Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

15

Stałam jak wryta, nie wiedząc,jak się zachować. Mrugałam z coraz większą częstotliwością rzęsami, by upewnić się, że to wszystko jest realne i nie mam zwidów. Zastanawiałam się, jak powinnam się czuć, bo póki co byłam zszokowana.

- A więc dostałaś kwiaty. Podobały ci się? Nie musisz odpowiadać, wiem że tak. Przecież lubisz róże. Usiądziemy? - nie zaczekał na moją reakcję, której pewnie i tak by nie było. Położył rękę na moich plecach i pchnął mnie w stronę jednego ze stolików. Usiadłam na krześle nadal skonsternowana. A więc to tak... Na naszym stoliku stał niewielki przezroczysty wazon, w którym tkwiły trzy niebieskie lekko zwiędnięte goździki. Złapałam ów wazon i w przypływie emocji jednym haustem wypiłam jego zawartość. Miałam w ustach pożar, który skutecznie odejmował mi mowę. Nie mogłam dłużej czekać bezczynnie, aż strawi mnie całą. Woda, choć smakowała specyficznie, przywróciła mnie do życia. Dłonie, które spoczywały na moich kolanach, zaczęły zaciskać się w pięści. To był jeden z tych znaków, które zwiastowały nadchodzącą eksplozję. Eksplozję wszystkich ukrywanych dotychczas żalów i upokorzeń. Uniosłam wzrok, by spojrzeć w ten plugawy ryj. Nie zmienił się ani trochę. Nadal wywołuje we mnie wstręt. Nie mogłam dłużej znieść tego fałszywego uśmiechu. Doprowadzał mnie do agonii.

- Ty wężu - sama nie wiem, kiedy te słowa wypadły z moich ust. Byłam pewna, że już za chwilę poczuję się lepiej - czego chcesz do cholery?

- Proszę, nie mów tak - zrobił smutną minkę, udając skruchę i ból. Ja bólu nie udawałam. Przeżyłam najgorszy ból, jaki kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić. Jak mogłam być tak ślepa? Zaufać takiemu draniowi, który bez skrupułów zdradzał mnie z każdą napotkaną na swojej drodze bździągwą? Cierpiałam jak diabli. Mnóstwo czasu poświęciłam, by się z niego wyleczyć, nauczyć się żyć od nowa.

- Gdybym tylko mogła, wepchnęłabym ci te róże w dupsko - oświadczyłam mu dość spokojnie, choć w środku się gotowałam- jak mnie znalazłeś? I po cholerę?

- Szukałem cię od dawna, naprawdę. Chciałbym z tobą porozmawiać spokojnie. Jeśli ...

- Powiem ci cztery magiczne słowa: nie chcę cie znać gnoju. Ups, przepraszam, to było pięć słów - wstałam od tego pieprzonego stolika, by jak najszybciej stamtąd wyjść.

- Dzień dobry, mogę już przyjąć zamówienie? - na środku kawiarni zaczepił mnie tęgawy kelner z wielkim nosem.

- Spieprzaj - rzuciłam przez ramię, wybiegając prawie z tego bajzlu.

- Zaczekaj! Marina! - gnida nie dawała za wygraną. Dopadł mnie na parkingu, łapiąc za rękę.

- Puszczaj! - wyrwałam się z impetem. Jego zaniedbane paznokcie zostawiły na moim ciele dwie duże czerwone szramy - nie mamy o czym gadać! Nie rozumiesz?

- Chcę wszystko naprawić! Wiem, zniszczyłem wiele spraw, ale jeśli oboje zechcemy, możemy jeszcze być razem szczęśliwi! Przecież mnie kochałaś!

- I to był największy błąd mojego życia - wtargnęłam do samochodu i zatrzaskując mocno drzwi, ruszyłam.

- Nie odpuszczę! Zobaczysz - usłyszałam jeszcze ten wstrętny głos, zanim oddaliłam się na dobre. Docisnęłam pedał gazu do spodu, chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Nie wiedziałam, jakim cudem znalazł mnie aż tutaj. Plugawiec, miał czelność przyjść i mówić takie rzeczy... Nie mogłam sobie tego przyswoić. Jakim trzeba być człowiekiem, by odważyć się na coś takiego? Tym razem nie zamydli mi oczu, o nie. Nasze rozstanie wiele mnie nauczyło. Zbyt wiele, by teraz dawać mu szansę choćby na rozmowę. Nie zasługiwał na to i na nic innego, nawet na moje splunięcie.

Zamierzałam zadzwonić do Amy, ale nie wiedziałam, co konkretnie miałabym je powiedzieć. Poniekąd znała tę historię, ale ja sama nie miałam ochoty, by do tego wracać. Jak grom z jasnego nieba, mój telefon zaczął dzwonić. Komuś chyba przyszło do głowy, żeby mi dowalić.

- Czego?!

- Dzień dobry, to ja Rose. Jeśli nie masz czasu...

- Przepraszam cię Rose - zlinczowałam się w myślach - nie wiedziałam, że to ty - do głowy przyszły mi niepokojące myśli - Coś stało się Michaelowi?

- Nie , nie, skąd! Dzwonię z ogromną prośbą. Dziś wieczorem ma przyjechać przedstawiciel handlowy salonu firan. Jesteś dekoratorką wnętrz, więc pomyślałam, że może mogłabyś mi pomóc w wyborze? Cieszyłabym się, gdyby fachowe oko pomogło ożywić ten dom.

- Nie ma sprawy, Rose. Powiedz tylko, o której.

- Z tego, co mi wiadomo, przedstawiciel ma być koło 19. Na pewno dasz radę?

- Spokojnie, na pewno się zjawię - obiecałam, ze szczerym zamiarem pomocy. Przy okazji może choć trochę poczuję obecność Michaela, z którym nadal nie było żadnego kontaktu. Tęskniłam ogromnie i teraz, zwłaszcza w tej sytuacji marzyłam tylko o jego obecności. Pieprzony James próbował ponownie wtargnąć w moje życie. Nie tym razem.


Nie umiałam znaleźć sobie w domu miejsca. Ogromnie ciążyła mi sprawa z Jamesem. Uciekłam na drugi koniec USA, by móc zacząć żyć normalnie, a on po wszystkim, co mi zrobił, przyjeżdża i prosi o szansę. To nie mieściło mi się w głowie. O żadnej szansie mowy nie było, tego byłam pewna. Myślałam, że pozbyłam się go już na zawsze...

Tak, jak obiecałam Rose, zebrałam wszystkie siły i udałam się do dobrze mi znanej posiadłości. Pogoda idealnie obrazowała mój denny nastrój. Padał deszcz, wiatr wiał jak szalony a ja pośród tej pluchy zagubiona, samotna i stęskniona zarazem, szłam. Brama jak zwykle otworzyła się przede mną błyskawicznie. Zagrzmiało. Nie pamiętałam, kiedy ostatnim razem szalała burza. To takie rzadkie w LA. Ciemne chmury zasłoniły całe niebo, momentalnie zrobiło się ponuro i zimno. Już miałam pukać, pocierając dłońmi z chłodu, ale spostrzegłam, że drzwi czekają już uchylone. Skorzystałam z tego i wślizgnęłam się do środka czując od razu ogarniające mnie ciepło.

- Rose! Jestem - zawołałam, a mój głos niósł się po długich korytarzach bez odzewu - Rose? - nie odpowiadała. Niespodziewanie do moich uszu dobiegł trzask dochodzący z salonu. Pewnie mnie nie słyszała. Pomaszerowałam sobie powoli we właściwym kierunku, wciąż zadręczając się myślami. Przekroczyłam próg salonu, wpadając prosto w czyjeś ramiona. Od razu poznałam ten zapach, to przyjemne ciepło i brązowe oczy, które właśnie wpatrywały sie we mnie pełne radości.

- Michael...


Michael


Wypowiedziała moje imię w taki sposób, że poczułem, jak dreszcz przebiega mi po kręgosłupie. Chyba dopiero w tamtym momencie dotarło do mnie, jak bardzo mi jej brakowało. Moje serce krzyczało. Chciałem ją mocno przytulić i poczuć całym sobą, że jest. Nie zdążyłem zrobić ruchu, ona pierwsza zarzuciła ręce na moją szyję, wtulając się w moje włosy.

- Tęskniłem - powiedziałem, obejmując ja mocniej i mocniej. To był moment, na który czekałem od wielu dni i był dokładnie taki, jaki widziałem w swojej wyobraźni - strasznie tęskniłem.

- Nie tak, jak ja - zacisnęła dłonie na moich plecach - co tu robisz? Dlaczego nic nie powiedziałeś? Nie zadzwoniłeś, nie pisałeś...

- Zostawiłem telefon w samochodzie w drodze na samolot, wybacz mi.

- Gdzie Rose? Byłyśmy umówione.

- Chciałem ci zrobić niespodziankę. Zapomnij o firankach. - odsunęła sie na odległość wyciągniętej ręki, robiąc poważną minę.

- A więc spisek? - spytała, a ja śmiejąc się kiwnąłem zgodnie głową - nie daruję ci tego!

- Zanim cokolwiek zrobisz - zacząłem, ale dokończyć już mi nie pozwoliła. Chwyciła miękką czarną poduszkę z kanapy i rzuciła nią we mnie z impetem - uważaj - podniosłem poduszkę z podłogi - jestem w tym niezły! - oddałem cios, który okazał się celny. Zobaczyłem w jej spojrzeniu pragnienie zemsty, na którą nie czekałem długo. Oberwałem w twarz i nim się spostrzegłem, kolejna poduszka lądowała na mojej głowie, mierzwiąc mi włosy.

- Poddaj się! - krzyczała, wymachując swoją bronią.

- Marina, błagam! Myślałem, że obejrzymy razem film!Wszystko przygotowałem, a ty na prawdę prosisz się o wojnę?

- Najlepiej od razu wyrównajmy rachunki, potem obejrzymy film.

- Jesteś pewna?-zbliżałem się powoli w jej kierunku. Pytałem tylko czysto teoretycznie, widziałem w jej oczach, że nie odpuści. Uwielbiałem w niej to dziecko, które budziło się przy mnie. Pod tym względem byliśmy bardzo podobni, a może i tacy sami. Uwielbiałem to, jak świetnie umiemy się zrozumieć. Chyba nikt inny nigdy nie rozumiał mnie tak dobrze, jak ona. Byłem już bardzo blisko, ale nie okazała słabości. Przeciwnie, stała wciąż pewna siebie z zadziornym uśmiechem na ustach.

- Ostrzegałem - Chwyciłem ją wpół i rzuciłem na kanapę, blokując jej wszelkie ruchy. Nie miała jak się bronić. Pomimo tego śmiała się coraz głośniej, a ja razem z nią - I po tobie. Szybko poszło - świadomie, czy też nie, oblizała dolną wargę. Nie wiem, dlaczego to przykuło moja uwagę, ale sprawiło, że w mojej głowie zaczęły rodzić się nieco bezwstydne myśli. Patrzyłem prosto w jej oczy, a we mnie kotłowały się setki pragnień. Chciałem przypomnieć sobie smak jej ust i ponownie znaleźć się w innym wymiarze.

-"Chwyć mnie za dłoń, poczuj dotyk naszych ciał

Przywierających do siebie

Ty i ja, kochający się przez całą noc.

Pamiętam, ty i ja, nocne spacery po parku,

Pocałunek i dotyk, nic więcej, nie walczmy z tym, jeden dotyk i naprzód" * - zacząłem cicho śpiewać, czekając na jej reakcję. Jej drobne ciało jak na rozkaz zaczęło pode mną drżeć. Nie chciałem tego przerywać. Chciałem doprowadzić ją do takiego stanu, by drżała tak do bladego świtu.

-Chwyć mnie za dłoń, pocę się, tak, przyprawiasz mnie o dreszcze

Pozwól mi się zagłębić, pozwól mi pogładzić, pozwól wziąć się w rejs


Tak działa wyobraźnia, nigdy mnie tam nie było


Czy kiedykolwiek marzyłaś o miejscach, w których nigdy nie byłaś"

Przyciągnęła mnie do siebie, a ja nie krępując się przylgnąłem do jej słodkich ust, które bez oporów się dla mnie rozchyliły. Wiedziałem, że to będzie długa noc.


__________________________________________________________________________

* Break of dawn <3

Buziaki :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro