Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ONE / we came, we saw, we loved

— To twój statek, Anakinie. — Atlas była wstrząśnięta. Mijały właśnie jej ostatnie momenty pobytu na Syzygy, w trakcie których do jej gospodarstwa przybył Anakin Skywalker. — Nie możesz go zwrócić.

— A niby czym chciałabyś wyrwać się z tej planety? Bez obrazy, Atlas, ale na tej planecie... w tym więzieniu!... nie ma nikogo, kto umie budować statki. Sądziłaś, że pojawi się przejście, które zabierze cię gdzie tylko będziesz chciała? To nie magia, Les. Latami naprawiałem ten statek, wiedziałem, że kiedyś odejdziesz. Pozwól sobie pomóc. Chcę, żebyś przeżyła swoje życie dobrze. No, przynajmniej lepiej niż ja.

Atlas westchnęła i lekko kiwnęła głową na znak zgody. Nie wiedziała jak chciała się stąd wydostać — sama wizja powrotu do normalnego życia przyprawiała ją o ból głowy. Mogła się stąd wyrwać i tego się trzymała. Sposób nie był ważny.

— Mogę cię jednak o coś prosić? — Anakin stał dzielnie u jej boku, spoglądając w horyzont. — Słyszałem, że chcesz dołączyć do Rebeliantów.

— Nie wiem co zrobię. Luke opowiadał mi o nich, chociaż sam nie wiedział dużo. Przybliżył mi historię galaktyki. Chciałabym, żeby Republika znowu istniała. A później chciałabym znaleźć dom. Więc tak, chyba dołączę do Rebeliantów.

— Moja córka jest tam generałem. — Zaciśnięte usta Anakina były bardziej wymowniejsze niż jego słowa. — Czy mogłabyś... Przeprosić ją w moim imieniu?

— Myślę, że ona wie, że się nawróciłeś. Tak samo jak wie to Luke, który, tak tylko przypomnę!, jest tutaj, na Syzygy, od paru tygodni. A jedyna bliska mu osoba na tej planecie nie chce się do niego odezwać.

— Ma Obi Wana. — Anakin westchnął. — A mnie zna jedynie jako Darth Vadera. Miałem z nim tak naprawdę parę minut, Les. Jestem mu obcy.

— Anakinie. Musisz mi uwierzyć, że jest na odwrót. Musisz mi obiecać, że gdy jutro stąd ucieknę, ty spróbujesz się do niego odezwać. Nie teraz, może za osiemset lat, ale spróbujesz. Nie skazuj się sam na samotność. Oni wszyscy... Mace, Qui-Gon, Yoda... Nawet Obi Wan... Oni wszyscy chcieliby, żebyś do nich wrócił.

Wiedziała, że Anakin jej nie wierzył i że trudno będzie go zmusić, żeby ustąpił. Ten Mistrz Jedi ciągle obwiniał się o to co zrobił w tak na dobrą sprawę innym życiu. Musiała przyznać, że udawało się mu ją okłamywać nazbyt długo, jednak co mogła począć? Wstyd w jego oczach mówił jej wszystko. I może nie znała go tak długo jak Obi Wana, lub Vrooka Lamara, który spędził z nią parę wieków, jednak to Anakinowi ufała na tyle mocno, by opowiadać, jak bardzo rozpaczliwie chciała żyć w normalnym świecie, a nie w takim pośród zmarłych wojowników Jedi.

— Chodź, pokażę ci co zmieniłem. — Anakin wskazał głową statek i podszedł do niego, nawet na nią nie czekając. Zaniemówił jednak, spoglądając na horyzont od wschodu. — Chyba nie tylko ja chcę się z tobą pożegnać. Powinienem już iść.

— A może nigdzie nie pójdziesz? — spytała, również spoglądając na piątkę wolno kroczących u swojego boku przyjaciół. — Zrobisz to dla mnie?

— Łamie mi się serce, że w wieczności którą mam tu spędzić i wiedząc, co oznacza wieczność, już nigdy cię nie zobaczę. Gdybyś chociaż miała Moc... Po śmierci znowu byś się tu pojawiła. Nie musiałbym się teraz z tobą żegnać i iść szybciej, niż chciałem, bo zmierzają do ciebie osoby, których unikam.

— Dobrze wiesz w jakich czasach żyłam. Wtedy nie było Mocy takiej, jaka istnieje teraz. Nie mogłabym jej posiadać.

Wyglądający na ten sam wiek w którym była Atlas gdy rozbiła się na Syzygy, Anakin Skywalker przytulił swoją przyjaciółkę, chowając ich sylwetki za średniej wielkości statkiem, który uchronił ich przez spojrzeniami przybywających gości.

— Przepraszam, że tak się od ciebie odciąłem ostatnimi laty. Gdy dowiedziałaś się kim tak naprawdę byłem... Będąc szczerym, nigdy nie chciałem ci tego mówić. Jesteś tutaj jedyną neutralną osobą. Wszyscy Mistrzowie żyjący w tym więzieniu dobrze wiedzą jacy powinni być Rycerze Zakonu Jedi. I właśnie dla nich zdrada taka jak moja jest niewybaczalna.

Milczenie Atlas, nadal zamkniętej w uścisku Anakina, było dla niego kojące. Nie chciał komentarzy, chciał jedynie powiedzieć to, co zawsze odwlekał na później.

— I dlatego wtedy, gdy pojawiłem się w Kręgu Mocy, a ty stałaś obok, z delikatnym uśmiechem, i jeszcze miałaś na sobie ten swój żółty płaszcz... Zrozumiałem, w tym całym zdziwieniu miejscem, w którym się znalazłem, że jako jedyna będziesz mi bliska. Już wtedy to wiedziałem... Jesteś tak podoba do Padme... Po prostu... Les, tak bardzo nie chcę żebyś mnie tu zostawiła samego. Bo będę sam.

— Twój upór i głupia duma nie pozwalają ci się do nich odezwać. Nawet teraz chcesz się ze mną pożegnać szybciej, byle się na nich nie natknąć. Naprawdę to zrobisz? Za sekundę odejdziesz? Nie spędzisz ze mną ostatnich godzin, bo oni tu idą?

Wzrok Anakina, gdy spojrzał na nią z góry, nadal zaciskając ramiona na jej ciele, powiedział jej wszystko. On naprawdę chciał to zrobić, nie mógł dopuścić do konfrontacji z synem, nie w tej chwili. Nie był jeszcze gotowy.

Atlas go rozumiała, chociaż w głębi serca było jej przykro, że tak zdecydował.

— Przyjdę do ciebie gdy tylko pójdą. Powiem, że chcę wypocząć przed podróżą, w trakcie której nie wiem co mnie czeka. Jeżeli ty nie chcesz spędzić ze mną ostatnich godzin, to ja spędzę je z tobą.

Anakin przytaknął, kładąc swój policzek na czubku jej głowy. Nie chciał jej teraz opuszczać, gdyby nie był tu uwięziony bez zastanowienia wsiadłby do statku i odleciał. Jednak nie mógł. Nie potrafił.

— Są już blisko — powiedział. — Pójdę już. I będę na ciebie czekał.

Chwilę później wszedł do jej domu, by z niego tylnym wyjściem wyruszyć do jaskini, w której urządził swoje mieszkanie.

— Przyjaciele! — Atlas wyszła im na przeciw, gdy byli blisko gospodarstwa. Nadal była roztrzęsiona, co nie uszło ich uwadze, jednak woleli spędzić z nią ostatnie chwile niż roztrząsać coś, co zabierze ze sobą w podróż. — Wielce cieszę się, że was widzę. Wejdźmy do środka, przygotuję nam nasz ostatni wspólny posiłek.

Obi Wan Kenobi. Qui-Gon Jinn. Mace Windu. Yoda. Luke Skywalker. Grupa przyjaciół z nie tak odległych czasów. Wielcy Mistrzowie nieistniejącego już Zakonu Jedi. Wszyscy zebrani w jej domu, by ją pożegnać.

— Większość Mistrzów zbierze się jutro przy Kręgu Mocy. — Mace siedział sztywno na fotelu, rozglądając się po wnętrzu prawie pustego domu. — Nie chcieli kłopotać cię przed podróżą, wiedzą, że musisz nabrać sił. I odwagi. Jako ludzie którzy żyli jeszcze niedawno postanowiliśmy jednak przybyć w razie jakichkolwiek pytań, które mógłby się pojawić.

— Wiemy, że nie zatrzymamy cię do następnej szansy otwarcia tunelu, która na dobrą sprawę może nie nastąpić, więc jesteśmy tu by cię ostatecznie przygotować. — Qui-Gon wydawał się być zasmucony.

— Na twoim miejscu również chcielibyśmy wrócić do żywych, by w pełni przeżyć swoje życie. — Kenobi zaciskał zęby, gdy to mówił.

Wszyscy byli ze sobą zżyci. Na Syzygy każdy chociaż raz próbował poznać Atlas, ponieważ posiadano ogólną świadomość, że ona jako jedyna może się stąd wydostać. Że jedynie jej może kiedyś zabraknąć. Reszta była na siebie skazana po wieczność, której smak niektórzy niestety już znali.

— Ja... Żałuję, że pochodzę z czasów, w których nie posługiwano się jeszcze Mocą. Mogłabym tu wrócić. I nie przychodzi mi łatwo żegnanie się z wami, z tym miejscem, z domem. Lubiłam swoje zajęcie, lubiłam z wami przebywać, lubiłam spędzać wieczność w taki sposób. Jednak każda przygoda kiedyś się kończy, prawda? Wy mieliście swoje życia. Ja miałam swojego tylko część.

— Perspektywę daje wieczność. — Mistrz Yoda przez cały posiłek wydawał się nader milczący. — Czego się chce wiedzieć pozwala. Inaczej na smierć spojrzeć. W Mocy się zjednoczyć. W przyszłość zajrzeć, przeszłość zostawić za sobą.

— To prawda. Miałam setki setek lat by zmądrzeć, nader wydorośleć i nauczyć się kierować sercem. A ono mi podpowiada, że powinnam opuścić to miejsce i zaznać prawdziwego, niebezpiecznego życia. Jeżeli przy okazji będę mogła czynić dobro, nic mnie przed tym nie powstrzyma.

— Przed gospodarstwem widziałem twój stary statek. Anakin ci go zwrócił? — Obi Wan zmienił temat. Chciał poruszyć sprawę swojego starego ucznia, bo wiedział, jak bardzo ważna również dla niego była Atlas.

— Ulepszył go. To mój sposób na powrót.

— Dobrowolnie zwrócił ci twoje życie. Na pewno było mu ciężko się z tobą pożegnać. Był przecież do ciebie mocno przywiązany.

— Jako jedyna go tu nie osądzałam, to prawda. Wy wiecie jaki powinien być dobry Jedi, ja nie. Widział we mnie jedynego sojusznika, a jak bardzo by nie spokorniał, nadal nie potrafi spojrzeć wam w oczy. Myślę, że jeszcze trochę mu to zajmie, jednak kiedyś się do was odezwie. Do ciebie, Luke. Odezwie się. Gdy mnie zabraknie w końcu będzie musiał zacząć się z kimś kontaktować. Tysiące lat miną wam tutaj jak mrugnięcie okiem, nim się obejrzycie, będzie siedział z wami tak jak ja teraz i rozmawiał. Może i mnie kiedyś wspomnicie, pierwszą żywą istotę, która dostała się tutaj przez swoje własne roztargnienie.

— Jeżeli Ben nie nawróci się na dobrą stronę, to za parę lat na Syzygy przybędzie wnuk o... Anakina. Równie zły co w przeszłości on sam. — Luke odezwał się po raz pierwszy, spoglądając na Obi Wana, któremu nie opowiadał jeszcze o tym, co działo się w Galaktyce. Żaden z nich jeszcze nic nie wiedział. Tylko Yoda znał urywek prawdy, tak wstydliwy dla Luke'a, że nie potrafił normalnie zachowywać się w jego obecności. — Równie szybko co on przybędzie również Rey. A niedługo już i Leia.

— Czyli będziecie potrafili wypełnić wieczność. — Atlas z uśmiechem odetchnęła. — To dobrze, mogę jutro spokojnie wyruszyć wiedząc, że zostawiam was tutaj chociaż trochę szczęśliwych i z perspektywą na zasłużony spokój.

— Pora na nas już, przyjaciele. Przed podróżą Atlas pozwólmy już odpocząć. — Mistrz Yoda poruszył się i zeskoczył z za wysokiego dla siebie fotela. A później zaczął lewitować, by zrównać się głowami z resztą.

— Atlas, wspominaj nas czasami i miej na uwadze, że nikt cię tu nie zapomni. Byłaś tutaj naszym czwartym słońcem. — Qui-Gon wyszedł z jej domu pierwszy, razem z Yodą, który posłał dziewczynie pełne wdzięczności i podziwu spojrzenie. Obi Wan, Luke i Mace nadal siedzieli na swoim miejscach.

— Pójdę już, na pewno chcecie się pożegnać. — Luke wstał, podszedł do Atlas i lekko ją przytulił. — Dobrze było cię poznać. Pamiętaj proszę o czym ci mówiłem i przed czym cię ostrzegałem. Wracasz do niepewnych czasów.

I dołączył do czekających przed domem przyjaciół. Mace wstał jako kolejny, wiedział, że wypada zostawić Obi Wana i Atlas samych na trochę dłużej. Mieli na niego wcale nie czekać.

— Przeżyj swoje życie jak najlepiej tylko potrafisz — powiedział. — Nie żałuj tego, co zrobiłaś. Szukaj wielu rozwiązań z różnych sytuacji. I kto wie, może kiedyś uda ci się któregoś z nas od siebie przywołać? Bądź dzielna.

Gdy Obi Wan został sam na sam z Atlas, dziewczyna zajęła miejsce obok niego, ciężko wzdychając. Przez okno widzieli jak pozostali Mistrzowie Jedi opuszczają jej gospodarstwo, zrozumieli, że mają czas dla siebie.

— Les...

— Ben...

Odezwali się do siebie jednocześnie. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, zaśmiali się pod nosem. Atlas wskazała ręką na Obi Wana, by pozwolić mu mówić jako pierwszemu, jednak to on pokręcił głową i sprawił, że to ona przemówiła.

— Chciałam jedynie poprosić żebyś tego nie utrudniał — powiedziała niepewnie, wpatrując się w młodego, przystojnego Jedi. Teoretycznie była od niego starsza o setki tysięcy lat, jednak na Syzygy wszystko przybierało inny obrót spraw. Byli tutaj, jak wszyscy, w tym samym wieku. Na zawsze, po wieczność młodzi. — To i tak jest wystarczająco trudne. Nie potrafię się z wami pożegnać wystarczająco dobrze.

Po raz pierwszy łzy pojawiły się w jej oczach, a ona po prostu pozwoliła im popłynąć. Obi Wan przysunął się do niej i złapał ją za rękę. Dla niego również to pożegnanie było trudne.

— A co ty chciałeś powiedzieć? — spytała, biorąc głęboki oddech i wycierając wierzchem dłoni spływające po jej policzkach łzy.

— Szczerze? Chciałem zadrwić z tego, że zarówno Mistrz jak i jego stary uczeń zakochali się w tej samej dziewczynie. Les, nigdy nie sądziłem, że będę mógł kogoś pokochać. Wyrzeczenia jakie podejmowaliśmy dla Zakonu były... Głębokie. Anakin kiedyś przełamał schemat i to właśnie ta miłość sprowadziła go na złą drogę. Byłem przekonany, że po śmierci nie ma nic... Jednak trafiłem tutaj, dostałem drugą szansę. I jedyna kobieta która kiedykolwiek zdołała poruszyć moje serce, w monecie w którym wreszcie ktokolwiek mógł to zrobić, oddała swoje komuś innemu. Komuś bardzo mi bliskiemu.

— Ben, ja nigdy nie chciałam...

— Nie mów nic, Les. Nie zadręczaj się tym, nie zajmuj swojej głowy tym problemem. Chroniłem cię i dbałem o ciebie jak tylko mogłem przez te wszystkie lata. A teraz, gdy odchodzisz, ja jestem szczęśliwy bo wiem, że zrobiłem wszystko co było w mojej mocy, by widzieć uśmiech na twojej twarzy. Kocham cię, Les. I po wieczność będę kochał.

Atlas zacisnęła powieki, starając się zatamować strumień łez, który kapał z jej podbródka. Bardzo bolało ją serce, to było prawdziwe uczucie bólu w klatce piersiowej, porównywalne do rozdarcia go na kawałki. Brakowało jej chwili, by wpadła w histerię.

— Ben... Mój kochany Obi-Wanie. Wychowałam się na tej planecie, tutaj dorosłam, uczyłam się, pracowałam. Od kiedy pamiętam po prostu wiem, że nie wolno było wam kochać. Są tutaj zarówno kobiety i mężczyźni, którzy z jakiegoś powodu bardzo rzadko łączą się w pary. Można powiedzieć, że i ja również po części jestem Rycerzem waszego Zakonu. Dlatego ja nigdy... Ale gdybym wiedziała... Wszystko potoczyłoby się inaczej...

Płakała, po prostu płakała. Od jej ostatniego płaczu minęło ponad sto siedemdziesiąt lat, ta idealna planeta rzadko przynosiła im smutki. Dobrobyt się tutaj mnożył, wszyscy w miastach żyli w zupełnej zgodzie.

— Powinienem już iść, nie będę ci tego utrudniał jeszcze bardziej. — Wstał i podał jej rękę, by mocno ją przytulić.

Atlas była rozsypana. W ciągu jednego dnia traciła tyle ważnych dla siebie osób, że zaczęła zastanawiać się, czy nie zmienić zdania. Czy nie zostać tutaj jeszcze przez trochę. Nadała płakała w szaty Obi-Wana, kurczowo trzymając go przy sobie i nie pozwalając odejść. Nie chciała tego.

Jednak Ben miał co do niej inne plany. Wiedział, że już nigdy więcej nie będzie mu dane jej spotkać, wiedział, że trzymał w swoich rękach swój cały świat. Kochał ją do szaleństwa, kochał ją tak mocno, że nigdy nie sądził, że pozna takie uczucia. I rozumiał, dlaczego były one tak bardzo śmiercionośne dla Anakina.

Pocałował ją. Chciał swój pierwszy pocałunek w życiu przeżyć właśnie z nią, wiedział, że była to miłość, która zdarza się raz na całe życie, a w jego przypadku tylko raz na wieczność. Mimo, że ona wolała jego byłego ucznia, że to jemu już dawno oddała swoje serce... Scałowywał łzy z jej policzków. A gdy wychodził, zamknął oczy, by nie widzieć jej zbolałej twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro