Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30


Obudziłam sie nad ranem, szukając dłonią jego ciepłego ciała, jednak go nie czułam. Do głowy wrócił mój poprzedni koszmar i instynktownie spojrzałam w stronę okna. Zimny dreszcz przebiegł po moim ciele i bałam się poruszyć. To znowu się dzieje?

- Michael? -Odwrócił się błyskawicznie w moja stronę, posyłając mi ciepły uśmiech.- Już nie śpisz?

-  Obudziłem się niedawno.

- Coś nie tak?

Widziałam, że jest zamyślony, jakby nieobecny. Usiadł obok mnie na łóżku, zakładając za ucho zmierzwione kosmyki włosów.

- Wszystko w porządku. Pięknie wyglądasz.

Próbował udawać, ale znałam go nie od wczoraj.

- Powiesz co cie gryzie, czy mam to wyciągać z ciebie siłą?

- Nic się przed tobą nie ukryje  - zaśmiał się, a ja rozsiadłam się wygodnie, łapiąc go za dłoń - niczego nie żałuję prócz tego, że nie potrafiłem ci zaufać, że uciekłem.

- Wiem, co chcesz powiedzieć . Nie mogliśmy, nie  możemy i nie będziemy mogli już nigdy wyjść na spacer, trzymając się za ręce, jak zwyczajna para. Nie będziemy mogli pójść na plażę. Już na zawsze musimy zostać w ukryciu. Ale wierzę, że jeśli oboje zechcemy, damy sobie z tym radę.

- Marina. to wszystko, co mówisz ... tak, masz rację. Jesteśmy w sytuacji tak beznadziejnej, że całkowicie zaprząta mi to myśli. Wszystko tak strasznie się pokomplikowało...

Odwrócił wzrok, wbijając go w nieznany punkt na ścianie. Też nie było mi z tym dobrze, ale co może być silniejsze od miłości? A co do miłości - ja byłam jej pewna. Przecież nas połączyła. Dlaczego miałaby nas podzielić? Jaki miałaby w tym interes?

Zegar wskazywał już najwyższy czas, by wstawać do pracy. Była to ostatnia rzecz, jakiej akurat chciałam, ale czy miałam jakieś wyjście?

Nadchodził moment rozstania, co sprawiało, że traciłam ochotę by oddychać. Chciałam zamknąć nas  w szklanej kuli i zostać tam tak długo, jak będzie istniał ten popieprzony świat.

Zebrałam się z trudem, dopijając ostatni łyk kawy przygotowanej przez niego. Smakowała idealnie.

- Gotowa?

- Chyba tak. Zabiorę jeszcze telefon i możemy wychodzić. Jesteś pewien, że chcesz wracać? Przecież możesz zostać tutaj, to tylko kilka godzin. Wrócę i

- Nie, tak będzie lepiej. Z resztą mam kilka rzeczy do zrobienia. 

- Dobrze więc. Idziemy?


Wyszliśmy z budynku razem, ale jakby osobno. Trwaliśmy w całkowitej ciszy, a ja po prostu miałam złe przeczucia. Czułam, jakbyśmy rozstawali się na długo. Zbyt długo.  Pod mieszkaniem czekała na niego Janet. Nie mogłam dłużej chować do niej urazy, dlatego z daleka przywitałam ją uśmiechem. Odpowiedziała tym samym. Mimo wczesnej pory na ulicy było już dość dużo osób, dlatego oszczędziliśmy sobie długich pożegnań. Pomimo jego kamuflażu widziałam, jak się uśmiecha. Dyskretnie złapał moją dłoń, mocno ją ściskając.

- Marina, obiecaj mi coś.

- Co takiego?

- Niezależnie co się stanie, jak wszystko się potoczy, będziesz na mnie czekała.

- Co chcesz mi przez to powiedzieć?

- Kocham cię - mówiąc to, ścisnął moją dłoń jeszcze mocniej, a mi mocniej zabiło serce - wybacz mi wszystko.  Nie wiem, jak odkręcę wszystko, co zdążyłem zniszczyć, ale bez względu na to ile będzie to trwało, wrócę. Nie wiem kiedy, nie wiem. Ale wiem, że to się stanie. Pamiętaj, kocham cię i jeżeli i ty mnie kochasz, proszę daj mi czas.

Te słowa wierciły mi dziurę w brzuchu. Byłam pewna, że jakoś się uda, że jakoś uda nam się kryć, ale być obok siebie i już nigdy więcej się nie rozstawać. A teraz on żegnał się ze mną, odbierając mi jakiekolwiek  słowa i nadzieję. Moment, w którym puścił moją dłoń był tak cholernie trudnym momentem, że miałam ochotę wylać swoje łzy. Widziałam jak przez mgłę, jak wsiada do samochodu i po prostu odjeżdża. Stałam tam jeszcze chwilę, ale uświadomiłam sobie, że to już się stało i niestety nie odstanie się. Ruszyłam w stronę pracy.



Michael


Jasne, że nie było mi łatwo, ale chciałem,  by wiedziała. Musiała wiedzieć, że dopóki czegoś nie wymyślę, nie mogę ryzykować. Nie wyglądałem już jak Michael Jackson w tym durnym przebraniu, ale mimo to rzucałem się w oczy bo kto o zdrowych zmysłach na trzydziestostopniowym upale paraduje w szaliku i czapce? Bałem się, chciałem ją chronić. Nas chronić. Dlatego pomimo bólu, jaki rozdzierał mnie od środka musiałem odjechać, zostawiając ją samą na tym przeklętym chodniku.  Ta sytuacja  była beznadziejna, ale jak to powtarzała mi moja ukochana siostra Janet - z każdej sytuacji jest jakieś wyjście. Pozostało mi po prostu dobrze tego wyjścia poszukać.

Nie mogłem wrócić do swojego domu, dlatego zatrzymałem się u Janet.  Coś do mnie mówiła, ale nie miałem pojęcia, co. Myślami byłem z Mariną dokładnie ubiegłej nocy.  Nie musiała mówić mi, co czuje.  Umiała świetnie to pokazać. Zachowałem się jak świnia, a ona pomimo  tego nadal mnie kochała. Miałem szczęście, po prostu.

- Więc, co zamierzasz ? - wyrwała mnie z zamyślenia

- A jakie mam opcje?
- Mój mały, nieporadny braciszek. Jak zawsze masz kilka opcji. Pierwsza  - zapomnieć o niej i uciekać na swoją wyspę i tam żyć z dala od świata. Nic nie mów, wiem, że z tej opcji na pewno nie skorzystasz, a nawet jeśli byś chciał, ja  bym ci na to nie pozwoliła. Druga opcja to starać się nie rzucać w oczy i kryć się już do końca życia, ale z nią. Kochasz ją, więc wiem, że jakoś dałbyś radę to zrobić.

Wzięła łyk kawy patrząc przez okno na miasto budzące się do życia.

- Mówiłaś coś  o trzech opcjach - widziałem, jak uśmiechnęła się pod nosem.

- Oh Mike, wiesz co? Jesteś moim ulubionym braciszkiem. Jesteś taki nieogarnięty, ale masz wielkie serce. To w tobie uwielbiam. Może dlatego, że jestem do ciebie troszkę podobna. Jeśli myślisz, że podam ci wszystko na tacy to od razu mówię -jesteś w niemałym błędzie. Naucz się myśleć sam, radzić sobie sam bo wiem, że stać cię na to. Nie możesz wiecznie iść na łatwiznę. Już raz poszedłeś i wszyscy wiemy, jak się to skończyło.  Posłuchaj mnie.  Możesz zawsze na mnie liczyć. Pomogę ci, nawet gdybym musiała zejść do samego piekła. Ale teraz decyzja i wszystkie kroki  należą tylko i wyłącznie do ciebie.  To musi wyjść od ciebie, prosto z twojego serca. Łapiesz?

Łapałem. Łapałem wszystko. To znaczy - może nie do końca wszystko, ale wystarczająco dużo. Wiedziałem jedno - przede mną ciężki czas. Ale jeśli po tym ciężkim czasie ma przyjść najlepszy, nie zawaham się ani na moment. Przeżyłem kilka dobrych lat. To życie bywało różne. Ale teraz, kiedy myślałem, że już nic się nie zmieni,  zakochałem się bez pamięci. A z miłością nie można walczyć. Chociaż nie - można! Wszystko można. Ale to nie ma najmniejszego sensu. Bo nie ma nic silniejszego od miłości.


Zostałem u Janet na noc. Nazajutrz planowałem powrót na Cast Away. Pomimo wszystko tam była część mojej duszy, a żeby móc zacząć działać, potrzebowałem  tej duszy w stu procentach.



***


Siedziałem na plaży, pijąc zimny pomarańczowy sok.  Woda była spokojna  w przeciwieństwie do moich myśli. Białe mewy latały nisko nad oceanem, krzycząc do siebie co chwilę. Nie rozumiałem ich, ale sam miałem ochotę krzyczeć. Może mój głos doleciałby do niej i powiedział jej, jak bardzo za nią tęsknię. Chciałbym przy niej być i móc patrzeć w jej oczy. Chciałbym móc dotykać jej jasnych miękkich włosów i upajać się ich zapachem. Chciałbym powiedzieć całemu światu, że nic, kompletnie nic nie ma znaczenia, jeśli nie kochasz. Chciałbym móc nosić ją na rękach, uciekając przed tłumem. Chciałbym móc do niej wrócić .

- Więc na co czekasz? - usłyszałem głos spośród fal. Na co? Zamknąłem oczy wpatrując się w jej twarz. Serce o mało nie wyrwało mi się z piersi.

Wiar zaczął wiać mocniej, a ja w końcu zerwałem się z miejsca. Jeśli powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. Cokolwiek się stanie, ona jest dla mnie najważniejsza. Karierę zdążyłem już zrobić, sprzedałem miliony płyt. Występowałem na największych scenach. Pora wystąpić na scenie miłości.



-----------------------------------------------------------------------

no i  tak jest z tą miłością.

Trzymajcie się !


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro