Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Silnik mruczał nisko, jakby czekał na mój rozkaz. Moje dłonie zaciskały się na kierownicy, a serce waliło tak mocno, że czułam jego pulsowanie aż w gardle. To było jak narkotyk. Jak pierwsza dawka czegoś, od czego nie ma odwrotu.

Tor rozciągał się przede mną niczym obietnica czegoś nieznanego, ekscytującego, pełnego ryzyka. Wokół mnie pędzili już inni kierowcy, a ich samochody drżały od napięcia silników. To było jakby świat się zatrzymał – liczyłam się tylko ja i ten moment.

Głęboki wdech, potem kolejny. Zapach paliwa i rozgrzanego asfaltu mieszał się z zapachem mojego własnego podniecenia. Przymknęłam powieki na ułamek sekundy, pozwalając temu uczuciu ogarnąć całe moje ciało.

Adrenalina. Surowa, czysta, buzująca w moich żyłach niczym ogień.

Nie wiedziałam, co przyniesie ten wyścig. Czy przekroczę linię mety jako pierwsza, czy może popełnię błąd i wszystko pójdzie na marne. Ale to nie miało znaczenia. Bo właśnie w tej chwili, siedząc za kierownicą, czułam się bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej.

Świat na zewnątrz przestawał istnieć. Byłam tylko ja i maszyna, symfonia ryku silników i drżenie pedału gazu pod moją stopą.

Przekroczenie lini startu, było jak skok z urwiska, jak pierwszy pocałunek, jak najbardziej intensywne uczucie, jakie kiedykolwiek mnie ogarnęło.

Po starcie wszystko działo się tak szybko, a jednocześnie czułam, jakby czas zwolnił. Moje zmysły wyostrzyły się do granic możliwości. Słyszałam ryk silników wokół mnie, świst powietrza przecinającego karoserię, a moje dłonie zaciskały się na kierownicy z taką siłą, że czułam napięcie w palcach.

Pierwszy zakręt. Wiedziałam, że muszę zwolnić, ale nie za bardzo, nie chciałam tracić cennych sekund. Wsunęłam się w zakręt, czując, jak samochód lekko zarzuca tyłem, ale kontrolowałam to – instynktownie, jakby to nie był mój pierwszy raz, jakbym urodziła się do tego.

Ktoś wyprzedził mnie z lewej. Widziałam kątem oka czerwony samochód, który wykorzystał moment mojego zawahania. Zacisnęłam zęby i przyspieszyłam. Serce tłukło mi się w piersi, ale nie było w nim paniki. Była determinacja, a ja nie zamierzałam się poddawać.

Prosta. Wcisnęłam gaz do dechy. Czułam, jak adrenalina eksploduje w moich żyłach, sprawiając, że każda myśl, każde uczucie stawało się wyraźniejsze, intensywniejsze. Jakby każda komórka mojego ciała krzyczała: „Więcej!".

Kolejne okrążenia były mieszanką czystej euforii i bezwzględnej walki. Byłam wyprzedzana, ale i sama wyprzedzałam. Czasami ledwo unikałam kolizji, gdy któryś z rywali zbyt agresywnie brał zakręt, innym razem czułam ekscytację, gdy udawało mi się znaleźć idealną, czystą linię jazdy i zyskać przewagę.

Ostatnia prosta. Wcisnęłam pedał gazu tak mocno, jak tylko mogłam. Samochód drżał pod moim ciałem, a ja czułam się z nim jednym organizmem. Tuż przede mną ktoś próbował się obronić przed moim atakiem, ale ja już wiedziałam – to był mój moment. Ostatnie sekundy, ostatnie metry.

Meta.

Przekroczyłam ją, a zaraz potem gwałtownie wypuściłam oddech, którego nawet nie zauważyłam, że wstrzymywałam. Ręce mi drżały, ale nie ze zmęczenia – z czystej, surowej ekscytacji.

Nie wygrałam. Nie byłam nawet blisko pierwszego miejsca. Ale nie byłam też ostatnia.

Nie miało to znaczenia.

Uśmiechnęłam się, czując, jak fala dumy rozlewa się po moim ciele. To był mój pierwszy wyścig, a ja udowodniłam sobie, że potrafię. Że to nie był przypadek, nie chwilowa zachcianka.

To było moje miejsce. Moja droga. I wiedziałam jedno – to na pewno nie był mój ostatni raz.

Przekroczyłam linię mety, ale nie zwolniłam od razu. Przez kilka sekund wciąż pędziłam naprzód, jakby moje ciało nie chciało się jeszcze wyrwać z tego transu. Silnik mruczał niskim, satysfakcjonującym pomrukiem, a zapach spalonej gumy i gorącego asfaltu wypełniał powietrze.

Adrenalina nadal pulsowała w moich żyłach, drżała w moich dłoniach, jakby nie chciała mnie opuścić. Czułam jej ciepło w piersi, bicie serca w gardle, oddech urywany i nierówny, jak po ucieczce. Było w tym coś dzikiego.

Zalało mnie czyste uczucie wolności.

— Olivia, uważaj! – Krzyk Jamesa przeciął ciszę jak ostrze, brutalnie wyrywając mnie z tej krótkiej chwili triumfu.

Podniosłam wzrok.

Reflektory mojego auta rozlały blask na czarny pojazd zaparkowany w poprzek drogi. Zatrzymałam się gwałtownie, całe auto zakołysało się, opony pisnęły w proteście, a pasy bezpieczeństwa wbiły mi się w ciało.

Z zamrożonym spojrzeniem patrzyłam, jak drzwi obcego samochodu się otwierają.

Mężczyzna wysiadł powoli, jakby celowo przeciągając każdą sekundę, każdy krok, napawając się napięciem, które wisiało w powietrzu.

Gdy światło w końcu padło na jego twarz, poczułam, jak mój żołądek zaciska się w bolesnym skurczu.

William Hunter. Człowiek, który rozbił moje życie na kawałki. Człowiek, który dla mnie był definicją potwora.

Oddech ugrzązł mi w gardle, a całe ciało przeszedł zimny dreszcz, gdy zobaczyłam, że się do nas zbliża.

— Zostań w środku. — Głos Jamesa był twardy. Obróciłam głowę w jego stronę, ale on już sięgał do klamki.

— James...

— Zostań w środku, Olivia – Powiedział to stanowczo, jak rozkaz, którego nie należy lekceważyć.

Patrzyłam, jak wysiada, jak zamyka drzwi z siłą, jak jego ramiona napinają się w odruchowej gotowości.

— Dlaczego ją tu sprowadziłeś?! — warknął William, a w jego głosie był gniew. Czysty, nieokiełznany gniew.

— Sama tego chciała. — James oparł się plecami o maskę mojego auta, jakby celowo chciał go sprowokować, swoją nonszalancją.

— Pojebało cię, Parker?! — William wziął głęboki wdech i zrobił kolejny krok w stronę mojego brata. — Wciągnąłeś ją do gangu?

— Ona jest z nami. — Głos Jamesa był jeszcze bardziej pewny siebie.

William zaklął pod nosem, a w następnej sekundzie rzucił się do przodu. Nie zdążyłam nawet krzyknąć. Całe auto zadrżało, gdy William wbił mojego brata w karoserię. Jego dłoń zaciskała się na koszulce Jamesa, drugą zaciśniętą w pięść trzymał uniesioną, gotów do ciosu.

— Puść go! — wrzasnęłam, wyskakując z auta. Podbiegłam do nich, a dłonie drżały mi od gniewu i od napięcia, które przelewało się przez moje ciało jak ogień. — Zostaw mojego brata, pojebie!

William odetchnął głośno, jakby mój głos dopiero do niego dotarł. Powoli, bardzo powoli, odwrócił głowę.

Nasze spojrzenia się spotkały.

I wtedy zobaczyłam to po raz pierwszy.

To coś, co nie powinno tam być.

Coś łagodnego w jego oczach. Coś, co nie pasowało do tej sytuacji i do jego gniewu.

— Olivio... — powiedział niższym tonem, jakby jego wcześniejsza wściekłość nagle przygasła. — To nie jest miejsce dla ciebie.

Zacisnęłam szczękę.

— A ty kim jesteś, żeby o tym decydować?

William otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego po prostu patrzył na mnie.

— Jestem... — urwał.

I to jedno słowo, to jedno zawahanie, było początkiem końca ich starcia. James wykorzystał tę sekundę i wyrwał się z jego uścisku.

— Daj nam spokój, William.

Hunter cofnął się o krok, ale jego spojrzenie było nadal wbite we mnie.

— Olivio, to nie są ludzie, z którymi powinnaś się zadawać.

Zrobił krok w moją stronę. Był tak blisko, że mogłam niemal poczuć jego oddech na mojej skórze.

Moje serce biło jak oszalałe.

— To są moi przyjaciele.

— Gdyby ten dupek nie namieszał ci w głowie, nigdy byś ich nie wybrała na swoich przyjaciół.

Zacisnęłam pięści.

— Ten "dupek", jak go nazywasz, to mój brat.

Jego oczy pociemniały. Zacisnął szczękę, jakby walczył ze sobą, jakby nie wiedział, czy rzucić się na Jamesa ponownie, czy powiedzieć coś jeszcze.

W końcu odwrócił wzrok.

— Ty naprawdę postradałaś rozum.

James zmrużył oczy.

— Po prostu zapomnij o tym, Hunter.

William spojrzał na niego, a potem na mnie.

— Nie. — warknął. — Nie zostawię tak tego.

Przez moment myślałam, że znowu się na niego rzuci, ale zamiast tego on tylko stał w miejscu i patrzył się na mnie.

— Wskakuj do auta, Olivia. Wracamy – powiedział James i szarpnął mnie za ramię.

Niechętnie oderwałam wzrok od Williama i zrobiłam to, co kazał James. Ruszyłam do samochodu. A gdy James zajął swoje miejsce, po prostu ruszyłam przed siebie.

W lusterku zobaczyłam, że William nadal stoi w miejscu, patrząc wprost na nas.

A potem zniknął w ciemności.

Silnik warczał miarowo, a ja mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy, chcąc skupić się na jeździe, na drodze przed sobą, na wszystkim, co nie wiązało się z Williamem i tym, jak patrzył na mnie.

Ale to spojrzenie wciąż paliło mnie od środka.

Przygryzłam wargę, czując, jak napięcie powoli opuszcza moje ciało. Powietrze w samochodzie było ciężkie, przesycone resztkami emocji, które jeszcze przed chwilą wypełniały przestrzeń między nami.

— Zajedziemy jeszcze w jedno miejsce — odezwał się nagle James.

— Dokąd? – Spojrzałam na niego z ukosa.

— Pod dom Scotta.

Skinęłam głową i skręciłam w lewo, kierując się na miejsce. Światła neonów odbijały się w wilgotnym asfalcie, rozlewając się na przedniej szybie jak rozmazana akwarela. Ale ja nie potrafiłam skupić się na tym pięknym obrazie. Moje myśli wciąż krążyły wokół Williama.

Dlaczego tak bardzo przejmował się mną i moim bratem? Czego chciał? I dlaczego po tym wszystkim co zrobił, nie zostawi nas w spokoju?

Mój brat siedział obok mnie w aucie, oparty nonszalancko o drzwi, wpatrzony w nocne ulice Los Angeles. Wydawał się spokojny, zrelaksowany, ale znałam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że w jego głowie roiło się od myśli.

Ja sama czułam się, jakbym przeżywała tę scenę raz jeszcze – wciąż widziałam gniew w oczach Williama, czułam napięcie jego ciała, słyszałam ton jego głosu, kiedy mówił, że to nie jest miejsce dla mnie.

Czemu to tak bardzo we mnie rezonowało?

Było w tym coś, co nie dawało mi spokoju

James nagle wyciągnął rękę i poklepał mnie lekko po ramieniu.

— Dobrze ci dziś poszło, Liv. – Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia.

— Tak myślisz? — spojrzałam na niego.

Uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach dostrzegłam coś więcej niż zwykłą dumę.

— Byłaś genialna. Jak na pierwszy wyścig, to byłaś cholernie dobra.

Uśmiechnęłam się pod nosem, a ciepło rozlało się po moim wnętrzu.

Byłam z siebie dumna.

Jeszcze dwa miesiące temu nie miałam pojęcia, co robię, ale chciałam poczuć to co oni. Poprosiłam najpierw Jamesa potem Lucasa, aby nauczyli mnie się ścigać. Zarówno Lucas jak i James nie byli z początku przekonani do tego pomysłu, ale w końcu mi ulegli. Nauka szła mi szybko – może dlatego, że każda komórka mojego ciała pragnęła tego uczucia, tego dreszczu, tej adrenaliny.

I teraz wiedziałam już na pewno – to było moje miejsce. To było to, do czego zostałam stworzona.

Zatrzymałam się pod domem Scotta, wrzucając bieg na luz.

— Zaczekasz tutaj? Ja wejdę tylko na chwilę — powiedział James, sięgając po klamkę.

— Dobra — odparłam i opadłam wygodnie na siedzenie.

Zamknęłam oczy i odchyliłam głowę, pozwalając sobie na moment spokoju. Adrenalina powoli opuszczała moje ciało, ale wciąż czułam jej resztki drgające gdzieś pod skórą.

Gdy ścigałam się, gdy czułam pełną moc samochodu, gdy przecinałam linię mety...

Byłam wolna.

Jakby żadne demony przeszłości mnie nie mogły doścignąć. A jednak jeden demon wciąż krążył w moich myślach.

William Hunter.

Kurczowo trzymał się moich myśli i nie chciał ich opuścić. Jego imię było jak echo, które nie chciało mnie opuścić.

William. Mężczyzna, którego powinnam nienawidzić. Człowiek, przez którego mój brat mnie opuścił. Człowiek, którego nazwisko było szeptane na ulicach Los Angeles z mieszaniną respektu i strachu.

A mimo to...

Nie mogłam przestać o nim myśleć.

Był jak cień, który unosił się gdzieś w mojej podświadomości, wdzierając się w moje myśli, nawet gdy nie chciałam.

Widziałam go wyraźnie – tak, jak widziałam zaledwie przed chwilą, stojącego na środku drogi, z twarzą napiętą gniewem i czymś jeszcze. Czymś, czego nie potrafiłam nazwać.

Jego oczy...

To było pierwsze, co utkwiło mi w pamięci.

Mogły być zimne jak stal, twarde jak kamień. A jednak, gdy patrzył na mnie, na ten ułamek sekundy stawały się inne. Jakby walczył z czymś w sobie. Jakby coś w nim się kruszyło, ale nie pozwalał temu wyjść na powierzchnię.

Nie pasował do reszty.

Nie pasował do tego świata, a jednocześnie był jego integralną częścią.

Był kimś, kto wywoływał chaos, a zarazem miał w sobie coś nienaruszalnego. Jak fundament, na którym wszystko się opierało.

Był jednym z nich. Należał go gangu, z którym moi przyjaciele i przede wszystkim moi brat, rywalizowali.

A jednak...

Jego słowa wciąż dźwięczały mi w głowie.

"To nie jest miejsce dla ciebie."

"To nie są ludzie, z którymi chciałabyś się zadawać."

Dlaczego tak mówił? Dlaczego zachowywał się, jakby mu zależało?

Powinnam to zignorować.

Powinnam nie dawać temu żadnego znaczenia.

A jednak czułam, jak coś we mnie drżało na wspomnienie jego tonu, jego postawy, tego, jak zbliżył się do mnie.

Czego on ode mnie chciał?

Coś, sprawiało, że zamiast wymazać go z myśli, wciąż do nich wracałam. I to było najbardziej niepokojące ze wszystkiego. Dlaczego nie mogłam po prostu o tym zapomnieć? Dlaczego za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam właśnie jego?

Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Nie chciałam o nim myśleć. Nie chciałam, a jednak to robiłam.

I wtedy drzwi samochodu nagle się otworzyły.

Otworzyłam oczy i instynktownie się wyprostowałam. James wsiadł do środka szybkim, nerwowym ruchem, a w jego dłoniach znajdowała się duża, czarna torba. Rzucił ją na tylne siedzenie, a ja usłyszałam przytłumiony dźwięk czegoś ciężkiego uderzającego o skórzaną tapicerkę.

Zmarszczyłam brwi.

— Co to jest? — zapytałam z ciekawością, przenosząc wzrok z torby na Jamesa.

Nie odpowiedział od razu. Zamiast tego zapatrzył się przez przednią szybę, jego szczęka lekko się napięła, jakby ważył swoje słowa.

— To jest... — zawahał się.

To krótkie milczenie było jak sygnał alarmowy. Znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że James nie wahał się bez powodu.

— A to jakieś moje ciuchy, które zostawiłem u Scotta. — Dokończył szybko, zbyt nonszalancko.

Obserwowałam go jeszcze przez chwilę, ale w końcu skinęłam głową i ruszyłam. Nie byłam głupia – coś przede mną ukrywał.

Pytanie brzmiało: co?

Po kilku minutach jazdy w całkowitej ciszy zajechaliśmy pod nasz dom. Latarnia przy wjeździe migotała leniwie, rzucając nieregularne cienie na podjazd. Silnik zamruczał cicho, gdy przekręciłam kluczyk i wyłączyłam auto.

Wysiadłam pierwsza, wciągając głęboko powietrze, jakbym mogła nim rozwiać napięcie, które osiadło na moich barkach.

Otworzyłam tylne drzwi, by sięgnąć po swoją torebkę. Przy okazji zerknęłam na torbę Jamesa.

Nie powinnam. Powinnam po prostu zamknąć drzwi i odejść. Ale moja ciekawość była silniejsza. Złapałam za pasek torby i uniosłam ją...

Tyle że zamiast lekkiego oporu materiału poczułam, jak moje mięśnie natychmiast protestują pod jej ciężarem. Z trudem utrzymałam ją w dłoniach, a moje ramiona drgnęły pod jej wagą.

— Co do kurwy...? — wyszeptałam pod nosem, natychmiast odkładając ją z powrotem na siedzenie. Zrobiłam krok w tył, jakbym właśnie dotknęła czegoś, czego nie powinnam.

James pojawił się obok mnie niemal natychmiast.

— Sam ją zaniosę.

Sięgnął po torbę szybkim, stanowczym ruchem, jakby chciał jak najszybciej zakończyć tę scenę.

Zmrużyłam oczy.

— Co tam jest w środku, James? — spytałam ostrożnie.

— To nic takiego. — Odpowiedział zbyt szybko, unikając mojego spojrzenia.

Znałam ten ton. Znałam to zachowanie.

Kłamał.

Mogłam to wyczytać w każdym napiętym mięśniu jego ramion, w tym, jak mocno zacisnął dłoń na pasku torby, w tym, jak szybko zamknął drzwi i odwrócił się ode mnie. Ruszył do domu pewnym krokiem, nie oglądając się za siebie.

Stałam tam przez chwilę, czując, jak niepokój osiada na mojej skórze niczym cienka warstwa pyłu.

Coś było nie tak.

Coś było bardzo, bardzo nie tak.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

James coś przede mną ukrywał. I ja zamierzałam dowiedzieć się, co to było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro