Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. What was that?

Zorientował się, że to była kobieta. Jej włosy były niechlujnie związane w kucyk, który wiatr rozszarpywał na każdą możliwą stronę. Sekundy później, wzrok Winchestera skupił się na broni dzierżonej w dłoni. Maczeta? Miecz? Ręka kobiety uniosła się zasłaniając klatkę piersiową, a portal za nią zniknął niczym pryskająca bańka, zostawiając tylko światło samochodu, które uwidoczniło twarz i brud na całym jej ubraniu i ciele.

− To ona. − pomyślał, opuszczając powoli górne kończyny, które sekundy wcześniej podniósł, aby ukazać, że jest bezbronny.

− Jaki to stan? − wypowiedziała hardo, bez zawahania w głosie.

− Missouri. − postawił ku niej pierwszy krok, lecz nie było mu dane zrobić kolejnego, ponieważ z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnęła mieniący się srebrny pistolet, który wymierzyła prosto w Deana. Bez wahania wykonał poddańczy gest, pokazując jej, że nie zamierza zrobić kobiecie krzywdy. − Spokojnie. Wiem, że jesteś łowcą. − chciał ponownie przybliżyć się, ale ona wymierzyła broń na beton tuż przed jego stopami.

− Skąd? − zapytała równie bez uczucia co sekundy wcześniej.

− To trudne do wyjaśnienia. Spójrz. − delikatnie pociągnął za górę koszulki, pokazując kawałek tatuażu, który również posiadała. Opuściła broń palną, lecz biała wciąż broniła ją zaciekle. − Co to było? − skinął w jej stronę, mając na myśli portal, który zniknął chwilę temu.

− Pieprzony Czyściec. − nie była zbyt skora do rozmowy, więc musiał zachęcić do konwersacji.

− Masz ranę na przedramieniu, prawda? − potaknęła, chociaż nie wiedziała czy mogła to okazać. − I tatuaż na tyle pleców? − Miecz z kości ponownie wyciągnęła przed siebie, powoli zbliżając się do mężczyzny, ostatecznie kładąc czubek broni ostrzejszej od tysięcy kolców róż, na jego klatce piersiowej.

− Kim ty jesteś i skąd o tym wiesz?

− Odpowiadając na pierwsze pytanie to nazywam się Dean Winchester. − położył powoli palec na ostrzu, próbując odsunąć je od siebie. Właścicielka broni zgodziła się, więc mężczyzna został bezpieczny. − A skąd o tym wiem... to może rozmowa na inny temat.

− Dobrze więc...

− A ty? − spojrzała na niego pytająco, wciąż nie tracąc determinacji wymalowanej na twarzy. − Twoja godność?

− Tammy Wilkinson. − powoli wyciągnął ku niej dłoń jako chęć przywitania się, lecz nie wiedział, że zareaguje na to postawą obronną i ponownie się od niego oddaliła. − Przepraszam, dawno nie widziałam człowieka. − wyprostowała się, zaciskając palce wraz z jego.

− Jak długo? − dopytał bez chwili namysłu.

− Ponad pół roku, jak nie więcej. − potaknął.

− Może opowiesz mi resztę w samochodzie?

− Chwila, chwila panie łowco. Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś gwałcicielem? − odskoczyła od niego o krok.

− Bo nie jestem.

− Tak powiedziałby gwałciciel. − teatralnie przewrócił oczami. − Muszę się dostać do Lebanon w stanie Kansas. Tam znajduje się miejsce, w którym każdy łowca poczuje się bezpiecznie.

Co miał zrobić? Gdyby się nie zgodził to po jednym jej ruchu nie miałby głowy, a co gorsza - ktoś prowadziłby Dziecinkę! Niechętnie przystał na jej propozycję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro