Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Tą mroczną częścią miasta rządziły trzy grupy. Gangi motocyklowe, dilerzy i fascynaci szybkiej jazdy samochodem. Jak na ironię, przedstawicieli każdej z tych grup nocą można było spotkać właśnie w tym barze. To było ich terytorium, ich azyl, gdzie nikt nie śmiał podważyć niepisanych zasad panujących w tych murach.

Ani trochę nie podobał mi się plan, zastępowania dziś Lily, ale nie miałam innego wyboru. Po pierwsze, kochałam Lily jak siostrę, a jeśli siostra prosi cię o przysługę, nie wypada odmawiać. A po drugie, sobotnia noc za barem zwiastowała duże napiwki. Nieudolnie starałam się szukać plusów w każdej sytuacji, chociaż już wiedziałam, że ta noc będzie mi się dłużyła w nieskończoność.

To miejsce nocą było zupełnie inne niż za dnia – pełne tajemnic, szemranych spojrzeń i cichych szeptów. Każdy stolik, każdy kąt wydawał się skrywać swoją własną, niepokojącą historię. Ten bar był dla wielu czymś więcej niż tylko miejscem spotkań. Był przestrzenią, gdzie każdy miał swoje tajemnice i gdzieś pośród nich, były też moje własne.

Przy jednym ze stolików przy barze, zebrała się grupa mężczyzn, którzy wyglądali, jakby żyli dla adrenaliny i prędkości. Ich dłonie były pokryte smugami smaru, a opowieści, które wymieniali przy piwie, zdawały się krążyć wokół wyścigów i ryzyka. Byli ubrani w poszarpane kurtki i przetarte jeansy, jakby każdy z nich przeszedł przez setki niebezpiecznych przygód, a ich postawy mówiły mi, że w tym świecie żyją od lat, balansując na granicy prawa.

– Olivia! – dobiegł do mnie głos Dominica. – Dzięki, że zgodziłaś się zastąpić dziś Lily. W weekendy jest zawsze duży ruch i sam bym sobie nie poradził – jego głos miał w sobie nutę wdzięczności, jakby wiedział, że wyrwałam się ze swojej strefy komfortu, by tu być.

– Nie ma sprawy. Przyda mi się, każdy dodatkowy dolar – odpowiedziałam, zaciskając mocniej węzeł przy pasku od fartucha.

– Tylko pamiętaj, że nocą obowiązują tu inne zasady, niż za dnia. Tu przychodzą tacy, których lepiej nie prowokować – odparł, rzucając mi poważne spojrzenie. – Skup się na swojej pracy, ale przede wszystkim, nie zadawaj zbędnych pytań.

Wzruszyłam ramionami, udając, że nie robi to na mnie wrażenia, choć tak naprawdę wiedziałam, że to nie były puste słowa. Ten bar był jak swoisty mikrokosmos, miejsce, gdzie można było spotkać ludzi żyjących na granicy prawa, z umiejętnością balansowania pomiędzy ciemnością a cieniem.

Pogrążenie się w pracy, było moim jedynym ratunkiem, jak rytuał, który odciągał moje myśli od otaczających mnie ludzi. Wiedziałam, że mogę przetrwać tę noc tylko wtedy, gdy będę w pełni skupiona na zadaniu, a nie na ludziach wokół mnie.

Rozejrzałam się po barze w poszukiwaniu pustych naczyń, które mogłabym sprzątnąć.

– Przepraszam! – jeden z mężczyzn ruchem dłoni, wezwał mnie do swojego stolika, przy którym siedziało jeszcze kilku innych mężczyzn.

Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w ich stronę. Serce zaczęło mi bić szybciej, ale próbowałam to zignorować – w końcu to tylko moja praca.

– Poprosimy cztery piwa – rzucił jeden z nich, obracając w dłoni pusty kufel.

Skinęłam głową, odwróciłam się bez słowa i ruszyłam do baru. Wzięłam cztery kufle, nalałam piwa i wróciłam do ich stolika. Drżącymi dłońmi, położyłam zamówienie na stole i sięgnęłam po puste naczynia, aby je sprzątnąć.

Jeden z mężczyzn uśmiechnął się kpiąco i popatrzył na swoich towarzyszy, którzy zaczęli cicho chichotać.

– A może usiądziesz z nami, co? – rzucił i przeniósł wzrok na mnie. – Praca nie ucieknie, a nam przydałaby się taka ładna ozdoba na wieczór.

Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dałam się wyprowadzić z równowagi. Zignorowałam jego słowa, starając się skupić tylko na swojej pracy, na tacy i pustych kuflach, które musiałam zebrać.

Nie miałam zamiaru wdawać się z nimi w dyskusję ani tym bardziej, siadać przy ich stoliku. Kiedy jednak sięgnęłam po kolejną, pustą szklankę, mężczyzna pochylił się i złapał mnie za rękę, zatrzymując mnie w miejscu.

– No chyba możesz poświęcić nam chwilę, co?

Wzięłam głęboki oddech, próbując ukryć swoje zdenerwowanie.

– Nie słyszałaś mojego kumpla? Przecież grzecznie cię zaprosił – odezwał się drugi z nich.

– Muszę wrócić za bar, ale jeśli czegoś jeszcze potrzebujecie, możecie zamówić u mnie, przy ladzie – powiedziałam chłodno, próbując uwolnić rękę, ale jego uścisk tylko jeszcze bardziej się zacieśnił, a jego towarzysze przyglądali się temu z wyraźnym rozbawieniem, jakby była to ich jakaś chora gra.

– Może mamy ochotę na więcej niż to, co masz na barze.

Zebrałam w sobie resztki odwagi, spojrzałam mu prosto i wycedziłam przez zaciśnięte zęby: – Puść moją rękę. Teraz.

W tej samej chwili drzwi do baru otworzyły się i do środka wszedł nowy gość. Mężczyźni, którzy mnie zaczepiali, teraz wydawali się mną totalnie nie zainteresowani. Każdy z nich, miał wzrok wbity w blondyna, który właśnie zmierzał w naszą stronę.

Przez moment jego sylwetka wydała mi się dziwnie znajoma. Czyżbym widziała go już wcześniej? Czy to ta sama osoba, którą wczoraj widziałam przed barem?

Przyjrzałam mu się uważniej, a on przesunął wzrok ze mnie na mężczyzn przy stoliku, po czym stanął obok mnie, nie spuszczając z nich oczu.

– Zostawcie ją w spokoju – powiedział blondyn spokojnym, lecz stanowczym tonem, w którym wyczuwałam nutę ostrzeżenia.

Mężczyźni wymienili spojrzenia, a ich uśmiechy zniknęły. Gdy uścisk nieznajomego na mojej dłoni się rozluźnił, wyrwałam dłoń i zrobiłam krok w tył, patrząc na nowo przybyłego z niedowierzaniem, z ulgą, ale i z napięciem, które wciąż nie opuszczało mojego ciała.

Mężczyźni powoli wstali od stolika, prostując się i patrząc wyzywająco na blondyna, który mnie bronił. On jednak stał niewzruszony, a jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, choć jego spojrzeniu mówiło, że był gotów na każde ich posunięcie.

– Odważny jesteś, że tu przyszedłeś, Lucas – syknął jeden z mężczyzn. – Jeśli William się dowie...

William... znowu to imię.

Nie dokończył. Cichy szelest na końcu sali, nagle zwrócił naszą uwagę. Dominic, pojawił się jak cień, zbliżając się do nas z miną, która nie wróżyła nic dobrego.

Nic dobrego dla nich.

W jego oczach pojawiła się chłodna determinacja, jakiej nie widziałam nigdy wcześniej, a jego obecność sprawiła, że napięcie między mężczyznami nagle opadło.

– Co się tu dzieje? – zapytał cicho, ale ton jego głosu brzmiał groźnie.

Mężczyźni wymienili szybkie spojrzenia, po czym, mrucząc pod nosem coś niezrozumiałego, wycofali się z powrotem do swojego stolika.

Czułam, jak adrenalina powoli opuszcza moje ciało, ale nadal byłam roztrzęsiona. Blondyn, który stanął w mojej obronie, odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam odczytać. Czy to był troska? A może tylko szybka ocena sytuacji?

– Wracaj za bar, Olivio – rozkazał Dominic a ja, nie chcąc zwlekać ani chwili dłużej, ruszyłam z powrotem za ladę, próbując zapanować nad drżeniem rąk.

Kiedy wróciłam za ladę, czułam, że nadal jestem obserwowana. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam, że blondyn nadal stoi na środku sali, obserwując mnie jeszcze przez chwilę. Zanim odwrócił się i zniknął, rzucił ostatnie wściekłe spojrzenie w kierunku mężczyzn przy stoliku a następnie wyszedł z baru, zostawiając mnie z sercem bijącym jak szalone i mnóstwem pytań, na które nie znałam odpowiedzi.

***

Gdy tylko weszłam do mieszkania, poczułam ulgę, jakby ciemność baru i ciężka energia, powoli topniały. Choć cieszyłam się, że udało mi się wrócić do domu, bez żadnych komplikacji po drodze, nie mogłam otrząsnąć się z dziwnego napięcia, które przylgnęło do mnie jak cień.

Przeszłam do kuchni, ledwo widząc drogę, przez półmrok, panujący w korytarzu. Zdjęłam puszkę po herbacie z wysokiej półki, stawiając ją ostrożnie na blacie. Metaliczne kliknięcie wieczka wypełniło przestrzeń, a moje palce powędrowały do kieszeni. Wyciągnęłam stamtąd pieniądze – kilka pomiętych banknotów i drobnych monet, które tego wieczoru wpadły mi do rąk, a następnie wrzuciłam je do środka. Moje oszczędności rosły, ale to była i tak, zaledwie tylko kropla w morzu – wiedziałam, że daleko mi jeszcze do celu.

Odłożyłam puszkę na górę, wsuwając ją za inne, a potem wróciłam do salonu i opadłam na kanapę, aby trochę odetchnąć, ale moje myśli nie dawały mi spokoju. Wciąż widziałam przed oczami twarz tajemniczego blondyna – mężczyzny, który pojawił się znikąd i pomógł mi. Lucas. Tak, jeden z tamtych typów nazwał go Lucas.

W głowie przebiegły mi skrawki ich rozmów. Próbowałam poskładać je w logiczną całość, ale te fragmenty były jak puzzle z różnych zestawów.

– Lucas... – szepnęłam, próbując przypomnieć sobie szczegóły jego twarzy.

To mógł być ten sam mężczyzna, którego widziałam poprzedniego wieczoru przed barem. Wtedy ktoś mu groził, a dzisiaj sytuacja powtórzyła się niemal identycznie. Jeden z mężczyzn rzucił komentarz, który jasno sugerował, że ktoś bardzo nie życzy sobie jego obecności w tym mieście. Kim był ten ktoś? I co takiego zrobił Lucas, że podpadł tym dziwnym typom?

Lucas przypominał kogoś, kto już wiele widział i niełatwo go wyprowadzić z równowagi. Nawet wtedy, kiedy ci mężczyźni otoczyli go, nie zareagował. A gdy tylko mnie zobaczył, wkroczył, jakby miał misję, jakby bronił czegoś więcej niż tylko nieznajomej dziewczyny w barze.

William. To imię również padło z ich ust. Usłyszałam je, kiedy tamci mężczyźni rzucili blondynowi pół groźbę, pół ostrzeżenie. To imię wybrzmiało z ich ust, jak wyrok, cicho, niemal z szacunkiem, ale też z wyraźnym strachem. I nawet w moich myślach imię to brzmiało złowieszczo. Kim był William? Jaki człowiek miałby taką władzę w tej mrocznej części miasta, by rozporządzać losem innych? Czy naprawdę mógł decydować, kto ma prawo tutaj przebywać, a kto jest niepożądany?

Lucas mimo wszystko stał naprzeciwko nich, spokojny, niemal niewzruszony, jakby imię William, nie wywoływało w nim żadnych emocji. Patrzył na nich z wyższością, ale nie było w tym nic z wyniosłości, raczej przekonanie, że nic, co teraz mówią, nie jest w stanie go przestraszyć.

Zastanawiałam się, czy to przypadek, że dwa dni z rzędu natrafiłam na Lucasa – właśnie wtedy, gdy wokół niego gęstniała atmosfera zagrożenia. Przecież Los Angeles było wystarczająco duże, by móc unikać takich spotkań, a jednak dziwnym trafem, znalazłam się w samym środku tych mrocznych wydarzeń.

Czułam, że powinnam trzymać się z daleka od niego i od tego całego zamieszania. Powinnam zachować ostrożność, zwłaszcza kiedy wokół niego padały słowa, które brzmiały jak obietnica kłopotów, ale choć bardzo się starałam, nie mogłam przestać myśleć o nim i o tym, co wydarzyło się dzisiaj w barze. Czułam się tam jak w klatce pełnej drapieżników – a Lucas był tym, który nie pasował do reszty. Nie znałam go, ale mimo to byłam wdzięczna, za to, że stanął w mojej obronie.

Nagle usłyszałam pukanie do okna. Wzdrygnęłam się, moje serce przyspieszyło, a dreszcz niepokoju przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Cicho, niemal bezszelestnie, podeszłam do okna. Drżącą dłonią sięgnęłam po zasłony, odsunęłam je i nagle ulga rozlała się po moim ciele, gdy zobaczyłam uśmiechniętą twarz Lily. Otworzyłam okno, robiąc krok w tył a Lily, weszła przez nie do środka. Na twarzy miała nieco zadziorny uśmiech, który natychmiast zdradzał, że wieczór upłynął jej w sposób wyjątkowo emocjonujący.

– Kiedy w końcu, jak normalny człowiek, wejdziesz przez drzwi? – przewróciłam oczami.

– A po co, kiedy wchodzenie przez okno jest dużo ciekawsze?

Znałam ją wystarczająco długo, by wiedzieć, że te słowa to idealne podsumowanie jej osobowości. Lily miała w sobie cechy buntownika, zawsze łamiącego zasady, choćby tak trywialne jak wchodzenie przez drzwi. Ale w tym właśnie tkwił jej urok.

Usiadła na kanapie, opadając na nią z nonszalanckim wdziękiem, a ja zajęłam miejsce obok niej, gotowa na relację z jej wieczoru.

– To jak tam było w pracy? – zapytała, ale odpowiedziałam jej tylko przewracając oczami, nie mając najmniejszej ochoty rozwodzić się nad moim dzisiejszym dniem w pracy.

Szybko zmieniłam temat, wyciągając ją na bardziej interesujące pole rozmowy.

– A jak było na randce?

– Och, było niesamowicie! – westchnęła, zaplatając dłonie za głową.

– Niesamowicie, czyli jak?

– No wiesz, przyjechał po mnie... – zaczęła tajemniczo, ale po chwili jej oczy błysnęły figlarnie. – Przyjechał białym Mustangiem. Oczywiście!

Zaśmiałam się cicho, wiedząc, jak ogromne wrażenie musiało to na niej zrobić. Ja kochałam grzebać pod maską takich samochodów, testować ich silniki, poznawać każdy ich element, ale dla Lily coś innego było bardziej pociągającego – po prostu dać się nimi wozić, czuć prędkość, luksus, nie przejmując się drobnymi detalami, które dla mnie były istotą pasji.

– Więc zabrał cię na przejażdżkę? – spytałam, uśmiechając się pod nosem.

– Tak, najpierw objechaliśmy całe centrum. A potem wyjechaliśmy poza miasto, wiesz, tam, gdzie już prawie nie ma latarni, tylko my, pustka, noc. I wtedy... – zawiesiła głos.

– No dalej, opowiadaj! – zachęciłam ją.

– A resztę zachowam dla siebie!

– Serio? Po to wchodzisz przez moje okno, żeby mnie drażnić?

Lily zaśmiała się, szturchając mnie lekko w ramię.

– Oj, przestań! Najlepsze historie są wtedy, kiedy są niedokończone...

Spojrzałam na nią przymrużonymi oczami, próbując ocenić, czy to prawda, czy po prostu coś ukrywa. Widziałam jednak w jej spojrzeniu ekscytację, jaką przynosił jej ten nowy mężczyzna, ten biały Mustang i przygoda w nocnym mieście. Dla niej to nie była tylko randka – to była kolejna dawka emocji, których zawsze pragnęła, kolejny zakazany owoc, po który wyciągała ręce.

– A ten tajemniczy rycerz w białym Mustangu ma chociaż jakieś imię? – zapytałam

Lily pochyliła się w moją stronę, jakby zaraz miała zdradzić mi najpilniej strzeżony sekret.

– David – powiedziała z zadowoleniem. – Pasuje do niego. Jest pewny siebie, ale jednocześnie trochę zdystansowany i tajemniczy. Jakby zawsze wiedział, czego chce, ale nigdy nie zdradzał wszystkiego na raz.

– Pewny siebie i zdystansowany, czyli klasycznie twoje klimaty – przewróciłam oczami. – Ale dla mnie i tak brzmi jak typ, któremu raczej nie powinnaś ufać.

– Bo jeździ Mustangiem? – uniosła brew.

– Bo spotkałaś go w szemranym barze.

– Może i nie powinnam, ale ja nie szukam teraz kogoś, komu mogłabym bezgranicznie ufać. Czasem po prostu warto przeżyć coś, co sprawia, że serce bije szybciej a cipka robi się wilgotna. A on... ohh... on potrafi to zrobić – uśmiechnęła się, patrząc na mnie tak, jak gdyby próbowała mnie przekonać, że sama powinnam tego spróbować.

– Okej, czyli David to kolejny przystanek na twojej drodze do... jak to nazwałaś? Przeżywania życia na maksa? – przytoczyłam jej własne słowa.

– Dokładnie tak. Nie szukam rycerza na białym koniu, Liv. Biały mustang i jego duży sprzęt, zdecydowanie mi wystarczą – zaśmiała się.

Lily od zawsze żyła na granicy, balansowała między przygodą a ryzykiem. A jednak fakt, że uwielbiała umawiać się na randki z typami z baru, bardzo mnie martwił.

– Tylko obiecaj mi jedno – powiedziałam cicho. – Uważaj na siebie, dobrze?

– Dobra, dobra – machnęła lekceważąco ręką. – A teraz ty opowiadaj. Jak ci poszło na pierwszej od dawna nocnej zmianie?

Westchnęłam ciężko, odchylając głowę do tyłu i wpatrując się w sufit. Już sama myśl o dzisiejszej nocy sprawiała, że czułam napięcie wracające do moich mięśni.

– Było... intensywnie – zaczęłam, szukając odpowiednich słów. – Bar standardowo był pełen typów, których lepiej unikać. Ale niektórzy z nich... – skrzywiłam się na samo wspomnienie. – No, mówiąc delikatnie, nie była to przyjemna noc.

Dokładnie ze szczegółami opowiedziałam jej o tym co zaszło w barze.

– I co wtedy zrobiłaś? – zapytała cicho, wyczekując na kontynuację tej historii.

– Właściwie to nie ja coś zrobiłam – odparłam, przypominając sobie tamten moment. – Był tam pewien facet. Wszedł do baru, dosłownie pojawiając się znikąd. A potem... po prostu interweniował, gdy tamci zaczęli się do mnie przystawiać.

Lily uniosła brew, a jej oczy zabłysły.

– Powiedz, że był przystojny!

– Przystojny? – zastanowiłam się chwilę, przypominając sobie jego twarz. Mocne rysy, wyraziste spojrzenie i bujne blond włosy. – Tak, można tak powiedzieć, ale nie o to chodzi. Był... inny. Spokojny, ale jednocześnie wyczuwalnie silny. Miał w sobie dar, który odstrasza takich jak tamci, bez potrzeby robienia czegokolwiek.

Lily parsknęła śmiechem, szturchając mnie lekko w ramię.

– No proszę, Liv! Ty i tajemniczy bohater w barze? – zaśmiała się, a w jej oczach pojawił się ten jej charakterystyczny błysk ekscytacji – Może powinnaś go poznać lepiej? Wiesz, tak dla dobra dalszej opowieści i dla dobra twojej cipki.

– Wolę nie. Wiesz, jak bardzo unikam takich sytuacji i takich gości. Wolałabym, żeby więcej się to nie powtórzyło.

– A może właśnie to jest znak? Może czas przestać trzymać się na dystans i zacząć poznawać nowych ludzi? Może los ci go zesłał, żebyś bardziej się otworzyła. Siebie i swoje nogi, rzecz jasna.

– Ty i te twoje znaki – przewróciłam oczami. – Może po prostu zrobił to z nudów. A ja potrzebuję spokoju, nie kolejnych tajemniczych bohaterów.

Lily pokręciła głową z dezaprobatą.

– Spokój to nuda, a życie jest po to, żeby czasem zaryzykować i dobrze się bawić.

Może i Lucas był przystojny, ale nie patrzyłam na niego w ten sposób. Moje myśli krążyły wokół czegoś innego, wokół tej dziwnej atmosfery, która otaczała go w barze i wokół tego napięcia, które pojawiło się, gdy tylko postawił krok na sali.

Było coś mrocznego w jego osobie, co sprawiało, że mimo wszystko, nie mogłam oderwać swoich myśli od niego.

Dlaczego jego obecność wzbudziła takie emocje wśród tamtych mężczyzn? Co takiego zrobił, że wystarczyła tylko jego obecność, by wywołać ich gniew i gotowość do agresji? I dlaczego, mimo gróźb, pojawił się tam, rzucając im wyzwanie?

Wiedziałam, że nie powinnam się tym interesować. Cały ten temat brzmiał jak kłopoty, jak przepaść, która otworzy się, jeśli zrobię choć jeden krok za daleko.

Czułam się jakbym zaglądała w ciemność, wiedząc, że mogę się w niej zgubić. W głębi serca rozumiałam, że to niebezpieczne – że Lucas nosił w sobie coś, co mogło roztrzaskać moją uporządkowaną, bezpieczną codzienność, ale jednocześnie ten strach jedynie podsycał moją ciekawość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro