Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sen i Wicher

Stałam po środku wielkiej komnaty. Słońce wpadało do pomieszczenia przez małe okno w dachu wierzy w kształcie księżyca.
Ruszyłam wolnym krokiem, stukając szklanymi obcasami o zimną posadzkę.
W rogu komnaty wisiało wielkie lustro w czarnej, ozdobnej ramie. Podeszłam do niego i dotknęłam opuszkami palców jego zimną taflę.
Spojrzałam na swoje odbicie. Wyglądałam pięknie; czarna szeroka suknia z delikatnymi jak pajęczyna rękawiczkami do łokci a do tego szklane pantofelki.
Ciało moje było blade a na nagie ramiona struszkami opadały fale białych loków.
Oblizałam krwisto czerwone usta, jakbym chciała zlizać szminkę. Smakowały winem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nagle spostrzegłam coś na drugim końcu pokoju.
Na podłodze leżał mężczyzna. Podbiegłam do niego, podkasając czarną suknię do góry.
Gdy opadłam obok ciała zobaczyłam zakrwawione blond włosy. Chłopak leżał na brzuchu. Z jego pleców wystawał sztylet - mój sztylet.
Odwróciłam go na plecy z łatwością i spojrzałam na poranioną twarz. Przede mną leżał martwy Willam.
Spojrzałam na niego ze smutkiem i położyłam dłoń na jego policzku. Jego skóra była lodowata.
Nagle poczułam że ktoś mi się przygląda.
Podniosłam głowę i ujrzałam ducha. Czarnego ducha. Kobiety.
Kobieta unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, bezszelesynie poruszając się jak liście na wietrze.
Podeszłam bliżej i stanęłam jak wryta.
To była moja matka.
W ręku trzymała zakrwawiony miecz. Zamknęłam oczy i gdy znowu je otworzyłam moja mama zniknęła. Na jej miejscu stałam ja sama.
Miałam na sobie porwaną suknię i czerwonego trampka na prawej stopie.
Gdy przekrzywiłam głowę, mój sobowtór zrobił to samo.
A potem wyciągnęłam miecz i rzuciłam się na swojego sobowtóra.
Zabiłam sama siebie........

- Harriet. - usłyszałam głos. Czyjaś ręka potrząsnęła moje ramię.
- Harriet!
Otworzyłam oczy,
Nade mną stał Will. Miał przemoczone włosy i ubranie a jego twarz była podrapana.
Patrzył na mnie wzrokiem bez wyrazu, trzymając się jednej gałęzi by nie spaść.
Gdy wstałam, poczułam ostry ból w szyji.
Syknęłam cicho, rozmasowując kark.
Nadal znajdowałam się na gałęzi wielkiego dębu.
Spojrzałam na dół a potem na Will'a.
- Wilki? Czy one....?
- Już ich niema. - uspokoił mnie.
Ziewnęłam, zasłaniając sobie usta dłonią.
- Jak długo spałam?
- Całą noc. - powiedział Will, patrząc w dół. - Miałaś zły sen?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.
- Nie. - skłamałam. - Czemu tak myślisz?
- Trzęsłaś się. - odparł zeskakując na niszczą gałąź. - Wyglądałaś jakbyś umierała.
- Wydwało ci się. - powiedziałam, kręcąc głową, jednak mój głos brzmiał niepewnie.
Gdy Will stanął na mchu, zaczęłam schodzić z gałęzi na gałęzi. Nagle moja noga pośliznęła się a ja zaczęłam spadać.
Zamknęłam oczy. Poczułam że Will nie pozwoli mi uderzyć w ziemię - podbiegnie i złapie mnie w swoje ramiona a ja spojrzę mu głęboko w oczy i szepnę "dziękuję".
Jednak mogłam sobie tylko pomarzyć.
Gdy zderzyłam się z ziemią, poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła a kości zgrzytają. Syknęłam z bólu.
Leżąc na plecach spojrzałam na stojącego obok mnie Will'a. Obserwował mnie uważnie.
- Tak, nic mi nie jest. - fuknęłam, przywracając oczami. - Fajnie, że mnie złapałeś.
Will uniósł jedną brew do góry.
- Myślałaś że cię złapię?
- Nie,no co ty. - odpowiedziałam z nutą sarkazmu. - Pomożesz mi wstać?
- Dasz radę. Nie jesteś przecież dzieckiem.
I odszedł, zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu.
Podniosłam się z ziemi na rękach i stanęłam chwiejąc się lekko. Nagle poczułam straszny ból w kostce lewej stopy. Krzyknęłam i opadłam znowu na ziemię, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Po chwili przybiegł Will. Spojrzał na mnie z góry i spytał :
- Nie umiesz chodzić?
Jęknęłam cicho, rozmasowując dłoniom lekko spuchniętą nogę.
- Boli mnie noga. - powiedziałam. - Nie dam rady iść.
Chłopak przez chwilę patrzył na mnie w zamyśleniu. Potem podszedł do mnie i pomógł mi wstać.
Oparłam się na nim i pisnęłam cicho, gdy moja noga stanęła na ziemi.
- Wiem jak stąd trafić do Obozu. - powiedział. - Gdy goniły mnie wilki, zobaczyłem że znajdujemy się na jakiejś górze a pod nami znajduje się las i Zatoka Long Island. Jesteśmy już blisko.
Spojrzałam na niego załzawionymi oczami. Bardzo starałam się nie płakać.
- Nie dojdę tam. - szpnęłam.
Chłopak westchnął.
- To co zamierzasz zrobić?
Spojrzałam w niebo. Było szare i pochmurne, chodź nie zapowiadało się na deszcz.
Patrząc w nie długo, dostrzegłam czarne ptaki szybujące na rozprostowanych skrzydłach.
I wtedy mnie olśniło.
- Wicher!!
Will spojrzał na mnie, jak na kogoś nie spełnia rozumu.
- Wicher?
- To pegaz, który służył mojemu ojcu. - wyjaśniłam, pośpiesznie. - Zaoferował mi swoją pomoc, wtedy gdy będę go potrzebowała.
- Możesz go tu zawołać?
"Zagwirzdz jeśli będziesz mnie potrzebować." - przypomniałam sobie słowa, które kiedyś mi powiedział Wicher.
Przyłorzyłam palce do ust i zagwizdałam najgłośniej jak umiałam.
Nastała cisza.
Zagwizdałam raz jeszcze.
Will prychnął cicho.
- Naprawdę myślisz że...... - zaczął, jednak po chwili umilkł, gdyż nagle na niebie pojawiło się coś co nie przypomniało ptaka. Było większe i bardziej dostojne.
Zwierzę wylądowało kilka metrów od nas.
Miało śnieżno-białą grzywę i wielkie, silne skrzydła.
Gdy odwróciło swój łeb, w jego oczy zaiskrzyły.
- Panienka Cloud.
- We własnej osobie. - powiedziałam, dygając lekko co było największym błędem tych kilku sekund. Syknęłam.
- W czym pomóc, panienko? - zapytał koń.
- Proszę, zawieź mnie do Obozu. - szepnęłam. - Muszę się tam dostać.
- Jasne, panienko.
Zwierzę spojrzało na Will'a.
- A ten....jegomość?
- On musi iść z nami. - mruknęłam.
Pegaz kiwnął łbem, bacznie obserwując chłopaka.
- Dobrze więc, wskakujcie na mój grzbiet.
Podszedł bliżej, schylając się bym mogła na nim usiąść.
Will usiadł za mną.
- Ruszaj. - rozkazał, ostrym i stanowczym głosem.
Chciałam mu coś powiedzieć, ale czułam się strasznie słaba. Noga bolała mnie niemiłosiernie a ja czułam że zaraz zemdleje.
Gdy Wicher wzbił się w powietrze, przecinając je ogromnymi skrzydłami, poczułam jak tracę przytomność.......

I znowu Harriet mdleje muszę nad tym popracować.....
:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro