Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziwne sny

- Kopcie mi już ten grób, bo ja zaraz umrę. - jęknęłam, siedząc na leżącym pniu, pokrytym od północnej strony, mięciutkim, ciemnozielnym mchem.
Isabelle spojrzała na mnie ostro i mruknęła :
- Czyżby zmęczył cię ten parogodzinny spacerek, Harriet?
Zamrugałam powiekami.
- Skąd! Mogłabym sobie jeszcze chwilę pobiegać i tak już nogi bardziej mi nie odpadną.
- A ja jestem głodny, jeśliście ciekawe, moje przyjaciółki. - powiedział Travis, opierając się o szary głaz i odchylając głowę do nieba.
- Nie, nie jesteśmy ciekawe. - mruknęła Isabelle. - Twoje zdanie się tutaj wogóle nie liczy więc nie kłap tą swoją jadaczką, bo doprowadzasz mnie do białej gorączki.
Chłopak wzruszył ramionami.
- Dziewczyny to niesamowite istoty. - jego głos był spokojny i opanowany. - Potrafią przetrwać w dziczy trzy dni bez jedzenia i picia.
- Zawsze, kiedy zgłodniemy możemy zjeść ciebie, Travis. - Izzy wyszczerzyła się do niego sztucznie. - Ktoś mi kiedyś powiedział, że mężczyźni smakują jak kurczak.
- My przynajmniej jesteśmy smaczni, w odróżnieniu do kobiet. Nie słyszałem nigdy o kimś kto zjadł same kości.
- Dość tej kłótni dwóch kanibali! -przerwałam, czując że ta rozmowa nie wróży najlepiej. - Idziemy dalej, a jeśli ktoś zobaczy coś co można zjeść to zatrzymamy się na śniadanie.
- Przed chwilą byłaś umierająca. - żachnął się Travis.
- Szybko wracają mi siły.
Kolejny kwadrans drogi pokonaliśmy w ciszy i podziwianiu tutejszych roślin, które nie różniły się niczym od tych w Obozie, ale mimo to Travis uznał je za coś wyjątkowego!
Isabell wiecznie go uciszała i parę razy dała mu w głowę suchym patykiem, który wybrała na swój kij włoczykija.
Poza tym nigdzie nie mogliśmy znaleźć nic, co chodź w najmniejszym stopniu przypomina ludzkie jedzenie, więc postanowiliśmy spróbować liści dębu
Zasiedliśmy w trójkącie na trawie, każdy z swoim liściem w prawej ręce.
- Okey, w imieniu całej naszej brygady, rozpoczynam posiedzenie, które ustali czy liście dębu pospolitego są smaczne czy nie. - Izzy próbowała zachować powagę. - Na trzy. Raz.... Dwa..... Trzy.....
Travis pierwszy wgryzł się w roślinę i skrzywił się.
Izzy i ja wpatrywałyśmy się w niego bacznie a gdy przełknął i uśmiechnął się do nas, poszłyśmy w jego ślady.
Z początku czułam jedynie mdły, lekko goszkawy smak, który następnie przerodził się w coś o silnym smaku ziemi, letniego deszczu i orzechów.
- Ohyda. - skomentowałam, rzucając nadgryzioną roślinkę za siebie.
- Nie znasz się na wyrafinowanych smakach. - odpowiedział Travis i ku mojemu zdumieniu, ugryzł kolejną porcję liścia. - Smakuje jak rukola lub.... hmm... napewno czuć silny aromat chloroplastów.
- To chloroplasty mają aromat?
- Nie jestem pewny. - Travis uśmiechnął się nie winnie. - Bądź co bądź, to naprawdę ciekawy smak.
Spojrzałam na Izzy, która oblizała językiem wargi.
- I jak?
Dziewczyna odłożyła liść na trawę obok siebie i odpowiedziała bardzo poważnie:
- Kanapką z masłem orzechowym i smażonym bananem to to nie jest.
Uśmiechnęłam się. Isabelle położyła się na plecach i zamknęła oczy. Travis i ja również opadliśmy na plecy i pozwoliliśmy opaść powiekom.
- Co widzicie kiedy macie zamknięte oczy? - zapytał z głupia frant, mistrz tego typu pytań czyli pan Hood.
- Eee... ciemność? - odpowiedziała Izzy z irytacją.
Zaśmiałam się głośno, łapiąc się za brzuch.
- A ja wiedzę siebie na tronie w Olimpie. - powiedział Travis.
- A ja siebie z irokezem. - dodałam.
- I co ładnie wyglądasz?
- Pięknie.
- To najważniejsze.
Przewróciłam się na bok i zapytałam, tym razem szeptem:
- Izzy, myślisz że mogę się zdrzemnąć.
- Zapomniałaś dodać "mamo". - głos dziewczyny, zdradzał że również myślała o drzemce.
- To dobranoc, mamo i Travis.
- Dobranoc, błotna driado. - odpowiedzieli chórem.
Zwinęłam się w kłębek tuż przy śpiącym już ciele mojej przyjaciółki i pozwoliłam zabrać się prosto do krainy snu.

***

- To koniec, Harriet. - silny i dudniący głos sprawił że serce podskoczyło mi w piersi. - Świat jest już skończony. Nie ma dla niego ratunku.
Stałam w małej, ciemnej komnacie w której nigdy nie byłam. Serce waliło mi jak po kilometrach nieustannego biegu.
Obok mnie stały jeszcze dwie osoby, których przez panujący tu mrok nie mogłam dostrzec. Wytęrzyłam wzrok co pozwoliło mi zrozumieć że dwie osoby obok mnie to chłopcy. W moim wieku.
Głos znowu przemówił.
- Jesteście mi potrzebni. Wy troje.  Dzięki mnie, władza waszych ojców i matek na zawsze zostanie zapomniana! Chcecie tego? - cisza. - Chcecie?!
Przez salę przeszły ciche pomruki.
- Już niedługo to się stanie. Bądźcie gotowi.
Potem nastała cisza.
- Kto tu jest? - szepnęłam. - Kto stoi obok mnie?
Cisza.
Złapałam za ramię osoby stojącej tuż obok mnie i krzyknęłam:
- Kim jesteś?!
- Bądź cicho, Harriet. I tak jest już źle.
- Kto mòwi?
- Jestem Nico. A tuż obok mnie stoi Percy. - głos chłopaka był stanowczy. - A teraz zamknij się, Harriet.
- Nico?! O co chodzi?! Nico, Nico....Nico...!!

- Nico.. Nico!
- Harriet! Harriet! Obudź się!
Otworzyłam nagle oczy i zachłysnęłam się powietrzem. Zakaszlałam, prostując się do pozycji siedzącej i spojrzałam na siedzących przede mną Izzy i Travisa.
- Bogowie, ale miałam koszmar. - mój głos był zachrypiały.
Travis spojrzał na Izzy, która wyrzuciła ręce w powietrze i wykrzyknęła:
- Nic dziwnego! Jaki sen z Nico nie jest koszmarem?!
Spojrzałam na nią pytająco.
- O czym ty mówisz?
Moi przyjaciele wymienieli szybkie lecz znaczeniowe spojrzenia. Pierwszy odezwał się Travis.
- Harriet... musimy z tobą pogadać.... Martwimy się o twój stan psychiczny.
- Z jakiego powodu, mogę wiedzieć? - skrzyżowałam ręce na piersiach, spoglądając na nich srogo i czekając na odpowiedź.
- Miewasz sny w których jest Nico i mało tego.. ty wołasz jego imię!! - powiedział Travis.
- Myślałam, że tylko Mia ma o nim dziwne sny. - dodała Izzy.
-  Ja nie mam żadnych snów o Nico! - krzyknęłam. - On był tylko ich częścią!
Travis położył dłoń na moim ramieniu.
- Będzie dobrze, Harriet. Wypedzimy tego szatana z twojej gło....
- Zamknij się! Na bogów, ja nie śnie o tym umarlaku!
- O kim nie śnisz, Harriet?
Wysoki głos zabrzmiał tuż za moimi plecami. Wstrzymałam oddech a gdy się powoli odwróciłam, zobaczyłam Connora. Jego bluzka, cała podarta i poplamiona krwią, wyglądała niczym po przegranej walce.
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu, wstałam i rzuciłam mu się w objęcia.
- Gdzie ty byłeś? - spytałam, wtulając się w jego tors.
- Spacerowałem.
- Naprawdę, ty też? - uśmiechnęłam się przez łzy.
- Witaj, bracichu, mój ty kochaniutki. - Travis pogłaskał Connora po policzku. - Zająłem się twoja panną przez te kilka godzin.
- Ciekawe. - Izzy stanęła za nim z założonymi na piersiach rękoma. Jej włosy powiewały na delikatnym wietrze. - Chyba ostatnio, pobiła cię dziewczyna, czyż nie?
Travis zarumienił się.
- Nie przypominam sobie takiego wydarzenia.
Connor prychnął.
- Naprawdę, braciszku? Znowu, cię Izzy pobiła?
- Nie!
Izzy mrugnęła do mnie a ja się uśmiechnęłam sięm.
- Znowu razem. - powiedziałam a wszyscy zgodnie skineli głowami.

Nowy rozdział. Jak zwykle z opóźnieniem.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro