7
Michael
Nie miałem siły się kłócić. Po prostu wszedłem na górę, prosto do sypialni, z której dostałem się do garderoby. Nie zastanawiałem się nad sensem. Założyłem dużą czarną bluzę z kapturem, przyciemnione okulary i czapkę z daszkiem, pod którą schowałem swoje długie włosy. Robiłem to wszystko jak zaprogramowany, ale mimo to czułem w sobie ogromną ciekawość. Nie miałem pojęcia, co wymyśliła ta dziewczyna. Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak ciężko mi pojawiać się incognito na mieście? Większość z moich kamuflaży już dawno została rozpracowana przez paparazzi. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem w zupełności udało mi się pobyć wśród ludzi, nie będąc królem popu. Wiem, ta łatka będzie ze mną do końca życia, ale czasem naprawdę chciałbym się poczuć, jak normalny, zwyczajny człowiek...
Schodząc na dół, natknąłem się na uśmiechniętą od ucha do ucha Rose.
- Czekać z kolacją? - zapytała, na co wzruszyłem ramionami. Rozejrzałem się po korytarzu.
- Marina już wyszła?
- Tak, czeka na zewnątrz.
Ruszyłem więc przed siebie, zamykając za sobą drzwi. Mariny jednak nigdzie nie zobaczyłem
- Mike, tutaj! - usłyszałem nagle zza bramy. Siedziała już w swoim samochodzie. Nazwała mnie Mike... Mało kto używał tego skrótu. Jakby się zastanowić, tylko Tom, Rose i moja siostra. Najbliższe mi osoby. Czy przeszkadzało mi to, że teraz i ona tak mnie nazwała? Dziwne, ale nie. Zostawiłem te myśli z tyłu głowy i poszedłem w jej kierunku. Wsiadłem do samochodu udając, że wcale nie ciekawią mnie jej plany. Myślałem tylko o tym, czy mój fatalny nastrój się polepszy, czy pójdzie ku gorszemu.
Ruszyliśmy z miejsca bez słowa. Kątem oka zerkałem w jej stronę. Siedziała wpatrzona w drogę z kącikami ust uniesionymi ku górze. W radio grał George Michael.
Jechaliśmy dość długo. Słońce powoli znikało za horyzontem, świat zaczął zatapiać się w lekkim mroku. Szczerze mówiąc, nie byłem pewien, gdzie dokładnie jestem. Teoretycznie dobrze znałem Californię. No tak, teoretycznie...
Minęło kilka dobrych chwil, zanim dotarło do mnie, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie mnie wywiozła! To w Los Angeles są TAKIE miejsca?? Zatrzymała samochód i błyskawicznie z niego wysiadła idąc w stronę moich drzwi. Otworzyłem je sam i sam dobrowolnie z tego auta wysiadłem. Nim się zorientowałem, trzymała mnie za rękę, prowadząc w niezbadanym kierunku. Mama zawsze powtarzała mi, że nie powinienem być aż tak ufny w stosunku do nowo poznanych osób. Większość z nich zazwyczaj chciała mnie wykorzystać. Mnie i moją sławę. Ale w tym przypadku, przedzierając się z nią przez krzewy i trawy czułem, że mogę jej zaufać, że jest osobą zupełnie niezdolną do zadania mi bólu.
- Przepraszam, że pytam, ale gdzie my właściwie się wybieramy? - zapytałem, wchodząc w kolejny gąszcz.
- Zobaczysz.
- Ale...
- Nie marudź - pociągnęła mnie mocniej - już nie daleko.
Miała rację. Kiedy tylko zostawiliśmy za sobą lasek, zrobiłem wielkie oczy. Dotarliśmy na niewielką plażę, na której nie było żywej duszy! Była tylko dla nas! I była piękna, zdumiewająco piękna. Spokojna, ciepła, wolna. Mieszkam tu tyle lat i nie zdawałem sobie sprawy, że oaza jest na wyciągnięcie ręki.
Onieśmielony tym widokiem wciąż stałem jak słup. Miałem ochotę pobiec co sił i zanurzyć się w wodzie po czubek głowy, ale byłem na to już chyba za stary.
- Nie stój tak,chodź - jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Posłusznie podreptałem za nią w kierunku wody. Niespodziewanie zatrzymała się w połowie drogi, zrzucając buty ze stóp. Robiłem dokładnie to samo, gdy byłem małym chłopcem. I przyznam, że jeszcze nie spotkałem drugiej takiej osoby. Poszedłem więc za przykładem i już za moment poczułem ciepły piasek między palcami stóp. Podeszła bliżej, sięgając po moje okulary.
- Bez nich ci lepiej. I bez tego - złapała moją czapkę, ściągając ją z mojej głowy. - Kto pierwszy dobiegnie do wody, wygrywa! - krzyknęła, zostawiając mnie w tyle.
- Ale to był falstart! - wołałem, niestety bez skutku. Spiąłem wszystkie stare mięśnie i popędziłem jak wiatr, próbując ją dogonić. Plusy wszystkich prób tańca? Moja nienaganna kondycja. W mgnieniu oka ją wyprzedziłem, zaśmiewając się do rozpuku.
- Jak to jest być na przegranej pozycji? - pokrzykiwałem, odwracając głowę. Nie miała szans. Przynajmniej tak mi się wydawało. Prawie mnie prześcignęła. Prawie.
- Pierwszy! - wrzasnąłem, wbiegając do wody - możesz mi pogratulować!
- Wygrałeś - wysapała ledwo, stojąc przy brzegu - a oto gratulacje - jeśli kiedykolwiek twierdziłem, że jestem najbardziej nieprzewidywalną osobą, jaką znam, mój błąd. Miałem przed sobą mistrzynię. Pamiętam tylko ten urywek sekundy, kiedy poczułem jej ręce na swoim torsie. Potem leżałem już po uszy w oceanie.
- Cholera! Marina! Ja nie umiem pływać!!!
- Co?! O Boże, Michael! - spanikowana weszła do wody po kolana - podaj mi rękę!
Złapałem jej rękę dość mocno, ale tylko po to, żeby móc dokonać słodkiej zemsty. Następnie usłyszałem głośne "plusk"
- Ha! - zagrzmiałem złowieszczo - Jeden do jednego!
Po około godzinie, cali mokrzy spacerowaliśmy wzdłuż brzegu, opowiadając sobie najbardziej żenujące historie z życia śmiejąc się w głos. Zmrok zapadł już całkowicie, wiał lekki ciepły wiatr.
- Wiesz, gdy byłam małą dziewczynką, rodzice zabierali mnie na plażę i tam budowałam zamki z piasku. Piasek świetnie się klei, kiedy jest bardzo mokry. Można mu wtedy nadać każdy kształt. W każdym moim zamku stała ulepiona piaskowa księżniczka. Wyobrażałam sobie, że to ja, a wszystko wokół to moje małe królestwo. Chciałabym czasami cofnąć się do tych czasów. Wszystko było takie piękne i bardziej realne, proste.
Spojrzałem na nią, próbując w ciemności zobaczyć jej oczy.
- A wiesz, że to nie jest takie trudne? - spytałem.
- Co takiego?
- Choćby zrealizowanie swoich niewinnych, dziecięcych marzeń. To wszystko jest nadal proste i jak najbardziej realne.
- Co przez to rozumiesz? - przystanęła zdziwiona. Tego wieczoru ona spełniła moje marzenia. Przez kilka godzin czułem się wolny, szczęśliwy, nie czułem żadnych ograniczeń. Rozumiała mój nastrój i to, co powiedziałem jej w ogrodzie. I nie dość, że rozumiała, to w dodatku zadała sobie trud, by urzeczywistnić to , czego tak strasznie pragnąłem od dawna. I mimo, że ja nie umiałem zrobić tego tak wspaniale, jak ona, chciałem spróbować. Ot tak, po swojemu, spontanicznie.
Wziąłem ją na ręce i zaniosłem dalej od brzegu, sadzając ją na piasku. Nie zdążyła zareagować. Usiadłem obok niej.
- Zaufasz mi? - zapytałem, na co skinęła głową - jeśli tak, zamknij oczy.
O dziwo, zrobiła to pokornie. Trzymając ją za ramiona, ułożyłem ją leżąco na plaży.
- Nie otwieraj - poprosiłem, nabierając w tym czasie piasek w dłonie, którym zacząłem ją posypywać.
- Zwariowałeś, prawda?
- Miałaś nie otwierać oczu!
- Nie otworzyłam! Czuję, co robisz! - krzyczała, próbując się nie śmiać.
Kiedy była już wystarczająco oblepiona, położyłem się obok, patrząc w niebo. Było pełne gwiazd.
- Mówiłem, wszystko jest do zrealizowania. Jesteś piaskową księżniczką - w środku zanosiłem się od śmiechu.
- Dziękuję, o to dokładnie mi chodziło - chichotała, chyba szczęśliwa, tak mi się zdawało - jesteś niedorzeczny.
- Miło mi, naprawdę - założyłem ręce za głowę, wciąż patrząc w gwiazdy.
- Mam coś w zamian - odwróciłem twarz w jej stronę. W świetle nocy wyglądała... ładnie - spójrz w górę. Co widzisz?
- Niebo, gwiazdy...
- A wiesz, że każdy z nas ma na niebie swoją gwiazdę? Wybierz jedną.
Wpatrywałem się długo w konstelacje, próbując znaleźć tę najjaśniejszą.
- Mam. Nie spuszczam z niej wzroku. Co teraz?
- Teraz pomyśl życzenie. Wybrałeś ją. Dlatego ona dziś przyniesie ci szczęście.
Czy wierzyłem w tę bajkę? Rozum był za NIE, ale wewnątrz wciąż byłem dzieckiem, pragnącym w to wierzyć. Obserwowałem swoją gwiazdę nieprzerwanie, zdawało mi się, że mrugała... do mnie. O czym marzę? O tym. O tym wszystkim, co działo się przez ostatnie godziny. Marzę o takich chwilach, o takim życiu. Nie mogę porzucić swojego, nie mogę z dnia na dzień przestać być Michaelem Jacksonem. Ale chciałbym, by takie chwile, jak te, przeplatały moją codzienność. W momencie, kiedy pomyślałem życzenie, uświadomiłem sobie, jak wiele już otrzymałem. Nawet,jeśli się nie spełni, do końca życia będę wspominać ten czas, czas spędzony z kimś, kto zobaczył we mnie człowieka, kto dotknął mojej duszy, kto sprawił, że nie czułem się samotny.
"Byłem tu sam, Ty do mnie przyszłaś,
Wzięłaś za rękę, sam już nie jestem."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro