IV. Nazwijmy tę chwilę początkiem
Dla Marzycieli, którzy są jedyną przyszłością naszego świata.
Hałas. Tłum, nieznanych ludzi. Każdy z nich żyje inaczej. Każdy z nich ma swoje problemy, rodziny, myśli. Może ten wysoki chłopak, który właśnie trącił cię łokciem, jutro umrze? A ta dziewczyna? Co jeśli jej także jutro już nie będzie? Gdzieś w oddali słychać było donośny śmiech. Tam dalej, jakaś kobieta cicho łkała, obejmując swoją córkę. Żegnała się z nią. Miały nie zobaczyć się przez kolejne kilka miesięcy.
TRZASK!
Jakiś ogromny, skórzany kufer upadł na ziemie, przyprawiając niektórych przechodniów o zawał serca. Nieprzerwany hałas trwał nadal. Szum rozmów mącił nieubłaganie w głowie. Jakaś brunetka rzuciła się w objęcia jakiegoś wysokiego blondyna. Oboje wyglądali na najszczęśliwszych ludzi na ziemi. Chyba się kochali. Tak, na pewno! Widać było to w ich oczach.
W pewnym momencie nad głowami tłumu uniosła się biała jak zimowy śnieg para.
Stała tam. Pomiędzy tłumem rozradowanych czarodziejów. Nie mogła ukryć, że sama czuła wypełniające ją szczęście. Obróciła się wokół własnej osi, podziwiając miejsce, z którym wiązało się tak wiele. Jej wzrok powędrował w kierunku ukochanego, czerwono-czarnego pociągu.
„Nic się nie zmieniło", pomyślała, wciąż mącąc podekscytowanym wzrokiem po zatłoczonym peronie.
Wspomnienia burzyły się w jej głowie. Pamiętała pierwszy raz, gdy przeszła przez magiczne przejście w ścianie. Gdy pierwszy raz ujrzała peron dziewięć i trzy czwarte. Gdy po raz pierwszy zobaczyła czerwoną lokomotywę. Gdy ten pamiętny, pierwszy raz usiadła w jednym z przydziałów z Severusem, który zresztą nie dawał jej znaku życia przez całe wakacje.
Stała w tym samym miejscu. Nie ruszyła się ani na krok. Jedynym co sprawiało, że zaliczała się do ludzi żyjących (w tej oto chwili), był jej błądzący po całym peronie wzrok.
Myślała.
Wspominała.
Lily Evans była niezwykłą dziewczyną. Prócz gęstych, rudych włosów, które spływały kaskadami po jej bladych ramionach i pomijając jej niesamowicie soczysto-zielone oczy, Lily była bardzo inteligentną i bystrą piętnastolatką. Wrodzona odwaga i cięty język, którego często używała, powodowały, że ludzie zwracali się do niej z szacunkiem. Była nieobliczalną i najbardziej nieprzewidywalną osobą, jaką mogłoby się poznać w życiu.
Ale jej niezwykłość nie objawiała się jedynie w jej niepowtarzalnej urodzie i ostrym charakterze. Otóż Lily Evans była czarownicą, rozpoczynającą właśnie swój piąty rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.
Ona wciąż nie ruszyła się z miejsca. Wciąż spoglądała na otaczający ją świat, który tak bardzo zmieniał się z dnia na dzień. Wiedziała, że ona sama również bardzo się zmieni. Jednakże na razie pozostawała tą samą Lily. Zawsze uśmiechniętą, energiczną i pełną życia.
Komuś mogłoby się wydawać, że za chwilę na jej policzkach pojawią się pojedyncze łzy. Jednak ten ktoś bardzo by się pomylił. Wyglądała, jakby nie zdawała sobie sprawy z otaczającego ją świata. Uśmiechała się niczym niespełna rozumu, zupełnie nie przejmując się innymi czarodziejami obecnymi na peronie.
W pewnym momencie jej dłoń zacisnęła się w pięść. Dziewczyna podniosła głowę, a z jej oczu błyskały niebezpieczne płomienie, pełne determinacji i odwagi. Była gotowa na wszystko, co miało nadejść.
Bez słowa zrobiła krok naprzód. Nieugięcie przechodziła przez tłum w stronę wejścia do pociągu.
- Lily! – jakiś głos wyrwał ją ze wszystkich dotychczasowych przemyśleń.
Odwróciła się w stronę osób biegnących w jej kierunku. Znała je bardzo dobrze.
Pierwsza. Wysoka brunetka o idealnej figurze. Jej czekoladowe oczy przyprawiały praktycznie każdego chłopaka o miłe dreszcze i nieukrywany zachwyt. Jedna z najładniejszych dziewczyn w szkole. Brązowe, długie włosy zawsze idealnie opadały na jej szczupłe, ciemne ramiona. Pełne, krwiste usta i mały, zgrabny nosek tworzyły wspólnie genialny efekt końcowy.
Druga. Długie blond włosy miała jak zawsze upięte w idealny francuski warkocz, a kilka nieposkromionych pasm opadało bezwładnie na jej piękną twarzyczkę. „Szalona piękność" - tak ją określano. Jej uśmiech powalał na kolana tłumy, a w piwnych oczach można było dostrzec radość i dziecięcy zachwyt oraz wrodzoną ciekawość. Wyróżniała się ogromną energicznością i zawsze wszędzie było jej pełno. Lily czasami nie mogła z nią wytrzymać, ale i tak kochała ją z całego serca. Słodycz jaka od niej emanowała, uzależniała człowieka w stu procentach.
- Dorcas! Alice! – szczęśliwe jak nigdy dotąd rzuciły się sobie w objęcia. – Tak się cieszę, że was widzę! Tęskniłam! – dodała z uśmiechem, odrywając się od przyjaciółek.
- Nawet nie wiecie, jak bardzo ja tęskniłam! – wykrzyknęła Dorcas z przejęciem. – Mam wam tyle do opowiedzenia!
- Więc może znajdziemy jakiś wolny przedział i tam będziesz mogła opowiedzieć nam, jakich to wspaniałych chłopaków poznałaś przez wakacje. – zaproponowała Lily, spoglądając rozbawionym wzrokiem na Dor.
- Ej! A kto powiedział, że chcę od razu gadać o chłopakach?! – zapytała wzburzona. – Znam inne i bardziej interesujące tematy! – dodała, zakładając ręce na piersi i mierząc pogardliwym wzrokiem przyjaciółkę.
- Ah... – westchnęła Alice. Przewróciła oczami i rzuciła Lily wymowne spojrzenie, powodując, że obie zaśmiały się cicho. – Nie wiem, czy jesteś tego świadoma, ale od dobrych pięciu lat pierwszy temat, jaki poruszasz po wakacjach to właśnie FACECI!
- Chyba ty! – prychnęła, odwracając głowę w stronę Lily, która wyglądała, jakby nad czymś głęboko myślała. Nad czymś, co raczej nie należało do miłych rzeczy. - Lily, wszystko w porządku? – zapytała zaniepokojona Dorcas.
Lily drgnęła, jakby obudziła się z głębokiego snu. Uśmiechnęła się – nie ukrywając – sztucznie i odpowiedziała:
- Tak. Jasne. – zawahała się przez chwilę. Spuściła głowę.
Sprawa z Severusem nie dawała jej spokoju.
Pozostałe przestraszone dziewczyny spojrzały na siebie, a później utkwiły współczujący wzrok w Lily, której głowa powędrowała już ku górze. Nic nie powiedziały.
- Znajdźmy jakiś przedział. – zaproponowała Alice z nagłą dozą energii.
Wszystkie trzy powolnym krokiem podążyły w stronę wejścia do pociągu, będąc poniekąd ciągnięte przez niemogącą się opanować Alice. Gdy wreszcie weszły do środka i znalazły wolny przydział, usadowiły się w nim wygodnie. Lily najbliżej okna, a dwie pozostałe dziewczyny usiadły naprzeciwko niej. Sposób, w jaki wpatrywały się w Rudowłosą, przywodził na myśl: przesłuchanie. Takie „miłe", przyjacielskie przesłuchanie.
Nuria od rana krążyła wte i wewte po Dumbledore Mansion. Wbiegała z szybkością światła po schodach, by później zjechać po ich poręczy z różnymi książkami, które planowała zabrać ze sobą do Hogwartu. Następnie wyciągała za pomocą różdżki wszystkie ubrania z szafy, które niestety dosłownie wybuchały, wylatując z jej garderoby.
Jej torby stały w holu już od tygodnia, i właściwie tylko to robiły. Nuria dopiero dzisiejszego ranka zaczęła dokładać do nich coraz to nowsze i dziwniejsze rzeczy.
Zawsze tak z nią było. Wszystko, co najważniejsze robiła na ostatnią chwilę.
Nix, który od dłuższej chwili siedział na jednym z kufrów w holu, jak zahipnotyzowany wodził spojrzeniem za biegającą Dumbledore. Jednak kiedy Aberforth wkroczył do pomieszczenia, wzrok kuguchara skupił się na nim. Brwi wujka powędrowały w zdumieniu do góry gdy ujrzał, w jakim nieładzie są bagaże Nuri. Jakiś sweter leżał na środku wielkiego holu, gdzieś dalej rzucone zostały jej buty, a przy jednej z toreb stała góra książek. Nuria oczywiście biegała we wszystkich kierunkach, nic nie robiąc sobie z tego bałaganu.
- Powóz już czeka. - odezwał się Aberforth, zwracając na siebie jej uwagę.
Wiśniowowłosa przystanęła w miejscu, gdzieś pomiędzy rozwalonymi butami a parą skarpetek i zatopiła palce w swoich włosach. Zagryzła wargę z frustracji.
– Może użyjesz różdżki? - Ab uśmiechnął się z pobłażliwością i jakby nigdy nic podrapał się po brodzie.
Nuria wyglądała, jak gdyby właśnie przypomniała sobie, jak się nazywa. Wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni spodni i machnęła nią raz. W jednej chwili wszystkie rzeczy leżące na ziemi uniosły się i zaczęły się samodzielnie wrzucać do toreb i kufrów.
Po chwili Wiśniowowłosa była już całkowicie spakowana. Jeszcze tylko przeglądała książki i próbowała zdecydować, którą z nich powinna ze sobą zabrać.
- Myślałem, że nigdy nie skończysz. - mruknął wujek.
Nuria spojrzała na niego i wzruszyła ramionami. Próbując zdecydować, którą z dwóch książek trzymanych w rękach powinna zabrać, stwierdziła, że co ją to. Obydwie tomiska wylądowały z hukiem w kufrze.
- Nie rozumiem, czemu nie zaczęłaś tego wcześniej.
- Jakoś nie miałam do tego głowy. - przyznała. Później podeszła do jednego ze swoich kufrów, na którym siedział Nix i podrapała zwierzaka za uchem.
- Najwyraźniej bardzo się stresujesz.
- Wcale nie. - naburmuszyła się. Następnie spojrzała na wujka, który przyjął minę wszechwiedzącego i westchnęła. - No może trochę.
Nuria czuła stado motyli w brzuchu, kiedy wyobrażała sobie swoje życie w Hogwarcie. Zamiast wcześniejszej wielkiej ekscytacji, dopadły ją dziwne zmartwienia. Niektóre z nich dotyczyły czarodziejów, których pozna. Zaczynała uświadamiać sobie, że tak właściwie to nie miała pojęcia, o czym miałaby z nimi rozmawiać. Niby ostatnim razem gadała z tym chłopakiem wilkołakiem, ale to było raczej o książkach, a przecież nie każdy je lubi.
Bardzo chciała uczyć się w Hogwarcie, ale nie mogła powstrzymać się od wątpliwości, dotyczących jej pobytu w szkole. Nie chodziło o to, że się bała. Była zwyczajnie niepewna tego, czego miała się spodziewać.
Choć wydawałoby się, że te zwątpienia ją pokonają, działo się zupełnie odwrotnie. Nuria czuła, że jest w stanie zrobić wszystko, aby jak najlepiej wykorzystać tę szansę. Bo przecież i tak w życiu robiła gorsze rzeczy.
- Nie musisz się martwić. - Aberforth podszedł powoli do Nuri i stanął zaraz obok niej. Położył dłoń na jej ramieniu, powodując, że odwróciła ku niemu głowę. - Hogwart może wydawać się trochę strasznym miejscem. Tak samo czarodzieje, których tam spotkasz. - Nuria już całkowicie odwróciła się w stronę wujka. Jego ręka opadła z jej ramienia. - Jednak pamiętaj, że jeśli ktoś nie zauważy, jak wspaniałą czarownicą jesteś, to tylko i wyłącznie jego strata. Osoby warte twojego czasu, zawsze w jakiś sposób wylądują przy twoim boku.
Nuria skrzywiła się lekko. Wiedziała, że wujek chciał dobrze, ale w czym te słowa miały jej pomóc, kiedy będzie poznawać innych uczniów?
- Klasyczna, wujowska rada? – mruknęła z rozbawieniem. Ab zaśmiał się głośno i z wyjątkowym dla niego zawstydzeniem podrapał się po brodzie. - Dzięki, wujku. - dodała, po chwili z uśmiechem.
Później uniosła rękę, w której cały czas trzymała różdżkę. Machnęła nią, a torby leżące na ziemi uniosły się na wysokość jej głowy wraz z Nixem, który wbił pazury w kufer, na którym ciągle siedział. Teraz wpatrywał się z zainteresowaniem w posadzkę, nad którą się unosił oraz na swoją Wiśniowowłosą właścicielkę, która powiedziała po chwili:
- Chyba powinniśmy już wyjeżdżać, prawda?
Chwilę po tym Nuria i jej wujek stali już przed posiadłością. Wszystkie bagaże zostały zapakowane do czarnego powozu, który stał na podjeździe. Był drewniany z ogromnymi kołami i zadaszeniem. Ciągnęły go przedziwne czarne stworzenia, które Nuri przypominały konie.
Gdy wcześniej wychodziła z posiadłości i po raz pierwszy je zauważyła, udawała przed wujkiem, że ich nie spostrzegła. Wiedziała, czym są owe zwierzęta. Nazywano je testralami, a w książce, w której kiedyś o nich czytała, było napisane, że tylko osoba, która były świadkiem czyjejś śmierci, mogła je dostrzec.
Nuria nie chciała, aby wujek musiał się martwić o jej dziwne przeżycia i powód, dzięki któremu widziała testrale. Chciała za wszelką cenę ukryć prawdę o tym czego doświadczyła podczas swojej ucieczki kilka lat temu. Znacznie wygodniej było jej utrzymywać te wspomnienia w sekrecie. Wszyscy na tym zyskiwali.
- Nie będzie lepiej, jeśli ze mną pojedziesz? - zapytała, po tym jak wujek powiedział, że zostaje w domu.
- Muszę tu jeszcze uporządkować kilka spraw. - oznajmił, wkładając swoje zziębłe dłonie do kieszeni.
Choć nadeszło południe, na dworze nie było wcale tak ciepło. Niby świeciło słońce, ale nawet Nuria, której praktycznie zawsze było ciepło, miała na sobie gruby płaszcz.
Ewidentnie nadchodziła jesień.
Nuria spojrzała na szerokie kamienne schody, pod którymi stała. Później na wysokie kolumny podtrzymujące kopułę nad masywnymi, drewnianymi drzwiami. Wysokie okna posiadłości w ciągu dnia sprawiały, że w środku zawsze zdawało się o wiele bardziej przytulnie. Na przykład w bibliotece, która znajdowała się w całym prawym skrzydle domu. Nuria kochała to miejsce. Książki w pełni zajmowały jej samotne dni.
Na piętro wchodziło się wspaniałymi drewnianymi schodami, po których poręczy uwielbiała zjeżdżać Nuria. Teraz kiedy patrzyła na okno z wykuszem - umieszczone po lewej stronie, które należało do jej pokoju, ogarniały ją ciepłe wspomnienia. Uwielbiała siedzieć na szerokim parapecie podczas deszczowych dni z kubkiem parującej herbaty, obłożona książkami i z Nixem na kolanach.
Za posiadłością znajdował się jej ukochany ogród. Były tam wszystkie rośliny i zwierzęta, z którymi spędziła swoje dzieciństwo. Drzewa, na które się wspinała, staw, do którego wskakiwała z pomostu, na którym zazwyczaj przesiadywała godzinami.
Dzisiaj rano musiała się z tym niestety pożegnać.
Wszystko to, co miała przed oczami - i w rzeczywistości i we wspomnieniach - stworzyło ją. Jednak również i napawało smutkiem, ponieważ w tej chwili musiała zostawić to wszystko za sobą.
Przez znikomą chwilę na jej twarzy można było dostrzec tylko ogromny żal. Ale po sekundzie wstąpił na jego miejsce uśmiech. Nuria odczuła wielki ciężar na sercu, podobny do tego, który doskwierał jej parę lat temu, gdy uciekała z Dumbledore Mansion. Jednak tym razem nie był wymieszany z furią, a zwykłym szczęściem i pewną dozą spokoju, ponieważ była pewna, że i tak jeszcze tu wróci.
Może i Nuria nienawidziła tego miejsca, ale nie mogła okłamywać samej siebie. Dumbledore Mansion stanowiło jej część. Może tą smutniejszą, może tą mroczniejszą, ale w zupełności tą znaczniejszą.
- Gotowa? - Aberforth wystawił w stronę Nuri dłoń, aby pomóc jej wsiąść do powozu. Wiśniowowłosa obdarzyła go spojrzeniem pełnym pewności i znanej sobie, niespożytej determinacji.
- Zawsze. - odpowiedziała, a następnie podała mu rękę.
Gdy usadowiła się już wygodnie w powozie, naprzeciwko pufy, na której leżał Nix, wyjrzała przez szybę. Wujek pomachał do niej na pożegnanie, a gdy powóz zaczął się ruszać, odpowiedziała mu tym samym. Uśmiechnęła się ostatni raz i spojrzała na Dumbledore Mansion. Powóz zakręcił wokół kamiennej fontanny i wzleciał w przestworza.
Odwróciła głowę od posiadłości, dopiero kiedy powóz był na tyle wysoko w powietrzu, że nie mogła jej spostrzec. Głośno wypuściła powietrze z płuc, a następnie rozłożyła się wygodnie, kładąc nogi na przeciwnym siedzeniu. Nix uniósł głowę tylko na chwilę, by zobaczyć leżące niedaleko niego kozaki Wiśniowowłosej. Następnie ułożył się tak samo jak wcześniej, zasypiając.
Nuria wyciągnęła ze swojej tylnej kieszeni różdżkę, ponieważ nie było jej przez nią wygodnie, a później przyjrzała się jej uważnie. Nie trwało to długo, gdyż po zaledwie sekundzie zaczęła wyczarowywać z niej małe, połyskujące motyli, które wypełniły cały powóz.
Siedziały w ciszy. Alice i Dorcas przypatrywały się z oczekiwaniem Lily, która obserwowała ludzi na peronie. Wreszcie oderwała wzrok od okna i przeniosła swoją uwagę na dwie zniecierpliwione przyjaciółki.
- Severus... – wyszeptała tylko, ponieważ w tym samym momencie ktoś z wielkim hukiem wpadł do ich przedziału.
- Cześć, dziewczyny! – wysoki, czarnowłosy chłopak jednym ruchem otworzył drzwi. – Możemy usiąść z wami? – zapytał z milusim uśmieszkiem, który Lily przyprawił tylko o mdłości.
Wszystkie trzy spojrzały po sobie. Dorcas i Alice utkwiły pytający wzrok w Lily. Evans wywróciła oczami, a później spojrzała na czarnowłosego chłopaka.
Syriusz Black opierał się nonszalancko o framugę drzwi i mierzył ją nieodgadnionym wzrokiem. Lily automatycznie znalazła się myślami w tej ciemnej uliczce na Nokturnie, kilka tygodni temu, kiedy broniła Blacka i Pottera przed - według niej - pewną śmierci ze strony Malfoya i jego zgrai.
Nie chciała, aby ktoś się o tym dowiedział. Oczywiście miała zamiar powiedzieć o wszystkim swoim przyjaciółkom, ale chciała zrobić to przy okazji opowiadania im o sprawie z Sevem. Obawiała się - choć nawet według niej było to niedorzeczne -, że jeśli będzie niemiła dla Blacka, to ten pójdzie do kogoś, i zanim jeszcze w ogóle przekroczą próg Hogwartu, cała szkoła usłyszy o tym, że Evans walczyła z Malfoyem poza terenem szkoły.
Lily była pewna, że dostałaby szlaban. Mogłaby nawet zostać wywalona ze szkoły za coś takiego! Ale najbardziej przerażała ją myśl, że ktoś mógłby odebrać jej co dopiero uzyskaną pozycję Prefekta. Nie mogła sobie na to pozwolić!
Wiedziała, że spoufalanie się z Potterem i Blackiem prowadziło tylko i wyłącznie do katastrofy. Natomiast kłótnie z nimi, do wybuchu trzeciej wojny światowej.
Właśnie dlatego wbrew sobie samej - przynajmniej dzisiaj - postanowiła znieść Blacka i Pottera. Miała szczerą nadzieję, że szybko zapomną o przygodzie na Nokturnie i, że tak naprawdę nie są aż takimi idiotami, żeby rozpowiadać wszystkim naokoło o tamtym dniu.
- Myślę, że tak. – odpowiedziała z uśmiechem, który starała się za wszelką cenę wykrzesać. Niezbyt jej się to udało, ale ten grymas wystarczył, aby zamaskować jej frustrację.
Syriusza bardzo zaskoczyła jej odpowiedź. Tak samo jak jej dwie przyjaciółki. Nie co dzień zdarzało się, aby Lily Evans wydawała zgodę na cokolwiek jednemu z Huncwotów. A tym bardziej, żeby pozwalała całej tej czwórce spędzić wspólnie ze sobą choć trochę czasu.
Nadal z uśmiechem, odwróciła się w kierunku dwóch przyjaciółek.
- Porozmawiamy później, dobrze? – zapytała. Dorcas i Alice posłusznie przytaknęły, nadal nie potrafiąc uwierzyć w to, czego właśnie były świadkami. Lily ponownie zwróciła głowę w kierunku chłopaka. – Na co czekasz? – mruknęła, udając rozbawioną jego zaskoczoną miną i wytrzeszczonymi oczami, które obserwowały ją uważnie.
Black w pewnym momencie się opamiętał. Zamrugał kilka razy i odwrócił się w kierunku korytarza.
- Hej! Chodźcie chłopaki! – krzyknął.
Po jakimś czasie do przedziału weszła cała czwórka. Jako pierwszy miejsce zajął ten sam czarnowłosy chłopak, znany wszystkim jako Syriusz Black. Sławny Casanova Hogwartu i jeden z najprzystojniejszych chłopaków w murach zamku. Choć według Lily był tylko idiotą z zawyżonym ego.
Następny usiadł krępawy, nieco niższy od jego przyjaciół chłopak o jasnych, mysich włosach. Peter Pettigrew. Był raczej małomówny i wydawał się nieśmiały, szczególnie w obecności dziewczyn.
Trzeci do przedziału wszedł blondyn o ciemnych, zielonych oczach. Remus Lupin. Na jego bladej twarzy rozciągał się szczery uśmiech, skierowany do rudowłosej dziewczyny. Lily odwzajemniła ten gest, lecz po pewnej chwili - zauważywszy małą rankę na jego policzku, straciła cały humor. Spoglądała na niego ze strachem i współczuciem. Z jego twarzy również zniknął uśmiech, a jego dłoń mimowolnie dotknęła policzka, na którym widniało zadrapanie. Uśmiechnął się lekko, w nadziei, że Rudowłosa zrozumie, iż nic mu się nie stało.
Otóż Remus Lupin posiadał pewną straszną tajemnicę. Był wilkołakiem. Cudem został przyjęty do szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, albowiem większość czarodziejów nie tolerowała wilkołaków. Byli postrzegani jako potwory, niezdolne do jakiejkolwiek pracy. Traktowano ich jak wyrzutków, czego Lily nie potrafiła w ogóle zrozumieć. Jedynymi osobami, które prócz dyrektora Dumbeldora znały prawdę dotyczącą „choroby" Remusa byli jego najwierniejsi przyjaciele (czyt. Huncwoci) oraz pewna rudowłosa dziewczyna, która już pod koniec pierwszej klasy odkryła jego sekret.
Lupin dziękował światu, że poznał tak wspaniałych ludzi. Nie odwrócili się od niego, choć znali całą prawdę. Wręcz przeciwnie! Cała pozostała trójka Huncwotów postanowiła go wspomóc w tej „chorobie", czy jak to inaczej nazywali: futerkowym problemie. Od momentu, w którym domyślili się prawdy – to znaczy pod koniec drugiej klasy – postanowili zostać nielegalnymi animagami. Takie działanie miało sprawić, aby Remus nie czuł się samotny podczas pełni. Jako zwierzęta, nie byliby atakowani przez Lupina i mogliby spędzać z nim całą noc.
Sam Remus z początku nie był zachwycony tym pomysłem. Uważał, że podczas pełni może im zrobić krzywdę, a tego by sobie nie wybaczył. Za dużo dla niego ryzykowali. Lecz oni byli nieugięci i postanowili zrobić wszystko dla przyjaciela.
Jako że animagia nie należała do najprostszych umiejętności, Huncwoci musieli poświęcić dużo czasu, aby mogło dojść do ich pełnej przemiany. Spędzali więc wiele nocy i wiele lat upłynęło do momentu, kiedy cała trójka Huncwotów zdołała się przemienić. Na szczęście bez żadnych skutków ubocznych.
Nikt jednak nie dowiedział się o ich nielegalnej animagii i nikt nie powinien się o niej dowiedzieć, gdyż skutki nie należałyby do przyjemnych. Nie mogli pozwolić, aby prawda wyszła na jaw. Właściwie bardzo dobrze im wychodziło trzymanie tego w tajemnicy, ponieważ nawet taka Lily o niczym nie wiedziała, a tym bardziej nigdy nie podejrzewała Huncwotów o tak zaawansowane umiejętności. No może oprócz Remusa.
Lupin zajął miejsce zaraz obok Rudowłosej, a ta uśmiechnęła się do niego krzywo i zapytała cicho:
- Wszystko dobrze?
W odpowiedzi jedynie pokiwał głową, obserwując ją uważnie. Nie mógł ukryć, że coś się mu w niej nie podobało. Była jakaś inna. Przeraźliwie, niezdrowo inna. Tak jakby zżerały ją jakieś poważne myśli.
Mimowolnie ponownie utkwił wzrok w szmaragdowych oczach rudowłosej. Zmarszczył brwi, badając całą jej osobę. Mierzył ją bardzo męczącym i pytającym spojrzeniem. Spłoszona Lily odwróciła głowę w kierunku okna i zaczęła przypatrywać się już nielicznym ludziom na peronie. Nic nierozumiejący Remus, postanowił kiedy indziej dowiedzieć się, o co chodzi. Zrezygnowany wyciągnął ze swojej torby jakąś książkę i zaczął intensywnie śledzić jej tekst.
Po pewnym czasie do przedziału wszedł czwarty chłopak. Jego rozczochrane, czarne włosy sterczały we wszystkich możliwych kierunkach, a jego orzechowe oczy od razu powędrowały w kierunku rudowłosej dziewczyny, która uparcie nie odwracała wzroku od okna. Tym właśnie chłopakiem był James Potter. Wysoki, przystojny okularnik. Łamacz kobiecych serc i punkt zachwytu praktycznie połowy dziewczyn w Hogwarcie.
Druga połowa należała oczywiście do jego najlepszego i najwierniejszego przyjaciela Syriusza Blacka.
Choć większość młodych dam w murach Hogwartu marzyła, aby Potter je pokochał lub choć zwrócił na nie odrobinę uwagi, każdy wiedział, że jego serce należy już w całości do pewnej rudowłosej piękności. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało.
Lily Evans była podobno jego Wielką Miłością! Choć ona nie pałała do niego sympatią, zazwyczaj wyzywała, - można by nawet powiedzieć, że nienawidziła - on i tak nigdy nie przestawał przekonywać dosłownie całej szkoły, że kiedyś dziewczyna mu ulegnie i da mu szansę.
Nie było tygodnia, w którym sławny James Potter nie zapytałby: „Evans, umówisz się ze mną?". A uparta Lily, nie odpowiedziała: „Chyba śnisz, Potter!".
Tak właśnie wyglądała hogwardzka codzienność. Potter biegał za Evans, a Evans uciekała przed Potterem, po drodze go wyzywając.
Jamesowi weszło w nawyk podrywanie Lily dla żartu. Nie potrafił, inaczej zwróć na siebie jej uwagi. Tak właściwie to nawet nigdy nie próbował i jak na razie nie miał zamiaru. Ale nie tylko to stało się dla niego codziennością. Nawykiem Jamesa było same „uczucie", które żywił do Lily.
Na początku tylko sobie z niej żartował, ale powoli, stopniowo dzień za dniem Lily wbijała się w jego serce, rozpalając je tak żywym ogniem jak to tylko było możliwe. A po ostatnim wydarzeniu na Nokturnie, był właściwie już jej poddanym. I to dosłownie.
Gdyby tylko Lily o tym wiedziała...
James zajął drugie miejsce przy oknie, naprzeciwko Lily. Badał jej każdy gest, lecz ona wciąż - jakby zastygając w miejscu - spoglądała na już pusty peron. Nie mógł uwierzyć, że przed nim siedzi Ta Evans. Ta którą zawsze podrywał dla samego żaru i uciechy wszystkich innych.
Według niego coś się w niej zmieniło. Stała się inna, ponieważ on w jej obecności zaczynał czuć się inaczej.
Przez wiele lat James wyśmiewał się z jej rudych włosów, porównując je do marchewek, czy Merlin wie czego jeszcze. Jej wiecznie poważna mina, zadarty podbródek i spojrzenie pełne pogardy i dumy, którym zazwyczaj go obdarzała, były dla niego najlepszą rozrywką. Tak samo jak zwyczajne wkurzanie Lily. Jednak teraz wydawało mu się, że musiał być idiotą, jeśli kiedykolwiek obrażał jej włosy, albo nawet jej piegi. Ponieważ kiedy spoglądał na nią tak swobodnie siedzącą przed nim, ubraną w zwykłą spódnicę i w totalnie za duży sweter, którego nie znosił, nie mógł określić jej inaczej jak po prostu piękną.
Nigdy nie zauważył, jak wspaniałe były jej oczy. Choć to właśnie one zawsze buzowały tą ognistą furią, gdy wrzeszczała na niego, kiedy tylko zrobił komuś jakiś żart. Teraz chciał, aby te przepięknie, szmaragdowe oczy spoglądały tylko na niego. Aby obdarzyła go choć jednym spojrzeniem pełnym tych ukochanych błyszczących iskierek, o których istnieniu dopiero teraz sobie uświadomił. Wspominał każdą minioną lekcję eliksirów, gdy Lily z wielką pasją, która zawsze wydawała mu się śmieszna, opowiadała o jakimś ślimaku czy kamieniu z kozich wnętrzności. Wtedy jej oczy lśniły najjaśniej.
Jakże mocno James Potter kochał Lily Evans? A jakże mocno Lily Evans nienawidziła Jamesa Pottera? Co jeśli, tego roku da mu szanse? Co jeśli odpowiedź na sławne: „Evans, umówisz się ze mną?" będzie tym razem twierdząca? To byłaby najpiękniejsza chwila w życiu Jamesa Pottera!
Lily tymczasem myślała gorączkowo o tych minionych dwóch miesiącach wakacji. To było najgorsze lato, jakie kiedykolwiek przeżyła! Poprawka. Najbardziej męczące lato w jej życiu! Dwa bite miesiące z jej siostrą ogromnie ją wykończyły, Severus ją kompletnie olał, a na domiar złego musiał się jeszcze napatoczyć Potter i Black. No po prostu zajebiście!
- Evans!!! – z jej rozmyślań wyrwał ją głos Blacka.
W pewnym momencie zdała sobie sprawę, że już dawno wyjechali z Londynu. Za oknem malował się piękny widok. Słońce znajdowało się najwyżej na horyzoncie. Małe, kłębiaste obłoki były rozsiane po czysto błękitnym niebie, a niżej rozciągały się malownicze pola i łąki oraz pojedyńcze, zielone drzewka. Wróciła do rzeczywistości.
- Coś się stało, Syriuszu? – spytała spokojnie, odwracając się od okna.
Wściekało ją to, że musiała być dla niego miła, choć nienawidziła go całą sobą. Ale gdy tylko przypominała sobie o odznace Prefekta, którą trzymała gdzieś w torbie, zmusiła się do kolejnego, nieszczerego uśmiechu.
Wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni. Peter z wrażenia aż zakrztusił się jedną z fasolek Wszystkich Smaków. Lupinowi z rąk wyślizgnęła się książka i upadła z hukiem na podłogę. Dorcas, która siedziała obok Syriusza, mierzyła zaskoczonym wzrokiem Rudowłosą, w tym samym momencie mając otwarte usta z wrażenia. Podobnie jak Alice, która siedziała pomiędzy Remusem a Peterem. Tylko James Potter, dopiero zauważony przez Lily, jakby nigdy nic obserwował ją całą. Black również wyglądał na zaskoczonego. Przecież, niecodziennie jest się świadkiem tego, jak Evans mówi do Blacka po imieniu.
Tego dnia zaskoczyła go już po raz kolejny.
Minęło kilka minut, a żadne z nich nie odezwało się słowem. Cisze przerywał tylko kaszel Petera, spowodowany jedną z fasolek. Wreszcie Lily postanowiła zakończyć tę dziwną i niezrozumiałą dla niej sytuację.
- Więc, o co chodzi? – ponagliła milczącego Blacka.
Wszyscy jakby wyrwani z transu przenieśli wzrok na Syriusza. Ten jednak zamrugał kilkakrotnie i nadal spoglądając na Evans, zmarszczył brwi. Raczej nie miał zamiaru się odezwać.
- Wołamy cię od jakiś kilku minut, a ty zero reakcji. – wytłumaczył za niego Remus. – Łapa chciał się cię zapytać, Lily. – powiedział szybko, wskazując dłonią w stronę Syriusza, którego nazwał jego niezrozumiałym dla niej od lat przezwiskiem. Choć i tak przezwisko: Glizdogon, należące do Petera, dziwiło ją o wiele bardziej. – Jak wakacje? – dokończył wreszcie.
- I jeszcze chciałam się dowiedzieć, jakim prawem dostałam od ciebie tylko dwa listy?! – dodała podirytowana Dor. – Martwiłam się o ciebie!
- No właśnie. – poparła ją Alice. – Do mnie napisałaś tylko jeden, a ja chyba z jakieś dwieście! Też się martwiłam, bo na żaden nie odpowiadałaś. Już chciałam do ciebie lecieć i sprawdzić, czy jeszcze żyjesz! – zawołała.
- Przepraszam. – odpowiedziała zmieszana. – Wyjechałam i nie miałam jak wysłać listów. – dodała szybko, licząc na to, że nikt nie połapie się, że nieco skłamała.
Nie chciała rozmawiać o swoich strasznych wakacjach z kimś takim jak Black czy Potter. Musiała poczekać do momentu, aż zostanie z Dor i Alice sam na sam i będą mogły spokojnie porozmawiać. Musiała opowiedzieć im o tym, jak to Petunia wymusiła na rodzicach, aby zakazali jej przyjmowania Sowiej Poczty.
- A co do wakacji. – zaczęła, spoglądając na Syriusza, którego usta wykrzywiły się we wrednym uśmieszku.
Czuła, że na pewno myśli teraz o tym, co zdarzyło się na Nokturnie i tylko czeka, aż ona zacznie o tym opowiadać, aby móc pochwalić się tym jaki to on był „wspaniały" w walce ze swoją starszą kuzynką. Jego niedoczekanie!
- To nie były w żaden sposób interesujące. Nie chcę was zanudzać, więc lepiej nie będę opowiadać. – powiedziała ze sztucznym uśmiechem, spuszczając wzrok. Nie umknęło to uwadze jej przyjaciółek. Wymieniły pomiędzy sobą znaczące spojrzenia.
Za to Syriusza uniósł brwi i spojrzał na Pottera, który wyglądał, jakby zupełnie nic nie słyszał i tylko wwiercał oczy w Rudowłosą.
- A co u twoich rodziców? – zapytała Meadowes. Lily lekko się do niej uśmiechnęła. - Tak bardzo tęsknię za szarlotką twojej mamy.
- Tak, ja też tęsknię za jej szarlotką. – powiedziała łagodnie. – Ale jakoś nie miała czasu jej zrobić, więc tym razem musiałam przeżyć bez tej jednej rzeczy. – dodała szybko.
W przedziale zapadła cisza. Wszyscy przypatrywali się Rudowłosej, a ona nie mogła znieść ich natrętnych spojrzeń. Szczególnie wkurzała uniesiona brew Blacka.
- Liluś... Wszystko w porządku? – ciszę przerwał pomruk Pottera. Obserwował Lily z troską i przejęciem. Dziewczyna spojrzała prosto w jego orzechowe oczy.
Jego pytanie zbiło ją z tropu. Nie potrafiła powiedzieć czy pyta się tak na poważnie, czy się z niej nabija, czy to może jakaś aluzja do ich spotkania w wakacje. Raczej nie potrafiłaby uwierzyć w to, że Potter mógłby się przejmować tym, jak ona się czuje. Obstawiała, że pewnie pyta o to, aby ją wyśmiać, szczególnie że użył zdrobnienia jej imienia, którego serdecznie nienawidziła, a on o tym bardzo dobrze wiedział. Ale jak zwykle Pan Napuszony nic sobie z tego nie robił.
- Tak. Oczywiście. Wszystko w jak najlepszym porządku. – odpowiedziała, marszcząc brwi. Zabrzmiała trochę surowo i wrednie, co było oczywiście zgodne z jej myślami, ale po chwili przypomniała sobie z paniką, że przecież musi być miła dla tego pacana.
Wbiła paznokcie w siedzenie, wyobrażając sobie, że to szyja Pottera i uśmiechnęła się wbrew sobie, przybierając jak najbardziej uprzejmy ton głosu.
- I, James. Proszę, nie nazywaj mnie Liluś. – ton jej głosu wydał się zbyt słodki.
Przywalając sobie mentalnie w policzek, postanowiła, że się zemści. Włamie się do jego dormitorium, jak będzie spał i ogoli go na łyso. Albo żuci na niego jakąś wspaniałą klątwę, żeby wyglądał jak osioł. Przynajmniej dzięki takim myślom jeszcze jakoś wytrzymywała w tym przedziale.
Teraz już wszyscy wyglądali na niesamowicie zaskoczonych. Lily Evans, która mówi do Pottera po imieniu?! To przecież nierealne! Już nawet James otworzył usta z wrażenia. Ona nazwała go po imieniu! Nazwała go po imieniu!!! Nikt nie potrafił w to uwierzyć. Coś na pewno się stało! Coś musiało się stać!
Wszyscy spoglądali na Lily z przestrachem, zaskoczeniem, a nawet troską. Jedynie James uśmiechnął się szczęśliwy. Gdy Rudowłosa tylko zauważyła jego rozpromienienie, coś się w niej zagotowało. Miała go cholernie dość! Już chciała go zwyzywać, rzucić się na niego, rozbić mu te śnieżnobiałe, zbyt idealne zęby, albo lepiej - walnąć go jakimś zaklęciem.
Jednakże jej zdrowy rozsądek zaczął przekrzykiwać jej wewnętrzny wybuch nienawiści.
Powtarzała sobie w myślach, że to wszystko dla bycia Prefektem. W kółko i w kółko, aż przestała wyobrażać sobie zdychającego Pottera. Aby całkowicie się uspokoić, powzięła głęboki wdech i już opanowana przypomniała sobie o pewnej bardzo ważnej sprawie.
Zwróciła głowę w stronę blondwłosego chłopaka.
- Wydaje mi się, że powinniśmy już dawno pójść do przedziału Prefektów, Remi. – zauważyła.
Remus zaczął mrugać powiekami niczym wybudzony z głębokiego snu, przyswajając do siebie to, co właśnie powiedziała Lily.
- Tak, masz rację. – odparł z przejęciem. – Już dawno powinniśmy tam być. – dodał, powracając już na stałe do rzeczywistości. – Chodźmy.
Oboje wstali, wyjęli swoje odznaki Prefektów i szybkim krokiem skierowali się ku drzwiom. Po kilku sekundach już ich nie było.
W przedziale nadal panowała grobowa cisza. Wszyscy nie odrywali wzroku od miejsca, w którym przed chwilę siedziała rudowłosa.
- Powiedziała do mnie po imieniu! – wykrzyknął szczęśliwy James. Na jego twarzy wykwitł szeroki, rozmarzony uśmiech.
Syriusz wywrócił oczami na słowa przyjaciela i mimowolnie spojrzał na dwie dziewczyny, które wpatrywały się w niego z wyczekiwaniem. Alice nawet cicho zachichotała, gdy James wyszczerzył się po raz kolejny, ale Dorcas nie wygląda na tak rozbawioną jak jej przyjaciółka. Zmiażdżyła Blacka spojrzeniem swoich brązowych oczu i uniosła brwi w niemym pytaniu. Czasami potrafiła być bardzo przerażająca.
- Nie patrz tak! – bronił się Syriusz. – Ja nic nie wiem! – dodał, unosząc dłonie w geście obronnym. Naprawdę nie miał pojęcia, o co w tym wszystkich chodziło.
Nie wiedział, co odbiło Evans, że nagle pozwoliła mu usiąść ze sobą w przedziale, ani czemu była dla niego taka miła. Tak samo, jak nie potrafił zrozumieć, czemu w ogóle nie wspomniała o wydarzeniach, które miały miejsce w wakacje na Nokturnie. Ale w sumie wspominała, że nie chce, aby ktokolwiek o tym wiedział. Oczywiście Peter i Remus od razu zostali o wszystkim poinformowani, ale to nawet nie powinno jej dziwić.
Jeśli coś przydarzało się jednemu z Huncwotów, była w tym cała czwórka. Każdy o tym wiedział. Nawet taka zaściankowa Evans.
Jednak najwyraźniej Dorcas ani Alice, nie wiedziały o tym co wydarzyło się na Nokturnie. Tylko dlaczego? Albo czemu tak właściwie on miałby się stosować do prośby Lily i nie mówić o tym nikomu?! Przecież nawet jej nie lubił.
Evans naprawdę zachowywała się podejrzanie, ale i tak nie potrafiła pobić Jamesa. Od tego dnia na Nokturnie, Potter nie dawał spokoju Huncwotom i ciągle nawijał o Lily. Według Syriusza zachowywał się jak jakiś chory na umyśle. Przejawiał dosłowną obsesję na punkcie tej Rudej Nudziary, tak jakby upił się Amortensją czy czymś w tym stylu.
- Coś jej zrobiliście?! – krzyknęła Dorcas i wymierzyła wściekłe spojrzenie w Blacka i Pottera, któremu zrzedła mina.
- Przestań Dor. – Alice wyszeptała błagalnym tonem, próbując uspokoić przyjaciółkę.
- O co ci chodzi?! – fuknął wzburzony Black.
- O to, że to nie było normalne. – wyrzuciła z siebie Meadowes, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Nie moja wina, że Evans nie jest normalna! – warknął Syriusz.
Na jego słowa nawet i Alice zacisnęła dłonie w pięści. Wściekła Dorcas już chciała mu się odgryźć, ale przerwał jej ktoś inny. I nie był to ani Black, ani Alice, ani Peter, który skulony na swoim miejscu, obserwował całą kłótnię. Był to ktoś, kogo Dorcas nawet nie podejrzewałaby o taką reakcję.
- Syriusz! – ryk Pottera dało się chyba usłyszeć w całym pociągu.
Nikt nawet nie zauważył, kiedy stanął na równe nogi. Zaciskając dłonie w pięści, mierzył Syriusza spojrzeniem pełnym takiej wściekłości, że Dorcas i Alice musiały kilka razy otworzyć i zamknąć oczy, aby przekonać się, że Potter naprawdę wrzasnął na swojego najlepszego przyjaciela.
- Nie waż się tak o niej mówić. – warknął, spoglądając na Blacka, jakby był jego największym wrogiem. Syriusz otworzył szeroko oczy, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Nie potrafił pojąć tego, co właśnie działo się dookoła niego. Wydawało mu się, że to jakaś chora iluzja.
Dorcas spoglądała to na Pottera, to na Blacka, próbując upewnić się, czy to co właśnie usłyszała i to, co widzi, jest prawdziwe. Przecież każdy w Hogwarcie wiedział, że Syriusz i James nigdy się nie kłócili. Byli dla siebie jak bracia, którzy gdy robią coś złego, robią to razem. Przenigdy na siebie nie krzyczeli, a więc co się właśnie stało? Dorcas zaczęła pogrążać się w jeszcze większym szoku, kiedy zrozumiała, co zrobił James. Albowiem, właśnie obronił Lily. Dziewczynę, z której wyśmiewał się od samego początku szkoły. Kogoś, kto podobno był dla niego tylko chodzącym żartem.
Gdy nagle rozsunęły się drzwi przedziału, wszyscy obecni niczym w amoku unieśli w ich stronę głowy. James nadal stał ze wściekłą miną. Alice i Peter ciągle siedzieli ze zszokowanymi wyrazami na twarzy. Brwi Dorcas cały czas unosiły się na znak zdezorientowania. A Syriusz wciąż nie mógł dopuścić do siebie myśli, że jego najlepszy przyjaciel mógłby w jakiś sposób go nienawidzić.
Nawet gdy z korytarza dobiegło pytanie: „Czy chcecie coś z wózka, kochaneczki?", Syriusz nie mógł powstrzymać tej przerażającej fali strachu, która go zalała. Mimowolnie jednak jego usta ułożyły się w tym wyćwiczonym przez wiele lat uśmieszku, który utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że wszystko było jedynie dowcipem.
- Tylko żartowałem, Rogaś. – prychnął i błysnął zębami. Zaśmiał się głośno, wywołując rozbawienie u Petera i Alice. Nawet James uśmiechnął się szczerze, choć z początku był nieco zdezorientowany. Podobnie jak Dorcas, która tylko skrzywiła się na jego słowa, a następnie poprosiła starszą panią stojącą przy wózku o Fasolki Wszystkich Smaków.
Wszyscy od razu zapomnieli o małym wybuchu Pottera i niemiłych słowach Blacka, jakby było to całkowitą codziennością. Nikt jednak nie zwrócił uwagi na przerażenie w oczach Syriusza, ani na tętniącą się w nim wściekłość wobec Rudowłosej Gryfonki, która pogłębiała się z każdą minutą.
Syriusz Black był znakomitym kłamcą.
Miała ochotę rozwalić cały ten powóz. Tak okropnie się nudziła, że już nawet nie starczało jej zaklęć, aby się nimi zająć.
Nuria nie wiedziała, ile już tkwi w tym cholernym latającym wózku. Zazgrzytała zębami z frustracji. Jednak kiedy poczuła, że powóz nieco opada w stronę ziemi, wyjrzała przez jedno z okien i zwyczajnie nie mogła powstrzymać się przed westchnieniem z ulgi.
Połyskująca tafla jeziora nieco zadrżała, gdy powóz nad nią przelatywał. Słońce powoli umykało ku horyzontowi, oświetlając popołudniowym słońcem wysokie wieże Hogwartu.
Nuria nie mogła uwierzyć w to co widzi. Nawet kiedy powóz zatrzymał się na drugim końcu długiego, kamiennego mostu, który prowadził na dziedziniec zamku, nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że naprawdę tu była. Że naprawdę jest w Hogwarcie, a za niecałe cztery godziny zostanie przydzielona do jednego z legendarnych, czterech Domów.
Gdy jej stopy spotkały się z brukiem wielkiego mostu i wreszcie mogła zostawić za sobą nudny, drewniany powóz, dokładnie zagłębiła się w podziwianiu niewiarygodnej wspaniałości zamku z tak niewielkiej odległości.
Kiedyś w dzieciństwie, gdy miała może zaledwie osiem lat, często przebywała w Hogsmeade. Pomieszkiwała wtedy u swojego wujka Aberfortha. Oczywiście za pozwoleniem Albusa oraz Minerwy, ponieważ inaczej byłoby to nierealne. Pamiętała, jak przesiadywała wieczorami w gospodzie jej wuja, grając w karty z klientami, którzy tak właściwie byli dla niej bardzo mili. Co raczej nie współgrało z ich przerażającą aurą, złowieszczymi minami, parszywymi łachmanami oraz wieloma odstraszającymi bliznami.
Jeden z tych podejrzanych czarodziejów nawet uczył ją gry na starym i rozstrojonym pianinie, który stał w najjaśniejszym rogu gospody. Dzięki temu rudowłosemu mężczyźnie z wielką blizną pod lewym okiem, odkryła swoją największą pasję i zrozumiała pewną istotną prawdę:
„Nigdy nie oceniaj nikogo po jego wyglądzie. Nawet sól wygląda jak cukier".
Jednak to nie lekcje gry na instrumencie były jej ulubionymi momentami podczas pobytu w Hogsmeade. Najwspanialsze były zachody słońca. Rozproszone na tle wysokich wież Hogwartu, które można było dostrzec nawet z Hogsmeade.
Ośmioletnia Nuria zawsze w tamtych chwilach właziła na niezbyt wysokie drzewo o rozłożystych gałęziach, na tyłach „Gospody Pod Świńskim Łbem". Wiedziona dziecięcą ciekawością, spoglądała na strzeliste, kamienne wieżyczki zamku położonego w oddali. Wyobrażała sobie własne życie w Hogwarcie i nie mogła doczekać się swoich jedenastych urodzin, gdy wreszcie - co wynikało z opowieści jednego z podejrzanych klientów Gospody jej wujka - dostanie list, który miałby zapoczątkować jej naukę w Szkole Magii. Niestety nie do końca wszystko ułożyło się po jej myśli.
Kiedyś wydawało jej się, że Hogwart widziany z drzewa w Hogsmeade to najpiękniejszy widok na świecie. Nie mogła pomylić się bardziej. Teraz gdy stała na tym moście, a przed nią wznosił się ten przepiękny zamek, stwierdziła, że Hogwart z jej dziecięcych wspomnień w porównaniu z rzeczywistością był zupełnie n i c z y m. Jedynie słabym żartem.
Nawet nie starała się powstrzymać uśmiechu i cichego okrzyku wywołanego podziwem. Wreszcie tutaj była. Naprawdę była, a jej dziecięce marzenia miały się rzeczywiście spełnić.
Gdy spostrzegła, że jakaś wysoka postać wyłania się z przeciwnej strony mostu, wychodząc przez wrota zamku, zamrugała kilkakrotnie. Zmrużyła oczy, chcąc wyostrzyć wzrok i dostrzec kto idzie jej na spotkanie. Kiedy poznała jedną z tych typowych, szmaragdowych szat i wysoko związane, powoli siwiejące włosy oraz znane sobie okulary, nie mogła powstrzymać głośnego westchnienia. Sama nie wiedziała, czy było ono wywołane udręką, czy ulgą na widok ciotki. Może jednym i drugim.
Nuria wyprostowała się na widok Minerwy i zaczęła przygotowywać się na nieuchronną tyradę swojej cioci dotyczącą czegoś, na co Nuria prawdopodobnie nie zwróciła uwagi.
„Pewnie powie, że mam rozwalone włosy. Albo niestosowne ubranie.", stwierdziła, udając w myślach dumny głos ciotki, gdy tylko zauważyła grymas na twarzy Minerwy, która omiotła Nurię spojrzeniem od butów, aż po czubek głowy.
- Mogłaś przynajmniej ubrać na siebie coś bardziej eleganckiego. Jak na uczennicę Hogwartu przystało. Nie zaszkodziłoby ci również się uczesać od czasu do czasu. – powiedziała McGonagall i stanęła przed Wiśniowowłosą, która już przyznawała sobie mentalnie jeden punkt za swoją nieomylną dedukcję.
Właściwie to Nuria nie miała pojęcia, o co jej chodzi. Według niej samej wyglądała całkiem... dobrze. Miała na sobie zwykłą białą bluzkę z krótkimi rękawami, którą wsadziła w czarne dżinsy. Ponieważ nie było dzisiaj ciepło, a nawet zapowiadało się na deszcz, okryła się jeszcze szarym, wełnianym płaszczem. Włosy też wydawały się jej w porządku. Rozpuściła je, tak jak miała w zwyczaju, więc teraz zwyczajnie opadały na jej ramiona.
- Też cię miło widzieć, ciociu. – uśmiechnęła się do niej słodko, przyprawiając Minerwę o zdegustowaną minę.
Chwilę później przy nodze Nuri pojawił się Nix, który ziewając, również spojrzał na kobietę. Przysiadł na ziemi i omiótł wzrokiem wszystko dookoła, jakby oceniał swój nowy dom i szukał czegokolwiek, na co mógłby się rzucić. Chyba był głodny.
Minerwa uśmiechnęła się nieznacznie, a następnie spojrzała na powóz. Zaraz potem wyjęła ze swego rękawa różdżkę i machnęła nią raz. Brwi Nuri powędrowały do góry, gdy przy boku jej ciotki pojawił się brodaty skrzat.
- Karczochu proszę, zanieś wszystkie bagaże do poczekalni. – McGonagall zwróciła się do nowego przybysza, który tylko kiwnął głową. Spoglądając po raz pierwszy na Nurię, ukłonił się płynnie, tak jakby miał w tym wieloletnią wprawę. Wiśniowowłosa uśmiechnęła się uprzejmie, choć mina Karczocha nadal pozostawała neutralna.
- Dziękuję. – skinęła lekko głową, zanim skrzat rozpłynął się w powietrzu.
- No dobrze. – powiedziała Minerwa, przeciągając każde słowo. Na jej twarzy wykwitł szerszy uśmiech niż zazwyczaj i przez jedną, krótką chwilę Nuria mogłaby przysiąc, że zauważyła w oczach cioci błysk czegoś w rodzaju dumy. Ale gdy ruszyły razem w stronę zamku, Nuria stwierdziła, że musiało się to jej jedynie przewidzieć.
Utkwiła wzrok w wysokich wieżach, ponownie podziwiając wspaniałość Hogwartu i prawie podskoczyła w miejscu, gdy Minerwa ponownie zaczęła mówić.
- W zamku trwają przygotowania do Uczty Powitalnej i przydziału do domów, więc będziesz musiała poczekać w gabinecie Albusa do czasu, aż wszyscy się zjawią. Nie możesz nam przeszkadzać. – Nuria wywróciła tylko oczami na te poważne słowa.
„Stara, kochana ciocia Minerwa", podsumowała sarkastycznie w myślach.
- Pociąg powinien przyjechać za jakieś cztery godziny. Przez ten czas masz czekać w gabinecie i nigdzie nie wychodzić. – skwitowała McGonagall, kiedy przechodziły przez dziedziniec. Podziw wywołany zamkiem ustąpił, gdy tylko Nuria usłyszała jej słowa.
- Mam czekać cztery bite godziny w gabinecie? – syknęła z wyrzutem. Ciotka spojrzała na nią z surową miną i poprawiła okulary.
- Przeżyłaś w powozie. Przeżyjesz i trochę czasu w gabinecie. – powiedziała jakby od niechcenia. – Poza tym nie tym tonem, młoda damo. Od dzisiaj będę pełniła rolę twojej nauczycielki, a ty mojej uczennicy. Więc zachowuj się tak jak na uczennicę Hogwartu przystało. Dyrektor Dumbledore będzie miał poważne problemy, jeśli będziesz sprawiać kłopoty.
Nuria aż się wzdrygnęła na kamienny ton głosu. Wiedziała, że sprawy ulegnom pewnym zmianom i, że Minerwa na pewno wytyczy jej nowe zasady. No ale bez przesady! Prawda, miała być teraz uczennicą zarówno jej, jak i wujka Albusa, ale w końcu byli przecież rodzinną. Ciocia nie musiała być wobec niej aż tak okrutna.
Nuria dobrze wiedziała, że będzie musiała zachowywać się „odpowiednio". Inaczej? Ponownie zamkną ją w Dumbledore Mansion. Samą.
- Dobrze, ciociu. – Nuria zdołała wypowiedzieć tylko to.
Tak naprawdę miała ochotę wykrzyczeć Minerwie w twarz, że przecież nie jest idiotką, ale się powstrzymała. Za dużo marzeń ryzykowała, aby teraz wybuchnąć.
Z obojętnością na twarzy przeszła przez próg zamku. Gdy stawiała pierwszy krok przez ogromne wrota, obiecała sobie, że zrobi wszystko byle tylko bronić swojego marzenia. Swojego Hogwartu.
Jednak dopiero teraz, idąc za ciocią do gabinetu jej wujka, mogła stwierdzić, że Hogwart był rzeczywiście jej marzeniem. Wszystko wydawało jej się jak ze snów. Jakby przez całe życie szukała tego miejsca, a ono ją wołało.
Stare gobeliny zwisające ze ścian wysokich korytarzy. Śliniące zbroje, porozstawiane po kątach. Straszne, a jednak zapierające dech w piersiach rzeźby. Mniejsze dziedzińce zamku, otoczone pięknie zdobionymi parapetami. To wszystko było niczym stworzone dla niej.
Pomyślała, że musi zachowywać się bardzo samolubnie, skoro tak jej się wydaje. Ale nie mogła wyrzucić z siebie tego typu myśli. To uczucie było zbyt silne, nawet i dla niej.
Gdy po paru przebytych korytarzach, przeskoczonych schodach i popodziwianych widokach, Nuria i Minerwa stanęły przed wielką rzeźbą przedstawiającą siedzącego gargulca, ta druga wypowiedziała słowo: „kwachy". Wiśniowowłosa automatycznie wydała z siebie okrzyk zaskoczenia.
Kamienny posąg odsunął się, ukazując schody wijące się ku górze. Minerwa, jakby nigdy nic zaczęła się po nich wspinać. Nuria otrząsnęła się ze zdziwienia i z uśmiechem wywołanym ekscytacją, powiodła w ślad za ciotką wraz z głodnym Nixem przy boku.
Wspinała się po schodach, aż dotarła do otwartych drzwi, za którymi znajdował się nieznany jej dotąd pokój. Był to gabinet dyrektora Hogwartu.
Gdy weszła do pomieszczenia, poczuła się całkiem jak w domu. To znaczy, nie tak jak w Dumbledore Mansion, ale bardziej tak jak czuła się kiedyś podczas swojej ucieczki, w domu jej przyjaciela. Nieprzytłoczona wszystkimi problemami, ale tak jak powinna się czuć młoda czarownica. Wolna.
Może było to spowodowane stosami książek, ułożonymi niezgrabnie na wysokich regałach. Albo jej ciepłe uczucia wynikały z obecności wielu tajemniczych, magicznych przedmiotów, które leżały na prawie łamiących się pod ich ciężarem półkach. A może to obrazy byłych dyrektorów Hogwartu, którzy schylali w jej stronę głowami w geście powitania lub chrapali w swoich fotelach, sprawiły, że nie czuła się aż tak samotna.
To wszystko powodowało u niej te dziwne ciepło w okolicach serca. Już nawet wysokie wieże Hogwartu, wielkie gobeliny i śliniące zbroje na korytarzach zeszły na dalszy plan. Ten gabinet był dla niej jednym z najwspanialszych miejsc, jakie kiedykolwiek widziała.
- Na fotelu leży twoja szata szkolna. – Minerwa wskazała dłonią jedno ze skórzanych siedzisk, które stało naprzeciwko palącego się kominka. – Przebierz się w nią. Najlepiej od razu. Przed rozpoczęciem przydziału do domów ktoś po ciebie przyjdzie. Na razie masz tu zostać i nie robić żadnych głupot. Zrozumiane? – zapytała z uniesionymi brwiami, oczekując odpowiedzi.
- Oczywiście. – mruknęła znudzonym tonem.
Podeszła do fotela i ujęła pomiędzy palce skrawek szaty szkolnej. J e j szaty!
- Czy przydział do domów będzie trudny? – zapytała jeszcze, zanim Minerwa opuściła gabinet.
Stojąc przy drzwiach, jej ciotka odwróciła się w stronę podopiecznej i uśmiechnęła się z jakimś wielkodusznym uczuciem. Jakby z troską.
- Nic, z czym byś sobie nie poradziła. – jej głos miał w sobie pewną dozę rozbawienia, która zmusiła Nurię do uniesienia brwi. – Nie masz się czego bać.
- Nawet nie wpadłam na pomysł, żeby się tego bać. – Minerwa ponownie się uśmiechnęła.
Przez chwilę mierzyła Nurię przenikliwym, lecz łagodnym spojrzeniem. Następnie ostrzegła ją jeszcze, aby nic nie ruszała, wymamrotała coś o ciężkim roku i wyszła powoli z gabinetu. Gdy drzwi się za nią zamknęły, Wiśniowowłosa zmarszczyła brwi i spojrzała na Nixa, który już umościł się w jednym z foteli przy kominku.
- Wiesz, o co jej chodzi? – Nix w odpowiedzi jedynie machnął ogonem i zeskoczył z fotela, umykając gdzieś pod biurko dyrektora.
Dopiero teraz zauważyła, że przy stole stoi drewniany stojak z siedzącym na nim kolorowym ptakiem. Wielkością przypominał łabędzia, a jego pióra były skomponowane w takich odcieniach czerwieni i złota, że Nuri przypominały szkarłatny ogień. Gdy tylko ta myśl podbiła jej umysł, uświadomiła sobie, czym jest owo stworzenie. Był to feniks. Ptak jej wujka, który nosił imię Fawkes. Albus coś tam kiedyś jej o nim wspominał, ale sama nie wiedziała kiedy i gdzie.
Feniksy - z tego co Nuria wyczytała w książkach - zdawały się wielce trudnymi do oswojenia stworzeniami. Były łagodnymi i niegroźnymi ptakami, które potrafiły jedną łzą uleczyć każdą ranę. Mogły żyć wiecznie, a gdy się starzały, umierały w płomieniach, by następnie odrodzić się z popiołów.
Feniks Albusa jakby wyczuł jej spojrzenie i zmierzył ją uważnym wzrokiem. Przekrzywił lekko głowę, lecz po chwili stracił zainteresowanie jej osobą i odwrócił się w przeciwną stronę. Nuria również postanowiła zająć się czymś innym niż podziewaniem tego przepięknego ptaka i sięgnęła po swoją szatę, która wciąż spoczywała na fotelu.
Kiedy miała już zamiar się przebrać, przypomniała sobie o czymś niezwykle ważnym. Powiodła spojrzeniem po całym pomieszczeniu i westchnęła z utrapieniem. Zauważyła, że wszystkie postacie na portretach - prócz tych które głośno pochrapywały - przyglądały się jej z zaciekawieniem.
- Przepraszam bardzo, ale czy mogliby się państwo odwrócić? – zapytała z pewnością w głosie. A przynajmniej miała nadzieję zabrzmieć pewnie.
Ciotka by ją zabiła, gdyby dowiedziała się, że była chamska dla byłych dyrektorów Hogwartu. To znaczy dla ich portretów. Ale nadal wychodziło na to samo.
Postacie na obrazach wyglądały na nieco zaskoczone. Niektóre prychnęły z irytacją, kolejne wybuchnęły śmiechem, a jeszcze inne syczały coś o niewychowanych dziewuchach. Trwało to chwilę, ale po paru minutach kłótni pomiędzy niektórymi dyrektorami, wreszcie wszyscy dali jej chwilę prywatności.
Szybko ubrała na siebie mundurek, zarzuciła szatę i poprosiła obrazy o odwrócenie. Starsza kobieta o srebrzystych lokach, przedstawiona na pewnym z portretów uśmiechnęła się do Nuri i mrugnęła jednym okiem, aby później zniknąć z płótna, najprawdopodobniej przechodząc na swój inny obraz, gdziekolwiek by on nie był. Wiśniowowłosa niezbyt wiedziała, o co chodziło tej namalowanej kobiecie, ale jakoś nie zagłębiła się w to. Zresztą nawet nie miała pojęcia, kim ona była.
Przez kamizelkę nowego mundurka i buchający ogień w kominku, Nuri zrobiło się nagle strasznie gorąco. Odszukała wzrokiem okno i podeszła w jego stronę. Kiedy spróbowała je otworzyć, zaskrzypiało niemiłosiernie. Chłodny powiew wiatru trochę ją orzeźwił, a krajobraz, który zobaczyła z wieży, zdał się jej istnym cudem.
Dookoła wznosiły się różnego rodzaju wieże. Niektóre z wieloma balkonami, inne ze strasznymi gargulcami na dachach, a te niższe i bardziej strzeliste przyozdobione były różnymi skalnymi ornamentami. Jedna z wież, która wznosiła się wyżej niż pozostałe, była zakończona wyrastającym z niej balkonem. Nuri z daleka trudno było dokładnie stwierdzić, ale wydawało jej się, że widzi na nim jakiś spory, żelazny mechanizm, uformowany w kształt kuli. Pomyślała, że może to być Wieża Astronomiczna, ale nie była tego pewna.
Jeszcze chwilę stała przy oknie, rozkoszując się widokiem. Gdy to się jej znudziło, postanowiła trochę pomyszkować w gabinecie. Miała zamiar odkryć, czym były te wszystkie dziwnie wyglądające urządzenia, które czasami popiskiwały lub brzęczały.
Przeszła przez gabinet, podchodząc do przeciwległej ściany, którą w całości pokrywały regały. Na samym początku skupiła się na połyskującym, podłużny kawałku metalu z posrebrzanym otworem na jednym z jego końców, które można było otwierać i zamykać. Kształtem przypominał walec albo rękojeść noża, ale był bardziej kwadratowy, ze srebrnym dzyndzlem na jednej ze ścianek.
Nuria miała już wziąć owy przedmiot w ręce i przekonać się co się właściwie z nim robi, ale niestety głośny syk Nixa i krzyk Fawksa jej w tym przeszkodziły. Z szybkością światła odwróciła się w stronę wielkiego biurka jej wuja, a gdy zobaczyła, co się dzieje, nie potrafiła się nawet ruszyć z miejsca.
Nix, który musiał wcześniej wskoczyć na blat, teraz połowicznie wisiał na stojaku, na którym przedtem siedział Fawkes. Feniks uniósł się w powietrzu z donośnym krzykiem i rozłożył skrzydła. Zanim Nuria mogła w ogóle zareagować, pomknął w stronę wcześniej otwartego poprzez nią okna. Gdy przez nie wyleciał, umykając na świeże powietrze, Nuria zerwała się z miejsca i podbiegła do szyby. Fawkes poszybował gdzieś w dół, kierując się w stronę rozciągającego się pod zamkiem lasu.
Nuri zabiło szybciej serce. Strach przed konsekwencjami, jakie mógł nałożyć na nią później jej wujek za zgubienie jego udomowionego feniksa, sprawił, że zakręciło się jej w głowie. Nie mogła dopuścić do tego, aby Albus i Minerwa mieli kolejny powód, żeby zakończyć jej naukę w szkole, zanim się w ogóle zaczęła. Musiała coś zrobić! Musiała...
Musiała znaleźć Fawksa. Pobiec za nim, złapać go, przenieść tutaj i udawać, że nic się nigdy nie stało. Świetny plan!
Z adrenaliną pędzącą w jej żyłach, pomknęła ku drzwiom, po drodze chwytając różdżkę. Będąc już przy wyjściu, stanęła w miejscu. Szarpnęła drzwi tak mocno, że prawie wyrwała klamkę i wspomniała w głowie słowa, które padły z ust jej ciotki zaledwie pół godzinny temu.
„Na razie masz tu zostać i nie robić żadnych głupot. Zrozumiane?"
Nuria zawahała się tylko przez chwilę. Następnie wybiegła z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. Zbiegła po spiralnych schodach, cudem się nie potykając i najszybciej jak tylko potrafiła, przebiegła przez przejście za kamiennym gargulcem. Nie myślała wiele.
- Nie. Nie rozumiem. – szepnęła w bezdechu, biegnąc hogwardzkim korytarzem.
Spotkanie Prefektów przebiegło całkiem spokojnie. Poprowadził je wysoki szatyn, który ciągle mówił przemądrzałym głosem. Tłumacząc, co mają robić z pierwszoklasistami po Uczcie Powitalnej, potrafił przekazać to w taki sposób, że nawet Lily zechciała walnąć go Drętwotą. Choć i tak niezbyt słuchała tego irytującego siódmoklasisty. Bardziej pochłonęło ją gromienie wzrokiem Severusa Snape'a, który jak na złość wciąż ją ignorował.
Nie wiedziała, czy zrobiła coś źle. Czy powiedziała coś nie tak, przez co teraz jej najlepszy przyjaciel jej unika? Nie miała pojęcia, czym sobie zasłużyła na taką ignorancję. Sev ani razu nie spojrzał w jej kierunku podczas spotkania, jakby w ogóle jej tam nie było. Szeptał sobie tylko z jakąś Ślizgonką o końskiej twarzy.
Lily miała dość. Kiedy tylko przemądrzały Prefekt Naczelny obwieścił koniec spotkania, wyszła z przedziału najszybciej, jak tylko potrafiła. Niczym torpeda umknęła do jednej z kabin toaletowych, uprzednio prosząc Remusa, aby na nią nie czekał i kucnęła przy zamkniętych drzwiach kabiny. Opierając się o nie, schowała twarz w dłoniach.
Miała dość Severusa. Jego niezrozumiałego zachowania. Podejrzanych znajomych, Ślizgonów z wrednymi uśmieszkami i jego. Tego Severusa, który na jej oczach stawał się równie okropny jak jego nowi przyjaciele.
„Może Dorcas i Alice miały rację?", pomyślała, przypominając sobie, jak przed zakończeniem poprzedniego roku nauki rozmawiała z przyjaciółkami. „Może Severus się zmienił. Może jest taki sam jak wszyscy inni Ślizgoni?"
Przez chwilę dopuściła do siebie myśl, że może naprawdę tak właśnie jest, ale sekundę później pokręciła głową. Znała Seva tyle lat. Znała go bardziej niż wszyscy inni. O wiele lepiej wiedziała, jaki jest prawdziwy Severus. Jaki uprzejmy oraz szczery potrafił być. Zatem stwierdziła, - podobnie jak przez całe minione wakacje - że coś musiało się wydarzyć. Coś złego.
Musiała znaleźć Severusa i z nim o tym porozmawiać. Teraz.
Powstała na równe nogi i otworzyła drzwi, wychodząc na korytarz pociągu. Miała zamiar odszukać przedział, w którym siedział Sev i szczerze z nim pomówić, ale niestety, ktoś jej w tym przeszkodził.
Złapana za ramię, została ponownie zaciągnięta do toalety. Kiedy kątem oka zauważyła przydługie, czarne włosy, przeklęła w myślach.
- O co ci chodzi, Black? – syknęła, gdy jej plecy zderzyły się ze ścianą kabiny. Kiedy uniosła głowę i napotkała wzburzone tęczówki Syriusza, wiedziała, że czeka ją trudna kłótnia w wucecie.
- Raczej, o co tobie chodzi, Evans?! – warknął, opierając się o drzwi ze złożonymi na piersi ramionami.
Lily uniosła brwi w zdumieniu i pewnego rodzaju rozbawieniu. Kiedy Syriusz na nią krzyczał, wydawał się jej o wiele bardziej śmieszny, niż te jego głupie żarciki, w które wciągał resztę Huncwotów i przez które, cały Gryffindor tracił punkty.
- Pierdolnęłaś się w łeb, czy coś?! – Lily uśmiechnęła się szyderczo. No po prostu nie potrafiła go brać na poważnie. Naprawdę nie potrafiła.
- Jedyną pierdolniętą osobą w tym momencie jesteś ty, Black. Zaciągasz mnie do jebanej łazienki, żeby się kłócić. Normalny jesteś?! – zgromiła go spojrzeniem swoich zielonych oczu, w których pojawił się dosłownie ogień nienawiści. A tak się starała być uprzejmą i słodką.
- Nawet nie zaczynaj, Evans. – prychnął w odpowiedzi. – Co zrobiłaś Jamesowi? – zapytał po chwili zbyt poważnym tonem, nawet jak na niego.
- O co ci chodzi?! – Lily syknęła rozdrażniona – Nie marnuj mojego czasu na tego idiotę. – próbowała przepchnąć Blacka na bok i sięgnąć do drzwi, ale ten chwycił ją za prawe przedramię.
- Rzuciłaś na niego jakąś klątwę, czy czymś upiłaś? Hmm? – fuknął. Ścisnął jej rękę tak mocno, że musiała się bardzo postarać, by nie syknąć z bólu.
Nie chciała, aby poczuł jakąkolwiek satysfakcję. Nie Syriusz Black.
- Nic mu nie zrobiłam! – krzyknęła, wyrywając rękę z jego uścisku. Przeczuwała, że zostanie po nim czerwony ślad na jej skórze. – Nie jest wart czegokolwiek z mojej strony.
Syriusz nie wyglądał na zaspokojonego taką odpowiedzią. Lily wydało się przez chwilę, że Black próbuje sam siebie do czegoś przekonać. Przynajmniej to wynosiła z jego zamyślonej miny.
- Nie chcę niczego tak bardzo, jak tego, aby Potter wreszcie zostawił mnie w spokoju. – dodała.
Gdy tylko do Syriusza dotarło znaczenie tych słów, oprzytomniał. Wiedział dobrze, tak jak każdy w Hogwarcie, że Evans nienawidziła Huncwotów. Musiał być idiotą jeśli pomyślał, że w jakiś sposób chciała poderwać Pottera. Totalnym idiotą.
Lily Evans była tylko kujonką z wiecznie ponurą miną. Nudną jak nikt inny, a jednak... Jednak w wakacje, na Nokturnie zdawała się inna. Tamta Lily byłaby zdolna zrobić coś Potterowi, ale ta Perfekcyjna Pani Evans, nieposiadająca za grosz poczucia humoru, w życiu nie uwikłałaby żadnego tajemniczego planu wobec Jamesa Pottera. Syriusz odetchnął w myślach z ulgi.
- Dlaczego nie wspomniałaś nic o Nokturnie? – zapytał z czystej ciekawości. To pytanie męczyło go od momentu, gdy rozmawiali w przedziale.
- Ponieważ mówiłam ci już, że nie chcę, aby ktokolwiek o tym wiedział. – powiedziała ostrożnie. Była trochę zaskoczona nagłą zmianą tematu, ale nie pozwoliła tego po sobie poznać. – I prosiłam cię, abyś również nikomu o tym nie mówił. Tak samo Pottera.
- Skąd pomysł, że mógłbym stosować się do jakiejkolwiek z twoich próśb? – zaśmiał się pod nosem, przyjmując na twarz szelmowski uśmiech.
Lily zmrużyła oczy. Wyobrażając sobie Blacka na szubienicy, próbowała powstrzymać się od rzucenia na niego. Odetchnęła głęboko i przybrała na twarz dumny uśmieszek.
- Ponieważ mogłabym pójść z tym do Ministerstwa. – powiedziała z tylko sobie znaną chytrością. Oczy Syriusza nico się rozszerzyły, co nie umknęło jej uwadze. Przybiła sobie mentalną piątkę. – Nie wiem, czy poradzilibyście sobie bez magii do końca życia. – zacmokała z udawanym przejęciem.
- Ty też straciłabyś pozwolenie na używanie magii. – zauważył. Próbował nie wyglądać na zdenerwowanego, ale niezamierzona niepewność w jego głosie go zdradziła.
- Ja jestem jedna. Was jest dwóch. – podsumowała twardo. Przekrzywiła głowę, aby jej groźba zabrzmiała jeszcze straszniej. – Nie wydaje mi się, aby Potter był szczęśliwy z takiego obrotu spraw. Jako jego przyjaciel powinieneś chyba bardziej zwracać na to uwagę, nie uważasz? – pytanie niepotrzebujące odpowiedzi.
Przez chwilę stali w ciszy. Lily, triumfując. Syriusz, głęboko myśląc.
- Okej. – wyprostował się i uniósł wysoko podbródek. - Nie powiem nikomu o tym, co się wydarzyło na Nokturnie. Rogacz też nic nie powie. – oznajmił z powagą. Skrzywił się lekko, niby w uśmiechu i omiótł spojrzeniem pokerową twarz Evans, która nie zdradzała żadnych emocji. - Ale ty też masz coś dla mnie zrobić. – Lily żachnęła się na te słowa i zmarszczyła brwi. - Masz zostawić w spokoju Jamesa. – gdy te słowa opuściły usta Syriusza, Lily od razu wybuchła niepohamowanym śmiechem. Nawet gdy Huncwot zgromił ją nienawistnym wzrokiem, nie potrafiła się powstrzymać.
- Zrobię to z przyjemnością. – stwierdziła, ocierając łzy rozbawienia z kącików oczu. Zaśmiała się jeszcze raz, unosząc głowę do góry.
- Obiecujesz? – zapytał, nadal zaskakująco poważny Syriusz.
- Tak. Tak. Obiecuję. – machnęła na niego dłonią, jakby od niechcenia. Wciąż prychając pod nosem, zapytała: - A ty obiecujesz, że nikomu nie powiesz o tym co zdarzyło się w wakacje na Nokturnie?
- Masz moje słowo. – oświadczył z oryginalną dla niego nonszalancją i wyciągnął przed siebie rękę.
- Miło robić z tobą interesy, Black. – stwierdziła z ciągłym rozbawieniem. Uniosła przed siebie dłoń, aby uścisnąć rękę Blacka.
Syriusz zdecydował się tylko na krzywy uśmieszek.
Nie pamiętała kiedy ostatnio tyle przebiegła. Wieczne życie na kanapie z książką nie wspomagało jej kondycji, która teraz była jej potrzebna na wagę złota.
Nawet nie wiedziała jakim cudem znalazła poprawną drogę na błonia. Skręcała w byle jakie korytarze, których nigdy w życiu nie widziała. Przez ostatnie minuty czuła się jak w jakimś labiryncie. O Hogwarcie można było powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie to, że łatwo było się w nim połapać.
Gdy wychodziła nieznanymi sobie wcześniej drzwiami, które najwyraźniej prowadziły na błonia zamku, uderzył w nią popołudniowy wiatr, rozwiewając jej już i tak potargane włosy. Nie wiele myśląc, Nuria zaczęła ponownie biec.
Gdzieś wysoko ujrzała złoty błysk. Wiedziała, że na pewno był to Fawkes. Kierował się na zachód od zamku, w stronę jakiejś drewnianej chatki, która stała pod jednym z małych pagórków. Za budynkiem rozciągało się nieskończone pasmo drzew.
Nuria przebiegła przez nieznaną sobie, kamienną altanę, która była zwieńczona u góry szpiczastym dachem. Jej kroki odbijały się głośno od białej, grafitowej posadzki w kształtnie sześcianu, którą pokonała w zaledwie parę sekund. Zaczęła zbiegać ze zbocza pagórka w stronę położonej niżej chatki zaraz po tym, jak ponownie wypatrzyła w górze złoty ogon Fawkesa.
Gdyby ktoś powiedział jej, że podczas jej pierwszego dnia w Hogwracie będzie przez cały zamek gonić feniksa samego dyrektora szkoły, wyśmiałaby go. A teraz? Mogła się jedynie wściekać na własną głupotę. Zawsze musiała wplątać się w jakieś kłopoty. Jak nie w Dumbledore Mansion, to tu, w Hogwarcie. A przecież rok szkolny się jeszcze nawet nie zaczął.
Zachciało jej się otwierać cholerne okna.
Kiedy spoglądała wciąż w niebo, doszukując się jakiegokolwiek znaku, że Fawkes jednak postanowił wrócić grzecznie do zamku, nie zauważyła, że ktoś idzie w jej stronę. A ona jak największa ciamajda musiała oczywiście wbiec w tego kogoś. I choć zderzyła się z nim, wcale jej to tak nie zabolało. Odbiła się od wielkiego brzucha owego osobnika jak od puchatego materaca.
- Nuruś? Co ty tu cholibka robisz? – usłyszała, masując sobie głowę. Nie z bólu, lecz z nagłego zdezorientowania.
Gdy uniosła wzrok zauważyła nikogo innego jak Hagrida. Miał na sobie to, co zwykle. Jedną z jego mniej, choć nadal poszarpanych tunik, skórzany pas, szerokie spodnie i wysokie buty. Przyglądał się jej z uniesionymi brwiami, wyczekując odpowiedzi.
Nuria zastanawiała się, czy widać po niej, że właśnie przebiegła istny maraton. Miała nadzieję, że Hagrid nic nie wiedział o tym, że powinna przesiadywać teraz w gabinecie jej wuja i nie wychodzić z niego za żadne skarby.
Nie chciała go okłamywać. Naprawdę nie chciała, ale nie miała wyboru. Szczególnie utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy spojrzała ponad ramię Hagrida i dostrzegła jak Fawkes szybuje ponad drzewami Zakazanego Lasu.
- Spaceruję. – zaszczebiotała i uśmiechnęła się promienie. Za wszelkie skarby próbowała uspokoić swój oddech, aby Hagrid nie domyślił się, że nieco skłamała.
- Oh. Naprawdę? – wyrzucił z siebie, a wszelkie oznaki zdziwienia zostały zastąpione jego miłym uśmiechem, który Nurię od lat podnosił na duchu.
Jednak teraz nawet i to nie pomagało jej zwalczyć zdenerwowania oraz powstrzymać jej od ciągłego zerkania w stronę lasu.
- Właśnie żem szedł do Hogsmeade po nowych pierwszoroczniaków. – wyznał. – Chciałabyś może iść ze mną, skoro i tak poszłaś się przejść?
- Przepraszam, Hagridzie. Naprawdę bardzo bym chciała, - zaczęła szybko, starając się uśmiechnąć i mówić jak najbardziej uprzejmie. – ale niestety ciocia Minerwa zakazała mi opuszczać tereny Hogwartu.
Nie mogła uwierzyć, z jaką łatwością przyszło jej to kłamstwo. Nienawidziła kłamać. Obiecała sobie, że na pewno kiedyś wynagrodzi to Hagridowi.
- To niezbyt w twoim stylu, żeby słuchać jej poleceń. – zdziwił się. Zlustrował Nurię przenikliwym wzrokiem, ale ostatecznie wzruszył ramionami i z powrotem się uśmiechnął.
Fawkes właśnie wlatywał pomiędzy korony drzew.
- No wiesz. Próbuję być honorową uczennica Hogwartu. – zaśmiała się sztucznie.
Musiała się pośpieszyć. Za chwilę słońce zacznie zachodzić i rozpocznie się Uczta Powitalna. Nie mogła dłużej czekać.
- Także, życzę ci miłego spaceru. Wydaję mi się, że musisz już chyba ruszać, żeby zdążyć. Ściemnia się. - dodała.
- Cholibka! Masz rację. – chwycił się za głowę i wyminął Wiśniowowłosą.
Jednak po chwili odwrócił się z powrotem w jej stronę i dodał:
- Powodzenia podczas przydziału do domów. Na pewno dasz se radę!
- Dziękuję, Hagridzie! – krzyknęła na pożegnanie i odczekała sekundę, zanim Hagrid nie odszedł trochę dalej.
Następnie pędem rzuciła się przed siebie. Wprost w stronę roju drzew, pomiędzy którymi czaiła się jedynie ciemność.
Takim sposobem Nuria Dumbledore wbiegła samotnie do Zakazanego Lasu.
Słońce powoli umykało za horyzontem, a na jego miejscu ukazywał się przepiękny księżyc. Spokojna okolica ukajała nerwy i powstrzymywała problemy wraz z narastającą ciemnością. Gdzieś w oddali usłyszeć można było przeciągły gwizd, symbolizujący wjazd pociągu na stację w Hogsmeade.
Tłum uczniów wypadł w ekspresowym tempie z wagonów.
- PIERWSZOROCZNI! PIERWSZOROCZNI DO MNIE!!! – ogromny mężczyzna z kudłatą brodą próbował przekrzyczeć narastający szum rozmów.
Liczna grupa najmłodszych z tłumu, nieukrywających zachwytu i strachu na widok „olbrzyma" podbiegła do niego niepewnie.
Rudowłosa wyskoczyła z pociągu i z uśmiechem rozejrzała się po zatłoczonym peronie. Westchnęła mimowolnie, po czym wyszczerzyła się jeszcze bardziej, dostrzegając półolbrzma, który przywoływał do siebie pierwszoklasistów.
- Hagridzie! – zawołała, przeciskając się w jego kierunku. – Hagridzie! – ponowiła próbę i tym razem z łatwością została dostrzeżona.
- Lily! – wykrzyknął uradowany. – Jak dobrze cię widzieć! – pochwycił ją w swoje ramiona i mocno przyciągnął do piersi. – Gratuluję posady Prefekta!
- Hag-idzie... – wychrypiała z trudnością w jego koszulę. – Ja-się-duszę.
- Och! – natychmiastowo wypuścił ją z objęć. Dziewczyna wciągnęła głośno powietrze, a półolbrzym uśmiechnął się do niej pocieszająco. – Cholibka, przepraszam. Czasem żem zapominam, jaką parę mam w łapie. – wyszeptał.
Rudowłosa parsknęła śmiechem, a on jej zawtórował. Kiedy oboje pomału się uspokoili, olbrzym zapytał:
- No to opowiadaj, co tam u ciebie! Jak wakacje? – mina od razu jej zrzedła. Trudno było tego nie dostrzec.
Olbrzym przez chwile badał ją wzrokiem i czekał, aż wreszcie powie, o co chodzi. Ale nawet Hagrid rozpoznał tę aurę tajemniczości, którą Lily zawsze wokół siebie roztaczała, gdy nie chciała o czymś mówić. Dlatego postanowił na razie zostawić ją w spokoju.
- Bo tu w Hogwarcie straszne nudy. Był żem raz w odwiedzinach tylko u Dumbledora w domu. Ten to ma hacjendę, mówię ci! Ale jest taka duża, że nie dziwię się czemu Nuruś chciała zawsze uciec do Hogwartu. Ja też bym wolał stamtąd zjeżdżać. Musiało jej się straszliwie nudzić, cholibka. – mamrotał.
Rudowłosa ponownie przybrała na twarz szczery uśmiech. Nie miała pojęcia o kim właściwie opowiada jej Hagrid, ale była mu wdzięczna w duchu za to, że to on mówi, a nie ona.
- Obiecuję, że już jutro do ciebie wpadnę i porozmawiamy! – powiedziała, gdy tylko skończył. – Bo na razie... – tu skinęła lekko głową w kierunku ustawiających się pierwszaków. – Jesteś chyba trochę zajęty? – dodała.
- Cholibka! – podskoczył jak oparzony. – Masz rację!
- To do jutra!
- Tak, tak. - przytaknął głową, chcąc odwrócić się w kierunku ustawionej grupki.
Nagle rudowłosa stanęła na palcach, składając na jego policzku szybkiego całusa. Olbrzym uśmiechnął się szeroko.
- To pa! – wykrzyknęła, odwracając się na pięcie i biegnąc w kierunku powozów. Hagrid odprowadził ją rozbawionym wzrokiem.
Ta rudowłosa osóbka sprawiała, że życie nabierało szalonych i zaskakujących barw. Nie umknęło mu przeczucie że coś ją trapiło. Lecz nawet jeśli tak było, z całą pewnością mógł powiedzieć, że potrafiła być tą szczęśliwą, kochaną i spontaniczną Lily bez względu na wszystko.
Odwrócił się w stronę ustawionych uczniów.
- PIERWSZOROCZNI, ZA MNĄ!!! – wykrzyczał.
Jedenastoletni czarodzieje skulili się w przestrachu.
Lily biegła właśnie mijając niezliczoną liczbę uczniów. Uśmiechała się jak wariatka, co uświadomiła sobie dopiero po pewnej chwili. Skutkiem tego był jej niezrównoważony chichot. Potrząsnęła głową, aby się uspokoić.
- Lily! – ktoś wołał. – Lily! – usłyszawszy po raz drugi swoje imię, zwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził głos. – Lily, tu jesteś! – nagle pojawiła się przed nią Dorcas z zatroskaną miną. - Gdzieś ty była? – zapytała. – Wybiegłaś jak szalona z tego pociągu. – dodała, nie dając jej dojść do głosu.
Lily nadal się uśmiechając podeszła do Dor i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Spokojnie. Poszłam się tylko przywitać z Hagridem.
- Z tym olbrzymem? – skrzywiła się. Dorcas niezbyt lubiła Hagrida. To znaczy, nie wyśmiewała się z niego, jak na przykład robili to Ślizgoni, ale po prostu trochę się go bała.
Lily próbowała już kiedyś przekonać Meadowes do Hagrida, ponieważ był jej naprawdę dobrym przyjacielem, ale niezbyt jej się to udało. Tak więc zazwyczaj chodziła sama na herbatkę do jego chatki na błoniach. Czasami jednak zabierała ze sobą Alice, która w przeciwieństwie do Dorcas uwielbiała Hagrida. A szczególnie z nim plotkować.
- Jest półolbrzymem, Dor. – prychnęła pod nosem, zauważając grymas na twarzy swojej przyjaciółki. – Nie musisz się go tak bać. On naprawdę jest bardzo miły.
- A weź spadaj. – fuknęła pod nosem. Jej irytacja jeszcze bardziej rozbawiła Rudowłosą. – Huncwoci zajęli jeden powóz. Alice usiadła z nimi i powiedziała, żebyśmy się dosiadły. – zmieniła temat. Tym razem to Lily się skrzywiła.
- Nie chcę z nimi siedzieć. – westchnęła z utrapieniem.
Teraz kiedy już omówiła sprawy z Blackiem, a ten obiecał, że nie powie nikomu o tym co wydarzyło się na Nokturnie, nie miała powodu, żeby być miłą dla niego i Pottera . Wolała - tak jak przed wakacjami - trzymać się od nich z daleka. Nie lubiła ich. Nie było to dla nikogo zaskoczeniem.
- Wiesz, jaka jest Alice. – Dorcas odgarnęła kilka ciemnych loków, które opadły jej na twarz i posłała flirciarski uśmiech jakiemuś blondynowi. Następnie, jakby nigdy nic dodała: - James spytał ją, czy chcemy z nimi usiąść, a ona jak zawsze musiała być miła.
- Kocham ją, ale najwyższy czas nauczyć ją asertywności. – ponownie westchnęła, ale wreszcie ruszyła się z miejsca i zaczęła iść w stronę powozów.
Dorcas poszła w ślad za nią, po drodze śmiejąc się ze słów Lily.
- Obie wiemy, że ma słabość do przystojniaków.
- I ty to mówisz? – zaśmiała się, przywołując w myślach słodziutki uśmieszek Dorcas, który posłała do jakiegoś chłopaka, zaledwie parę minut temu.
Brunetka trochę się naburmuszyła, ale nie skomentowała jej słów. Spojrzała prosto na Lily i razem zaśmiały się w tym samym momencie.
- Poza tym Potter wcale nie jest aż taki przystojny, żeby miał się podobać Alice. – powiedziała po chwili Rudowłosa z niechęcią wymalowaną na twarzy. Gdy tylko myślała o tym wkurzającym okularniku, nie potrafiła odnaleźć w sobie ani krzty wesołości.
- Skąd wiesz? – Dorcas wzruszyła ramionami, obdarzając Lily tajemniczym uśmiechem.
- Skąd wiem, że nie jest przystojny? – pytanie Lily było w stu procentach przesiąknięte ironią. – Mam oczy, Dorcas. – prychnęła i z gracją odgarnęła opadające na jej ramię ognistorude włosy.
Meadowes zaśmiała się głośno, unosząc głowę do góry. Lily zauważyła, że jakaś grupka chłopaków stojących przy jednym z powozów, wpatruje się natrętnie w jej przyjaciółkę. W sumie to się im nie dziwiła. Dorcas miała naprawdę zniewalający uśmiech. Dodając do tego dołeczki w policzkach, które teraz zdobiły jej twarz, sprawiało, że nawet i Lily była o nią odrobinę zazdrosna. Ale tylko odrobinę.
- Co się tak w ogóle pomiędzy wami stało? – zapytała ciemnowłosa, gdy już przestała się śmiać.
Lily przekrzywiła nieco głowę, w niemym pytaniu. Nie do końca wiedziała, co ma na myśli jej przyjaciółka.
- Chodzi mi o to w przedziale. Nazwałaś go po imieniu, pamiętasz? A do tego byłaś dla niego strasznie miła. Dla Syriusza tak samo. To nie w twoim stylu. – zauważyła, przyprawiając Rudowłosą o westchnienie.
Lily spojrzała uważnie na swoją przyjaciółkę. Wiedziała, że może jej powiedzieć o wszystkim, ale jakaś dziwna siła powstrzymywała ją od podzielenia się z Dor swoimi zmartwieniami. Nie miała ochoty znowu rozgrzebywać tego dnia na Nokturnie, w którym uratowała dupy Blackowi i Potterowi.
Dorcas na pewno powiedziałaby coś w stylu: „Wiedziałam, że jednak ich lubisz" albo „A nie mówiłam? Syriusz i James wcale nie są tacy źli". Lily nie zniosłaby tego. Zbyt by ją to zirytowało.
Meadowes od zawsze przekonywała ją, że Potter i Black są całkiem w porządku, i że ich żarty są kwintesencją dobrego humoru. Szczególnie gdy drwili ze Ślizgonów.
Jednakże Lily nie mogła się z nią zgodzić. Ta dwójka Huncwotów zawsze znęcała się nad jej najlepszym przyjacielem, Severusem Snape'em. W dodatku ośmieszali ją samą przed całą szkołą. A zwłaszcza winny był temu Potter.
Jego nienawidziła najbardziej. Znęcał się nad młodszymi uczniami i obnosił się z tym, jak nie wiadomo kto. Niedobrze jej się robiło na samą myśl o nim. Dlatego też po prostu powiedziała:
- Próbowałam być dla nich zwyczajnie miła. Ale nie martw się, już i tak pokłóciłam się z Blackiem, więc wszystko wróciło do normy.
Dorcas pokiwała nieznacznie głową, co było oznaką zrozumienia. W sumie na tylko tyle starczyło jej czasu, ponieważ po chwili wchodziły już do jednego z drewnianych powozów, w którym siedzieli Huncwoci wraz z Alice.
Nie było w nim ciasno. Rudowłosej przeszkadzał jedynie fakt, że Syriusz Black usiadł dokładnie naprzeciwko niej i cały czas gromił ją wzrokiem.
Powozy ruszyły. Lily przez jakąś chwilę wpatrywała się w krajobraz za oknem. Wracała do domu. Do ukochanego zamku przepełnionego magią. Tak bardzo jej tego brakowało. Wakacyjne wydarzenia nie potrafiły zaszczepić w niej choć odrobiny szczęścia. Sprawa z Severusem, kłótnie z jej siostrą oraz nawet spotkanie z Potterem i Blackiem były dla niej trochę zbyt przytłaczające. A jednak coś dziwnego działo się z jej uczuciami.
Nie potrafiła tego zrozumieć.
Była przeszczęśliwa. Czym to było spowodowane? Może tym, że wreszcie wracała do miejsc i osób, za którymi tak ogromnie tęskniła? Widziała już Hagrida. Brakowało jej ich długich rozmów przy kubku gorącej herbatki i niejadalnych ciasteczek upieczonych w jego skromnej chatce. A gdyby dodać do tego, wydarzenia z pociągu?
Przypomniała sobie, jak wraz z Remusem weszli do przedziału Prefektów. Wszyscy obecni zaczęli się im przedstawiać i składać gratulacje. Została Prefektem! Mimowolnie się uśmiechnęła. Nawet milczący w tamtym momencie Severus nie mógł zepsuć jej wspaniałego wspomnienia.
Tak. Wracała do domu. Do miejsca, które kochała nad życie!
Rozejrzała się po powozie. Zdała sobie sprawę, że oczy Pottera skierowane były w jej kierunku. Blacka tak samo, choć ten w przeciwieństwie do swojego przyjaciela nie uśmiechał się.
- Przestań się gapić, Potter. – warknęła poddenerwowana. Mrużąc niebezpiecznie oczy, spojrzała na tego czarnowłosego gamonia. Po czym szybko odwróciła głowę w kierunku mijanych przez powóz drzew. Nagle usłyszała tak dobrze znany jej głos.
A już miała nadzieję, że choć dzisiaj tego uniknie.
- Jesteś taka piękna Liluś, że trudno oderwać od ciebie oczy.
Wezbrała w niej niepohamowana wściekłość. Wzięła głębszy wdech i odwróciła głowę w jego stronę. Siedział obok Blacka z tym swoim irytującym uśmieszkiem. Jego ręka sięgnęła kruczoczarnych włosów, które następnie zmierzwił, przyprawiając tym Lily o jeszcze większą irytację. Zachowywał się, jakby był królem świata. Zawsze i wszędzie musiał sobie z niej robić żarty.
- Mógłbyś sobie darować, Potter. – syknęła, a siedząca obok niej Dorcas położyła dłoń na jej udzie, chcąc ją odrobinę uspokoić.
Lily zauważyła kątem oka, że jej przyjaciółka zagryzła wargę. Przyglądając się na zmianę Rudowłosej i Jamesowi, przygotowywała się na moment, w którym będzie musiała wkroczyć do akcji, aby zapobiec jakimś większym szkodom. Bardziej na twarzy Pottera, niż nowej Pani Prefekt.
- Umówisz się ze mną, Evans? – gdy to pytanie padło z ust Jamesa, Dorcas schowała twarz w dłoń, załamując się nad biednym Potterem.
Remus westchnął głośno. Najwyraźniej musiał przestać rozmawiać z Peterem i Alice gdy tylko Lily odezwała się do okularnika. Syriusz za to zaśmiał się krótko i założył ramiona na piersi, bacznie czekając na odpowiedź Rudowłosej. Wyglądał, jakby naprawdę dobrze się bawił.
Za to Lily, niech Merlin ją błogosławi, zacisnęła zęby i zmrużyła oczy, w których aktualnie tlił się nieugięty, szmaragdowy ogień. Jej paznokcie wbiły się w siedzenie tak mocno, że sama nie zdziwiłaby się gdyby przewierciły je na wylot. Poczuła, jak po jej ciele rozlewają się nieznośne dreszcze furii. Nie wiedziała jakim cudem jest jeszcze w stanie usiedzieć w miejscu. Powinna się na niego rzucić. Potraktować zaklęciem, tak jak miała w zwyczaju. Ale teraz była Prefektem. Nie mogła pozwolić sobie na taki błąd.
- Po twoim trupie, Potter. – warknęła, oddychając głośno.
Jamesowi automatycznie zrzedła mina. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a włosy jakby trochę oklapły.
Jedynym co uratowało Evans od rzucenia się na Jamesa, było nagłe zatrzymanie się ich powozu. Lily jak torpeda otworzyła drzwiczki i wyskoczyła na kamienny podjazd, który prowadził na długi, hogwardzki most. Chłodny powiew wiatru odrobinę złagodził jej nerwy.
- No dawaj, Evans! Wiem, że chcesz! – usłyszała jeszcze za sobą. Jednak ona już pędziła ku dziedzińcowi zamku przez tłum ciekawskich uczniów, którzy usuwali się jej z drogi, gdy tylko usłyszeli wołanie Pottera.
Ktoś się zaśmiał. Jakieś chichoczące Puchonki obdarzyły ją szyderczymi uśmieszkami. Do jej uszu doszło kilka złośliwych komentarzy. Spuściła głowę i zaczęła iść jeszcze szybciej. Poczuła zbierające się pod jej powiekami łzy. Zagryzła mocno wargę, aby nie popłynęły po jej policzkach.
Miała dość.
- Zabij się, Potter! – krzyknęła, nawet nie obdarzając wspomnianego spojrzeniem. Jedyną odpowiedzią na jej słowa był donośny śmiech otaczających ją uczniów.
Zawsze wszyscy się z niej śmiali. James Potter sprawił, że stała się pośmiewiskiem całej szkoły już od pierwszej klasy. Nie miał w sobie ani krzty empatii. Był pozbawionym emocji, zidiociałym kretynem z zawyżonym ego. I tyle.
Nuria nie wiedziała, ile czasu minęło. Szła przed siebie szybkim krokiem z wyciągniętą na wszelki wypadek różdżką. Wijące się pomiędzy sobą gałęzie oraz nieskończona gęstwina otaczających ją drzew wcale nie pomagała jej ocenić czy słońce już zaszło, czy może nadal wznosi się ponad lasem. Mogło minąć zaledwie parę minut, jak i dwie godziny. Nuria nawet by tego nie zauważyła. Teraz liczyło się dla niej tylko odnalezienie Fawkesa, którego złoty ogon połyskiwał w oddali, dając jej znak, że idzie w dobrym kierunku.
Zakazany Las nie wydawał się jej aż taki straszny, jak mówiono jej od dzieciństwa. Wujek Aberforth opowiadał, że żyje w nim wiele magicznych stworzeń. Jedno straszniejsze od drugiego, i że tylko głupiec wszedłby do tego lasu na własne życzenie, będąc zupełnie nieprzygotowanym.
Najwyraźniej Nuria była tym głupcem. Ale przynajmniej miała różdżkę. Ciekawe, czy gdyby spotkała na swojej drodze jedno z tych strasznych stworzeń, które miał na myśli jej wujek, różdżka by się jej w jakikolwiek sposób przydała?
Wiśniowowłosa powinna się trochę bardziej obawiać Zakazanego Lasu. Nawet według niej, zaskoczeniem było to, że z taką łatwością przyszło jej samo wejście pomiędzy ciemność tej puszczy. Każdy inny czarodziej wiałby na jej miejscu i krzyczał wniebogłosy już na samą myśl o Zakazanym Lesie. Jednak ona nie była kimś takim. Nuria była większą idiotką, niż sama podejrzewała.
Parę razy zaliczyła już upadek prosto na zieloną ściółkę. Wielkie korzenie wiły się wszędzie, a te, które wystawały z ziemi w połączeniu z zupełną ciemnością nie pomagały Nuri w utrzymaniu równowagi. Jej kolana były pełne siniaków i zadrapań. Nową szatę szkolną zdobiły brązowo-zielone plamy, podobnie jak jej podkolanówki. Na twarzy miała kilka podłużnych, ciemnych plam, których raczej nie była świadoma. W jej wiśniowych włosach zaplątało się parę igieł i liści, które jakimś cudem musiały się o nie zaczepić.
Nuria zachowywała się najciszej, jak tylko potrafiła. Stąpała delikatnie, pokonując z zawrotną prędkością drogę, która dzieliła ją od złotego światełka widocznego pomiędzy drzewami. Była wykończona ciągłym pościgiem.
Adrenalina krążąca w jej żyłach jedynie wyostrzyła jej zmysły, dzięki czemu słyszała wszystko dookoła dwa razy lepiej. Każdy szmer w jej pobliżu sprawiał, że zaciskała wszelkie możliwe mięśnie i szykowała się na wyskoczenie jakiegoś tajemniczego stworzenia. Znała wiele zaklęć obronnych, których mogłaby w takich chwilach użyć, więc czuła się trochę odważniej, brnąc przez las.
Złoty błysk zdawał się coraz bliższy. Tak samo jak dziwne białe lśnienie, które spostrzegła zaraz obok. Gdy zaczęła biec w jego stronę, odczuła nieoczekiwany chłód i dreszcze na całym ciele. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo było jej zimno przez ten cały czas. Przeklęła na siebie w myślach, że była na tyle tępa, aby nie zabrać ze sobą płaszcza. Lecz jej tyrania nad własną głupotą zakończyła się w tym samym momencie, w którym ujrzała, co tak naprawdę znajduje się przed nią.
Gęstwina drzew i charakterystyczna dla niej ciemność rozproszyła się, ukazując sporych rozmiarów polanę. W samym jej sercu rozciągał się staw, który z jednej strony otaczało skupisko wielkich głazów. Woda musiała napierać wiele lat na te kamienie, ponieważ w jednej z większych skał wydrążyła nawet coś przypominającego jaskinię. Ziemia była upstrzona ciemnozieloną trawą oraz mchem tak jak w większości lasu. Tylko rozsiane po polanie skupiska różnokolorowych kwiatów sprawiały, że to miejsce różniło się na tle całej puszczy.
Ale nie to wydało się najdziwniejsze w całym tym obrazku.
To woda w stawie sprawiła, że Nuria zatrzymała się przed wejściem na polanę. Zrozumiała wreszcie czym był ten biały połysk, który dostrzegła z daleka. Płyn wypełniający źródło w żaden sposób nie przypominał zwyczajnej wody. Był srebrzysto-biały i połyskiwał niczym usiane gwiazdami nocne niebo. Wyglądał również na bardziej gęsty od wody, z daleka przypominając śluz albo błoto. Choć o wiele bardziej przyjemne dla oka. W zestawieniu z niezwykłym kamiennym zadaszeniem oraz tęczowym oceanem kwiatów wokoło ten widok zapierał dech w piersi. Było tu przepięknie.
Nuria wybałuszyła oczy, rozglądając się z szokiem po polanie. Nadal szukała złotego połysku ogona Fawkesa, ale nigdzie nie mogła go spostrzec.
Nagle usłyszała jakiś szmer. Brzmiało to trochę jak mruknięcie, połączone z odgłosem wrzucenia czegoś do wody. Gdy Nuria spostrzegła, że rzeczywiście jakiś kamień ląduje w srebrzystym stawie, niszcząc jego idealną fakturę, szybko skoczyła w stronę najbliższego drzewa. Opierając się o nie plecami, zasłoniła dłonią twarz, aby zagłuszyć swój szybki i jeszcze przenigdy aż tak głośny oddech.
„Zachciało ci się chodzić po Zakazanym Lesie, idiotko?! To teraz masz! Skończysz na jakiejś przypadkowej polanie, wąchając kwiatki od spodu!", krzyczała na siebie w myślach.
Serce biło jej jeszcze szybciej niż przez całą drogę do polany. Zacisnęła powieki, błagając najświętszego Merlina, żeby dał jej jeszcze trochę pożyć. Próbowała uspokoić oddech, co oczywiście nie przyniosło żadnego efektu. Gdy na powrót otworzyła powieki, wiedziała, że musi coś zrobić. Miała tylko siebie i różdżkę. Nic poza tym. No może jeszcze jakieś zaklęcia niewerbalne, które kiedyś tam ćwiczyła z nudów. Ale nic więcej.
Wychyliła się nieco zza drzewa, spoglądając uważnie na obcą postać. Stała po drugiej stronie stawu. Nuria nie wiedziała, czy była to kobieta, czy mężczyzna, czy może coś, co tak naprawdę nie było nawet człowiekiem. Z tak dużej odległości zauważyła jedynie, że ubranie tego kogoś było całe czarne.
Nieznana postać zaczęła chodzić wte i wewte. W dodatku chyba coś mówiła, ponieważ Nuria mogła dosłyszeć ciche pomruki. Trwało to chwilę, zanim zatrzymała się i przysiadła na ziemi. Po raz kolejny rzuciła kamieniem w taflę srebrnej wody i podciągnęła do piersi nogi. Nuria zauważyła, że nieznajomy wyciąga coś z kieszeni i trzymając ową rzecz w dłoni, przez chwilę się jej przygląda, aby następnie zrobić kolejny zamach ręką.
Jednakże tym razem nic nie zakłóciło świetlistej powierzchni wody. Owa rzecz wciąż tkwiła w dłoni postaci siedzącej na przeciwnym brzegu. Jej uniesiona ręka opadła bezwładnie na ziemie, a Nuri przez chwilę wydawało się, że widzi kogoś, czy coś, co jest bardzo, ale to bardzo udręczone. Więc może, jednak był to człowiek?
Jeśli była to prawda, mogłaby odczytać jego myśli i przekonać się, czy rzeczywiście jej żywot ma się skończyć w tym właśnie momencie. Nuria musiała przybliżyć się, przyjrzeć się dokładniej, dostrzec, chociażby twarz.
Jej stopa przesunęła się minimalnie, aby pozwolić jej wychylić głowę trochę dalej i nie stracić równowagi.
Przeklęła w myślach, gdy coś pękło pod jej stopami, a nieznana postać uniosła głowę, zrywając się na równe nogi. Nuria prędko schowała się za pniem drzewa, a wszystkie wnętrzności jakby podeszły jej do gardła. Jej serce szalało, oczy zaszły mgłą, a brzuch wirował niczym mugolska pralka.
„Jestem martwa"
Staw był całkiem spory, ale przejście na drugą stronę - według tymczasowych obliczeń Nuri - zajęłoby zaledwie parę minut. A co dopiero biegiem... Zawarczała na siebie w myślach, aby nie panikować. Zaczęła nasłuchiwać i stwierdziła, że owa postać musiała właśnie iść w jej stronę. Kroczyła powoli, jakby dobrze się bawiąc, wzniecając w swojej ofierze jeszcze większe przerażenie.
Nuria miała dwa wyjścia.
Albo poczeka za tym drzewem i spróbuje jakimś cudem użyć Zaklęcia Kameleona, którego za grosz nie pamiętała w tej chwili, albo... uciec.
Gdyby pobiegła przed siebie, byłaby łatwiejszym celem, ponieważ owy nieznajomy szedł prosto w jej stronę. A jeśli był czarodziejem, stałaby okropnie łatwym celem na rzucenie zaklęcia. Nawet jeśli otaczało ją multum drzew. Mogła pobiec w bok, przez polanę i ukryć się za wielkimi skałami, które formowały wodną jaskinię. Choć byłaby na większym widoku, byłby to o wiele większy efekt zaskoczenia. Jeśli rzucono by na nią zaklęcie, mogłaby je łatwo odbić. Musiałaby tylko pobiec bardzo szybko, co teraz zbytnio nie zdawało się dobrym pomysłem, zważywszy na to, że jej nogi dygotały cały czas z bólu, jak i ze strachu. Ale nie miała wyboru.
„Raz się żyje", stwierdziła w myślach i odetchnęła ostatni raz, który trwał dla niej wieki.
Wyskoczyła zza drzewa i wystrzeliła niczym torpeda przed siebie. Po drodze podeptała z milion kwiatów, ale w tym momencie były one dla niej tyle ważne co nic.
- Drętwota! – usłyszała. Głos był męski i brzmiał bardzo przerażająco.
Nuria spojrzała w stronę mknącemu ku niej zaklęciu i wyciągnęła przed siebie różdżkę, bez słowa wyczarowując tarczę niebieskiego światła. Z przerażeniem przyjęła do wiadomości, że owy nieznajomy był czarodziejem. Choć może miała szczęście, że nie było to coś gorszego? Nie miała nawet czasu odpowiedzieć sobie sama na to pytanie, gdyż kolejne zaklęcie wystrzeliło w jej kierunku.
Przez ciągłe błyski nie potrafiła nawet dostrzec twarzy jej przeciwnika. Jedynie jego mocny głos, utwierdzał ją w przekonaniu, iż nadal znajduje się przed nią. Nie był blisko. Wciąż dzieliła ich przynajmniej szerokość stawu, ale z każdą sekundą czarodziej znajdował się coraz bliżej.
Cofała się powoli w stronę kamieni. Wciąż utrzymywała wokół siebie tarczę, odbijając każde zaklęcie. Modliła się, aby nie napatoczył się na jej drodze żaden kolejny korzeń czy kamień, o który ponownie tego wieczoru mogłaby się potknąć.
Dawno nie walczyła. W sumie to nigdy tak naprawdę, nie licząc tego jednego zaklęcia podczas jej ucieczki. Tamtego dnia rozgrywał się mecz Quidditcha. Wszystko stało się tak szybko. Czarodzieje ubrani w czarne szaty, przerażające maski, śmiercionośne zaklęcia, morze krwi, krzyki niewinnych czarodziejów, bezwzględne płomienie i ona. Zbyt młoda, zbyt odważna i zbyt głupia. Podobnie jak dzisiaj.
Głośny krzyk rozniósł się nad jej głową. Zaklęcia jakby na chwilę ustały, by następnie otrzeć się o jej magiczną tarczę ze zdwojoną szybkością.
Wiśniowe włosy lekko zafalowały, jak i również srebrzysta fala wody, gdy Fawkes machnął swymi wielkimi skrzydłami. Ptasi krzyk rozniósł się dookoła jeszcze raz, budząc do życia wszystkie magiczne stworzenia Zakazanego Lasu. Nuria pozwoliła sobie na tylko jedno spojrzenie w stronę stawu. Feniks jej wuja unosił się nad wodą, rozciągając swoje skrzydła na całą możliwą szerokość.
Pewnie Nuria wydałaby z siebie niekontrolowany okrzyk zachwytu, spowodowany tym przepięknym widokiem, gdyby nie była akurat w trakcie walki. Jeśli ciągłe bronienie się przed zaklęciami drugiego czarodzieja można było nazwać walką.
Feniks krzyknął po raz trzeci, a Nuri wydało się przez chwilę, że woła właśnie jej imię. Tak jakby kazał jej, żeby...
Odwróciła głowę, patrząc za siebie. Wciąż utrzymując przed sobą tarczę, zauważyła, że położone zaledwie parę kroków od niej skały są ułożone w bardzo przychylny dla niej sposób. Obróciła się na pięcie, rezygnując z zaklęć obronnych. Pokonała dystans dzielący ja od małego wodospadu zaledwie paroma szybkimi susami. Wskakując zwinnie na ułożone obok siebie kamienie - każdy większy od drugiego - próbowała wbiec na dach naturalnej, wodnej jaskini, która znajdowała się ponad wszystkimi innymi skalami. Jednym kątem oka zauważyła, że umknęła właśnie przed kolejnym zaklęciem, które rozbiło się czerwonymi iskrami o miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się jej noga. Drugim zaś, mierzyła swą odległość od wznoszącego się w powietrzu Fawkesa.
Przez cały czas jej serce biło z zawrotną prędkością, równą jej ruchom. Jednakże, gdy jej stopy wreszcie wylądowały na najwyższym punkcie skalistego wzniesienia, które tworzyło jaskinię, jej serce jakby się zatrzymało. Kiedy rozpędziła się i po kolejnych susach odbiła się od szczytu skały, świat zamarł. Kolejne zaklęcie pomknęło ku niej.
Chybiło zaledwie o cal.
Przez trzy uderzenia serca leciała w powietrzu. Były tak głośne, że zagłuszały wszystko i stanowiły jedyne źródło spokoju. Srebrzysta tafla rozciągała się jedynie parę stóp pod nią. Już myślała, że blask gwiazd, który wypełniał staw, ją pochłonie. Zaleje jej płuca i zaciągnie pod powierzchnię. Byłaby to piękna śmierć.
„Jeszcze nie teraz"
Nie wiedziała, czy to jej myśli rozbrzmiewają w jej głowie, czy to ktoś inny szepcze jej do ucha.
„Nie w ten sposób"
Głos był słodki. Słodszy niż Czekoladowe Żaby, gorące kakao w zimowy poranek, czy cokolwiek w jej życiu. Był niczym liście powiewające na wietrze, deszcz w słoneczny dzień, pocałunek ukochanego, koniec i początek w tej samej chwili. Był jaśniejszy niż blask gwiazd, lecz ciemniejszy od ciemności Zakazanego Lasu.
Był w s z y s t k i m.
Otrzeźwiło ją dopiero mocne ściśnięcie jej ramienia. Fawkes złapał ją swoimi wielkimi szponami w powietrzu i z kolejnym głośnym krzykiem wzbił się w górę. W stronę nocnego nieba.
Nuria zamrugała parę razy i syknęła z bólu, jaki sprawiały jej zaciskające się na jej skórze pazury.
Gdy spojrzała w dół, na jej twarzy wymalował się jedynie szok. Nie miała czasu ani nawet siły, by wychłostać z siebie jeszcze jedno zaklęcie obronne. Jej umysł nie potrafił się na to zdobyć. Kiedy trzymając w dłoni różdżkę, szepnęła tylko: „Drętwota", nie miała możliwości zauważyć czy zaklęcie rzeczywiście podziałało, gdyż kolejny promień czarnego światła pomknął w jej kierunku i musnął jej nogę.
Myśli Nuri oraz jej ciało ogarnął jedynie ból, oraz niosący się po całym lesie krzyk.
Nuria wylądowała z hukiem, przekręcając się kilka razy na bruku hogwardzkiego mostu. Zajęczała z bólu i zagryzła zęby. Gorąc, jaki czuła wzdłuż swojej prawej nogi oraz otępienie w całej głowie, spowodowały, że skuliła się i załkała. Pojedyncze łzy spłynęły po jej policzkach, a oddech przyspieszył. Jej oczy pozostawały szeroko otwarte. Były pełne cierpienia, strachu i jeszcze czegoś, co ujawniło się dopiero po paru chwilach jej leżenia na posadzce. Paliła się w nich nienawiść. Chciała wrócić do tego miejsca, na tę piękną polanę i rzucić kolejne zaklęcie w stronę czarodzieja, przez którego jej noga była cała obolała.
Dźwignęła się do góry i oparła o ziemię. Rozglądając się wokoło z ciągłym brzękiem otępienia roznoszącym się w jej głowie, spostrzegła, że Fawkes wylądował zaraz przed nią. Chował właśnie swoje szerokie i połyskujące skrzydła.
Kolejna fala bólu rozeszła się po nodze Nuri, co spowodowało, że zadygotała na całym ciele i wreszcie spojrzała ku ranie.
Jej szara podkolanówka została kompletnie rozerwana i zabarwiona krwią, która nieustanie wylewała z okropnego rozcięcia. Rana nie wyglądała na głęboką, lecz była przeraźliwie duża. Sięgała od jej kostki, aż do połowy łydki. Krew buchnęła ponownie, barwiąc szkarłatem ciemne kamienie mostu.
Nurią wstrząsnęły drgawki i po raz kolejny tego dnia miała ochotę zwymiotować. Wydała z siebie przeciągłe stęknięcie wymieszane ze szlochem. Starała się podnieść się wyżej, ale jej ręce wydały się teraz takie słabe.
Wiśniowowłosa ponownie wylądowała na ziemi. Jej oczy zaszły mgłą, więc je zamknęła. Musiała chwilę poleżeć. Odpocząć. Oddać się w objęcia snu.
Wtedy usłyszała szuranie. Brzmiało trochę jak przesuwanie noża po kamieniach. Jednakże był to tylko Fawkes, który przybliżał się ku niej. Nie widziała, co robi, gdyż wciąż miała zamknięte oczy. Jego pazury w spotkaniu z kamieniami wydawały podobny odgłos do przejeżdżania paznokciami po szkolnej tablicy. Był okropny, ale dla Nuri był on tylko dalekim szeptem.
- Mądrym było lecieć aż do Zakazanego Lasu? – wychrypiała. Nie wiedziała, czy pyta feniksa, czy tak naprawdę samą siebie. – Możesz sobie latać gdzie tylko...
Przerwała i kolejny raz syknęła. Wbiła paznokcie w przegub dłoni.
- Gdzie tylko sobie chcesz. Ale nie kiedy przez ciebie mogę zdechnąć. – wysyczała przez zęby. – Jak na ptaka jesteś bardzo hiperaktywny.
Fawkes wydał z siebie jakiś dziwny pisk, który Nuria skwitowała tylko wykrzywieniem warg. Powoli odpływała w świat słabości i snu.
- Ciocia mnie zabije. – szepnęła. Poczuła jakąś dziwną potrzebę powiedzenia tego na głos.
Może jej się wydawało, a może było to coś realnego, ale po chwili odniosła wrażenie, że wypełniła ją fala czegoś słodkiego i bardzo delikatnego. Coś mokrego wylądowało w okolicach rozcięcia na jej nodze. Skóra ją załaskotała, a ciało wypełnił spokój.
Gdy nie czuła już żadnego bólu, otworzyła szeroko oczy. Jakby nigdy nic dźwignęła się na rękach i przyciągnęła do siebie nogi, na których nie było nawet śladu żadnej rany. Powoli dotknęła rozcięcia na materiale nadal zakrwawionej skarpety, a gdy ściągnęła ją w dół, całkowicie odsłaniając łydkę, zachłysnęła się powietrzem. Wybałuszyła oczy na pochylającego się w jej stronę Fawkesa.
Czytała o magicznych mocach feniksów. O tym, że potrafiły odradzać się z popiołów, albo że ich łzy leczyły najgorsze rany. Ale przenigdy nie sądziła, że przekona się o tym na własnej skórze. I to dosłownie.
Fawkes przekrzywił głowę, prostując się na swych długich nogach.
- Dzi-Dziękuję. – wychrypiała.
Feniks skinął niezauważalnie głową. Następnie rozpostarł swoje skrzydła i wzbił się nico ponad most. Zaskrzeczał wciąż spoglądając na leżącą Nurię, tak jakby mówił jej, aby wstała.
I właśnie wtedy to do niej dotarło.
Było ciemno. Hogwardzkie latarnie jarzyły się pomarańczowym światłem, tak samo jak ogromne okna zamku. Uczta powitalna musiała się już zacząć, tak samo jak przydział do Domów.
Co jeśli jej nie przydzielą?
Co jeśli na nią czekają?
Albo co jeśli wujek Albus wraz z Minerwą już zdecydowali, że to koniec jej życia w tej szkole?
Musiała coś zrobić. Musiała się ruszyć. Pobiec do zamku i dostać się do jednego z Domów. Ratować swoje marzenie.
Powstała na równe nogi i pobiegła. Zatrzymała się dopiero przed wysokimi wrotami Wielkiej Sali. Fawkes unosił się ponad jej ramieniem, łopocząc skrzydłami. Odetchnęła przeciągle. Następnie uniosła przed siebie dłoń.
Wielkie wrota stanęły otworem.
- To już ostatni. Dzięki ci Merlinie. – powiedział trochę zbyt głośno Syriusz, gdy Tiara Przydziału po zaledwie dotknięciu głowy pulchnego blondyna, zawołała: „Hufflepuff!". – Już myślałem, że nigdy się nie zdecyduje. Głupia czapa.
- Ta czapa jest starsza i o wiele bardziej potężniejsza od ciebie, Łapciu. – skwitował Remus, obdarzając Syriusza litościwym uśmiechem.
- A ty jak zawsze swoje. – machnął na niego ręką. – Chodząca Encyklopedia się znalazła.
- Czy ty zawsze musisz być taki dziecinny? – westchnął Lupin, a siedzący naprzeciwko niego Syriusz parsknął głośno i spojrzał na Pottera, który nie odzywał się od czasu kiedy wyszli z powozu. Nie licząc tej sceny z Evans.
James podpierał głowę na ręce i spoglądał gdzieś w bok. Gdy Syriusz powiódł oczami za jego wzrokiem i zrozumiał, kogo obserwuje jego przyjaciel z tak pochmurną miną, uśmiechnął się szelmowsko.
- Nie przejmuj się Evans, Rogasiu. – poklepał go po ramieniu, czym zwrócił na siebie jego uwagę. – Ona woli siekać ślimaki na eliksiry, niż chodzić na randki. To nie twój poziom stary.
- Syriusz. – warknął Remus ostrzegawczo, lecz Black w ogóle nie zwrócił na niego uwagi.
- Znajdę ci jakąś laskę, która ma o wiele wyższe standardy i cię z nią umówię. Poza tym wreszcie będzie się trzeba skupić na Quidditchu i pogadać z Lowellem o treningach. – powiedział, wspominając nazwisko kapitana drużyny Gryfonów.
Syriusz bardzo dobrze wiedział jak sprawić, aby jego przyjaciel na powrót był tym samym Rogaczem co zwykle. A nie Przegrywem, który ciągle wodzi szczenięcym wzrokiem za jakąś rudą kujonką.
- Gadałem z nim na peronie i powiedział, że chyba zrezygnuje z bycia kapitanem. – tak jak podejrzewał Syriusz, James poprzez samą wzmiankę o Quidditchu szalał z radości. Jednakże słowa Pottera wcale nie były wspaniałą wiadomością, dzięki której można było się cieszyć.
- Więc będziemy robić głosowanie na nowego kapitana? – zapytał zdziwiony Łapa.
- Tak. I chyba spróbuję kandydować. – okularnik się uśmiechnął i potargał kruczoczarne włosy.
- No stary. To dopiero postanowienie. – zacmokał Syriusz z rozbawieniem. Uśmiechnął się szeroko i poklepał przyjaciela po ramieniu. Jego wzrok na chwilę, pochwycił spojrzenie jakiejś blondwłosej Puchonki, która uśmiechała się zalotnie w jego stronę. Odwzajemnił jej gest, a ona zachichotała i powiedziała coś do siedzących obok niej koleżanek.
- Czy tylko mi się wydaje, czy oni na coś czekają? – powiedział jakby sam do siebie Remus.
Jego wzrok utkwiony był w Minerwie McGonagall i Dumbledorze, którzy żywo o czymś dyskutowali. Stołek, wraz z ułożoną na nim Tiarą Przydziału wciąż stał na podeście przed stołem nauczycielskim, a przecież minęło już trochę czasu odkąd wszyscy obecni w sali pierwszoroczni, usiedli przy stołach swoich nowych Domów.
Pozostała trójka Huncwotów spojrzała na Remusa ze zdziwieniem.
- Może coś się stało. – stwierdził spokojnie James. – McGonagall nie wygląda na szczęśliwą.
- Czy ona kiedykolwiek wyglądała ci na szczęśliwą? – zażartował Syriusz, powodując tym samym śmiech u Pottera i Petera, który siedział zaraz obok Remusa.
Lupin przewrócił oczami na jego słowa i gdy miał już go zrugać za jego głupie żarty, po pomieszczeniu rozniósł się głośny huk.
Drzwi Wielkiej Sali rozpostarły się, wprawiając w ciszę każdy zakamarek pomieszczenia. Niektórzy wydali z siebie tylko pojedyncze okrzyki zdziwienia albo przerażenia na widok tego, co właśnie stanęło w drzwiach. A raczej kogo, bo gdy Syriusz wystawił głowę wyżej, próbując dostrzec, co tak naprawdę otworzyło drzwi, zauważył dziewczynę.
Jej włosy przypominały kolor czerwonego wina albo krwi, która oblepiała praktycznie całe jej ubranie. Szatę miała brudną od błota, tak samo jak twarz. Małe skaleczenia malowały się gdzie nigdzie na jej bladej skórze, tworząc dosyć makabryczny obraz.
Jednakże ta dziewczyna wcale nie wyglądała źle. Wydawało się, jakby ta cała krew, brud i liście w wiśniowych włosach dodawały jej jakiegoś blasku. Dziwnego i bardzo niezrozumiałego, ale jakiegoś na pewno.
Gdy nad jej głową wzleciał feniks i osiadł na jej ramieniu, parę osób krzyknęło jeszcze raz.
I jeszcze raz.
Syriusz przyłapał się na tym, że przez mały, ale tylko nikły urywek sekundy, zdawało mu się, że widzi przed sobą ogień. Żywy, nieposkromiony ogień.
Ogień, który miał wypełnić go całego, aż sam nie stanie się taki sam jak on.
Ogień, który miał go zniszczyć, rozerwać na strzępy i pochłonąć całkowicie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro