Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

16. Angel is coming

− Chodźmy już stąd. − stanął w przejściu, dłonią popędzając Tammy do wyjścia.

− Mamo... − przekrwione oczy kobiety zaczęły się stopniowo szklić. Z każdą nową myślą łez było zbyt dużo, więc dwie pojedyncze krople spłonęły po bladych policzkach. − Twoja dusza tkwiła tu dziesięć lat, wreszcie odzyskałaś wolność. − pomyślała. − Żegnaj. − podniosła broń z podłogi, po czym bez słowa minęła Deana, podążając w stronę samochodu.

− Wiem, co czujesz. − stanął przed samochodem, podając przedmiot z rąk do rąk. − Dusza mojej matki była połączona z Poltergeistem, zanim udało się ją odesłać w zaświaty.

− Czyli idziemy łeb w łeb, jeśli chodzi o beznadziejność życia. − słabo uśmiechnęła się, siadając na miejscu pasażera. − Teraz musimy dowiedzieć się, co tak ważnego trzymam w dłoniach.

Szybki wypad do jadłodajni musiał mieć miejsce bytu, ponieważ żyli tylko na jednym kubku kawy. Solidne dwie kanapki z szynką, żółtym serem i innymi dodatkami dodajacymi smaku ciepłej, przekrojonej bułce.

Kilkanaście minut później zatrzasnęli za sobą drzwi motelowe, uważnie odkładając na drewniany stoliczek zakryte pudełko. Ostrożnie chwytała po kolei za rogi potarganej szmatki, która skrywała miedzianą skrzyneczkę z grawerunkami i łacińskimi napisami. Znała te słowa, lecz nie potrafiła zrozumieć ich sensu.

− ,,In virtute dei hereditatem". − kilkakrotnie zastukała paznokciami o blat. − Nie rozumiem. W sensie... − westchnęła głośno.

− O co chodzi? Potrafisz to przetłumaczyć? − szybko usiadł na krześle tuż przed nią.

− Moc jest w dziedzictwie. - nachyliła się nad wygrawerowane litery, pod którymi mieściło się wklęsłe kółeczko o średnicy nie większej niż dwa centymetry. − Jaka była potrzeba ich umieszczenia? To nam pomoże otworzyć tę skrzyneczkę?

− Skoro sprawa się skończyła, to możemy jechać z powrotem do bunkra, a tam uda nam się odnaleźć rozwiązanie.

− Na tę chwilę, to najlepszy pomysł.

Nie miała najmniejszego zamiaru zawitać w tym mieście ponownie. Zbyt dużo znajomych twarzy, które wspominają jej mamę. Bez zbędnych pytań wyruszyli w kilkugodzinną drogę powrotną. Po przejechaniu zaledwie połowy drogi, Tammy zapadła w drzemkę.

Tym razem Sam nie krzyczał z bólu, siedział skryty w najciemniejszym kącie klatki. Jedyne co było możliwe do usłyszenia to ciche szlochanie wymieszane z bełkotem.

− Znowu cię czuję, wiem że mnie widzisz. Nie mam pojęcia, kim jesteś, ale skontaktuj się z moim bratem, Deanem Winchesterem.

Gwałtownie wzbudzając się ze snu, zwróciła na siebie uwagę kierowcy, który parkował przed bunkrem w Lebanon.

− On... wie. − z powodu nagłej pobudki nie potrafiła ułożyć rozbudowanego zdania.

− Sammy? − potaknęła, zakrywając twarz dłońmi.

− Mówił do mnie. Chciał, abym ciebie odnalazła. Nic więcej. − głową uderzyła w oparcie skórzanego fotela. − A wszystko to, przekazał mi płacząc...

Spojrzał na nią surowym wzorkiem, po czym wyszedł bez słowa, a ona tuż za nim, zabierając znalezioną przez nich skrzyneczkę.

− Powiedz, że masz święty olej i zapalniczkę. − stanęła tuż obok niego, wyszeptując mu te słowa do ucha tak, aby nikt, poza nimi, ich nie usłyszał. − Zbliżają się ci, którzy najprawdopodobniej niemalże zabili Castiela.

− Skąd wiesz, że się zbliżają? − szybko podniósł czarną klapę w bagażniku odsłaniając cały arsenał broni.

− Wytłumaczę później, teraz mi zaufaj i zrób okręg tuż za nami.

Zrobił to, o co go poprosiła, chociaż wciąż męczyła Deana myśl, skąd ona to wiedziała. Po wykonaniu śladu z oleju, schował jego resztki z powrotem, stając tuż obok łowczyni.

Z torbami na ramieniu oraz z nabytkiem ruszyli ku wyjściu. Równocześnie zatrzymali się, gdy tuż za nimi wydobył się dźwięk otrzepywanych skrzydeł, który spowodował, że kosmyki ich włosów nieznacznie pofalowały.

− Wiemy, że tu jest. Oddajcie nam upadłego. − obrócili się ku Aniołowi w naczyniu mężczyzny po czterdziestce.

− Jeśli go oddamy - on umrze, po czym zabijcie nas. − Winchester postawił pierwszy krok ku niemu.

− Jeśli go nie oddamy, to wpierw zabijcie nas, następnie jego. - Tammy dorównała do jego ramienia. − Obydwie opcje są dla nas mało korzystne, więc grzecznie odmówimy.

Spod rękawa płaszcza Anioła wysunął się srebrzysty sztylet, którego czubek był we krwi. Domyślili się, że to on odpowiadał za zły stan Castiela.

Nim zdążył wyrządzić im jakąkolwiek krzywdę, Dean zręcznie wyciągnął z kieszeni materiałowej kurtki zapalniczkę, którą rzucił na święty olej. Zapłonął wysokim płomieniem. W ten sposób utkwił on w pułapce, dzięki czemu mieli czas, aby zadać mu kilka pytań.

− Zbuntował się, dla was. Anioł nie ma prawa sprzeciwić się woli ojca. Powinna dosięgnąć go kara, na jaką zasługuje.

− To dzięki niemu tu stoimy, a teraz możemy uratować tę jedną duszę, którą poświęciła się, aby ludzkość mogła trwać. − przybliżyła się ku ogniu, delikatnie ogrzewające jej ciało. − A wasze odchyły i spaczone patrzenie na świat. Źle rozumiecie swoje rozkazy.

− Gdyby Castiel nie spotkał was na swojej drodze, wciąż byłby szanowany w Niebie, teraz jest zmienną, którą trzeba usunąć.

− Może jego rozkazem było, żeby się zbuntować? − wtrącił Dean, wprowadzając Anioła w zakłopotanie.

− Przekaż tam u góry, że my nie zdradzimy swojego przyjaciela, a waszego brata.

Z ust Tammy zaczęły wydobywać się słowa, których Winchester nie rozumiał. Sądził, że były to przypadkowe połączenia głosek. Ku jego zaskoczeniu miały one znaczenie enochiańskie, służące do wypędzenia postaci Anioła z ludzkiego naczynia.

− Żegnaj, dziwko. − smuga światła opuściła ciało, płynąc szybko ku górze wprost do Nieba. Następnie płomień zgasł, po czym ujrzeli wypalone oczy starszego mężczyzny. − Odprawmy mu pogrzeb łowcy jak najszybciej.

Tammy wycofała się najszybciej w stronę wejścia, ale usłyszawszy jak Dean wypowiada jej imię.

− Nie raczysz wytłumaczyć co tu się właśnie wydarzyło? − zapytał szorstkim głosem.

− Ludzie Pisma sporządzali różnorakie księgi. Czasami bardzo ciekawe i przydatne. − wymusiła się na szybki, nieszczery uśmiech. − Daj mi torbę, a ty zanieś ciało za górkę, tam jest mnóstwo ściętego drewna.

Castiel ujrzał schodzącą po stalowych schodach łowczynię, obłożoną z każdej strony. Tylko spojrzała na swojego starego przyjaciela, aby odczytać z jego twarzy jakie pytanie krążyło w jego myślach.

− Spotkaliśmy twojego braciszka, który niemalże cię zabił. Zapewne bylibyśmy po drugiej stronie, gdyby nie święty olej i enochiański. − ociężałe odłożyła torby oraz małą skrzyneczkę na podświetlaną mapę. − Dean przenosi jego ciało, aby je spalić.

− Był moim podwładnym, gdy jeszcze służyłem armii Nieba. − westchnął głośno, spuszczając wzrok na stos przedmiotów, które zostały przed chwilą położone. − Co to jest? − powoli wysunął dłoń ku znalezisku, aby następnie je chwycić. Niestety nagle odrzucił skrzynkę z powrotem na miejsce, gdy ta poraziła go prądem.

Tammy, robiąc to samo, nie została tknięta energią. Pomyślała o zabezpieczeniu przeciw stworzeniom nadnaturalnym albo osobom niespokrewnionym z nimi przez tamtejszych Ludzi Pisma.

Po kilkunastu sekundach w milczeniu, ociężałe, po schodach zszedł Dean, trzymając w dłoni nowe anielskie ostrze, który raz to patrzył na Tammy, następnie na Casa. Wytłumaczyli mu całą sytuację sprzed chwili. On również mógł podnieść zdobycz bez żadnych skutków ubocznych, więc ich teoria powoli się potwierdzała.

Lecz nie na tym teraz chcieli się zająć, tylko mężczyzną, który dokonał decyzji, oddając swe ciało niewłaściwemu aniołowi.

Pospiesznie ruszyli za Winchesterem, Castiel nie chciał patrzeć ślepo w ścianę, gdy jego przyjaciele palili ciało, które jakiś czas wcześniej opętał jego anielski brat.

Łowcy owinęli pożółkłym, szerokim materiałem już coraz to zimniejsze zwłoki, następnie bez pomocy Anioła, położyli je na stosie drewna. Chwilę później Dean stał już z zapalniczką w dłoni, z chęcią wzniecenia ognia, lecz przypominając sobie kto tam właśnie leży; podał ją Castielowi, który rzucił ją prosto w środek.

Tammy nie była skupiona na pogrzebie, jej myśli krążyły wokół tej metalowej skrzyneczki. Zamyślenie zauważył Cas, który bez zastanowienia położył dłoń na ramieniu kobiety. Poczuwszy to drugą ręką chwyciła go w łokciu, z chęcią odepchnięcia mężczyzny. Z amoku wspomnień uwolnił ją jego kojący głos. Wtedy nieznacznie uniosła wzrok, napotykając jego okaleczoną twarz.

− Już wiem. − uśmiechnęła się szeroko, odwracając się gwałtownie w stronę łowcy. − Dean potrzebuję cię, teraz. Mam pomysł na otwarcie! − zaczęła biec truchtem w stronę metalowych drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro