Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26

Michael


Nie istnieje żadne słowo, jakie byłoby w stanie opisać mój stan. Trzymałem w ramionach cały mój  świat, bez którego nie potrafiłem żyć. Całowałem usta pod których wpływem roztapiałem się całkiem, gubiąc myśli. Tak cholernie brakowało mi jej smaku. Marzyłem, by czas się zatrzymał właśnie w tamtym momencie. Niech nie nastaje kolejny dzień, niech wskazówki zegara zatrzymają się w tym miejscu. Jeśli teraz wypuszczę ją z rąk, może uciec, a wtedy na prawdę umrę, bo nie ma dla mnie innego życia.

Poczułem, jak kładzie swoje dłonie na moim torsie i delikatnie odpycha mnie do tyłu.

- Mike - nie patrzyła mi w oczy, schowała twarz w moich włosach.

- Nic nie mów, proszę.

- Nie mogę. Powinieneś już pójść.

- Boisz się? - spytałem, a ona zamiast odpowiedzieć kiwnęła twierdząco głową  - Czego się boisz?

- Że nie będę umiała się zatrzymać. A ty, ty wciąż trzymasz mnie w ramionach.

- To, czego nie możemy ogarnąć umysłem, trzeba objąć ramieniem - słyszałem, jak się zaśmiała.

- Pocałowałeś mnie...

- Tak trudno mi zachowywać się właściwie, gdy jestem przy tobie. Ale uważam, że to było bardzo właściwe - odsunąłem się trochę, by widzieć jej twarz. Była cała zarumieniona - czerwienisz się?

- Daj spokój - zdjąłem z siebie ten ogromny płaszcz, w którym wyglądałem jak jakiś tajniak - przecież to ta koszula...

- Jesteś teraz tak samo czerwona, jak ona.

- Dlaczego mi ją zabrałeś?

Wiedziałem, że tylko udaje zdenerwowaną, znałem ją. Przysunąłem ją najbliżej jak mogłem, by znowu ją pocałować. Nie wzbraniała się. Miała tak ciepłe i delikatne usta. Kochałem je.

- Nie- znów mnie odepchnęła, choć bardzo niepewnie - Nie rób tego więcej.  Powinnam pójść się ubrać. Nadal jestem w ręczniku.

-Obejmowałem cię i całowałem,  patrzyłem jak twoje oczy rozpalają się pragnieniem i wiedziałem, że znowu  widzisz mnie takim, jakim naprawdę jestem. Pragę cię od momentu, kiedy cię zobaczyłem... A jeśli myślisz, że nie płonę z pożądania na widok ciebie w ręczniku, to się bardzo mylisz.  Chciałbym Ci przychylić nieba, pokazać Ci jak cudownie może być nam razem.  Chcę żebyś to ze mną przeżywała, ale musisz mi pozwolić o siebie zadbać. Pozwolisz mi?



Marina


Cały salon kręcił się wkoło, a może to kręciło się tylko w mojej głowie? Przez niego czułam się jak po butelce wina, lub po solidnej dawce silnego narkotyku, chociaż nigdy żadnego nie próbowałam.  Mówiłam, by przestał ale wiedziałam, że słowa to jedno, a to, co czuję i czego chcę, to drugie.  Chciałam, by został, by był przy mnie, by mówił, żebym mogła go słuchać. Chciałam napawać się jego głosem, jego obecnością, zapachem, który sprawiał, że moje serce zaczynało szybciej bić. Pragnienie jest słodkie i wzmaga się, kiedy człowiek nie może dostać tego, czego rozpaczliwie pożąda. Tak bardzo mi go brakowało. Brakuje. Ale przecież nie powiem mu tego w twarz. Do czego to doprowadzi? Jeszcze wczoraj myślałam, że nie żyje. A dziś stoi w moim domu, wygląda tak cholernie wabiąco, jak tylko  może wyglądać przystojny, wymarzony mężczyzna.  On jest perfidnym i przebiegłym czarodziejem, który umie wkradać się w moją psychikę. Potrafi znaleźć otwarte drzwi, przez które wchodzi: przez zmysły, fantazję, pożądanie. Znajduje otwarte drzwi w utopijnej logice i nieuporządkowanym życiu.

Marzyłam o nim śmiało, bez zahamowań, czasami wręcz bezczelnie, w ogóle nie pytając o zgodę, bo wierzyłam, że marzenia należą do świata, w którym o zgodę nie trzeba pytać. Marzyłam o nim perfekcyjnie i totalnie, w marzeniach miałam opanowany każdy centymetr jego ciała i każdą zmianę w tonie jego głosu, wypowiadał nim zdania, od których odbierało mi najpierw mowę, potem rozum, a na końcu oddech i wtedy dusząc się zrozumiałam, że z marzeniami trzeba obchodzić się ostrożnie.

Z kłębowiska pragnień, które były we mnie, pozostawiłam jedno – pragnęłam zapomnieć. Zapomnieć o wszystkim, co złe.

- Może zrobię nam kawę? - sama nie wiem, czemu to zaproponowałam.  Widziałam jego słodki uśmiech na twarzy - tak, tak. Zrobię. Po prostu wypijemy kawę.

- Dobrze - rozłożył ręce w geście rezygnacji - wypijmy.

Odetchnęłam z ulgą kierując się do kuchni. Tam szybko wstawiłam wodę i przygotowałam filiżanki. Otworzyłam lodówkę i po prostu się przeraziłam.

- Nie mam mleka - jak mogłam w ogóle o tym zapomnieć?

- Mnie to nie przeszkadza - powiedział, a ja zaczęłam się zastanawiać, co tu właśnie się dzieje. On nadal tu jest.  Powinien? Czajnik zagwizdał, więc wlałam wodę do filiżanek.  Spojrzałam do szafki. Kurde. Nie mam też cukru. Trudno, będę improwizować.

- Nie mam też cukru - przyznałam się - nie miałam czasu, po prostu nie myślałam, że ktoś... że będę z kimś pić kawę - postawiłam kawę na stoliku, poprawiając na sobie nieszczęsny ręcznik.

- Usiądziesz obok mnie? - zawahałam się, ale finalnie usiadłam. Co mogło się stać? To tylko kawa. Tak więc usiadłam obok, zachowując odpowiedni dystans. Z nerwów co rusz poprawiałam włosy. Nie wiedziałam, jak mam się zachować, po prostu. Czułam się lekko niezręcznie. Sięgnął po kawę, biorąc łyk. Zrobiłam dokładnie to samo. Ohyda! Nigdy nie zrozumiem ludzi pijących niesłodzoną kawę. To smakowało, jak trucizna.

- Nie musisz tego pić - powiedziałam ot tak, zdając sobie sprawę z tego okropnego smaku.

- Chcę - posłał mi uśmiech. No dobrze. Jak wolisz - ale wiesz, mam pewien pomysł.

- Pomysł? - spojrzałam na niego pytająco. Szczerze, bałam się każdego jego pomysłu. Był szalony. Ale właśnie dlatego między innymi totalnie się w nim zakochałam. Z jednej strony ułożony, niewinny, grzeczny, ale ja zdążyłam poznać tę drugą stronę. Nic nie odpowiedział. Znów sięgnął po filiżankę, biorąc łyk. Kiedy pił, zamykał oczy. Robił tak zawsze, odkąd pamiętam. Obserwowałam go bez przerwy. Mając zamknięte oczy, przełknął kawę i wtedy odwrócił się w moim kierunku. Znałam ten wzrok. Położył dłoń na moim policzku, była ciepła i delikatna. Sama przymknęłam oczy ciesząc się tą chwilą. Zaraz potem poczułam jego ciepłe usta na moich i nie był to żaden wulgarny pocałunek, ale delikatne muśnięcie warg, dla którego już dawno straciłam rozum. Czułam jego usta tak bardzo intensywnie, smakowały  niesamowicie. Wzięłam głęboki oddech, bo prawie zapomniałam oddychać. Po chwili zwyczajnie się odsunął.

- Widzisz. Ta kawa może być słodka i bez cukru.

Nie odpowiedziałam nic.  Sięgnęłam po swój kubek i nabrałam kawy do ust. Smakowała okropnie. Z trudem ją przełknęłam. Zaraz potem złapałam go za podbródek patrząc mu prosto w oczy. Zastanawiałam się może sekundę, może dwie. Widziałam jego wzrok. Zbliżyłam się ku niemu, dotykając palcem jego ust. Były miękkie i gorące. Podążałam dłonią za ich kształtem i widziałam, że się niecierpliwi. Musisz poczekać, Mike. Zaczekasz.

- Pójdę do kuchni, odniosę filiżanki-próbowałam wstać, jednak był szybszy. Pociągnął mnie za rękę w swoją stronę tak, ze wpadłam prosto w jego ramiona.

- Nigdzie nie pójdziesz - szepnął mi do ucha, a ja zdałam sobie sprawę, że tak na prawdę nie mam sił już się bronić.

- Mike - wydusiłam z siebie  z trudem łapiąc powietrze.

- Tak?

- Obejmij mnie.

Zrobił to od razu, zamykając mnie w swoich silnych ramionach, Poczułam się bezpieczna i szczęśliwa pierwszy raz od tak dawna.

-  Przy tobie jestem jednocześnie podminowany i spokojny. Oszalały z nerwów i rozanielony. Jestem jak dzikie zwierzę i najbardziej cywilizowany człowiek świata. Sama twoja obecność sprawia, że zapominam o całym tym koszmarze, przez który przeszliśmy, i po prostu... 

-Co?

-Chcę w tobie zatonąć i zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć o przeszłości.
  Cholernie za tobą tęskniłem, Marina. Nie masz pojęcia. Naprawdę, naprawdę nie masz.





______________________________________________

Finalnie dodaje rozdział dzisiaj, coby Wam się lepiej spało :)

Rozdział krótki, ale wiecie, że wszystko w swoim czasie :D

Dziękuję za wszystkie dopalacze w postaci komentarzy :) Jesteście MEGAAAA!

Tymczasem idę w spanko i widzimy się w kolejnym rozdziale!





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro