Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22

Siedziałam kolejną długą godzinę w samolocie, wyglądając za okno. Z tej perspektywy wszystko ziemskie wydawało się tak bardzo błahe. Zabrałam ze sobą książkę, którą planowałam przeczytać już dawno, ale nie byłam w stanie skupić się na żadnym słowie.

Stresowałam się nadchodzącą rozmową bo wiedziałam, że będzie ona znacząca.

Przymknęłam na chwilę powieki, pod którymi zaczęły pojawiać się krótkie urywki wspomnień. Maleńcy my w wielkim ogródku mamy, bawiący się w chowanego. Następnie wspólne wypady na rowery, nauka gry na pianinie, pierwsze bójki, imprezy, wymykanie się z domu. Dalej wspólne wieczory przy kubku gorącego kakao, zwierzenia, patrzenie w gwiazdy. Od zawsze uważałam, że Michael to mój brat, ale też najlepszy przyjaciel. Tyle razem przeżyliśmy- lepsze i gorsze chwile, śmiech, łzy, smutek, radość. Ile to razy tuliłam go samotnego i zranionego przez życie. Bo tak naprawdę on dostawał od życia najmocniej. .

Teraz Marina... jest równie skrzywdzona i samotna, tonie w żalu. Nie mogłam żyć spokojnie wiedząc o tym wszystkim. O tym, że siedzi i wypłakuje swoje oczy w poduszki, czułam się za to odpowiedzialna, za nią, za całą sytuację.

Nie zauważyłam nawet, kiedy wylądowaliśmy bezpiecznie na placu, skąd zabrać miał mnie samochód. Przywitałam się z kierowcą, w międzyczasie rozglądając się po okolicy. Za dużo się stało, by zachwycać się scenerią zza szyby. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w miejscu docelowym.

-Jesteśmy – powiedział szofer, otwierając mi drzwi – proszę tędy pani Janet.

- Dziękuję – wygramoliłam się z samochodu i dopiero wtedy poczułam jak wilgotne świeże powietrze muska moją twarz. Wietrzyk delikatnie otulał zielone liście drzew i kołysał długimi źdźbłami traw – pięknie tu.

- To prawda.

- Janet! – usłyszałam za plecami wołanie, a po chwili mocny uścisk – dobrze cię widzieć.

- Z wzajemnością, ale zwolnij, bo mnie udusisz.

- Jasne, wybacz. Na pewno jesteś zmęczona podróżą, chodź, pokażę ci pokój, odpoczniesz, a jutro spokojnie porozmawiamy.

- Nie przyjechałam tu odpoczywać.

- Domyśliłem się. A więc chodź chociaż na taras, nie będziemy tutaj stać.

- W porządku. Taras brzmi w porządku.

Poszłam za nim w stronę posiadłości skąpanej w pięknym letnim słońcu. Usiadłam na jednym z bujanych foteli.

- Przejdę do rzeczy. Chodzi mi o Michaela.

- Michael nie żyje – odpowiedział od razu, miętosząc słomiany kapelusz w dłoniach.

- No właśnie... Czy to do cholery musiało się wydarzyć?!

- Janet – próbował chwycić mnie za rękę, jednak szybko ją cofnęłam – zbyt wiele się wydarzyło. On... On nie miał po co żyć. Stracił wszystko, co kochał. Zbyt wiele spadło na jego ramiona, nie dawał rady. Życie po prostu go przerosło.

- Stracił wszystko? Co to znaczy wszystko?! Rodzina, dom, kariera, pasje, miłość. Przecież on to wszystko miał!

Wstał i zaczął dreptać wzdłuż tarasu z nerwów, jak zwykle.

- Wiesz, że w nosie miał karierę i sławę, całą tę szopkę i pieniądze. Całe życie żył właśnie tym. Miał w nosie wszystko i zamknął się w swojej prywatnej skorupie, by nikt nie był w stanie zadać mu ciosu. Co tam media... Plotki, oskarżenia. To przez miłość cierpimy najbardziej. Wszyscy. A Michael dawno temu obiecał sobie, że już nigdy w życiu nie będzie przez nikogo płakać. Już nigdy do nikogo się nie przywiąże, już więcej nie będzie bolało. A jednak jej jednej udało się stopić ten lód, zniszczyć barierę. Po co? By zabrać mu duszę? Miłość jest mgłą, która wytwarza się w głowie. Jeśli owa mgła opada na dół – na serce – następuje pogoda życia; jeśli pozostaje w głowie – pada deszcz łez.

- Gdzie jest telefon Michaela?

- Na dnie oceanu. Raczej go nie znajdziesz. Ani ty, ani ja.

Przez najbliższą godzinę wysłuchałam najsmutniejszych wywodów o zranionym sercu, ale w końcu przypomniałam sobie, po co tu jestem. Wstałam i szarpnęłam go za ramię, by w końcu usiadł na tyłku zamiast nerwowo maszerować w tych okropnych butach.

- To był jej były – finalnie usiadł w fotelu, za to ja stałam opierając się o barierki – nękał ją od jakiegoś czasu. Bała się powiedzieć komukolwiek, zwyczajnie chciała podołać temu sama. Tamtego popołudnia dopadł ją na tej ulicy. Gdyby nie spadek, jaki przyszło jej odziedziczyć po rodzinie, nic by się nie wydarzyło, bo temu mężczyźnie chodziło wyłącznie o pieniądze. Ta sytuacja na ulicy była jednym wielkim nieporozumieniem, a Mike zamiast dać jej możliwość wyjaśnień, uciekł. Wyrzucił telefon, a na automatycznej sekretarce nagrała mu wiadomość, gdzie o wszystkim opowiedziała. Roztrzęsiona, zapłakana i zakochana. Oni nie mieli ze sobą żadnego romansu... Wiesz czyją jestem siostrą i że mam kilka możliwości- wszystko sprawdziłam. Skreśliła tego pajaca wiele lat temu po szeregu upokorzeń i zdrad. Kochała... KOCHA Michaela na tyle, że od wybuchu na łodzi stała się cieniem. Uchodzi z niej życie i to w błyskawicznym tempie. W środku już dawno jest martwa, jak Mike.

Widziałam jego reakcję ale mimo tego nie przestawałam, opowiedziałam o spotkaniu z Mariną i o wszystkim, o czym udało mi się dowiedzieć.

-Przecież oni się całowali – wpatrzony w podłogę wydusił – wtedy na ulicy. Ona nie zaprzeczyła, nie powiedziała nic. To wyglądało jednoznacznie.

- Jakie całowali?! To ON pocałował JĄ, a Mike nie zadał sobie trudu by zauważyć, że ona tego pocałunku nie oddała! A nie odezwała się tylko dlatego, że była w szoku, w wielkim niespodziewanym szoku!

- Ja ...

- Nie. To jedno wielkie nieporozumienie. I dziwi mnie to, że pomimo tak wielkiej miłości nie był w stanie tego zauważyć. Najlepiej jest uciec, prawda?

Spojrzał na mnie pustym wzrokiem, a ja skończywszy, co miałam w zamiarze odwróciłam się i ruszyłam do samochodu. Chciałam możliwie najprędzej znaleźć się w samolocie i wiać stąd, zanim powiem za dużo.



Marina

Michael stał za mną, czule gładząc moje włosy. Co jakiś czas wtulał się w nie, cicho wzdychając. Odwróciłam się ku niemu, zarzucając mu ręce na szyję.

- Kocham Cię Mike

- Moja ukochana – już miał mnie pocałować kiedy nagle...

Kolejny piękny sen o nim. Kolejna okazja, by poczuć go obok, choć przez chwilę być razem, tylko ja, on i nasza niespełniona miłość.

Z samego rana odwiedziła mnie Amy, obdarowując mnie pudełkiem pełnym jeszcze ciepłych rogalików. Usiadłyśmy razem w salonie oglądając poranny odcinek Myszki Miki.

- Strasznie słodkie, ostatnio miały mniej nadzienia.

- Mówiłam żebyś wzięła z dżemem. Czekolada okropnie zamula i potem ciężko zjeść obiad.

- Dobra już, nie marudź.

Walnęłam ją poduszką, oczywiście mi oddała. Pierwszy raz od dawna się uśmiechnęłam. Zaraz potem znowu wszystko do mnie wróciło i miałam nawet wyrzuty sumienia za ten uśmiech.

- Marina, nie możesz tak dłużej... Zrozum, Michael...

- Michaela nie ma przeze mnie. Zniszczyłam wszystko i nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy.

Rozmowę przerwał nam dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz, to Janet.

- Cześć Janet

- Witaj kochana, jak się czujesz?

- Nie wiem czy jest sens odpowiadać na to pytanie.

W słuchawce przez chwilę słychać było głuchą ciszę.

- Masz ochotę na mrożoną kawę?

- Jeśli jesteś jeszcze w Kalifornii to możemy się spotkać.

- Świetnie, podeślę ci adres super kawiarenki. Do zobaczenia po południu.

Nie wiem czemu ale polubiłam tę dziewczynę. Była do niego tak podobna. Może właśnie dlatego potrzebowałam jej towarzystwa.

Wróciłam do oglądania bajek z Amy, by choć na chwilę zająć czymś swój umysł.



*Kilka godzin później *

Mimo, że na ogół czułam się mocno średnio, poszłam na to spotkanie. Nawet zrobiłam lekki makijaż, by zakryć w miarę możliwości ciemne wory pod oczami. Przez całą drogę nuciłam w głowie piosenki z radia, to bardzo pomagało zagłuszać myśli i stosowałam tę metodę od dłuższego czasu.

Janet jak ostatnio wyglądała bardzo elegancko, już z daleko ciepło się uśmiechała. W głębi cieszyłam się, że ją widzę.

Spędziłyśmy razem kilka godzin, podczas których po prostu się przed nią otworzyłam, a ona za to opowiadała mi o różnych zabawnych sytuacjach z wspólnego dzieciństwa z Michaelem. Wszystko wyobrażałam sobie w głowie, uśmiechając się pod nosem.

Kiedy weszłyśmy znów na temat naszej historii, opowiedziałam jej, jak to wspólnie ganialiśmy nad oceanem, leżeliśmy na piasku i mówiliśmy do gwiazd. Wróciłam myślami do tamtych chwil. Chwil, w których byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Miałam w zasięgu ręki wszystko. Miałam naszą miłość, ukrytą pod niepozornymi gestami i niedopowiedzianymi słowami.

- Mike opowiadał mi o tym – wyrwała mnie z zamyślenia – o tym miejscu i o tym, jak bardzo był wtedy szczęśliwy.

- To było nasze magiczne miejsce – zaczęłam strzelać kośćmi palców – miejsce, w którym wszystko się zaczęło. Tam odnalazłam siebie, prawdziwą siebie po tylu latach. Tam poczułam, czym jest miłość.

- Marina, wiem, że jest ci ciężko. Ale skoro to miejsce było, jest tak ważne, może i tam odnajdziesz spokój duszy?

Spojrzałam na nią zamyślona. Czy byłabym w stanie tam zaznać spokoju? Każdy kamień, krzew i każde ziarenko piasku, po którym stąpały wtedy nasze stopy, znały tę historię, były świadkami mojego szczęścia. Naszego.



Długo o tym myślałam, ale w sercu wciąż tęskniłam do jego oczu, głosu i obecności. Nic nie ubyło z mojej miłości przez ten czas, odkąd Go nie ma. Kocham tak samo, chociaż teraz ta miłość wypełniona jest żalem.

Janet miała rację. To miejsce, gdzie wszystko się zaczęło i nie, nie mam nadziei, że teraz tam wszystko się skończy, bo nie ma takiej możliwości. To może jedynie uśmierzyć mój ból.

Powoli się ściemniało, na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, w mieście zrobiło się o wiele spokojniej. Ułożyłam jakoś włosy, włożyłam ciepły sweter pomimo dość wysokiej temperatury i wsiadłam w samochód.

Na miejscu byłam po około czterdziestu minutach. Zaparkowałam samochód dokładnie tam, gdzie stał wtedy. Miałam wrażenie, jakby wszystkie krzewy i wysokie trawy rozstępowały się powoli przede mną, wskazując mi tę najwłaściwszą drogę. Skorzystałam z tego i stawiając ostrożne kroki, zmierzałam ku plaży.

Nic się nie zmieniło. Wszystko było tak samo piękne. Może jedynie było mniej gwiazd na niebie, może wiał mocniejszy wietrzyk, ale poza tym czułam się, jak tamtej nocy.

Kiedy byłam już przy oceanie, zdjęłam buty, by zanurzyć stopy w zimnej, czystej wodzie. To natychmiast mnie orzeźwiło, pobudziło dokładnie tak, jakby ktoś wylał mi tę wodę na twarz. Czułam się dziwnie spokojna, jakby właśnie cały smutek spływał w dół po mnie, do wody. Płyń, smutku – pomyślałam.

Zamknęłam nawet oczy na moment, by wczuć się jeszcze mocniej. Nie sądziłam jednak, że wczuję się na tyle, by poczuć Jego zapach. Dosłownie wdzierał się do nozdrzy, atakując mnie od środka. Zapach Jego obecności był tak intensywny, że marzyłam o tym, bym nigdy więcej nie musiała otwierać oczu.

Nie otwierałam. Wpadałam w ten trans coraz mocniej i chciałam, by to trwało w nieskończoność zwłaszcza, kiedy w głowie usłyszałam Jego cichutki, czuły głos wypowiadający moje imię.



-----------------------------------------------------------------------

THIS!

Dzięki za przeczytanie kolejnego rozdziału :) Zostaw po sobie jakiś ślad i do zobaczenia w następnym :)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro