przestraszony. Wydało się to śmieszne. Czemu niby miałby się nią przejąć? Był ostatnią osobą, która zechciałaby jej pomóc.

Ciało miała ociężałe, a sił wcale. Na szczęście poczuła, że jest w pozycji siedzącej. Oparła się tyłem głowy o lodowatą ścianę.

- Wiśnia? Wiśnia!

Nie zdołała unieść powiek. Jej uwaga skupiała się teraz na regularności własnych wdechów i wydechów. Gardło miała cały czas zaciśnięte. Zupełnie jakby ktoś ją dusił, lecz dobrze wiedziała, że to tylko złudzenie. Syriusz trzymał ją za ramiona i ponownie wstrząsnął jej ciałem. Dreszcz przeszedł po jej kręgosłupie.

Wezbrała w sobie wiele sił i własnej woli. W końcu rozwarła zaciśnięte wcześniej wargi i wychrypiała ledwo słyszalnie:

- Puść mnie. Błagam, zostaw mnie.

Załkała. Jednak Syriusz nie oderwał od niej swoich rąk, a jedna z nich natrafiła na skrawek jej szyi, odkrytej spod koszuli. Nagły zawrót głowy, wywołał w niej nudności. Jęknęła z boleścią.

- Moja g-głowaa. Puść mnie, proszę, puść.

Syriusz oderwał od niej ręce niczym oparzony. Taksował rozbieganym wzrokiem całe jej ciało. Twarz miała bladą jak kartka papieru. Co chwile drżała na całym ciele i ciężko oddychała. Krzywiła się z bólu, jakby właśnie potraktował ją zaklęciem niewybaczalnym. Przecież tylko pociągnął ją za rękę! To nie była jego wina. Sama mu groziła i sama się o to prosiła.

Przełknął olbrzymią gulę w gardle. Chyba nic jej nie zrobił? Kucając nad nią, miał sposobność przyjrzeć się jej ręce. Zauważył na jej nadgarstku rumianą plamę. Dziewczyna jęknęła znowu, a w jego klatce piersiowej coś zacisnęło się na ten dźwięk.

- Co się dzieje? - wyszeptał tym razem znacznie delikatniej.

Bał się wykonać jakichkolwiek pochopnych ruchów. Jeżeli to przez niego praktycznie leżała nieprzytomna na szkolnym korytarzu, musiał zrobić coś więcej, niżeli tylko zacisnąć palce za mocno na jej rękę. Co jeśli tu nie chodziło o niego?

- Czy to jakiś atak? To ta twoja choroba?

W odpowiedzi usłyszał jedynie mruknięcie. Nuria skrzywiła się jeszcze bardziej i ponownie zamrugała. Wciąż zdawała się nieobecna. Łapa poczuł się bezradnie. Gdy wyciągnął ku niej rękę, ta skuliła się jakoby machinalnie. Podciągnęła kolana do klatki i ukryła twarz za kaskadą włosów.

- ...rba. - mamrotała, lecz nie potrafił nic z tego zrozumieć. - Orba.

- Nie słyszę. - przyznał, nie ukrywając paniki. - Powiedz głośniej. Dasz radę? Jak mam ci pomóc?

- Orba. T-torba.

- Co? - drgnął, rozglądając się na boki.

Dopadł do leżącej zaraz obok skórzanej torby. Drżącą ręką odpiął jej pasek i zaczął wertować zawartość. Widząc przeróżne papierzyska i duperele uświadomił sobie, że nawet nie wie, co ma znaleźć.

- Czego mam szukać? - wysapał, o mało nie rozrywając torby z nerwów.

Nuria wciąż kuliła się pod ścianą. Jej ciało unosiło się i opadało pod wpływem szybkiego oddychania. Syknęła jakby z bólu, a po tym rzuciła jedynie:

- Złota.

- Złota? Co złota?!

Spanikowany odgarnął niesforne kosmyki nachodzące mu na oczy. Mięśnie jego dłoni zesztywniały, a w palcach czuł nieprzyjemne spięcie. Praktycznie go bolały, gdy po kolei wyrzucał zawartość niebywale pojemnej torebki.

- Chwilę, już. Kurwa. - przeklinał pod nosem, szamocząc się jakimiś pergaminami.

W końcu jednak poczuł pod opuszkami palców coś gładszego i zimnego. Szybko to wyciągnął, zauważając w dłoni małą buteleczkę z intensywnie niebieskawym płynem. Miała pełno złotawych zdobień od spodu, wijących się ku szyjce.

„Eliksir wzmacniający", przypomniał sobie zapiski w dzienniku Pani Pomfrey.

Odetchnął głośno, a uczucie ulgi rozlało się ciepłem po jego ciele. Doskoczył do Nuri i odgarnął jej włosy z twarzy. Zamrugała szybko, jakby oślepiona światłem.

- O to chodzi tak? - machnął jej buteleczką przed twarzą.

Jej błogi uśmiech wystarczył mu za odpowiedź.

Nuria spróbowała unieść rękę, aby pochwycić eliksir lecz nie miała w sobie tyle sił. Z bezradnym skrzywieniem na twarzy wpatrywała się w niebieski płyn, iskrzący w zimnym świetle popołudnia. Ślina napłynęła jej do ust, a oddech jeszcze bardziej przyspieszył. Całe jej ciało pragnęło być bliżej. Odepchnęła się plecami od ściany, lecz opadła zbyt do przodu.

Na szczęście w ostatniej chwili Black złapał ja za ramie. Wyprostował ją tak, aby ponownie stabilnie usiadła, po czym szybko zabrał rękę.

- Poczekaj, nie masz siły. Już chwilę. Cholera. - mamrotał pod nosem.

Przysunął jej buteleczkę pod same usta. Gdy poczuła na wargach chłód szkła, jęknęła, lecz tym razem z błogości. Rozchyliła je, a eliksir rozlał się po jej języku. Przymknęła powieki. Stróżka niebieskiego płynu skapnęła jej po brodzie.

Syriusz pomógł jej wypić całą zawartość. Kiedy skończyła, z powrotem oparła się plecami o kamienną ścianę. Spokój zaczął napływać do jej umysłu. Stabilizacja odbudowała zawalone mury jej blokady.

- Wszystko już dobrze? - dotarło do niej skądś niedaleko.

Nie rozwarła powiek. Jeszcze nie teraz.

Wsłuchiwała się w swój oddech. Kontrolowała każde uniesienie klatki piersiowej. Pieczenie w nadgarstku zaszczycało nieprzyjemnością. Westchnęła gdy dotarło do niej, co tak naprawdę miało miejsce.

Musiała otworzyć oczy, ale jeszcze nie teraz. Wolała zniknąć. Rozpłynąć się.

Była okrutna. Jak mogła zaszantażować Blacka posługując się likantropią Remusa? Cierpieniem kogoś o dobrym sercu i szczerym uśmiechu. Wykorzystać go dla własnych korzyści.

Wilgoć pod powiekami odrobinę ją otrzeźwiła.

Jak mogła? Kim ona myślała, że jest?! Poprzewracało jej się kompletnie w głowie?! Remus nie zasłużył sobie niczym na takie okrucieństwo z jej strony!

To on ją do tego zmusił! Ten potwór, który ranił ją, szantażował, prześladował, a następnie wyciągał do niej pomocną rękę w chwili słabości. Ten, który znał za dużo jej sekretów. Nienawidziła go. Tak bardzo go nienawidziła.

Otworzyła oczy.

Wpatrując się w niego z furią, upewniła się w przekonaniu, że nigdy w swoim marnym, krótkim życiu nie pałała do kogoś tak negatywnymi uczuciami. Nawet czyny wujka Albusa i Minerwy wydały jej się błahostkami przy tym co zrobił jej Black. Nawet atakujący ją nieznajomy czarodziej w zakazanym lesie tak jej nie szokował.

Najgorszym w tym wszystkim było to, że po tym wszystkim Black raczył przyglądać się jej z tą dziwną nadzieją w oczach. Jak gdyby z ulgą, że nic złego jej się nie stało. Że raczył pomóc jej w porę. Pewnie był z siebie niezmiernie dumny, stwierdziła ze zgryzotą.

Dookoła ich dwójki rozwalone leżały papierzyska, które Syriusz wyrzucił z jej torby. Wszystkie prace domowe dla tego głupka, które z wycieńczeniem napisała z Harkinem. Przyjaciel tak bardzo starał się jej pomóc. Był dla niej za dobry. Natomiast Syriusz tak po prostu wyrzucił je na podłogę jak największe śmieci.

Gdy powróciła już całkowicie przytomnym wzorkiem do przystojnej twarzy Huncwota, zauważyła, że ten uśmiecha się delikatnie. Tak z ulgą, tak zawadiacko, tak jak tylko on potrafił. Coś się w niej zagotowało.

- To było trochę straszne, Wiśnia. Nie o takim omdlewaniu dziewczyn w ramiona marzą faceci. - sapnął jakby rozbawiony. - To właśnie przez tę chorobę, na którą cierpisz?

Nuria przez chwile milczała. Próbowała zrozumieć jakim cudem Syriusz dowiedział się, że jest na coś chora. Czyżby znowu ją śledził pod Peleryną Niewidką? Ale nie mógł widzieć, jak zażywa eliksiry, ponieważ robiła to w dormitorium zaraz po przebudzeniu i przed snem. Oczywiście prócz jednego razu w Skrzydle Szpitalnym.

Poczucie, że Syriusz mógł dostrzec jej słabość, rozsierdzało ją od środka. Jeszcze bardziej robiła to myśl, że pewnie to go wywyższało. Czuł się zapewne lepszy od niej, bo ona nie była w stanie zapanować nad samą sobą. Bawił się jej kosztem.

- Nie jestem chora.

Zacisnęła dłonie w pięści. Mierzyła go pełnym mocny spojrzeniem. W jej oczach pojawił się ten znany Huncwotowi srebrzysty błysk. Przekrzywił głowę, marszcząc brwi z zainteresowaniem. Nie pojmował, czemu dziewczyna nie raczy się przyznać.

- To coś na podłożu psychicznym, tak? - dopytywał, szczerze zainteresowany. - Ale dlaczego masz też fizyczne objawy?

Jakże zachciało jej się rzucić na niego z pazurami. Najchętniej udusiłaby go tu i teraz. Bez skrupułów.

Jakim cudem miał czelność ją o to pytać?!

Gdyby nie on żyłaby spokojnym, wymarzonym życiem w Hogwarcie. Nie ślęczałaby po nocach nad cudzymi pracami, skupiłaby się na sobie i swoich przyjaciołach. Na pasjonujących ją tematach i na spędzaniu czasu z Remusem. Gdyby nie Syriusz nie wylądowałaby z wycieńczenia w Skrzydle Szpitalnym. Gdyby nie on i reszta Huncwotów nie dostałaby reakcji alergicznej. Nie narażałaby własnego życia tylko dlatego, że tej czwórce do głów strzelił kolejny „bardzo śmieszny" żarcik. Nie czułaby się beznadziejnie, jak czyjeś popychadło, którego najważniejszym zadaniem jest skakanie dookoła swojego Pana i usługiwanie mu.

Powinna była być mądrzejsza. Powinna była zaufać przeczuciu i trzymać się od niego jak najdalej. Powinna była uwierzyć własnej magi, która już od ich pierwszego spotkania reagowała na niego nadwyraz.

Wyrządził jej tyle zła i tyle bólu, że nie powinna odczuwać go już przez następne lata. Znęcał się nad nią tylko dlatego, że uważał ją za słabszą. Jej uczucia i jej ciało. Miała tego dosyć. Miała dosyć życia jako ofiara.

Wściekłość spodobała jej się bardziej, niżeli łechtające jej umysł przerażenie.

- Bawisz się teraz w medyka, Black? - wysyczała z jadem. - Pierdol się. To wszystko twoja wina.

Zamrugał zaskoczony. Nie spodziewał się po niej takiego języka, a tym bardziej tak poważnych zarzutów. Bo co on niby miał z tym wszystkim wspólnego?

- Co ty mówisz? Jak twoja choroba może być moją winą? Czy zrobiłem coś, co wywołało w tobie taki atak?

I choć zabrzmiał tak, jakby naprawdę się martwił, Nuria kompletnie mu nie uwierzyła. Jej zdaniem tylko udawał, śmiejąc się z niej i z jej słabości.

- Kończę z tym. - obwieściła dosadnie i nieco olewczo.

Wpatrywali się w swoje oczy z intensywnością. Zaskoczenie odebrało mu mowę. Wstrzymywał oddech do momentu, aż nie odwróciła głowy. Z niespodziewaną szybkością powstała z posadzki. Odgarnęła swoje skołtunione włosy za ramię i machnęła ręką.

- Możesz zabrać sobie te wszystkie papiery. Nie obchodzi mnie już to.

Zgarnęła z podłogi tylko swoje własne rzeczy. Z szarpnięciem podniosła skórzaną torbę i narzuciła ją sobie na ramię. Ugięła się nieznacznie pod jej ciężarem jakby jeszcze nie do końca doszła do siebie po niedawnym omdleniu. Nie zaszczycając Syriusza spojrzeniem po prostu ruszyła korytarzem, którym już wcześniej próbowała odejść. Tym razem nie przeszkodzono jej w tym.

Odgłosy jej ociężałych kroków idealnie komponowały się z szybkim biciem jej serca. Przełknęła nadchodzącą histerie wraz z gulą w gardle. Nadgarstek piekł ją niemiłosiernie. Gdyby tego był mało, Syriusz nie poprzestał na tym. Najwyraźniej nie zamierzał przestać jej torturować.

Usłyszała, jak powstaje z ziemi za swoimi plecami.

- Pomyśl trzeźwo, Wiśnia. - jego niecodzienny, spokojny głos rozbrzmiał echem po korytarzu. - Remus dowie się wszystkiego o twoich uczuciach. Powiem mu o tym jak użyłaś jego choroby, aby mnie zaszantażować, a wtedy już nigdy się do ciebie nie odezwie. Naprawdę chcesz go stracić?

To udawane przejęcie brzmiące w jego pytaniu spowodowało u niej mdłości. Jak okrutnym człowiekiem trzeba było być, aby po wykorzystaniu czyiś uczuć na własną korzyść, zadawać takie pytanie? Stawiał ją w bardzo trudnej sytuacji, z której tak naprawdę nie było żadnego dobrego wyjścia.

Nabierając powietrza w płuca, odważyła się ponownie zatrzymać. Wypluwając z siebie kolejne słowa, zaczynała nie poznawać samej siebie:

- Jeżeli piśniesz mu o tym słówko, to cały Hogwart dowie się o jego chorobie. Wyrzucą go ze szkoły, nigdy nie znajdzie pracy, czarodzieje zaczną traktować go jak potwora. Naprawdę pragniesz, aby twój najlepszy przyjaciel stracił wszystko, na czym mu zależy?

Ciszę w korytarzu przerwały tylko ich głośne oddechy. Nuria zacisnęła powieki. Własne słowa przyjęła z bólem serca.

- Remus nie jest potworem. - odparł twardo Syriusz.

Drgnęła na jego słowa. Smutek opanował jej umysł i złapał ją za gardło. Napływające łzy powstrzymywała poprzez zaciśnięcie zębów. Otwierała i zamykała usta, stojąc plecami do Huncwota. Czuła, że to co się dzieje, na zawsze pozostawi w niej masę wstydu.

Musiała być silna. Musiała zostawić za sobą wstyd i słabość.

Wyprostowala się, próbując przywołać pewność siebie. Jednak ta nie nadchodziła. Oczy zapiekły ją, a głos ochrypł gdy odparła:

- Nie, nie jest.

Później zniknęła na schodach Wieży Północnej, czując, że zostawiła za sobą coś więcej niż tylko zdenerwowanego Blacka.

Jej własne nogi poprowadziły ją mimowolnie w jedyne bezpieczne miejsce. Gdy pięścią walnęła w drewniane drzwi, w końcu spostrzegła, że całą drogę wbija paznokcie w przegub dłoni. Zamrugała powiekami nie rozumiejąc jak znalazła się przed chatką Hagrida.

Olbrzym otworzył masywne drzwi i spojrzał na nią zaskoczony. Spostrzegłszy jej mokre policzki, brak kurtki i zziębnięte, drżące ciało, zawołał:

- Cholibka! Nuruś! Co ci się stało, biedaczysko?

Wystąpił naprzeciw niej, okrywając jej zgarbione ciało swoim futrzanym, cerowanym płaszczem. Złapała się boku półolbrzyma, czując rażące ciepło. Mimowolnie załkała po raz kolejny, tym razem nie drżąc z zimna, a z histerii.

Czuła się najgorszą osobą na świecie. Nie lepszą od Syriusza Blacka, a równie okrutną.

Podrapała miejsce za prawych uchem, czując palące pieczenie.

- Zrobiłam coś strasznego, Hagridzie. Coś okrutnego. - załkała. - Jestem potworem.

Hagrid bez słowa poprowadził ją do środka chatki, w której ogień strzelał iskrami w kominku. Usadził ją na wielkim krześle, którego oparcie przewyższało ją o głowę i okrył grubym, drapiącym kocem. Następnie postawił przed nią kubek z parującą herbatą.

Nie zasługiwała na jego dobro, pomyślała. Gdy przysunął kubek nieznacznie bliżej niej, fala kolejnych łez spłynęła po jej czerwonych policzkach. Zziębnięte palce zacisnęła wokół gorącego naczynia. Skóra zapiekła ją straszliwie, lecz nie zabrała ich. To była jej kara. Zasłużyła na to.

Hagrid już więcej nie pytał, co się stało. Przesiadywał z nią w ciszy, delikatnie gładząc po plecach, okrytych kocem. Gdy w końcu po dłuższym płaczu spojrzała na jego twarz, dostrzegła łagodny, pokrzepiający uśmiech, a także coś jeszcze. Coś, co uspokoiło ją o wiele lepiej niż jakiekolwiek słowa pocieszenia. Było to zrozumienie.

- Jestem z ciebie dumny. Postawiłaś się mu. Wygrałaś. - powiedział Harkin, a jego ciepły dotyk spoczął na jej dłoni leżącej na drewniany stole.

Kątem oka zauważyła, jak przybiera pełną uznania minę. Wszak zrobiła dokładnie to, co jej polecił, ale Harkin chyba kompletnie nie rozumiał jakie skutki to wszystko wywołało. Czemu ona czuje się jak najgorsze ścierwo na świecie.

- Jakoś nie czuję, abym wygrała. - wyszeptała zadławionym głosem. - Nie czuję nic. Tylko rozczarowanie sobą.

Następnie zakasłała, szczelniej zakrywając się kraciastym kocem Hagrida. Zadrapało ją w gardle, więc sięgnęła po duży kubek z parującą herbatą. Obserwowała, jak gajowy kręci się przy palenisku, szykując kolejną porcję wybawczego wywaru. Od kiedy do niego przyszła zdołała wybić już dwa dzbanki. Już nie płakała. Była wyprana z emocji.

Harkin zjawił się o standardowej godzinie, na którą byli umówieni, aby odrobić zadania domowe Blacka. Jakie było jego zdziwienie gdy zobaczył Nurię w opłakanym stanie. Praktycznie wyskoczył z butów na wieść, że zaszantażowała Syriusza w odwecie, a o robieniu jego zadań mogli już zapomnieć.

- Musisz przestać przejmować się innymi, a zacząć stawiać siebie na pierwszym miejscu.

Prychnęła po nosem na jego słowa, a wypuszczone przez nią powietrze sprawiło, że para z kubka zakręciła się, tworząc mały wir. Dla niego było to takie proste, lecz dla niej... Czy było z nią coś nie tak? Czy każdy na jej miejscu czułby się dobrze? Bez poczucia winy?

Obraz uśmiechniętego Remusa stanął jej przed oczami. Zmarszczyła czoło, starając się oddalić go od siebie. Najdalej, w sam rdzeń jej umysłu i zapieczętować go zaklęciem nie do złamania.

- Nie potrafię tak. - wyznała z rezygnacją. - Chcę, aby wszyscy byli szczęśliwi, chcę wszystkich uszczęśliwić.

Harkin zacisnął palce na jej dłoni. Spojrzała na niego machinalnie niczym zbity pies, dobrze wiedząc, że właśnie tego oczekuje.

- Ari, posłuchaj mnie uważnie. Nie da się zadowolić wszystkich. Twoim zadaniem nie jest pocieszanie i dogadzanie każdemu. A w szczególności nie ludziom, przez których cierpisz. To chore i patologiczne. Musisz zwalczyć to w sobie. To, co zrobiłaś, to pierwszy krok ku temu.

Sens jego monologu wcale do niej nie docierał. Może nie potrafiła albo nie chciała zrozumieć, do czego pije przyjaciel? Poczucie odpowiedzialności za cudze uczucia za bardzo ciążyło w jej podświadomości. Przecież, aby być dobrą osobą powiną dbać o to, aby wszyscy dokoła niej byli szczęśliwi. A skoro za plecami Remusa wykorzystywała jego własne słabości, nie była dobra. Absolutnie. Bezprawnie wykorzystała jego sekret na własną korzyść. Dokładnie tak jak Black. Osoba, której zachowanie potępiała. Czym się zatem od niego różniła? Kompletnie niczym.

- Ale ja zachowałam się okropnie, Harkin. Posłużyłam się czyjąś słabością, nieuleczalną chorobą Remusa dla własnych korzyści. - histeria pałała z jej tonu. - A na domiar złego dobrze wiem, jak to jest nie mieć wpływu na własną słabość. Gdyby ktoś zrobił coś takiego mnie... - nie mogąc wytrzymać napływającego cierpienia, aż się uśmiechnęła. - Nie potrafię, nie wiem jak określić to uczucie, które teraz czuje. Brzydzę się sobą. Zupełnie nie mam ochoty patrzeć na swoje odbicie. Czuję, że zwymiotuje.

- Ari...

Nie słuchała go. Było w niej za dużo tłamszonych emocji.

- W dodatku zrobiłam to Remusowi. Najmilszemu, najwrażliwszemu i najwspanialszemu chłopakowi, jakiego poznałam w życiu.

- On o niczym nie wie. Nie stracisz go. Nadal możecie się przyjaźnić.

- Nie wiem, czy będę umiała spojrzeć mu w oczy. - wyznała, a powieki ponownie ją zaszczypały.

Harkin przyciągnął ją do swojej piersi, tuląc z całych sił. Gdy wstrząsnął nią szloch, pogłaskał ją po plecach. Nie wiedział, jak ją pocieszyć. Co zadziałałoby najlepiej. Szczególnie dlatego, że nie pojmował, dlaczego Nuria tak bardzo to przeżywa. Powinna przecież się cieszyć, że ma z głowy natrętnego Blacka.

Lupin był podobno inteligenty i gdyby dowiedział się o tym co Black zrobił Nuri, również potępiłby jego zachowanie. Był tego pewny. To, że Nuria w odwecie zachowała się identycznie jak jej oprawca, stanowiło o jej sprycie i inteligencji. Nie dawała sobą więcej pomiatać. Tak jak jej radził. Uważał, że ten plan był genialny i oczywiście jak widać, wypalił.

Stwierdził ze spokojem, że może nie dzisiaj, ale jutro do Nuri dojdzie to, że uwolniła się spod ręki Blacka i zauważy słuszność swojego postępowania. Była wrażliwą osobą i potrzebowała odreagować to na swój sposób. Nie powinien jej w tym przeszkadzać. Znał ją i wiedział, że będzie lepiej gdy na własne oczy zauważy dobre skutki swojego postępowania. 

Zacisnął mocniej ramiona wokół niej, gdy ponownie zadrżała. Czuł jak moczy mu kołnierz szkolnej koszuli, ale wcale się tym nie przejął. Mogła nawet go osmarkać jeśli taka była jej wola.

- Musisz się uspokoić. Odpocznij. - szeptał kojącym głosem, który załaskotał ją w ucho. - Hagridzie, zaparzysz jeszcze tych swoich magicznych ziółek?

Ze strony paleniska dobiegło walenie garnków, a następnie rozochocone wołanie:

- Już się robi!

Około godziny siódmej Harkin wyprowadził Nurię z ciepłej chatki Hagrida, który wcisnął im przed wyjściem potrawkę z królika. Wiśniowowłosa wpierw protestowała, broniąc się tym, że naprawdę nie ma ochoty jeść, ale za namową Harkina i smutną miną „kucharza" wmusiła w siebie miskę. Nie powiedziała tego na głos, ale potrawka Hagrida nie umywała się do tej, którą robił wujek Aberforth.

Z pełnymi brzuchami wyszli na błonia skąpane w nocnej mgle. Unosiła się nad wielkim jeziorem niczym całun, skrywając je przed światłem księżyca. Opatulała również cały zamek, przez co nie dostrzegali nawet najniższych wież. Tej nocy wszystko było takie ciche i mroczne. Niczym z powieści Edgara Allana Poe, pomyślała w chwili oderwania od rzeczywistości.

Szli w milczeniu, które od czasu do czasu przerwał Harkin, sycząc z zimna. Po raz czwarty w ciągu piętnastu minut potarł dłonie i chuchnął na nie. Biała para w sekundę stopiła się z mgłą.

- Dobrze, że Hagrid pożyczył ci futro. Inaczej byś zamarzła na śmierć. - powiedział z błąkającym się na jego twarzy uśmiechem.

Na jego oko Nuria wyglądała nieco śmiesznie w trzy razy za dużym płaszczu. Jej ciało uginało się od jego ciężaru, a tył materiału szurał po wilgotnej trawie. Ciemnobrązowe futro przyjemnie łaskotało ją w twarz. Natomiast postawiony kołnierz zasłaniał jej policzki przed mrozem.

Gdy wcześniej Hagrid zaoferował jej okrycie protestowała, oznajmiając, iż nie ma mowy, że ubierze prawdziwe futro. Absolutnie nie była za oskórowaniem biednych, niewinnych zwierząt. Jednak wtem Hagrid zapewnił ją że to futro pochodzi od niedźwiedzia, który miał poważną infekcję skórną. Zajmował się nim w Zakazanym Lesie rok temu i sam pozwolił, aby wykorzystał jego sierść. Także dała się mu ubrać w o wiele za duży i ciężki płaszcz. Harkina bardzo zadowoliła ta decyzja, ponieważ w samej szacie szkolnej Wiśniowowłosa by się wyziębiła.

Nuria jednak wciąż czuła obezwładniający chłód. Pochodził z jej wnętrza, a nie był skutkiem jesiennej pogody. Towarzyszył jej gdy już weszli do zamku, gdy Harkin odprowadził ją pod sam Portret Grubej Damy i nawet kiedy przytulił ją na pożegnanie.

- Nie chcę tam iść. - wymamrotała w jego ramie.

Wizja tego, że w Pokoju Wspólnym może spotkać Blacka, a co gorsza Remusa, przerażała ją. Chciała schować się w jakiejś norze i nigdy już nie wyściubić z niej nosa. Rzeczywistość była jednak okrutna. Stawiała ją non-stop w trudnej sytuacji. Testowała ją i nawet Nuria nie widziała w tym wszystkim celu.

Chętnie wypiłaby jeszcze jedną dawkę eliksiru wzmacniającego. Byle by poczuć się lepiej.

- Dasz sobie radę. Jesteś silna, Ari. - odsunął ją od siebie na wyciągnięte ręki. - Zobaczymy się jutro. Odpuścimy jutro poranny trening.

Nuria życzyła mu dobrej nocy i przywołała na twarz coś w rodzaju skwaszonego uśmieszku. Następnie wypowiedziała hasło do Pokoju Wspólnego, a przysypiająca Grupa Duma otworzyła swój portret. Harkin pomachał jej na pożegnanie, co ona również zrobiła.

Weszła do Pokoju Wspólnego i wypuściła powietrze z płuc. Zamierzała pokonać drogę do dormitorium najszybciej jak to tylko możliwe. Skryć twarz pod futrzanym płaszczem i umknąć do łóżka. Zakopać się pod kołdrą i po prostu zasnąć.

Jednak zanim przeszła choćby trzy kroki rozległ się głośny pisk. Przystanęła, drgnąwszy i ściągnęła futrzany kołnierz z głowy. Zobaczyła paręnaście par oczu wpatrujących się w nią z szokiem lub przestrachem. Dopiero wtem zrozumiała, że to ona kogoś przeraziła. Skrzywiła się ze skruszonym grymasem. Zapewne musiała wyglądać niczym dzikie zwierze w tym wielkim futrze.

Będąc na świeczniku, wyprostowała się i z uniesionym podbródkiem ponownie zaczęła iść ku schodom do dormitorium. Przeklinała się w myślach za ubranie tego wielkiego płaszcza. Tylko przyciągał niepotrzebną uwagę. Długi materiał plątał się pod jej nogami, sunąc po podłodze. Musiała podwójnie się skupić, aby nie wywrócić się na oczach innych Gryfonów. Jeszcze brakowało dzisiaj, żeby została na koniec pośmiewiskiem.

Za to stała przerażającym potworem i to dosłownie.

Wpatrywała się intensywnie w schody, licząc kroki, które pozostały jej do uniknięcia tej masy spojrzeń. Oddech zaczął jej przyspieszać. Panika rozpierała jej zdrowy rozsądek. Nim zdołała się powstrzymać, jej wzrok oderwał się od upragnionego miejsca i spoczął na jej ulubionym fotelu przed kominkiem. Stał pusty, jednak ten ustawiony naprzeciwko niego był zajęty. Był to ten fotel, pod którym zawsze zostawiała zadania domowe Blacka. Jego miejsce.

Wpatrywał się w nią z wyrazem, którego nie potrafiła zrozumieć. Nie było w nim ani gniewu, ani zdziwienia. Tylko nieodgadniony spokój. Ciemne włosy nie były już spięte, lecz rozpuszczone. Były tak czarne, że odbijało się w nich światło żarzącego się za nim ognia w kominku.

W jego postawie brakowało tej charakterystycznej wyniosłości. Właściwie to wyglądał dość mizernie. Wieczny szelmowski błysk wyparował, nadając mu bardziej poważnego wyglądu. Bardziej normalnego, naturalnego, niezakrytego żadną sztuczną maską.

Serce Nuri zabiło szybciej.

Odwróciła głowę, czując napięcie w całym ciele. Nawet nie spostrzegła gdy machinalnie złapała się drugą dłonią za poczerwieniały nadgarstek. Kolejne kroki wykonywała niczym w zwolnionym tempie. Wymagały od niej o wiele więcej siły. Tak samo jak powstrzymanie się od ponownego spojrzenia w szare jak burzowe niebo oczy.

Dopiero wchodząc po schodach Nuria zdołała zrozumieć, dlaczego w Syriuszu było tyle spokoju. W końcu byli teraz na równi. Każde znało sekret drugiej strony i jeżeli tylko pisnęłoby na ten temat słówko, skutki mogłyby okazać się opłakane dla obydwu.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Nuria również poczuła niewzmożony spokój. Nie ten wywoływany przez eliksiry, lecz naturalny, biorący się z wewnątrz umysłu. Wywołany przez nikogo innego jak samego Syriusza Blacka.

Z tą niewątpliwie alarmującą świadomością weszła do swojego dormitorium. Na wejściu przywitały ją głośne docinki, którymi wymieniały się między sobą Dorcas i Kaya. Alice leżała wspak na łóżku ze zwieszoną z materaca głową, a jej długie blond włosy dotykały podłogi. W rękach trzymała wydanie Czarownicy i co jakiś czas machała nogami, chichocząc słodko. Nuria podejrzewała, że właśnie czytała jakieś ploteczki o tym nowym zespole muzycznym, który ostatnio bardzo jej się spodobał.

Wiśniowowłosa podążyła wprost do swojego łóżka. Zdjęła buty i olbrzymi futrzany płaszcz.

- Śmierdzi jak mokre zwierzę. - syknęła nadąsana Kaya.

Nuria zwróciła ku niej głowę i zauważyła, jak dziewczyna z obrzydzeniem zakryła sobie nos i usta.

- To się umyj. - odparła Dorcas, na co blondynka zareagowała głośnym prychnięciem.

Następnie Kaya wymaszerowała z dormitorium w akompaniamencie swoich głośnych kroków. Mruknęła coś jeszcze o obrzydliwym smrodzie i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Nuria przewróciła oczami, odwiesiła płaszcz i legła na swoim łóżku twarzą w poduszkach. Gdyby ciocia Minerwa zobaczyła ją nieumytą, w mundurku na pościeli miałaby zagwarantowane dwugodzinne kazanie o higienie osobistej. Na szczęście cioci tutaj nie było. Tylko jej przyjaciółki.

- Napisałaś już esej na Transmutacje? - zapytała Lily, na którą Nuria dopiero zwróciła uwagę.

Z pewnego powodu bardzo trudno było spojrzeć jej w oczy.

Kiedy już zdołała to uczcić, trwało to zaledwie sekundę. Uciekła spojrzeniem w bok, obserwując z zapałem burgundowe zasłony. Za oknem panowała już ciemność.

- Jeszcze nie.

- Naprawdę? Przecież oddanie jest już w piątek.

Normalnie napisałaby jej pewnie z Harkinem dzisiaj u Hagrida, lecz z wiadomych powodów nie miała ani ochoty ani siły na to. Nie miała też chęci do żadnej rozmowy. Wzruszyła ramionami i ponownie ukryła twarz w poduszkach.

Leżała tak przez chwile, będąc obserwowaną przez czujne oko Evans. Zdawała sobie z tego sprawę, lecz naprawdę była już zbyt zmęczona tym dniem, aby się tym przejąć.

- Wspaniałe futro, Nuruś! - pochwaliła z zapałem Dor.

Podeszła do wieszaka przy łóżku Nuri i dotknęła ubrania. Z pełnym uznania pomrukiem przejechała dłonią po delikatnym materiale.

- Naprawdę trochę śmierdzi. - jej zgrabny nosek zmarszczył się machinalnie. - Jest prawdziwe?

Nuria z westchnieniem ponownie wyjrzała spod poduszek. Jednym okiem obserwowała jak Dorcas przygląda się z zainteresowaniem futerku. Z jej twarzy iskrzyło podekscytowanie gdy odkryła dobrze ukryte kieszenie.

- Tak, to futro niedźwiedzia. Hagrid mi je pożyczył. Powiedział, że niedźwiedź, którym się zajmował, chorował na jakąś infekcję skórną i to futro co mu wypadło niedźwiedź pozwolił wykorzystać Hagridowi.

Dorcas szybko wypuściła materiał z rąk i machnęła nimi z paniką.

- Fu. - jęknęła przeciągle i ruszyła ku łazience. - Ble. Obrzydliwość.

Niedaleko siedząca Lily zaśmiała się cicho. „Czasami z Dorcas jest taka diva", pomyślała.

- Jak Hagrid dogadał się z niedźwiedziem? - zwróciła się do Nuri z zainteresowaniem.

- No jak to jak? Nie wiesz, że niedźwiedzie rozumieją ludzką mowę?

- Że co? - rozpostarła oczy ze zdziwienia. - Skąd wiesz coś takiego?

- Od Hagrida i oczywiście z książek.

- Z jakich książek? W podręcznikach od Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami o tym nie pisano.

- Przez lata naczytałam się bardzo dużo przeróżnych książek o magicznych jak i mugolskich zwierzętach. Niestety w naszej czarodziejskiej kulturze mówi się tylko o tych magicznych. Zwierzęta ze świata mugoli są pomijane, a bardzo często one też posiadają wyjątkowe, wręcz magiczne zdolności. Mugole jednak nie mają o tym żadnego pojęcia.

Lily wpatrywała się w leżącą przyjaciółkę z szokiem. Nigdy nawet nie pomyślała, że rzeczywiście materiał w Hogwarcie ograniczał się tylko do tych magicznych zwierząt. Poczuła się dziwnie z tym, że jako osoba pochodząca i wychowana w świecie mugoli nigdy nie pomyślała, że w tak zwyczajnym świecie również znajduje się wiele magicznych istnień. Wiedza Nuri ogromnie jej imponowała, tak samo jak i zasmucała. Po prostu poczuła się taka niedoinformowana.

- Czy są może jakieś książki o mugolskich zwierzakach, napisane przez czarodziei?

- Oczywiście, ale są bardzo stare. Najpóźniejsze liczą sobie z dwa wieki. - mruknęła bez zbytniego wyrazu.

Evans z ekscytacją usiadła na łóżku Nuri i pochyliła się nad nią.

- Wiesz, czy w szkolnej bibliotece znajdę którąś z nich?

- Oj nie wiem. - odparła i przewróciła się na plecy. - Te, które ja czytałam, są w domu mojego wujka.

- Może przywieziesz mi je po świętach?

I choć przez chwile Nuria nawet się rozluźniła, wszelkie pozytywne uczucia wyparowały z niej w sekundę.

- Nie będę spędzać świąt w Dumbledore Mansion. - wyznała, wpatrując się w górujący nad nią baldachim.

Lily od razu przepełniło zmartwienie. Pełna współczucia ułożyła dłoń na ręce Nuri.

- Zostajesz w Hogwarcie?

- Zostałam zaproszona przez rodziców Harkina do niego na święta.

- O, to super. - rozpromieniła się. - Gdzie mieszkają?

- W Dolinie Godryka. Ma przyjechać do nich jeszcze inna część rodziny.

- To będzie pewnie was całkiem sporo. - poklepała przyjaciółkę po przedramieniu. - Może uda nam się zobaczyć w któryś dzień podczas przerwy świątecznej? Moglibyście z Harkinem wpaść do mnie, ale musiałabym wpierw spytać moich rodziców.

I choć ten dzień był okropny dla Nuri, teraz uśmiechała się szeroko. Wizja świąt spędzonych w gronie najlepszych przyjaciół napawała ją optymizmem. To byłoby jak spełnienie jej marzeń.

- Bardzo chętnie, Lily.

Przyjaciółka również się uśmiechnęła. Po raz kolejny tego dnia oczy Nuri zwilgotniały. Była taka szczęśliwa, lecz zdawała sobie sprawę, że kompletnie niczym sobie na to nie zasłużyła. Na tę łagodność w spojrzeniu przyjaciółki i na to zrozumienie, wykraczające poza granice racjonalności.

Nie zdołała zareagować gdy Lily tak po prostu ułożyła się na łóżku obok niej i okryła ramieniem. Wtuliła się w jej bok, a Nuria wstrzymała oddech. Jej dotyk był tak ciepły, a bliskość kojąca, że machinalnie wzmorzył jej senność. Zamknęła ciążące jej powieki.

- Co się dzieje, Nuruś? - wyszeptała po chwili wprost do jej ucha.

Strach ścisnął ją za gardło. Milczała, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Myśl o tym jak zareagowałaby Lily na wieść o tym czego się dopuściła, zakuła ją w serce.

Kiedy nie odpowiadała, a kolejne minuty minęły, Lily ponownie zaszemrała, a jej ciepły oddech załaskotał Nurię w płatek ucha:

- Nie musisz nic mówić teraz. Powiesz mi gdy będziesz gotowa.

Samotna łza spłynęła po zaczerwienionym policzku Wiśniowowłosej. Lily wytarła ją delikatnie, uśmiechając się przy tym czule.

- Będzie dobrze. - uspokajała. - Jutro będzie lepsze, nowe i nieskalane żadnym błędem.

Łagodność Lily zawsze koiła zszarpane nerwy i serce Nuri. Nie musiała robić za wiele. Sama jej obecność tak na nią działała. Jakoby posiadała jakaś magiczną moc, która naprawiała to co rozbite, pęknięte, złamane wewnątrz niej.

- Mamy sesje przytulasów? - pisnęła Alice, wyłaniając się nagle z drugiej części dormitorium. - Czemu nie dostałam zaproszenia?!

Stała przez chwile z udawanym oburzeniem i rękoma opartymi o biodra. Nie zdołała jednak utrzymać poważnej miny i już po sekundzie przywarła do drugiego boku Wiśniowowłosej.

Kiedy Dorcas opuściła łazienkę i zobaczyła trzy wylegujące się przy sobie przyjaciółki, nikczemny uśmieszek wpełzł na jej usta. Po chwili już rzuciła się na wszystkie z rozpostartymi ramionami. Po głośnych jękach, w dormitorium rozbrzmiały donośne śmiechy. Również i ten należący do Nuri.

Mroźny wicher smagał młodą Dumbledore w policzki gdy w czwartkowe popołudnie stała w tłumie na błoniach. Przy obu jej bokach znajdowali się Harkin z Lily, z dwóch stron chwytając ją pod ramię. Przed nimi górował olbrzymiej wielkości budynek skryty największą płachtą, jaką Nuria miała sposobność widzieć w swoim życiu. Połyskiwała krwistą czerwienią, odbijając od siebie białe światło wydobywające się spomiędzy szarych obłoków. Uniosła podbródek, wpatrując się w sam czubek skrytej budowli.

Miała w sobie ogromną dozę przedziwnych emocji. Zdenerwowania, euforii, szczęścia, podekscytowania, zniecierpliwienia, lecz jakoby stłumionych. Zupełnie jakby jej umysł również spowijała ogromna czerwona płachta.

Na polanie błoni stało mnóstwo uczniów i nauczycieli z zaintrygowaniem komentujących oraz obserwujących skrytą szklarnię. Niektórzy również wytykali palcami samą Nurię rozprawiając o jej wpływie na powstanie budynku. Na każdy głośniejszy komentarz uścisk Lily i Harkina zaciskał się na jej ramionach. Byli tu dla niej, dodając jej otuchy i uspokajając jej zagubiony umysł.

Nuria w końcu przestała wstrzymywać oddech gdy na piedestał wyszedł dyrektor Hogwartu. Szkarłatny odcień czerwonego za nim wyróżniał go na tle malującego się wokół szarością krajobrazu. Wujek Albus spojrzał po tłumie i na dłuższą chwilę zatrzymał spojrzenie na niej. Uśmiechnął się delikatnie, by następnie przyłożyć swoją różdżkę do gardła.

- Witam całą kadrę nauczycielką oraz wszystkich uczniów na otwarciu naszej nowej szkolnej szklarni! - zagrzmiał za pomocą zaklęcia modulującego.

Wśród tłumu rozniosły się oklaski. Niektórzy nawet wiwatowali, unosząc ręce ponad głowami.

- Dotychczas nieużytkowane ruiny zamieniliśmy w kolejne udogodnienie szkoły. Już za moment będziecie mogli zwiedzić wiele ekosystemów, również i tych magicznych zwierząt, które nie są przystosowane do naszego klimatu. Oczywiście uważajcie, ponieważ zamieszkałe na drugim piętrze Niuchacze łase są na wszelkie błyskotki. Natomiast Kozłagi mogą niechcący skoczyć wam na plecy i zahaczyć o was swoimi rogami. Będzie czujni i uprzejmi, a zwierzęta będę takie i dla was.

Nuria obserwowała twarze uczniów wsłuchujących się w słowa wujka. Emanowali ekscytacją, której Nuri tak bardzo brakowało. Tyle czasu czekała na koniec budowy, skakała ze szczęścia gdy wujek zdecydował się na nią, a teraz? Teraz te emocje wyparowały. Była taka obojętna na wszystko, że było to aż męczące.

- Dzięki namowom i zaangażowaniu mojej siostrzenicy oraz łaskawości Rady Nadzorczej Hogwartu zdołaliśmy ziścić ten niesamowity plan. - kontynuował, a Nuria była pewna że gdy wspominał o radzie, w jego głosie zabrzmiała sarkastyczna nuta. - W gmachach szklarni mieszkać będzie na ten moment piętnaście gatunków magicznych zwierząt. Jest to jedyny budynek w całej szkole przeznaczony tylko i wyłącznie zwierzętom. Tutaj będą mogły obcować w swoim indywidualnie przystosowanym środowisku, jak i uczniowie będą mieli wyjątkową szansę doświadczenia tych warunków. Nuria zadbała również w proponowanych planach zagospodarowania budynku o wyjątkową przestrzeń dla uczniów, gdzie odbywać się będą od czasu do czasu zajęcia Opieki nad Magicznymi Stworzeniami.

Zwrócenie na nią uwagi od razu wprawiło jej ciało w zesztywnienie. Wiele uczniów obejrzało się na Nurię, a tłum ponownie zaklaskał. Poczuła, że się czerwieni gdy ktoś zaskandował jej imię. Wymusiła na twarzy uśmiech.

Ktoś za jej plecami zachichotał, a jej ciało opanował chłód.

- Nepotyzm. - usłyszała to pełne wrogości prychnięcie.

Gdy spojrzała przez ramie, dostrzegła stojącego niedaleko autora owego komentarza, Christophera Avery'ego. Jak zawsze poważnego, dostojnego, lecz z odrażającym błyskiem w oku. Patrzył na nią z obrzydzeniem, które zdołała poczuć w samych kościach.

- Jak to może być nepotyzm skoro nawet nie wiadomo czy są spokrewnieni? - dodał szyderczo stojący obok niego Roderick Mulciber.

Grupka otaczających ich uczniów zarechotała. Nurię oblał pot i szybko odwróciła głowę. Wpatrzyła się w udeptaną trawę przy czubkach swoich butów. Dookoła płaszczyły się pomarańczowo-żółte liście. Obserwowała ich wysuszone krawędzie, gdy w jej głowie rozszalała się burza. Podrapała się za uchem, a skóra zapiekła ją w tym miejscu.

- Pewnie jest po prostu jakąś osieroconą szlamą. - ledwo słyszalny syk dotarł do jej uszu.

Mroźny powiew sprawił, że jej oczy jeszcze bardziej zapiekły. Zacisnęła dłonie w pięści, poprzysięgając sobie, że Avery'emu nie ujdzie na sucho takie słownictwo ani przytyki. Tym bardziej w obecności Lily.

- Pożałują tego. - szepnęła do niej w ramach wsparcia.

Lily jednak pokręciła głową i posłała jej karcące spojrzenie.

- Nie chcę, abyś zniżała się do ich poziomu. Obiecaj mi, że nie będziesz zwalczała ognia ogniem.

Nuria przestała oddychać. Odwróciła spojrzenie od przyjaciółki, nie mogąc wciąż wpatrywać jej się w oczy. Bała się, że przyjaciółka wyczyta z nich całą prawdę.

- Czas najwyższy na zakończenie przynudzania i odkrycia tego co zakryte! - donośne wołanie Albusa wyrwało ją z odrętwienia.

Machnął swoją różdżką raz, a zgodnie z jego ruchem olbrzymia płachta opadła, zamieniając się w stado różnokolorowych motyli. Spod niej ukazał się wysoki, strzelisty budynek. Był w większości oszklony, odbijając od siebie obraz szarego nieba. Zdobione srebrzystymi zawijasami wrota stanęły otworem przed rozemocjonowanym tłumem.

Pełni zaciekawienia uczniowie ruszyli ku wnętrzu. Nuria została pociągnięta przez Lily i Harkina, którzy również nie potrafili ukryć podekscytowania. Przez natłok emocji, chociaż wciąż przytłumionych, Nuria zdołała zrozumieć tylko, że nowa szklarnia jest jak ze snu. Jej snów przelanych na papier, który następnie przedstawiła wujkowi Albusowi jako plany zagospodarowania. Zaparło jej dech w piersi.

W głównej sali piętrzyły się przeróżnej wielkości rośliny, otaczając skalny, okrągły stół gdzie umiejscowiono góry książek. Wokół pięły się schody, prowadząc na kolejne piętra. Były tak długie, że nawet nie potrafiła dostrzec ich końca. Sklepienie skryte zostało za magicznie wykreowanymi chmurami, między którymi latały Memortki, czasami siadając na owocowych drzewach. Jeden z nich przyglądał się z ciekawością napływającym uczniom, nie wydając ani jednego dźwięku.

Nuria zrozumiała, że budynek został zaczarowany zaawansowanymi zaklęciami transmutacyjnymi, ponieważ ciągnął się we wszystkie strony. Jak na zawołałanie ujrzała ponad tłumem, stojącą na metalowych schodach Minerwę. Najpewniej to dzięki jej umiejętnościom było to wszystko możliwe, uświadomiła sobie Wiśniowowłosa. Ciocia następnie ustawiła sprawnie grupkę uczniów chcących zwiedzić wyższe piętra. Nuria uśmiechnęła się na widok jej surowej miny, gdy dobrze wiedziała, że Minerwa równie bardzo ekscytuje się tym wszystkim. Znała ją za dobrze.

Tłum zaczął przeć naprzód, a Nuria spostrzegła, że Lily i Harkin zniknęli z jej punktu widzenia. Stanęła na palcach, poszukując ich w tym wirze osób. Oparła się o kamienny stół w głównej sali, tak aby nikt przypadkiem jej nie staranował.

Podskoczyła w miejscu, czując dotyk na ramieniu. Szybko odwróciła głowę, a jej serce stanęło.

- Wspaniale to wszystko wyszło! - zawołał Remus i błysnął swoim przepięknym uśmiechem.

Jej serce ponownie załopotało, coraz szybciej i szybciej. Zapomniała jak się nazywa, kim jest, co tu robi i po co jej to wszystko wiedzieć.

- Jestem z ciebie taki dumny! - objął ją w uścisku, a ona zesztywniała. - Jest dokładnie tak, jak mi opowiadałaś. Zrobili praktycznie wszystko według twoich planów! Nie mogę się doczekać, aż zobaczę te specjalne wybiegi dla zwierząt. Super, że będziemy mieli tu zajęcia.

Gdy oderwał się od niej, zauważyła, że ciągle się uśmiecha. Zakuło ją serce tak boleśnie, że aż się zachwiała.

Jak mogła zrobić mu coś takiego? Tak dobremu, miłemu, pełnemu współczucia człowiekowi?

- Wszystko w porządku? - zmarszczył czoło, przyglądając jej się uważniej.

Przełknęła gulę w gardle, odkrywając, jak bardzo ściśnięte było. Wbiła paznokcie w przegub dłoni. Ból, który poczuła, był niczym w porównaniu z jej poczuciem winy.

- Tak. - wychrypiała po chwili, a gdy ujrzała zmartwienie w pięknych oczach chłopaka, szybko odchrząknęła. - Wszystko w jak najlepszym porządku. Po prostu... - zawahała się i wymusiła uśmiech, lecz jej zdaniem wyszedł raczej z tego tylko grymas. - To wszystko jest przytłaczające.

- Jest dobrze. Zdołałaś osiągnąć coś niesamowitego. Nie przejmuj się tym, co mówią inni. Są po prostu zazdrośni i nie potrafią sobie z tym poradzić.

Ponownie uśmiechnął się w ten uroczy, pełen ciepła sposób. Spokój otoczył jej wnętrze zaledwie na moment, by ponownie wciągnąć ją do mrocznych czeluści.

Remus oderwał od niej spojrzenie, patrząc ponad jej ramieniem. Jego uśmiech poszerzył się, a w oczach błysnęło coś, czego jeszcze nie znała. Biło od niego dziwnego rodzaju rozbawienie. Zamrugała rozkojarzona.

- Muszę iść. - obwieścił rozpromieniony i ponownie przyciągnął ją do uścisku. - Jeszcze raz ogromne gratulacje!

I odszedł, pozostawiając ją w poczuciu samotności i mrożącej krew w żyłach świadomości, że miała czelność wykorzystać jego sekret.

„Potwór", zaszumiało jej w głowie. „Potwór, potwór, potwór".

Gdy zwiedzała nową szklarnię tylko to słowo rozbrzmiewało w jej świadomości. Kiedy znalazła Harkina i Lily wraz z Alice i Dor, też je słyszała. Odwiedzała przewspaniałe wybiegi z przyjaciółmi i starała się emanować równym zachwytem co oni. Choć uśmiechała się, śmiała i przyjmowała gratulacje, wcale nie czuła się ich godna.

„Potwory nie są godne życia", zabrzmiał niemal obcy szept w jej głowie.

Ciągnięta przez Alice po schodach na wyższe piętro, spojrzała w dół. Zaraz przy skalnym stole stał wpatrujący się bezceremonialnie w nią Black. Nie uśmiechał się w ten swój denerwujący sposób. Nie mrugał do niej. Nie robił nic. Po prostu nie odrywał od niej wzorku.

Zaraz obok niego stanął James, na którego również rzuciła okiem. Kiedy spostrzegła, jak na jej widok z wrogością mruży brwi, osłupiała. On nigdy nie patrzył na nią w taki sposób. Zawsze posyłał jej ten swój huncwocki uśmieszek. Wiecznie optymistyczny i rozpromieniony. 

Niespodziewanie bardzo przypomniał jej Syriusza. Szczególnie wtedy gdy się kłócili, a on posyłał gromy z oczu.

Wracając spojrzeniem do Blacka, upewniła się w przekonaniu, że powiedział o wszystkim Jamesowi. O jej okrucieństwie, o tym co zrobiła Remusowi, co do niego czuła. Czy taki właśnie był koniec jej przyjaźni z Jamesem?

Po dzisiejszej rozmowie z Remusem była pewna, że on o niczym nie miał pojęcia. Z zadumą przyswoiła myśl, że Black nie wyjawił mu jej sekretu. Nie pisnął słowa o jej uczuciach i szantażu. Te informacje przekazał zapewne tylko Jamesowi i Peterowi. Rozdysponowywał jej sekrety, jak sobie tylko chciał!

Ale czy nie robił dokładnie tego samego co ona?

Wpatrywała się w dalekie szare oczy Syriusza, nie dając po sobie poznać gamy emocji turbującej jej zdrowy rozsądek. Rozpierzchnęła nadnaturalne otępienie w jej umyśle. Parę szeptów rozbrzmiało w jej głowie, lecz gdy powzięła głęboki oddech, ponownie zanikły.

Oderwała wzrok od wściekłego Jamesa i niebywale spokojnego Syriusza. Czuła, że to już definitywny koniec pewnego rozdziału. Czasu pokoju z tą czwórką Gryfonów. Szczególnie koniec bycia popychadłem jednego z nich.

Była taka sama jak on. Dopuściła się okropieństw byle tylko go pokonać. Zwalczyła ogień ogniem.

„Potwór".

Nuria zrozumiała, że jej życie jest warte tyle samo co życie Syriusza Blacka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro