W odwiedziny u Słońca
Gorąco, jasno.
To pierwsze rzeczy jakie poczułam gdy otworzyłam oczy. Gdzie byłam? Co tu robiłam? Nie potrafiłam sobie przypomnieć.
Podniosłam się na łokciach i poczułam że lężę na kanapie. Miękka i ciepła żółta skóra ugięła się gdy usiadłam i spuściłam nogi na podłogę.
Rozejrzałam się po pokoju w którym się znajdowałam. Wielkie, a raczej, ogromne okna wpusczały do jasnego pokoju, promienie zachodzącego słońca, podłoga pokryta żółtym dywanem i nowoczesne lampy, przedstawiające ognistą kulę, wokół której świeciło milion gwiazd.
W rogu pomieszczenia stała wielka plazma, w której leciał jakiś mecz.
Nagle drzwi sie otworzyły i do pokoju wszedł przystojny osiemnastolatek w złotej koszuli i żółtych szortach. W dłoni trzymał dwa kielichy i miskę z popcornem.
- Och, wiedzę żeś się obudziła. Myślałem że już nie wstaniesz.
Spojrzałam na niego ze zdziwniem.
- Apollo. - przywitał się chłopak. - Piękny i boski Apollo.
I skromny. - dodałam w myślach.
- Gdzie jestem?- spytałam.
Bóg oparł się o oparcie kanapy.
- Jesteś w mojej letniej rezydencji. - uśmiechnął się. - Prawda że ładna?
Podeszłam do okna. Widok, który się za nim rozciągał był niesamowity. Czerwone niebo, ogniste słońce, które chowa się do czarnego oceanu.
- Wow. - szepnęłam, przykładając dłoń do zimnej szyby. - Piękne miejsce......
Apollo uśmiechnął się.
- Też mi się tu podoba. - westchnął. - Chcesz coś zjeść? Chyba dawno nie miałaś nic w ustach....
- Oj tak. - mruknęłam, masując ręką brzuch. - Jestem bardzo głodna.
Apollo uśmiechnął się i klasnął w dłonie..... jednak nic się nie stało. Nie pojawiły się skrzaty które wniosły by jedzenie ani żaden stolik magicznie nie nakrył się pysznymi potrawami.
Spojrzałam na boga pytająco. On jednak ruszył w kierunku małego dwuosobowego stolika na którym leżała jedna kanapka.
- Lubisz ser i ketchup? - spytał, przyglądając się kanapce z ciekawością.
- Nie bardzo. - mruknęłam. - Mimo to chętnie zjem.
Usiadłam na przeciwko boga i "rzuciłam" się na podaną na talerzu kanapkę. Smakowała obrzydliwie.
- Ofyda... - skrzywilam się, z zapchaną buzią. - Jak można coś takiego wogóle jeść.......
- Nie pytaj mnie, tylko szefa firmy Subway. - przerwał mi blondyn. - Ja tylko kupuję to co mają w Menu.
Wzięłam kolejny gryz.
Apollo klasnął w dłonie.
- Pewnie czekasz na wyjaśnienia... - powiedział, opierając się wygodnie o krzesło. - Cóż, jest mi kazane zadbać o twoje bezpieczeństwo i szybką podróż do Obozu Herosów, po tych jakże straszliwych przejściach jakie cię spotkały na tych urodzinach....
- Weselu. - mruknęłam.
-... weselu. - poprawił się szybko bóg Słońca. - A ponieważ jesteś małą, szesnastoletnią dziewczynką, wynająłem ci, całkiem za darmo, drobnego opiekuna i nowego przyjaciela.
Usłyszawszy jego słowa wyplułam kanapkę z ust i zaśmiałam się.
- Opiekuna? Mi?
- Harriet Cloud, poznaj mojego asystenta. - zaczął Apollo.
Do salonu wszedł wysoki blondyn o poczochranych włosach i czarnych oczach.
W ręku trzymał sztylet. Nie uśmiechał się.
Spojrzał na mnie przelotnie, zmarszczył brwi i podszedł do Apolla.
- To jest ta "ofiara" którą mam się opiekować? - spytał, nie patrząc na mnie.
"Ofiara - mruknęłam pod nosem. - Jeszcze mu pokaże"
- Nie musisz. - odparłam, wstając. - Jestem herosem z krwi i kości. Umiem o siebie zadbać.
- Nie wątpię w to, Harriet. - uśmiechnął się Apollo. - Mimo to Zeus kazał mi wyznaczyć ci ochroniarza. Poczuj się jak gwiazda, przy boku Willam'a.
- Oj tak, już czuje się gwiazdą. - zakpiłam. - Wogóle, co to za pomysł? Do tej pory dawałam sobie sama radę...
- Do tej pory nie byłaś zagrożona, wredoto. - odezwał się William.
- Zagrożona? - spytałam. - To są jakieś żarty?
Apollo westchnął.
- Wszytkiego dowierz się w Obozie. Ale najpierw musisz tam bezpiecznie trafić. A do tego potrzebny ci Will.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. - warknęłam i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Korytarz w jakim się znalazłam prowadził do wąskich drzwi, za którymi rozchodził się jakiś cudowny zapach.
Ruszyłam w tamtym kierunku, wściekła.
Nikt mi nic nie wytłumaczył. Nikt mi nie powiedział, dlaczego wszyscy zniknęli.
Kopnęłam drzwi i znalazłam się w małej metalowej kuchni.
Do oczu napłynęły mi łzy. Poczułam jak pieką mnie w gałki oczne i skapują po policzkach na podłogę. Usiadłam na zimnej podłodze i złapałam się za głowę.
Może to jest tylko mój sen, a ja się zaraz obudzę. Usczypnęłam się ale to nic nie dało.
Opadłam bezradnie na podłogę i poczułam jak powieki robią się coraz cięższe i cięższe a kraina snu woła mnie i woła. Zamknęłam oczy i zapłakałam jak małe dziecko.
Przypomniałam sobie o Connorze. Czemu go tu nie ma? Wtedy kiedy tak bardzo go potrzebuje?
"Zawszę będę przy tobie, nie ważne co się stanie. Zawsze możesz na mnie liczyć". - usłyszałam w głowie jego słowa. Zapragnęłam go przytulić, usłyszeć że wszytko jest dobrze, że moja mama żyję i zaraz do niej pojadę a to wesele się nie odbyło i żaden William nie istnieje.
Jednak mogłam tylko pomarzyć.........
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro