9
Marina
Doskonale pamiętałam wszystko, co działo się ubiegłego wieczoru, dlatego zdziwiłam się, kiedy po przebudzeniu nikogo przy mnie nie było. Czy byłam zawiedziona? Poniekąd. Chociaż z drugiej strony takie rzeczy zdecydowanie nie powinny mieć miejsca. Ja dla niego pracuję! Aranżuję jego dom, a po godzinach zasypiam w jego ramionach!? Poczułam wściekłość na siebie. Nigdy się tak nie zachowywałam. Spojrzałam na miejsce, na którym jeszcze wczoraj był. Leżała tam mała kartka papieru.
Wracaj do zdrowia. M.
Dłuższą chwilę wpatrywałam się w zgrabnie napisany tekst, po czym rzuciłam kartkę na łóżko. Na szczęście czułam się o niebo lepiej, niż wczoraj. To na pewno mleko i miód.
Po śniadaniu zadzwoniłam do Amy. Umówiłyśmy się na zakupy tuż po obiedzie, na co nie mogłam się doczekać. Czym prędzej ogarnęłam cały bałagan, umyłam podłogę w kuchni, dwa razy- na zapas i zaszyłam się w stercie naczyń, przyrządzając ulubione spaghetti ze świeżą bazylią. Robiłam wszystko, by jak najmniej myśleć. O życiu. O Michaelu. O ostatniej nocy. Z resztą nie ma co się zastanawiać. Przecież zniknął. I jeszcze ta wiadomość, taka obojętna, bez żadnych emocji... No ale czego ja się niby chciałam tam doszukać? Miłosnych wyznań? Na tę myśl popukałam się widelcem po głowie. Zapomniałam tylko, że wcześniej zanurzyłam go w sosie.
- No smacznie! - wykrzyczałam, szukając kawałka ścierki, by to zetrzeć z twarzy. Niestety odrobina gęstego sosu pomidorowego spadła na podłogę - Oooo nie! Trzeci raz nie umyję!
Doprowadziłam obiad do finału, sama nie wiem jakim cudem. Nawet mi smakował. Spojrzałam na zegarek. Pół godziny do wyjścia? Jak ten czas tak szybko upłynął? Zostawiając zasychające garnki pobiegłam do łazienki, a stamtąd do sypialni, by się ubrać. Miałam odpuścić sobie jakikolwiek makijaż, ale co, jeśli gdzieś spotkam JEGO? Oczywiście chodzi o kwestie zawodowe, nieważne, że jest weekend, a ja nie pracuję. Prezencja zawsze na sto procent.
Wpuściłam trochę tlenu do mózgu i wyszłam z domu, jak zwykle napierając z całych sił na drzwi by się upewnić, że są zamknięte i żaden złodziej nie wyniesie brudnych naczyń ani mojej ulubionej piżamy w osiołki. W przyśpieszonym trybie dotarłam w umówione miejsce, gdzie czekała już uśmiechnięta Amy.
- Chyba pierwszy raz to ty się spóźniłaś - przywitała mnie.
- Daj spokój, dwie minutki to nie spóźnienie. To co? Ruszamy?
- Jasne! Na to czekałam! Masz jakiś cel?
- Nie myśleć- powiedziałam sama do siebie po cichu.
- Co?
- Nie, nic. Może dorwę te buty, które ostatnio tak strasznie mi się podobały.
- Cała naprzód! - wybuchnęłyśmy śmiechem i ruszyłyśmy przed siebie w wyjątkowo dobrych nastrojach.
Błądziłyśmy po sklepach od dwóch godzin, a ja kupiłam tylko jedne szorty i skarpetki w słodkie pieseczki. Czasem zastanawiam się, ile mam lat...
- Spójrz na tę sukienkę - wrzasnęła mi nad uchem. Miałam ochotę jej przyłożyć, ale cóż, sukienka faktycznie była warta uwagi. Po dłuuuugiej namowie poszłam ją przymierzyć, przewracając oczami. Nie lubiłam odkrytych ramion, ale ta miała w sobie to COŚ.
- Wyglądasz jak człowiek - podsumowała mnie, kiedy uchyliłam drzwi od przymierzalni.
- Wow, jakaś nowość, dzięki - puściłam jej oczko. Uwielbiała mnie denerwować. Z resztą ja ją też.
- Weź ją. Pasujecie do siebie - powiedziała, a ja pomyślałam o ... No właśnie. Ciekawe, czy pasowalibyśmy do siebie. Myślałam o tym czysto teoretycznie. Z jednej strony może tak, mamy podobne charaktery, przynajmniej tak mi się wydawało, nutkę nienormalności. Ale gdyby to głębiej przeanalizować...Dwa różne światy. On wielki król, gwiazda, a ja- nikt. Zabolała mnie ta myśl. W sumie kim ja jestem? Dziewczyno, to proste. Jesteś jego pracownikiem. - Halo! Marina! To tylko sukienka, bierz ją i idziemy - wyrwała mnie z zamyślenia. Ah, żeby tak łatwo było sobie coś 'wziąć' na własność, bez przeszkód, tak zwyczajnie, pyk! - i moje.
Finalnie kupiłam tę sukienkę, choć po wyjściu z galerii zaczęłam zastanawiać się, kiedy nadarzy się okazja, żeby ją założyć. Tradycyjnie nie obyło się bez ogromnego pucharka lodów i tym razem. Miałyśmy z Amy swoje ulubione miejsce, gdzie uwielbiałyśmy przesiadywać, nabijając tysiące kalorii. Po takich wypadach zawsze obiecujemy sobie wspólne bieganie, nie udało się do tej pory.
- Jesteś nierozsądna - odezwała się, grzebiąc łyżeczką w lodach - jesz zimne, a wczoraj byłaś jedną nogą w grobie!
- Chciałabyś - nabrałam na łyżeczkę nieco za dużo - przecież dziś już nic mi nie jest.
- Strasznie szybko ci przeszło. Jak to zrobiłaś? - spytała, a ja ... hmm... czułam, że jeśli jej o wszystkim nie opowiem, to po prostu mnie rozsadzi.
- Zażyłam cudowne lekarstwo - zatopiłam wzrok w lodach, myśląc o ubiegłej nocy.
- Mnie przeziębienie zawsze trzyma kilka dni. Co wzięłaś? Może kupię od razu na zapas, po drodze mam aptekę - zaczęłam się po prostu śmiać na te słowa, co ją zdziwiło. Nie mogłam już dłużej.
- Dobra! Koniec - walnęłam ręką w blat stolika - Michael był u mnie na noc - powiedziałam szybko, po czym wepchnęłam do ust prawie całą gałkę czekoladowych. Mniam. Moje ulubione.
- Hola, hola, czekaj, bo nie do końca rozumiem. Chcesz powiedzieć, że ty. Że on. Marina, czy ty masz z nim romans?! - spytała tak głośno, że siedzący obok staruszkowie spojrzeli na mnie jak na jakąś wyrachowaną kur... kurde, po co się odzywałam. Przełknęłam lody czując, jak odmraża mi się głowa.
- Możesz krzyczeć głośniej? Tamci na parkingu chyba nie usłyszeli - syknęłam - Oczywiście że nie mam z nim romansu! Po prostu przyszedł. No wiesz. Tak przy okazji wpadł. Po przyjacielsku obejrzeliśmy film i tyle.
- Jaki film? - przewiercała mnie wzrokiem.
- A jakie to ma znaczenie do cholery? - widziałam, że zaraz przewierci mnie na wylot - Zakochany kundel - przyznałam i od razu pojęłam, jak dziwnie musiało to zabrzmieć.
Zrobiło mi się o wiele lepiej, kiedy opowiedziałam jej wszystko, ze szczegółami. W końcu poczułam, że nie jestem z tym sama, było mi jakoś lżej.
- I rano już go nie było? I zostawił tylko tę kartkę? - dopytywała, jak mój proboszcz na spowiedzi.
- Dokładnie tak - westchnęłam - nie odezwał się już, nie napisał, nie zadzwonił - Bo tak na prawdę może to ja zaczynam świrować i sklejać te wszystkie niewinne zdarzenia w jedną bajeczkę. Zawsze byłam w tym dobra. Chociaż 'zawsze' to zbyt wiele powiedziane. Na pewno w moim jedynym w życiu, poprzednim związku. Ja snułam kolorowe plany na przyszłość, a James w tym czasie wygrzmocił pół miasta, wieczorem wracając i mówiąc do mnie 'kochanie'. Skrzywiło mnie na samo wspomnienie tych chwil. Tfu James, tfu!
- A może - pacnęła mnie łyżeczką w nadgarstek - on teraz siedzi w swojej jamie i myśli tak , jak ty?
- Co przez to rozumiesz?
- Może czeka na ruch z twojej strony? Przecież to Michael Jackson. Pewnie czeka, aż padniesz mu do stóp.
- Zwariowałaś Amy! - skarciłam ją automatycznie - Zupełnie go nie znasz. Nie jest taki! To cudowny, ciepły człowiek. Czuły, wrażliwy na ludzkie cierpienie - zaczęłam wymieniać, wlepiając oczy w jakiś martwy punkt na stole. Rzeczywiście zaczęłam dostawać szajby, bo przed oczami widziałam jego - jest pomocny, troskliwy, opiekuńczy, inteligentny i dowcipny. Ma taki spokojny, łagodny głos, a włosy... takie czarne, często pomierzwione. I oczy czekoladowe.
- Aaaa - jęknęła, wyrywając mnie z przyjemnego transu - Było tak od razu mówić.
- Co? - spojrzałam na nią pytająco. Odpowiedziała mi śmiechem. Takim głupim śmiechem, którego nie cierpiałam - No co?
- Ale przyznaj się od razu. Coś do niego masz?
- W jakim sensie?
- No wiesz - mrugnęła oczami - kręci cie ten koleś? Nie odpowiadaj, wiem, że na niego lecisz. Cały świat na niego leci! Sama na niego lecę. Co wieczór oglądam te zdjęcia w złotych galotach i ...
- Żartujesz sobie? - nie mogłam w to uwierzyć. Dostałam jakiegoś lekkiego wstrząsu.
- Ha! Jesteś zazdrosna. A więc ja już wszystko wiem. I nie, nie oglądam jego tyłka. No może czasem, ale przypadkiem okiem rzucam.
- Zjadłaś już? - uformowałam kulkę z serwetek i rzuciłam w Amy z udawaną złością.
Michael
Ta okropna nieśmiałość, która pojawiała się zawsze w najmniej oczekiwanej porze, nie pozwalała mi patrzeć na nią dłużej, niż przez moment. Ta nieśmiałość nie pozwoliła mi zaczekać, aż się obudzi. Powiedzieć 'dzień dobry', przynieść do łóżka kawę, spytać o samopoczucie. Ta nieśmiałość powstrzymuje mnie przed poznaniem tej dziewczyny. Mam wrażenie, że przez to popadam w niemoc i tracę szansę na coś, co cudownie byłoby przeżyć.
Zbudowałem wokół siebie mur z nadzieją, że ochroni mnie przez niespodziankami. Zaszyłem się w swojej samotności i przywykłem do tego. I czy to możliwe, by jedna osoba, zupełnie obca i przypadkowa osoba zaczęła niszczyć tę fortecę?
Zachowuję się jak gówniarz. Odkąd wróciłem do domu, a może i nieco wcześniej się zdarzało, myślę. Nie o trasie, nie o koncertach, ale o kimś, kto potraktował mnie tak, jak zawsze pragnąłem być potraktowany. Krótko mówiąc- normalnie. Ona jest dla mnie jak powiew świeżego powietrza. Jak zimny prysznic, Nie poprosiła o autograf kiedy mnie zobaczyła. Nie piszczała, nie uwiesiła się na mojej szyi. Może tak na prawdę wcale nie jest moja fanką? Nie zasmuciłoby mnie to. I najlepszą rzeczą, jaka mogła mi się zdarzyć, to poznanie jej. Czułem, że zacieśnia się między nami pewna więź. Może przyjaźń? Stawała mi się coraz bliższa.
Jakoś nie było dla mnie miejsca w moim domu. Każdy kąt wydawał mi się obcy, zimny, pusty. Dałem wolne Rose na najbliższe dwa dni. Zupełnie nie miałem się do kogo odezwać. Plątałem się jakiś czas po ogrodzie, potem po domu. Przystanąłem na moment przed lustrem w mojej garderobie. Lata świetności miałem za sobą. Obejrzałem się dokładnie. Choćbym jak się starał, nie zatrzymam czasu. Złosliwi ludzie wmawiali mi liczne operacje plastyczne. Nie piłowałem kości szczęki, nie przeszczepiłem skóry, nie wybielałem się. Ale to wiedziałem tylko ja i moi fani, którzy są ze mną od wielu lat. Nie przejmowałem się hienami z prasy, telewizji, musieli zapewniać pożywkę dla mas. Ale czasem było mi przykro, kiedy czytałem o sobie te bzdury. Patrzyłem w to lustro i doszedłem do wniosku, że wyglądam nieciekawie. Zmarszczki, wiotka skóra, podkrążone oczy. Co w tym dziwnego? Miałem za sobą prawie półwiecze. Niebawem jakieś gazety znów napiszą, że się rozsypuję bo nie mogą pojąć, że nie jestem posągiem. Starzeję się, jak każdy inny człowiek. Bo do ciężkiej cholery jestem takim samym człowiekiem, jak każdy inny!
Myśląc o tym wszystkim ,lekko się wkurzyłem. Błyskawicznie narzuciłem na siebie przebranie i postanowiłem wyjść.
Chrzanić to, nawet jeśli ktoś mnie rozpozna. Czy ja zawsze będę musiał się tak chować?
Mimo, że kierowcą to ja byłem tak dobrym, jak znawcą indyjskiej kuchni, to zdecydowałem, że dziś poprowadzę sam. Pojadę powoli, ostrożnie, jak emerytowany dziadzio. Odpaliłem auto i włączyłem "Ghosts". Ahoj, Los Angeles.
Po drodze zgubiłem gdzieś rozsądek, trafiłem do jej dzielnicy. Trochę się łudziłem, że siedzi, czeka na mnie tu gdzieś. To już podchodzi pod pajacowanie, robienie z siebie idioty. Machnąłem ręką, no dobra, zrobię z siebie głupka ostatni raz. Było jeszcze zbyt wcześnie, by wyjść na ulicę i rzucać się w oczy. Zostało mi błąkanie się po drogach, więc sobie jeździłem i daremnie jej wypatrywałem w tłumie. Właściwie po co? Co, jak już ją zobaczę? Naprawdę jestem irracjonalny.
Nie wiem, czy mam więcej szczęścia, czy rozumu, ale po godzinie krążenia wychwyciłem ją wzrokiem na chodniku. Szła wolnym krokiem w parze z jakąś dziewczyną. Uśmiechnąłem się triumfalnie, w końcu się doczekałem. Oczywiście chciałem jedynie sprawdzić, czy już wszystko z nią w porządku. Zostawiłem ją rano niczym tchórz. Po prostu bałem się poranka. Jej reakcji. Na pewno żałowała tego, że pozwoliła mi zostać, nie chciałem tego odczuć. Wolałem uciec. Bardzo po męsku, wiem. Widząc ją, zapragnąłem zamienić z nią choćby jedno słowo. Może nawet powinienem przeprosić za rano. Tak, zdecydowanie powinienem. Obrałem sobie to za cel.
Z moich obserwacji wynikało jasno - podążała do domu. Czułem się, jak najgorszy stalker, jednak nie zamierzałem przerywać akcji. Przez szybę widziałem, jak grupka ludzi robi sobie zdjęcia przy bilbordzie z moją osobą. To zawsze będzie wprawiało mnie w cudowny nastrój.
Koleżanka Mariny skręciła w jedną z bocznych ulic, zostawiając ją samą. Postanowiłem coś zrobić, zanim będzie za późno. Wybrałem jej numer, czekając niecierpliwie, aż odbierze. Widziałem, jak szuka telefonu w torebce.
- Michael? - usłyszałem w końcu.
- Marina - odpowiedziałem, wciąż ją obserwując. Przystanęła w miejscu. - Nie przeszkadzam?
- Coś się stało?
- Nie. Dzwonię, by spytać, jak się czujesz. Wczoraj nie wyglądałaś najlepiej.
- Dlatego uciekłeś? - zatkało mnie. Przecież nie chciałem tak tego powiedzieć.
- Nie chciałem być zbyt natrętny - po drugiej stronie słychać było tylko głuchą ciszę - Dobrze. Bałem się, że mnie pogonisz - widziałem, że po tych słowach na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Gdybym chciała, pogoniłabym cię przed zaśnięciem.
- Wiesz - zacząłem nieśmiało - tak naprawdę jestem w okolicy i ...
- I?
- Może napijemy się razem kawy? Możemy porozmawiać o projekcie, jeśli masz czas.
- Niech tak będzie. Pokażę ci nowy pomysł na kominek w salonie. Adres już znasz - powiedziała, po czym po prostu się rozłączyła. No tak. Adres znam.
Nie chciałem wyjść na jakiegoś desperata, więc odczekałem prawie godzinę, zapuszczając korzenie w samochodzie. Od siedzenia w bezruchu rozbolał mnie kręgosłup. Starość. Zadzwoniłem do drzwi, poprawiając kapelusz. Długo nie otwierała. Już miałem dzwonić na telefon, ale w końcu usłyszałem zgrzyt zamka. Zapomniałem języka w gębie. Stałem sobie speszony, nie wiedząc, co robić. Włosy ociekały jej wodą. Wyglądała, jakby przed sekundą wyszła ... spod prysznica!
Marina
Naprawdę myślałam, że się nie pojawi. Był w okolicy i dotarcie tu zajęło mu godzinę?! A teraz stałam taka przed nim, płonąc ze wstydu. Szczęście, że zdążyłam owinąć się szlafrokiem!
- Przepraszam, myślałam że jednak nie przyjdziesz. Ja... Wejdź- wpuściłam go do środka - Ja zaraz coś z sobą zrobię. Postaram się. Wejdź. Usiądź. Rób, co chcesz. Ja zaraz wrócę - popaplałam trochę bez sensu i zwiałam naprędce do łazienki. Ale wstyd! Za cholerę nie mogłam znaleźć suszarki do włosów. Trudno. Improwizacja. Założyłam górę od piżamy i nowe spodenki. Nieważne. Z włosów mi kapało! Nie miałam czasu na wymyślanie planu B, więc po prostu taka wyszłam. Na plaży tez miałam mokre włosy. Też mi coś!
- Jestem - chrząknęłam, wślizgując się do salonu - widzę, że już się rozebrałeś - popatrzył na mnie dziwnie - to znaczy... miałam na myśli przebranie - brawo... Czemu muszę przy nim zachowywać się, jak idiotka?
- Trochę się rozebrałem - wyraźnie się naśmiewał.
- Może zrobię tę kawę - wymiksowałam się z tej niekomfortowej sytuacji i czmychnęłam do kuchni. Czułam, że jestem cała purpurowa. Dosłownie się paliłam! Lepiej, żeby mnie takiej nie widział.
Udało mi się zrobić, co trzeba, nawet nie rozlałam, niosąc kawę do salonu. Wypiliśmy w ciszy. Może to i lepiej. Uniknęłam kolejnego ośmieszenia. Na początku tak się nie zachowywałam. Wszystko było normalne... Ale kiedy wylądowaliśmy razem w jego łóżku... Boże, jak to brzmi. Popatrzyłam na niego spod brwi. Mój mózg postanowił mi pokazać kilka gorących slajdów, na które nie byłam gotowa. Szybko je odrzuciłam, wypijając haustem kawę.
- Co u ciebie? - zagadałam - jak próby?
- Dziękuję, póki co wszystko idzie w dobrym kierunku - odłożył filiżankę - a u ciebie?
- Też dobrze - cisza znów zapadła. Zaczęłam strzelać kośćmi.
- Marina - odezwał się po chwili. Wstał z miejsca i podszedł do mnie, siadając obok - przepraszam ,że tak sobie poszedłem. Czuję, że mogę być wobec ciebie szczery, dlatego wiedz, że się bałem. Bałem się, że się obudzisz, stwierdzisz, że niesłusznie pozwoliłaś, bym został. Że będziesz tego żałowała. Nie chciałem tego usłyszeć. Dlatego wolałem pójść - siedziałam , jak kołek i patrzyłam w jego czekoladowe oczy - po drugie - kontynuował - nie miałem pojęcia, jak się zachować. Co powiedzieć, kiedy już się obudzisz i zobaczysz mnie obok. Jestem na tyle nieśmiały, że wziąłem nogi za pas. Wybacz.
Nie wiedziałam do końca, co mogę mu odpowiedzieć. On mówił, a ja patrzyłam na ruchy jego ust, na każde mrugnięcie powiek. Chyba w pewnym momencie się wyłączyłam. Przymknęłam oczy, całkiem nieświadomie, wdychając jego zapach. Potem je otworzyłam i znów patrzyłam, jak mówi. Tak, patrzyłam. Nie słuchałam.
- Hej - w końcu do mnie dotarło - jesteś tu? - spytał, dotykając w tej samej chwili mojego podbródka - wszystko w porządku?
Przesunął dłoń na moją twarz, a potem na włosy. Na mojej planecie zaczęło brakować tlenu.
- Wciąż masz mokre włosy. Nie rozchorujesz się?
- Wtedy znowu ogrzejesz mnie sobą - wypaliłam w jakimś kosmicznym transie. Szkoda, że nie ma w życiu opcji 'cofnij'. Chętnie bym ją wykorzystała. Atmosfera między nami robiła się coraz bardziej dziwna. Może napięta. Nie wiem.
- Nie widzę problemu - uśmiechnął się.
- A rankiem znikniesz. Bo jesteś zbyt nieśmiały, bo zostać? - język stracił połączenie z mózgiem, bo przestałam kontrolować to, co mówię. Niestety nie wiedziałam, jak znowu jedno z drugim połączyć.
Niespodziewanie wstał z kanapy, nawet na mnie nie patrząc. No cóż, chyba powiedziałam za dużo. Siedziałam sobie, analizując bezustannie wszystko, co się przed chwilą stało. Przede wszystkim nie rozumiałam, jak to się stało, że byliśmy tak blisko... Nie rozumiałam tego czegoś między nami. Amy miała rację? Ja naprawdę na niego lecę? Nie... Ja dla niego pracuję! Tu nie ma miejsca...
Usłyszałam kroki dochodzące z przedpokoju. Odwróciłam głowę w stronę drzwi. Stał w nich Michael. Nie wyszedł... Patrzyłam na niego lekko zdziwiona, co on robił?
Wrócił na swoje poprzednie miejsce, a ja zaczęłam wyczuwać kolejne nadchodzące ogłupienie mojego organizmu. Szumiało mi w głowie, ale to raczej nie błędnik. Dzieliło nas może pięć centymetrów. Miał cholernie przenikliwy wzrok, w którym kryła się jakaś tajemnica.
- Gdzie byłeś? - odchrząknęłam, przełykając resztki śliny. Nachylił sie nade mną. Jego włosy łaskotały moją twarz. Nie wiem po co, ale zamknęłam oczy. w tamtej chwili zupełnie nie wiedziałam , co się dzieje i bałam się tego, co może się stać.
- Musiałem wyjść - szepnął mi do ucha - ale już zostaję. Zostawiłem nieśmiałość za drzwiami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro