Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Lód na czubkach piór


23 kwietnia 2040

– Lubicie, kiedy dorośli rozmawiają z wami o waszych uczuciach? – spytała pani Akamatsu w przerwie pomiędzy dwoma niezwykle dystyngowanymi siorbnięciami herbaty (cztery łyżki cukru).

Momo podniosła na nią wzrok znad klawiszy, a Kyoshi starej, rozpadającej się w dłoniach książki. Nauczycielka odezwała się po raz pierwszy od dziesięciu minut. Zdążyli już prawie zapomnieć, że tu jest. Zajęcia z muzyki charakteryzowały się trudnym do opisania medytacyjnym nastrojem, który świetnie się sprawdzał, kiedy trzeba było zabrać myśli w natchniony lot ponad chmurami, ale też czynił powrót na ziemię zaskakująco kłopotliwym.

– Ja nie lubiłam – dodała kobieta po chwili. Odstawiła pustą filiżankę na spodek. – Wydawało mi się, że i tak mnie nie zrozumieją. Chociaż... może po prostu tak sobie wmawiałam, bo bałam się, że mogą mnie właśnie zrozumieć lepiej ode mnie. Dorastanie to głównie długa i bolesna nauka na błędach.

– I alkohol – powiedział Kyoshi bardzo cicho.

– I alkohol – potwierdziła pani Akamatsu. – Teraz, z moim nadciśnieniem, to co prawda bardzo zły pomysł, ale jak już mi się znudzi życie, to zamierzam odejść z rozmachem. – Zamilkła na chwilę i postukała się w skroń. – O czym to miałam... A, no tak. Uczucia. Nie odpowiedzieliście mi, ale mam nadzieję, że lubicie. Bo właśnie to mam na dzisiaj zaplanowane. – Poprawiła się w fotelu. – Muzyka i emocje łączą się w sposób tak oczywisty, że nawet nie będę tego tłumaczyć, bo absolutnie każdy rozumie to instynktownie. Nie będę też pytać, czy macie jakieś piosenki, przy których zawsze płaczecie, bo macie. Zgadza się?

Pokiwali ostrożnie głowami.

– To zadam ciekawsze pytanie. Dlaczego? – Nauczycielka uśmiechnęła się ciepło. – Takie piękne, proste pytanie, a czasami sprawia mnóstwo kłopotów...

– Myślę, że najwięcej przez wspomnienia – odparła Momo. – Ja płaczę przy dziwnych piosenkach, ale to tylko dlatego, że akurat gdzieś tam sobie grały, kiedy działy się różne ważne rzeczy. Pamiętam, przy jakiej piosence się pierwszy raz zakochałam, przy jakiej piosence się pierwszy raz odkochałam i... no.

Kyoshi dał sobie chwilę na zastanowienie.

– Najczęściej dlatego, że są po prostu piękne. – Wzruszył ramionami. – Znam się na muzyce trochę bardziej... od kuchni, to inaczej na to patrzę.

– Gdybym była złośliwa, spytałabym, dlaczego są piękne. – Pani Akamatsu kończyła właśnie dosładzać drugą herbatę. – Ale przecież nie o to chodzi w dyskusji, żeby się tak brzydko czepiać słówek... – Wzięła pierwszy łyk. – Macie rację. Zresztą akurat tutaj macie rację tak długo, jak macie własne zdanie. To, jak działa na nas muzyka, to trochę śliski temat, bo łączy się głęboko z naszą emocjonalnością, a ją każdy rozumie inaczej. I w konsekwencji każdy ma inne potrzeby związane z muzyką. Niektórym służy zabawie czy podniesieniu na duchu... a innym za źródło wzruszeń i inspiracji. I chociaż to drugie brzmi bardziej... wzniośle, nie chcę stawiać żadnych nad drugimi.

– Jest jeszcze trzeci typ – powiedział Kyoshi, zanim zdążył się powstrzymać. – Tacy, którzy nie znoszą muzyki, ale zajmują się nią dla zysku.

– Oj... wyczuwam jakieś złe doświadczenia – zaśmiała się Momo.

– Żebyś wiedziała... – westchnął. – Zanim trafiliśmy na naszą obecną wytwórnię, przechodziliśmy przez paru menedżerów. W przypadku jednego Shin musiał wyłożyć z własnej kieszeni paręnaście milionów za zerwanie umowy, bo gościu niszczył dosłownie wszystko, czego dotknął.

– Shin to ten przystojny? – upewniła się.

– Ty... – Zwęził oczy.

Pani Akamatsu kręciła zamyślona łyżeczką w filiżance.

– Obawiam się, że patologie współczesnego przemysłu muzycznego trochę wykraczają poza przedmiot... Ale to dobrze, że wspomniałeś o swoim zespole, bo właśnie chciałam ci zadać trochę bardziej osobiste pytanie. Co czujesz, kiedy to ty wykonujesz muzykę?

Kyoshi zapadł się w fotel i jęknął bezgłośnie. Gdyby jeszcze sam wiedział...

– Cóż... Najbardziej to chyba skupienie. – Postanowił odpowiedzieć bezpiecznie. – Muszę się pilnować, żeby nie zrobić jakiegoś błędu. A na drugim miejscu byłoby pewnie zmęczenie. Często gram wiele godzin bez przerwy.

Nauczycielka przyglądała mu się jeszcze chwilę, jakby czekając na ciąg dalszy. W końcu westchnęła z rozczarowaniem i pokręciła głową.

– Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło... Ale dobrze. To chyba moja wina. Nie powinnam zadawać pytań, z którymi czujesz się niekomfortowo. – Objęła filiżankę obiema dłońmi. – Ciekawi mnie to, ponieważ kilka lat temu uczyłam dziewczynę, którą zapamiętam chyba na całe życie. Ładna, niziutka, małomówna... Grała na wiolonczeli. Jeździłam z nią bardzo dużo na różne koncerty i konkursy. Grała jak anioł, zresztą to chyba żadne zaskoczenie, w końcu jesteśmy w Hope's Peak. Ale nie to mnie w niej tak zachwyciło. Widzicie... Miała pewien wyjątkowy zwyczaj. Mianowicie zawsze gdy grała, nie potrafiła powstrzymać się od płaczu. Nie jakoś mocno... ale absolutnie zawsze. Nawet przed publicznością. Na każdym występie, nic, tylko zamknięte oczy i mokre policzki. Byłam w szoku, kiedy to zauważyłam... Pamiętam, jak raz rozmawiałyśmy i spytałam ją: „Dziecko, dlaczego ty tyle płaczesz?". I wiecie, co mi powiedziała? – Spojrzała na Kyoshiego poważnie. – Dokładnie to samo, co ty. „Proszę pani... Jak mam nie płakać, kiedy to takie piękne?".

Przeszły go delikatne ciarki. Nie wytrzymał spojrzenia nauczycielki i spuścił wzrok.

– Od pierwszych zajęć tłumaczę wam, jak ważna w muzyce jest dusza – ciągnęła pani Akamatsu. – Ta dziewczyna grała z duszą na samiutkim wierzchu. Na widoku, można nawet brzydko powiedzieć... I wcale się tego nie wstydziła ani nie czyniło jej to słabszą.

Kyoshi przygryzł policzek od środka. Był jednocześnie zły i wzruszony. Wzruszony, bo rozumiał. Tym właśnie była dla niego muzyka. Esencja tego wszystkiego – bycia twórcą, wykonawcą, słuchaczem – zawierała się właśnie w tym trudnym do opisania wrażeniu, jakby jego serce próbowało poderwać się do lotu na małych, anielskich skrzydełkach. Najbardziej pierwotnej, biologicznej reakcji na obcowanie z pięknem. A zły był... bo rozumiał. Rozumiał, mimo że wciąż nie potrafił dojść do zgody ze swoimi emocjami. Nie potrafił rozwiązać konfliktu między duszą a wizerunkiem, za którym wciąż się ukrywał, chociaż od dawna mógł już być sobą i nikt nie karał go za to fizycznie ani psychicznie.

Dlaczego nie przyznał wtedy po prostu nauczycielce racji? Dlaczego nie opowiedział o swoich własnych doświadczeniach związanych z graniem? Dlaczego nie zdradził, że kiedy przychodzi mu do głowy pomysł na jakiś tekst bądź melodię, nawet nie traci czasu na realizację tych, które choć trochę go samego nie wzruszą?

Ponieważ wciąż czuł na szyi ucisk mentalnej obroży. Tym razem nie ojca, a tej, którą nieświadomie ukręcił sobie sam. Powstrzymywał go własny strach przed kompromitacją, porażką i wyjściem na słabego.

Pani Akamatsu nie otrzymała tego dnia odpowiedzi, na jaką zasłużyła. Na pewno by się jednak ucieszyła, wiedząc, że nie opowiedziała historii płaczącej wiolonczelistki na próżno. To właśnie dzięki niej Kyoshi zdołał wreszcie nazwać coś, co podświadomie dręczyło go od wielu miesięcy (a może nawet lat). I chociaż nie odezwał się już podczas lekcji ani słowem, to wykorzystał ją na dokonanie całkiem satysfakcjonującej autoanalizy, dzięki której... chyba zaczął kiełkować mu w głowie pomysł, co mógłby zrobić.

***

Okazja na wykonanie pierwszego kroku zaczęła nieśmiało egzystować wraz z końcem zajęć, jednak, jak łatwo zgadnąć, wcale nie było to takie proste. Kyoshi bił się z myślami i to mimo odświeżającego napływu optymizmu, którego zaznał na muzyce. Pechowo w wielu kwestiach był w głębi duszy perfekcjonistą – i chyba nigdy wcześniej aż tak mu nie zależało, żeby czegoś nie zepsuć. Co niestety... było prawdopodobne w przypadku działania przed przemyśleniem sprawy.

Jednak z drugiej strony znowu zaczynał być na siebie zły. Jak szybko rozsądek przerodzi się w festiwal wymówek i unikania szans? Dlaczego musiał być takim tchórzem w sytuacjach, których nie mógł całkowicie kontrolować?

Myślał, denerwował się i w konsekwencji myślał więcej. Dość niedelikatny powrót do rzeczywistości zapewniła mu dopiero Momo. Dziewczyna wciąż szła obok niego i chyba nawet coś mówiła, ale zupełnie wyłączył się na jej głos.

– Hej! Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Stuknęła go w ramię.

– Nie – odparł lakonicznie. Że to niezbyt grzeczne (nawet jeśli już trochę się znali), zorientował się równo z chwilą, kiedy słowo opuściło jego głupią, niewyparzoną gębę. – Ee... Ale ten, dobrze ci dzisiaj szło. Jeszcze parę lekcji i będziesz mogła zagrać coś trudniejszego – spróbował zatuszować gafę pochlebstwem.

Nie zadziałało. Dziewczyna pokręciła głową i spojrzała na niego rozbawiona.

– Pytałam, czy masz jakieś plany na resztę dnia.

Westchnął w duchu. Już wiedział, co będzie następne.

– Niespecjalnie... – powiedział zgodnie z prawdą. – Chciałem wrócić do pokoju. Może złapać jakiś obiadek, jeżeli dziewczynom będzie się chciało robić.

– Okeeej... A ciekawe plany?

Wzniósł bezradnie oczy do nieba. Niech ją diabli wezmą... Nie miał najmniejszej ochoty spędzać z nikim popołudnia.

– Ciekawe...

Przestał być pewny odpowiedzi jeszcze zanim ją zaczął. A może właśnie źle myślał? Jeżeli ktoś mógł mu pomóc, to prawdopodobnie właśnie Momo. Perspektywa porozmawiania z kimś zamiast samotnego zadręczania się... wcale nie była taka zła. Tak naprawdę to była chyba najlepsza opcja.

Co oczywiście nie znaczyło, że zamierzał tak po prostu się zgodzić.

– W zasadzie to bym się napił – odparł ze złośliwym uśmieszkiem.

– Sam? – Uniosła brew. – To trochę smutne.

– Nie będzie smutno, jeżeli pójdziesz ze mną.

– Nie mogę – ucięła.

Przekrzywił głowę.

– Kręcisz... Osiemnastka jest?

– Jest. Po prostu nie mogę. – Dziewczyna szybko odzyskała rezon. – Posłuchaj lepiej, jaki mam plan. Obiadek dzisiaj wcale nie jest rzeczą pewną. Dziewczynom może się chcieć, może się nie chcieć... My za to możemy pójść zjeść coś we dwójkę, miło spędzić czas... i nawet wybrać napój wedle preferencji – zakończyła z cwanym uśmieszkiem. – Wchodzisz?

Westchnął z udawaną rezygnacją.

– Skoro muszę...

– Wreszcie... To chodź. – Złapała go za rękaw i przyspieszyła kroku.

Kyoshi pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem. Gdyby ktoś obserwował ich rozmowę z boku, pewnie uznałby ich za idiotów. On jednak zdążył już się nauczyć, że im bardziej Momo kogoś lubi, tym bardziej się z nim droczy.

On też ją lubił. Po trzech tygodniach mógł już to powiedzieć prawie bez wątpliwości. Myślał, że zaprzyjaźnienie się z kimś będzie trudniejsze, ale na szczęście jej charakter bardzo dużo ułatwiał. I to nie była taka sztywna, sztuczna przyjaźń, których zawarł zdecydowanie zbyt wiele służbowo. To była przyjaźń oparta na wzajemnym dogryzaniu sobie, kopaniu się po kostkach pod ławką i obrażaniu się na każdy sposób, który nie wychodził poza granicę żartu. Tak samo wiele lat temu zaczęła się jego znajomość z Fumim. (Niekoniecznie z resztą. Nobu przez bardzo długi czas budził w nim trudny do przepędzenia strachorespekt, a Shin... Cóż, Shin był sobą od samego początku). Nie wiedział, co takiego Momo w nim widzi – zwłaszcza że w przeciwieństwie do niektórych osób (Gina...) sprawiała wrażenie, jakby wcale jej nie obchodziła jego sława – ale nie zamierzał dociekać.

Najważniejsze, że miał teraz kogoś, przed kim mógł się otworzyć.

***

Lokal był cichy, ciepły i przytulny. O tej porze nie kręciło się tu dużo osób – było dopiero popołudnie, a w Tokio najczęściej kończyło się pracę wieczorem. Nieliczna klientela składała się głównie z seniorów i studentów. Lecąca cicho w radiu Mariya Takeuchi oraz wystrój sprzed paru dekad nadawały miejscu staromodnego klimatu. Kyoshi zdążył już poznać Momo na tyle dobrze, że wybór wcale go nie dziwił.

Zdziwiło go za to, że oprócz gustu miała również staromodne maniery. Już od dłuższego czasu przyglądał się bez słowa, jak atakuje nożem i widelcem swoją połowę przepysznej capricciosy, i zastanawiał się, czy to dalej prawdziwe życie, czy może jest już pijany.

– Bozia rączek nie dała? – rzucił w końcu zanim zdążył się powstrzymać.

Uniosła brew i otarła usta serwetką.

– Mnie pytasz? No wyglądasz, jakbyś miał... Chcesz mnie pokarmić? – spytała ze złośliwym uśmiechem i wzięła elegancki łyk ziołowej herbaty, z małym palcem odgiętym po stycznej do filiżanki.

Prychnął i włożył do ust całą resztę aktualnie jedzonego kawałka. Zalał pizzę piwem i przez chwilę miał ochotę jeszcze ostentacyjnie beknąć, ale napotkał karcące spojrzenie starszej pani siedzącej przy najbliższym stoliku i nagle przestał być pewien, czy takim żartem(?) zrobiłby idiotę z kogoś więcej niż siebie.

Westchnął niepocieszony i napił się znowu, tym razem kulturalniej.

– Często tu przychodzisz? – rzucił pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy. Wciąż czekał na odpowiedni moment, żeby poruszyć sprawę.

– Nie – odparła. – Jestem tu drugi raz, jeśli dobrze pamiętam.

– Ale jakoś długo się nie zastanawiałaś, gdzie chcesz pójść...

– Uwierz, nie chciałoby nam się łazić po mieście i szukać nowego miejsca. – Wzruszyła ramionami. – Zwłaszcza że w Tokio naprawdę można codziennie jeść gdzie indziej aż do śmierci.

– Mhm... Czyli mam rozumieć, że znasz lokali na pęczki. – Rozsiadł się wygodniej. – Długo tu mieszkasz?

– Całe życie – odparła kwaśno. – Ale daleko od centrum. Obawiam się, że znam głównie tę mniej pokazową część miasta. Kiedy czasami gdzieś wyjeżdżałam w poprzedniej szkole, to ludzie zawsze strasznie się ekscytowali, kiedy mówiłam, że mieszkam w Tokio. Nie chciałam im psuć humoru i tłumaczyć, że sama sobie szyję ciuchy, a moje całe mieszkanie jest mniejsze od połowy sali lekcyjnej. Centrum fajnie wychodzi na zdjęciach z tymi wszystkimi neonami i technologią, ale to miasto toczy się głównie dzięki przepracowanej klasie średniej. – Zamilkła zakłopotana. – Hm... Dziwnie się czuję rozmawiając o takich rzeczach bez piwa.

Kyoshi skinął spokojnie głową.

– Będę bardzo wścibski, jeżeli się spytam, dlaczego w takim razie nie wybraliście z rodzicami jakiegoś spokojniejszego miasta?

– Nie będziesz. Prawda jest taka, że go nie wybraliśmy. – Wzruszyła ramionami. – Rodzina mamy tu mieszkała, ponieważ byli całkiem bogaci. Zanim wyrzucili ją z domu, oczywiście.

Zrobiło mu się głupio. Nie chciał wchodzić na bolesne tematy, w każdym razie na pewno nie tak szybko.

– Przykro mi.

– Ee tam... Nie masz co się źle czuć. Stare dzieje. Nie żyje nam się źle. Można trafić o wiele gorzej. Nawet w samym Tokio. – Zamieszała łyżeczką w filiżance. – Po tym, jak dopytujesz, zgaduję, że przedtem mieszkałeś gdzie indziej.

– W Kioto. Nie wiem, czy to jakaś duża różnica... To wciąż jedno z większych miast w kraju. Nawet z tymi wszystkimi zniszczeniami po wielkiej tragedii.

– Chłopaki też są stamtąd?

– W większości – przytaknął. – Ja, Nobu i Fumi poznaliśmy się normalnie w szkole. Z Shinem było trochę ciekawiej, ponieważ on akurat mieszkał właśnie w Tokio. Przyjechał wtedy na parę miesięcy, żeby chodzić na jakieś wykłady z makroekonomii... Nie wiem, on zawsze był dziwny. Ale pewnego razu spędzał wieczór w klubie, w którym akurat graliśmy. To było na samym początku istnienia zespołu, kiedy nikt nas jeszcze nie znał... I jakoś tak od piwa do piwa skończyło się na tym, że do nas dołączył. Ostatecznie został jeszcze dwa lata, zanim w końcu wróciliśmy tutaj, ale już całą czwórką.

– Mmm... Ciekawa osoba z tego waszego Shina. – Momo zahuśtała się na krześle. – Nie dość, że przystojny, to jeszcze ambitny, inteligentny i spontaniczny.

Kyoshi parsknął śmiechem.

– To wyjdź za niego. Uciekniesz po tygodniu.

– Srata tata... Pewnie w ogień byś za nim skoczył – stwierdziła ze złośliwym uśmiechem.

Na to znowu nie miał dobrej odpowiedzi. Niepocieszony wziął kolejny łyk piwa.

– Na pewno prędzej niż za tobą. – To była w tej chwili najlepsza riposta, jaką dysponował.

– Łe... Pyskujesz jak w podstawówce. Musisz strasznie żałować, że nie mam żadnego warkoczyka, za który mógłbyś mnie jeszcze pociągnąć, co? – Zamyśliła się. – Chociaż to by chyba znaczyło, że ci się podobam. Może dlatego taki marudny jesteś... Zgadłam? Zakochałeś się?

Jego pierwszą reakcją była naturalnie chęć uduszenia rozmówczyni, ale równocześnie przeszedł go chłodno-gorący dreszcz. To... było widać? Czy po prostu gadała głupoty tak długo, aż trafiła?

Trochę dłuższa chwila milczenia i niekontrolowane spuszczenie wzroku musiały go zdradzić. Momo otworzyła szerzej oczy i zrobiła radośnie zdumioną minę.

– Nie mów... Trafiłam?

Kyoshi zerknął desperacko na kufel, ale wcale nie zostało w nim już tak dużo ratunku.

– Niech cię diabli, Momo – westchnął i wychylił całość jednym łykiem.

Sam czuł, że to śmieszne. On? Zakochany? Nigdy by się o to nie podejrzewał. To nie było w jego stylu. Ale odkąd zaczęła się szkoła... Coraz częściej przyłapywał się na emocjach, których nie rozumiał.

Cóż... Mleko się wylało i teraz ta rozmowa mogła już iść tylko do przodu. Zaskoczyło go jednak, że Momo po początkowym szoku jakby... znormalniała? Przestała się głupkowato uśmiechać, a jej spojrzenie stało się o wiele bardziej łagodne.

– Słabo to rozegrałam, co? Sorki... Widziałam, że coś cię gryzie, ale nie wiedziałam co. Chciałam ci tylko poprawić humor...

Machnął ręką zażenowany.

– Nie jestem zły.

Pokiwała głową.

– Znam ją? Bo... zgaduję, że nie chodzi o mnie, co nie?

Parsknął śmiechem.

– Zapomnij.

– Więc co to za szczęściara?

Zawahał się. Nie chodziło o to, że bał się, że Momo coś komuś wypapla. Nie miał oczywiście gwarancji, ale czuł, że jeśli chodzi o dotrzymanie tajemnicy, to mógł jej ufać. Po prostu... powiedzenie tego na głos było równoważne z ostatecznym przyznaniem się przed samym sobą.

Nigdy wcześniej nie był zakochany. Czy mógł być pewny, że to na pewno...

– Wang-Mu – wymamrotał.

Momo kiwnęła spokojnie głową.

– Tak myślałam. Rozmawiacie ze sobą, co nie?

– Trochę – odparł kwaśno. – Nie wiem, co o mnie myśli. W ogóle... mam wrażenie, że nie traktuje mnie poważnie.

– Może się z tobą droczy? Wiesz... z sympatii? – zasugerowała.

Wzruszył ramionami.

– Cholera wie... Chciałbym siedzieć jej w głowie. Wtedy bym przynajmniej wiedział, czy mam jakąś szansę.

– Dowiesz się, jeżeli spróbujesz. Tego ci akurat nie muszę tłumaczyć, nie?

Westchnął w duchu. Oczywiście, że rozumiał, ale i tak wolał nie dopuszczać do siebie tej myśli tak długo, jak było to możliwe. Ponieważ...

Bał się.

Bał się, że po zebraniu całej odwagi spotka go odrzucenie. To był główny czynnik, który blokował go przed działaniem. Za bardzo mu zależało i był na siebie z tego powodu wściekły. Wolał tkwić w wygodnej bańce nieokreśloności, w której mógł się do woli czarować, że ma szansę. I tylko marzyć, marzyć, marzyć, marzyć...

– Lubisz planszówki, co nie? – Usiadł wygodniej i przeniósł wzrok za okno, na niebo, które zaczynała powoli wypełniać pastelowa łuna zachodu słońca. – To może zrozumiesz analogię... To jest taka sytuacja, w której pierwszy ruch decyduje o wszystkim. I... uwierz, naprawdę chciałbym tego nie skopać.

Momo założyła nogę na nogę i pokręciła głową.

– Aa, więc to tak... No dobra. W takim razie też mam dla ciebie analogię. Zostańmy przy planszówkach. Pamiętam, jak kiedyś u mnie w szkole był organizowany turniej. Za pierwsze miejsce można było zgarnąć... chyba dziesięć tysięcy? W każdym razie była to całkiem fajna sumka. Zwłaszcza jak się miało dwanaście lat. Tylko widzisz... Sęk w tym, że ktoś mógł być najlepszym zawodnikiem w szkole... a dobra, zaszalejmy... na świecie! Ale jeżeli nie brał udziału w turnieju, to nie miał nawet szansy na nagrodę.

Oczywiście. Nic, na co wcześniej sam nie wpadł.

– W takim razie mi pomóż – odparł z rezygnacją.

– Hm? – Zamrugała. – Konkretniej, Adonisku.

– Pomóż mi dobrze wypaść. Powiedz mi, jak mam do niej zagadać, kiedy to zrobić, jakie miejsce najlepiej wybrać, o czym się rozmawia na randkach...

Momo jakby posmutniała i uciekła od niego wzrokiem.

– Ech... Nie wiem, czy stanowię dobry wzór w tych sprawach. Mam... historię niepodejmowania zbyt szczęśliwych decyzji.

Powiedziała to dość obojętnym tonem, ale Kyoshi i tak wyłapał w jej głosie delikatną nutkę żalu – i to żalu tak głębokiego, że aż prawie się zachłysnął. Zrobiło mu się głupio. Czyżby rozdrapał jakąś skrupulatnie skrywaną ranę?

– Nie mam nikogo innego, do kogo mógłbym się zwrócić – powiedział, pilnując się, żeby nie zabrzmieć, jakby miał do niej jakieś pretensje. – Każda pomoc będzie lepsza niż żadna.

Momo pokręciła energicznie głową. Gdyby jej tak uważnie nie obserwował, pewnie dałby się nawet oszukać, że przyszło jej to naturalnie. Spojrzała na niego czujnie z tym swoim chytrym uśmieszkiem.

– Nie... Moim zdaniem zasługujesz na najlepszą możliwą. Ale nie bój żaby. Przypomniałam sobie, kto może ci pomóc.

Nie podobał mu się błysk w jej oku.

– Kto?

– Shizuko.

Potrzebował chwili, żeby dopasować w pamięci imię do twarzy. Shizuko? Widywał ją czasami w kuchni, na korytarzu i na wspólnych zajęciach, ale ich relacja należała do najbardziej typowo koleżeńskich na świecie. Momo bardziej się z nią dogadywała, ale on? Najwięcej czasu spędzili ze sobą pierwszego dnia – i to tylko dlatego, że akurat siedziała najbliżej. Nie był pewien, czy mieszanie w tę sprawę kogoś, dla kogo był praktycznie obcy, było dobrym pomysłem...

– Ee... – zająknął się, niepewny, jak kulturalnie wyrazić swój sceptycyzm.

– Cichaj. – Momo położyła mu palec na ustach. – Pewnie myślisz, że zwariowałam, ale to dlatego, że jej nie znasz. Jeżeli poprosisz o coś Shizuko, to ona to dla ciebie zrobi. I możesz mieć gwarancję, że nikomu nic nie wypapla. A z tego, co słyszałam, ma trochę doświadczenia w swataniu i zapewnianiu duchowego wsparcia takim niedojdom jak ty. Nie opowiadała o tym dużo, ale parki podobno dalej się trzymają. Solidna z niej firma, mówię ci. Moim zdaniem to twoja najlepsza opcja.

Przygryzł wargę.

– Problem mam przede wszystkim właśnie z tym, że jej nie znam...

– A nie uważasz, że to lepiej? – zagięła go. – Będziecie mieli czystą, elegancką współpracę, a po wszystkim rozejdziecie się w swoje strony. Nawet jeśli coś nie wyjdzie, to nikt się o tym nie dowie.

Nie odpowiadał. Jego umysł analizował sugestię z szybkością kilku tysięcy procesorów. To nie tak, że uważał ten pomysł za zupełnie zły... Ale im dłużej nad nim myślał, tym więcej problemów dostrzegał.

– Momo... Może tym właśnie się różnimy, ale nie potrafię podejść do prawie nieznajomej dziewczyny i poprosić o... coś takiego. Na samą myśl mam ochotę zapaść się pod ziemię.

– Miłość boli. – Momo wzruszyła ramionami. – Jeśli chcesz się przygotować, to nie mam dla ciebie lepszej propozycji. Ale... jeżeli chcesz znać moje zdanie, za bardzo się tym stresujesz. Podbij po prostu do niej... Wang-Mu, znaczy się... na żywioł, przedstaw sprawę jasno i niech reszta dzieje się sama.

„Po prostu"... Sama myśl sprawiała, że skręcało go wszystko w żołądku. Miał ochotę się uderzyć.

– Przemyślę to – westchnął.

Czuł się trochę lepiej po tym, jak się wygadał, ale miał też wrażenie, że potrzebuje drugiego piwa. Rzeczywistość sytuacji wcale go nie pocieszała. Mógł skakać dookoła tematu ile chciał, ale najważniejszego kroku i tak nikt za niego nie wykona. Gdyby chociaż miał gwarancję, że ta emocjonalna mordęga się zwróci...

Momo wyglądała, jakby zaczynała się zbierać.

– Będę musiała wracać – wyjaśniła, widząc jego pytające spojrzenie. – Mam jeszcze trochę do zrobienia w domu.

Kiwnął głową.

– Mam zapłacić? – spytał.

– Daj spokój... To nie randka, podzielimy się po równo.

O nie... Na to nie mógł się zgodzić.

– Momo... Mógłbym fundować tutaj trzy posiłki dziennie całej naszej klasie przez następne sto lat. Daj mi coś zrobić z tą kasą.

– Pan bogaty się odezwał... – Wystawiła język. – Cóż... upierać się nie będę.

Parę minut później byli już na zewnątrz. Wiał delikatny wiaterek, a szklane wieżowce płonęły leniwie małymi odbitymi zachodami słońca. Było naprawdę przyjemnie (oczywiście bez uwzględniania standardowego tokijskiego tłumu, hałasu i smrodu spalin). Szli obok siebie bez słowa, pogrążeni zapewne w skrajnie różnych myślach.

Momo zatrzymała się przy zejściu do metra. Odwróciła się i uścisnęła go na pożegnanie.

– Pamiętaj, że zawsze możesz mi się wygadać. Ja tylko udaję, że jestem złośliwa.

Uśmiechnął się półgębkiem.

– Mistrzowsko ci wychodzi.

– Milusi jak zawsze – burknęła, ale też się uśmiechnęła.

Ciągnąca bez przerwy w stronę bramek rzeka ludzi nie pozwalała na długie rozmowy. Momo zdążyła jeszcze tylko nachylić się do niego i szepnąć:

– Powodzenia. Cokolwiek zdecydujesz.

To jedno słowo rezonowało mu cały czas w myślach, kiedy wracał do internatu.

Powodzenia... Sam sobie powinienem życzyć powodzenia. Ponieważ niech mnie diabli wezmą, jeżeli wiem, co z tego będzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro