IX. Idioci aka Huncwoci
Dookoła rozpościerał się jedynie krystaliczny mrok. Drzewa zdawały się gęstnieć, specjalnie torując jej drogę. Czuła, że ktoś ją obserwuje. Poluje na nią. Dlatego uciekała.
Traciła powoli oddech. Paliło ją w klatce piersiowej jak jeszcze nigdy. Ale nieustannie biegła przed siebie. Czuła, że to „coś" zaraz ją dogoni. Złapie. Zniszczy. Możliwe, że zabije.
W oddali słychać było donośne wycie.
Niespodziewanie straciła równowagę. Wylądowała z hukiem na mokrej trawie. Jęknęła z bólu. Jej ręce krwawiły. Różdżka, którą wypuściła z dłoni podczas upadku, wylądowała nie wiadomo gdzie. Nie miała czasu, aby jej odszukać.
Z niebywałym cierpieniem podniosła się z miejsca. Zataczając się, ruszyła dalej. Wciąż, nieprzerwanie biegła. Nie miała nawet czasu, żeby spojrzeć za siebie. Aby ujrzeć, przed czym tak właściwie ucieka.
Przed jej oczami ukazała się mała polana. Zaraz przed nią rozciągało się srebrzyste źródło. Stos kamieni tworzył wzgórze, z którego napływała najczystsza woda.
Była tu już kiedyś.
Nie dane jej było dłużej napawać się urodą tego miejsca. Za sobą usłyszała głośne warknięcie. Czuła jego oddech na plecach.
Jej serce wygrywało najszybsze melodie. Była zmęczona po nieustannym biegu. Nogi się pod nią uginały. Dłonie krwawiły, prowokując drapieżnika do ataku.
Nie miała różdżki.
Była łatwym celem.
Ofiarą.
- Nuria?
Ze snu zbudził ją zmartwiony głos Lily. Dumbledore otworzyła szeroko oczy. Siadając na łóżku, próbowała opanować przyspieszony oddech. Położyła dłoń na klatce piersiowej.
- Wszystko dobrze? - zapytała Rudowłosa. Siedziała na krawędzi łóżka Nuri i obserwowała ją uważnie. - Śniło ci się coś złego?
Nuria zaczynała powoli się uspokajać. Obrazy z przerażającego koszmaru nieśpiesznie ulatywały z jej umysły.
- Tak. Wszystko ok. - odpowiedziała, kiwając głową. - Która godzina? - zapytała, gdy tylko ujrzała zachód słońca za oknem.
Gdy parę godzin temu trafiła do dormitorium zaraz po lekcji Wróżbiarstwa i całkiem długim poszukiwaniu Wieży Gryffindoru, zasnęła. Była wyczerpana dzisiejszym dniem. Nawet jej kuguchar, który wylegiwał się wtedy na jej łóżku, umknął jej z drogi. Teraz czuła się nieco lepiej. Domyśliła się, że musiała przespać kilka godzin.
- Już dziewiętnasta.
Oh. Czyli spała prawie cztery godziny?
- Spałaś przez cały czas, od kiedy wróciłaś z zajęć? - zapytała uprzejmie Lily. - Aż tak cię wymęczyliśmy? - zażartowała.
Nuria zaśmiała się krótko, ale skończyła gdy tylko przypomniała sobie, jak Lily zareagowała dzisiaj na jej niewygodne pytania. Uciekła spojrzeniem od Evans, czując się odrobinę niekomfortowo.
- Oczywiście, że mnie nie wymęczyliście. - odpowiedziała poważnie. Nie chciała, aby Lily poczuła się przez nią jeszcze gorzej.
- Idę właśnie na kolację. Idziesz ze mną? - zaproponowała Rudowłosa, po czym wstała z łóżka. Uśmiechnęła się przyjaźnie, choć odrobinę krępująco. Ona również pamiętała o wcześniej sytuacji. Żałowała, że tak nieuprzejmie potraktowała nową współlokatorkę.
- Tak. Już, już. - Nuria zeskoczyła z łóżka w dość imponującym tempie. Poprawiła nieco pogiętą koszulę i przekrzywiony krawat.
Po chwili podeszła do niej Lily. W wystawionej w jej stronę ręce trzymała szczotkę do włosów.
- Lepiej uczesz się jeszcze. - uśmiechnęła się niepewnie.
- Dziękuję. - Nuria kolejny raz uciekła wzrokiem od jej spojrzenia. Kiwnęła głową i chwyciła zaproponowaną jej szczotkę. Szybko uporała się ze swoimi nieposłusznymi lokami.
- Jeśli chodzi o to, co powiedziałam wcześniej. - zaczęła cicho Lily.
Tym razem Nuria spojrzała jej prosto w oczy. Rudowłosa stąpała z nogi na nogę i ze zdenerwowania wyginała mały palec prawej dłoni.
- Naprawdę nie chciałam tego powiedzieć. To znaczy, chciałam, ale nie powinnam była. - uśmiechnęła się przepraszająco. - Chodzi o to, że Severus jest dla mnie drażliwym tematem. Ostatnio się między nami nie układa i po prostu jestem - zastanowiła się chwilę. - trochę zdezorientowana i wkurzona. Przepraszam, że stałaś się ofiarą mojego złego humoru. Nie powinnam była mówić ci takich rzeczy. Ty nic mi nie zrobiłaś. - skończyła, opuszczając ręce wzdłuż ciała. Czekała na jakąkolwiek reakcje Nuri.
Dumbledore otrząsnęła się dopiero po chwili. Była z początku bardzo zdezorientowana. Nie wiedziała, jak ma zareagować na tak szczere słowa.
Nigdy nie miała przyjaciółki. Zatem nie wiedziała jak z takową rozmawiać.
- Myślałam, że jesteś na mnie naprawdę zła. Że coś ci zrobiłam. - jej głos był tak cichy, że podchodził wręcz pod szept.
- Spokojnie. Nic mi nie zrobiłaś. - zapewniła ją Lily. Nuria odpowiedziała jej uśmiechem pełnym ulgi.
- Wiesz, to mój pierwszy dzień i naprawdę nie jestem jeszcze obeznana w tym jak to wszystko funkcjonuje. Na przykład, te ruchome schody. Chyba pięć razy poprowadziły mnie w złym kierunku. - Lily wybuchła śmiechem na jej słowa. - A ta starsza pani z obrazu na dole. - Evans domyśliła się, że chodzi jej o Grubą Damę. - Nie chciała mnie wpuścić, bo właśnie zaprosiła koleżanki na popołudniową herbatkę. - tym razem obie się zaśmiały.
- Nie martw się. Pomogę ci ze wszystkim. - powiedziała Lily po chwili.
- Dziękuję. - Nuria niespodziewanie się wzruszyła i obdarzyła współlokatorkę swoim najszczerszym uśmiechem. - To co? Kolacja?
Rudowłosa pokiwała głową i ruszyła w stronę drzwi. Po chwili Nuria podążyła za nią.
Gdy dotarły do Pokoju Wspólnego, Lily zwróciła się do niej jeszcze raz.
- Jak następnym razem Gruba Dama zorganizuje sobie popołudniową herbatkę, zagroź jej, że powiesz o wszystkim hrabinie von Laden. Nigdy jej nie zapraszają i potajemnie organizują podwieczorki. Ale uwierz mi, że Gruba Dama na pewno nie chciałaby, aby hrabina się o tym dowiedziała. W końcu to wciąż przyjaciółki. - wyszeptała konspiracyjnie.
- Na pewno skorzystam z tej informacji. - odparła z chytrym błyskiem w oku.
- We Włoszech podobało mi się o wiele bardziej niż w Egipcie. Szczególnie jedzenie. Nie ma niczego lepszego na świecie niż pizza z Wenecji. - powiedziała Dorcas, w międzyczasie pochłaniając kolejny kawałek pieczonego kurczaka. - A wy co robiłyście w wakacje?
- Moja mama przeprowadzała się do Paryża w te wakacje, więc pomagałam jej z rzeczami. - poinformowała Alice.
- Myślałam, że mówiłaś, że odrzuci tę pracę. - zdziwiła się Lily.
Alice westchnęła głośno.
- Wiesz, jaka ona jest. Nigdy nie wiadomo, gdzie ją poniesie. - zaśmiała się cicho. Nuria zauważyła, że nie było to do końca szczere.
- Twoja mama ma szczęście. Paryż jest świetny. - dodała od siebie Wiśniowowłosa. Na samą myśl o stolicy Francji na jej usta wpłynął uśmiech. - Czym się właściwie zajmuje twoja mama?
- Jest projektantką mody. - odpowiedziała Alice. Nuria otworzyła szeroko oczy.
- W takim razie musi być bardzo szczęśliwa, skoro dostała pracę w samej „stolicy mody".
- Tak. Jest szczęśliwa. - sposób, w jaki wypowiedziała te słowa, zdał się Nuri bardzo niepokojący. Choć Alice się uśmiechała, jej oczy nie wyrażały szczęścia.
Dumbledore mogłaby się założyć o tysiąc galeonów, że Alice wcale nie była zadowolona z wyjazdu swojej mamy. Skłaniała się nawet do zapytania o to Alice, kiedy nagle w Wielkiej Sali rozległ się przerażający krzyk. Wszyscy spojrzeli w stronę stołu Puchonów.
Gdy Nuria podążyła za ich wzrokiem, ujrzała przedziwny widok. Jedna z Puchonek miała na głowie miskę z czymś przypominającym zupę, a druga, stojąca zaraz obok krzyczała, wskazując na coś palcem. Nuria próbowała zauważyć, co tak bardzo przeraziło dziewczynę, kiedy ze stołu Slytherinu dobiegły kolejne wrzaski.
Minęła chwila, zanim Nuria zrozumiała co się dzieje. Spojrzała ku sufitowi. Kilka małych, niebieskich punkcików zmierzało prosto w stronę uczniów. Im bliżej się znajdowały, tym Nuria była bardziej pewna wytłumaczenia zaistniałej sytuacji.
Zobaczyła, jak całkiem niedaleko niej lewituje dzbanek z sokiem dyniowym. A właściwie zostaje ciągnięty przez niebieskie stworzonko. Nie minęło pięć sekund, a zawartość dzbanka znalazła się na przypadkowym uczniu Gryffindoru.
- Chochliki. - powiedziała niekontrolowanie, by chwilę później uchylić się przed lecącym w jej stronę pasztecikiem.
Miała rację. Dziesiątki chochlików kornwalijskich latały po Wielkiej Sali siejąc spustoszenie. Wśród uczniów rozpowszechniła się panika. Sporo osób krzyczało albo wybuchało niepohamowanym śmiechem. Niektórzy próbowali unieszkodliwić chochliki zaklęciem, a jeszcze inni zwyczajnie chowali się pod stołami.
Prościej ujmując: zapanował chaos.
- To Huncwoci. - warknęła Lily. Właśnie wyciągała różdżkę, aby obronić się przed spadającą z nieba porcją frytek. Ruszyła przed siebie, wzdłuż stołu Gryfonów. - Pod stół! Wszyscy pod stół! - wołała, próbując choć odrobinę opanować zaistniałą sytuację. Rozglądając się, szukała wzrokiem Remusa. Potrzebowała pomocy.
Straciła na chwilę czujność. Nie spodziewała się lecącego z góry sosu pieczeniowego. Dopiero gdy poczuła ciepłą maź we włosach, zrozumiała co się stało.
Była niesamowicie wkurzona.
- Alice pod stół! - krzyknęła do przyjaciółki. Ta z piskiem wykonała polecenie. Dorcas z budyniem we włosach, poszła w jej ślady.
Lily udało się sprawić, że znaczna liczba osób skryła się przed atakiem chochlików.
- Lily! - zawołała Nuria, gdy zauważyła, jak w kierunku Evans leci kawałek sernika. Szybko ruszyła w jej stronę i odepchnęła ją na bok, tym samym przyjmując na siebie lecący pocisk.
- Dzięki. - wydyszała zaskoczona. Następnie pociągnęła Nurię za sobą w dół, chroniąc ją przed kolejną porcją jedzenia. - Gdzie jest Dumbledore?!
Wiśniowowłosa spojrzała w stronę stołu nauczycieli. Dyrektora Hogwartu przy nim nie było.
- A tego zawsze nie ma jak jest potrzebny. - westchnęła Nuria.
Wyciągnęła różdżkę i wycelowała nią w jednego z chochlików, który właśnie ciągnął za uszy wydzierającego się pierwszoroczniaka. Z łatwością go unieruchomiła. Potem powstała na równe nogi i skierowała to samo zaklęcie w kolejnego chochlika.
- Więc mówisz, że to Huncwoci? - zagadnęła.
- Jestem wręcz pewna. - Lily warknęła groźnie i również wstała z ziemi. Stanęła plecami do Nuri i rzuciła zaklęcie, unieruchamiając pięć chochlików za jednym zamachem.
Nauczyciele i Prefekci również próbowali powstrzymać atak. Walka trwała jeszcze przez jakiś czas. Po dobrych dwudziestu minutach wszystkie chochliki zostały bezboleśnie unieruchomione.
- Potter i Black! - po Wielkiej Sali rozległ się donośny krzyk profesor McGonagall. Nuria wiele razy słyszała, jak jej ciotka krzyczy, ale tym razem przeszła samą siebie. - Gdzie są Potter i Black?! - Minerwa ruszyła w stronę wielkich drzwi. Miała zamiar odszukać tych bezwstydnych Huncwotów.
Kilka osób podążyło za nią. W tym Lily i Nuria.
McGonagall gnała korytarzem niczym burza. Uczniom było niezwykle trudno dotrzymać jej tempa. Na schodach pokonywała trzy stopnie, jak gdyby był to tylko jeden. Kierowała się w stronę Wieży Gryfonów.
Gdy znalazła się w Pokoju Wspólnym Gryffindoru wraz z kilkoma ciekawskimi uczniami - również z innych domów - spotkała się z dość niespodziewanym widokiem. Nawet Nuria uniosła brwi, ujrzawszy tę scenę.
Zaraz przed jednym z kominków, jakby nigdy nic zasiadała cała czwórka Huncwotów.
- Dobry wieczór, Pani profesor. - zaszczebiotał Potter na widok opiekunki swojego domu.
- Co Panią do nas sprowadza o tak późnej porze? - zapytał, uśmiechnięty od ucha do ucha Syriusz, który z wydumaną elegancją odłożył na stolik czytany przez siebie egzemplarz Proroka Codziennego.
- Moglibyście się choć raz przestać wygłupiać? - Profesor McGonagall zacisnęła usta w podłużną linię.
- Nie wiem, czy nie będzie to zbyt trudne zadanie jak dla nas, Pani Profesor. - było widać, że James bawi się doskonale.
- Wręcz niemożliwe. - dodał Black. Nuria usłyszała, jak kilka osób śmieje się na jego słowa. Wiedziała również, że Minerwa zdenerwuje się przez to jeszcze bardziej.
- Niemożliwe jest wasze zachowanie, Panie Black. - głos McGonagall przyprawiał o dreszcze przerażenia. - Co wpadło wam do głowy, aby wypuścić szkolne chochliki do Wielkiej Sali w czasie kolacji?
- Przepraszam, Pani Profesor, ale nie mam pojęcia, o czym Pani mówi. - powiedział ze sztucznym przejęciem Black. - Niestety nie było nas dzisiaj na kolacji.
- Proszę mnie nie oszukiwać, Panie Black.
- Gdzieżbym śmiał, Pani Profesor. - Syriusz położył teatralnie dłoń na klatce piersiowej. Minerwa zgromiła go spojrzeniem, po czym spojrzała na Remusa.
- Czy ma Pan nam coś do powiedzenia, Panie Lupin? - zwróciła się do niego bezpośrednio.
Remus wyprostował się w fotelu, by następnie wstać z miejsca.
- Nie, Pani Profesor. - odpowiedział uprzejmie. Nie śmiał spojrzeć nauczycielce w oczy.
- Bardzo się na Panu zawiodłam. - w jej głosie słychać było szczere rozczarowanie. Nuri zrobiło się szkoda Remusa, którego widocznie dotknęły jej słowa. - Jest Pan nowym Prefektem, a już pierwszego dnia jest Pan zamieszany w tak kontrowersyjną sytuację. - pokręciła głową.
Nastała chwila ciszy. Była to doprawdy najgorsza cisza, z jaką przyszło zmierzyć się Remusowi.
- Odejmuję Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów. - na te słowa usłyszeć można było kilka zdziwionych szeptów i pojękiwań. Następnie Profesor spojrzała z powrotem w stronę Syriusza. - Pan, Panie Black, Pan Potter, Pan Lupin i jak mniemam, również i Pan Pettigrew ukarani zostaniecie szlabanem. Mam nadzieję, że sprzątając wszystkie szkolne toalety, zastanowicie się nad konsekwencjami oraz bezsensem swoich czynów. Dobrej nocy. - obwieściła, po czym zarzuciła swoją szmaragdową peleryną i skierowała się do wyjścia.
Zaraz za nią wyszło kilka innych uczniów. W końcu przedstawienie już się skończyło.
Nuria usłyszała nagle jak Syriusz i James wybuchają gromkim śmiechem. Przybili sobie bezceremonialną piątkę, a obecni w pomieszczeniu Gryfoni zaczęli bić im brawa. Prawie wszyscy się śmiali. Kilka młodszych uczniów podchodziło do Huncwotów i składało im gratulacje z racji tak wybitnie udanego kawału.
James, Syriusz i Peter przyjmowali pochwały z nabytą wprawą i dumą. Nuria zauważyła, że tylko Remus gdzieś zniknął. Trochę ją to zaintrygowało.
- Czy wyście zupełnie już zgłupieli, Potter?! - Nuria nawet nie zauważyła kiedy Lily wyrwała się w stronę trójki Huncwotów.
- Apetycznie wyglądasz, Evans. - zaśmiał się James, a kilka osób z tłumu mu zawtórowało. Lily zacisnęła dłonie w pięści i zmrużyła wściekle oczy. Zapomniała o sosie we włosach. - Nowy szampon?
- Jesteście nienormalni?! Pięćdziesiąt punktów?! - zawołała z przejęciem. Jednak nikt sobie nic z tego nie robił, a szczególnie James. Potter wpatrywał się w nią jak w obrazek, zdając się nie rozumieć jej wybuchu.
- Łatwiutko je odrobisz, Evans. Jesteś przecież taka uzdolniona. - zaświergotał Black z tym swoim sztucznym uśmieszkiem. Nuria widziała go już dzisiaj parę razy.
- Raz na jakiś czas również moglibyście zastanowić się nad dobrem całego domu. - warknęła. - Ale nie! Dla was istniejecie tylko w y ! - wypowiedziała te słowa z wyczuwalną pogardą.
- Dobre podsumowanie, Evans. - zaznaczył Syriusz.
Lily prychnęła wściekle na jego słowa. Powstrzymując się od kolejnego komentarza, który i tak nic by tu nie wskórał, odeszła w stronę ciągle stojącej przy wejściu Nuri.
- Umówisz się ze mną, Evans? - usłyszała jeszcze krzyk Pottera, ale postanowiła go doszczętnie zignorować.
- Tak bardzo ich nienawidzę. - mruknęła, zatrzymując się przy Nuri.
- Właśnie widziałam. - zauważyła Dumbledore. Następnie uśmiechnęła się dość krzywo i zapytała: - Czyli to są te „głupie żarty", o których wspominałaś?
- Niestety tak. - westchnęła Lily.
Nuria spojrzała jeszcze raz na tłum otaczający Huncwotów. Niektórzy przeciskali się, żeby dotrzeć do któregoś z nich. Dziewczyny piszczały, kiedy tylko któryś na nie spojrzał.
Przecież niecałe półgodziny temu większość z tych osób była śmiertelnie przerażona latającym po Wielkiej Sali jedzeniem. Czy w takim razie, nie powinni podziękować nauczycielom albo prefektom, którzy zareagowali właściwie na całą sytuację? A nie grupie osób, która spowodowała całe to zamieszanie?
To wszystko wydawało się chore.
- Chyba trzeba to zmienić? - Nuria z powrotem spojrzała na Lily. Uśmiechnęła się z pewną dozą energii, której Evans już od dłuższego czasu brakowało.
- To naprawdę nie takie proste. Sama widzisz, jak to wygląda. - wskazała na rozweselony tłum.
- Tak. Widzę. - powiedziała, z uwagą przyglądając się całej scenie.
Niesamowicie fascynowała ją sympatia, z jaką inni traktowali Huncwotów. Lily wspominała wcześniej, że są sławni ze swoich „głupich żartów", ale dopiero będąc świadkiem jednego z nich Nuria była w stanie cokolwiek stwierdzić.
Huncwoci byli idolami.
Byli znani, rozpoznawalni i lubiani.
Byli niebezpieczni.
Po tym spostrzeżeniu skierowała się z Lily do dormitorium, by przez kolejne dwie godziny wydłubywać resztki sernika ze swoich włosów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro