Ktoś wogóle żyję?
Chejron siedział na swoim wózku inwalickim w salonie i z świętym skupieniem obierał scyzorykiem zielone jabłka.
Był więc bardzo niezadowolony gdy jego święty spokój przerwały dwa dzieciuchy.
- Chejronie! - zawołałam, wbiegając do salonu.
- Witaj, Harriet. Co się stało? - zapytał Chejron lekko się uśmiechając. Był to jednak sztuczny uśmiech pełen bólu.
- Co się dzieje? Connor mówił że ktoś porwał moją rodzinę....!
- Uspokój się, Harriet. - Chejron uciszył mnie jednym ruchem ręki. - Opowiem ci wszytko co wiem i to co jest tylko wymysłem mojej bujnej wyobraźni. - zaczął. - Usiądź. To co się stało na weselu twojej kuzynki, jest bardzo dziwne.
Nie ukrywam, nie mam pojęcia co sie dzieje.
Ta historia nie jest jedyną, jaką opowiedziano mi w ostatnim miesiącu.
Ludzie znikają, a tajemnicze duchy przemierzają Amerykę. Co się dzieje?
Nikt nie wie. Bogowie próbują coś wyczuć; ale nawet oni stoją w jednym miejscu.
A teraz to zniknięcie twojej rodziny.... Zaskakująco, drastyczne.........
- Ma Pan jakieś przemyślenia na ten temat? - spytałam.
Chejron zmarszył brwi.
- Moje wymysły są tylko przypuszczeniami. Mają w sobie tyle prawdy, ile Hades ma kolorowych zębów. - popatrzyłam na niego ze zdziwniem, lecz on kontynuował. - Rzecz w tym, że te zniknięcia coś zaczynąją. Jest to początek do jakieś wojny, może i katastrofy...... Świat się zmienia.... Mam nadzieję że wszytko będzie dobrze.
- A moja mama? A Amy i Cody?! - spytałam zdenerwowana. - Gdzie oni są?
- Amy i jej syn są cali i zdrowi. - uspokoił mnie Chejron. - Zatrzymali się w Hotelu pod Nowym Yorkiem.
- Przyjadą tu?
- Tak, jutro powinni się tu zjawić.
- Dziękuję za informację, Chejronie. - mruknęłam, wstajac.
Szybko wyszłam z Wielkiego Domu i podeszłam do opierającego się o wielką kolumnę Domu Connora.
- I co? - zapytał. - Wiesz coś więcej?
- Nie wiele. - odparłam. - Jutro zjawi się tu Amy z Cody'm.
- To dobrze... Rose nie daje mi spokoju.
Ruszyliśmy w kierunku Domków. Szłam szybko, chcąc szybko zobaczyć się z Izzy i Mią.
Gdy dotarłam pod drzwi Domku Aresa; zobaczyłam beignącą mu mnie Isabelle.
- Cześć Harriet! - zawołała, rzucając się na mnie jak jakiś dzikus na kokosy i ściskając mocno.
- Dusisz mnie. - powiedziałam spokojnie w jej ramię.
Connor zachichotał.
- Fajnie że jesteś. - powiedziała Izzy, puszczając mnie. - Teraz w Obozie jest trochę nudno.....
- Przecież jest Travis.... - zaczęłam. - Nie macie pomysłów na żarty?
- Z nim? - parsknęła Izzy. - Aktualnie próbuję się go pozbyć bo waruje przy mnie jak jakiś pies. Teraz na przykład założyłam się z nim że nie przeżyje godziny pod wodą.....
- O to faj.... Czekaj co?! - krzyknęłam razem z Connorem. - Gdzie on jest?!
- Siedzi pod wodą.... już piętnaście minut. - dodała patrząc na swój zegarek w jednorożce.
- Przecież nikt tego nie wytrzyma! - krzyknął Connor.
- OK, spokojnie... każę mu wyjść. - powiedziała zawiedziona Isabelle.
- Czekaj, a widziałaś Mię? - spytałam szybko, widząc jak Izzy cofa się.
- Tak, miesiąc temu.
Spojrzałam na nią ze zdumieniem.
- Jak to?
- Harriet. - Connor złapał mnie za ramię. - Mia uciekła.
- Uciekła?! Dlaczego?
- Bo nie jest córką Demeter......
- To kogo?
- Persefony. - zaśmiała się Izzy.
- Persefony?! - wytrzeszczyłam na nią oczy. Connor kiwnął głową a Izzy kopnęła, chyba dla potwierdzenia, leżący kamień.
- A Hades? - zapytałam prawie szeptem. - Co na to Hades?
- Nie wiemy. - powiedział Connor.
- Raczej się nieźle wkurzył. - dodała Izzy.
- Nico...
- Też zniknął.
- To ktoś wogole żyję?! - spytałam. - Bo jak na razie to wszycy znikają!
Zapadła cisza.
- W Obozie jest jeszcze wiele herosów. - zauważyła Isabelle, przerywając krępujące milczenie. - Co prawda, każdy z nich zajmuje się teraz własnym tyłkiem i szkoli się na własnego ochroniarza......
Ochroniarza. - szepnął mój wewnętrzny głos.
- Will!!! - krzyknęłam. - Gdzie on jest?
- Teraz się nim przejmujesz? - prychnął Connor. - Mówiłaś że jest idiotą.
Spojrzałam na niego karcącym wzrokiem.
- Connor, on nie wie nic o Obozie! Wolę żeby nie wdał się w bójkę z jego mieszkańcami....
- Dobra, pójdę go poszukać. - mruknął niezadowolony Connor. - Ja się zajmę tamtą częścią ty tą. - dodał, wskazując mi gdzie mam iść.
Puściłam się biegiem, kompletnie olewając pytanie Izzy, kim jest Will.
Dobiegłam do miejsca gdzie go ostatni raz widziałam i rozejrzałam się.
Nie było go tutaj.
Nie było też żadnych śladów, które mogły by wskazywać gdzie mógł ewentualnie pójść.
Spojrzałam w lewo i w prawo. Znowu w lewo i w prawo.
Pod wpływem nieznanego impulsu postanowiłam poszukać go po prawej stronie.
Była to ta bardziej zaniedbana i opuszczona część Obozu, do której nikt raczej nie chodził.
Czy to nie świetne miejsce za niego?
Ruszyłam więc prosto przed siebie, wąską, zadeptaną ścieżką wśród liści i niskich krzewów.
Nagle stanęłam.
Ścieżka kończyła się przed nie wysokim krzewie, porośniętym wyschniętymi różami w kolorze malin.
Rozejrzałam się w poszukiwaniu innej ścieżki - jednak nic nie znalazłam.
Odwróciłam się, zakładając ręce na piersi.
I co będę teraz wracać?
Cofnęłam się trochę by usiąść pod krzakiem, lecz gdy tylko moja noga stanęła na ziemi, poczułam jak tracę równowagę i spadam tyłem w czarną dziurę.
Krzyk przerażenia, był ostatnią rzeczą jaką powiedziałam, zanim czarna otchłań nie połknęła mnie w całość.
Witajcie!
Jak wam się podoba ten rodział?
♡
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro