Rozdział 11
Lily pov.
Wstałam rano i ubrałam się w czarną bluzkę i dżinsowe spodenki, po czym poszłam budzić Lunę. Weszłam do jej pokoju i zobaczyłam jak śpi, więc zapaliłam ją z łóżka. Wstała i na mnie spojrzała.
- Czego mnie budzisz? - spytała i wytarła oczy, a ja się zaśmiałam
- Bo tak, a teraz wstawaj! Pizza na śniadanie! - to ją obudziło. Wyprosiła mnie, a ja poszłam po zeszyt i ołówek, po czym poszłam do jadalni. Siadłam na krześle i czekałam na Lunę i Diane. Po jakiś pięciu minutach przyszły i usiadły obok mnie.
- O mniam!! - Luna wzięła jeden kawałek pizzy, po czym zaczęła go jeść. Też wzięłam jeden kawałek i zaczęłam jeść. Pomyślałam żeby coś narysować, położyłam pizzę na kartkę i wzięłam ołówek, po czym chciałam wziąść pizzę, ale nie mogłam. Spojrzałam.na nią, cały czas leżała na kartce. - Dziewczyny! Pizza jest w kartce!
- Jak to pizza jest w kartce?! - Luna spojrzała na pizzę, która była w kartce - Ej! Rzeczywiście!
Wyciągnęłam rękę i wsadziłam ją do kartki, po czym pizza była w mojej ręce. Dziewczyny na mnie spojrzały, a ja nie mogłam w to wszystko uwierzyć...
- Dziewczyny wiem, gdzie jest kielich! - wstałam i cz prędzej pobiegłam do Jace. Gdy byłam już pod jego pokojem zapukałam, ale nikt nie otwierał, znów zapukałam tylko mocniej, a drzwi się otworzyły i stanął w nich Jace bez koszulki.
- Co jest Lily? - spojrzał na mnie, a ja spaliłam buraka
- Wiem... Gdzie jest kielich... - spojrzał na mnie, a ja zakryłam twarz włosami
- Jaki kielich? - spojrzałam na niego. Serio nie wie?
- Kielich Anioła! - pwiedziałam, a on rozszerzył oczy
- Gdzie? - spojrzał na mnie, a ja się uśmiechnęłam
- W karcie! Ubierz się i jedziemy!! - powiedziałam, po czym szybko się ulotniłam
***
Byliśmy pod moim i Luny blokiem. Weszliśmy do środka. Isabell, Alec i Bryan poszli na górę, a ja, Luna, Jace i David do pani Dorothey. (Czy jak ona tam ma xd) zapukałam, a ona otworzyła i na nas spojrzała.
- Dzień dobry! Może pani mi pokazać karty tarota?! - pani Dorothey spojrzała na nas i zaprosiła do środa. Weszliśmy, a ona zamknęła drzwi na zamek, po czym poszła do jakiegoś pomieszczenia po karty, po czym wróciła i mi je podała ja szukałam tej z kielichem, a Jace grał na fortepianie.
- Przestań grać chłopcze... - Jace spojrzał na Davida i dalej grał - Chłopcze przestań... - dalej grał - Nie lubię tego kawałku - dalej grał, a ja znalazłam tą kartę z kielichem i włożyłam do niej dłoń, po czym wyciągnęłam kielich. Wszyscy na mnie spojrzeli, a madam Dorothey złapał mnie za szyję i pociągnęła do góry. Luna próbowała mi pomóc, ale madam Dorothey, albo raczej demon ją walnął, a Luna spadła i walnęła głową o stół. David do niej podbiegł, a madam Dorothey wzięła ode mnie kielich i rzuciła o półkę z książkami. Wstałam z całych moich sił i chciałam się na nią rzucić, ale zamiast mnie zrobił to Jace. Walczył z nią jak tylko mógł, ale ona go odepchnęła. Wystraszyłam się, że mu się coś stało, ale wstał. Ulżyło mi. Nagle do pomieszczenia wbili Alec, Isabell i Bryan. Madam Dorothey ich nie zauważyła i zbliżała się do mnie, a Alec na nią skoczył.
- Uciekaj Lily! - krzyknął, a madam Dorothey go zwaliła, po czym Alec walnął głową o podłogę. Ja szczęście nic mu nie jest. Nagle do pomieszczenia weszli dwaj mężczyźni.
- Daj nam ten kielich - madam Dorothey im go podała - No w końcu Valentine dostanie kielich anioła
- Nie zapomnij o chłopaku! - powiedział drugi, a ten pierwszy pokiwał głową i złapali Jace, po czym wyszli z pomieszczenia. Chwila! Jak to zabrali Jace!! Zobaczyłam jak Luna oszukuje przytomność, a David zabiją madam Dorothey, po czym po niej nic nie zostało.
- Musimy ratować Jace!! - powiedziałam, a wszyscy się ze mną zgodzili. Jutro czeka nas duża walka...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro