Ch 0
Siedziałam i wpatrywałam się w biały sufit celi, w której przyszło mi gościć. Kajdanki, które miałam założone, irytująco uwierały mnie w nadgarstki. Mogłam jedynie ze zniecierpliwionym westchnięciem poprawiać je, by zaraz znów zaczęły mnie drażnić w innym miejscu. Uderzyłam głową w ścianę, o którą aktualnie się opierałam w plecami i zamknęłam oczy z grymasem. Niezmiernie denerwowała mnie sytuacja, w którą zostałam bezpardonowo i bezpodstawnie wciągnięta. Początkowo, gdy przyszło mi przyswoić sobie tę informację, czułam niezrozumienie i zaskoczenie. Przekonałam się wtedy, jak szybko uczucia mogą się zmieniać. Szybko, gwałtownie i bez uprzedzenia. Następne pojawiły się przygnębienie i rozpacz. Na tym nie poprzestało. Wściekłość, która była następna szła w parze z niedowierzaniem, z absurdalności wydarzeń. Ta pierwsza towarzyszyła mi aż do teraz, uśpiona pod powierzchnią wymuszonego opanowania. Objawiała się jedynie zniecierpliwionym uderzaniem palcami o zgięte kolano i skrzywionym wyrazem twarzy. Wierzyłam w swoją niewinność zaparcie, wiedząc, co tak naprawdę robiłam. Byłam przeświadczona, że z tego tytułu wszystko się wyjaśni i zostanę wypuszczona bezproblemowo. Na pewno nikogo nie zaskoczy jednak to, w jak koszmarnym błędzie byłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro