Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Planowanie

Przez najbliższe dwa dni wszystko było niemal zwyczajne.

Codziennie po śniadaniu odbywały się zajęcia z greki prowadzone przez Annabeth, następne kilka godzin spędzałam razem z Mią i Izzy na zajęciach z strzelania z łuku, biegach, zapasach (Izzy rozkładała mnie na łopatki, zanim zrobiłam cokolwiek w jej kierunku) a na koniec walki na miecze.

Trzeciego dnia, gdy razem z Mią wracałam z turnieju siatkówki pochłonięta rozmową na temat Will'a i jego dziwnego zachowania, ujrzałam Rose, jedną z wredniejszych córek Demeter w towarzystwie mojego ciotecznego brata.

- Cody?! - zawołałam zdumiona. Chłopak spojrzał na mnie, a ja podbiegłam do niego i wpadłam w jego ramiona.

- Przepraszam Har, że nie byliśmy na weselu Emily. - mruknął w moje ramię, chłopak. - Mama miała strasznie dużo na głowie, ciągle musiała odbierać i wysyłać do kogoś wiadomości.

- Iris tu jest? - zapytałam z nadzieją.

Cody pokręcił głową.

- Pojechała dziś rano do Chicago by się z kimś spotkać. Zostawiła mnie tu na trzy dni. - wyjaśnił i uśmiechnął się.

- Z kim spotkać? - spytałam zaciekawiona.

- Nie mam pojęcia. Powiedziała tylko Chejronowi i Dionizosowi, że jedzie do Chicago do jakiejś knajpy "szósty zmysł" czy jakoś tak.

Spojrzałam na Mię, która słuchała naszej rozmowy wyraźnie zaniepokojona.

- Czy Chejron powiedział coś o tej knajpie?

- Tylko tyle, że ma uważać bo to dość nieciekawe miejsce.

Uśmiechnęłam się do niego i poczochrałam mu włosy na głowie.

- Dziękuję, Cody. Stęskiniłam się za tobą.

- To dziwne ale ja też.

- Chodź, Cody. - zawołała Rose w kwiecistej sukience. - Pójdziemy na spacer.

- Do zobaczenia, sis. - krzyknął mój cioteczny brat, machając mi na porzegnanie.

Wymieniłam z Mią znaczące spojrzenia i powiedziałyśmy chórem.

- Kierunek: Wielki Dom.

***

- Wybij sobie ten pomysł z głowy, Harriet. - warknął Chejron.

Siedziałyśmy na kanapie w salonie Wielkiego Domu i od półgodziny próbowałyśmy przekonać Chejron aby pozwolił nam pojechać do Chicago.

- Twoja ciotka była pewna, że będziesz chciała się do niej udać, więc kazała mi ci to wybić z głowy. A w razie, gdybyś nadal chciała się tam udać mam cię, cytuję, "przywiązać do krzesła za ręce i nogi".

- Ależ, Chejronie! - wtrąciła Mia. - To miejsce może być niebezpieczne!

Chejron spojrzał na Mię z troską.

- Panno Williamson, docenią pańską troskę i chęć pomocy, ale wątpię, żeby bogini miała sobie nie poradzić w... knajpie.

Mia wyrzuciła ręce w górę i mruknęła:

- Musi być jakiś powód, dla którego się tam udała! I nie ukrywajmy się, nie jest to napewno wyjazd wypoczynkowy.

Chejron wetchnął.

- Masz rację, Mio, ale nie mogę wam niestety powiedzieć, bo to sprawa między Iris i mną.

Mia jęknęła zawiedziona.

- Idźcie już. I żeby żadna z was nie pomyślała nawet o wyjściu poza teren Obozu. Zrozumiano?

- Tak..... - mruknęłyśmy, opuszczając salon Wielkiego Domu.

***

- Co robimy? - zapytała Mia, gdy znalazłyśmy się już daleko od Wielkiego Domu.

Usiadłam na ziemi i oparłam się plecami o drzewo.

- Muszę się dowiedzieć o co chodzi.

- Czyli masz zamiar jechać do Chicago?

Spojrzałam na nią i pokręciłam głową przecząco.

- Nie, ale muszę z kimś porozmawiać.

Mia zmarszczyła brwi.

- Z kim?

- Mam na myśli mojego ojca.

Mia zamilkła wpatrując się w jakiś punkt pomiędzy drzewami.

Czułam, że muszę porozmawiać z moim ojcem. Wymagało tego moje serce....

- Kiedy chcesz go odwiedzić?

- Najlepiej szybko. - powiedziałam.

Mia skinęła głową.

- Myślisz, że Chejron ci pozwoli? Podobno twoja ciotka zabroniła ci opuszczać Obóz.

Westchnęłam, opierając głowę o pień drzewa. Jasne, że mnie nie wypuści. Mam zakaz opuszczenia "jednego z najbardziej bezpiecznych miejsc jakie dla mnie istnieje na świecie", ale wizyta u mojego ojca była jedną z ważniejszych spraw jakie miałam teraz na głowie.

Musiał przecież zauważyć, co dzieje się pod jego stopami. Przecież jego żona zaginęła a córka jest w niebezpieczeństwie. Dodatkowo, coś grozi jego władzy, a to, mimo wszytko, chyba poważna sprawa.

- Czyli podsumujmy co wiemy. - powiedziała Mia, siadając na igliwiu i biorąc do ręki patyk. - Twoja ciotka pojechała do Chicago by kogoś tam spotkać... wiesz, może kogo?

Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.

- Mia, skąd ja to mogę niby wiedzieć?! Przecież nie jestem Wszytkowiedzącą Harriet! Moja inteligencja, i tak ogrooomna, jest ograniczona co do wiedzy, którą......

- Tak, tak, rozumiem! - przerwała mi Mia, machając patykiem przed nosem. - Myślałałam, że...dobra mniejsza z tym. Jestem zła, że Chejron nam nie powiedział. Dobra, przynajmiej tobie. Chociaż z drugiej strony, zapewne byś mi powiedziała, więc i tak bym wiedziała.

- Skończyłaś?

- Czyli udajmy, że już mi powiedziałaś. Co robimy?

- Ja jadę do ojca. A ty....

Mia wskazała na mnie kijem.

- Jadę z tobą, chodźby nie wiem co.

Nie chciałam protestować, więc jedynie kiwnęłam głową.
Między nami zaległa cisza. Nad naszymi głowami śpiewały ptaki, szumiały liście drzew. Natura otaczała mnie ze wszytkich stron, a jej bliskość przypomniała mi o moim pobycie na wyspie.
I tak pogrążona w wspomnieniach, zdałam się kompletnie nie usłyszeć jak tuż obok mnie siada Will. Oparł się o to samo drzewo co ja i spojrzał na mnie, chodź ja starałam się udawać, że go nie widzę.

- Ziemia do Harriet! - zamachał mi przed twarzą dłonią.

Zmierzyłam go ostrym spojrzeniem.

- Masz bardziej zmienny charakter niż kobieta. - mruknęłam.

Przewrócił oczami.

- Raz się ma lepszy dzień raz gorszy.

- Serio? Nie mów przy mnie o gorszych dniach. - jęknęłam.

- Słyszałem od Chejrona o twojej ciotce. I mam cię "przywiązać do krzesła za ręce i nogi".

- A tylko spróbuj, ty wredna małpo. - To była Mia. Złapała za swój kij i wymierzyła nim buntowniczo w Will'a, który prychnął z pogardą.

- Daruj sobie, tę scenkę, dziewczyno. - mruknął.

- Poprostu mówię, że masz jej nie dotykać bo cię spiorę na kwaśne jabłko w sam raz do szarlotki.

- Już się boje...kontynuując, mam dla ciebie Harriet..propozycję.

Wymieniłam z Mią zaciekawione spojrzenia.

- Ja też mam dla ciebie propozycję. - zawołała Mia. - A raczej prośbę.

- Słucham.

- Wyślę cię kopniakiem na księżyc a ty mi powiesz jak tam jest.

Will (znowu) przewrócił oczami.

- Dlaczego wy wszytkie musicie być takie...

- Piękne? - zapytałam z uśmiechem.

- Zabawne? - podsunęła Mia.

- Chodziło mi o irytujące.

- Takie słowo nie istnieje w słowniku, który mnie opisuje. - rzekła z udawaną dumą brunetka.

- Wracając do mojej propozycji. - powiedział Will, mierząc Mię zirytowanym spojrzeniem. - Znam osobę, na północy Nowego Yorku, która jak nikt potrafi wytłumaczyć znaczenie tych niezrozumiałych przepowiedni. Chejron zgodził się, abyś pod moją opieką udała się do owej osoby.

- Mówisz serio? Mam teraz wyruszyć z tobą do jakiegoś tłumacza przepowiedni?

- Myślę, że to najlepsze wyjście. Nie wiemy co cię czeka i wszyscy się o ciebie martwią. Ja, na twoim miejscu, bym wyruszył dziś wieczorem.

- Jeszcze kilka dni temu mówiłeś, że nie jestem pępkiem świata. - przypomniałam mu.

- To idziesz ze mną, Harriet?

Przez chwilę biłam się z własnymi myślami. W końcu wstałam i powiedziałam:

- Okey, ale pod warunkiem, że idą ze mną Nico i Percy. Ich też tyczy się przepowiednia, więc mają prawo się czegoś dowiedzieć.

- Masz być gotowa za pięć ósma, rozumiesz? Przyjdę po ciebie.

- Nie trzeba, Will. Sama trafię na miejsce zbiórki.

Mało opisów a dużo dialogów, to chyba rzadkość w moich rozdziałach.

Jak tam po świętach? 🍳🐤🐣  Będzie wam wystarczyło jajek na kolejny miesiąc jak mi? xD I kto z was był wczoraj mokry? 🌊🌊💧

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro