Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Epifania


24 kwietnia 2040

Było parę minut po piętnastej, kiedy Shizuko dostała najdziwniejszą propozycję od czasu przyjęcia do Hope's Peak.

– Nie jestem pewna, czy rozumiem – powiedziała powoli, starając się powstrzymać wpełzający na policzki rumieniec. – Mam cię... nauczyć rozmawiać z dziewczynami?

– No... w pewnym sensie. – Kyoshi dreptał nerwowo przed progiem jej pokoju, uciekając wzrokiem na wszystkie strony. Jeszcze nigdy nie widziała go tak zmieszanego. – Dokładnie to pod kątem romantycznym. Jeśli masz ochotę, oczywiście. Nie chcę cię zmuszać, wiem, że to dość...

– Ej! – przerwała mu, próbując dojść do słowa. – Nie powiedziałam nie... Po prostu mnie zaskoczyłeś. – Po początkowym szoku zaczynał się budzić jej instynkt superszkolnej przyjaciółki. – Domyślam się, że masz kogoś na oku i chcesz zrobić dobre pierwsze wrażenie?

– Tak... – mruknął. – Wolę nie mówić kogo, jeżeli to nie problem...

– Dobrze... Ale będziesz musiał trochę o... niej? – zawahała się. Zażenowany Kyoshi skinął głową. – Okej... Trochę o niej opowiedzieć, jeżeli mam ci dać jakieś konkretne rady.

Niemal natychmiast przyłapała się na tym, że mówi, jakby już się zgodziła. Nie mogła chyba za dużo na to poradzić... Prawie nigdy nie odmawiała pomocy. A prośba, choć niecodzienna, wcale nie była dla niej nowością. Przez wszystkie lata w poprzedniej szkole udzielała już porad, przekazywała liściki, aranżowała spotkania... To wcale nie było takie trudne, kiedy stało się z boku. Zdążyła się nawet dzięki temu sporo o sprawach sercowych nauczyć.

Główny problem, przez który jednak zawsze czuła się w takich sytuacjach trochę nie na miejscu, był taki, że w parze z wiedzą niekoniecznie szło doświadczenie. Bywała zapraszana na randki, ale za każdym razem sprawa jakoś... wygasała, tak sama z siebie. Miała wrażenie, że ludzie czują się z nią bardziej komfortowo, kiedy jest dla nich po prostu przyjaciółką. Dobrym przykładem była sytuacja z szóstej klasy, kiedy kolega, który ją wtedy zaprosił, zapomniał z nerwów wziąć insuliny i musiała praktycznie zanieść go na plecach do przychodni. Oczywiście oboje najedli się wtedy strachu, ale kiedy siedziała ponad godzinę na korytarzu, czekając, aż odzyska przytomność, zdała sobie sprawę, że o wiele bardziej wolałaby normalnie spędzić z nim czas, zamiast siedzieć sztywno w krępującej atmosferze, gdzie nagle zaczynasz strasznie przejmować się tym, co mówisz, jak wyglądasz czy jak się zachowujesz. Bo tak, dla niej to też było strasznie stresujące. Zazdrościła osobom, którym przychodziło to z łatwością.

– Nie stój tak – powiedziała, otwierając szerzej drzwi. – Wejdź, usiądź sobie... Mam jeszcze trochę takich dobrych biszkoptów. Chcesz?

Jej pokój teraz już prawie w ogóle nie przypominał tego sprzed paru tygodni. Shizuko, idąc za radą Giny, zacisnęła zęby i urządziła się najlepiej, jak umiała. Farbę na ścianach przykryła beżowa tapeta w bladoróżowe kwiatki, pościel od woźnego zastąpił nowiutki komplet w podobnej kolorystyce, a plastikowy fotelik od biurka musiał ustąpić miejsca porządnemu krzesłu biurowemu, które było tak wygodne, że raz przez przypadek na nim zasnęła. Poza tym sprawiła sobie pasujące do ścian firanki i duży, puchaty dywan na prawie całą podłogę. Poszła nawet za ciosem i dokupiła do niego cały zestaw poduszek – większość była na tyle duża, że bez problemu dało się na nich siedzieć (zdążyły już się sprawdzić podczas spontanicznego wieczorku planszówek). Pozostałe pieniądze przeznaczyła na telefon oraz laptop. Oba działały tak nieprzyzwoicie dobrze, że aż czuła trochę wyrzuty sumienia.

Kyoshi zrobił parę kroków i rozejrzał się po pomieszczeniu z nietęgą miną. Przysiadł w końcu ostrożnie na krawędzi łóżka. Shizuko podała mu ciastko w kształcie kociej główki (trzysta jenów za pudełko w sklepiku trzy ulice od szkoły) i zajęła swój cudowny fotel, prostując z satysfakcją plecy.

– No to... czego dokładnie ode mnie oczekujesz?

– Porad i wsparcia – westchnął. – Chcę wiedzieć, w jaki sposób najlepiej ją zaprosić, jak prowadzić rozmowę... Zrozumieć, co myśli druga strona. Sam twój punkt widzenia bardzo by mi się przydał.

Zastanowiła się chwilę.

– Nie muszę ci mówić, że wszystkie dziewczyny są inne, co? Mój punkt widzenia może ci się nie tylko nie przydać, ale nawet wprowadzić w błąd. Chociaż... może przesadzam. Tak najogólniej, to zwykła uprzejmość i szacunek zawsze powinny cię daleko zaprowadzić. Bo interesującą osobą chyba jesteś, co? Raczej nie powinieneś mieć problemu jej sobą zaciekawić.

– Właśnie nie byłbym tego taki pewien. – Chłopak chyba zaczynał czuć się trochę swobodniej, chociaż wciąż siedział trochę sztywno. – Ona jest... bardzo wybredna. Trudno jej zaimponować.

Jakaś wścibska, plotkarska i łasa na sensacje część Shizuko prawie bezwolnie próbowała dopasować w myślach opis do kogoś, kogo znała (chociażby ze szkoły), ale z lekkim poczuciem winy nakazała się sobie ogarnąć. Kyoshi ufał, że będzie dyskretna. Co prawda pomogłoby jej, gdyby znała tożsamość tajemniczej dziewczyny, ale skoro on wolał zachować ją w tajemnicy, to nie miała prawa drążyć.

– No dobrze... Zastanawiam się, od czego by zacząć. – Usiadła wygodniej. – Dobrze ją znasz?

– Mam wrażenie, że prawie w ogóle – odparł ponuro.

– Hm... A opowiedz mi trochę o niej. Jak byś ją opisał?

Kyoshi zrobił nieszczęśliwą minę, ale zamilkł na chwilę, zbierając myśli.

– Bardzo tajemnicza – powiedział z wahaniem. – I to mnie chyba najbardziej w niej pociąga, ale przez to też tak trudno mi ją zrozumieć. Jest wrażliwa, inteligentna i dumna.

– No, to jednak trochę ją znasz – zauważyła. – Inaczej byś jej tak ładnie nie opisał. Chcesz jeszcze? – Wyciągnęła w jego stronę kocie ciasteczka.

– Dzięki... Tak, ale w tym właśnie tkwi problem. To nie jest dziewczyna, na której robi wrażenie kasa czy płynna gadka. Ona... bardzo głęboko patrzy w ludzi.

– Hm... Nie obraź się, ale czy nie implikujesz właśnie trochę, że nie uważasz się za wartościowego? – spytała zanim zdążyła ugryźć się w język.

Wyglądał teraz na tak smutnego, że zrobiło jej się go szkoda.

– Nie wiem... – powiedział cicho. – Nie mam pojęcia, jak ona by mnie oceniła. Coś tam pewnie mam do zaoferowania, ale... czy to będzie dość?

Zakłuło ją coś w sercu. Zaczynała chyba dostrzegać prawdziwy problem, z jakim do niej przyszedł. To nie tak, że Kyoshi wstydził się zagadać do dziewczyny, która mu się podobała. On po prostu miał problemy z samoakceptacją. I to naprawdę skrzętnie skrywane, bo wcześniej nigdy by na to nie wpadła.

– Mam wrażenie, że trochę martwisz się na zapas – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. – Mogę ci powiedzieć, jaka jest jedna rzecz, którą według mnie masz, a która zawsze jest atrakcyjna.

– Jaka? – spytał sceptycznie.

– Pasja. Masz chyba pasję, nie? Jesteś muzykiem. Bardzo dobrym muzykiem. Nie byłbyś taki dobry, gdybyś nie wkładał w to całego serca. To zawsze dobrze o tobie świadczy.

– Skąd wiesz? Słuchałaś? – Spojrzał na nią czujnie.

Teraz dla odmiany to ona poczuła się zmieszana.

– Trochę – przyznała. – I dlatego nie mówię tego tak po prostu.

To było coś, na co w pierwszych tygodniach poświęciła naprawdę dużo wolnego czasu. Nie dotyczyło to tylko Kyoshiego. Chciała poznać jak najlepiej całą klasę. Przesłuchała wszystkie płyty Feniksa, obejrzała nagranie, jak Sushi zdobywa złoto w mistrzostwach kraju, znalazła bloga ze zdjęciami Amy, udało jej się nawet odkopać internetowe portfolio Akemi... Słowem – przejrzała wszystko, co udało jej się znaleźć. Trochę dlatego, że ją to ciekawiło, a trochę z szacunku. Chciała móc bez ignorancji rozmawiać z innymi o tym, co było dla nich najważniejsze.

Kyoshi był pod wrażeniem.

– No patrz... Nigdy bym nie zgadł, że lubisz ciężką muzykę.

– Nie wiem, czy lubię – odparła szczerze. – Ale ta mi się podobała.

Proszę, nie zacznij mi teraz polecać kilkunastu obskurnych kapeli metalowych, proszę, proszę, proszę...

– Tym bardziej jestem zaskoczony... Wiesz, skoro ci się podobało, to zawsze mogłabyś spróbować posłuchać...

– Eee... Wiesz, może wrócimy do tego innym razem – odparła z paniką, zatykając go kolejnym ciastkiem. – Teraz próbujemy ci zdobyć dziewczynę, co nie?

Mmm... No tak. – Przełknął i znowu spochmurniał. – Pewnie masz rację z tą pasją... Ale zawsze istnieje szansa, że muzyka jej nie zainteresuje. Co wtedy?

Opadła jej szczęka.

Szansa? – powtórzyła. – Kyoshi... Nie obraź się, ale chyba właśnie do mnie dotarło, na czym polega twój problem. Ty masz... absolutnie okropne podejście. Musisz być pewny siebie! Jeżeli będziesz co chwilę w siebie wątpił, to nic z tego nie wyjdzie!

– To nie tak... – odparł nieprzekonująco (i chyba lekko zszokowany jej reakcją). – Po prostu jestem realistą. Staram się uwzględniać wszystkie możliwości...

Shizuko pokręciła energicznie głową.

– Nie... Dobra. Wreszcie wszystko rozumiem. Wiem, z czym tak naprawdę potrzebujesz pomocy. Ale spokojnie... Jesteś w dobrych rękach. Kiedy z tobą skończę, będziesz potrafił oczarować swoją pannę nawet rozmową o różnicach w szybkości schnięcia farby.

Kyoshi parsknął śmiechem i spojrzał na nią cieplej.

– Naprawdę to potrafisz?

– Tak, Kyoshi. Inaczej nie byłabym teraz w stanie robić z siebie przed tobą absolutnej idiotki. – Odetchnęła i włożyła do ust trzy ciastka naraz. – Ale fen... Naprafdę ufażam, że mufyka to najlepszy ftart. – Przełknęła. – Zresztą to nie musi być metal. Może mógłbyś spróbować zagrać jej jakąś ładną piosenkę o miłości? Na mnie by zadziałało... O, wiem! – Wstała z błyskiem w oku. – Zagraj mi jakąś ładną piosenkę. Na próbę.

Mogłaby przysiąc, że dostrzegła u niego lekki rumieniec.

– Ee... No spoko, ale wciąż jesteśmy w internacie. Wszyscy będą słyszeć.

– To chodźmy na dwór.

– Tam też ktoś może być...

Zmrużyła oczy.

– Czemu twoja pierwsza reakcja to wymyślenie każdej możliwej wymówki?

Uniósł ręce w obronnym geście.

– To nie tak... Po prostu... zależy mi, żeby utrzymać to wszystko w sekrecie. Raczej żadne z nas nie potrzebuje plotek, nie? – Wyglądał, jakby bił się z myślami. – Wiem, gdzie możemy pójść. Ale to trochę daleko. Robisz teraz coś ważnego?

– No co ty. – Shizuko uśmiechnęła się czarująco, udając, że nie zauważa znaczących spojrzeń rzucanych jej przez leżący na biurku zeszyt od matematyki.

– To chodź. – Podniósł się i ruszył do drzwi. – Nie ma co tracić czasu.

***

Podróż nie była bardzo długa, ale wymagała spaceru, jazdy metrem i następnego spaceru. Nie rozmawiali zbyt dużo przez drogę. Ciekawość Shizuko narastała z każdą minutą podróży, ale uznała, że pozwoli zrobić sobie niespodziankę. Zauważyła za to coś interesującego – ani w metrze, ani na ulicy nikt za bardzo nie zwracał na nich uwagi. Było to o tyle zastanawiające, że Kyoshi wcale jakoś specjalnie się nie maskował. Jedyną różnicą w jego wyglądzie była duża, czarna bluza z kapturem. Shizuko aż trudno było uwierzyć, że tyle wystarczy, aby kompletnie zatrzeć większość jego cech rozpoznawczych, ale... dowód miała przed oczami. Gdyby nie wiedziała, że to on, pewnie sama dałaby się nabrać.

Nie znała jeszcze zbyt dobrze miasta. Udało jej się jedynie wydedukować, że przenieśli się z centrum w stronę wybrzeża. Bardziej tu wiało i było chłodniej. Rozglądała się dookoła z narastającym niepokojem, starając się dotrzymać Kyoshiemu kroku. Ta część Tokio była... inna. Cichsza. Po ulicach chodziło mniej ludzi, a sporo budynków wyglądało albo na opuszczone, albo zupełnie zniszczone. Co chwilę mijali sterty gruzu albo wystające z ziemi poskręcane stalowe zbrojenia. Bez wątpienia toczyło się tu jakieś życie, ale często nawet te ściany, które były całe, miały przydymiony kolor, były popękane i nosiły czarne ślady po ogniu.

Przysunęła się mimowolnie bliżej Kyoshiego. Zupełnie nagle zrobiło jej się dziwnie zimno.

– Co to za miejsce? – przerwała ciszę. – Wygląda jak po jakiejś wojnie... Co tu się stało?

– Bardzo... dużo rzeczy. – Chłopak poprawił futerał z gitarą na plecach. – Ale nie jesteś daleko od prawdy z wojną. Ta dzielnica to żywy pamiętnik z... naprawdę paskudnego okresu w historii. – Odwrócił się do niej z ponurą miną. – I tak... Zdałem sobie sprawę, że to nie jest do końca miejsce, które można zaliczyć do romantycznych.

– Nie martw się. Jest... ciekawe – zapewniła go szybko.

Kyoshi sprawiał wrażenie pogrążonego w myślach.

– Przez ćwierć wieku rząd nigdy nie miał dość pieniędzy, żeby tu posprzątać. Zniszczenia były zbyt duże, a cała reszta miasta ważniejsza. Teraz... Jeżeli ktoś oszaleje i zechce rozkręcić tu jakąś inwestycję, to bardziej mu się opłaca budować od zera niż próbować naprawiać te ruiny. Więc zostało... cmentarzysko. Z rosnącymi gdzieniegdzie pojedynczymi kępkami trawy.

– Chodzi o... wielką tragedię? – Odkopała w myślach rozmowę pomiędzy paroma trzeciakami, którą usłyszała jakiś czas temu na korytarzu. – Nie wiem, czy to dobry temat na randkę... Jeżeli lubi historię, to super, ale...

– To okropny temat na randkę – przerwał jej Kyoshi. – Zawsze. Ale nie po to tu przyszliśmy.

– A jesteś pewien, że tu jest... wiesz, bezpiecznie? – spytała ciszej, oglądając się za siebie.

– Pewien? Nie. – Wzruszył ramionami. – Ale byłem tu sam naprawdę dużo razy i nic mi się nie stało. To miejsce odstrasza nawet przestępców.

Bez ostrzeżenia skręcił w jakiś ciasny przesmyk. Shizuko uniosła brwi, ale przecisnęła się za nim. Zapachniało morzem.

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił.

Rozejrzała się zaciekawiona. Klaustrofobiczny chodnik wyprowadził ich na całkiem sporą otwartą przestrzeń. Na wprost, paręset metrów od miejsca, w którym stali, zaczynało się morze, natomiast za plecami mieli zaskakująco cały, chociaż ewidentnie opuszczony budynek – prawdopodobnie stary hangar na łodzie. Po lewej stronie przez jakiś czas ciągnął się zardzewiały płot z kraty. Oprócz tego była tu jedynie goła ziemia i trochę luźnych śmieci.

Przez jakiś czas milczenie między nimi wypełniał jedynie szum fal i ciche skrzeczenie mew. W końcu Kyoshi westchnął i zabrał się za wypakowywanie instrumentu.

– Bardzo dużo tu przychodziłem, kiedy przenieśliśmy się z chłopakami do Tokio – przerwał ciszę. – To było takie moje... personalne miejsce prób. Mogłem tu pobyć sam, skupić się i miałem gwarancję, że nikt mi nie będzie przeszkadzał.

– Ktoś tu mieszka? – Shizuko w zadumie podeszła do czegoś, co chyba miało być tylną ścianą domu. A bardziej... betonowego klocka, który nie wyglądał na nic innego. Że może nie być opuszczony wskazywało jedynie wyjątkowo niestłuczone okno z firanką (zasuniętą) oraz kilka brzydkich, ale żywych słoneczników rosnących w nędznej imitacji ogródka z boku chatki.

– Nigdy nikogo nie widziałem. Ale te słoneczniki są tu od zawsze. Ktoś musi o nie dbać. Inaczej by uschły w parę dni. – Kyoshi stanął na palcach i skubnął kilka nasion z najniższego kwiatu.

– To nie twoje – zwróciła mu uwagę.

– Bo ktoś je liczy... – Wzruszył ramionami i wyłuskał pierwsze ziarno. – Swoją drogą, czemu akurat słoneczniki? Z każdym innym kwiatem byłoby mniej roboty...

Wrócili pod hangar. Kyoshi przysunął im spod ściany po trzy ułożone na sobie opony. Usiadł na swoim stosie i ujął wygodnie gitarę.

– To... jakieś specjalne życzenia? – Znowu zrobił się zauważalnie mniej pewny siebie.

– Zaskocz mnie – odparła Shizuko z uśmiechem. – Wyobraź sobie, że jesteś we mnie zakochany, i zagraj coś, co zdobędzie moje serce.

Chłopak skinął głową, przymknął oczy, zastanowił się chwilę i zaczął grać. Pierwsze dźwięki sprawiły, że Shizuko przeszły dreszcze. Jedyną muzyką Kyoshiego, której słuchała wcześniej, była ta dla zespołu. Podświadomie łączyła go z mocnymi i agresywnymi brzmieniami. Za to piosenka, którą grał teraz, była... delikatna. Nie miała słów. Kolejne pociągnięcia strun były jak grzejące skórę promyki słońca. Jak pocałunki w czoło na dobranoc. Jak płatki kwiatów, miękka pościel i słodki krem wśród twardej czekolady. Pewnie spore znaczenie miał instrument – w taką podróż Kyoshi mógł zabrać tylko zwykłą gitarę akustyczną, a nie żadne z tych błyszczących, elektrycznym monstrów, które podłączone do dobrego wzmacniacza (i przy odrobinie chęci) mogły pewnie przewracać przedmioty bez dotykania. Tak czy siak... bardzo jej się to podobało. Bo miała wrażenie, że patrzy na niego od zupełnie innej strony. Takiej, której nie pokazywał za często innym.

Melodia niosła się na łagodnym morskim wietrze i żaden inny dźwięk jej nie przeszkadzał. Shizuko położyła ręce na kolanach i zaczęła się leciutko kołysać. Było coś wyjątkowego w tej chwili. Coś... bardzo trudnego do opisania. Jakby miała w przyszłości stać się dobrym wspomnieniem, ale już teraz wzbudzała pogodną nostalgię.

Poczuła żal, kiedy piosenka dobiegła końca. Ostatni dźwięk rozpływał się w powietrzu jak wpuszczona do wody kropelka atramentu, po której już zaraz miał nie zostać żaden ślad. Kyoshi złapał jej spojrzenie i na jego twarz wróciła nerwowość.

– To... tyle.

– Bardzo ładnie – powiedziała. – W sensie... – Starała się ułożyć w głowie dobry opis tego, co czuła, ale okazało się to zaskakująco trudne. – Bardzo ładnie... Nie potrafię chyba wytłumaczyć, w którym miejscu. Nie będę udawać, że się na tym znam.

– Nie musisz się znać, żeby ci się podobało. – Wzruszył ramionami i spuścił wzrok. – I... dzięki.

– Tak... – Spróbowała otrząsnąć się z nagłej melancholii. – Jeżeli mogę mieć dla ciebie jedną radę...

– Hm?

– Myślę, że byłoby jeszcze lepiej, gdybyś na mnie patrzył. – Poczuła, że robi się czerwona. – W sensie... Nie na mnie. Właściwie to na mnie nie powinieneś. Ale jak już będziesz grał... no, naprawdę, to o tym pamiętaj.

– Myślałem o tym – odparł Kyoshi ze zmieszaną miną. – Ale wydało mi się zbyt... zbyt...

– Rozumiem – przerwała mu. – Ale wtedy nie będzie zbyt.

Podniosła się z miejsca i przeszła kilka kroków do przodu. Głównie po to, żeby – w całkiem literalnym sensie – nie stracić twarzy. Miała udzielać rad. Miała się na tym znać. Nie wyglądała profesjonalnie, rumieniąc się jak dzierlatka.

Krajobraz, który się przed nią rozciągał, był trochę malowniczy, a trochę w nim było jakiegoś subtelnego, wysublimowanego tragizmu. Z jednej strony – morze. Spokojne, z odbijającym się w nim, szykującym się do zachodu słońcem, było piękne jak zawsze. Tyle że od morza dzielił ją długi pas martwej, nienaturalnie poszarpanej zębami wybuchów ziemi. Okazjonalnie tkwiące wśród pustkowia fragmenty ruin jeszcze bardziej podsuwały mentalny obraz, jakby sam diabeł rwał to miejsce pazurami, roznosząc na strzępy budynki i – malutkich dla niego jak mrówki – ludzi. Nie wątpiła, że pod ziemią i piaskiem musi tkwić mnóstwo nigdy nieodkrytych kości. Nie chciała o tym myśleć.

Kyoshi stanął przy niej i zapatrzył się w tym samym kierunku.

– Czasami, kiedy tu przychodzę, mam strasznego doła – przerwał ciszę. – Często wtedy staję... w tym samym miejscu... i patrzę na ten koszmar. Myślę o przeszłości i zastanawiam się, czy faktycznie mamy szczęście, że żyjemy w świecie bez wojny, czy może po prostu jak dotąd nam się udawało. Myślę, jak to możliwe, żeby zwykli ludzie zrobili... coś takiego. I czy ja też mógłbym kiedyś taki się stać.

Shizuko nie odpowiedziała.

– Ale w inne dni podnoszę głowę trochę wyżej – podjął Kyoshi po chwili. – Patrzę na morze i zdaję sobie sprawę, w ilu miejscach jeszcze mnie nie było. Jak dużo jeszcze mogę zrobić. Że najlepsze prawdopodobnie wciąż jest przede mną. – Żuł przez chwilę ziarna słonecznika. – Zabawne, co nie? To samo miejsce. Ten sam widok. Tylko ja... głupek.

Shizuko zdjęła mu kilka nasion z dłoni.

– To... gdzie częściej patrzysz?

– Trochę tu, trochę tam... I nigdy nie mogę się zdecydować.

Znowu zapadła między nimi cisza. Shizuko rozdzielała w zamyśleniu łupinki słonecznika. Przeszło jej przez głowę, że przydałyby jej się dłuższe paznokcie.

– Ta twoja piosenka... – zaczęła, pragnąc zmienić temat na coś lżejszego.

– Co z nią?

– Co to było? Nie znałam jej.

– A... Piosenka była moja. – Wzruszył ramionami.

– Na pewno? Nie pamiętam jej.

– Bo to nie jest piosenka dla zespołu. Właściwie to... słyszałaś ją pierwsza – wyznał cicho.

Poczuła się dziwnie. Cieszyła się, że tylko ona słyszy, jak szybko bije jej serce.

Nie myśl o tym – przestrzegła się w myślach. – Jego serce jest gdzie indziej.

Oderwała wzrok od horyzontu i spojrzała w bok.

– Kyoshi.

– Tak?

– Bądź taki, jak teraz, a nie będziesz musiał się o nic martwić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro