Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Sammy?

Z hukiem, rozchodzącym się po całym bunkrze, zamknął księgę i czym prędzej wstał na równe nogi w poszukiwaniu kobiety. Siedziała ona w kuchni, nieumiejętnie starając się związać bandaż na ręce.
Niczym cień zjawił się we framudze drzwi, będąc tam kilka sekund bez słowa, aż w końcu jedno z nich przerwało tę niezręczną ciszę.

− Sądzę, że wiesz kto jest tą cierpiącą duszą. − stwierdziła nie starając się nawiązać kontaktu wzrokowego. − Na początku nie potrafiłam myśleć racjonalnie i pojąć, że to właśnie ty przez cały mój pobyt w Czyśćcu czułeś ból zadawany mnie. − szurając brudnymi podeszwami o szarą nawierzchnie, podeszła w stronę szuflady, do której odłożyła nożyczki. Ciężko oparła się o blat, przypominając sobie wszystkie momenty, będące studnią męczarni i najcięższych katuszy. − Ile nocy rozrywałeś sobie struny głosowe, gdy mi rozcinali skórę? − obróciła się szybko na pięcie w stronę mężczyzny, stawiającego krok w stronę środka kuchni. − nie odpowiedział, zwyczajnie pominął jej słowa, dodać swoje zdanie.

− Dusza mojego młodszego brata przeżywa najgorsze tortury zadawane przez samego Lucyfera.

−  Sama Winchestera? − mężczyzna oniemiał; po zewnętrznej reakcji było to mało zauważalne, ponieważ długie godziny bez snu dawały mu się we znaki. − Myślałam, że nazwisko to tylko zbieg okoliczności. W Czyśćcu też istniały plotki. Najsilniejsze naczynie Diabła.

− Jak widać w tej historii to on jest głównym bohaterem.

− Archanioł Michał, starszy brat, zawsze słuchający się rozkazów ojca. Lucyfer, buntownik. − przysiadła w rozkroku na skraju ławki. − Skoro jesteś tutaj, to nie ty powiedziałeś "tak"... - zapauzowała, starając się odczytać emocje z twarzy mężczyzny. Nieznacznie zmrużone oczy, mocno podkreślona szczęka, spowodowane zaciśnięciem mięśni. Trafiła w jego czuły punkt. W rodzinę. − To rozmowa na kiedy indziej. Czyli nigdy. − głośno wypuściła powietrze z płuc za pomocą ust. − Idę odwiedzić swoje cztery ściany. − w długiej chwili ciszy powoli postawiła kroki na schodach, które prowadziły do chłodnego korytarza.

− Tammy. − na pięcie obrócił się w kierunku dziewczyny, która usłyszawszy swoje imię zatrzymała się, wciąż stojąc tyłem do źródła dźwięku. - Wyciągnę go z Piekła. Za wszelką cenę.

Bez słowa, wyszła z pomieszczenia, po tym co powiedział. Wtedy posmutniała, chociaż starała się zatrzymać tę emocje. Bo Dean miał kogo ratować, w przeciwieństwie do niej.
Zaledwie przed godziną siódmą rano ściany bunkra zaczęły odbijać wzmożony krzyk Tammy, którego nie wydała z siebie przez miesiące. Z początku Dean sądził, że to działo się w jego głowie, lecz uświadamiając sobie, że ten stłumiony wrzask dochodzi z rzeczywistości, zerwał się z łóżka.
Trzymając srebrny pistolet w dłoniach, tuż naprzeciwko siebie, biegł ku źródłu, które ani na chwilę nie cicho, a wręcz przeciwnie. Stawało się coraz to głośniejsze, a w głosie było czuć coraz to większe przerażenie. Bez dłuższego namysłu przekręcił klamkę, dzięki której drzwi uchyliły się szeroko wpuszczając do pokoju delikatne światło z korytarza.
Kurczowo trzymała się postrzępionych krańców szarego koca, który ją przykrywał, a krzyki wreszcie nabrały sensu.

− To mnie, to mnie wybrałeś! Zostaw Adama! − słyszał jej głos, ale te słowa nie były stworzone przez umysł kobiety. − Nie skrzywdzisz już nikogo oprócz mnie, Lucyferze! − opuścił broń.

− Sammy? - rozrywanie gardła wzmożonym dźwiękiem ponownie zmieniły się w plątanine losowych samogłosek, gdy tylko wypowiedział imię brata.

Po chwili zaś ustały, a oddech Tammy unormował się. To co słyszał, to nie była łowczyni. Jednocześnie czuł, że robi sobie zbędną nadzieję, ale ten cichy głosik w głowie, mówił mu resztki pozytywnych przeczuć.
Zamknąwszy drzwi, ze wzrokiem spuszczonym na czubki swoich stóp, zaczął rozmyślać o księdze, którą czytał kilka godzin temu. Uznał, że już nie zmruży oczu, więc postanowił pojechać do najbliższego sklepu i tam kupić jakąś kawę i jedzenie, bo po kilku miesiącach pustki w bunkrze, zapewne nic nie nadawało się do spożycia przez człowieka.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro