Rozdział 1
– Pieprzone Los Angeles! – przeklęłam w myślach i schyliłam się, by zebrać z podłogi roztrzaskany talerz.
Resztki jedzenia rozmazały się na zabrudzonej posadzce, tworząc coś, co mogłoby przypominać sztukę współczesną, gdyby nie było wynikiem mojej nieuwagi.
Dominic pojawił się za mną, zanim zdążyłam cokolwiek podnieść. Był moim szefem, ale bardziej przypominał strażnika, który obserwuje każdy mój ruch, gotów ukarać mnie za najmniejsze odstępstwo.
– Naprawdę Olivio? Znowu? – warknął. Jego ton ociekał jadem, a ja niemal widziałam w myślach, jak krzywi usta w tym swoim pogardliwym uśmiechu. – Ile razy jeszcze mam ci mówić, żebyś była ostrożniejsza?
Zacisnęłam zęby, starając się nie reagować, choć miałam cholernie wielką ochotę powiedzieć mu, żeby się odpierdolił. Dominic zawsze budził we mnie niepokój. Te jego przenikliwe, ciemne oczy nigdy nie zdradzały emocji, nie dawały choćby cienia ciepła czy aprobaty, a ja za każdym razem czułam się przy nim jak uczennica, której błędy czekają tylko na potępienie.
– Potrącę ci za to z pensji – dorzucił z wyraźnym zadowoleniem. Dominic nigdy nie przepuścił by okazji, żeby się na mnie wyżyć i żeby przypomnieć mi, że jestem tutaj nikim.
Starałam się nie patrzeć mu w oczy. Wiedziałam, że gdybym to zrobiła, mogłabym nie wytrzymać, a jedynym, co pozwalało mi trwać w tym miejscu, był mój plan, a aby go zrealizować potrzebowałam pieniędzy, które gwarantowała mi ta praca.
Każda moja godzina tutaj, miała swoje uzasadnienie. Każdy zarobiony dolar, przybliżał mnie o krok do tego, co naprawdę miało dla mnie znaczenie.
Zebrałam ostatnie resztki jedzenia z podłogi. Zanim odeszłam, zerknęłam za bar, upewniając się, że Dominic zniknął już w kuchni i pochyliłam się w stronę stolika, gdzie siedział jeden z tych obleśnych typów, wyraźnie zaznaczający swoją obecność zapachem tytoniu i taniej wody kolońskiej.
Przełknęłam ślinę i pochyliłam się tuż nad jego uchem, tak blisko, aby tylko on mógł usłyszeć moje słowa.
– Posłuchaj mnie uważnie – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. – Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, to połamie ci te twoje łapy. Rozumiemy się?
Nie musiałam mówić głośno, by dotarło do niego, że nie żartuję. Jego zaskoczone spojrzenie i lekki odruch cofnięcia się wystarczyły, bym poczuła satysfakcję.
Odwróciłam się spokojnie, prostując plecy i odeszłam, zostawiając go z miną, jakby właśnie zderzył się ze ścianą. Skierowałam się za ladę, starając się opanować oddech i uspokoić nerwy.
Gdy tylko zaczęłam tu pracować, szybko zauważyłam, że co wieczór w barze kręci się grupa mężczyzn, którzy wyglądali, jakby przyszli tu prosto z najmroczniejszych zakątków ulicy. Ich surowe twarze i mroczne spojrzenia sprawiały, że serce podchodziło mi do gardła za każdym razem, gdy któryś z nich składał u mnie zamówienie.
Los Angeles było pełne takich typów – nieprzewidywalnych, niebezpiecznych, o spojrzeniach ostrych jak brzytwa i życiorysach splątanych z prawem. Przez całe życie unikałam takich ludzi jak ognia. A teraz? O ironio! Pracowałam w miejscu, gdzie wieczorami można było spotkać dziesiątki typów, których normalnie nikt nie chciałby spotkać na ulicy.
Nienawidziłam tego cholernego miasta. Los Angeles – miasto pełne sztucznych uśmiechów, fałszywych obietnic i ludzi gotowych zdeptać innych, byle tylko zdobyć dla siebie odrobinę uwagi. Każdego dnia, gdy przechodziłam przez ten duszny bar, czułam, jak miasto drwi ze mnie, jakby pytało, ile jeszcze zniosę, zanim sama się złamie.
To miejsce nie miało dla mnie żadnej magii, żadnych iluzji hollywoodzkiego blasku. Tylko szary beton i twarze, które przestały mieć dla mnie znaczenie. A już szczególnie nienawidziłam tych typów, którzy tutaj przychodzili. Uważali się za panów świata, jakby wystarczyło włożyć skórzaną kurtkę, by zyskać prawo do wszystkiego – do mojego czasu, do mojej uwagi, a czasem nawet do mojego ciała.
Na całe szczęście, rzadko kiedy zostawałam w pracy do końca. Kiedy kuchnia się zamykała, nie byłam już potrzebna, a dzięki temu udawało mi się kończyć zmianę, zanim zaczynały się pijackie awantury. Gdy tylko słyszałam pierwsze podniesione głosy albo widziałam grupki, które zbliżały się do siebie z minami zwiastującymi kłopoty – znikałam. Dzięki temu, unikałam tych najgorszych scen, gdy alkohol przejmował kontrolę, a niewinne z początku rozmowy zamieniały się w wybuchowe kłótnie.
Czasem marzyłam o tym, żeby rzucić im w twarz, co naprawdę o nich myślę, wyjść stąd i nigdy nie wrócić, ale na razie musiałam zacisnąć zęby i przetrwać, bo dzięki ich hojnymi napiwkom, kiedyś wyrwę się z tego miejsca.
W odróżnieniu do pracy tutaj, praca u Boba była jak oddech świeżego powietrza. Każdego dnia, kiedy kończyłam swoją zmianę w barze i mogłam w końcu zrzucić ten obskurny uniform, czułam ulgę. Wystarczyło wsiąść na mój stary motocykl i przejechać kilka przecznic do warsztatu Boba, by napięcie zaczęło ze mnie schodzić.
Warsztat Boba nie był duży, ale miał swój niepowtarzalny klimat. Wchodziło się tam i od razu czuło się zapach smaru, benzyny, rozgrzanego metalu – dla większości ludzi pewnie nieprzyjemne, ale dla mnie pachniało to wolnością.
Były dni, kiedy kończyłam pracę w barze wykończona, ale wystarczyło kilka minut z kluczami i narzędziami w rękach, bym poczuła, że znowu żyję. Nawet jeśli zarabiałam tam tylko kilka dolarów więcej, to nie miało znaczenia – praca ta dawała mi satysfakcję, przypominała mi, że mam coś swojego, coś, czego nikt mi nie odbierze.
Żałowałam tylko, że Bob nie potrzebował mnie na pełen etat. Prowadził mały warsztat i potrzebował dodatkowych rąk jedynie do większych zleceń, które trafiały się tylko od czasu do czasu. Gdyby było inaczej, rzuciłabym pracę jako kelnerka bez chwili wahania, z ulgą zamykając ten rozdział swojego życia.
Po wypadku moich rodziców, kiedy wszystko wywróciło się do góry nogami, zostałam nie tylko z małym, uroczym domem, który zawsze pachniał wspomnieniami, ale też z długiem rodziców, który musiałam spłacać. Każdy dodatkowy dolar był dla mnie jak mały krok w stronę wolności. Kiedy tylko Bob miał więcej zleceń, pracowałam u niego do późnych godzin, odkładając zarobione pieniądze – część na dług, a resztę na moje marzenie.
Utrzymywanie się samemu było ciężarem, ale dług po rodzicach ciążył mi dużo bardziej z każdym dniem. Wiedziałam, że zanim będę mogła spełnić swoje marzenie, muszę najpierw zrzucić z siebie ten balast.
Moi rodzice byli tacy młodzi, gdy zginęli, a mimo to zostawili mnie z ich miłością i tą wielką tęsknotą, która ściskała mnie za gardło każdego dnia. To właśnie tata zaszczepił we mnie miłość do motoryzacji. To jemu zawdzięczam, kim się stałam, bo to on wlał we mnie tę pasję i pokazał, że mogę zrobić wszystko, czego zapragnę. Każdy mój krok do przodu był kolejnym krokiem do spełnienia tego, czego on dla mnie pragnął. I czego ja pragnęłam dla siebie.
Od kiedy pamiętam, zawsze marzyłam o studiach. Inżynieria mechaniczna była moim celem. To była moja przyszłość, sposób na to, by móc kiedyś w pełni utrzymywać się z tego, co kocham robić. Uwielbiałam szybkie samochody, ten dreszcz, kiedy maszyna ożywała, a moc silnika wypełniała każdą komórkę ciała. Fascynowała mnie ta precyzyjna i brutalna zarazem maszyna, która w odpowiednich rękach mogła stać się prawdziwym dziełem sztuki. Silnik to było serce samochodu, a ja marzyłam, by nauczyć się, jak zbudować takie serce, które będzie biło szybciej i mocniej niż wszystkie inne. Studia z inżynierii mechanicznej były dla mnie kluczem do zdobycia tej wiedzy. Chciałam poznać każdy szczegół, każdy mechanizm, który mógłby sprawić, że moja wizja stanie się kiedyś rzeczywistością.
Nagle o blat baru oparła się Lily i uśmiechnęła szeroko, rozsyłając wokół swoją nieposkromioną energię.
– Hej, Liv! – powiedziała z błyskiem w oku.
Lily Rose była jak wulkan energii – była najodważniejszą i najbardziej pewną siebie dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałam. Tam, gdzie ja czułam lęk, ona widziała okazję. W odróżnieniu do mnie, nie bała się podejrzanych typów, którzy przesiadywali w barze – umiała postawić im granicę swoim jednym stanowczym spojrzeniem. Była urodzoną ekstrawertyczką, która bez problemu zdobywała uwagę i szacunek, zwłaszcza w miejscach takich jak to.
Lily miała wyjątkową urodę, która przyciągała wzrok wszystkich dookoła. Jej długie, lśniące blond włosy opadały falami na ramiona, a intensywnie niebieskie oczy, niemal hipnotyzowały wszystkich swoim blaskiem. Miała pełne, wyraziste usta i twarz, na której idealnie harmonizowały delikatność i pewność siebie. Jej obecność sprawiała, że atmosfera w barze stawała się bardziej znośna.
Lily była moją najlepszą przyjaciółką i jednocześnie kolejnym powodem, dzięki któremu, lepiej było mi znieść pracę tutaj. Nie zawsze jednak byłyśmy na jednej zmianie, ale kiedy już zdarzało nam się pracować razem, wszystko wydawało się prostsze.
– Wiesz, Liv, dzisiaj czuję, że to będzie wyjątkowo dochodowy wieczór – rzuciła z uśmiechem.
– Skąd wiesz? – zapytałam, unosząc brew.
– Bo dziś jest piątek, a piątki oznaczają pełne portfele i hojnych gości – puściła mi oczko. – Zobaczysz, zarobię dziś na tę nową torebkę, którą wczoraj wypatrzyłam.
– W takim razie, jutro po zmianie, ty stawiasz nam wino!
Od lat miałyśmy z Lily nasz mały rytuał. Kiedy obie kończyłyśmy popołudniową zmianę, a ona wyjątkowo nie zostawała na nocną, zawsze kupowałyśmy tanie wino w pobliskim sklepie, potem lądowałyśmy u mnie, zasiadając na mojej odrapanej kanapie i otulone kocami robiłyśmy maratony filmowe – od romantycznych komedii po mroczne thrillery.
Te wieczory były naszą ucieczką, chwilą, kiedy świat mógł sobie istnieć gdzieś daleko poza nami, a my miałyśmy tylko siebie, kieliszki pełne taniego wina i głupie filmy.
Lily jednak, zamiast odpowiedzieć radosnym potwierdzeniem, skrzywiła się.
– Cholera! – mruknęła pod nosem, marszcząc brwi. – Zapomniałam.
Zerknęłam na nią zaniepokojona.
– O czym? – zapytałam.
Lily uśmiechnęła się do mnie nieco nerwowo, jakby próbowała znaleźć właściwe słowa. Zbliżyła się, pochylając się nad blatem baru i zerknęła na mnie kątem oka, jakby sprawdzała, czy ktoś może nas podsłuchać.
– Nie chciałabyś może wziąć mojej jutrzejszej wieczornej zmiany? – zapytała cicho, błagającym tonem.
Na to pytanie, mimowolnie zacisnęłam usta i zaczęłam kręcić głową. Lily doskonale wiedziała, że nie przepadam za nocnymi zmianami. To był czas, kiedy bar przyciągał najgorszy typ klientów, a bez niej na zmianie, czułabym się jak samotna owieczka wrzucona w stado wilków. Lily jednak nie odpuszczała. Jej spojrzenie stało się jeszcze bardziej błagalne, a jej usta wygięły się w ten uroczy grymas, który tylko ona potrafiła zrobić.
– Proszę, Liv... mam jutro randkę! – wyznała nagle, a jej twarz rozpromieniła się.
– Randkę? – zapytałam, unosząc brew. – Niby z kim?
Lily przygryzła dolną wargę i machnęła ręką, jakby to było coś zupełnie nieistotnego.
– To mój mały sekret – powiedziała, próbując wyglądać tajemniczo, ale widziałam, jak podskórna ekscytacja prawie rozsadza ją od środka.
Westchnęłam teatralnie i skrzyżowałam ręce na piersi.
– Jeśli chcesz, żebym wzięła twoją zmianę, musisz mi powiedzieć, z kim idziesz – oznajmiłam stanowczo.
Lily przewróciła oczami, jakby mówiła „jak zawsze musisz ze mnie wszystko wyciągnąć", ale wiedziałam, że w głębi duszy nie mogła się doczekać, by podzielić się ze mną tą historią.
– No dobra, wygrałaś! – westchnęła. – Był tu parę dni temu taki przystojniak... – zaczęła, a jej oczy zabłysły na wspomnienie tamtego wieczoru. – Przyszedł samotnie, usiadł przy barze, zaczęliśmy rozmawiać i... – urwała na moment. – Po prostu było idealnie. Gadaliśmy, jakbyśmy się znali od lat, a kiedy zaprosił mnie na randkę, nie wahałam się ani chwili.
– Lily, przecież miałaś już nie umawiać się z żadnym motocyklistą! – przypomniałam jej, patrząc na nią surowo, choć wiedziałam, że moje słowa raczej jej nie zniechęcą.
Lily uśmiechnęła się tylko szeroko, przewracając oczami z rozbawieniem i pokręciła głową.
– Spokojnie, Liv, nie jest motocyklistą – powiedziała, dumnie unosząc brodę, jakby chciała podkreślić, że tym razem naprawdę trzyma się swoich zasad.
Mimo że, jej słowa trochę mnie uspokoiły, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ten „przystojniak" może jednak należeć do tej samej ligi, co większość typów, które przyciągał ten bar, ale znałam też Lily – ona zawsze żyła chwilą, wciągając się w wir życia z niesłabnącym entuzjazmem, którego ja mogłam jej tylko pozazdrościć.
– No dobra – westchnęłam w końcu, poddając się. – Wezmę twoją zmianę, ale ty stawiasz mi więcej niż jedno wino następnym razem.
– Kocham cię, Liv! – pisnęła, po czym rzuciła się na mnie, obejmując mnie mocno.
Jej energia była zaraźliwa, sprawiając, że uśmiechnęłam się mimowolnie. Choć wiedziałam, że jutrzejsza noc będzie trudna, to uśmiech Lily był wystarczającym powodem, by zgodzić się na tę małą przysługę.
Zegar na ścianie wskazywał równą dwudziestą. Zdjęłam firmowy fartuch i z ulgą poczułam, jak materiał opada mi z ramion, uwalniając mnie od tego dnia. Zanim jednak wyszłam, przytuliłam Lily, która właśnie zajmowała swoje miejsce za barem, przygotowując się do swojej zmiany.
– Powodzenia – rzuciłam z uśmiechem, choć wiedziałam, że ona wcale nie potrzebuje szczęścia.
– Dzięki, Liv. Baw się dobrze w domu! – odpowiedziała, puszczając mi oczko.
Lily znała mnie na tyle dobrze, że wiedziała, że teraz marzę jedynie o ciepłym prysznicu i chwili ciszy po długim dniu.
Wyszłam z baru tylnym wyjściem, a chłodne, nocne powietrze, natychmiast owiało moją skórę. Ruszyłam w kierunku mojego motoru, który zaparkowany był na barowym parkingu, ale przystanęłam nagle, kiedy usłyszałam czyjeś podniesione glosy.
Z mroku dobiegł niski, szorstki ton, brzmiący tak, jakby wypełniał go gniew, zmieszany z czymś jeszcze... może strachem? Coś w tonie tych głosów sprawiało, że wolałam nie być zauważona.
Wzięłam głęboki oddech, próbując uspokoić swoje szybko bijące serce. Zaryzykowałam kilka cichych kroków w stronę motoru, czując, jak każda cząstka mojego ciała instynktownie napina się w gotowości do ucieczki. Już chciałam wsiąść na motor i odjechać, kiedy jeden z mężczyzn krzyknął: – Miałeś się tu nigdy więcej nie pojawiać! Przecież William cię zabiję, jeśli dowie się, że wróciłeś!
Nie powinnam była się odwracać.
Wiedziałam to.
Powinnam była wsiąść na motor i odjechać, ale moja ciekawość była silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Powoli, prawie nie oddychając, odwróciłam głowę, próbując zobaczyć, kto tam stoi.
Dostrzegłam dwie postacie, stojące w cieniu. Jeden z mężczyzn, zdążył już odwrócić się do mnie plecami i szybko odszedł, znikając w mroku. Drugi jednak pozostał w miejscu. Patrzył na mnie przez chwilę, jakby zastanawiał się, co zrobić. W mroku widziałam tylko jego sylwetkę i jasne, gęste blond włosy, które kontrastowały z ciemnym tłem. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że ta chwila trwała dłużej, niż powinna, jakbyśmy mierzyli się wzrokiem, testując nawzajem swoje granice.
W tej chwili wiedziałam jedno – muszę stąd jak najszybciej zniknąć.
Bez zastanowienia wsiadłam na motor, choć ręce drżały mi, kiedy sięgałam po kluczyk. Odpaliłam motor, a jego warkot rozniósł się, przerywając ciszę i odbijając się echem od murów.
Czułam, jak zimny pot spływa mi po plecach, ale starałam się ignorować to uczucie.
Skręciłam na główną ulicę, czując, jak adrenalina stopniowo opuszcza moje ciało. Musiałam się oddalić, jak najdalej od tej uliczki, od tych głosów, od tego spojrzenia.
Całą drogę do domu moje myśli krążyły wokół tego, co usłyszałam. Ktoś był w niebezpieczeństwie, ktoś, kto mimo ostrzeżeń, wrócił tam, gdzie nie powinien. A ten blondyn... jego spojrzenie, choć krótkie, wciąż mnie prześladowało.
Kiedy dotarłam do domu, nadal czułam napięcie, które nie chciało mnie opuścić. Zaparkowałam motor i weszłam do środka, włączając światło i próbując znaleźć w tym miejscu choć odrobinę bezpieczeństwa.
Zamknęłam za sobą drzwi, opierając się o nie, jakbym chciała zostawić wszystko, co wydarzyło się tej nocy, na zewnątrz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro