Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Do Krainy Umarłych

Powoli nastawał wieczór. Niebo pociemniało i pojawił się książyc, który mimo, że ledwo widoczny, zapowidał zapadnięcie nocy.
Cała nasza czwórka szła gęsiego poprzez gęsty las, rozmawiając o tym jak się wydostać z tej okropnej wyspy.
- Możemy popłynąć w pław. - rozmyślał Travis, idąc jako ostatni.
- Życzę powodzenia. - prychnął Connor.
- Można by zbudować tratwę i modlić się do bogów o ratunek. - Travis nie przestawał gorączkowo myśleć.
- Albo zostać tu na wieki i zbudować cywilizacje. - zaproponowała Isabelle.- Cudowna kraina o cudownej nazwie  Izzolandia, gdzie mężczyźni służą jedynie jako podnóżki a kobiety mieszkają w pałacach. Oczywiście byłabym królową i ściągnęłabym do Izzolandii jednorożce!!
Wszyscy spojrzeli na Isabell z politowaniem.
- No co? Warto czasami pomarzyć.
- Tiaa.
Gdy na niebie zaświtała pierwsza gwiazda, Izzy uparła się by rozbić obóz. Tak więc też zrobiliśmy. Chłopcy zbudowali dwa szałasy (ten należący do niech był większy) a ja z Izzy pozbierałyśmy chrust i rozpaliłyśmy ogień.
- Jestem głodna, brudna i śpiąca. - warknęłam. - Nie przypuszczałam, że ta głupia wyprawa na kajaki zmieni mnie w dzikuskę. - a potem widząc minę Travisa, dodałam : Pardon, błotną driadę.
- No cóż, chyba dla każdego ta wyprawa jest już trochę męcząca. - mruknął Connor.
- Trochę? - prychnał Travis. - Trochę męcząca?
- Tak, trochę męcząca. - Connor wyslał bratu zimne spojrzenie. - Chodź dla ciebie, to rzeczywiście może być niczym maraton - musiałeś tyle używać swojego mózgu, że już ci się przegrzał.
- He he he. - warknął Travis udając, że się śmieje. - Ale to nie ja.....
I w tym momencie usłyszeliśmy trzask gałęzi i ciemność, bo jak na sygnał zgasło nam ognisko.
- Niech to szlag! - usłyszałam głos Isabelle tuż obok mnie. - A tyle walczyłam z tym ogniem.
- Cicho! - syknął Connor.
Nastała cisza. Trzask gałęzi słychać było teraz w odległości kilku metrów od miejsca gdzie siedzieliśmy. Czułam jak oddech mi przyspiesza a serce wali jak oszalałe.
W takim oto momencie przypomniałam sobie o moim ochroniarzu. Gdzie jest Will?! Został w Obozie!
Będę musiała z nim porozmawiać!
- Co to jest? - szepnął Connor za moimi plecami.
Odpowiedź nadeszła szybciej niż się tego spodziewałam.
Krzaki rozstąpiły się i ku naszym oczom ukazała się ogromna kobieca postać. Przypominała wiedźmę z skrzydłami nietoperza i długimi, ostrymi szponami u stóp i rąk.
Zawisła w powietrzu, dwa metry nad ziemią i przyglądała się nam groźnie.
- Wiejemy! - krzyknął Connor i złapał mnie za ramię.
Nigdy w życiu nie biegłam tak szybko. Connor trzymał mnie za rękę i ciagnął za sobą, omijając wystające korzenie i drzewa.
- Co to jest? - krzyknęłam przerażona. - Co ta za staruszka?!
Chłopak nie odpowiedział tylko wepchnął mnie za leżący pień drzewa, tak że wylądowałam na plecach.
Chłopak przykucnął obok mnie i ostrożnie wyjrzał zza leżącego pnia.
- Pusto.
- Co to było?
Connor spojrzał na mnie.
- To była moja babcia. - powiedział sarkastycznie.
- Ta akurat. - odpowiedziałam.
Connor oparł się o pień plecami i westchnął.
- To była erynia.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.
- Co ona tutaj robi?! One chyba mieszkają w Hadesie, co nie?
- Tak.....opuszczają go tylko wtedy, gdy Hades im rozkaże.
- Nie mów, że......- wyjąkałam. - Myślisz, że przyszły po nas?
Chłopak nie odpowiedział.
- A gdzie Izzy i Travis? - zapytałam, rozglądając się dookoła. - Muszą tu gdzieś być.
- Pójdę ich poszukać. - rzekł Connor wstając. - Ty zostań tu.
- Chyba sobie żartujesz, idę z tobą.
Chłopak chyba nie miał siły się kłócić bo westchnął tylko i kiwnął głową.
Szliśmy cichutko, nasłuchując i rozglądając dookoła. Zapadł już zmierzch i las pogrążył się w mroku, tak gęstym, że ledwo widziałam Connora, który szedł kilka kroków przede mną. Sztylet trzymałam kurczowo w dłoni.
Nagle coś się poruszyło obok mnie i chwilę później coś złapało mnie za bluzkę i pociągnęło do tyłu, zakrywając ręką usta, tak, że nie mogłam krzyknąć.
- Harriet, to ja Travis.
Wierzgałam nogami i próbowałam wydostać się z jego morderczego uścisku ale chłopak trzymał mnie mocno. Dałam mu więc solidnego kopniaka w kolano i chłopak z sykiem puścił mnie na ziemię.
- Oszalałeś? - szepnęłam. - Chciałeś mnie porwać?
- Jasne, nie mam co robić. - wyjąkał Travis, rozmasowując kolano. - Erynia złapała Izzy!
- O bogowie!! - krzyknęłam. - Musimy ją ratować.
- Tam są! - zawołał Travis i pobiegł przed siebie. Ruszyłam za nim, modląc się by Connor nie dostał zawału, gdy zobaczy, że mnie za nim nie ma.
Travis zaprowadził mnie na małą polankę w środku lasu. Isabelle wisiała kilka metrów nad ziemią, trzymana za bluzkę przez jedną z erynii.
Wyciągnęłam sztylet przed siebie i krzyknęłam:
- Puść ją!
- Harriet, zamknij się! - syknął za mną Travis. - Jeszcze narobisz sobie problemów!
Erynia spojrzała na mnie i na Travisa. Jej wzrok był tak przerażający, że równie dobrze mogła by nim zabijać.
- Puść ją! - wykrzyknęłam ponownie.
- Córka Zeusa we własnej osobie. - głos Erynii był pełen jadu. - Mała bohaterkkkka.
- Zostaw nas w spokoju, paskudna wiedźmo!
Erynia warknęła i wzbiła się w powietrze. Jej nietoperze skrzydła były szerokie i silne.
- Jesteś poszukiwnaaaa, córrrko Najwyższego!!
- Harriet, uważaj! - wrzasnął za mną Travis.
Odwróciłam się. Znad lasu nadlatywały jeszcze dwie diabelskie staruszki, machając olbrzymimi skrzydłami. Jedna z nich trzymała w swych szponach......
- Connor! - wrzasnęłam. Chłopak nic nie odpowiedział. Jego ciało zdawało się być wiotkie i pozbawione życia.
- Czego od nas chcecie?! - zapytałam. Starałam się zachować spokój, ale kiepsko mi to przychodziło.
- Nasz pan cię wzywa!
Czego chce ode mnie Hades? - pomyślałam lekko zaniepokojona.
Travis patrzył to na mnie to na Isabelle i w końcu krzyknął:
- Nigdzie z wami nie idziemy!
- Myyylicie się....
I w tej właśnie chwili erynia, która towarzyszyła swoim siostrom, złapała mnie i Travisa w pasie, i porwała w powietrze.
Próbowałam z nią walczyć. Wyciągnęłam sztylet, który chciałam wbić jej w serce ale potwór był szybszy. Wyrwał mi broń z rąk i cisnął nim prosto w las.
I teraz właśnie, poczułam się zniewolona i bezbronna.
Erynie leciały szybko, jakby się bały, że nie zdążą na czas.
- Gdzie one nas ciagnął?! - krzyknął Travis.
- Do Krainy Umarłyyyych... - wysyczała erynia tuż nad moją głową. - Jesteście zaproszeni przez samego Władzce.
Travis przewrócił oczami.
- A nie było by lepiej, gdyby Hades raczył nam wysłać list z zaproszeniem na ucztę? Wystarczyło napisać: "Dnia tego i tego, o godzinie tej i tej, przyleci po was mój oddział specjalny, stworzony z trzech demonicznych babć, ale nie bójcie się zostaniecie zjedzeni dopiero w moim królestwie. Podpisano Hades." Ja bym chętnie odpowiedział na ten list.
Mimo, że sytuacja była beznadziejna, ja o mało nie parsknęłam śmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro