Planowanie
Przez najbliższe dwa dni wszystko było niemal zwyczajne.
Codziennie po śniadaniu odbywały się zajęcia z greki prowadzone przez Annabeth, następne kilka godzin spędzałam razem z Mią i Izzy na zajęciach z strzelania z łuku, biegach, zapasach (Izzy rozkładała mnie na łopatki, zanim zrobiłam cokolwiek w jej kierunku) a na koniec walki na miecze.
Trzeciego dnia, gdy razem z Mią wracałam z turnieju siatkówki pochłonięta rozmową na temat Will'a i jego dziwnego zachowania, ujrzałam Rose, jedną z wredniejszych córek Demeter w towarzystwie mojego ciotecznego brata.
- Cody?! - zawołałam zdumiona. Chłopak spojrzał na mnie, a ja podbiegłam do niego i wpadłam w jego ramiona.
- Przepraszam Har, że nie byliśmy na weselu Emily. - mruknął w moje ramię, chłopak. - Mama miała strasznie dużo na głowie, ciągle musiała odbierać i wysyłać do kogoś wiadomości.
- Iris tu jest? - zapytałam z nadzieją.
Cody pokręcił głową.
- Pojechała dziś rano do Chicago by się z kimś spotkać. Zostawiła mnie tu na trzy dni. - wyjaśnił i uśmiechnął się.
- Z kim spotkać? - spytałam zaciekawiona.
- Nie mam pojęcia. Powiedziała tylko Chejronowi i Dionizosowi, że jedzie do Chicago do jakiejś knajpy "szósty zmysł" czy jakoś tak.
Spojrzałam na Mię, która słuchała naszej rozmowy wyraźnie zaniepokojona.
- Czy Chejron powiedział coś o tej knajpie?
- Tylko tyle, że ma uważać bo to dość nieciekawe miejsce.
Uśmiechnęłam się do niego i poczochrałam mu włosy na głowie.
- Dziękuję, Cody. Stęskiniłam się za tobą.
- To dziwne ale ja też.
- Chodź, Cody. - zawołała Rose w kwiecistej sukience. - Pójdziemy na spacer.
- Do zobaczenia, sis. - krzyknął mój cioteczny brat, machając mi na porzegnanie.
Wymieniłam z Mią znaczące spojrzenia i powiedziałyśmy chórem.
- Kierunek: Wielki Dom.
***
- Wybij sobie ten pomysł z głowy, Harriet. - warknął Chejron.
Siedziałyśmy na kanapie w salonie Wielkiego Domu i od półgodziny próbowałyśmy przekonać Chejron aby pozwolił nam pojechać do Chicago.
- Twoja ciotka była pewna, że będziesz chciała się do niej udać, więc kazała mi ci to wybić z głowy. A w razie, gdybyś nadal chciała się tam udać mam cię, cytuję, "przywiązać do krzesła za ręce i nogi".
- Ależ, Chejronie! - wtrąciła Mia. - To miejsce może być niebezpieczne!
Chejron spojrzał na Mię z troską.
- Panno Williamson, docenią pańską troskę i chęć pomocy, ale wątpię, żeby bogini miała sobie nie poradzić w... knajpie.
Mia wyrzuciła ręce w górę i mruknęła:
- Musi być jakiś powód, dla którego się tam udała! I nie ukrywajmy się, nie jest to napewno wyjazd wypoczynkowy.
Chejron wetchnął.
- Masz rację, Mio, ale nie mogę wam niestety powiedzieć, bo to sprawa między Iris i mną.
Mia jęknęła zawiedziona.
- Idźcie już. I żeby żadna z was nie pomyślała nawet o wyjściu poza teren Obozu. Zrozumiano?
- Tak..... - mruknęłyśmy, opuszczając salon Wielkiego Domu.
***
- Co robimy? - zapytała Mia, gdy znalazłyśmy się już daleko od Wielkiego Domu.
Usiadłam na ziemi i oparłam się plecami o drzewo.
- Muszę się dowiedzieć o co chodzi.
- Czyli masz zamiar jechać do Chicago?
Spojrzałam na nią i pokręciłam głową przecząco.
- Nie, ale muszę z kimś porozmawiać.
Mia zmarszczyła brwi.
- Z kim?
- Mam na myśli mojego ojca.
Mia zamilkła wpatrując się w jakiś punkt pomiędzy drzewami.
Czułam, że muszę porozmawiać z moim ojcem. Wymagało tego moje serce....
- Kiedy chcesz go odwiedzić?
- Najlepiej szybko. - powiedziałam.
Mia skinęła głową.
- Myślisz, że Chejron ci pozwoli? Podobno twoja ciotka zabroniła ci opuszczać Obóz.
Westchnęłam, opierając głowę o pień drzewa. Jasne, że mnie nie wypuści. Mam zakaz opuszczenia "jednego z najbardziej bezpiecznych miejsc jakie dla mnie istnieje na świecie", ale wizyta u mojego ojca była jedną z ważniejszych spraw jakie miałam teraz na głowie.
Musiał przecież zauważyć, co dzieje się pod jego stopami. Przecież jego żona zaginęła a córka jest w niebezpieczeństwie. Dodatkowo, coś grozi jego władzy, a to, mimo wszytko, chyba poważna sprawa.
- Czyli podsumujmy co wiemy. - powiedziała Mia, siadając na igliwiu i biorąc do ręki patyk. - Twoja ciotka pojechała do Chicago by kogoś tam spotkać... wiesz, może kogo?
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
- Mia, skąd ja to mogę niby wiedzieć?! Przecież nie jestem Wszytkowiedzącą Harriet! Moja inteligencja, i tak ogrooomna, jest ograniczona co do wiedzy, którą......
- Tak, tak, rozumiem! - przerwała mi Mia, machając patykiem przed nosem. - Myślałałam, że...dobra mniejsza z tym. Jestem zła, że Chejron nam nie powiedział. Dobra, przynajmiej tobie. Chociaż z drugiej strony, zapewne byś mi powiedziała, więc i tak bym wiedziała.
- Skończyłaś?
- Czyli udajmy, że już mi powiedziałaś. Co robimy?
- Ja jadę do ojca. A ty....
Mia wskazała na mnie kijem.
- Jadę z tobą, chodźby nie wiem co.
Nie chciałam protestować, więc jedynie kiwnęłam głową.
Między nami zaległa cisza. Nad naszymi głowami śpiewały ptaki, szumiały liście drzew. Natura otaczała mnie ze wszytkich stron, a jej bliskość przypomniała mi o moim pobycie na wyspie.
I tak pogrążona w wspomnieniach, zdałam się kompletnie nie usłyszeć jak tuż obok mnie siada Will. Oparł się o to samo drzewo co ja i spojrzał na mnie, chodź ja starałam się udawać, że go nie widzę.
- Ziemia do Harriet! - zamachał mi przed twarzą dłonią.
Zmierzyłam go ostrym spojrzeniem.
- Masz bardziej zmienny charakter niż kobieta. - mruknęłam.
Przewrócił oczami.
- Raz się ma lepszy dzień raz gorszy.
- Serio? Nie mów przy mnie o gorszych dniach. - jęknęłam.
- Słyszałem od Chejrona o twojej ciotce. I mam cię "przywiązać do krzesła za ręce i nogi".
- A tylko spróbuj, ty wredna małpo. - To była Mia. Złapała za swój kij i wymierzyła nim buntowniczo w Will'a, który prychnął z pogardą.
- Daruj sobie, tę scenkę, dziewczyno. - mruknął.
- Poprostu mówię, że masz jej nie dotykać bo cię spiorę na kwaśne jabłko w sam raz do szarlotki.
- Już się boje...kontynuując, mam dla ciebie Harriet..propozycję.
Wymieniłam z Mią zaciekawione spojrzenia.
- Ja też mam dla ciebie propozycję. - zawołała Mia. - A raczej prośbę.
- Słucham.
- Wyślę cię kopniakiem na księżyc a ty mi powiesz jak tam jest.
Will (znowu) przewrócił oczami.
- Dlaczego wy wszytkie musicie być takie...
- Piękne? - zapytałam z uśmiechem.
- Zabawne? - podsunęła Mia.
- Chodziło mi o irytujące.
- Takie słowo nie istnieje w słowniku, który mnie opisuje. - rzekła z udawaną dumą brunetka.
- Wracając do mojej propozycji. - powiedział Will, mierząc Mię zirytowanym spojrzeniem. - Znam osobę, na północy Nowego Yorku, która jak nikt potrafi wytłumaczyć znaczenie tych niezrozumiałych przepowiedni. Chejron zgodził się, abyś pod moją opieką udała się do owej osoby.
- Mówisz serio? Mam teraz wyruszyć z tobą do jakiegoś tłumacza przepowiedni?
- Myślę, że to najlepsze wyjście. Nie wiemy co cię czeka i wszyscy się o ciebie martwią. Ja, na twoim miejscu, bym wyruszył dziś wieczorem.
- Jeszcze kilka dni temu mówiłeś, że nie jestem pępkiem świata. - przypomniałam mu.
- To idziesz ze mną, Harriet?
Przez chwilę biłam się z własnymi myślami. W końcu wstałam i powiedziałam:
- Okey, ale pod warunkiem, że idą ze mną Nico i Percy. Ich też tyczy się przepowiednia, więc mają prawo się czegoś dowiedzieć.
- Masz być gotowa za pięć ósma, rozumiesz? Przyjdę po ciebie.
- Nie trzeba, Will. Sama trafię na miejsce zbiórki.
Mało opisów a dużo dialogów, to chyba rzadkość w moich rozdziałach.
Jak tam po świętach? 🍳🐤🐣 Będzie wam wystarczyło jajek na kolejny miesiąc jak mi? xD I kto z was był wczoraj mokry? 🌊🌊💧
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro