Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

W odwiedziny u Słońca

Gorąco, jasno.
To pierwsze rzeczy jakie poczułam gdy otworzyłam oczy. Gdzie byłam? Co tu robiłam? Nie potrafiłam sobie przypomnieć.
Podniosłam się na łokciach i poczułam że lężę na kanapie. Miękka i ciepła żółta skóra ugięła się gdy usiadłam i spuściłam nogi na podłogę.
Rozejrzałam się po pokoju w którym się znajdowałam. Wielkie, a raczej, ogromne okna wpusczały do jasnego pokoju, promienie zachodzącego słońca, podłoga pokryta żółtym dywanem i nowoczesne lampy, przedstawiające ognistą kulę, wokół której świeciło milion gwiazd.
W rogu pomieszczenia stała wielka plazma, w której leciał jakiś mecz.
Nagle drzwi sie otworzyły i do pokoju wszedł przystojny osiemnastolatek w złotej koszuli i żółtych szortach. W dłoni trzymał dwa kielichy i miskę z popcornem.
- Och, wiedzę żeś się obudziła. Myślałem że już nie wstaniesz.
Spojrzałam na niego ze zdziwniem.
- Apollo. - przywitał się chłopak. - Piękny i boski Apollo.
I skromny. - dodałam w myślach.
- Gdzie jestem?- spytałam.
Bóg oparł się o oparcie kanapy.
- Jesteś w mojej letniej rezydencji. - uśmiechnął się. - Prawda że ładna?
Podeszłam do okna. Widok, który się za nim rozciągał był niesamowity. Czerwone niebo, ogniste słońce, które chowa się do czarnego oceanu.
- Wow. - szepnęłam, przykładając dłoń do zimnej szyby. - Piękne miejsce......
Apollo uśmiechnął się.
- Też mi się tu podoba. - westchnął. - Chcesz coś zjeść? Chyba dawno nie miałaś nic w ustach....
- Oj tak. - mruknęłam, masując ręką brzuch. - Jestem bardzo głodna.
Apollo uśmiechnął się i klasnął w dłonie..... jednak nic się nie stało. Nie pojawiły się skrzaty które wniosły by jedzenie ani żaden stolik magicznie nie nakrył się pysznymi potrawami.
Spojrzałam na boga pytająco. On jednak ruszył w kierunku małego dwuosobowego stolika na którym leżała jedna kanapka.
- Lubisz ser i ketchup? - spytał, przyglądając się kanapce z ciekawością.
- Nie bardzo. - mruknęłam. - Mimo to chętnie zjem.
Usiadłam na przeciwko boga i "rzuciłam" się na podaną na talerzu kanapkę. Smakowała obrzydliwie.
- Ofyda... - skrzywilam się, z zapchaną buzią. - Jak można coś takiego wogóle jeść.......
- Nie pytaj mnie, tylko szefa firmy Subway. - przerwał mi blondyn. - Ja tylko kupuję to co mają w Menu.
Wzięłam kolejny gryz.
Apollo klasnął w dłonie.
- Pewnie czekasz na wyjaśnienia... - powiedział, opierając się wygodnie o krzesło. - Cóż, jest mi kazane zadbać o twoje bezpieczeństwo i szybką podróż do Obozu Herosów, po tych jakże straszliwych przejściach jakie cię spotkały na tych urodzinach....
- Weselu. - mruknęłam.
-... weselu. - poprawił się szybko bóg Słońca. - A ponieważ jesteś małą, szesnastoletnią dziewczynką, wynająłem ci, całkiem za darmo, drobnego opiekuna i nowego przyjaciela.
Usłyszawszy jego słowa wyplułam kanapkę z ust i zaśmiałam się.
- Opiekuna? Mi?
- Harriet Cloud, poznaj mojego asystenta. - zaczął Apollo.
Do salonu wszedł wysoki blondyn o poczochranych włosach i czarnych oczach.
W ręku trzymał sztylet. Nie uśmiechał się.
Spojrzał na mnie przelotnie, zmarszczył brwi i podszedł do Apolla.
- To jest ta "ofiara" którą mam się opiekować? - spytał, nie patrząc na mnie.
"Ofiara - mruknęłam pod nosem. - Jeszcze mu pokaże"
- Nie musisz. - odparłam, wstając. - Jestem herosem z krwi i kości. Umiem o siebie zadbać.
- Nie wątpię w to, Harriet. - uśmiechnął się Apollo. - Mimo to Zeus kazał mi wyznaczyć ci ochroniarza. Poczuj się jak gwiazda, przy boku Willam'a.
- Oj tak, już czuje się gwiazdą. - zakpiłam. - Wogóle, co to za pomysł? Do tej pory dawałam sobie sama radę...
- Do tej pory nie byłaś zagrożona, wredoto. - odezwał się William.
- Zagrożona? - spytałam. - To są jakieś żarty?
Apollo westchnął.
- Wszytkiego dowierz się w Obozie. Ale najpierw musisz tam bezpiecznie trafić. A do tego potrzebny ci Will.
- Dziękuję, ale nie skorzystam. - warknęłam i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.
Korytarz w jakim się znalazłam prowadził do wąskich drzwi, za którymi rozchodził się jakiś cudowny zapach.
Ruszyłam w tamtym kierunku, wściekła.
Nikt mi nic nie wytłumaczył. Nikt mi nie powiedział, dlaczego wszyscy zniknęli.
Kopnęłam drzwi i znalazłam się w małej metalowej kuchni.
Do oczu napłynęły mi łzy. Poczułam jak pieką mnie w gałki oczne i skapują po policzkach na podłogę. Usiadłam na zimnej podłodze i złapałam się za głowę.
Może to jest tylko mój sen, a ja się zaraz obudzę. Usczypnęłam się ale to nic nie dało.
Opadłam bezradnie na podłogę i poczułam jak powieki robią się coraz cięższe i cięższe a kraina snu woła mnie i woła. Zamknęłam oczy i zapłakałam jak małe dziecko.
Przypomniałam sobie o Connorze. Czemu go tu nie ma? Wtedy kiedy tak bardzo go potrzebuje?
"Zawszę będę przy tobie, nie ważne co się stanie. Zawsze możesz na mnie liczyć". - usłyszałam w głowie jego słowa. Zapragnęłam go przytulić, usłyszeć że wszytko jest dobrze, że moja mama żyję i zaraz do niej pojadę a to wesele się nie odbyło i żaden William nie istnieje.
Jednak mogłam tylko pomarzyć.........

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro