Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXV. Gruszki miłości pod Wierzbą Bijącą

Dla pięciu ostatnich lat

Minęły trzy tygodnie od kiedy Nuria wyszła ze Skrzydła Szpitalnego. Trzy tygodnie zlewające się w jedną, bezimienną szarą masę. Chociaż, gdy Wiśniowowłosa momentami próbowała ją sobie wizualizować, na myśl nachodziło jej tylko własne imię.

Uczniowie Hogwartu długo nie mogli zapomnieć o ekscesach, do których doszło w Noc Duchów, z nią w roli głównej. Każdy w szkole wiedział, że słynna Nuria Dumbledore wylądowała kolejny raz w Skrzydle Szpitalnym i o mało nie wyzionęła ducha, a to wszystko za sprawą głupiego żartu Huncwotów. Jeśli wcześniej ktoś nie liczył się z pozycją tych czterech nicponi w szkole, to od tej pory postrzegał ich już jako kompletnych bogów chaosu.

Tylko dlaczego to właśnie Nuria musiała zostać ich ofiarą i powodem, dla którego mówiono o nich już zupełnie bez przerwy? Od trzech tygodni sama często zadawała sobie to pytanie. Pojawiało się w jej głowie szczególnie gdy spoglądała na śmiejących się jakby nigdy nic Huncwotów. Jak i również, gdy Remus któryś raz z kolei podchodził do niej w bibliotece i zagabywał z miłym uśmiechem, od którego łaskotało ją w podbrzuszu.

Jednakże nadal nie poznała odpowiedzi na owo pytanie. Ostatnio jakoś trudniej się jej myślało, a właściwie nie czuła potrzeby, aby rozmyślać nad czymkolwiek. Wszystko było takie nijakie i za mało interesujące, żeby miała się na tym skupić.

Zgodnie z obietnicą daną Harkinowi zaczęła brać eliksiry wzmacniające. Naprawdę jej pomogły i od dawna nie czuła bólu głowy, jednakże już po pierwszych kilku jego dawkach, stała się dziwnie otępiała. W pewien sposób nieobecna i może nawet bardziej opanowana. Jednakże owy stan zaskakująco wcale jej nie przeszkadzał. Wręcz sprawiał jej przyjemność. Dzięki eliksirom wzmacniającym Nuria stała się spokojniejsza i w kwestii emocji i wariackich pomysłów. Od trzech tygodni nie zrobiła niczego głupiego, ani nawet irracjonalnie mądrego. Właściwie to od trzech tygodni nie robiła za dużo. Jedynie unikała wszystkiego, czego wolała unikać. A jakoś tak się złożyło, że wolała unikać po prostu wszystkiego.

Na szczęście owa zasada nie przekładała się na relacje z jej przyjaciółmi. Chociaż od trzech tygodni Nuria zaczynała bardzo poważnie zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby to rozważyć.

- Jeszcze jedno okrążenie! - wrzasnął ogłuszająco Harkin.

Nuria skrzywiła się z boleścią. Wycharczała ciche przekleństwo pod nosem, które w bardzo niekorzystny sposób opisywało jej najlepszego przyjaciela, a następnie wytarła pot z czoła. Napięła wszystkie mięśnie, czując jak nogi zaczynają ją już porządnie mrowić. Wiedziała, że jedyne co ją czeka to kolejne zakwasy.

„Kto je w ogóle wymyślił?! Bieganie byłoby o wiele przyjemniejsze gdyby takie zło jak zakwasy po prostu nie istniało", pomyślała zirytowana. Sapnęła po raz setny i ruszyła z większą mocą przed siebie, aby tylko jak najszybciej skończyć poranny trening prowadzony przez Harkina. Chociaż ona uważała w tym przypadku określenie „tortury" za o wiele bardziej trafne.

Czemu właściwie znalazła się w takowej sytuacji? Odpowiedź wiązała się z nieznośnie przejmującym się jej zdrowiem przyjacielem, który właśnie truchtał za jej plecami. Od kiedy wyszła ze Skrzydła, nie dawał jej spokoju w sprawie jej zdrowia. Ciągle pytał, jak się czuje, czy coś ją boli, czy eliksiry pomagają, czy odczuwa blokadę i czemu jest taka markotna. Kiedy któryś raz kolei odpowiadała, że wszystko dobrze, on najwyraźniej dał upust swoim podejrzeniom i obwieścił, że na jej gorszy stan najlepiej zadziała trening. Twierdził, że to przywróci ją do życia jak jeszcze nigdy.

Wpierw Nuria go wyśmiała, ale później usłyszała o tym Lily i przyznała Darcy'emu rację. Oboje zagonili więc Wiśniowowłosą na codzienne ćwiczenia z Harkinem, pastwiąc się nad nią.

Nuria oczywiście bardzo narzekała na treningi. Pierwsze były dla niej czystą mordęgą, ale z czasem — co musiała przyznać z całą boleścią swej dumy, polubiła je. Bieganie w pewien sposób oczyszczało jej dziwnie otępiały umysł. Napinało i wykorzystywało mięśnie całego ciała, tym samym rozluźniając napięcie w jej głowie. Czasami nawet raczyła uśmiechnąć się podczas biegu. Jednakże gdy to robiła, dziwna siła przywoływała ją do porządku, każąc zaprzestania rozwodzenia się nad sobą. Przypominała sobie wtem o tym czego dopuścili się względem niej Huncwoci, a w szczególności Remus, który był dla niej tak ważny. Odtrącała tego typu myśli, przekonując siebie, że nie może ciągle użalać się nad samą sobą.

Nuria stawiała krok za krokiem, coraz szybciej okrążając boisko do Quidditcha.

Przez ostatnie prawie trzy tygodnie rozmawiała z Remusem jedynie parę razy w bibliotece, gdy akurat nie było z nią Lily. Zazwyczaj były to ich zwykłe rozmowy dotyczące mugolskich książek, czy zadań domowych. Czasami Lupin pytał jeszcze tylko o to jak się miewa Lily. Nuria najczęściej odpowiadała, że dobrze, chociaż prawda była zupełnie inna. Przeprowadzali zwyczajne pogawędki, jakby kompletnie nic się nie stało te kilka dni wcześniej w Noc Duchów. Pewnego razu Remus nawet zaproponował jej obiecaną niegdyś partyjkę w Eksplodującego Durnia ze wszystkimi Huncwotami — tak na przeprosiny, ale ona uprzejmie odmówiła.

Nie mówiła dlaczego, ponieważ nie zamierzała psuć tej wspaniałej chwili spokoju i szansy na spędzenie jej razem z Remusem. Nie powiedziała o tym, że bała się konfrontacji z nimi wszystkimi. Nie wyznała, że nie wie, jak postąpić w owej sytuacji. Właściwie to kompletnie nie rozmawiali o tych wydarzeniach. Nuri to zupełnie odpowiadało. Wolała wymazać z głowy nieszczęśliwe wspomnienia związane z Remusem i skupić się na pozytywach.

Lily od jej wyjścia z SS cały czas chodziła za nią krok w krok, co oczywiście Wiśniowowłosej sprawiało ogromną przyjemność. Jednakże nikt tak bardzo jak Lily nie miał za złe Huncwotom tego co zrobili. Skutkowało to tym, że kiedy tylko któryś napatoczył się na drodze lub próbował zagadywać Nurię, albo chociażby na nią spojrzeć w jej obecności, odstraszała potencjalne zagrożenie, wyjmując różdżkę z kieszeni albo zaciągając Nurię w zupełnie przeciwną stronę.

Evans kłóciła się nawet z Remusem, którego obwiniała za wydarzenia z Nocy Duchów w równej mierze jak resztę Huncwotów. Najwyraźniej Lupin na tyle stracił w jej oczach i nadużył zaufania, że wrzuciła go już do tego samego wora co Pottera i Blacka. Nuria jednak wiedziała, że Lily tęskni za Remusem, a szczególnie za ich partyjkami w szachy. Czasami była świadkiem ich krótkich wymian spojrzeń: Lily posyłającej gromy z oczu, i błagającego ją wzrokiem o litość Remusa. Jednakże Evans zawsze pozostawała nieugięta.

Rudowłosa stała się również o wiele bardziej surowa w kwestii dawania szlabanów i odejmowania punktów uczniom jako Prefekt, a już w szczególności Huncwotom. Nawiązywała z nimi coraz to częstsze i odważniejsze kłótnie, już absolutnie się ich nie obawiając. Pewnego razu w wyniku jednej z takich sprzeczek nos Pottera zamienił się we świński ryjek, twarz Petera oblepiły fioletowe krosty, a Black kwakał, zamiast mówić. Lily wyszła z niej bez szwanku, co nieco przysporzyło się do rozpowszechnia ogólnoszkolnego strachu przed nią. Uczniowie nawet z wyprzedzeniem sprawdzali której nocy Evans ma obchód po szkole, aby tylko się na nią nie natknąć gdy będą wracać do dormitorium w trakcie ciszy nocnej.

Podczas pierwszych dni po wypadku w Noc Duchów James próbował pare razy zwrócić uwagę Nuri. Wysłał jej kilka listów o nieznanej Wiśniwowłosej treści, gdyż Lily od razu je przechwyciła i spaliła niczym największe śmiecie. Lily ubłagała również Nurię, aby dla własnego dobra przesiadła się na lekcji Mugoloznawstwa, na której siedziała z Potterem. Tak samo jak skończyła z pozalekcyjnymi zajęciami z latania razem z nim. Co Nuria oczywiście uczyniła. Wiedziała, że Lily chciała dla niej dobrze. Podobnie zmieniła miejsce na lekcji Wróżbiarstwa, zamieniając się miejscami z jakąś Krukonką, aby usiąść jak najdalej od Blacka.

„Black", to nazwisko huknęło na tyle głośno w jej umyśle, że Nuria aż przyspieszyła, zwiększając tempo truchtu do szybszego biegu. Wywoływało w niej taką wściekłość, że nie było dla niej ujścia. Gorąco oblało jej ciało od czubków uszu, po same pięty.

Od prawie trzech tygodni nie zamieniła z Blackiem ani jednego słowa. Nawet chociażby nie wydała mruknięcia czy parsknięcia w jego stronę. Widziała go tylko czasami w Wielkiej Sali podczas posiłków i na lekcjach Wróżbiarstwa, gdy kątem oka zauważała jak posyła gromy z oczu w jej stronę. Nie zamierzała się z nim konfrontować. Właściwie to nawet nie miała ku temu szansy, gdyż przez prawie cały czas towarzyszył jej ochroniarz przed Huncwotami pod postacią Lily.

Oczywiście nie narzekała. Brak Blacka w jej codziennym życiu był jej na rękę.

Najgorsze było tylko to, że nadal musiała robić za niego zadania domowe i tak jak zawsze po kryjomu zostawiać je pod fotelem w Pokoju Wspólnym, na którym zawsze siedział Syriusz. Na szczęście było jej już z tym odrobinę łatwiej, gdyż uzyskała ze strony Harkina ogromne wsparcie.

Od trzech tygodni codziennie po lekcjach przesiadywała z Darcym u Hagrida, tłumacząc się Lily wymówką iż idą na trening. Co oczywiście było kłamstwem. W tym czasie wspólnie rozwiązywali zadania domowe Blacka rozdzielając je na dwóch. Z początku Nuria była bardzo negatywnie nastawiona do tego pomysłu. Nie chciała aby jej przyjaciel brał sobie na głowę jej problem. Ale gdy tylko dostrzegła w jak szybkim tempie idzie im praca, zmieniła nastawienie. Od początku nauki w Hogwarcie pojęła już, że z pomocą przyjaciół wszystko było łatwiejsze.

Nawet znoszenie Blacka, chociaż od trzech tygodni trzymał się od niej z daleka. Nie odzywał się do niej, jedynie na nią patrzył. Właściwie to już dawno się do tego przyzwyczaiła. On zawsze na nią patrzył. Nie tak jak inni: ze współczuciem, czy zachwytem, czy podziwem, czy szukając sensacji. Nie. Syriusz Black patrzył się na nią w taki sposób jakby potrafił dostrzec jej każdy mankament. Najdrobniejszy szczegół, który mógłby doprowadzić do jej zguby. A wraz z tym spojrzeniem posyłał jej również ten drwiący uśmieszek. Według Nuri, najbardziej wstrętny jaki widziała w życiu.

- Znowu jesteś w tym swoim transie?! - głośne wołanie dobiegło jej uszu, wybudzając z zamyślenia.

Szybko odwróciła głowę, spostrzegając że Harkin jest daleko w tyle i próbuje ja dogonić. Uświadomiła sobie, że biegnie z niebywałą prędkością, jakby gonił ją sam troll. Zdziwiona swoim własnym zachowaniem, zwolniła. Zatrzymała się po chwili, nagle czując rozlewający się gorąc po mięśniach jej nóg.

Zakwasy były nieuniknione i na samą myśl o nich chciało jej się żygać. Albo była to zwyczajnie winna przemęczenia.

- Porąbało cię! - zakrzyknął ponownie Harkin, dobiegając już do niej.

Pochylił głowę, opierając dłonie na kolanach. Jego brązowe włosy, zazwyczaj w szyku teraz opadały lekko i przyklejały się do jego mokrego czoła. Sportowe ubranie gdzieniegdzie przylegało do jego wyrzeźbionego ciała. Dzisiaj na dworze panowały niespecjalnie dobre warunki. Lekko mżyło, a szkolne jezioro jak i całe błonia spowijała gęsta jak mleko mgła. Nuria nie mogą przez nią dostrzec nawet pierwszych rzędów trybun na boisku.

Harkin po chwili uniósł na nią spojrzenie bursztynowych tęczówek i skrzywił się na twarzy. Zmęczony pogonią za przyjaciółką, wydyszał:

- Czemu tak szybko biegniesz? Miałaś zrobić jeszcze tylko jedno okrążenie. Będziesz miała jutro potężne zakwasy i znowu będę musiał od rana wysłuchiwać twoich głupkowatych narzekań! Jesteś nienormalna.

- Normalni ludzie dopiero wstają o tej godzinie. - odcięła się, kompletnie ignorując jego wywód.

Następnie odwróciła się i podążyła w stronę ławki, na której leżały rzeczy jej oraz jej nieznośnego przyjaciela. Z każdym krokiem czuła, że zakwasy będą nieuniknione jak jeszcze nigdy. Jęknęła cicho na samą myśl o jutrzejszej pobudce i palącym bólu w nogach.

Kiedy stanęła już obok ławki, spojrzała na leżącą na niej, małą klepsydrę należącą do Harkina. Przesypujący się w niej piasek dawał znać o minionej godzinie. Trening zaczęli o szóstej, gdy jedna część klepsydry była pusta, a druga pełna. Teraz po ilości piasku Nuria była w stanie stwierdzić, że musiała być już siódma. Rozciągała się i biegała z przyjacielem wokół boiska przez całą godzinę.

Była okropnie głodna. Nie mogła doczekać się śniadania. Ocierając małym ręczniczkiem deszcz i pot z twarzy, wyobrażała sobie, jak pochłonie przynajmniej cztery kanapki z dżemem brzoskwiniowym, zaraz po tym jak z jej talerza zniknie potężna porcja bekonu.

Ostatnio zaczęła jeść coraz więcej. Przysporzyło się do tego oczywiście branie eliksiru wzmacniającego dwa razy dziennie. Cera Nuri zaczęła nabierać zdrowego blasku, a włosy żywszych prześwitów czerwieni. Dzięki męczeńskim treningom z Harkinem czuła się silniejsza i wiedziała, że jej kondycja buduje się coraz bardziej z każdym dniem. Choć narzekała na zakwasy, dzięki ćwiczeniom poprawiał jej się humor. Dawały jej również szanse na odkrycie swoich umiejętności i granic wytrzymałości. To podobało jej się w bieganiu najbardziej.

Nuria zaczynała żyć zdrowo. Jej umiejętność leglimecji osłabła dzięki eliksirom, które pomagały wzmocnić jej umysłową blokadę. To pozwalało Wiśniowowłosej również w skupieniu się na sobie samej. Jednakże właśnie z tego powodu po jakimś czasie stała się nieobecna. Częściej tkwiła w swojej głowie, w fazie rozmyślania i kontemplowania. Niekiedy jej przyjaciele przyłapywali ją na bujaniu w obłokach, ale zbywała ich śmiechem, twierdząc, że to nic takiego. Bo tak właśnie sądziła.

Przecież było lepiej. O wiele lepiej, niż gdy mdlała i znosiła okrutny ból głowy.

Dawno go nie czuła. Tego rozdzierającego bólu. Nie czuła też setek myśli niekontrolowanie wlewających się do jej umysłu. Od kiedy obudziła się w Skrzydle, ani razu nie ściągnęła blokady. Wreszcie czuła, że może żyć normalnie, jak na piętnastolatkę przystało. Bez dziwnych umiejętności i naruszania najbardziej prywatnych części osobowości innych.

Zatem Nuria była spokojna i w żaden sposób niepodejrzliwa względem swojego własnego zachowania. Czy słusznie?

- Myślałaś już, co dokładnie chcesz zrobić jutro? - zapytał Harkin, gdy tylko stanął u jej boku.

Najwyraźniej nie był już ani trochę podirytowany, ponieważ przybrał spokojny ton. Nuria spojrzała na niego kątem oka. Sięgał właśnie po bidon z wodą, z którego następnie upił kilka łyków.

- Spać i czytać książki. - rzuciła niedbale i odrzuciła mokry ręcznik do równie mokrej torby spoczywającej na ławce.

Że tez nie pomyślała, aby rzucić na nią jakieś zaklęcie chroniące przed deszczem. Wzruszyła ramionami. Teraz miała mokrą torbę, ubrania i w ogóle całą siebie. Świetne rozpoczęcie tygodnia, nie ma co.

Harkin prychnął pod nosem, zarzucając swoją małą torbę na ramię. Spojrzał na przemoczoną torbę Nuri, a potem na nią. Na jego przystojnej twarzy malowała się niezburzona pewność.

- A tak na poważnie? - westchnął, by później zapiąć torbę Nuri i jej ją podać. - Wiesz, że to wszystko dla twojego własnego dobra. - kontynuował gdy nie doczekał się odpowiedzi.

- Wiem. Wiem, że w końcu muszę się przekonać. - potaknęła parę razy zamyślona i odebrała od niego torbę.

Potem ruszyła powolnie w stronę zamku, spoglądając na mlecznobiałą mgłę owiewającą otoczenie. Czuła jakby zupełnie taka sama mgła spowijała jej umysł od trzech tygodni.

Przez jej głowę ponownie zaczęły przewijać się tysiące myśli dotyczących jutrzejszego dnia, a raczej nocy, kiedy to na nieboskłonie miało być widoczne zaćmienia księżyca. A co najważniejsze — pełnia. Nuria i Harkin rozmawiali o tej nocy codziennie od trzech tygodni. To znaczy Darcy poruszał ten temat, natomiast Nuria często się od niego wywijała, twierdząc, że pomówią o nim innego dnia.

Chodziło o to, że Harkin obmyślił plan, jak wyswobodzić Nurię z tej dziwnej, niewolniczej umowy, w którą wplątał ją Black. Jednakże wiązał się ze zrobieniem czegoś, do czego nie była zbyt przekonana.

Mianowicie mieli zakraść się jutrzejszej nocy do miejsca na błoniach gdzie kiedyś podczas pełni Nuria widziała dziwne sylwetki, znikające w drzewie. Kiedy po raz pierwszy je ujrzała, była przekonana, że to Huncwoci. Z czasem jednak w to zwątpiła. Ale gdy tylko opowiedziała o tym zdarzeniu Harkinowi, on upewnił ją w przekonaniu, że rzeczywiście mogli to być Huncwoci. Stwierdził, że gdyby tylko tego dowiedli, mieliby haka na Blacka i ten odczepiłby się od Nuri.

Dumbledore jednak nie pokładała w tym planie zbytniej nadziei.

Nie do końca wiedziała, co ma zrobić. Czy to wszystko było rzeczywiście jej szansą na rozwiązanie umowy z Blackiem? Czy miało to związek z Remusem? Nie chciała zrobić niczego, co by mu zaszkodziło. Nie wiedziała, czy ten ktoś, kogo widziała kiedyś na błoniach, to rzeczywiście Huncwoci. Jedynie tak podejrzewała, ale Harkin upierał się, że to musieli być właśnie oni. W takim razie co tam robili?

Odpowiedzi na te wszystkie pytania, mogły stanowić o ogromie szantażu, jaki będzie miała szanse wykorzystać na Blacku. Jak i o jej spokojnym życiu szkolnym. Harkin przekonywał ją całe dnie, że dla tych powodów warto chociażby spróbować i w końcu przekonana, zgodziła się. Pozostawała tylko kwestia jak to rozegrać.

Od razu zaznaczyła przed Harkinem, że nie zamierza robić nic ryzykownego. Nie chciała się rzucać w oczy, ani przez przypadek zaszkodzić Remusowi, jeśli to jego dotyczyła ta sytuacja na błoniach z tajemniczymi postaciami w roli głównej — co było bardzo prawdopodobne.

Przyjaciel budował w niej nadzieje na to, że jeszcze nic nie zostało stracone. Nadal miała szanse na pokazanie Blackowi, że wcale nie może sobie z nią tak pogrywać. Że nie może jej rozkazywać jak podwładnej.

Momentami Nuria przyłapywała się na tym jak podekscytowana jest myślą, że tajemnicze postacie z błoni okażą się być Huncwotami. Jednakże gdy tylko przypominała sobie, że może być to związane z Remusem, czuła się, jakby wykorzystywała jego niedole na własną korzyść. W takim chwilach była najbardziej przygnębiona.

Ale co jej pozostawało? Harkin podjudzał w niej chęć zmiany i walki z Blackiem. Nie mogła mu pozwolić na takie traktowanie! Miała przyjaciela, który zamierzał pomóc jej z całych sił w walce i nie chciała go zawieźć. Tak bardzo się starał. Codziennie pomagał jej w zadaniach domowych i podbudowywał ją na każdym kroku, gdy tylko zauważał, że jest przygnębiona.

Z czasem Nuria zrozumiała, że nie mogła postąpić lepiej, jak powiedzieć Harkinowi o wszystkim. Chociaż nadal nieco gryzło ją to, że zwaliła na niego swoje problemy. Jednak była już całkiem zdesperowana. Pogodziła się z myślą, że potrzebuje pomocy.

- Zrobimy tak, jak proponowałeś. - mruknęła do kroczącego przy jej boku przyjaciela. W końcu skupiła na nim swój wzrok, dostrzegając determinację w jego bursztynowych oczach. - Pójdziemy w nocy pod Bijącą Wierzbę i ukryjemy się w jakiś krzakach. Nie potrafię wymyślić nic bardziej kreatywnego ani sprytnego.

Harkin skwitował jej wyznanie krótkim parsknięciem. Potem otarł piegowatą twarz z kropel deszczu i powiedział z uśmiechem:

- Pomyślałem, że może zrobimy piknik.

Nuria posłała mu jednoznaczne spojrzenie, jakoby jej przyjaciel urwał się z choinki.

- Czy ty naprawdę wszystko rozpatrujesz pod względem jedzenia?

- To, że mamy cię uratować nie powstrzymuje nas przed przyjemnościami. - żachnął się.

- Merlinie przenajświętszy, trzymaj mnie.

- Nie merlinuj mi tutaj, tylko startuj w stronę zamku. Kto ostatni w Sali Wejściowej ten zgniły bakłażan! - zawołał nagle i niespodziewanie wystartował przed siebie.

Kiedy oddalał się od zaskoczonej Nuri, parę razy poślizgnął się na już dość mokrej od mżawki trawie. Za czwartą jego wywrotką w trakcie zaledwie dziesięciu sekund, Wiśniowowłosa ocknęła się, żwawo ruszając za nim.

- Ej, czemu akurat bakłażan?! - krzyknęła, a Harkin w odpowiedzi wybuchł jedynie gromkim śmiechem.

Po zaledwie sekundzie ponownie poślizgnął się na mokrej trawie, podobnie jak zanosząca się śmiechem Nuria.

Gdy we wtorkowy wieczór Hogwart pogrążał się powoli w ciemności, Nuria ubrała na siebie swój zwykły strój do ćwiczeń oraz czarny sweter, który miał ochronić ja przed mrozem jesiennej nocy. Na niebie słońce chyliło się ku zachodowi, niecierpliwiąc ją w oczekiwaniu na pojawienie się księżyca. Wczorajsza mgła nieco zniknęła, choć patrząc w dal, nadal można było dostrzec jej ostatki. Od kilku tygodni była wszechobecna, szczególnie o poranku.

Nuria zapięła zamek swetra przy szyi i sięgnęła po torbę, którą zazwyczaj nosiła ze sobą na treningi z Harkinem. Nie była duża, ale mieściła wszystko, co najpotrzebniejsze. A w tej chwili były to cztery Czekoladowe Żaby, butelka wody, gryfoński szalik oraz jej różdżka. Dość nietypowy ekwipunek jak na trening, jednakże tym razem wcale się na niego nie wybierała. Sprawiała tylko takie wrażenie.

- O której wrócicie? - dopytywała Lily, bez przerwy wpatrując się w Nurię jakby była na celowniku. Noga Rudowłosej drgała niespokojnie, gdy siedziała na swoim łóżku.

- Pytasz mnie już o to chyba czwarty raz. - zauważyła Dumbledore, rzucając jej rozbawione spojrzenie. - Nie mam pojęcia. Zależy ile tym razem zajmie nam trening. Ostatnio Harkin się nade mną znęca, więc możliwe, że nawet parę godzin.

- Nie podoba mi się to, że będziesz biegać tak po nocy. To niebezpieczne. Może pójdę z wami?

Ciało Nuri spięło się momentalnie, ale starała się, aby nie było tego widać. Sekundę później przybrała na twarz uprzejmy uśmiech i podeszła do przyjaciółki z torbą przewieszoną już przez ramię. Usiadła zaraz obok Lily i ułożyła dłoń na jej drgającej cały czas nodze. Evans bez ustanku wpatrywała się w nią intensywnie.

- Nie będziesz miała co robić. Tylko zmarzniesz na dworze i się rozchorujesz. Poradzę sobie. Naprawdę. Harkin będzie przecież ze mną. - uspokajała ją.

Lily jeszcze przez chwilę posyłała jej to błagalne, pełne zmartwienia spojrzenie, aż westchnęła i spuściła wzrok.

- Chyba muszę porozmawiać z Harkinem na temat tak długich treningów. Następnym razem ma informować o nich też mnie. Ma szczęście, że nadal przymykam na to oko jako Prefekt.

I Nuria już wiedziała, że udało jej się zwieść przyjaciółkę. Czy robiła dobrze, czy źle, tak ją oszukując? Na ten moment starała się w to nie zagłębiać. Było to trudne, ale miała dzisiaj zadanie do wykonania, które mogło przesądzić o jej — można by rzec, wolności. Nawet Lily nie mogła jej w tym wypadku stanąć na drodze.

Po długim uścisku i pożegnaniu z przyjaciółką Nuria wyszła z Wieży Gryffindoru. Zwinnie pokonała korytarze zamku oświetlone przez żarzące się pochodnie, aby w końcu wybiec na szkolne błonia. Miała spotkać się z Harkinem przy budowie nowej szklarni, która z dnia na dzień coraz bardziej wyglądała jak przyszły dom dla magicznych zwierząt. Przez ostatnie trzy tygodnie Nuria często obserwowała następujący postęp prac. Niedługo szklarnia miała już zostać otwarta. Wyczekiwała tego dnia całą sobą.

Zapach jesiennego wieczoru otulił ją zewsząd. Zachód słońca odbijał się od tafli ogromnego jeziora, rozszczepiając światło. Jego blask oświetlał jej skórę oraz włosy, nadając im jeszcze intensywniejszej barwy wiśni. Kolorowe liście opadały z drzew, tworząc pod jej stopami kolorowy dywan. Wzlatywały odrobinę pod wpływem jej kroków, aby ponownie opaść.

Nuria uwielbiała jesień. W Dumbledore Mansion wypełniona była ostatnimi chwilami zabawy z magicznymi stworzeniami, zaraz przed ich zimowym snem. Mnóstwem barw różnorodnych roślin i przebijającymi się przez korny drzew promieniami słońca.

Jednakże w porównaniu z jesienią w Dumbeldore Mansion ta w Hogwarcie była istnym cudem na ziemi. Czegoś takiego Nuria jeszcze przenigdy nie czuła. Doświadczała aury w każdej mierze przepełnionej magią. Nawet barwy obumierających liści zdawały się nią emanować. I mogłaby przysiąc, że nigdy jeszcze nie widziała tak przepięknej śmierci.

Niekiedy podczas lekcji, wypatrując przez okno na błonia, pragnęła aby jej własna śmierć była tak piękna jak jesień w Hogwarcie.

Ostatnimi czasy stała się okrutnie melancholijna.

Gdy tylko ujrzała wieżyczkę już prawie skończonej szklarni, usłyszała zirytowany głos przyjaciela:

- Merlinie, ile można się guzdrać?!

Nuria uśmiechnęła się lekko, rozbawiona niemożnością Harkina do usiedzenia w miejscu przez dłużej niż pięć minut. O wiele lepiej czuł się w ciągłym ruchu, jak podczas ich treningów. Automatycznie się rozbudzał, a szczęście odmalowywało się na jego piegowatej twarzy.

- Wybacz, ale musiałam powstrzymać Lily, aby za mną nie szła. - rzuciła głośniej, tak aby usłyszał ją z pewnej odległości.

Przyspieszyła kroku, a kolejne jesienne liście wzleciały nisko, niesione wiatrem, by pofrunąć w dal.

Nowa szklarnia była już prawie gotowa. Brakowało jej tylko wszystkich okien, szczególnie u wieńczącej jej szpiczastej wieżyczki. Pozostawała również kwestia sprowadzenia, odpowiednich magicznych roślin, które mogłyby wypełnić pomieszczenie. Ważne było, aby odpowiadały przyszłym mieszkańcom szklarni. Wnętrze nie było jeszcze w pełni umeblowane, ale niewiele mu brakowało. Najważniejsze, że nowy budynek, już w żadnym stopniu nie przypominał wcześniejszych ruin, gdzie Nuria tyle razy przesiadywała z przyjaciółmi.

Harkin czekał niecierpliwie u jej drzwi, tupiąc nogą o kamienny schodek. Miał na sobie gruby, zielony sweter i skórzaną kurtkę z puchatym kołnierzem. Jego dłonie tkwiły w szerokich kieszeniach, a z ramienia zwisała mu ciemna torba.

- Powiedziałam Lily, że idziemy pobiegać. - poinformowała, stając już przed przyjacielem.

Ten popatrzył się na nią spod zmarszczonych brwi.

- I, że ona, Perfekcyjna Pani Prefekt niby nie miała nic przeciwko temu? - prychnął. Potem wyjął dłonie z kieszeni i skrzyżował je na piersi. - Jakoś nie chce mi się wierzyć.

Prawy kącik ust Nuri powędrował do góry, gdy tylko z sobie znanym wdziękiem oznajmiła:

- Mam dar przekonywania.

Harkin machinalnie prychnął i rozbawiony pokręcił głową. Urok jego najlepszej przyjaciółki tkwił w jej niespożytej, lecz rzadkiej dozie lekko duszności. Zawsze go to bawiło.

Następnie rzucając krótkie: „chodź", skierował się wraz z nią dołem zbocza. Na dworze robiło się coraz ciemniej. Nieboskłon upstrzony był w pomarańczowo-czerwone smugi, zwiastujące nadejście decydującej nocy, a tym samym szansy na uratowanie Wiśniowowłosej z tej patowej sytuacji, w jaką się wplątała.

Naprawdę, Harkin uwielbiał swoją przyjaciółkę całym sercem, ale słysząc o podobnych ekscesach, których się dopuściła, miał ochotę ukatrupić ją również i z całego serca. Nie mieściło mu się w głowie jak ktoś tak inteligenty jak ona, mógł dać się ot tak podejść Blackowi. On by od razu skłamał, wypierał się jego domysłów, nie dał tak sobą pomiatać. Jednakże Nuria, przez tę całą sytuację z Remusem najwyraźniej straciła czujność. A w dodatku zdrowy rozsądek.

Dobrze wiedział jak to jest być w kimś zauroczonym. Nie widzieć poza kimś świata. Myśleć tylko i wyłącznie o tej osobie i wierzyć, że bez niej normalne życie przestałoby istnieć. Być głupim i naiwnym. Pełnym nadziei tak samo jak i urojeń.

Tylko dlatego potrafił ją w tym momencie zrozumieć i zaakceptować jej zachowanie.

W trakcie drogi do Bijącej Wierzby rozmawiali o nowych zadaniach domowych z Transmutacji, które stawały się coraz bardziej zagmatwane, nawet dla samej Nuri. Poruszyli również temat przyszłego spotkania Klubu Ślimaka, które miało odbyć się w piątek. Zgodnie wyrazili swoją słabą chęć do wzięcia w nim udziału, ale w końcu doszli do porozumienia. Zdecydowali, że jeśli będzie bardzo nudno to jedno z nich może udawać nagły atak duszności, a drugie obwieści, że zabiera je do Skrzydła Szpitalnego i tak oto się z niego urwą. Jednak kiedy Nuria zaproponowała, że może się nawet na serio zadławić kawałkiem ciasta, Harkin zaczął mieć wątpliwości co do odpowiedzialności ich niesamowitego planu. Szczególnie z jego przyjaciółką jako współzaangażowaną.

Wierzba Bijąca właśnie wymachiwała swoimi prawie gołymi już gałęziami, próbując uderzyć w nadlatujące ptaki, gdy zatrzymali się niecałe sto stóp od niej. Jakby czując ich obecność, drzewo wyprostowało się jak struna i znieruchomiało — najwyraźniej próbując sprawiać pozory zwykłego drzewa, czyhając spokojnie na swoje ofiary.

Nuria i Harkin obeszli drzewo dookoła, sprawdzając, z którego miejsca jest na nie najlepszy widok. W końcu skierowali się do niedalekich krzaków, gdzie Harkin ułożył koc w szkocką kratę, który wyjął uprzednio ze swojej torby. Gdy sięgnął do jej środka po raz kolejny i wyjął kilka złożonych chust z nieznaną Nuri zawartością, zapytała:

- Co tam masz?

Przekrzywiła głowę, z zainteresowaniem obserwując przyjaciela, który rozkłada pakunki na kocu.

- Nocną przekąskę. - odparł jakby nigdy nic. Następnie spojrzał przez ramię, na przypatrującą mu się z politowaniem przyjaciółkę. - Przecież mówiłem ci, że zrobię piknik.

- Jesteś nienormalny.

Harkin posłał jej promienny uśmiech.

- Tylko dlatego z tobą wytrzymuje.

- Ej! - żachnęła się od razu, posyłając mu groźne spojrzenie spod zwężonych powiek.

Ramiona Ślizgona unosiły się pod wpływem jego cichego śmiechu. Nuria dała za wygraną i usiadła na kocu wysłanym pakunkami. Przyglądając się jak Harkin rozkłada każdą chustę z kolei, zagadnęła:

- Masz może coś słodkiego?

- Pytasz, a wiesz.

Przez dłuższą chwilę siedzieli na kocu w kratę, objadając się prowiantem przygotowanym przez Harkina. Zabrał ze sobą tyle jedzenia, że mogli w tych krzakach przeczatować tydzień i nie odczuliby głodu.

Słońce już dawno zaszło za horyzontem. Z nieboskłonu zniknęły pomarańczowo-różowe smugi, oddając miejsca rozjaśnionemu gwiazdami ciemnemu niebu. Księżyc ukazał się na nim już jakiś czas temu, a po Huncwotach nadal nie było ani śladu.

Nuria była już serdecznie zmęczona tak długim czekaniem. Wypiła łyk różanej herbaty, z ceramicznej filiżanki, którą z jakiegoś wariackiego powodu, również zabrał ze sobą Harkin (jak i cały zestaw herbaciany), po czym odłożyła ją na spodeczek z cichym brzdękiem. Następnie z głośnym jękiem legła plecami na koc, warcząc pod nosem:

- Ile jeszcze? Siedzimy już tu chyba dwie godziny.

- Właściwie to tylko jedną. - odparł niedbale Harkin, pomiędzy gryzem ziemniaków z ziołami a kurczakiem w słodko-kwaśnej glazurze.

Nuria popatrzyła na niego groźnie, wzdychając utrapieńczo.

- Masakra. - wymamrotała, zasłaniając twarz ramieniem. - To nic nie da. Nie pojawią się. Bez sensu to wszystko. Black będzie szantażował mnie do końca życia. Mam przekichane.

- A ty jak zawsze do wszystkiego musisz podchodzić pesymistycznie. - oznajmił ze zrezygnowaniem i pochylił się w jej stronę, ukazując jedno ze sreberek. - Uspokój się i zjedz bakłażana.

Wiśniowowłosa ponownie spiorunowała go wzrokiem, ale po namyśle, zapytała:

- Czy jest z serem?

- Tak. - uśmiechnął się szeroko, wystawiając ku niej srebrny widelec. - Z mozzarellą.

Nuria szybko odebrała od niego pakunek oraz sztuciec i zaczęła pałaszować pyszną zapiekankę z bakłażanem, sosem pomidorowym i ciągnącym się serem. Jej humor automatycznie uległ polepszeniu.

Kiedy przeżuwała kolejny kęs pyszności, Harkin zagadnął:

- Wiedziałaś, że bakłażany są nazywane gruszkami miłości?

Zaśmiała się z pełną buzią i oblizała kącik ust z sosu pomidorowego. Harkin przyglądał się jej z tajemniczym uśmieszkiem.

- Śmieszna nazwa. - przyznała. - Kto na to wpadł? Chyba musiał niezbyt lubić normalne gruszki.

- Ta nazwa odnosi się do tego, że bakłażany pobudzają seksualność.

Machinalnie opluła się spożywanym właśnie bakłażanem, a sos pomidorowy poleciał po jej brodzie, plamiąc ubranie. Zakaszlała parokrotnie, po czym sięgnęła ku chusteczkom, które leżały niedaleko. Wycierając swoją brodę z sosu i zbierając ostatnie kawałki swej godności, wpatrywała się morderczo w przyjaciela, który właśnie praktycznie tarzał się ze śmiechu na kocu.

- Ale jesteś czerwona. - zarechotał ze łzami w oczach, wskazując na nią palcem.

Nuria niekontrolowanie ukryła swoje policzki w obu dłoniach i zatrzęsła się z frustracji, dukając:

- C-co? Wcale nie.

Harkin po raz kolejny wybuchnął śmiechem, lecz tym razem szybciej spoważniał, zauważając niemałe przerażenie na twarzy przyjaciółki.

- Słowo seks aż tak bardzo na ciebie działa? - zapytał już całkiem poważnie.

Nuria wyprostowała się jak struna i zmrużyła oczy, posyłając mu jedne z tych morderczych spojrzeń, jakimi miała tendencje obdarzać innych. Brwi Harkina uniosły się w zaskoczeniu. Przekrzywił głowę i mruknął:

- Oho, czyli tak.

- Zostaw mnie w spokoju. - wycharczała przez zaciśnięte zęby. - I przymknij się. Mamy być cicho.

- Słynna Nuria Dumbledore boi się słowa seks, niewiarygodne.

- Nie boję się go, tłumoku! Po prostu... - przerwała, czując nagłą suchość w gardle.

Szybko sięgnęła po filiżankę z herbatą i wypiła z niej kilka łyków. Kiedy nie zostało w niej już ani kropli odsunęła ją od ust i spojrzała w czarny pyłek na dnie naczynia. Kształtem odrobinę przypominał jej psa. W tym momencie wydawał jej się najbardziej interesującą rzeczą na świecie. Z jakiegoś powodu nie potrafiła spojrzeć w tym momencie przyjacielowi w oczy.

Policzki ją szczypały, gdy otworzyła usta i wyszeptała głosem tak cichym, że gdyby tylko zawiał wiatr Harkin by jej nie usłyszał:

- To słowo jest dla mnie niekomfortowe.

Dopiero gdy po chwili jej uszu dobiegło głośne westchnienie Darcy'ego, zdołała unieść na niego swoje spojrzenie. Przypatrywał się jej z małym, pobłażliwym uśmiechem na ustach.

- Wiem, Ari, że byłaś trzymana bardzo długo w zamknięciu, ale o takich rzeczach ludzie zwyczajnie rozmawiają. - powiedział tak spokojnie, jakby mierzył się z przestraszonym zwierzęciem, a nie nastoletnią czarownicą.

- Wiem, czasami Dor porusza ten temat. - pokiwała w zastanowieniu głową, ponownie uciekając spojrzeniem od bursztynowego spojrzenia przyjaciela. - Ale to nie zmienia tego, że jest mi dziwnie o tym mówić.

- Dorcas już uprawiała seks?

Nuria drgnęła w miejscu na to nagłe pytanie i zapominając o swoim bardzo niekomfortowym samopoczuciu, ponownie uniosła spojrzenie na Harkina. Jego piegowata twarz wydała jej się bardzo spięta.

- Czemu mnie o to pytasz?

Nagła twardość w postawie bruneta znikła. Jakby nigdy nic wzruszył ramionami, odpowiadając:

- Z ciekawości.

Wiśniowowłosa oparła głowę na kolanie, przyglądając się mu z wielkim zainteresowaniem.

- Nie powiem ci. - oznajmiła z zaciekłością. - Właściwie to czemu interesuje cię czy Dor już to robiła, czy nie, co?

Harkin ponownie wzruszył ramionami, co wydało jej się nazbyt wymuszone i bardzo dziwne. Zazwyczaj nie przyjmował takiej niedbałej postawy podczas rozmowy.

- Nie mogę już po prostu zapytać? - oburzył się nieco i przewrócił oczami. - Czepiasz się mnie bez powodu.

Po tych słowach sięgnął po swoją filiżankę w różowe kwiatki i wypił całą jej zawartość duszkiem.

Zmarszczyła czoło, obserwując przedziwne zachowanie przyjaciela. Mogła również przysiąc, że przez zaledwie sekundę gdy blask księżyca spoczął na twarzy Harkina, dostrzegła szkarłatne wypieki na jego policzkach. Jednakże nie drążyła tematu. Stwierdziła, że jeśli chciałby jej coś powiedzieć, szczególnie coś związanego z jej przyjaciółką, już by to zrobił.

- No dobrze, już dobrze. Tylko się nie obrażaj. - powiedziała w formie ugłaskania go.

Darcy spojrzał na nią spod brwi, nalewając sobie więcej różanej herbaty. Nuria przysunęła także i swoją filiżankę w jego stronę. Harkin spojrzał na nią krótko, po czym nalał herbaty również dla niej.

Kilka minut popijali ją w ciszy, każde zamyślone i tkwiące wśród własnych rozmyślań. Harkin co jakiś czas — tak jak podczas ostatniej godziny, rzucał okiem przez krzaki na Wierzbę Bijącą. Jednakże nadal nikt nie nadchodził.

Ciszę w końcu postanowiła przerwać Nuria, pytając niespodziewanie:

- A ty?

Harkin spojrzał na nią, nic nie rozumiejąc.

- Co ja?

Nuria westchnęła, przełykając głośno ślinę. Ten temat sprawiał jej trudność.

- Czy uprawiałeś... - machnęła ręką, jakby chciała przywołać niewypowiedziane słowo. - Czy już to robiłeś?

Na usta Harkina ponownie wkradł się wcześniejszy uśmiech.

- Nie. - odparł wyraźnie i poważnie, jakby to, co mówił, miało stanowić bardzo dużo w ich relacji. - Jestem zbyt aspołeczny na takie rzeczy. Poza tym mam dopiero piętnaście lat.

Nuria potaknęła głową parę razy, aby dać mu znak, że zrozumiała przekaz jego słów. Temat, który poruszyli, należał do bardzo intymnych i wyraźnie czuła jego powagę, tak samo jak jego delikatność.

- Podobno niektórzy już to robią w naszym wieku. - powiedziała, a następnie wypiła łyk herbaty.

- Jak na przykład Black. - sarknął, a Nuria zakaszlała nagle. - Chociaż teoretycznie jest od nas starszy o rok.

- Musiałeś o nim wspomnieć? - rzuciła nieco duszącym głosem i ponownie odkaszlała. Czuła dławiący posmak pitej wcześniej herbaty.

- W końcu to przez niego tutaj jesteśmy. - uniósł ręce do góry, kiwając głową na boki. - No i przez Remusa.

- Nie wiń go.

- Nie winię. - odparł powoli, ponownie przypatrując się jej z politowaniem. - Przecież dobrze wiesz.

Nuria pokiwała głową. Nie odezwała się więcej. Jedynie odwróciła się ku małej szparze w krzakach, przez którą widziała Wierzbę Bijącą. Zaraz nad nią dostrzegła księżyc w pełni, na który pomału wtaczał się półkolisty cień.

To dzisiaj wypadało zaćmienie, pomyślała. W tym tygodniu czytała, że podczas nich osoby cierpiące na likantropię odrobinę delikatniej przechodzą przemianę. Miała nadzieję, że Remus poczuje się dzisiaj lepiej. Nawet jeśli poniekąd wykorzystywała jego cierpienie na swoją korzyść.

Niekontrolowanie podrapała się za prawym uchem.

- Chciałabyś uprawiać seks z Remusem?

- Harkin! - syknęła na przyjaciela, odwracając się ku niemu z wściekłą miną.

Jeśli wcześniej jej twarz była czerwona, to teraz wyglądała już jak istny burak. Wkurzony burak.

- No co? Zwykłe pytanie. - uniósł ręce przed siebie jak w formie obrony. - Nie musisz odpowiadać.

- I nie będę! - obruszyła się, unosząc wysoko głowę.

Oddychała szybko, zła na przyjaciela, który ewidentnie umyślnie ją dekoncentrował.

Najwyraźniej świetnie się bawił, ponieważ ponownie z jego twarzy nie schodził uśmiech. Ale w sumie czemu miała się mu dziwić? Zachowywała się wprost niedorzecznie. Była niezaznajomiona z takimi sprawami. Nigdy z nikim na ten temat nie rozmawiała. Nikim. Jedynie w niektórych książkach spotykała się z podobnymi scenami. Z miłosną bliskością ich bohaterów, która oszałamiała swą namiętnością.

Pragnęła doznać czegoś w tym rodzaju.

- Chyba tak. - powiedziała, po chwili ciszy. Jej usta wygięły się w rozmarzonym uśmiechu.

- Chyba tak? - Darcy powtórzył z grymasem na twarzy. - Co to za beznadziejna odpowiedź?

Nuria straciła cały dobry humor i prychnęła podirytowana, rzucając siarczyste:

- Odczep się.

Harkin złapał ją za ramię, zanim zdołała już zupełnie się od niego odwrócić. Przysunął się do niej na kocu i skrzyżował z nią spojrzenie, nawet jeśli ona niezbyt tego chciała. Przybierając bardzo poważną minę, rzekł:

- Ari, jeśli nie wiesz, czy chcesz uprawiać z kimś seks, to lepiej nigdy tego nie rób.

Prychnęła zirytowana.

- Mówisz jakbyś miał w tym doświadczenie, a sam przyznałeś, że masz zerowe.

- To raczej logiczne. Każdy o zdrowych zmysłach by to przyznał. Nie możesz się do niczego zmuszać. Szczególnie do tak delikatnych i ważnych spraw jak seks.

Nurię przeszył dreszcz, dzięki któremu szybko oprzytomniała. Ponownie westchnęła, tym razem nad własną osobą i swoją żałością.

- Ja po prostu nie wiem, Harkin. - ukryła twarz w dłoniach, odchylając się do tyłu. Położyła się na kocu i wpatrzyła w rozgwieżdżone niebo. - Nie myśle o takich rzeczach. Wydają mi się bardzo odległe. Nie wiem, czy jestem w stanie je dokładnie zrozumieć. Tak jak mówiłeś, mamy piętnaście lat. Na wszystko przyjdzie kiedyś pora.

- I lepiej, żebyś się tego trzymała. - przytaknął z uznaniem, co Nuria zauważyła, ponieważ akurat na niego spojrzała. - Czasami potrafisz być mądra.

- A co to niby miało znaczyć?! - drgnęła, podnosząc się ponownie do siadu.

Harkin posłał jej szeroki niewinny uśmiech. Sięgnął po pakunek z pieczonym bakłażanem, pytając z tylko sobie znanym wdziękiem:

- Może jeszcze gruszkę miłości?

- Najlepiej się nią wypchaj. - rzuciła groźnie, cudem nie rzucając się na niego z pazurami.

- Dobrze. - wzruszył ramionami. - Więcej dla mnie.

I jakby nigdy nic wpakował sobie pozostałość zapiekanki do ust.

Choć rozmawiali o tak ważnych rzeczach, Nuria nie poczuła się ani trochę źle z myślą, że powiedziała o swoich odczuciach Harkinowi. Wiedziała, że może ufać mu bezgranicznie. Nawet jeżeli irytował ją niemiłosiernie.

Syriusz nie spał dobrze od długich kilkunastu dni. Co noc dręczyły go niespokojne sny, których treści nie pamiętał po przebudzeniu. Jednakże dobrze wiedział, że dotyczyły czegoś okrutnego. Od kiedy się zaczęły, budził się parę razy w nocy, czasami nie mogąc długo zasnąć. Wstawał zlany potem, z przepoconymi włosami i pościelą. Podczas ostatniego tygodnia szkolne skrzaty musiały wymieniać ją codziennie.

Nie rozumiał, co mogło być powodem tak częstych koszmarów. Trudność w zrozumieniu owej sytuacji irytowała go coraz bardziej. Od tygodni chodził niewyspany, warcząc na wszystkich dookoła i łypiąc wzrokiem na każdego, kto się napatoczył. A w szczególności jego spojrzenie koncentrowało się na Nuri Dumbledore, chociaż ona nie obdarzyła go ani jednym.

Od pamiętnej Nocy Duchów i jego imprezy urodzinowej, na którą oczywiście Evans musiała przeprowadzić inwazję, nie rozmawiał ani razu z Nurią. Z początku po prostu nie chciał tego robić. Jej osoba wyprowadzała go z równowagi nawet bardziej od głupkowatej paplaniny Glizdogona, albo od zalotów Jamesa do rudowłosej świruski. Nawet bardziej od jego wstrętnej rodziny.

Gdy pierwszy raz ujrzał ją po wypadku, nie wiedział co się z nim dzieje. Wyglądała okropnie. Chyba nigdy nie widział, aby ktoś wyglądał aż tak źle. Dziwne było to, że chyba tylko on jeden był w stanie to zauważyć. Wszyscy uczniowie przez jakiś czas mówili tylko o niej, o wypadku oraz o nowych artykułach M w Proroku, które dotyczyły podejrzanego pochodzenia Nuri. Jednakże w tym samym czasie nikt nie zwracał zbytniej uwagi na jej stan. Ale on dostrzegał jej zmizerniałe i obojętne spojrzenie skoncentrowane na nieznanym nikomu punkcie, jakby stąpała po tym świecie jedynie ciałem, a duchem była tysiące mil stąd.

Nie odzywała się na lekcjach, kiedy wcześniej zgłaszała się prawie na każdej. Nie śmiała się tak głośno jak miała w zwyczaju gdy przebywała wśród swoich przyjaciółek. Nie spoglądała z tą wyjątkową fascynacją przez okno podczas zajęć, jakoby pragnęła tylko się z niej wyrwać i pobiec wzdłuż jednego z pagórków szkolnych błoni. A przede wszystkim, nie mierzyła go tym pogardliwym spojrzeniem, nie zbliżała się do niego, nie spędzała z nim czasu, nie siedziała obok gdy rysował przy kominku w Pokoju Wspólnym, i co najważniejsze, od trzech tygodni nie wypowiedziała do niego nawet słowa.

Syriusz jeszcze nigdy nie był aż tak wkurwiony.

Kilka razy prawie już się z nią skonfrontował, ale zawsze coś, a raczej ktoś stawał mu na drodze. Tym kimś oczywiście była Miss Perfekcja Evans i ten napataczający się wiecznie Cud Darcy. Oboje jakby za najważniejszy punkt w życiu obrali sobie, zostanie obstawą Wiśni. Chodzili z nią wszędzie, albo jedno, albo drugie. Nie dawali jej spokoju, a tym samym nie pozwalali mu zaciągnąć Nuri w jakiś opuszczony korytarz, gdzie wygarnąłby co myśli o jej samolubnym zachowaniu.

Na szczęście wywiązywała się ze swoich niewolniczych obowiązków. Tak jak wcześniej codziennie zostawiała jego odrobione zadania domowe pod fotelem w Pokoju Wspólnym. Każdego wieczoru zabierał stamtąd prace i przeklinał Wiśniowowłosą w myślach za to, że nie raczyła nawet na niego spojrzeć, kiedy to od niego zależało czy Remus dowie się o czymś tak ważnym dla niej.

Jak ona śmiała?!

- Już prawie zaćmienie. - powiedział z fascynacją Glizdogon, wpatrując się w srebrzystą półkulę na nieboskłonie, na którą wpływał kolisty cień. - Myślicie, że księżyc jest rzeczywiście z sera?

Syriusz przewrócił oczami, kopiąc niewinny kamyczek wprost w zarośla.

- Tak. - warknął ironicznie, a na jego twarzy odmalowała się czysta arogancja. - To idealne miejsce dla takiego szczura jak ty.

- Kocham ser. Szczególnie camembert. - rozmarzył się Peter, wpatrując się z coraz większym uwielbieniem w nieco przysłoniętą srebrną tarczę. Jak zawsze pozostawał ślepy na docinki swojego przyjaciela.

Syriusz ponownie fuknął pod nosem i przewrócił oczami. Mroźny powiew wiatru sprawił, że jego spięte mięśnie zatrzęsły się z zimna. To jeszcze bardziej go rozwścieczyło. Z oczami wypełnionymi gniewem spojrzał na plecy Pottera, który szedł przed nim i Glizdkiem. W rękach trzymał Mapę, nie odrywając od niej wzroku.

James również go wkurwiał. W szczególności tym swoim użalaniem się nad tym, że Evans nie chce się z nim umówić, że go nie kocha i nie chce mieć z nim dzieci. Wielka mi strata, pomyślał któryś raz z kolei Syriusz i poprawił kołnierz skórzanej kurtki, kopiąc kolejny kamień wprost w krzaki.

Gdy uniósł głowę, spostrzegł, jak James dźwiga ręką ku górze i zatrzymuje się w miejscu.

- Stójcie. - zarządził poważnym tonem.

Glizdogon zastygł w bezruchu z oczami jak spodki, a Łapa zmarszczył ciemne brwi. Skonsternowany, niezbyt przejmując się nakazem przyjaciela, podszedł do niego i zapytał:

- O co chodzi?

James nie odrywał wzroku od Mapy, więc Syriusz powiódł za jego spojrzeniem, wprost na szkic terenu Hogwartu, który wykonał on sam. Niedaleko ich własnych imion i nazwisk dostrzegł również należące do kogoś innego.

- Darcy. - warknął absolutnie wściekły. - Co ten zjeb, tu robi?

James nie odwracając głowy, posłał Syriuszowi nieodgadnione spojrzenie. Uniósł swoje ciemne brwi w wyrazie pełnym zdziwienia. Zamrugał kilka razy, po czym wyjaśnił:

- Pewnie jest na treningu. Podobno biega wieczorami.

- Skąd to wiesz?

- Nuria kiedyś mi powiedziała.

Syriusz zacisnął zmarznięte dłonie w pięści, spinając się na całym ciele. To jedno imię wywoływało w nim jak najgorsze emocje, poplątane z bezpodstawnymi wyrzutami sumienia, których wypierał się jak mógł przez ostatnie tygodnie. Niestety słyszał je w tym czasie zbyt często. Najczęściej od Jamesa i Remusa, którzy obsesyjnie gadali o tym, jakie to straszne co się przytrafiło Wiśni i to, że nie chce już z nimi rozmawiać ani jakkolwiek się zadawać. Według niego nie było w tej sytuacji niczego, nad czym powinno się rozpaczać. On się raczej cieszył, że ma z głowy irytujące towarzystwo Dumbledore. Było mu bez niej zupełnie lepiej. Absolutnie genialnie.

Ze skwaszoną miną odwrócił głowę od Jamesa. Nie mógł już słuchać, jak wszyscy o niej mówią. Wolałby, żeby zniknęła, wyparowała albo zapadła się pod ziemie. Tak byłoby prościej.

Możliwe, że nawet przestałby czuć się tak kurewsko winny.

- Musimy podejść do Wieżby niezauważeni. - zaczął James, przedstawiając swój plan. - Glizdek przemieni się pierwszy i unieruchomi drzewo, a my dostaniemy się do dziury ukryci pod peleryną. Nie możemy ryzykować, aby przez przypadek ktoś nas zauważył.

Kiedy skończył, spojrzał na nadal odwróconego głową w druga stronę Syriusza. Westchnął cicho nad zachowaniem przyjaciela, ale postanowił w żaden sposób go nie komentować. Nie robił tego od dłuższego czasu i nie czuł, aby był to jeszcze ten odpowiedni moment.

James odwrócił się zatem za siebie, patrząc na miejsce, gdzie powinien znajdować się Peter, który nadal nie dał znaku, że usłyszał treść jego planu. Glizdek stał nadal nieruchomo wciąż w swojej ludzkiej formie.

Wargi Jamesa wygięły się w litościwy uśmiech, po czym powiedział do niego:

- Możesz już się ruszyć, Glizdek.

Peter wypuścił trzymane przez cały czas powietrze z płuc. Dysząc ciężko, złapał się za brzuch i jęknął:

- Myślałem, że się uduszę.

James zaśmiał się cicho, podszedł do niego i poklepał dziarsko po plecach. Kiedy Glizdogon odzyskiwał spokojny oddech, Potter spojrzał na plecy oddalonego o kilka kroków Syriusza, a jego orzechowe oczy błysnęły nikczemnie.

- To prawie jak Nuria podczas Nocy Duchów. - powiedział na tyle głośno, aby Łapa doskonale go usłyszał.

Tak jak podejrzewał, Syriusz drgnął niespokojnie, ponownie spinając całe ciało. Dramatycznie powoli obrócił głowę przez ramię, posyłając Jamesowi spojrzenie, które mogłoby zabić.

James dobrze wiedział jak to jest gdy jedno jedyne imię wywołuje w tobie niepohamowane emocje. Jak ciało działa wbrew umysłowi i zdrowemu rozsądkowi. Jak to jest czuć wszech pochłaniające uczucie. Mocniejsze i o wiele bardziej realne od czegokolwiek innego.

Choć Syriusz mógł jeszcze nie zdawać sobie z tego sprawy, James już wiedział, że jego najlepszy przyjaciel jest absolutnie zgubiony.

Wiele razy w swoim statystycznie krótkim życiu Nuria doświadczyła zawodu. Była nawet przygotowana na to, że coś idzie nie po jej myśli. Wszystko miało tendencje do psucia się, zatem Nuria od lat wiedziała, jak to jest doznać rozczarowania. Tu ktoś nie dotrzymał słowa, tu coś poszło wbrew staraniom, a tu przepadła ostatnia deska realnego ratunku od łaski największego idioty w szkole.

Chociaż w tym przypadku rozczarowanie nie było odpowiednim słowem. To była tragedia.

Siedziała w tej cholernej zimnicy już dobre parę godzin i nawet małe płomyczki, które wyczarowała, by choć trochę się ogrzać, nic nie dawały. Wpatrywała się od dłuższego czasu w Wierzbę Bijącą, lecz wciąż, ale to wciąż nikt nie nadchodził. Wszystko wyglądało dosłownie tak samo podczas minionych godzin. Drzewo kołysało swoimi wielkimi gałęziami na boki, jakoby rozkoszowało się chłodnym wiaterkiem, a kiedy nadleciał jakiś ptak lub podbiegło do niego jakieś zwierzątko, waliło znienacka gałęziami w morderczym rozpędzie. Ze wszystkich jej ofiar udało się ujść z życiem jedynie małemu szczurkowi, który wbiegł pomiędzy konary wierzby. Nuria obserwowała jego szaleńczy bieg i to jak omija uderzenia drzewa z ogromnym podziwem. Był to jedyny moment podczas tej nocy gdy choć odrobinę się rozochociła. Teraz opanowała ją zatrważająca rezygnacja i nuda.

Odwróciła wzrok od wierzby po raz pierwszy od godziny i spojrzała na siedzącego obok na kocu Harkina. On również zwrócił się ku niej, przecierając szczypiące powieki. Następnie zasłonił usta dłonią, aby stłumić ziewnięcie. Harkin również wpatrywał się nieustannie w drzewo przez minioną godzinę. Razem byli nieugięci i tak samo razem z każdą kolejną minutą zdawali sobie sprawę z rychłego niepowodzenia.

Nuria dostrzegła wątpliwość w zmęczonych oczach przyjaciela. Była pewna, że Harkin zobaczył to samo w jej fiołkowym sporzeniu. Wiedziała, że musi zadać to jedno pytanie, którego tak bardzo się obawiała. Przełknęła ślinę, odczuwając nieprzyjemne kłucie w gardle.

- Która godzina? - wychrypiała, nie kontrolując emocji słyszalnych w swoim głosie. Serce łopotało jej w piersi jak szalone.

Harkin wypuścił trzymane w płucach powietrze, a z jego ust uleciała chmura białej pary. Z niespecjalnym ociąganiem sięgnął do kieszeni swojej kurtki i wyciągnął z niej swoją małą klepsydrę, której używał do mierzenia czasu podczas treningów. Gdy tylko na nią spojrzał, z oddali dobiegł ich dźwięk szkolnego dzwonu Wierzy Zegarowej. Usłyszeli tylko jedno wybicie, a następnie spokojną ciszę jesiennej nocy.

- Pierwsza. - wydusiła z siebie Nuria na granicy płaczu i histerii.

Harkin bez wahania, złapał ją za ramię i pociągnął ku sobie. Otulił jej zmarznięte ciało ramionami, wiedząc, że zaraz z jej oczu mogą popłynąć łzy. Chciał, aby wiedziała, że nie jest z tym sama.

- Spokojnie. - wyszeptał kojąco. - Wszystko będzie dobrze.

Gardło Wiśniowowłosej zacisnęło się w znajomym uścisku. Napływające łzy zamgliły jej spojrzenie, więc zacisnęła powieki, starając się walczyć z przybywającym coraz większymi falami smutkiem.

„To nie może się tak skończyć", powtarzała w swojej głowie. „To nie może się tak skończyć"

Była przecież pewna, że widziała tutaj Huncwotów. Na błoniach były trzy postacie podczas pełni, a ani jednego Huncwota nie było tej samej nocy w Wieży Gryffindoru. To przecież było oczywiste, jak powiedział jej Harkin kiedy opowiedziała mu o tamtej nocy.

Plan jej i Harkina był bez skazy. Była pewna, że wypali. Przecież to musieli być oni! Tamtej nocy to z całą pewnością byli oni! Już w to wierzyła, więc dlaczego nie mogło się to potwierdzić?!

- Wymyślimy nowy plan. - oznajmił z determinacją Harkin. Odsunął się od Nuri, zmuszając ją tym samym, żeby spojrzała wprost w jego przepełnione mocą oczy. - Musimy być sprytniejsi od Blacka. Musimy posunąć się dalej niż, by się spodziewał. Musisz zaryzykować dla własnego dobra.

Nurię zszokowały jego niejasne, aczkolwiek niesamowicie silne w przekazie słowa. Czuła, że kryje się pod nimi coś niepokojącego. Po dłuższej chwili zrozumiała, że w bursztynowych tęczówkach przyjaciela tlił się również i strach.

- O czym dokładnie mówisz? - zapytała niepewnie, a zimny dreszcz przeszedł po jej kręgosłupie.

Darcy westchnął cicho, a biała chmura ponownie wydostała się spomiędzy jego warg, zataczając kręgi w powietrzu. Ulatywała w głąb jesiennej nocy.

- Musisz go zaszantażować. - rzekł, a napięcie w jego głosie było namacalne. - Musisz powiedzieć, że wiesz o Remusie.

Cisza, która zapadła po tych słowach trwała zaledwie trzy sekundy, ale Nuri zdawało się, jakoby cały wszechświat na ten czas zamarł. Nawet ziarenka piasku w klepsydrze Harkina zdały się zwolnić tempa.

A później obudził się w niej gniew. Nie, nie tylko gniew. To nie był tylko on.

- Nie możesz mówić poważnie - wydusiła z oburzeniem.

Potem zadygotała, jakby emocje, które w niej powstały poszukiwały realnego ujścia. A kiedy okazało się, że takowego nie ma, zdecydowały się podburzyć jej złość.

- Nigdy czegoś takiego nie zrobię! Nigdy nie wykorzystam w ten sposób Remusa! Nie ma mowy!

Nie dbała o to, że jest środek nocy, że są na błoniach i że ktoś mógłby ją usłyszeć. Teraz obawa o to absolutnie nie istniała w jej procesie myślowym. W jej głowie kotłowały się natomiast słowa Harkina, które śmiał wypowiedzieć.

Wstała szybko z miejsca, czując ból w zmarźniętych kończynach, jak i te cholerne zakwasy. Jednakże po sekundzie uczucie zniknęło pod wpływem wzrastającej w niej frustracji.

- Nic nie każę ci zrobić. To jedynie propozycja, która według mnie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. - powiedział dobitnie racjonalnie Harkin i również powstał z ziemi. - Zrozum, że musisz w końcu zadbać o siebie. Wykorzystaj swoją wiedzę na swoją własna korzyść. Nie możesz pozostać czyjąś ofiarą, tylko dlatego, że nie chcesz uczynić czegoś wbrew twoim własnym zasadom!

Fiołkowe oczy Nuri pociemniały na tyle, że stały się granatowe, gdy spojrzała wprost na przyjaciela. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała. Czuła, że nie może złapać tchu, a w dodatku kręciło jej się niemiłosiernie w głowie z nadmiaru emocji i zmęczenia. Jednakże nie zamierzała odpuszczać.

- Nie wykorzystam jego cierpienia na moją korzyść! Nie jestem potworem! - zawrzała, a Harkin odrobinę zachwiał się w miejscu.

Ptaki przesiadujące na niedalekim drzewie wzbiły się w powietrze, a te przelatujące nieszczęśliwie nad Bijącą Więżbą zostały trafione jednym łupnięciem jej gałęzi.

- Czy ty nie rozumiesz, że to Black jest tutaj potworem?! - rzucił już dość zirytowany Harkin. - Kogoś takiego nie da się podejść zachowując jakiekolwiek zasady przyzwoitości. Nie możesz zachowywać się sprawiedliwe, kiedy on wykorzystuje to na swoją własną korzyść!

Nuria zaniemówiła. Słowa przyjaciela podziałały na nią jak kubeł lodowatej wody, który jakoby uwolnił ja od obezwładniającego gniewu.

Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Zamknęła i otworzyła usta, bijąc się ze swoimi własnymi myślami.

Harkin, który po chwili milczenia zauważył jej wąchanie, westchnął i przetarł zmęczone oczy. Odetchnął, uspokajając się, po czym kojącym już tonem oznajmił:

- Wiem, że nie chcesz zrobić czegoś, co w jakiś sposób zraniłoby Remusa. Wiem, że bardzo cenisz jego dobro i martwisz się o niego. Że może nawet i jesteś w nim zakochana.

Nuria opuściła wzrok, czerwieniąc się na policzkach. Nie mogła w tym momencie spojrzeć w oczy Harkinowi. On zbyt dobrze ją znał.

- Ale tym razem musisz zadbać o siebie. - kontynuował. - Proszę, zrób to przynajmniej dla mnie.

Wiśniowowłosa uniosła głowę, starając się podtrzymać wręcz napierające na nią bursztynowe spojrzenie przyjaciela. W jego oczach zawsze było coś przerażająco przekonującego. Ale tym razem była nieugięta. Nie zamierzała dać się podejść Harkinowi.

Niczym obrażony dzieciak, założyła ręce na piersi i odwróciła głowę w bok, natrafiając spojrzeniem na Wierzbę Bijącą, której gałęzie nader spokojnie falowały na wietrze.

- Nieważne. - usłyszała po chwili zrezygnowany głos przyjaciela. - Przepraszam, że na ciebie naciskam. Zrobisz to co będziesz uważała za słuszne.

Pokusiła się o zerknięcie na niego kątem oka, a gdy to uczyniła dostrzegła, że Harkin uśmiecha się do niej pocieszająco.

- Wracamy? - zapytał, widocznie starając się zażegnać topór wojenny.

Nuria jedynie kiwnęła głową.

Idąc do zamku przez skąpane w ciemnościach błonia Nuria kopnęła kamień, który leżał niedaleko jednego z krzaków. Gdy ten zniknął w trawie przed nią, spojrzała w górę, podziwiając okryty cieniem księżyc. Pełne zaćmienie księżyca miało miejsce już kilka godzin temu, zatem teraz srebrzysta poświata już odrobinę oświetlała drogę, którą stąpała wraz z Harkinem.

Nie czuła się dobrze. Czuła się okropnie. Nie tylko ze względu na niepowodzenie planu, ale również z powodu okropnych propozycji, jakie przedstawił jej Harkin. Jednakże najgorsze było w tym wszystkim to, że oprócz gniewu, który spowodowała jego propozycja, poczuła coś jeszcze. Coś, co podczas tej nocy jak i kilku następnych miało nie dać jej zasnąć.

Świadomość, że naprawdę przez chwilę, zaledwie sekundę rozważyła jego pomysł, a wraz z nim pojawiła się ponowna nadzieja.

Zatrzymała się nagle w miejscu, gdy z oddali usłyszała wycie. Ten donośny dźwięk na chwile zagłuszył wszystko dookoła, również i jej świadomość.

„On teraz cierpi", zabrzmiało w jej głowie, odbijając się w niej długim echem.

Była okrutnie zagubiona. Za wszelką cenę nie chciała wykorzystywać niczego związanego z Remusem na swoją korzyść, ale znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Była zdesperowana.

Czuła się strasznie.

Kiedy spojrzała pod nogi, dostrzegła kamień, który chwile wcześniej kopnęła z irytacją. Jakby machinalnie posłała go wprost w krzaki.

- Jak już wiecie z poprzednich zajęć, najpopularniejszym środkiem podróży wśród Mugoli są samochody. Na większe dystanse korzystają natomiast z czegoś, co nazywają samolotem. Jest to długa żelazna maszyna ze skrzydłami, przypominająca ptaka. Mugole wsiadają do jej środka i wzlatują w powietrze. Cała maszyna działa dzięki tak zwanym silnikom. A teraz proszę, zapiszcie sobie definicje pojęcia silnik.

Nuria ziewnęła niekontrolowanie i zakryła usta dłonią. Następnie z ociąganiem przetarła jej wierzchem opadające ze zmęczenia powieki. Oparła głowę na zgiętej w łokciu ręce i poczęła pisać dyktowaną przez nauczycielkę Mugoloznawstwa definicje „sinika". Było to jednak niebywale trudne, gdyż praktycznie zasypiała na ławce. Co chwile musiała kręcić głową, aby chociaż trochę się rozbudzić.

Ze względu na wczorajszą nocną eskapadę zupełnie się nie wyspała. Była w dormitorium dopiero około drugiej, ponieważ musieli z Harkinem poruszać się po zamku bardzo cicho i uważnie, aby nie natknąć się na nauczycieli lub patrolujących Prefektów. Kiedy kładła się spać, była wykończona i zmarznięta. W dodatku przez długie godziny nie mogła zasnąć, a gdy już cudem zdołała, dręczyły ją koszmary. Przepełnione głośnym wyciem, obserwującymi ją nieustannie szaro-niebieskimi oczami i osłoniętym ciemnością księżycem.

Poranek nie był lepszy. Obudziła się z zatkanym nosem i bólem gardła, a do tego z ogromnym poczuciem niewyspania. Zupełnie jakby ktoś wypompował z niej całą życiową energię. Gdyby nie Lily, która ją obudziła, zapewne przespałaby śniadanie a może nawet i pierwsze zajęcia.

Nawet poranna porcja eliksiru wzmacniającego, który regularnie zażywała, nie pomógł jej w wybudzeniu się z tego stanu. Co prawda nieco uśmierzył ból gardła i katar, ale zmęczenie nadal dawało jej o sobie znać. Bardzo chciała zażyć już kolejną dawkę eliksiru.

- Panie Murray, uprzejme proszę o niezajmowanie się malowaniem paznokci tuszem, a na tematyce zajęć. Dziękuję. - powiedziała profesor Devit, zwracając się do niejakiego Krukona.

Nuria nawet nie podniosła głowy znad pergaminu, tocząc ze sobą wewnętrzną walkę, aby przez przypadek nie zasnąć na ławce. Dopiero teraz zauważyła, że niechcący poplamiła kartkę tuszem, którym ociekało jej pióro. Spisane notatki były zatem do wyrzucenia. Jęknęła i przetarła twarz otwartą dłonią.

Musiała się jakoś ocucić, postanowiła. Zamrugała parokrotnie, chcąc rozruszać jakoś zaspane oczy. Następnie powiodła spojrzeniem po klasie, szukając w niej czegoś interesującego, na czym mogła skupić uwagę. Niestety dzisiejsza lekcja zawiewała potężną dozą nudy.

Ponownie jęknęła, czując, że za moment po prostu zaśnie z wyczerpania.

Wtem w oczy rzuciła się jej ławka, w której do niedawna siedziała. Teraz na jej blacie bezceremonialnie leżał James, śpiąc sobie w najlepsze. Nauczycielka Mugoloznawstwa na szczęście zdawała się zupełnie nie zauważać jego zachowania.

Nuria pomyślała, że gdyby siedziała tam razem z nim, z pewnością również by zasnęła. Nie wytrzymałaby, stwierdziła z rozbawieniem. Lecz po chwili wszelkie oznaki jej dobrego humoru wyparowały. Odwróciła głowę od Jamesa i ponownie wlepiła wzrok w zaplamioną kartkę pergaminu, leżącą na jej nowej ławce.

Siedziała w niej sama od kiedy podczas pierwszej lekcji Mugoloznawstwa, która odbyła się po Nocy Duchów, zmieniła miejsce. Uczyniła tak z wiadomych względów i jeśli na początku czuła się z tym bezpieczniej, teraz było jej żal, że znajduje się tak daleko osoby, z którą lubiła spędzać wspólnie czas.

Polubiła Jamesa. Uwielbiała ich wspólne pogawędki podczas zajęć, jego fascynacje kulturą mugoli oraz tym jak życzliwy i pomocny był wobec niej. Nigdy nie usłyszała z jego strony złego słowa. Dlatego tak trudno było jej uwierzyć w to, że ktoś taki jak James mógł dopuścić się wobec niej podobnych czynów, jakie miały miejsce w Noc Duchów.

I choć powinna być zła — i może nawet z początku była, teraz było jej zwyczajnie przykro. Tęskniła za Jamesem. Nawet za tymi ich wspólnymi, bezcelowymi treningami Quidditcha, które przysparzały tylko więcej siniaków na jej ciele niż jakkolwiek pomagały opanować latanie. Przy Jamesie czuła się swobodnie i w pewien sposób lekkodusznie. Wraz z nim mogła się wyluzować i dobrze bawić, nawet jeśli nie za bardzo odnajdywała się w tym co ten próbuje jej przekazać.

Prawda była taka, że okrutnie bardzo brakowało jej Pottera. Jednakże jak inaczej miała się zachować wobec niego, gdy zrobił jej coś tak okrutnego i nie próbował zmienić swojego działania?

Od tygodni Lily wciąż denerwowała się na widok czy chociażby samo wspomnienie Jamesa. W jej krytycznych słowach związanych z jego zachowaniem Nuria ostrzegała dużo prawdy i słuszności. Kiedy Evans przekonywała ją, by jak najbardziej odsunęła się od Huncwotów, nie oponowała. Posłuchała jej, gdyż sama wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Zdanie Lily liczyło się dla niej najbardziej.

Kiedy w zamku rozbrzmiał szkolny dzwon obwieszczający koniec lekcji, Nuria drgnęła w miejscu. Z ociąganiem zaczęła zbierać swoje pergaminy i przybory do torby. Profesor Devit pożegnała się z uczniami, lecz Nuria zupełnie nie zwróciła na to uwagi. Podobnie jak na to, że praktycznie już wszyscy opuścili pomieszczenie, najwyraźniej śpiesząc się na obiad.

Lecz Nuria nie była głodna. Jako że były to jej ostatnie zajęcia dzisiejszego dnia, zamiast pójścia na obiad, zamierzała udać się prosto do dormitorium. Dokładniej to do ciepłego, miękkiego łóżka. Później czekało ją jeszcze wspólne odrabianie zadań domowych z Harkinem. Jak zwykle mieli pójść do Hagrida i ślęczeć nad esejami dla Blacka, które wieczorem zostawiała dla niego w Pokoju Wspólnym.

„Jak dobrze, że Harkin odpuścił trening", stwierdziła z ulgą, myśląc o tym, że jeszcze miałaby dzisiaj biegać kółka dookoła boiska. Chyba by prędzej zemdlała, albo coś rozwaliła z irytacji.

Gdy miała już wychodzić z sali, nieznana siła podkusiła ją do ponownego rzucenia okiem na jej dawną ławkę. Choć jedyne czego teraz pragnęła to szybkie legnięcie w łóżku, zatrzymała się. Wstrzymała oddech, obserwując leżącego na blacie Jamesa, którego głowa spoczywała na założonych rękach. Jego ciało unosiło się pod wpływem miarowego oddechu. Zdawał się taki spokojny i potulny. Okulary zjechały mu z nosa i przekrzywiły się, przez co wyglądał niemal śmiesznie.

Kącik ust Nuri drgnął nieznacznie ku górze.

Może i miała nie odzywać się do niego i go unikać, ale nie zamierzała zachować się jak niewychowana pannica. Ciocia Minerva na pewno by ją zbeształa gdyby dowiedziała się, że nie przebudziła Jamesa. Podobnie jak jego samego za to, że przesypia lekcje.

Postanowiła zatem wrócić się odrobinę wgłąb sali, w kierunku ławki, na której spał James. Z jakiegoś powodu nawet nie pomyślała o tym, aby zawrócić. Tak jakby podświadomie chciała z nim porozmawiać, a że akurat nadarzyła się okazja i miała niby logiczną wymówkę, nie miała powodu, by pomyśleć inaczej.

- James? - zagadnęła, stając przy jego ławce.

Jednakże Potter nadal leżał tak jak wcześniej, nie wydając z siebie nawet mruknięcia. Jego bujna, czarna czupryna jak zawsze pozostawała w niełazie, opadając na jego czoło i prawe oko.

Tym razem Nuria nachyliła się nad nim, chcąc, aby lepiej ją usłyszał.

- James, obudź się.

Zmarszczył nos i mruknął niezadowolony z próby pobudki. Poruszył się na ławce, nakrywając się bardziej rękoma.

- Nie, Lily. Nie chcę pałek lukrecjowych. Chcę ciebie. - wybełkotał sennie, a jego ton wskazywał na to, że musiał mieć bardzo przyjemny sen.

Wiśniowowłosa niekontrolowanie parsknęła śmiechem. Jak zawsze James musiał palnąć czymś tak głupkowatym, że aż zabawnym. I w dodatku był przy tym niebywale uroczy.

Od kiedy się poznali, zauważyła, że choć James próbował zgrywać twardego chłopaka, czasami wygadanego i podobnego do Blacka, to w przeciwieństwie do niego miał złote serce. Był przemiły i posiadał wrodzoną umiejętność rozszyfrowywania samopoczucia osób, z którymi rozmawiał. Podobnie jak ona, nawet jeśli jej leglimencja pozostawała stłumiona przez eliksiry. Jednakże umiejętności Jamesa jakoś wyłączały się gdy tylko na horyzoncie pojawiała się Lily Evans.

Uśmiechając się pobłażliwie, wpatrywała się w śniącego o jej najlepszej przyjaciółce, Huncwota.

- James. - powiedziała już tym razem głośniej, niemalże przy jego uchu. - To nie Lily. Tu Nuria.

Jęknął.

- Nuria? To wolę pałki lukrecjowe.

Ponownie się zaśmiała, po czym już kompletnie ignorując jego zaspanie, zawołała:

- James!

- Co?! - krzyknął przerażony i w mgnieniu oka wyprostował się na krześle.

Mrugając zaspanymi oczami, rozglądał się po pomieszczeniu. Zmarszczył nagle czoło, zdając sobie sprawę, że właściwie to mało co widzi. Poprawił okulary, które praktycznie spadały mu z nosa, a gdy poznał w końcu osobę stojącą przed nim, wytrzeszczył oczy.

- O! - skoczył na proste nogi, powstając z krzesła. Wyszczerzył się promiennie z energią, jakby przed chwilą wcale nie został wybudzony ze snu. - Czemu nikogo nie ma? - rozejrzał się po sali. - Zasnąłem?

Nuria przekrzywiła głowę, przyglądając się mu z dozą politowania. Następnie powiedziała:

- Tak. Przespałeś zajęcia.

- Było coś ważnego? - zapytał jakby nigdy nic, jednakże wpatrywał się w nią jakoś tak zbyt intensywnie.

Nuria przestąpiła z nogi na nogę, czując się zbytnio obserwowaną. Po raz pierwszy od kiedy postanowiła obudzić Jamesa, uświadomiła sobie, że istniała szansa, że postąpiła bardzo głupio. Przecież miała go unikać. Obiecała Lily.

- Tylko wykład o samolatach i sinikach. - mruknęła, spoglądając gdzieś w bok.

James natomiast nic nie rozumiał.

- Co?

- Nieważne. - machnęła ręką, po czym pokręciła głową. - W sumie to sama nie wiem. Nie słuchałam dzisiaj zbyt uważnie.

Sekundę później uniosła rękę, by zakryć swoje ziewnięcie. Zamrugała powiekami, czując jak z każdą chwilą coraz bardziej jej ciążą. Potrzebowała snu, natychmiast.

- Wszystko dobrze? - zapytał na tyle niespodziewanie James, że drgnęła. - Wyglądasz na zmęczoną.

Nuria zebrała się na odwagę i w końcu na niego spojrzała. Wciąż intensywnie się w nią wpatrywał, jednakże tym razem w jego oczach dostrzegła czystą troskę. Poczuła się z tego powodu zmieszana i zagubiona. Od kilku tygodni jedyne co słyszała od Lily to to jak bardzo Huncwoci a w szczególności James mają jej zdrowie i samopoczucie gdzieś, a teraz właśnie on pyta ją o coś takiego? Czy ona czegoś tu nie pojmowała? Umknęło jej coś?

Ściągnęła brwi w konsternacji, przypatrując się szatynowi. Podczas tych kilku tygodni często zastanawiała się co u niego. Czasami podczas posiłków w Wielkiej Sali lub zajęć spoglądała w jego kierunku, myśląc o tym, co nowego mu się przydarzyło i czy on czuje się tak żałośnie z tym wszystkim tak jak ona.

Teraz kiedy w końcu znalazła się tak blisko niego i mogła z nim porozmawiać, zapytać się o wszystko, zauważyła, że rzeczywiście James również nie wygląda najlepiej. Miał okropnie bladą cerę, a ciemne wory pod oczami przybrały wręcz taki sam kolor co jego orzechowe tęczówki. Nie wyglądał zbyt pięknie, ale mimo zmęczenia nadal biła od niego ta huncwocka energia. Nawet kiedy zwyczajnie stał w miejscu, wydawał się robić to dziarsko, może i w pewien sposób nicponiowato. Jakby miał zaraz skoczyć gdzieś i wyciągnąć z przypadkowej dziury kolejny głupi wynalazek, który miał wpakować go w kłopoty, a innym wyciąć żart.

- Ty też. - przyznała w końcu i założyła ręce na piersi.

James uniósł ciemne brwi, zdziwiony jej bezpośredniością. Przez kolejne kilka sekund wpatrywał się w nią z tą samą intensywnością co wcześniej, jednakże moment później uciekł wzrokiem.

Głowa Nuri drgnęła w niekontrolowanym geście zaskoczenia. Wydawało jej się, że James wyglądał przez chwile, jakby miał coś do ukrycia. Ale możliwe, że tylko sobie to ubzdurała. Ostatnimi czasy robiła to zbyt często. Miała w tym niepodważalny talent.

Jednakże gdy nagle James ponownie na nią spojrzał, już z uśmiechem na twarzy, a nie wcześniejszym dziwnym grymasem, stwierdziła, że zachowuje się on zbyt pochopnie. Zupełnie jakby próbował za chwilę ja okłamać. A akurat na kłamstwie i na tym jak ludzie wyglądają kiedy kłamią Nuria znała się możliwe najlepiej. Od urodzenia pomagała jej w tym leglimencja.

- Planujemy z chłopakami nowy kawał i mamy tyle roboty, że nie mogliśmy spać w nocy. - obwieścił lekkim tonem James, niby podekscytowany.

Nuria zwęziła oczy, będąc już zupełnie pewną tego, że Potter zmyśla. I to dawało jej do myślenia. Szczególnie nad tym co wczoraj miało miejsce pod Bijącą Więrzbą.

Zganiła się momentalnie. To nie był moment na rozmyślanie o tym. Teraz musiała odgrywać łatwowierną.

Na twarz przybrała łagodny wyraz i powiedziała niby z prześmiewczą irytacją, przewracając oczami:

- Oczywiście.

Jamesa ewidentnie zadowoliła jej reakcja. Szeroko się do niej uśmiechnął i począł w końcu zbierać rzeczy ze swojej ławki. Uporał się z tym w sekundę, a gdy założył torbę na ramię ponownie zwrócił się do Wiśniowowłosej:

- Dziękuję, że mnie obudziłaś. Za nic bym sobie nie wybaczył gdyby ominął mnie obiad. Jestem taki głodny. - wyznał ze swoim odwiecznym przyjacielskim nastawieniem. - Idziesz?

Nuria przez chwile poczuła się tak jak kiedyś. Pełna lekkości na sercu. Jak te kilka tygodni temu, przed Nocą Duchów, kiedy głupota Jamesa jeszcze nie wyrządziła jej krzywdy.

I może bardzo chciała się z nim pogodzić, by było jak dawniej, ale to on nie zrobił nic, aby zmienić obecną sytuacją między nimi. Choć stali tu już od dłuższej chwili nie wspomniał ani razu o tamtej nocy. Nie przeprosił.

W dodatku przed zaledwie sekundą ją okłamał. Patrzył jej prosto w oczy i bez ogródek tak nieufnie ją traktował.

„Lily ma rację", stwierdziła w myślach ze smutkiem, który ukryła z fasadą uprzejmości. „Nie powinnam zadawać się z Jamesem"

- Dzisiaj sobie odpuszczę. - powiedziała nie dając po sobie poznać, że coś jest nie tak. - Poza tym Lily byłaby zła gdyby nas razem zobaczyła.

- Ach, tak. - wcześniejszy dobry humor widocznie opuścił Jamesa. Nuria zdołała to wyczuć tylko po tonie jego głosu. Pokiwał lakonicznie głową, wpatrując się w czubki swoich butów. - Masz rację.

Przez chwilę stali w pełnej ciszy, podczas której Nuria pojęła, że nie powinna decydować się na obudzenie Jamesa. Postąpiła lekkomyślnie, a teraz musiała jak najszybciej stąd zniknąć.

- Lepiej już pójdę. - stwierdziła nagle i nie czekając na reakcje Jamesa, zaczęła iść w kierunku drzwi.

Kiedy stanęła w przejściu, jej uszu dobiegło ciche westchnienie. Brzmiało tak żałośnie, że aż skrzywiła się z bólu na twarzy.

- Nuria?

Machinalnie zatrzymała się w miejscu, po czym szybko odwróciła się, stając bokiem do wpatrującego się w nią z troską Jamesa. Jakaś jej część świadomości, bardzo pragnęła by ją zatrzymał.

Huncwot wypuścił głośno powietrze z płuc i posłał jej spojrzenie przepełnione poczuciem winy. Po kolejnej chwili milczenia, w końcu się przemógł, mówiąc dosadnym i poważnym tonem, którego Nuria jeszcze nigdy nie słyszała z jego strony:

- Przepraszam. Mam nadzieje, że rozumiesz, że nie wyrządziliśmy ci tych okropnych rzeczy specjalnie. Nie spodziewaliśmy się, że może się coś takiego stać. Bardzo cię za to przepraszam.

Wiśniowowłosa zamrugała parokrotnie, zupełnie nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Czy coś odpowiedzieć? Czy poruszyć się? Czy jakkolwiek zareagować?

I choć przez te kilka tygodni czekała właśnie na te słowa z jego strony, nie poczuła się dobrze. Nie uspokoiły jej, wręcz wezbrało w niej jeszcze więcej niepokoju.

James bez ustanku ją obserwował, badając jej reakcje na jego ciężkie słowa. Widziała, że aż nosiło go z napięcia, ale nie wiedziała, co ma zrobić. Nie potrafiła ubrać swoich myśli w słowa. Tymczasem on pokonał dzielącą ich odległość zmniejszając dystans między nimi, a gdy znalazł się zaledwie na wyciągniecie ręki, popatrzył jej głęboko w oczy i wyznał bezceremonialnie:

- Tęsknię za tobą.

Nurię w pierwszej chwili zamurowało.

Bardzo rzadko zdarzało jej się, że ktoś traktował ją tak szczerze. Nie miło czy uprzejmie, ale tak jak prawdziwy przyjaciel traktuje przyjaciela. Od kiedy pojawiła się w Hogwarcie, odkrywała prawdziwą przyjaźń z dnia na dzień i była z tego powodu ogromnie szczęśliwa. Było to spełnienie jej marzeń. Zawsze pragnęła poznać bliskie jej osoby wiekiem, którym w pełni zaufa, a one zrobią to samo, bez precedensów, z samych czystej chęci.

Pragnęła, aby James był jej przyjacielem. Choć chciała czy nie, przywiązała się do niego. Zależało jej na nim, jego samopoczuciu, uczuciach, tym co o niej myśli i tym jak się wobec niej zachowuje. Czuła wiążącą się między nimi więź za każdym razem gdy wspólnie opowiadali sobie pokręcone historię ze swojego życia. Dopiero po jakimś czasie od poznania go Nuria zdała sobie sprawę, że w wielu kwestiach jest do niego bardzo podobna.

A on zrobił jej coś tak złego.

Dlatego właśnie, gdy chwilę później odzyskała świadomość, musiała powstrzymać łzy. Było jej tak cholernie przykro, że ktoś na kim jej zależało, tak ją potraktował. I choć wyrządził jej tyle krzywdy, kiedy mówił, że za nią tęskni, pragnęła z całego serca mu wybaczyć. Ale jakże mogła?

Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając mocno paznokcie w zagłębienia dłoni. Smutek umiejętnie zagłuszał ból, jaki odczuła. Potem zamrugała powiekami, aby odgonić łzy. Przełknęła olbrzymią gulę w gardle, które ściskało goryczą.

- Ja za tobą też. - wyznała w końcu, łamliwym od emocji głosem.

Spojrzała głęboko w orzechowe oczy Jamesa, przepełnione nadzieją. Jakże bolało ją serce na samą myśl, że ta zaraz zniknie.

- Ale jaką mogę mieć gwarancję, że coś takiego nie przydarzy się kolejny raz? Czy jesteś mi w stanie obiecać, że wasz kolejny żart nie zrani kogoś tak, jak zraniliście mnie?- zapytała niebywale delikatnym głosem, jakby błagała.

Odpowiedziała jej jedynie głucha, długa cisza, którą przyjęła z cierpkim uśmiechem.

Następnie wyszła z sali od Mugoloznawstwa, a James Potter po raz pierwszy w swoim piętnastoletnim życiu zaczął zastanawiać się nad swoim własnym zachowaniem.

Po wyjściu z chatki Hagrida Nuria i Harkin udali się w stronę zamku. Na dworze panowała już ciemnica, a ich włosy rozwiewał mroźny wiaterek, zwiastujący nadchodzącą zimę. Szczelniej opatulili się swoimi nakryciami i przyspieszyli kroku, by jak najszybciej dostać się do zamku.

Choć Nuria przespała po zajęciach prawie trzy godziny, nadal czuła się słabo. Po przebudzeniu od razu zażyła drugą tego dnia porcję eliksiru wzmacniającego. Poczuła się dzięki niemu stanowczo lepiej, ale jego działanie nie utrzymywało się za długo. Właściwie to od jakiegoś czasu eliksir szybciej tracił swoje działanie. Musiała chyba porozmawiać z Panią Pomfrey, czy aby nie dodaje do niego mniej składników, niżeli powinna.

Teraz Nuria ziewnęła, już nawet nie racząc zakryć ust dłonią. Harkin posłał jej karcące spojrzenie, na co wzruszyła leniwie ramionami. Dzisiaj to nie był ich najszczęśliwszy dzień. Znacząco dłużej niż zwykle ślęczeli nad ich własnymi zadaniami domowymi jak i tymi dla Blacka. Bardzo łatwo się irytowali, w szczególności na siebie nawzajem. Hagrid, który po jednym spojrzeniu na tę dwójkę domyślił się, że nie mają za dobrych humorów, poczęstował ich cieplusią herbatką. Jej zbyt mocny smak odrobinę ich rozbudził, ale zaledwie na niecałe pół godziny.

- Chodźmy coś zjeść. - odezwał się Harkin, przerywając milczenie.

Byli właśnie w połowie drogi do zamku, gdy Nuria uświadomiła sobie, że nie spożyła dzisiaj nic prócz śniadania. Zaburczało jej w brzuchu, a myśli zamąciło wyobrażenie przepysznych tostów z dżemem brzoskwiniowym i może jeszcze jakiegoś kawałka mięsa ociekającego aromatycznym sosem. Przełknęła wzbierającą w jej ustach ślinę i zgodziła się z przyjacielem.

Jako że za moment miała wybić godzina dwudziesta, a tym samym kolacja w Wielkiej Sali dobiegała końca, zdecydowali się pójść prosto do hogwarckiej kuchni. Gdy połaskotali gruszkę na obrazie będącym jej drzwiami, do ich nozdrzy dotarł tak ochoczo wyczekiwany zapach jedzenia.

Skrzatka Mona pojawiła się przed nimi w sekundę, po tym jak weszli w głąb kuchni. Ze swoją odwieczną uprzejmością zaprosiła ich do zwykle zajmowanego przez nich miejsca, na nieco podziurawionym kocu niedaleko jednego z wielkich kominków. Następnie zaproponowała wszelkie smakowite różności, w tym upragnione przez Nurię tosty z dżemem brzoskwiniowym. Mona tak dobrze wiedziała, czego jej trzeba.

Kiedy inne skrzaty przyniosły im dzbanek z zaparzoną już herbatą, a Harkin nalał jej do dwóch kwiecistych filiżanek, Nuria zdecydowała się wyznać:

- Rozmawiałam dzisiaj z Jamesem.

Dłoń Harkina zadrżała nieco, a trochę złocistej herbaty wylało się na dziurawy koc. Z niezadowoloną miną odłożył dzbanek, po czym wyciągnął różdżkę i rzucił zaklęcie osuszające na mokrą plamę. Moment później nie było po niej śladu.

- I co powiedział? - mruknął niemrawo, w końcu spoglądając na przyjaciółkę z rezerwą.

Nuria przez chwile wierciła się w miejscu po wpływem jego krytycznego spojrzenia. Kiedy już zdobyła się na odwagę, powiedziała:

- Wpierw mnie okłamał, mówiąc, że w nocy rozplanowywali z Huncwotami jakiś nowy kawał. Był widocznie zmęczony i niewyspany. Przespał całe Mugoloznawstwo.

Harkin uniósł ciemne brwi w formie zainteresowania, a wcześniejsza krytyka zniknęła z jego oczu. Nuria zachęcona jego postawą, dodała:

- Później mnie przerosił za to co stało się w Noc Duchów.

- Ale nie przyjęłaś tych przeprosin. - bardziej stwierdził, niż zapytał.

- Nie. - przytaknęła, uciekając spojrzeniem w bok. Przyglądała się uwijającym się skrzatom. - Powiedział, że za mną tęskni. Ja też powiedziałam, że za nim tęsknie.

Harkin milczał do chwili gdy z jego ust nie wydobyło się głośne westchnienie. Wtem Nuria powróciła swoim spojrzeniem ku niemu.

- Wiem, że jest ci z tym wszystkim ciężko, ale tak będzie lepiej. - powiedział niespodziewanie łagodnym głosem. Bursztyn jego oczu koił nerwy Dumbledore. - Staranie się, aby osoby, które działają na twoją niekorzyść, pozostawały częścią twojego życia, jest masochistyczne. Zresztą Lily napewno już ci o tym mówiła. O tym jak niepotrzebne jest ci zadawanie się z Potterem. Czy w ogóle z którymkolwiek z Huncwotów.

Nuria nie zamierzała się z nim nie zgodzić. Potaknęła pare razy głową i tego wieczoru więcej nie poruszyła tematu Jamesa przy Harkinie. Dobrze wiedziała, że ten nie ma zbyt pochlebnego zdania o zachowaniu Huncwotów podczas Nocy Duchów. O tym jak świetnie bawili się na urodzinach Blacka gdy ona dosłownie walczyła o życie. Nuria oczywiście mówiła mu wiele razy, że przesadza i że nie było z nią aż tak źle, ale Harkin był nieugięty. Przekonanie, że to zawsze on ma rację, bez względu na zdanie innych było jego najbardziej nieznośną wadą.

Kiedy w poprzednim tygodniu podzieliła się tą myślą z przyjaciółkami, Dor i Alice zgodnie stwierdziły, że tacy właśnie są Ślizgoni. Lily całkiem porządnie je wtedy zbeształa.

Po paru spożytych daniach i minionych chwilach Nuria i Harkin podziękowali za jedzenie Monie oraz reszcie skrzatów i udali się do wyjścia na szkolny korytarz. Pożegnali się na schodach, którymi Nuria miała udać się do swojego Pokoju Wspólnego, jednakże w pół kroku została jeszcze zatrzymana przez Ślizgona, który zapytał:

- Nadal nie zamierzasz zaszantażować Blacka?

Nuria stanęła w bezruchu plecami do przyjaciela, czując, jak jej ciało oblewa panika. Nieświadomie zacisnęła powieki i zagryzła zęby. Sama myśl o tym, że mogłaby tak postąpić, rozbijała jej serce na milion kawałków.

Jej dłoń uniosła się, aby podrapać szorstką skórę za prawym uchem.

Po chwili bezwzględnej ciszy Nuria wciąż nie odwracając się do przyjaciela, odparła wypranym z emocji głosem:

- Nie.

Następnie weszła po schodach, zostawiając — jak się domyślała, rozczarowanego Harkina. I wcale się mu nie dziwiła.

Była żałosna. Dosłownie w każdym, najmniejszym calu żałosna.

Gniewała się na swojego najlepszego przyjaciela, ponieważ ten namawiał ją do planu, którego ona nie chciała się podjąć ze względu na swoje uczucia do Remusa. Harkin jej pomagał, wspierał ją na każdym kroku, martwił się o nią, a ona tak mu się odwdzięczała. Była niegodna takiego przyjaciela. Właściwie to była niegodna wszystkiego, co posiadała.

Była nikim.

Zadygotała, czując jak kręci jej się w głowie. Niespodziewanie jej ramię zderzyło się z kamienną ścianą. Po raz pierwszy od kiedy zaczęła zażywać eliksir wzmacniający, poczuła, jak bariera ochraniająca jej umysł zaczyna się kruszyć. Przerażona tym niespodziewanym zjawiskiem, spanikowała.

Jej oddech przyspieszył, a ona zaczęła dyszeć jak uciekające zwierze. Głośno i dziko.

Świadomość tego co się dzieje z nią samą, zaszemrała gdzieś daleko w jej umyśle, po czym została zagłuszona przez nadciągający ból. Złapała się za głowę i jęknęła żałośnie.

„Muszę iść po eliksir", łkała w myślach. „Skrzydło Szpitalne"

Resztkami sił odepchnęła się o kamiennej ściany i po omacku, dostrzegając swoim zamglonym wzrokiem jedynie zarysy mijanych portretów, gobelinów czy zbroi skierowała się w stronę, gdzie podpowiadał jej instynkt. Kiedy napotkała na swojej drodze schody, pokonała je na czworaka, wdrapując się schodek po schodku.

Obraz wrót Skrzydła Szpitalnego zamigotał jej przed oczami, podobnie jak srebrzyste mroczki. Wezbrała kolejny chust powietrza do płuc. Oddychała głośno, zupełnie jakby walczyła o każdy oddech.

Gdy w końcu zawiesiła się całym ciężarem na olbrzymiej klamce drzwi, a te rozsunęły się znikomie tworząc małą szparę, przecisnęła się przez nią, wchodząc do środka.

Nie zwracała uwagi na to czy ktokolwiek jest w pomieszczeniu. Nie miała nawet sił, by wydać z siebie wołanie o pomoc. Bezwiednymi ruchami skierowała się ku szafce, z której zwykle Pani Pomfrey wyjmowała eliksiry wzmacniające gdy przychodziła rano po dwie nowe dawki.

Kilka kroków od mebla jej nogi odmówiły posłuszeństwa, drżąc na całej długości. Upadła na zimną podłogę i jęknęła z bólu. Jednakże nie poddała się. Doczołgała się jedynie za pomocą rąk do szafki i otworzyła jej skąpane w ciemności drzwiczki.

Szczerze myślała, że rozpłacze się ze szczęścia gdy ujrzała na wysokości nosa paręnaście buteleczek wypełnionych znanym jej rażąco niebieskawym płynem. Wystawiła przed siebie drżącą rękę i pochwyciła jeden z posrebrzanych flakoników. Szamotała się chwilkę z wyjęciem korka, ale w końcu jej się to udało. Odrzuciła go w niewiadomym kierunku i wychyliła całą zawartość flakonika.

Po piątej dawcę eliksiru wzmacniającego uśmiechnęła się błogo.

Teraz już wszystko było dobrze.

Podczas ostatnich tygodni było wiele momentów, podczas których Syriusz zastanawiał się nad słusznością swojego postępowania. Rozkładał wtedy sytuacje na czynniki pierwsze i analizował każdą z osobna. Za każdym razem pojmował i zauważał więcej szczegółów. Przypominał sobie Noc Duchów, a wspomnienia o niej pojawiały się w jego snach niczym mantra. To zamieszanie, krzyki, szlochy.

Nuria.

Może i zawsze wyglądał i zachowywał się, jakby miał cały świat gdzieś, ale wcale tak nie było. Miał talent do udawania nieprzejętego, gdy w jego głowie kotłowało się tysiąc myśli naraz. I może w sumie niezbyt przejmował się losem innych, ale w Noc Duchów naprawdę się przejął. Czuł się zwyczajnie okrutnie.

Nigdy nie poczuł się tak podobny do swoich własnych rodziców jak właśnie tamtej nocy.

Było w tej świadomości coś, co oszołomiło go na tyle, że nie potrafił nad sobą zapanować. To przeświadczenie dotknęło go gdy ujrzał Nurię po raz pierwszy po Nocy Duchów — po tym jak omal nie pozbawił jej życia, i czuł się z nim obrzydliwie.

Szantażowanie, irytowanie i wkurzanie jej było zupełnie czym innym w porównaniu z tym co miało miejsce. Przekroczył pewną granicę, tak samo jak i reszta Huncwotów. Jednakże oni o wiele bardziej przeżywali całą sytuacją, uzewnętrzniając się. Rogacz nadal biadolił jak to okrutnie potraktował Nurię, a Remus przez pierwsze dni prawił im takie morały, że głowa mała. Peter natomiast pożerał jeszcze większe ilości słodyczy, podobno zajadając poczucie winny i ciągle jęczał, jak to strasznie wszystko wyszło.

Syriusz nie mógł ich słuchać. Zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę i naprawdę nie potrzebował, aby ktokolwiek przypominał mu o tym, że zrobił coś okropnego.

Oczywiście do grajdoła jego wszystkich problemów dochodziła jeszcze główna bohaterka każdego wielkiego hogwarckiego poruszenia.

Nuria Dumbledore.

Nikt na tym zjebanym świecie nie doprowadzał go do wściekłości tak jak ona. I nikt tak jak ona nie zajmował jego pokrętnych myśli.

Wiele razy podczas ostatnich tygodni rozważał również powiedzenie Remusowi o uczuciach Nuri, aby pokazać jej, że nie ma prawa go tak ignorować. Robiła to na każdym kroku. Nie patrzyła na niego, nie rozmawiała z nim, nie krzyczała, nie prychała, nie przewracała oczami ani nie czerwieniła się z wściekłości na niego. Nie siedziała też z nim przy kominku późnym wieczorem w ciszy i spokoju.

Nienawidził jej całym swoim poranionym sercem.

Na samą myśl o niej zgniótł opakowanie z Czekoladową Żabą, które trzymał w prawej dłoni. Zaklął pod nosem, dostrzegając, co narobił i z impetem cisnął opakowaniem do swojej torby, która praktycznie pękała w szwach od niebotycznych ilości słodyczy. Niestety nie miał w niej mugolskich tabliczek czekolady, które tak bardzo lubił Remus. Magiczne słodycze musiały mu wystarczyć.

Spojrzał jeszcze raz na Mapę, nakierowując na nią światło rozpalonej różdżki, aby upewnić się, że niedaleko nie ma nikogo kto mógłby przyłapać go na szlajaniu się po zamku w godzinach ciszy nocnej. Pani Pomfrey przebywała w swoim gabinecie przylegającym do Skrzydła Szpitalnego. Było już późno, więc zapewne spała. Zazwyczaj miała twardy sen. Nie było to nic dziwnego, zważywszy na jej ciężką pracę.

Na szkicu głównego pomieszczenia SS, który na marginesie sam wykonał, widniały nieruchomo jedynie imię i nazwisko jego przyjaciela. Prócz niego nie było żadnych innych pacjentów.

Jednym ruchem ściągnął z siebie Pelerynę Niewidkę i wyszeptał:

- Nox.

Ciemność rozlała się wokół niego na zamkowym korytarzu. Nikłe światło księżyca wlewało się przez okna, umożliwiając mu dalszą wędrówkę. Syriusz zamrugał powiekami, przyzwyczajając oczy do ciemności. Z mapą oraz różdżką w jednej ręce, a Peleryną w drugiej, przeszedł jeszcze tylko kawałek.

W końcu zachowując się najciszej, jak potrafił, położył dłoń na wielkich drzwiach Skrzydła Szpitalnego. Od tylu lat po kryjomu je otwierał, że już dokładnie wiedział, w którym miejscu należy na nie nacisnąć, aby nie zaskrzypiały, ale tym razem nie musiał zwracać na to uwagi. Zaskakująco ciężkie wrota były nieco uchylone, więc mógł przecisnąć się do środka. Zmrużył podejrzliwie oczy, ponieważ od kiedy sięgał pamięcią, te drzwi zawsze pozostawały nocą zamknięte.

Gdy wszedł do pomieszczenia próbował zachowywać się jak najciszej, aby nie zbudzić Remusa, czy w najgorszym wypadku pielęgniarki. Lunatyk musiał wypoczywać po ostatniej pełni. Syriusz miał nadzieje, że gdy ten jutro rano obudzi się i ujrzy górę czekolady na swojej komodzie, będzie mu o wiele lepiej.

Tak naprawdę Syriusz bardzo przejmował się zdrowiem Remusa. Może i na co dzień tego nie okazywał i maskował wszystko śmiechem i lekceważącym podejściem, ale w rzeczywistości okrutnie współczuł mu tego, z czym musi borykać się do końca życia. Wiadome było, że każdy miał swoje własne problemy, ale Syriusz czuł, że jego własne w porównaniu z tymi Lupina są zaledwie mrzonką. Krajało mu się serce za każdym razem gdy widział przyjaciela po pełni. Wszystkie jego otarcia, rany, siniaki i zadrapania, które sam sobie zadawał.

Odetchnął głęboko, odganiając smutek oraz okrutne obrazy każdej przemiany Remusa i przygotowując się na widok rannego przyjaciela za kotarą.

I wtem to usłyszał. Cichy, kobiecy szloch.

Przestraszony cofnął się o krok. Był przecież pewny, że poza Remusem nie było tu nikogo! Niewiele co myśląc przez okrutne zaskoczenie, nakrył się trzymaną w ręce Peleryną Niewidką. Cały spięty podszedł do kotary, za którą powinien spać jego przyjaciel i zza której dochodziło to łapiące za serce łkanie.

Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, jakby w pomieszczeniu nagle zapanował ziąb, a ciało pokryła gęsia skórka. Napięcie rosło w nim do momentu gdy rozsunął delikatnie białą kotarę.

Syriusz na moment przestał oddychać.

Była tu. Cała i zapłakana. Tak znienawidzona przez niego. I taka piękna.

Jej wiecznie rozproszone w nieładzie włosy, które w blasku księżyca błyszczały krwistą czerwienią, opadały na białą pościel. Podobnie jak rzewne łzy, które strumieniami płynęły po jej zaróżowionych policzkach. Barwne i kształtne usta przygryzała zębami, próbując zdławić nadciągający szloch. Zdławione powietrze uciekało spomiędzy nich, jakoby walczyła o oddech z niewidzialnym duchem. Starała się zapanować nad histerią, nad czymś, co próbowało przejąć nad nią kontrolę. Syriusz to dostrzegł, ponieważ sam wiedział, jak to jest.

Kucała przy łóżku, opierając się łokciami o materac, na którym spał ranny chłopak. Na jego przystojnej twarzy widniały nowe zadrapania, dość głębokie, by pozostawić po sobie kolejne blizny. Wokół jego prawego oka niczym namalowana czarna plama jawił się sporej wielkości krwiak. Miał zabandażowaną szyję, a opatrunek pod jego lewym uchem nasiąkał stopniowo intensywnie czerwonym płynem.

Był przykryty białą pościelą, pod którą ukrywało się o wiele więcej urazów, o których Syriusz znakomicie wiedział. Ostatnia pełnia należała do tych najgorszych dotychczas. Remus był bardzo niespokojny. Rozbijał się po kątach, niszcząc wszystko, co kiedyś mogło uchodzić za meble. Zranił się w prawą rękę, a lewą wykręcił sobie w makabryczny sposób. Ryczał z bólu już pod postacią wilkołaka, a gdy z powrotem stał się zwykłym chłopakiem, zemdlał z wycieńczenia.

Remus ostatniej pełni nawet prawie zaatakował Jamesa gdy był pod postacią jelenia. Na szczęście dało się go w porę opanować. Razem z Glizdogonem i Rogaczem próbowali ustalić, dlaczego akurat w tym miesiącu pełnia przebiegła aż tak makabrycznie. James przekonywał ich, że to prawdopodobnie przez wypadający nów, ale Syriusz nie był skłonny ku temu uwierzyć. Podejrzewał, że Remus ma jakiś problem, o którym prędzej czy później i tak się dowiedzą.

Jak co miesiąc martwił się o przyjaciela, ale akurat teraz widząc go tak pogrążonego we śnie i spokojnego, z tyloma ranami, na które niczym sobie nie zasłużył, poczuł, że nie jest w stanie już wytrzymać ogromu współczucia, jakie w nim wzrosło. To było tak nagłe, namnażające się i przerażające.

„Świat jest przeklęty", pomyślał kiedy wpatrywał się w Remusa, który, choć na co dzień nie było tego widać, był najodważniejszym czarodziejem, jakiego miał sposób poznać.

Serce Syriusza ścisnęło się jeszcze mocniej gdy ponownie spojrzał na Wiśniowowłosą. Jej policzki lśniły od łez, które raz po raz skapywały na pościel przykrywającą Remusa. Nie mógł pojąć jakim cudem się tu znalazła. W dodatku w takim akcie słabości, zaraz przed nim. Znając siebie, prawdopodobnie w innej sytuacji widząc płaczącą Nurię po prostu by go to rozbawiło, może i nawet zirytowało. Miałby wtem kolejny pretekst, by utrudnić jej życie. Jednakże w tym momencie jej płacz nie dawał mu ani grama satysfakcji, gdyż płakała nad jego przyjacielem.

Przyglądał się jej drżącym wargom i smutnym oczom, z których uciekł gdzieś wieczny błysk. Nie prezentowała się zbyt korzystnie, taka potargana i w nieładzie, ale wtem uzmysłowił sobie, że właściwie ona zawsze taka była. Zwrócił uwagę na czarne smugi rozmazanego makijażu pod jej oczami, które sprawiały, że jej zmęczenie było jeszcze bardziej uwydatnione. Górne guziki koszuli miała rozpięte, zatem dokładnie widział zarys jej szyi oraz wystających obojczyków. Przy samym zwieńczeniu materiału dostrzegał również ledwo widoczną szparę, której widok zmusił go do szybkiego odwrócenia wzroku. Tym samym spojrzał na podłogę i zaskoczony uniósł ciemne brwi. Wokół Nuri leżało parę odkorkowanych i obronionych fiolek. Zaciekawiły go, gdyż nie wiedział, co mogły zawierać. Było ich całkiem sporo, zatem co takiego Dumbledore musiała zażyć w tak dużej ilości? Czy była ranna?

Zaskoczony przyłapał się na tym, że szczerze się zmartwił. Zły na siebie zagryzł mocno szczękę i z piorunami w oczach powrócił spojrzeniem do Nuri.

Zastygł w bezruchu.

Wiśniowowłosa nie patrzyła już na Remusa. Nie płakała. Nie drżała. Chyba nawet nie oddychała.

Po prostu patrzyła. Patrzyła prosto na niego, w jego oczy, jakby była w stanie ujrzeć go całego. Nie tylko jego ciało okryte magiczną peleryną, ale i to co w jego wnętrzu. W głębi jego poharatanego serca.

Jej oczy były przepiękne, hipnotyzujące i takie zdradzieckie. Zdawały się dostrzegać wszystko. Za to najbardziej ich nienawidził. Za to nienawidził jej.

Nie wiedział, ile czasu mogło dokładnie minąć, ale z pewnością minęło wystarczająco, aby Syriusz uświadomił sobie kilka rzeczy. Po pierwsze podobna sytuacja miała już kiedyś miejsce. Wtedy również miał na sobie Pelerynę Niewidkę, a ona potrafiła go dostrzec. Był tego tak bardzo pewny, a jej zachowanie tylko potwierdziło jego podejrzenia.

Jakim cudem potrafiła ominąć działanie tak magicznego artefaktu? Może znała zaklęcie, które jej na to pozwalało?

Po drugie, dlaczego nie wdział jej na Mapie? Przecież przed wejściem do Skrzydła Szpitalnego dokładnie je sprawdził. Powolnym ruchem uniósł dłoń, w której trzymał pergamin i ponownie sprawdził swoje szkice. Według Mapy w pomieszczeniu znajdował się tylko on i Remus. Nie było śladu po Nuri Dumbledore.

„Zupełnie jakby nie istniała", przemknęło mu przez myśl.

I co ona tak właściwie robiła przy Remusie? Czy wiedziała, że tu jest? Jeśli nie, jutro będzie wypytywać, co mu się stało, a wtedy pojawi się kolejny problem. Lunatyk będzie zestresowany i zdołowany. I czy istniała jakakolwiek szansa na to, że Dumbledore była w stanie domyślić się, że Remus cierpi na likantropie? Syriusz przekonywał siebie samego, że nie, ale z nią nigdy nie było się całkowicie pewnym czegokolwiek.

Musiał coś wymyśleć. Powiedzieć o tym Jamesowi, zanim postanowi cokolwiek w tej sprawie. On zawsze wiedział, jakie podejście jest najlepsze w kwestii Lunatyka.

Przepełniony coraz większymi emocjami, przeszedł do rozmyślania o kolejnej i ostatniej już sprawie. I to właśnie ona zszokowała go tej nocy najbardziej.

Z początku gdy tylko poznał Nurię czuł wobec niej zwykłą irytację. Była wścibska, dziwaczna i wpatrywała się w niego zbyt intensywnie. Miała czelność wytykać mu jakieś niestworzone wady, kiedy to ona sama była nimi przepełniona.

Jego irytacja przeobraziła się kolejno we wściekłość na sam jej widok. Gdy tylko pojawiała się w jego otoczeniu, ciało Syriusza reagowało samoistnie. Spinał się, nie mogąc sprawnie się ruszyć, a w środku siebie czuł rosnące gorąco.

Później odkrył jaką przyjemność niosło za sobą codzienne uprzykrzanie jej życia i to ciepło. Zaczął od najprostszych spraw, a potem zrządzeniem losu udało mu się zaszantażować ją do tego stopnia, że była w stanie zrobić dla niego wszystko. Bawił się świetnie, tylko gdzieś pomiędzy tym wszystkim nie zauważył, jak bardzo się do niej przywiązywał. Do ich obopólnych docinek, kłótni, afer, gróźb, ale i spokojnych rozmów.

Syriusz zwyczajnie pragnął być w jej pobliżu. Odprężała go ta bliskość, jej dotyk. Nadal czuł się na jej widok wytrącony z równowagi, ale to już nie była irytacja. Nie, ona już dawno zniknęła.

Wiedział, że czuje coś więcej, coś, czego nie był w stanie zrozumieć, coś, co wydawało się nieosiągalne. Dlatego wybrał coś, co było mu o wiele lepiej znane, wręcz powszechne.

Wybrał nienawiść do Nuri.

Lecz skoro tak bardzo jej nienawidził, dlaczego pragnął zrobić wszystko, aby z jej przepięknych oczu już nigdy nie popłynęły łzy?

Nie. Tak naprawdę pragnął czegoś innego. Czegoś, co na samą myśl zmroziło krew w jego żyłach, a następnie zagotowało ją do momentu, aż nie przeobraziła się w czysty ogień.

Pragnął, aby to nad nim płakała.

Tej nocy Syriusz Black po raz pierwszy w swoim życiu ujrzał najczystszy okaz smutku i bezradności, jaki nie sposób mu było zobaczyć przez tyle lat. Nawet we własnym odbiciu.

Po raz pierwszy od dłuższego czasu Syriusz pojął, że jest potworem.

Głośny huk zbudził Jamesa z błogiego snu. Poderwał się z materaca, jakby ten zrobiony był z żarzących się węglików. Złapał się w okolicy serca, które szybko dudniło mu w piersi. A kiedy ujrzał swojego najlepszego przyjaciela wparowującego niczym taran do ich wspólnego dormitorium, przeszył go dreszcz ulgi. Ten spokój nie gościł w nim długo. Z szafki nocnej dobył swoich okularów i założył je na nos, w nikłym świetle zaczarowanej świecy dostrzegając szaleńczy wyraz twarzy Syriusza.

- Łapa? - zapytał James cichym zaspanym głosem, a następnie odkaszlnął.

Spojrzał na łóżko Glizdogona, upewniając się w przekonaniu, że ten śpi w najlepsze. Jednym co mogło wybudzić Petera ze snu, była pora śniadania.

Tymczasem Syriusz niczym w transie począł chodzić po pokoju. James zmierzył go uważnym wzrokiem, dopatrując się jakichś wskazówek na jego ciele, co do powodu jego zachowania. Pomyślał, ze może Łapa wdał się w kolejną ze swoich bójek ze Ślizgonami, ale nic na to nie wskazywało. Dostrzegł natomiast, że w dłoni ściska ich zaczarowaną Mapę. To odkrycie spowodowało, że James uniósł jedną brew.

Jednak zanim Rogacz ponowił pytanie, Syriusz zakończył swój szalony pochód. Stanął plecami do Jamesa, rzucił Mapę na najbliższe łóżko i uniósł ręce, chowając w nich swoją twarz. Wydał z siebie ciche jęknięcie, co spowodowało jeszcze większe zdziwienie Pottera.

- Coś jest nie tak. - wyszeptał Black, kręcąc głową na boki.

James uznał, że przyjaciel zachowuje się w tym momencie jak pierwszorzędny wariat. Dźwignął się z materaca, kiedy Łapa wplótł palce u dłoni we własne włosy. Pociągnął nimi, dysząc żałośnie:

- Nie wiem, co robić.

Rogacz przestraszył się nie na żarty. Ostatnim razem gdy Syriusz użył przy nim tego tonu, miał trzynaście lat, a jego ukochana kuzynka została wydziedziczona przez jego popapraną rodzinę. Matka Syriusza zabroniła mu kontaktu z Andromedą, czego on absolutnie nie mógł przyjąć do wiadomości. W tajemnicy wciąż się z nią kontaktując.

Wtedy w przypływie smutku, wyznał Jamesowi, że zrozumiał, jak bardzo jego ród był zaślepiony nienawiścią. Jak bezradny był, jako trzynastolatek, wobec jednej z najważniejszych osób w jego życiu. Jak mało mógł zrobić dla Andromedy.

- Co się stało? - rzucił James z napięciem. Szybkim krokiem pokonał dystans dzielący go od przyjaciela. To musiało być coś ważnego.

Kiedy był już bliżej niego, zobaczył torbę przewieszoną przez jego ramię. Nadal była wypełniona po brzegi słodyczami, które prawie się z niej wylewały.

- Nie zostawiłeś słodyczy Luniowi? - zdziwił się i nawet nieco zirytował, zważając na dobro swojego cierpiącego przyjaciela.

Syriusz w końcu odwrócił się do Jamesa, a ten mógł ujrzeć jego przepełnioną emocjami twarz.

- Nie mogłem. - wyznał z napięciem i jakby z bólem zacisnął powieki.

Ponownie gorączkowo pokręcił głową i dłoń wplótł w ciemne jak noc włosy. Napięcie w jego szczęce wskazywało na targające nim wzburzenie, a James nie mógł już wytrzymać tej chwili napiętego milczenia.

- Czemu nie mogłeś?

Syriusz otworzył oczy i po raz pierwszy od kiedy wbiegł do dormitorium, spojrzał w oczy Jamesowi. Wydał z siebie ciche tchnienie, a jego gardło zacisnęło się z bólem.

- Nuria była w Skrzydle. - wyszeptał łamliwym głosem.

James prychnął pod nosem nad wybujałą reakcją przyjaciela. Po raz kolejny zachowywał się jakby obecność Nuri była czymś niespotykanym. Jednak po chwili zdał sobie sprawę, w którym miejscu tym razem się znajdowała. Serce zadrżało mu w piersi, a następnie ścisnęło boleśnie.

- Coś jej się stało? Znowu jest chora?

Łapa obdarzył go krótkim, lecz utrapieńczo powolnym spojrzeniem, pobudzając jego zmartwienie. Później niespodziewanie pokręcił głową i spojrzał gdzieś w bok.

- Nie, chyba nie. - wzruszył ramionami, a parę zmarszczek zwieńczyło jego czoło. - Nie wiem. Możliwe.

Dla Rogacza ta plątanina słowna była zbyt pogmatwana. Nie rozumiał czy coś się wydarzyło Nuri, czy w końcu nie, a Syriusz absolutnie utrudniał mu wyciągnięcie jakichkolwiek wniosków.

Lecz kiedy przez chwile tak mu się przyglądał: jego spiętym ramionom, poważnej minie, zdał sobie sprawę, że może chodziło po prostu o Nurię. Ponieważ ostatnimi czasy Syriuszowi chodziło tylko o nią.

- Aż tak przejąłeś się Nurią? - palnął z zawadiackim uśmiechem, który mógłby powalić na nogi większość uczennic Hogwartu.

- Nie! - Syriusz żachnął się machinalnie, prawie podskakując w miejscu.

Zgromił przyjaciela nagannym łypnięciem, a sekundę później z nagłym zapałem obwieścił:

- Coś jest nie tak z naszą Mapą. Musi być zepsuta. Nuria się na niej nie pokazuje.

James przewrócił oczami z zadowoloną miną. Tak, Syriuszowi zawsze chodziło tylko o nią, stwierdził.

Po chwili jednak doszedł do niego sens jego wypowiedzi.

- Jak to możliwe? - zaciekawił się.

Podszedł jeszcze bliżej do przyjaciela, który wystawił w jego stronę Mapę. James wziął ją do ręki i otworzył na części przedstawiającej szkic Skrzydła Szpitalnego. Zauważył nieruchomą ikonkę z napisem: Remus Lupin, ale po Nuri nie było śladu. Prześledził nawet całą drogę do Wieży Gryfonów, ale nigdzie nie widział etykiety z jej imieniem. Sprawdził kolejny raz i kolejny, aż położył Mapę na niedalekim łóżku, które należało do Syriusza. Rozłożył każdą jej część, przeszukując wzrokiem kartki w poszukiwaniu Wiśniowowłosej.

- Nie wierzę, że przeoczyliśmy coś takiego. Minęło już kilka tygodni. - złapał się za tył głowy, po raz dziesiętny przeszukując strony Mapy. - Przecież Remus tak długo pracował nad znakowaniem. Sprawdzał to po kilkadziesiąt razy.

Przypomniał sobie widok przyjaciela ślęczącego każdego wieczoru nad książką, którą Nuria dała Syriuszowi. Machinalnie powiódł spojrzeniem ku szafce nocnej przy łóżku Remusa, gdzie spoczywał egzemplarz „Niewidzialne na pierwszy rzut oka". Czyżby praca Remusa poszła na marne i musiał zaczynać od początku, aby naprawić ten jeden błąd? Co jeśli Nuria nie była jedyną osobą, której nie widać na Mapie?

- Na pewno dobrze spojrzałeś? - zapytał James ze złudną nadzieją.

- Oczywiście, przecież ją widziałem.

Rogacz spojrzał na przyjaciela, obserwując jego spiętą minę. Koncentrował się na Mapie, a jego oczy badały każdą kreskę, nazwę i imię. Nie potrafił jednak zrozumieć, czemu prócz skupienia dostrzega w jego szarych oczach pewną dozę strachu.

- Rozmawiałeś z nią?

- Nie.

- Jest jeszcze coś, prawda? - dociekał, nie dając się zrazić zamkniętej postawie Syriusza.

- Tak. Siedziała przy Remusie.

Oddech ugrzązł na moment w klatce piersiowej Jamesa. Zamrugał parokrotnie, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszał. Dłonie zaczęły mu drżeć, a niewidzialna ręka zacisnęła się na jego szyi. Panika oblała go całego.

- Myślisz, że będzie podejrzewać? - wysapał niemało przerażony.

Syriusz wciąż nie odrywał rozbieganego spojrzenia od Mapy, gdy oświadczył z niebywałym dla niego spokojem:

- Na pewno. Będzie jutro wypytywać, co się stało. Pewnie powie o tym też Evans. I Dorcas i Alice. I pewnie Darcy'emu. - zasępił się i odetchnął ciężko. - Już wcześniej miałem jakieś podejrzenia.

Syriusz usiadł na łóżku obok rozłożonej Mapy i oparł głowę na zgiętych rękach. Ponownie wczepił palce w ciemne włosy. Wydał z siebie siarczyste przekleństwo, a aura jego wycieńczenia uderzyła nawet w Jamesa.

W takich chwilach to właśnie on zazwyczaj rozluźniał atmosferę i w tym momencie nie zamierzał zrobić nic innego. Trzymanie się pozytywów i optymistycznych scenariuszy było czymś charakterystycznym dla Rogacza.

- Spokojnie, Łapa. Mówimy przecież o Nuri. Ona nikomu nie powie, co się wydarzyło Remusowi. Wystarczy poprosić ją o dyskrecje.

Wpatrywał się w Blacka z nową dozą energii, której tej ewidentnie nie poczuł. Zrozumiał to gdy przyjaciel w końcu skupił intensywne spojrzenie na nim. Już czuł tę dozę pogardy i wyższości, jaką przepełni swoje nadchodzące słowa.

- Właśnie, James. - wysyczał. - Mówimy o Wiśni.

Z jego ust to przezwisko brzmiało niczym obelga.

Zachowanie Syriusza nabrało więcej agresji i widocznej złości. Jakby nie mogąc wytrzymać tych rosnących emocji, skoczył na równe nogi. Zacisnął mięśnie szczęki tak mocno, że odczuł ból. Uniósł ręce w ramach żywej gestykulacji i dosadnie wyraził swoją opinię:

- Jest podejrzana i wścibska. Nie możemy jej ufać. Musimy jakoś jej zagrodzić, mieć jak ją kontrolować.

Tak drastyczne słowa zdenerwowały Jamesa. Nie zamierzał już więcej krzywdzić Nuri, a to, co mówił Syriusz, mogło się skończyć tylko tym. Spojrzał na niego z politowaniem.

- Już wcześniej słyszałem coś podobnego, a jedynymi osobami, od których ktokolwiek powinien trzymać się z daleka, okazaliśmy się my, a nie Nuria. - mówił zasmucony. - Zatem ponownie nie masz racji, Łapo. I ponownie przejmujesz się nią jak nikim innym.

Oczy Syriusza rozszerzyły się w wyrazie zaskoczenia, a dopiero później furii, gdy krzyknął:

- Wcale, że nie!

Zrobił to na tyle głośno, że James aż skrzywił się przez brzęk w uszach. Również i twardy sen Glizdogona został drastycznie przerwany.

Biedny Peter przerażony poderwał się na łóżku. Pisnął, rozglądając się na boki z paniką.

- Co, gdzie, jak?! Mama!? - zawołał zdezorientowany.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że wcale nic mu nie zagrażało. Dostrzegł swoich przyjaciół, którzy przypatrywali mu się z grobowymi minami. Złapał się za serce i odetchnął z ulgą, przybierając na twarz uśmiech.

- Chłopaki, czemu nie śpicie?

Na widok zaspanego wzroku Glizdka, rozwalonych włosów i śladach po ślinie na jego prawym policzku, kącik ust Jamesa nieznacznie drgnął ku górze, ale pod wpływem spochmurniałej miny Syriusza, opanował się.

- Łapa widział Nurię w Skrzydle Szpitalnym. Przy Remusie.

Peter zamrugał bardzo powoli powiekami, wyglądając przy tym niczym nierozgarnięta, nieruchoma i nieświadoma ropucha. Jego pełen niezrozumienia wzrok wędrował od Jamesa do Syriusza, doszukując się dokładniejszych wyjaśnień. Ale oni jedynie milczeli w napięciu. W końcu nie doczekując się ich, spytał:

- No i co w tym takiego dziwnego, że musicie być tak głośno?

James zdołał jedynie zerknąć kątem oka na Łapę, który w jednej sekundzie zatrząsł się ze wściekłością, a w drugiej już wrzasnął:

- Bo Remus jest wilkołakiem, Glizdo!

Klatka Syriusza w szybkim tępie unosiła się i opadała. Najwyraźniej dzisiaj nie miał humoru aby znosić nierozgarnięcie swojego przyjaciela.

Jednakże Peter wcale nie zraził się na jego reakcje. Wyglądał wciąż, jakby usilnie próbował pojąć poruszoną problematykę. James natomiast bezgłośnie błagał go, aby nie mówił już nic, co mogłoby rozsierdzić Łapę.

W końcu po chwili milczenia Peter podrapał się po głowie i chyba przyznał przed sobą, że kompletnie nic nie rozumie.

- Ale Nuria przecież o tym wie. - powiedział jakby nigdy nic i wzruszył ramionami.

Syriusz zachłysnął się powietrzem. Ta informacja zatrzęsła nim wręcz fizycznie, ponieważ zrobił krok w tył. Zupełnie jakby Peter odepchnął go niewidzialną ręką.

- Coś ty powiedział? - wydyszał, podkreślając dosadnie każde słowo.

James również nie ukrywał zdziwienia. Podszedł szybko do Petera i oparł się o balustradę jego łóżka. Zmarszczył brwi, nie mogąc pojąć skąd przyjaciel uzyskał te informacje, a tym bardziej, jak nagle to on zdał się najbardziej rozumieć co się tutaj dzieje — bardziej od niego i Syriusza.

- Skąd wiesz coś takiego, Glizdek?

Peter ponownie przerzucił wzrokiem z jednego na drugiego przyjaciela i począł bardzo powoli wyjaśniać:

- No tak pomyślałem, bo przecież była z Darcym w krzakach przy Bijącej Wierzbie jak ostatnio szliśmy do Luniaczka. Przechodziłem obok gdy byłem zamieniony w szczura i widziałem ich. W dodatku byli bardzo głośno. Najpierw pomyślałem, że są na randce, bo mieli jedzenie i herbatę.

James i Syriusz wymienili zaskoczone spojrzenia i ponownie zwrócili się do Petera, który niespodziewanie wybuchnął śmiechem.

- O mało nie ukradłem im tych pysznych ciastek cynamonowych, ale pamiętałem, że muszę szybko dojść do drzewa. Wtedy usłyszałem, że gadają o Remusie i że Nurię martwi to czy bardzo boli go przemiana. Myślałem nad tym od wczoraj i doszedłem do wniosku, że i Nuria i Darcy chcą wiedzieć, gdzie Remus przemienia się w wilkołaka, skoro wiedzą o jego przemianie i siedzą akurat w krzakach, z których jest dobry widok na Wierzbę.

Po swojej wypowiedzi zdał się bardzo dumny z dotychczasowego odkrycia, zupełnie nie dostrzegając kotłujących się emocji na twarzy Syriusza.

- A nie wpadłeś może na to, żeby nam o tym powiedzieć, ty bęcwale?! - zakrzyknął Łapa po raz kolejny i uniósł oczy ku górze, jakby błagał o litość wszechświat.

Ręce zaczynały go już świerzbić.

- O tym, że Nuria i Darcy byli na randce? - dopytał Peter, nie za bardzo rozumiejąc, do czego pije jego wybuchowy przyjaciel.

Syriusz zazgrzytał zębami. W mgnieniu oka również i on znalazł się obok łóżka Glizdogona. Jednak nie oparł się o balustradę tak jak James. Za to złapał Petera za kołnierz jego koszuli nocnej i szarpnął nią, trzęsąc Huncwotem jak grzechotką.

- O tym, że Wiśnia wie, że Remus jest wilkołakiem! - wyrzucił mu prosto w obślinioną twarz.

James oderwał Syriusza od Glizdka, zanim ktokolwiek został ranny. Peter złapał się za szyję, z załzawionymi oczami.

- Przecież powiedziałem wam o tym wcześniej! - zawył histerycznie.

- Nie powiedziałeś! - huknął wyrywający się Jamesowi Black.

Peter znieruchomiał na moment. Przez chwile przypominał sobie, jak rzeczywiście było. Z każdą sekundą większy rumieniec oblewał jego twarz, a on kulił się na własnym łóżku pod oskarżycielskim spojrzeniem Syriusza.

- To zmienia postać rzeczy. - wydukał, a następnie przykrył się cały własną kołdrą, znikając z rażącego pola widzenia przyjaciół.

Ciałem Syriusza wstrząsnął dreszcz szaleńczego gniewu. Miał ochotę rozszarpać wszystko i wszystkich. I tę głupią kołdrę Glizdka i jego samego. A jeszcze bardziej miał ochotę rozszarpać Rogacza, który go od tego powstrzymywał.

Właśnie. James, pomyślał Łapa. Zaprzestał wyrywania się z jego uścisku i odwrócił powoli głowę, aby skarcić go potężną dozą podirytowania. Jeżeli wcześniej Glizdek wyglądał na przestraszonego, to James chyba o mało nie wyzionął ducha na widok furii w oczach Blacka.

- Mówiłem ci, że nie można ufać Dumbledore! - odepchnął jego ręce z sukcesem, by potem wymierzyć w niego oskarżycielsko palcem. - A ty zawsze ją bronisz.

James zmarszczył brwi, jakby również zaraz miało przemówić przez niego zdenerwowanie. Ale po chwili ten wyraz zniknął, a on westchnął.

- Nuria z pewnością nie ma złych intencji. - wyjaśnił dobitnie. - Pewnie martwi się o Remusa i to jak radzi sobie podczas przemiany. Dlatego pewnie płakała w Skrzydle.

Black wydał z siebie siarczyste prychnięcie.

- I dlatego powiedziała Darcy'emu o tym, że Remus cierpi na likantropię. - obwieścił z sarkastycznym uśmieszkiem.

James otworzył usta, by następnie je zamknąć. To, co właśnie powiedział Syriusz, było dobitnie alarmujące. Ta świadomość przygnębiła Jamesa na tyle, że począł zastanawiać się czego też musiała dopuścić się dokładnie Nuria. I czemu miałaby wyjawić komuś cudzą tajemnicą? Dlaczego była pełna roszczeń do cudzych sekretów? Nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał.

Czyżby Remus powiedział jej, że cierpi na likantropię, zastanawiał się. Ale gdy coraz bardziej zgłębiał tę możliwość, upewniał się w przekonaniu, że Remus nigdy w życiu sam z siebie nikomu nie wyjawiłby tej tajemnicy. Było to dla niego zbyt bolesne, zbyt trudne, straszne, traumatyzujące.

Przypomniał sobie jak Lunatyk zachował się gdy oni sami, jego najlepsi przyjaciele, odkryli jego chorobę: jak przerażony był, jak nie mógł wydusić z siebie ani słowa. James upewnił się, że Remus nigdy nie zwierzyłby się z tego Nuri. A nawet jeśli tego chciał, nie potrafiłby.

Oczywiście pozostawała również kwestia tego, że przecież Lunio od razu by im o tym powiedział. Byli w tym razem. Na zawsze. Każdy pomagał każdemu, każdy wiedział o drugim wszystko. Przecież na tym zbudowali swoją przyjaźń. Na tym polegało bycie Huncwotem.

Z myśli wyrwał go szyderczy śmiech Syriusza, który niespodziewanie skojarzył mu się z kimś chorym. Tak, Łapa nie wyglądał najlepiej. Ze zmartwieniem powiódł spojrzeniem po cieniach pod oczami przyjaciela, jego poszarzałej skórze i spierzchniętych wargach, na których widniała mała ranka.

- Dobrze się czujesz? - zapytał zmartwiony.

Odpowiedziała mu wściekłość w oczach przyjaciela i jego kolejne ostre słowa:

- Czuje się zajebiście! Czuje się świetnie z tym, że od początku rozpoczęcia tego roku mówię ci, że ta wścibska wariatka jest podejrzana, a ty mnie ignorujesz!

Syriusz już nie oddychał, on dyszał.

- Czy ty nie widzisz, co ona robi?! Zwodzi cię tak jak wszystkich na około. Wcale nie jest taka święta, za jaką ja masz. Jak możesz ufać, komuś kto zna sekrety innych bez ich wiedzy, a do tego rozdysponowuje nimi według własnego uznania? - pod koniec jego wypowiedzi dało się usłyszeć błagalną nutę, która spowodowała u Jamesa niemałe poczucie winy.

W dormitorium Huncwotów zapadła cisza. Syriusz nie krzyczał, jego niespokojny oddech powoli się uspokajał. Peter nie dygotał już pod pościelą. A James zwyczajnie nie wiedział, co powiedzieć. Gdy niecałą godzinę temu kładł się spać, nie spodziewał się, że ta noc może jeszcze przynieść tyle nowych zmartwień. I że Nuria, którą tak lubił i tak bardzo żałował tego co jej zrobił, nagle może okazać się kimś zupełnie innym, niż początkowo myślał.

Właściwie to ile on ją znał? Trzy miesiące, były niczym w porównaniu z pięcioma latami spędzonymi z Łapą. A jednak wolał wierzyć we własną opinię o Nuri niż w słowa najlepszego przyjaciela.

Gdzie on podział swój mózg? Dokąd odeszła jego niezłamana wierność wobec Huncwotów?

Lily nie zechce go jeśli nie będzie lojalny wobec własnych przyjaciół. Ona tak bardzo ceniła sobie przecież tę wartość.

Ciszę w pokoju przerwał odgłos szurającej pościeli. Peter zsunął z siebie kołdrę i zwrócił się do przyjaciół łamliwym głosikiem:

- Remus nie może się o tym dowiedzieć. Będzie załamany.

- Nie uważam, aby było to najlepszy pomysł. - stwierdził twardo James. - Powinniśmy mu o tym powiedzieć, nawet jeśli jest to bolesne. Remus ma największe prawo, aby dowiedzieć się, że jego tajemnica mogła zostać ujawniona.

- To będzie go bolało. Będzie przerażony, Rogacz. - naciskał Peter, ale James niewzruszenie kręcił przecząco głową.

W końcu do dyskusji postanowił dołączyć Syriusz, odchrząkując, jak gdyby wcześniejsze krzyki nadwyrężyły jego gardło.

- Postawmy na kompromis.

Reszta Huncwotów spojrzała na niego z szokiem. Nie tego się spodziewali, a tym bardziej po Syriuszu, który jeszcze chwile temu o mało nie rozpieprzył dormitorium.

- Co masz na myśli? - Potter podchodził do niego z ostrożnością.

- Uważam, że nie powinniśmy mówić mu o tym od razu. Poczekajmy, dopóki odzyska siły po pełni. Dobrze wiecie, jak było wczoraj w nocy i co przeszedł. Przez dłuższy czas będzie leczył nie tylko rany. - westchnął ze smutkiem.

James jeszcze przez chwile starał się upierać, że powinni niezwłocznie powiadomić o tym przyjaciela, ale w końcu dał za wygraną. Zrozumiał, że tak jak wspomniał Łapa, jego obrażenia nie dotyczyły tylko fizyczności jego ciała. Remus potrzebował ich wsparcia, a nie kolejnych zmartwień. Zdecydowali się zatem przeczekać z wyjawieniem mu tej sprawy.

Temat Nuri i jej niewyjaśnionej wiedzy na temat likantriopi Remusa powstrzymywał trzech Huncwotów przed zaśnięciem jeszcze przez dłuższy czas. Rogacz i Łapa wyjaśnili również Peterowi, że nie widać jej na ich Mapie. Także i on zmartwił się tym mankamentem i dodał kolejny problem do koszyka spraw mogących zmartwić Remusa. W tym przypadku również zdecydowali się poczekać do jego wyzdrowienia.

Dobre półtorej godziny później, gdy całą trójką ślęczeli nad rozłożoną na środku dormitorium Mapą, Syriusz mruknął:

- Skąd ona właściwie wie o Remusie? Nie mógł jej przecież tego wyznać, bo już by nam o tym powiedział.

- Może się domyśliła? - zasugerował niezwłocznie Peter i wzruszył ramionami. - Nuria przecież jest mądra.

- Jest też Dumbledorem. - zauważył z prostotą James i posłał Łapie nikły uśmieszek, mający przypomnieć ten porozumiewawczy wyraz, który zawsze miedzy soba wymieniali, gdy jeden wiedział nad czym zastanawia się drugi. - Myślisz, że dyrektor jej powiedział?

- Nie myśle tak. - odparł powoli. - Uważam, że ukrywa coś, co pozwoliło jej dowiedzieć się prawdy o Remusie. Jestem pewny, że dysponuje jakimś specjalnym rodzajem magi, którego pewnie nauczyła się od dyrektora. Albo od kogoś innego. Już ci mówiłem, co zrobiła, Rogacz. - spojrzał intensywnie na przyjaciela. - Jak potrafi wyczuć moją obecność gdy jestem ukryty pod Peleryną Niewidką. Jak potrafi wpływać na uczucia innych. Takich rzeczy nie uczą normalnie w szkole. To najmroczniejszy rodzaj czarnej magi.

Napięcie w pomieszczeniu stało się namacalne. Po kręgosłupie Petera przebiegł dreszcz przerażenia, który niekontrolowanie zatrząsł jego ciałem. Potter natomiast wpatrywał się w Syriusza, jakby dopiero teraz po raz pierwszy widział sens w jego teoriach.

- Wiem, że jest ci w to trudno uwierzyć, Rogacz, ale sam widzisz, do czego jest zdolna. Jak myślisz, czy Evans jest bezpieczna przy kimś takim? - zapytał pełnym złudnego zmartwienia tonem. - Czy tajemnica Remusa jest bezpieczna? Czy ktokolwiek w tej szkole jest bezpieczny?

Syriusz dojrzał zmianę w postawie Jamesa. Już na samą wzmiankę o Evans stał się niebywale poważny.

- I jakim cudem nie widać jej na Mapie? - wyszeptał tajemniczo, dla podkręcenia zagadkowości całej sprawie. - Czy to jest dla ciebie normalne? Przecież Lunatyk nic by nie przeoczył.

Nim Syriusz pomyślał o kolejnych słowach, które miałyby zachęcić przyjaciela do zaangażowania się w odkrycie sekretów Nuri, James oznajmił z bezwzględną miną:

- Musimy ją obserwować. Dowiedzieć się co planuje i czy próbuje zagrozić jednemu z nas. Znaleźć sposób, aby ją powstrzymać. Nie spoczniemy, dopóki nie odkryjemy, co ukrywa.

I to właśnie te słowa miały już na zawsze połączyć losy Nuri Dumbledore i czterech Huncwotów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro