Rozdział 1
Od razu się wybudziłam. Cała byłam spocona. Koszula nocna nieprzyjemnie przylepiła się do mojego ciała. Oddychałam ciężko i głośno łapałam do ust powietrze.
Znowu ten sen, pomyślałam. Czemu ciągle śni mi się to samo? - pytałam samą siebie. Doskonale wiedziałam do kogo należały owe czerwone oczy. Jedyne co mnie zastanawiało to do kogo miałam zostać zaprowadzona. Kto jest ich panem? Osobą, której się słuchają i wykonują jej rozkazy?
Stwierdziłam, że dalsze rozmyślania na ten temat nie mają sensu, bo i tak niczego nowego bym się nie dowiedziała. Zwlekłam się z wygodnego łóżka i poczłapałam do łazienki. Tam obmyłam twarz zimna wodą by do końca się rozbudzić. Potem spojrzałam w lustro. Ujrzałam tam dziewczynę z łagodnymi rysami twarzy, szarymi tęczówkami, białymi (tak, dokładnie, BIAŁYMI) długimi, falowanymi włosami oraz pełnymi różowymi ustami.
Wróciłam do pokoju i zajrzałam do drewnianej, dużej szafy. Przewertowałam ubrania i zdecydowałam się na białe krótkie spodenki oraz białą koszulkę na ramiączka. Weszłam do łazienki i przebrałam się. Z powrotem zjawiłam się w pokoju i wyjrzałam przez szklane drzwi na balkon. Moim oczom ukazała się dolina Bliźniaczych Wzgórz otoczona zieloną puszczą. W oddali, zaraz za lasem wyrastały dwie góry nazywane przez mieszkańców Bliźniaczymi. Między nimi mogłam dostrzec wychylające się słońce. Od gór dzieliło mnie jeziorko, w którym odbijały się promienie słońca, sprawiając, że wyglądało jakby świeciło. Lekki, ciepły wietrzyk owiewał moją twarz dając przyjemne ukojenie. Uśmiechnęłam się i wróciłam do środka. Otworzyłam ciemne drzwi i wyszłam z pokoju. Zeszłam po krętych schodach i znalazłam się na parterze. Do moich nozdrzy dotarł przyjemny zapach śniadania. Idąc jego tropem trafiłam do jadalni. Zastałam tam moich przybranych rodziców - Ernesta oraz jego małżonkę Clarissę i ich córkę oraz moją najlepszą przyjaciółkę Katharine. Wszyscy o czymś rozmawiali i wesoło się uśmiechali. Byli bardzo przyjaznymi i miłymi ludźmi i gdyby nie oni to... pewnie nie byłoby mnie już na tym świecie. Nie pamiętam nic sprzed 12 roku życia. W pamięci mam tylko moment, w którym szwędam się po ulicach stolicy i w końcu upadam z wycieńczenia na ziemię. Ludzie patrzą na mnie z obrzydzeniem i zgorszeniem. Nie ukrywają tego. Nie podoba im się kolor moich włosów. Zbyt różni się od ich barwy. Każdy sirhalyjczyk posiada złociste włosy. Ja z kolei białe. Gardzą mną tylko dlatego, że mam takie a nie inne włosy. Obojętni na moją krzywdę przechodzą obok. Powieki stają się coraz cięższe. Oddycham coraz płyciej. Nie dociera do mnie już żaden odgłos. W pewnej chwili czuję jak ktoś łapie moje ciało i delikatnie mnie potrząsa. Na tyle na ile potrafię uchylam powieki. Widzę kobietę ze zmartwionym wyrazem twarzy. Potem jest tylko ciemność.
Budzę się z potwornym bólem głowy. Mija kilka chwil zanim mój wzrok przyzwyczaja się do jasności panującej w pokoju. Potem orientuję się, że leżę w miękkim, wygodnym łóżku przykryta jasnożółtą pościelą. Mam na sobie czyste ubrania. Moje włosy wcześniej upaprane błotem, teraz lśnią czystością. W moim umyśle pojawia się pytanie: Gdzie ja jestem? Niebawem po pomieszczeniu rozlega się pukanie. Potem drzwi się uchylają i pojawia się w nich złotowłosa kobieta ubrana w bogato zdobioną sukienkę do ziemi w kolorze granatu. Podchodzi do mnie i siada na krawędzi łóżka. Mówi, że od tego momentu mieszkam z nimi i zostaję jej córką. Później przytula mnie do siebie widząc spływające po mojej twarzy łzy. Bynajmniej nie smutku. Są to łzy szczęścia. Nareszcie odnalazłam ludzi, którzy mnie akceptują i się mną opiekują. Którzy nie spoglądają na mnie z pogardą oraz obrzydzeniem.
- Natasha? - z moich rozmyślań wyrywał mnie łagodny głos Clarissy. - Usiądziesz?. - wskazała na wolne miejsce obok Kathy. Uśmiechnęłam się do niej i usiadłam na wskazanym krześle. Chwilę potem służba wniosła nasz posiłek. Podziękowałam i zabrałam się za konsumpcję. Po śniadaniu poszłam wraz z Kathy na zewnątrz na spacer. Dziewczyna tak samo jak jej rodzice miała złote włosy. W przeciwieństwie do swojej matki, jej były długie i proste. Dzisiejszego dnia Kat miała na sobie letnią zwiewną sukienkę z cienkimi ramiączkami, która sięgała jej troszeczkę za kolano. Prezentowała się pięknie. Każdy chłopak choć przez moment się na nią patrzył, gdy przechodziłyśmy obok. Kat miała wielu adoratorów ale nie umawiała się z nimi. Miała bowiem już swoją miłość. Nazywał się Tobias. W przeciwieństwie do Kat, nie pochodził z zamożnej rodziny. Kochali się jednak. Widziałam jaka szczęśliwa wracała z ich spotkań. Promieniowało od niej szczęście i radość. Byłam przy tym jak oznajmia rodzicom o swoim związku. Bała się, że nie zaakceptują go. Myliła się. Ernest i Clarissa byli przeszczęśliwi z tego powodu. W końcu jak sami powiedzieli „ich mała córeczka znalazła swą wielką miłość". Teraz właśnie szłyśmy do miejsca ich spotkania. Znajdowało się ono zaraz koło jeziora. Ukryte było szczelnie przez korony drzew zapewniając im prywatność. Zawsze odprowadzałam tam Kat, którą traktowałam jak siostrę, którą oczywiście była.
Tak było i tym razem. Odprowadziłam Kat do miejsca spotkań. Czekał tam na nią już jej luby. Pożegnałam się z nią i udałam się do swojego tajemniczego miejsca, o którym wiedziałam tylko ja (a przynajmniej taką miałam nadzieję). Okrążyłam jeziorko i weszłam dziarsko do puszczy. Sprawnie mijałam drzewa i krzewy idąc znaną tylko mi ścieżką. Minęłam najpierw duży głaz obrośnięty mchem, potem skręciłam w prawo a następnie cały czas szłam przed siebie. W końcu po kilku minutach wędrówki dotarłam do celu. Przed sobą miałam nieduży wodospad otoczony dużą ilością zieleni, niewielkich kamieni oraz szeroką gamą kolorystyczną kwiatów. W powietrzu wyczuwałam ich przyjemną woń. Do moich uszu docierała piękna pieśń ptaków oraz szum wody.
Przysiadłam na pobliskim kamieniu i zamknęłam oczy odprężając się. Po mojej prawej stronie usłyszałam szelest. Automatycznie otworzyłam oczy i spojrzałam w tamtym kierunku. Zauważyłam kawałek białej sierści a niedługo potem stał przede mną w całej swojej okazałości ogromny biały wilczur z niebieskimi jak niebo oczami. Miał piękną połyskującą w słońcu sierść. Wyglądał po prostu majestatycznie. Jeszcze nigdy w swoim życiu nie widziałam takiego wielkiego wilka. Był o wiele większy od normalnych zamieszkujących ten las. Wyglądał też z goła inaczej. Miał bardziej białe futro oraz bardziej błękitne oczy od zwykłego białego wilczura. Jego postawa też się różniła. Była bardziej władcza i dostojna. Wyglądał także na inteligentniejszego od wszystkich pozostałych. Normalny człowiek odczułby w tym momencie strach i przerażenie ogarnęłoby całe jego ciało. Ja z kolei nie czułam żadnej z tych emocji. Byłam spokojna i miałam jakieś dziwne nieznane mi przeczucie, że wilk nic mi nie zrobi. Utrzymywaliśmy ze sobą stale kontakt wzrokowy. Czekałam na jego ruch. Najpierw powoli postawił jedną łapę naprzód. Potem drugą. Nie minęło dużo czasu a stał jakiś niecały metr ode mnie. Zapragnęłam dotknąć jego pyska. Wiedziałam, że wiąże się to z ogromnym ryzykiem. Wilk do tej pory spokojny może w jednej chwili stać się agresywny i mnie zaatakować. Ja jednak po prostu MUSIAŁAM dotknąć jego sierści. Dlatego też powoli uniosłam prawą dłoń znowu czekając na jego ruch. Ten ku mojemu zaskoczeniu spuścił łeb w dół na wysokość mojej ręki i bardzo powoli zbliżył swój pysk do mojej dłoni. Patrzyliśmy sobie w oczy. Ja w jego błękitne, on w moje szare. W końcu poczułam mięciutkie futerko muskające moje palce. Na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. Właśnie dotykałam ogromnego białego wilczura! Byłam bardzo podekscytowana. Sądząc po jego oczach, podobało mu się to. Zaczęłam więc wolno i delikatnie pocierać jego pysk. Wilk zamknął oczy. Położył się na ziemi i oparł swoją głowę na kamieniu. Pysk delikatnie ułożył na moich nogach. Głaskałam go teraz po całej głowie. Najbardziej jednak spodobały mi się jego uszy. Ich końce były takie milutkie w dotyku. W pewnym momencie wilczur podniósł głowę. Jego oczy były na wysokości moich. I wtedy też wiedziałam, że wilk ma imię. I nie jest taki sam jak inne wilki. Ma osobowość. Taką samą jaką mają ludzie. Posiada emocje, uczucia oraz inteligencję nietypową dla zwierząt.
- Miło cię poznać, Fenrirze. - odparłam uśmiechając się szeroko.
============================
Komentujcie! Gwiazdkujcie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro