Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Znowu w domu

- Miałeś ją chronić!
- Miałem chronić ją przed potworami a nie przed spadnięciem z drzewa.
- I nie złapałeś jej?! Przecież mogła umrzeć!
- Od spadanięcia z drzewa się umiara? Pierwsze słyszę.
- Chcesz się przekonań?!
- Daj spokój, nic jej nie jest.
- Ma złamaną kostkę!
- Zawsze musi być ten pierwszy raz......
- Czy ty naprawdę myślisz że jesteś śmieszny?!
- Nadal rozmawiamy o niej czy o mnie?
- Ona ma imię.
- Naprawdę? Gratulacje za spostrzegawczość.

Otworzyłam powoli oczy, nie pewna tego co zobaczę.
Leżałam w łóżku, w białej pościeli. Przy moim łóżku chodził w te i spowrotem Connor lekko poddenerwowany.
Uśmiechnęłam się gdy przystanął i spojrzał na mnie.
- Hej. - szepnęłam.
Connor oparł się o ramę mojego łóżka.
- Jak noga?
Odwinęłam kołdrę, tak by móc zobaczyć stopę. Kostka była usztywniona i obowiązana białym bandażem.
- Jak widzisz nijak. - odparłam, zakrywając stopę kołdrą.
- Przepraszam. Nie doszło by do tego gdyby nie ten pacan. - mruknął Connor, wskazując głową w lewo.
Na sąsiednim łóżku siedział Will, pochylony i bawiący się rękoma.
- Już to przerabialiśmy, Hood. - warknął, nie podnosząc wzroku.
- I co z tego?! - burknął Connor.
Przewróciłam oczami.
- Will..... - szepnęłam.
Chłopak powoli podniósł wzrok. Spojrzał na mnie spod grzywki.
- Już nigdy nie każ mi włazić na drzewo. - dodałam z słabym uśmiechem.
Mogę wam przysiąść że wiedziałam w jego oczach blask rozbawienia, mimo że jego twarz pozostała bez wyrazu.
- Niech tylko spróbuje. - warknął Connor. - Tak mu wtedy skopię.....!
- Connor! - zaśmiałam się. - Daj spokój!
Connor uśmiechnął się mimo gniewu.
Oparłam głowę o poduszkę i spojrzałam w sufit.
- Pójdę do Chejrona powiedzieć że się obudziłaś. - powiedział Connor.
Spojrzał ostrzegawczo na Will'a i wyszedł szybkim krokiem.
Westchnęłam głośno, wpatrując się w ścianę na przeciwko mnie.
Na jej białej powierzchni tańczyły cienie liści poruszanych wiatrem.
Życie herosa jest ciężkie. Nieustanne walki i ćwiczenia zmacniające mięśnie. Trzeba przejść wiele poważnych szkoleń i testów, żeby być naprawdę wyśmienitym pogromcom potworów.
Zastanowiłam się czy Will kiedyś uczył się władać mieczem. Musiał przecież przejść odpowiednie szkolenie żeby móc być moim.... ochroniarzem.
Spojrzałam na sąsiednie łóżko, gdzie w milczeniu siedział Will. Wydawał się być załamany.
- Co ty taki smutny? - zagadałam wesoło.
W odpowiedzi usłyszałam jedynie westchnięcie i irytację.
Może nie warto jest z nim zaczynać jakiegoś tematu? Jest 8% szans że ci na coś odpowie.
Po chwili krępującego milczenia, Will spojrzał na mnie i powiedział :
- Poznałem dziś dyrektora Obozu. Opowiedział mi co nieco o tobie i twojej rodzinie. Mówi że ktoś ci porwał mamę.
Przygryzłam wargę na myśl o tym wydarzeniu. Szczerze, nie chciałam o tym rozmawiać z nikim poza Amy.
Wzruszyłam więc ramionami i mruknęłam:
- Tak, podobno porwali.
- Masz zamiar ją odnaleść?
Przypomniałam sobie sen, w którym widzę mamę pod postacią ducha. Pamiętam co trzymała w ręku.
- Podobno sny herosów są jak wyrocznia. - powiedziałam, bardziej do siebie niż do Will'a. - Mówią o przyszłości..... Mam rację? Chłopak spojrzał na swoje ręce.
- Nie wiem. Nie jestem herosem.
- Co??
- Nie mam boskiego rodzica.
- Nikt cię nie uznał?
- Coś w tym rodzaju.
Nastała cisza.
Po chwili wrócił Connor, niosąc wielki kosz.
Pomachał nim uradowany i spytał:
- Masz ochotę na piknik? Zabrałem z naszego domku trochę pysznego jedzonka. - dodał, zaglądając do koszyka. - Mam tu ciastka czekoladowe, butelkę lemoniady, mambę, czekoladę orzechową, wodę, sok, kanapkę z szynką, papier toaletowy, krem orz.... Zaraz, co?! Papier toaletowy?! - wyjął rolkę i rzucił nią w kąt. - Travis. Na bank.
Zaśmiałam się.
- Kretyn. - mruknął Connor. - To pewnie za tą piżamę, którą razem z Izzy przerobiliśmy. Ma teraz kocie uszka i świński ogonek na tyłku.... Wygląda jak idiota. Chociaż nie.... on nim zawsze był.
Wstałam z łóżka i spojrzałam na siebie. Nadal byłam w tej głupiej sukience.
Connor też to zauważył.
- Harriet, wiem że ładnie ci w tej sukience ale czy nie sądzisz że czas na zmianę....
- Owszem, czas na dużą zmianę. - mruknęłam.
- Na szczęście o wszystkim pomyślałem. - zawołał Connor. - Przyniosłem ci twoje rzeczy....
Podał mi stos kolorowych ubrań a ja zaczęłam je przeglądać.
- To nie jest moje. - wskazałam na różowe bokserki.
Connor zmarszczył brwi.
- To czyje? Ja obstawiam tego przygłupa Williama.
- Hallo!! Ja tu nadal jestem! - zawołał Will, machajac rękoma.
Connor spiorunował go wzrokiem.
- Właśnie widzę. - mruknął. - Czas chyba żebyś opuścił to magiczne pomieszczenie i udał się do psychiatryka bo tam pewnie masz rodzinę.
Will zacisnął pięści.
- Nie przeginaj Hood. - warknął. - Dobrze wiesz że nie wygrałbyś ze mną....
Connor prychnął lekceważąco.
- Na pięści może nie ale na słowa? Jestem urodzonym mistrzem ciętej riposty. A także przystojnym facetem z niesamowitym poczuciem humoru.
- Tak? - prychnął Will. - Kto tak uważa? Coś myślę że nie ma takich osób dużo.
- Jest Harriet. - odezwał się Connor. - Ona jest najważniejsza.
Poczułam że się rumienię.
Will spojrzał na mnie i na Connora, który szczerzył się jak jakiś głupek i mruknął :
- Walczył byś o nią?
Podniosłam wzrok znad ubrań i spojrzałam na Willa.
- Jasne że tak. - odparł Connor, jakby wogóle nie zdając sobie sprawy z tego jak dziwnie brzmiało to pytanie. - Ja przynajmniej mam o co walczyć.
- To walcz ze mną, Hood. - Will wstał. - Kto przegra bierze ją.
- Chwilunię kochani. - wtrąciłam się wskazując na Will'a skarpetą, która trzymałam w dłoni. - Czy ty masz coś z głową Will? Chcesz się bić z nim o mnie?
- To prawda kiepska z ciebie nagroda ale chce zobaczyć jak ten Hood się bije.
- Dobra umowa stoi! - zawołał syn Hermesa. - Zobaczymy jak się pan "ochroniarz" broni...
- Stop!! - krzyknęłam. - Nie będzie żadnego bicia się o mnie czy nie o mnie! Will, idź się przejść po Obozie a ty Connor idź z tym koszem na Pole Truskawskowe.
Will już otworzył usta żeby coś powiedzieć ale zmierzyłam go zabójczym wzrokiem.
Connor pchnął go do przodu, za co dostał w brzuch.
- Jak dzieci. - mruknęłam idąc do toalety żeby się przebrać. - Zupełnie jak dzieci.......

Strasznie głupi mi ten rozdział wyszedł. Obiecuję poprawę xD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro