2. Dar
Obudziłem się czując, jak ktoś potrząsa mnie za ramię.
- Jak tam, Hobi? - wyszeptała uśmiechnięta Jessica, stojąc nade mną.
Jimin spał obok, opierając głowę o moje ramię. Westchnąłem z ulgą zdawszy sobie sprawę z tego, że oboje jesteśmy ubrani. W końcu po wczorajszej nocy różnie mogło być...
- W porządku - odparłem cicho. - Przepraszam, że ci tu zasnęliśmy...
- Weź przestań. - Machnęła ręką. - Reszta też się nawaliła i spała na górze. Wszystko jest w porządku. Jeśli się trochę... spiknęliście, to mogę się tylko cieszyć. Wiesz, że zawsze ci życzyłam, żebyś znalazł sobie wreszcie kogoś fajnego.
- Dzięki, Jessi.
W odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Nie ma sprawy. Ogarnijcie się na spokojnie - odparła, by po chwili pójść po schodach na górę.
- Jimin... - Delikatnie szturchnąłem chłopaka w ramię. - Wstajemy.
- Hm...? - mruknął zaspany i przytulił się do mojego ramienia jak kociak.
- Trzeba się zbierać. Już dziesiąta - powiedziałem i cmoknąłem go w policzek, na co chłopak uśmiechnął się słodko i przeciągnął. - Jak po wczoraj? - zmieniłem temat.
- Szczerze? Mało co pamiętam... - odpowiedział zmartwiony.
- Niepokoi cię to? - spytałem zdezorientowany.
- Trochę... - westchnął, zaczesując sobie rudą grzywkę do tyłu. - Nie wiem, jak daleko się posunęliśmy.
- No tak, ale już po ptokach. Zabawiliśmy się i tyle - odpowiedziałem zawiedziony jego reakcją.
Poszaleliśmy, ale przecież dzieci z tego nie będzie...
- Niby tak... - odparł smutno.
- Nie ma się czego wstydzić. Ja nie żałuję, wręcz przeciwnie - powiedziawszy to, objąłem go czule.
- Masz rację. Cieszę się, że cię poznałem - odpowiedział i cmoknął mnie w nos.
- Może chcesz pojechać teraz do mnie?
- Bardzo chętnie.
***
- Chim... - szepnąłem i położyłem dłonie na jego zgrabnych, jędrnych pośladkach opiętych dopasowanymi, dżinsami.
Leżałem na łóżku, a rudowłosy wisiał nade mną na czworakach, całując mnie namiętnie po szyi.
- Hm...? - mruknął i zaczął boleśnie ssać fragment skóry, robiąc malinkę.
Syknąłem z bólu i rosnącego podniecenia, ukazując zęby. Odchylając w tył głowę i rozkoszując się pieszczotami, począłem śmielej go dotykać. Powoli przesuwałem dłonie od jego ramion po miednicę, by następnie skierować je na wewnętrzną stronę uda, blisko krocza chłopaka.
Nagle Jimin szarpnął się zaskoczony, czując moją dłoń blisko tych rejonów i odsunął się ode mnie.
- Co się stało? - spytałem zdezorientowany, patrząc mu w oczy.
- Nic. Po prostu o czymś sobie przypomniałem. Muszę wracać - odparł, unikając mojego wzroku i zszedł z łóżka.
- Ale teraz? Myślałem, że zostaniesz... Przepraszam, jeśli posunąłem się za daleko - powiedziałem smutno i podniósłszy się szybko, położyłem mu przepraszająco dłoń na ramieniu.
- Nie o to chodzi. Naprawdę muszę już iść. Napiszę.
Ale nie napisał.
Od tamtego momentu wszystko się zmieniło.
Nie miałem pojęcia, co mu wtedy odbiło. Wróciwszy od Jessici, wpadliśmy do mnie, poprzytulaliśmy się, a on nagle odskoczył ode mnie jak poparzony, gdy dotknąłem jego pachwiny... Rozumiałem, że to mogło to być dla niego za wcześnie, ale żeby aż tak się zachować...?
Potem było tylko gorzej. Kontakt zaczął nieubłaganie się osłabiać.
Odpowiadał na moje SMS-y półsłówkami albo odpisywał dopiero następnego dnia. Przestawał wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie naszą znajomością. Nie pojawiał się też w bibliotece, co kompletnie uniemożliwiło mi widzenie go.
Cóż, najwidoczniej po prostu mu nie przypasowałem.
Czara goryczy po trzech tygodniach takiego stanu rzeczy przelała się, gdy na moje pytanie, czy chce utrzymać jeszcze ze mną kontakt odpisał, że średnio.
Wtedy się załamałem. Naprawdę go lubiłem. Miałem nawet nadzieję, że wejdziemy w związek i nagle wszystko się posypało... Ale mówi się trudno. Dobrze, że tak szybko okazało się, że jest po prostu skurwielem niewartym mojej uwagi.
Minął miesiąc.
Wracałem już do normalnego funkcjonowania. Prawie zapomniałem o Jiminie, gdy pewnego dnia dostałem od niego SMS-a: "Musimy koniecznie porozmawiać... Źle się czuję, więc przyjdź, proszę, do mnie. To pilne. Daj znać, kiedy możesz".
Przeczytawszy to z jednej strony się wściekłem, ale z drugiej byłem rad z tego, że jednak nie zniknął całkiem z mojego życia.
Stawiłem się więc u niego jeszcze tego samego dnia.
Zapukałem do drzwi jego mieszkania i już po chwili moim oczom ukazał się sprawca całego zamieszania. Bez słowa wpuścił mnie do środka, zwieszając nisko głowę.
Usiadłem przy stole i gdy rudowłosy usiadł na przeciwko mnie zobaczyłem, jak bardzo był zmizerowany. Jego skóra była chorowicie blada, ciemne wory pod oczami szpeciły jego rozpromienione kiedyś oblicze, rude włosy miał jakby przerzedzone...
- Źle wyglądasz... - powiedziałem niepewnie.
- Wiem... Hoseok, posłuchaj. Zdajęsobie sprawę z tego, że jesteś na mnie wściekły. W końcu w taki sposób cię potraktowałem... - zaczął, spuszczając wzrok.
- Nie zaprzeczę - mruknąłem.
- ... ale wysłuchaj mnie - dokończył. - B-bo ja... Ja nie jestem do końca tym, za kogo mnie uważasz
Uniosłem pytająco brew.
- To znaczy?
- Ja... nie jestem stuprocentowym mężczyzną - mówił coraz ciszej.
- Nie rozumiem - odpowiedziałem zaniepokojony, wpatrując się w niego.
- Miałem dopiero rozpocząć terapię hormonalną... Na razie miałem tylko mastektomię.*
- Zaraz, Jimin - przerwałem mu nerwowo. - Jesteś kobietą?!
- Na razie... Już niedługo. Ale nie dlatego cię tu wezwałem.
- A dlaczego? - spytałem cicho, coraz bardziej przestraszony.
- Ja... jestem w ciąży - odparł trzęsącym się głosem i ukrył twarz w dłoniach.
Przełknąłem ślinę i kręcąc głową odparłem:
- Ale to przecież nie ze mną. Nie zrobiliśmy tego.
- Nie pamiętasz, czy do tego doszło. Ja też. Tylko ty możesz być ojcem.
- Skąd ta pewność? - spytałem podejrzliwie.
- Przez ostatni rok z nikim, prócz ciebie, się nie spotkałem.
- Nie... - załkałem, gdy zaczęły docierać do mnie jego słowa.
To nie mogła być prawda. Nigdy nie chciałem mieć dziecka i nawet nie miałem możliwości żadnego się dorobić... W końcu byłem homoseksualistą, a tu nagle miałem zostać ojcem.
- Przykro mi - mruknął Jimin.
- To niemożliwe...
Przetarłem dłonią zmęczone powieki. Byłem załamany.
- Ale spokojnie. Mam zamiar usunąć. - Odwrócił twarz, zaciskając usta w cienką linię.
- Jesteś pewna... pewien, że jesteś w ciąży?
- Tak, byłem u lekarza.
Wtedy coś mnie tknęło. Nigdy nie myślałem o byciu ojcem, ale świadomość, że w jego brzuchu rozwijało się nasze dziecko...
Wstałem od stołu, by podejść do Chima i klęknąć przy nim na podłodze. Rudowłosy zamarł zaskoczony, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Niepewnie uniosłem trochę jego koszulkę i ciepłą dłonią dotknąłem jego brzucha.
- Co ty robisz - wysyczał.
- To moje dziecko. Nasze. Nie możesz go zabić - powiedziałem cicho.
- A jak sobie to wyobrażasz? Że razem je wychowamy? - warknął. - Prawie się nie znamy... Zarabiam psie pieniądze. Ty się jeszcze uczysz. Poza tym... Nienawidzę siebie za swoją płeć. Miałbym urodzić? - dodał tonem pełnym jadu.
- Jimin... Będzie dobrze. Uródź mi to dziecko. Najwyżej sam je wychowam, jeśli nie będziesz chciał mieć z nim i ze mną do czynienia. Tylko błagam... nie zabijaj go - powiedziawszy to, przytuliłem policzek do jego ciepłego brzuszka ze świadomością, że że żył tam mój nienarodzony synek lub córeczka. - Będziemy chodzić na badania. Pomogę ci ze wszystkim.
Wtedy chłopak załkał rzewnie, ukrywając twarz w dłoniach.
Poczułem, że opuszcza mnie cała złość, jaką kumulowałem w sobie przez ostatnie tygodnie.
- Nie... Tylko nie płacz, proszę - szepnąłem i wstawszy, objąłem go za szyję. - Widocznie tak miało być. Pokochasz to maleństwo, zobaczysz.
***
Minął tydzień podczas którego znów zaczęliśmy się ze sobą spotykać.
Zdaje się, że całe uczucie, które wcześniej kwitło między nami odżyło. Znów sobie zaufaliśmy i uzależniliśmy od siebie tak bardzo, że widywaliśmy się codziennie.
- Hobi, chcę, żebyś dzisiaj u mnie spał... Przynajmniej dzisiaj, a najlepiej codziennie - powiedział cichutko Jimin, gdy leżeliśmy razem na łóżku.
- Chcesz, żebym z tobą zamieszkał? - spytałem zdziwiony i przytuliłem się mocniej do jego pleców, kładąc mu rękę na brzuchu.
- Tak. Nie chcę być z tym wszystkim sam - szepnął i zakrył się kocem po same uszy.
- Dopiero wznowiliśmy kontakt. Skąd taka zmiana? - spytałem i pocałowałem go czule w policzek, na co chłopak uśmiechnął się delikatnie.
- Wiesz co... Stwierdziłem, że nie mogę zrobić czegoś tak strasznego jak aborcja. Urodzę, a czy zdecyduję się to dziecko zatrzymać, to już kwestia sporna.
Zszokowany jego słowami chwyciłem go za ramiona i przekręciłem przodem w moją stronę.
- Czyli bierzesz w ogóle zatrzymanie go pod uwagę? - spytałem z nadzieją i ująłem jego twarz w dłonie.
- Tak - szepnął, uśmiechając się trochę smutno.
- Jesteś wspaniały - powiedziałem tylko i czule ucałowałem go w usta.
***
I tak zamieszkałem razem z Jiminem. Spodziewałem się, że raczej będzie trzymał mnie na dystans i miał pretensje do całego świata, że jest w ciąży, ale okazał się być zupełnie innym człowiekiem.
Zaczął być dla mnie bardzo miły, czuły... Zachowywał się, jakby mu naprawdę na mnie zależało.
Bardzo dbał też o nasze nienarodzone dziecko. Nie opuścił żadnego badania, zdrowo się odżywiał i nawet nie raz łapałem go na tym, że stojąc przed lustrem w łazience, gładził swój lekko zaokrąglony już brzuszek, uśmiechając się do siebie. Nigdy nie powiedział, że cieszy się z tego maleństwa, ale ja wiedziałem, że już je pokochał.
* Operacyjne usunięcie piersi. (przyp. aut.)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro