6
*Tydzień później*
- Michael, może chcesz zrobić krótką przerwę?
- Tom, pytasz już setny raz. Nie ma czasu na przerwy. Choreografia kuleje! Spójrz na tych tancerzy! - zrezygnowany opadłem na krzesło. Byłem zły. Trasa zbliżała się wielkimi krokami, a miałem wrażenie, że tylko ja opanowałem układy.
- W takim razie przerwa dla wszystkich!- krzyknął na całą salę. W mgnieniu oka wszyscy zniknęli za drzwiami - Mike, chcesz coś zjeść? Czegoś się napić?
- Nie - syknąłem - chcę zostać sam - wstałem z miejsca i poszedłem do swojej garderoby.
Zbyt wiele dźwigałem na swoich barkach. I tu nie chodzi o mój wiek, po prostu zbyt wiele spraw się komplikuje z dnia na dzień, nic nie jest tak proste, jak wydawało się na początku. Wiem, że nigdy nie jestem z niczego zadowolony, jestem perfekcjonistą, to część mojej osobowości. Ale teraz na prawdę czuję się przytłoczony. To co sprawia mi najwięcej przyjemności w występowaniu to dawanie ludziom radości. Zwykłe wywołanie uśmiechu na czyjejś twarzy znaczy dla mnie więcej niż wszystko inne. Ale chciałbym sam cieszyć się codziennie z najdrobniejszych szczegółów, czuć radość, szczęście... Nie tylko tę radość po koncercie, słysząc aplauz i tysiące głosów skandujących moje imię. Chciałbym, by ta radość trwała dłużej, niż do momentu zejścia ze sceny. Kiedy gasną światła, a ja wracam do swojego samotnego świata, tracę cały entuzjazm, znika uśmiech. Nie czuję się jak król popu, ale jak bezbronny, mały człowieczek, ukrywający się przed fleszami, plotkami, złymi spojrzeniami, kłamliwymi nagłówkami mało wiarygodnych gazet, bezczelną ciekawością...
Rozsiadłem się wygodnie w fotelu i zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie piękne miejsce - łąkę pełną kolorowych kwiatów, płynącą obok rzekę, śpiewające ptaki, wolność, ciszę. Tak chciałbym żyć.
To wszystko było takie błogie i piękne, że powoli zacząłem odpływać. Prawie spałem, kiedy z cudownego stanu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Niechętnie podniosłem się z fotela i spojrzałem na wyświetlacz. Nie wiem, jakim cudem, ale w euforii pomyliłem przyciski i odrzuciłem połączenie.
- Kretyn! - powiedziałem sam do siebie, stukając nerwowo w klawiaturę. Wybrałem numer, by oddzwonić. Pierwszy sygnał. W tej samej chwili do garderoby wparował Tom z charakteryzatorką.
- Nie teraz do cholery! - krzyknąłem, zanim zdążyli się odezwać. Czym prędzej opuścili garderobę. Drugi sygnał... Trzeci...
- Halo? - usłyszałem w końcu.
- Przepraszam, rozłączyłem przez nieuwagę.
- Nic się nie stało. Przeszkadzam?
- Ani trochę - wstałem z fotela, by rozprostować kości - jak się czujesz? Wszystko już w porządku?
- Tak, dziękuję, czuję się już całkiem dobrze. Na tyle dobrze, by wrócić do pracy. Mam niewielkie postępy, które chciałabym skonsultować.
- Jeśli ci odpowiada, będę u siebie dzisiaj po osiemnastej.
- W takim razie do zobaczenia - powiedziała i odłożyła słuchawkę. Zdziwiłem się lekko, ale cieszyłem się, że zadzwoniła. W końcu wszystko u niej w porządku. Każdy by się cieszył.
Spojrzałem na zegarek. Zostało dwie godziny do końca próby. Zacisnąłem zęby i udałem się na salę, by zrobić dobrą minę do złej gry i dotrwać w całości do końca.
Marina
Nie widzieliśmy się cały tydzień. Trochę zaniedbałam pracę, fakt. Na szczęście mogłam już normalnie funkcjonować, pozbyłam się tych piekielnych objawów, już nie kręciło mi się w głowie. Szef okazał się wyrozumiały, więc cały tydzień mogłam odpoczywać w domu.
Teraz, pełna sił i entuzjazmu, parkowałam samochód pod willą w Holbmy Hills. Pogoda była piękna, jak przystało na tutejszy klimat.
W drzwiach jak zawsze przywitała mnie uśmiechnięta Rose.
- W końcu cała i zdrowa - powiedziała i mocno mnie uścisnęła - napędziłaś mi strachu.
- Bez obaw, już wszystko w porządku - odwzajemniłam uścisk i weszłam do środka.
- Zrobić kawę?
- Dziękuję, piłam godzinę temu. Michael już jest?
- Siedzi w ogrodzie, zaprowadzę cię - gestem wskazała mi drogę. Dotarłyśmy na tył domu, gdzie za przeszklonymi drzwiami znajdowała się wąska ścieżka - idź cały czas prosto. Tam go znajdziesz.
Podziękowałam i ruszyłam przed siebie, mijając krzewy róż i lilii. W powietrzu unosił się przyjemny zapach kwiatów. Na końcu alejki stała niewielka fontanna, przy której siedział, mocząc dłonie w wodzie.
- Dzień dobry - powiedziałam, na co od razu się odwrócił. Wyglądał dziś zupełnie inaczej. Nie tylko dlatego, że był ubrany w zwykłą białą koszulkę i jeansy. Wyglądał na zmartwionego, smutnego. Przez jego twarz przemknął prawie niewidoczny uśmiech.
- Witaj. Przysiądź się. - Zajęłam miejsce obok, wpatrując się w strumienie wody. - Wyglądasz bardzo dobrze. Na pewno już wszystko w porządku?
- Tak, wszystko minęło, dziękuję - wyciągnęłam w jego stronę teczkę z projektem - zerknij na to. Jeśli będziesz miał pytania lub obiekcje, mów. Jestem otwarta na krytykę.
Sięgnął po dokumenty, przez przypadek dotykając mojej dłoni. Była zimna i mokra, ale mimo tego przekazywała przyjemne ciepło. Chyba nie zwrócił na to uwagi. Może to i lepiej. Przebiegł wzrokiem po wizualizacjach, trzymając mnie w niepewności. Przemówił po kilku minutach ciszy.
- Nie chcę niczego zmieniać. Tak jest bardzo dobrze - zamknął teczkę, odkładając ją obok siebie - pozwolisz, że to zatrzymam?
- Oczywiście - odpowiedziałam, czując wewnątrz wielką ulgę. Nie sądziłam, że obejdzie się bez żadnych zmian. Klienci zazwyczaj bywają kapryśni.
Siedział z wzrokiem wbitym w chodnik. Odniosłam wrażenie, że coś go martwi. Nie byliśmy przyjaciółmi, nie byliśmy aż tak blisko, byłam jedynie zwykłą projektantką wnętrz, która realizowała jego zlecenie. Mimo to poczułam, że nie powinnam zostawiać tego bez echa.
- Coś się stało?- spytałam w końcu.
- Słucham?
- Spytałam, czy coś się stało.
Nastała cisza. Podniósł wzrok z chodnika, spoglądając w moją stronę. Poczułam się lekko skrępowana. Nie wiedziałam, czy powinnam ingerować w jego życie. Nie miałam prawa.
- Dlaczego myślisz, że coś się stało? - zapytał, nie spuszczając wzroku.
- Widzę to w twoich oczach - powiedziałam zgodnie z prawdą, jakkolwiek dziwnie to zabrzmiało.
- Naprawdę? Co jeszcze widzisz?
- Widzę, że coś jest nie tak, coś cię dręczy. Jesteś smutny, przybity.
- To niesamowite...
- Co takiego?
Wziął głęboki oddech i zanurzył dłonie w wodzie.
- Chciałbym być szczęśliwy - zaczął - uśmiechać się bez przerwy, codziennie. Żyć na sto procent. Nie tak, jak inni ludzie, bo wiem, ze w moim przypadku jest to niemożliwe. Ale chciałbym być szczęśliwy na tyle, na ile mogę. Nie ma dla mnie nic ważniejszego niż dawanie ludziom szczęścia i odwracanie ich uwag od codziennych trosk i problemów. Ale w tym wszystkim są też moje troski, moje problemy, które sprawiają, że czasami popadam w taki nastrój, jak teraz. Moje życie to ja i muzyka. Na scenie jestem szczęśliwy, wolny. Ale tu, w czterech ścianach zostaję tylko JA. Sam z moimi myślami i troskami. Czasami jest tego zbyt wiele.
Słuchałam tych słów i z każdym kolejnym czułam, jak rozpadam się na kawałki. Jakie to wszystko błahe! Sława, pieniądze, prestiż. Przede mną siedział człowiek, któremu wszyscy zazdrościli wspaniałego życia. A on sam był w tym życiu zwyczajnie zagubiony i samotny. W tym momencie doceniłam to, co mam. Nie mam wymarzonej rodziny, owszem. Ale mam przyjaciół, spokój i poczucie wolności. Sama, nie mając okazji być tu teraz, zachwycałabym się takim życiem, jakie miał on. Druga strona tego medalu była zbyt przykra. Nie. Nie chciałabym tak żyć. Teraz naprawdę zaczynałam mu współczuć.
- Przepraszam, że ci o tym mówię. Już koniec moich wyżaleń.
- Masz rację. Koniec - uśmiechnęłam się i wstałam z miejsca - Chodź - bez namysłu złapałam jego dłoń, ciągnąc go delikatnie w swoją stronę. Nie drgnął - No dalej - szarpnęłam mocniej.
- Co robisz? - spytał zdziwiony. Sama byłam zaskoczona tym co robię, ale w tym momencie czułam, że to jest właśnie to , co zrobić powinnam. Zaciągnęłam go do domu i kiedy byliśmy przed schodami na piętro, puściłam jego dłoń.
- Załóż coś, co pozwoli ci wyjść na zewnątrz. Za pięć minut widzimy się przed domem.
Nie czekałam na jego decyzje, czy ewentualny sprzeciw. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Słyszałam jego kroki po schodach. Chyba się udało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro