Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25

Michael


Wróciłem do domu licząc w głowie od jednego do dziesięciu, by ochłonąć i nabrać powietrza.  Nie przejmowałem się, że zerwał sie silny wiatr, jak gdyby wiedział, że w środku we mnie również wszystko szumi i drży. Szedłem.

Zbierało się na deszcz. Pierwszy raz odkąd jestem na wyspie zapowiadało się na deszcz. Dziwne?

Jedynie dwie rzeczy czynią nas szczęśliwymi: wiara i miłość. A człowiek płacze i rozpacza tylko wtedy, kiedy ma jeszcze nadzieję. Kiedy nie ma żadnej nadziei,rozpacz przybiera straszliwego spokoju. Bałem się tego spokoju, dlatego po wejściu do domu pozwoliłem sobie na płacz. To mój nieodłączny, wierny towarzysz przez całe życie, odkąd pamiętałem.

- Mike, wszystko w porządku? - jeden z moich ochroniarzy wyrósł, jak spod ziemi - byliśmy po kilka rzeczy, dopiero co zauważyłem, że miałeś gościa. Nie powinniśmy cie zostawiać samego.

- Nic nie jest w porządku, John. Nic nigdy nie będzie w porządku. Chciałbym zostać sam.

- Jasne, wiesz, gdzie nas szukać.

Tak, tak, wiedziałem. Spojrzałem na zegar, wskazówki przesuwały się leniwie do przodu. Jak mnie odnalazła? To Janet jej powiedziała? Przecież prosiłem, by pozwoliła mi pomyśleć, by pozwoliła mi samemu rozwiązać tę sprawę. Musiałem wiedzieć. Mój telefon. Tak, jest na tarasie. Musiałem zadzwonić, zapytać, po prostu z nią porozmawiać.  Prawie potknąłem się o coś, co leżało na podłodze - torebka. Podniosłem ją delikatnie, jakby była z porcelany. Wiedziałem, do kogo należy. 

Otworzyłem ją siedząc już na tarasie. W środku prócz kilku osobistych rzeczy znalazłem koszulę. Kiedy ją wyjmowałem, ze środka wypadł mój notatnik. Dokładnie ten, w którym lubiłem zapisywać wszystkie swoje pomysły na teksty, muzykę, czasami po prostu tam bazgroliłem bez celu. Przewertowałem go do ostatniej strony, na której widniała ta pamiętna okropna data. Test był w kilku miejscach rozmyty, niczym od kropel wody. Skoro go znalazła, czytała. To stąd domyśliła się o wyspie?O ucieczce? Dotknąłem palcami rozmytych miejsc. Wypierałem z głowy myśli, że to od jej wypłakanych łez, jednak to było tak oczywiste...Moja kochana. Moje życie. Moje słońce. Mój tlen.


Chyba dopiero w tamtej chwili dotarło do mnie, jak cholernie ją skrzywdziłem. Czułem się jak bezbronne zagubione dziecko. Schowałem twarz w dłoniach by móc spokojnie popłakać. Ocknąłem się dopiero, kiedy usłyszałam dźwięk telefonu.

- Janet, Marina...

- Była na wyspie. Wiem. Dzięki tobie  mnie też nie chce  teraz znać. Ostrzegałam cię, że  będa z tego kłopoty. Michael kiedy ty w końcu zaczniesz zachowywać się jak dorosły facet?!

- Janet proszę, pomóż mi. Ona powiedziała, że to koniec. Powiedziała mi to, rozumiesz?

- I ciebie to dziwi? Ile razy mówiłam, co się dzieje z tą dziewczyną? Nieważne. Kochasz ją?

- Co to jest za pytanie?! Ile mnie znasz? Oddałbym za nią życie!

- Z tym życiem to już daj spokój. Przecież umarłeś.

- Możesz przestać?

- Sam jesteś temu winien, wiesz to. A teraz pewnie siedzisz i się mazgaisz. Mam rację? Nie odpowiadaj. To nic nie da.

- A co mi pozostało? Odeszła! Nie chce mnie znać!

- To może rusz tyłek z miejsca i weź coś w końcu zrób! Mam cię dość! I powiem ci tylko jedno. Oprócz udawania martwego świetnie również się maskujesz. Rusz głową. Zrób coś, żebyś kiedyś nie żałował, że zamiast działać, stękałeś na tarasie z bezradności. Na razie.

Cała Janet, rzuciła słuchawką. Jak to świetnie się maskuję? Z czym? O co jej chodziło do diabła?

Całą noc myślałem o jej słowach, aż w końcu, gdzieś o trzeciej nad ranem dotarło do mnie, co chciała mi przekazać. Kamuflaż.


Marina

To wszystko to jedna wielka farsa, mistyfikacja, kłamstwo. Na dodatek jego siostra brała w tym jawny udział, nawet nie próbowała się bronić. Bawili się moim kosztem? Cierpienie innych daje im satysfakcję?

- Ja to rozumiem - Amy głaskała mnie po ramieniu - na prawdę.

- Co rozumiesz?

- Jego - myślałam, że się przesłyszałam. Spojrzałam na nią tylko pytająco, bo brakło mi słów - postaw się w jego sytuacji. Wiem, jak cierpiałaś i na to nie ma żadnego tłumaczenia. Ale to co wtedy się stało... Mógł to tak odebrać. Słowa Jamesa i brak twojej reakcji mogły dać mu taki sygnał. Zanim cos powiesz, nie jestem po jego stronie, bo przeżyłaś piekło. Nie powinien posuwać się do czegoś takiego. Ale jeśli ten widok na ulicy złamał mu serce...

- Nie chcę tego słuchać, Amy. Nawet nie chciał słuchać moich tłumaczeń. Nie usprawiedliwiaj go, proszę.

- Jasne, wiesz, że zawsze będę po twojej stronie. Po prostu przemyśl to, co powiedziałam. To jedno wielkie kłamstwo, w które uwierzył cały świat, ale sądzę, że ta miłość była prawdziwa. Chociaż "była" to złe słowo. Ona jest. Wiesz o tym.

- Nikt z miłości nie zabija drugiego człowieka! A on mnie zabił! Zabił naszą miłość...

- Wiesz, co kiedyś napisał Alighieri? Miłość jest pierwszą wśród nieśmiertelnych rzeczy.

- Nie mam siły Amy. Nie wiem, jak oddychać, nie wiem, w co mam wierzyć. Mam wrażenie, że stałam się głazem, wyzbytym jakichkolwiek uczuć.

- Gdyby tak było, nie siedziałabyś teraz myśląc o nim. Widocznie taki scenariusz napisało wam życie. To nie oznacza, że ten film się kończy. Nikt nie wie, jakie będzie zakończenie. Więc pozwól temu się toczyć własnym torem. Pójdę już, powinnaś spać. Jutro pogadamy. - dała mi całusa i zebrała się do wyjścia. Zostałam sama na kanapie, patrząc w czarną ścianę. Michael żyje. Tam na łodzi... nie było go. Jest cały i zdrowy. Żyje...

Weszłam do sypialni. Moje życie zawsze będzie miało czarny kolor.


*nazajutrz*


Michael


- Wyglądasz świetnie.

- Dziękuję, Janet - spojrzałem jeszcze raz w lusterko - która godzina?

- Piętnasta. Nie strzelaj tymi palcami!

- Przepraszam - schowałem ręce do kieszeni - denerwuję się.

- Dobrze ci tak. Popatrz na mnie- zwróciłem twarz w jej kierunku - wąs ci się odkleja.

- Niech to szlag!

Nie miałem już do tych wąsów siły.  Wszystko od rana było przeciwko mnie. Jak bym się nie starał, wszystko się waliło. Do szesnastej wciąż było mnóstwo czasu. Niecierpliwiłem się, co leżało totalnie w mojej naturze. Miasto było bardzo spokojne.  Gdzieniegdzie jedynie przechodzili jacyś ludzie. Dla mnie tym lepiej.  Zerkałem ciągle na zegarek, a czas jak na złość wlókł się jak nienormalny.

- Idzie  - na te słowa poderwałem się z miejsca - opanuj się. Jeszcze chwila.

Widziałem, jak wchodzi do budynku. Wyglądała pięknie, jak zawsze, choć wyraźnie straciła na wadze. Przez jednego idiotę, który udawał martwego. Jak teraz o tym pomyślę, jest to po prostu żałosne.  Kiedy zniknęła za drzwiami, zabrałem bagaż pod rękę, gotowy do boju.

- Jeśli nie będzie cię za piętnaście minut, odjeżdżamy. Wystarczy jeden telefon. Zakodowałeś?

- Zakodowałem, do licha! Mogę już wyjść?

Nie poczekałem na odpowiedź, już byłem na zewnątrz. Czułem w brzuchu stado wściekłych pszczół. Bałem się jak diabli, ale nie miałem zamiaru się wycofać. Od teraz wykorzystam każdą szansę. Nigdy nie przegrywasz kochając. Zawsze przegrywasz, powstrzymując się.

Na pewno była już w mieszkaniu. Wjechałem na odpowiednie piętro, trzymając w dłoni jej torebkę z całą jej zawartością. Musiałem mieć jakieś wytłumaczenie swojej wizyty. Dobre dziesięć minut stałem przed drzwiami jej mieszkania, zanim zdecydowałem się zapukać. Po drodze nie spotkałem totalnie nikogo, co działało na moją korzyść. Wprawdzie było minimalne prawdopodobieństwo, że ktoś mnie rozpozna, ale wolałem być ostrożny.

Nie mogłem stać tam w nieskończoność, dlatego w końcu zapukałem.


Marina


Ledwo wysiedziałam w pracy. Nawet nie pamiętałam, co tam robiłam. Powinnam w końcu uporządkować jakoś swoje życie i zacząć być produktywna. Andrew mi zaufał a ja nie mogę stracić tej posady. Plan na resztę dnia był zbyt banalny, ale zadowalający - kąpiel  i łóżko. Miałam w planach w końcu zacząć czytać książkę od Amy. To jakoś zajęłoby mój czas. Wyskoczyłam z niewygodnego żakietu i jeszcze gorszych spodni, wlałam do wanny płyn do kąpieli o zapachu jaśminu i puściłam wodę. Wszystko szło idealnie, dopóki nie usłyszałam pukania do drzwi. Umawiałam się z Amy na wspólne oglądanie filmów, ale chyba na jutro... Może od tego wszystkiego pomieszały mi się dni. Owinęłam się ręcznikiem, zatrzymałam  lejącą się wrzącą wodę i poszłam w stronę drzwi. Dziś na pewno jest środa? Cholera, sama już nie wiem. Może to faktycznie czwartek? Nawet nie pomyślałam, że to ktoś inny, dlatego pewna siebie otworzyłam.

- Jasny gwint! - dziwnie wyglądająca postać po prostu weszła do środka, a ja stałam jak słup zastanawiając się, co się właściwie dzieje. To było przerażające. Gość w długim płaszczu, z długą brodą i wąsami w czapce z daszkiem trzymał  ręku MOJĄ TOREBKĘ!  - Proszę natychmiast wyjść z mojego domu, albo wezwę policję!  Głuchy pan jest?- nie odezwał się, po prostu stał. Zatrzasnęłam drzwi i zaczęłam szukać telefonu. Musiałam się jak najszybciej pozbyć tego nawiedzonego typa. Ale chwila. Skąd on miał moją torebkę??

- Skąd to masz?! Odpowiadaj! Przecież ją zgubiłam! I to na - zacięłam się. No jasne! Zgubiłam ją na wyspie!

- Tak, zostawiłaś ją w domu na wyspie. Przyjechałem, by ci ją zwrócić.

- Michael??!  - myślałam, że zwariowałam. Głos należał do niego, ale ta twarz... Oczywiście! To charakteryzacja! Stał w moim domu jak gdyby nigdy nic. Gdybym wiedziała, ze to on... - wyjdź stąd!

- Marina, błagam

- Nie musisz. Po prostu wyjdź stąd! Nie chcę twojego błagania ani twojej obecności - kłuło mnie w sercu. Wszystko było nieprawdopodobne. Jeszcze nie tak dawno opłakiwałam go zmarłego, a teraz przychodzi tu, a ja nie mogę nic zrobić. Starałam się go wyrzucić, ale wiedziałam, że nie wyjdzie. Krzyczałam na darmo. Znałam go, nie wyjdzie. 

Odłożył torbę na kanapę nie przestając na mnie patrzeć. Chciałam, by to wszystko było tylko snem, wyobrażeniem, ale nie- to działo się na prawdę.

- Chciałem ci powiedzieć, że gdziekolwiek jestem, cokolwiek się stanie, zawsze będę myśleć o tobie i czasie, który spędziliśmy razem, jako moim najszczęśliwszym czasie. Zrobiłbym to wszystko od nowa, inaczej, gdybym miał wybór.  Kiedyś byłem zły, wpadałem w depresję. Kiedyś czułem się pusty i samotny, ale potem weszłaś w moje życie i zmieniłaś dla mnie wszystko. Przekształciłaś moje życie w szczęście.  Wiem, jak bardzo cię zraniłem i nic nigdy nie wynagrodzi ci tych łez i bólu, ale jeśli będzie trzeba, do końca życia będę klęczał przed tobą, błagając o przebaczenie.

- Nic już nie mów. Przyniosłeś moje rzeczy więc pora, byś wyszedł i zostawił mnie w spokoju.

- Nie wyjdę, dopóki nie powiesz mi w oczy, że mnie nie kochasz, że nie chcesz mnie w swoim życiu i nic dla ciebie nie znaczę - zdjął z głowy tę beznadziejną czapkę, okulary i jednym ruchem zerwał sztuczny zarost. Był taki, jak zawsze. Nie zmienił się. Jego czarne włosy opadły mu na ramiona, całe pomierzwione, jak zazwyczaj. Patrzył na mnie swoim czekoladowym wzrokiem, a ja stałam w bezruchu, w dodatku w tym przeklętym ręczniku. Nie mogłam mu powiedzieć żadnej z tych rzeczy. Zranił mnie, jak nikt nigdy, ale kochałam go nadal, mimo, że wielokroć prosiłam Boga, by zabrał ode mnie tę miłość. Bym mogła normalnie żyć i być obojętna. Nie mogłam mu powiedzieć, że nic dla mnie nie znaczy, bo był najważniejszą osobą w moim życiu mimo, że od tygodni uczyłam się żyć bez niego z myślą, że jest już tam, po drugiej stronie. Nie mogłam mu także powiedzieć, że nadnaturalnie tęsknię, bo znaczna część mnie nie umiała zapomnieć o bólu.

- Nie cofniemy czasu - powiedziałam w końcu - to wszystko się wydarzyło, a ja... ja nie umiem ci wybaczyć. Nie proś mnie o to. Nic już nie będzie jak dawniej. Nas już nie ma.

-  Dziękuję ci kochanie za te piękne sny, które widziałem z tobą; Za ciepło, które czułem w twoich rękach; Za miłość, którą odczułem, kiedy dotknęłaś moich warg i za szczęście, które dałaś mi poprzez swoje uśmiechy. Gdybym tylko mógł sprawić, by wszystko upadło tam, gdzie powinno być, zrobiłbym to. Gdybym mógł uczynić życie lepszym dla ciebie, zrobiłbym to. Ale nie mogę. Wszystko, co mogę zrobić, to powiadomić cię, że moje życie było lepsze dzięki tobie. Jeśli zdarzy ci się, że będziesz za mną tęsknić, nie myśl o tym. Zamiast tego spróbuj poczuć to sercem. Przekonasz się, że wcale za mną nie tęsknisz. Bo będziesz wiedziała lepiej, że nigdy cię nie opuściłem.

Chłonęłam każde słowo rozumiejąc, że są to słowa pożegnania. Wybuchałam w środku niczym wulkan, lecz zamiast lawy, płynął smutek i ból. Zalewał mnie całą od wewnątrz, pogłębiając rany. Opadałam z sił. Gdybym nie poleciała na tę wyspę, nigdy bym się nie dowiedziała. Byłoby mi łatwiej, bo teraz stoję przed nim i obracam się w proch, z którego już nigdy się nie podniosę. Patrzyliśmy sobie w oczy, miałam wrażenie, że już ostatni raz. "Tak będzie lepiej" powtarzałam sobie w głowie, ale czułam zupełnie coś innego.

- Przepraszam, choć wiem, że to słowo niczego nie zmieni. Zniknę z twojego życia na zawsze, tak, jak tego chcesz. Ale zanim to zrobię...

Chciałam spytać, co ma na myśli, jednak nie miałam na tyle czasu. W sekundzie był przy mnie blisko, zamykając mnie w swoich ramionach, które zawsze były dla mnie najlepszym schronieniem. Moje ciało nagle zaczęło po prostu drżeć, a ja nie miałam na to wpływu . To tęsknota, bo tęskniłam za jego dotykiem, jak za niczym na świecie.  Powinnam się wyrwać, ale nie zrobiłam nic, by zmienić tę sytuację. Czułam jego zapach i ciepło dłoni, a to sprawiło, że zatraciłam się w tym wszystkim i przepadłam. Ledwo podniosłam głowę, by móc spojrzeć w jego oczy. Były przepełnione smutkiem. Był tak blisko, że czułam, jak szybko bije jego serce.

Nasze twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów. Czułam jego oddech na swojej skórze i  automatycznie wróciłam wspomnieniami do wszystkich wspólnych chwil. Objęłam go za szyję, jeszcze przez chwilę patrząc mu w oczy. Nagle zapragnęłam, żeby przestały nas dzielić nawet centymetry. On chyba pomyślał o tym samym bo jego usta znalazły się na moich w tej samej sekundzie.



________________________________________________

Dziś troszkę wcześniej niż zwykle i troszkę dłużej :)

Mam nadzieję że nikogo nie zawiodłam :D

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro