2
Ahsoka szukała jeszcze przez długi czas swojego najlepszego przyjaciela Rexa. Znali sie niedługo,bo 3 lata,ale traktowali siebie jakby byli rodziną i ufali sobie bezgranicznie.
-Ahsoka! - Krzyknął uradowany Rex na widok swojej przyjaciolki. - Jesteś cała! Cudownie cię widzieć! Wtedy jak skoczyłaś...Przestraszyłem się. Myślałem,że..- powiedział Rex przytulając dziewczyne do siebie,nie skończył jednak,bo dziewczyna przerwała mu w połowie i wielka gula w gardle bardzo dobrze uniemożliwiała mężczyźnie wypowiedzenie słów.
-Hej Rex,cześć Cody... - przywitała sucho przyjaciół.
-Cos sie stało? - zapytał zaniepokojony stanem przyjaciółki Cody.
-Zanim opowiem,musze sie napić.
-Ej! Nie jestes za mała,smarku? - zaśmiał sie Rex.
-W moim stanie- nie jestem. - odpowiedziała twardo Torgutanka.
Wypiła drinka. Zakręciło jej sie w głowie,ale szybko sie przyzwyczaiła do tego uczucia.
-No wiec? - Zapytał Rex - Co jest?
-Eh...-Westchnęła Ahsoka - Przyszłam sie pożegnać.
-....słucham? - Mężczyźni zastygli. Nie do konca do nich docierało o czym mowi mała Ahsoka.
-Przyszłam sie pożegnać. Nie wiem czy jeszcze sie zobaczymy.
-Nadal nie rozumiem..- Rzekł Cody -Powiedz dokładniej o co chodzi. - Rzucił Rex
-Uh...-Ahsoka wypiła kolejnego drinka i zaczęła - Po ostaniej chwili kiedy mnie widziałeś Rex...Jak skoczyłam na tego śmigacza,tam nad podziemiem..Pamiętasz? Wiem,że potem jeszcze sie widzieliśmy,jak mnie złapałeś. Wiem...No nie wazne,pamiętasz tą sytuacje?
-Trudno zapomnieć - powiedział smutnie Rex
-No wiec...Oskarżyli mnie o cos czego nie zrobilam. W skrócie podobno udusilam więźnia,zabiłam kilku Klonów i rzekomo przyczyniłam sie do zamachu w świątyni..Uciekałam aby mnie nie złapali i tak o to trafiłam przed kanclerza...
-Cholera...-Powiedział zdruzgotanym tonem Cody
-I teraz uwaga - najlepsza część programu-rzuciła sarkastycznie dziewczyna.
-Nadal nie rozumiem.
-Daj mi dokończyć. No wiec sprawa ma sie tak,ze nie należę juz do zakonu Jedi. Nie będę juz walczyć u twojego boku,skończyły sie zawody 'kto zabije wiecej droidów',koniec z naszą historią,skończyła sie moja wojna!-Krzyknęła Ahsoka.
-Ja...Ja nie wiem co powiedzieć. - Powiedział Cody. - Przepraszam,ale chyba musze iść zobaczyć co u moich chłopaków...niepokoi mnie ta cisza w pomieszczeniu obok...przepraszam- powiedział i uściskał Ahsoke na pożegnanie. Widac bylo jak na dłoni,ze Komandor był bardzo zmieszany,że był w szoku.
-No wiec jak jestesmy sami to moze teraz wytłumaczę ci dokładniej. Wiec: Podobno przyczyniłam sie do zabicia kilkunastu osob,w tym jednej niewinnej kobiety. Jest to bzdura! Uciekałam przed wami,bo nie chcialam odpowiadać za cos czego nie zrobilam. Uciekłam w podziemie,tam spotkalam Ventress. Pomogla mi sie schować...Chociaż na chwilę. Chwilę później Republika przysłała Wolffa ,Oddział Foxa i oczywiscie was, aby mnie zgładzić albo zabrać do więzienia...Już nie pamiętam. Fakt,ze jestem tutaj świadczy o tym,że chyba jednak niestety żyje i podobno mam sie świetnie. No nie ważne. Krzyknęłam do Wolffiego aby nie strzelał...Ten nie posłuchał. Obudzilam sie juz w celi. Chwile później byłam juz na sali obrad,gdzie odebrali mi tytuł Padawana.
Spędziłam noc w więzieniu,modląc sie o śmierć . Wolałam umrzeć niż zostać sama. następnego dnia była następna obrada w której starałam sie razem z Senator Amidalą dowieść tego,ze jestem niewinna. Mialam twarde argumenty...Jak dla mnie. Niestety okazały sie za słabe..Ale Anakin przybył mi z pomocą. Przyprowadził sprawcę. Była nia niejaka Bariss. Moja najlepsza przyjaciolka.
-Nie wiem co powiedziec..
-Poczekaj! To nie koniec. Dalej Bariss przyznała sie do winy,a mnie chcieli znowu przydzielić do Zakonu...Heh. Myśleli,ze przeprosiny załatwia wszystko...no blagam.
-Odmowiłas?
-Odmówiłam.
-Dlaczego? Ahsoko...-rzekł Rex przytulając dziewczynę do swojego serca.
-Nikt mi nie wierzył. Co mialam zrobic? - Dziewczyna pokryła sie łzami -No...I tak oto jestem tutaj... Przyszłam sie pożegnać...Dziekuje ci za wszystko. Jesteś cudowny. Miec takiego przyjacila u boku to skarb. Jestem szczęściarą - zaśmiała sie dziewczyna.
-Ahsoko...Nie odchodź! Nie wyobrażam sobie zycia bez ciebie..Wszystko się ułoży! Błagam...nie zostawiaj mnie...-Mówił rozżalonym głosem Rex -Tym bardziej ciągłe służby Republice będą dla mnie katorgą,kiedy z tyłu głowy wiem,ze przyczynili sie do tego co zrobili tobie...że odebrali mi moje słońce...
-Wybacz Rex. Nie wiem czy jeszcze sie zobaczymy...Kocham cię. Naprawdę cie kocham. Jako przyjaciela,jako męża. Jedno twoje słowo i rzuciłabym samowolnie Zakon...Mam nadzieje,że spotkamy sie raz jeszcze...A wiem, że się spotkamy-czuję to.- dziewczyna pocałowała go w policzek i puściła rękę mężczyzny. Ten pozostał w bezruchu i patrzył jak jego kompanka odchodzi do przyszłości. Jakże szarej i smutnej. Chwile później zjawił sie Cody i przytulił Rexa - jak na przyjaciela przystało.
---------
Wrociłam na wattpada. Trochę mi to zajęło,dodaję teraz stare rozdziały,które pisałam rok temu. Przypomniałam sobie o tym ff i będę go prowadzić na bierząco. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Axel
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro