14
Marina
Szaleniec. Przyjechał po mnie. Minęło kilka godzin zaledwie, czy tęsknił tak samo, jak ja? Cieszyłam się, że był obok. Działał na mnie, jak najlepszy lek. Choćbym chciała, nie mogłam udawać złej, a zazdrość gdzieś zniknęła,wystarczyło mi spojrzeć w jego brązowe oczy.
Nie rozumiałam jednak jego zachowania, kiedy odebrał ten dziwny telefon. Nagle stal się jakiś nieobecny, smutny, przygnębiony. Jego wyraz twarzy przypominał ten , który już zdążyłam zobaczyć w jego ogrodzie przy fontannie. Coś musiało się wydarzyć. Zastanawiałam się, czy i tym razem zechce się przede mną otworzyć. Siedziałam i czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Był zapatrzony w jeden nieznany mi punkt za szybą samochodu, jego oddech był niespokojny. Chciałam, by czuł moje wsparcie, moją obecność. Dotknęłam nieśmiało jego dłoni i lekko ją ścisnęłam, by dodać mu otuchy. Dopiero wtedy na mnie spojrzał. Próbował zdobyć się na uśmiech, jednak jego wargi niczym w buncie pozostawały wygięte ku dołowi.
-Chcesz porozmawiać, czy wolisz pomilczeć? - zapytałam cicho, odczuwając w środku narastający niepokój.
-Wydaje mi się, że umrę - powiedział, a ja na ciele poczułam dreszcz - ponieważ niedługo mnie z tobą rozdzielą.
- Rozdzielą? O czym ty mówisz?- krople potu zaczęły płynąć po moim czole. Te słowa odbijały się echem w mojej głowie, która z każdą sekundą stawała się coraz cięższa. W dodatku w odpowiedzi wciąż słyszałam głuchą ciszę, co jeszcze mocniej napawało mnie przerażeniem.
- Marina, wybacz mi - położył dłoń na mojej twarzy - zbliża się trasa, nowa płyta. Myślałem, że to uda się jeszcze odwlec w czasie, niestety. Muszę wyjechać na tydzień, by nakręcić teledysk. Zanim coś powiesz...wiem, mieliśmy zająć się mieszkaniem, mieliśmy kupić wyposażenie. Przepraszam cię, że zawiodłem. Przysięgam, że to wszystko naprawię, gdy już wrócę.
Oniemiałam... Niespodziewanie zakręciło mi się w głowie. Przez kolejne sekundy, a może i minuty starałam się przetrawić wszystkie informacje, które do mnie dotarły. Czyli mnie nie zostawia? Czyli wyjedzie na jeden tydzień? Wszystko źle zrozumiałam. Od razu założyłam ostateczną, najczarniejszą wersję wydarzeń. Co to był za strach... Nie wiem, czy kiedykolwiek taki czułam. Jego słowa zabrzmiały, jak słowa pożegnania na zawsze. Jak inaczej mogłam to zrozumieć?
- Mike...
-Wszystko w porządku?
- Tak, ja po prostu źle zrozumiałam - cały stres i ból powoli opuszczały moje ciało. Żołądek nie był już tak ściśnięty, bicie serca wracało do normy.
- Jak to źle zrozumiałaś? Chyba nie myślałaś, że miałem na myśli rozstanie na zawsze? - spytał, a mi zrobiło się głupio. Tak właśnie pomyślałam. Od razu. - Oszalałaś?
-Tak to zabrzmiało.
- Zawsze byłem kiepski w porozumiewaniu się z ludźmi - zaśmiał się, na co odpowiedziałam tym samym z wielką ulgą.
- Do tej pory ze mną szło ci całkiem dobrze.
- Może faktycznie nie byłem wystarczająco precyzyjny. Ale za dwie sekundy będę, bez żadnych wątpliwości - dokończył i nim zdążyłam zrozumieć te słowa, był już na tyle blisko, że bez trudu dotknął swoimi ustami moich ust. To był ten moment, w którym z nieśmiałego, wstydliwego chłopca zmieniał się w zdecydowanego i namiętnego mężczyznę. Świat nie znał takiego Michaela. Znałam go ja, lecz odnosiłam wrażenie, że zupełne poznanie go od tej strony będzie wymagało wiele czasu, wiele pocałunków i wiele wspólnych nocy na plaży.
Całując mnie, zatrzymywał czas. A ja nie chciałam, by ten czas płynął. Nie myślałam o tym, że musi wyjechać. Całą uwagę skupiłam na jego ustach, które z każdą kolejną chwilą gubiły swoją nieśmiałość. Każda chwila z nim była idealna. Nie wiem, ile tak siedzieliśmy, napawając się nawzajem swoim smakiem. Wiem, że gdyby nie dzwonek jego telefonu, siedzielibyśmy tak o wiele dłużej. Odsunęłam go lekko od siebie, chowając zawstydzoną twarz, która znów mi płonęła, tym razem już nie w złości.
- Powinieneś odebrać - chrząknęłam, w dalszym ciągu widząc przed oczami całe konstelacje gwiazd. Nie zareagował na to, wpatrywał się we mnie, czułam na sobie przeszywające spojrzenie. Dźwięk nie ustawał a z czasem zrobił się irytujący. W efekcie on sam tego nie zniósł i sięgnął, by odebrać. Nie słyszałam tej rozmowy, nie byłam jeszcze w pełni świadoma. Wiem, że trwała krótko.
- Będę musiał już jechać - westchnął smutno, rzucając telefon gdzieś w kąt - odwiozę cię.
- Nie trzeba, poradzę sobie.
-Nie ma mowy, odwiozę cię czy tego chcesz, czy nie - ruszył z miejsca zdecydowanie. Niedługo potem staliśmy na parkingu pod moim mieszkaniem. Czas rozstania nadchodził stumilowymi krokami. Zanim wysiadłam, spojrzałam w jego stronę. Chciałam zapamiętać jak najlepiej jego twarz, te oczy, uśmiech i niesforne czarne włosy, które wywracały powoli ale skutecznie moje życie do góry nogami.
-Uważaj na siebie - tylko tyle zdołałam powiedzieć, zawładnął mną smutek choć wiedziałam, że to nieuniknione. To jego życie, jego praca.
- Zobaczymy się niebawem - położył dłoń na mojej twarzy. Uwielbiałam, kiedy to robił - obiecuję.
Nie mówiąc nic więcej, wysiadłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Tak bardzo chciałam się odwrócić, lecz wiedziałam, że im szybciej zniknę za drzwiami mieszkania, tym dla mnie lepiej. Słyszałam za sobą ryk silnika, patrząc wciąż przed siebie weszłam do budynku. Tam odnalazłam swój telefon i zadzwoniłam do Amy.
- Wiem, że jesteś w pracy, ale może wpadniesz do mnie po południu - zapytałam, na co się zgodziła. Potrzebowałam czyjegoś towarzystwa, byłam bliska szaleństwa.
Każdą moją myśl wypełniał Michael... Czy tak trudno jest przestać myśleć? Chciałabym się odłączyć od zasilania na najbliższe dni. Do przyjścia Amy przesiedziałam na kanapie patrząc w ekran komputera. Oglądałam projekt domu, starając się dopracować najdrobniejsze szczegóły. Byłam jak w transie i dopiero po którymś z kolei pukaniu do drzwi oprzytomniałam i podniosłam się z miejsca, by otworzyć. Góra niezdrowego jedzenia i butelka wina- już wiedziałam, że jakoś uporam się z tą tęsknotą.
Kilka dni później
Uciekłam w pracę. Ona pozwalała mi nie myśleć. Michael nie odezwał się ani raz odkąd wyjechał. Nie wiem, czy u niego wszystko gra, czy wrócił, czy zamierza zostać tam dłużej... Tego bałam się najbardziej. Że cała ta piękna bajka skończy się szybciej, niż się zaczęła. Mogłam się tego spodziewać, przecież nie miałam szczęścia w życiu, zwłaszcza w relacjach damsko -męskich. Tak strasznie chciałabym spędzić z nim dzień, albo chociaż niewielki fragment dnia. Móc na niego patrzeć, słuchać, jak mówi i nie myśleć o niczym innym, tylko o nim. O, słodkie marzenia...
Siedziałam w pracy, klepiąc jakiś tam zwykły projekt, który co jak co, pozwolił mi się troszkę zrelaksować. Układałam właśnie zestaw wypoczynkowy w salonie, kiedy do moich drzwi ktoś głośno zapukał, po czym wtargnął do środka. Stał przede mną wysoki, szczupły mężczyzna w kamizelce z logiem firmy kurierskiej, w ręku trzymając wielki bukiet kwiatów.
-Pomylił pan drzwi, do kogo ma dotrzeć przesyłka? Pokieruję pana - odezwałam się miło ze szczerym uśmiechem. Mnie tez czasem zdarza się coś pomylić. Ot, normalna rzecz.
- Kwiaty dla pani Mariny Callaway - przeczytał z niewielkiej karteczki, a mi podskoczyło serce. Kwiaty? Dla mnie? A więc wrócił. Wrócił i pamięta, że czekam. Uskrzydlona podbiegłam do kuriera, potwierdzając swoją tożsamość. Podpisałam pokwitowanie w szalonym transie, a kiedy drzwi się zamknęły, najszczęśliwsza na świecie usiadłam przy biurku, zanurzając twarz w cudownie miękkich płatkach najpiękniejszych czerwonych róż, jakie w życiu widziałam. Zamykając oczy napawałam się zapachem i wyobrażałam sobie, że Mike jest tuż obok. Wszystkie moje troski gdzieś się ulotniły. Zostałam ja, moje kwiaty i on, bez przerwy w mojej głowie.
- Marina - usłyszałam za sobą głos Amy, wchodzącej do mojego gabinetu - o rety! Ale piękne - zapiszczała, a ja poczułam się jeszcze bardziej błogo- od kogo? Ah dobra, nie mówi, ja wiem! Głupie pytanie! Rany! Są cudowne. Wiesz, chyba ci zazdroszczę.
- Tak, są piękne - westchnęłam, wciąż będąc w przyjemnym amoku.
- Co napisał? - spytała, a ja oprzytomniałam. Między kwiatami leżał wciśnięty bilecik, którego wcześniej nie zauważyłam. To takie romantyczne.
- Nie wiem, nie czytałam - sięgnęłam po karteczkę podekscytowana - możesz przestać zerkać?
- Nie! Jesteśmy przyjaciółkami. Muszę wiedzieć - wiedziałam, że nie odpuści. Miałam to za nic. Zbyt mocno biło mi serce z niecierpliwości. Wyjęłam liścik z maleńkiej koperty w żółtym kolorze.
"Nie mogę dłużej żyć bez widoku twojej twarzy, bez dźwięku twojego głosu. Spotkajmy się dzisiaj o 18 w Malibu Cafe. J."
- J? A dlaczego nie M?
- A co za różnica? Imię, czy nazwisko...- spojrzałam na zegarek. Do osiemnastej zostało już tylko trzy godziny. Nie byłam w stanie zostać w biurze. - Amy, szef u siebie? Wygląda na to, że muszę wyjść wcześniej.
- Tak, jest u siebie.Dziewczyno, oddychaj - krzyczała za mną, kiedy zmierzałam już do gabinetu prezesa.
Z urwaniem się z pracy nie było żadnego problemu. Problemy pojawiły się w mojej garderobie. Mimo tego, że nie miałam brzydkich ubrań, w tamtym momencie wszystko wydawało mi się zbyt banalne. Straciłam ponad godzinę czasu i kilka tuzinów nerwów, zanim zdecydowałam się włożyć prostą, czarną sukienkę i kremowe sandałki na słupku. Włosy spięłam w wysoki kok, czego zazwyczaj nie robię. Wyglądałam znośnie, więc kiedy czas już nadszedł, pobiegłam do samochodu a stamtąd prosto w umówione miejsce. Wszędzie roiło się od ludzi i dopiero, kiedy przekroczyłam próg kawiarni zaczęłam zastanawiać się, dlaczego Mike wybrał to miejsce? Raczej nie miało ono dla niego szczególnego znaczenia, wiedziałabym. Zawsze wolał uciekać od tłumu w zacisza, tak jak ja. Jak on do cholery chciał się tu zjawić nierozpoznany? Mój mózg zaczął intensywnie przetwarzać te wszystkie dane, dlatego kiedy poczułam szorstki dotyk na mojej ręce, od razu się wzdrygnęłam. Dziwne uczucie obezwładniło moje ciało. Stałam, jak słup, gubiąc tlen i świadomość. Nagle wszystko zaczęło do siebie pasować, niczym elementy idealnej układanki.
-Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś, kochanie.
____________________________________________________
Cześć ludzie! Dziękuję za każdą dotychczasową aktywność w tym opowiadaniu! To mnie stale motywuje <3
Do następnego :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro