Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Perspektywy


6 kwietnia 2040

– W porządku... Teraz odwróćcie dwie dowolne karty lokacji... Nie, ty nie! Ty tylko jedną!

– Ach... – zmartwiła się Reiko. – W poprzedniej rundzie odwracałam dwie...

– Tak, ale grasz pokojówką – wyjaśniła Momo. – Pokojówka nie może użyć tej samej zdolności dwie rundy z rzędu. Możesz za to w tej rundzie obstawić jedną więcej kartę poszlak.

– Lokacji to były te zielone czy niebieskie? – spytała Amy, usiłując utrzymać w ryzach leżące przed nią cztery stosiki.

– Żółte... I ej, nie zaglądaj tam! – Momo złapałą ją za rękę, która sięgała właśnie w stronę czerwonego stosu. – Nie możesz jeszcze odkryć swoich sojuszników.

Shizuko w milczeniu przeglądała swoje karty. Od poprzedniej rundy jej sytuacja nie poprawiła się ani trochę. Znaczy... chyba. Opisy pod obrazkami były tak szczegółowe i wydrukowane tak małą czcionką, że poddała się w połowie. Na dodatek chyba tylko Momo rozumiała zasady.

– Co robi świecznik? – spytała bez specjalnej nadziei.

– Nie mów, co masz! – ofuknęła ją Momo. – Poza tym był już czas na użycie przedmiotów. Możesz sobie doczytać w instrukcji.

– Um... – Reiko dyskretnie odłożyła małą książkę na ławkę. Właśnie tak: książkę, ponieważ instrukcja miała około stu stron. – Ale w instrukcji to też nie jest specjalnie jasno wytłumaczone...

– O rany... Mówiłam wam, nie musicie wiedzieć wszystkiego. W tej chwili po prostu zbieram od każdego po trzy poszlaki... Cztery od kronikarza... I... – zacięła się Momo, po czym podrapała się po brodzie. – Zaraz... Ktoś zagrał w poprzedniej rundzie arszenik?

– Ja, a co? – Amy podniosła wzrok. Kończyła właśnie układać swoje karty w całkiem ładny domek.

Momo złapała się za głowę.

– Przecież on nie ma efektu, dopóki w grze jest szpital! Dobra, rany... Kto zagrał w tej rundzie jakąś kartę wydarzeń?

– Nie chcę wam przeszkadzać, ale naprawdę powinnyście już iść pod prysznice – odezwała się nad ich głowami Wang-Mu. Miała na sobie śliczny, biały strój do pływania z falbanką i ociekała wodą.

– Już kończymy! – Momo wertowała gorączkowo instrukcję. – To szybka gra... Muszę tylko...

– Ej, a szef mafii jest mocny? – weszła jej w słowo Amy.

– Co...? Nie... Znaczy, tak! Znaczy, co?! – Dziewczyna pacnęła się w czoło. – Miałaś tego nie odkrywać! W tej grze chodzi o to, żeby... Ech, nieważne – westchnęła zrezygnowana i zabrała się za sprzątanie.

Shizuko wstała, czując, jak strzelają jej kolana od klęczenia na podłodze. Szpiegowska karcianka Momo miała być idealnym zabijaczem czasu na dziesieć, góra piętnaście minut... Tymczasem spędziły nad nią prawie całą długą przerwę. Nie były spóźnione, ale wszystkie pozostałe dziewczyny musiały już czekać na basenie.

Znalazła swoje klapki i już bez dalszego zwlekania ruszyła w stronę pryszniców, słuchając jednym uchem ożywionej dyskusji, jaka wywiązała się za jej plecami. Uśmiechnęła się mimowolnie. Gdyby Momo przyniosła grę na więcej osób, to zapewne poziom hałasu w ich szatni dorównałby nawet temu u chłopaków.

Był piątek, co oznaczało, że właśnie kończył się jej pierwszy tydzień. Właściwie to nie zostało jej już nic poza tajemniczymi praktykami, które miała mieć po wuefie. Wciąż obawiała się tych zajęć, chociaż pani Hina zdążyła już wszystkim szczegółowo wytłumaczyć, gdzie mają pójść, jak będzie to wyglądało i czego będą od nich oczekiwali. Właśnie w ten sposób Shizuko dowiedziała się, że nie będzie sama – Reiko również miała te same zajęcia w tym samym czasie (co miało akurat całkiem sporo sensu). Jedyny obiektywny minus był taki, że kończyły dość późno, prawie wieczorem. Tyle dobrego, że w bufecie można było dostać obiady na wynos...

Opłukała się na odczepnego i szybko dołączyła do reszty klasy. Stanęła przy Ginie, w której łączone zajęcia musiały wzbudzać bardzo silne emocje, ponieważ co chwilę rzucała spojrzenia w stronę stojącej obok grupki chłopaków. Chyba nieświadomie bawiła się też górną częścią absolutnie pozbawionego dekoltu kostiumu, jakby nie mogła się zdecydować, czy chce go trochę podciągnąć, czy właśnie na odwrót.

– No, nareszcie – rzuciła na jej widok. – Co to w ogóle za pomysł, żeby grać w karty w szatni?

Shizuko wzruszyła ramionami.

– Było zagrać z nami...

– Aha... Wtedy bym zrozumiała, co to za pomysł?

– Pewnie nie.

Przez chwilę nic nie mówiły. Wzrok Giny znowu niemal mechanicznie uciekł parę razy w bok. Musiało jej się pewnie wydawać, że jest niesamowicie dyskretna.

– Shizuko... – zaczęła powoli, jakby chciała o coś zapytać, ale nie była pewna, czy ma odwagę.

– Tak?

Dziewczyna otworzyła usta, ale zaraz potem przypomniała sobie chyba butelkę wody z poniedziałku (przy jednoczesnym zdaniu sobie sprawy, że teraz wody jest o wiele więcej).

– Nic... Ładnie ci w tym – mruknęła tylko.

Shizuko uśmiechnęła się leciutko.

– Dzięki.

Ostatecznie zabrakło jej odwagi na kostium dwuczęściowy. Wybrała sobie jednak całkiem ładny, brązowy. Zawsze lubiła brązowy. Pasował jej i do oczu, i do włosów. Przez chwilę zastanawiała się nad takim najprostszym, granatowym, jak ten Giny, ale ostatecznie zrezygnowała. W takich kazano im pływać w podstawówce. Wolała unikać niepotrzebnych wspomnień.

Minusem była oczywiście cena, ale... Shizuko zorientowała się, że odkąd na szali leżały bilety do domu, bolało ją kupowanie czegokolwiek. Podejrzewała jednak, że gdyby zjawiła się bez stroju, pani Hina spojrzałaby na nią smutno, a po zajęciach wzięłaby ją na bok, wypytała delikatnie, czy nie potrzebuje pomocy, i ostatecznie pewnie zaoferowałaby, że zapłaci za nią.

A to byłby jednak spory wstyd. Mimo wszystko.

Nie zdążyły już więcej porozmawiać. Nauczycielka wkroczyła z werwą do pomieszczenia dosłownie parę sekund po tym, jak z szatni przybiegły Momo i reszta.

– Dobra! – zaczęła, stając przy krawędzi basenu. Nie było trudno zauważyć, że jest cała w skowronkach. – Widzę, że wszyscy są na dzisiaj gotowi, z czego się bardzo cieszę. Nie wiem jeszcze, na jakim jesteście poziomie... chociaż w przypadku paru osób się domyślam...

Sushi wyszczerzył się dumnie, a Katsumi wywróciła oczami.

– ...ale przed wejściem do wody warto wyjaśnić sobie parę rzeczy. W pływaniu jest kilka ważnych zasad, które wszyscy powinni znać. Po pierwsze: jeżeli macie głowę pod wodą, to albo trzymacie powietrze, albo je wypuszczacie. Możecie mieć odruch zaczerpnięcia oddechu, zwłaszcza jeżeli wcześniej dużo nie pływaliście, ale... Nie muszę chyba tłumaczyć, co nie?

– Pogrzeb będzie piękny – rzucił Taro.

Pani Hina parsknęła śmiechem.

– Nie no... To nie jest specjalnie miłe doświadczenie, ale dopóki tu jestem, nikt nie umrze. Zresztą jeżeli ktoś się boi, to mogę wam powiedzieć, że przez ostatnie dwadzieścia lat żaden z moich uczniów nie był nawet blisko utonięcia. Ale musicie mieć dobre nawyki i znać własne ograniczenia. W końcu nie będę mogła mieć was na oku, jeżeli będziecie pływać gdzieś indziej. I... ee, okej, o czym mówiłam? – Zawiesiła się na chwilę, licząc coś na palcach. – O, albo lepsze pytanie. Czemu jest was tylko piętnastka?

Shizuko rozejrzała się dyskretnie w obie strony. Faktycznie... Znowu nigdzie nie było Akio.

– Akio? – odezwała się Momo. – Dziwne... Był rano na matmie.

– Mówił, że gdzieś idzie? – spytała nauczycielka. – Bo chyba nie mógł zapomnieć o zajęciach...

Odpowiedziała jej cisza. Okazało się, że nikt o czymś takim nie wiedział. Shizuko pomyślała, że to trochę dziwne. Najpierw spóźnienie na pierwsze zajęcia, teraz to... Można było odnieść wrażenie, że chłopak unika tych lekcji. Co było bardzo zastanawiające. Przecież miał dobrą formę, cieszył się raczej niezłym zdrowiem i nie sprawiał wrażenia obiboka.

W końcu nauczycielka wzruszyła ramionami.

– No nic... Ale dacie wiarę? Pierwsza nieobecność w tym roku i od razu przewodniczący... Dobra. – Pokręciła głową. – Dość się nagadałam. Do wody! – zawołała (trochę jakby z żalem, że sama nie może się zastosować do własnego polecenia).

Shizuko weszła jako jedna z ostatnich. Woda nie była zimna, ale... nie była też ciepła. Westchnęła bezgłośnie. Zapowiadały się długie dwie godziny. A błysk w oczach pani Hiny kazał jej przypuszczać, że być może nawet będzie musiała ćwiczyć.

***

Kyoshi wytarł ostatni raz głowę i zwinął ręcznik, żeby schować go do torby. Włosy nie były jeszcze zupełnie suche, ale powietrze powinno poradzić sobie z nimi w parę minut. Poza tym i tak planował je dzisiaj umyć.

Pani Hina okazała się bestią, jeśli chodzi o basen. Na całe szczęście najlepsi pływacy w ich grupie byli tak dobrzy, że Kyoshi dostał „średni" zestaw ćwiczeń, ale i tak nieźle się wymęczył. Mogło to oczywiście mieć związek z tym, że od wielu lat już nie ćwiczył regularnie, jak za dzieciaka, i tylko dawał się czasami wyciągnąć chłopakom na siłownię. Nie groził mu piwny brzuszek, przynajmniej na razie, co jednak nie zmieniało faktu, że dzisiaj poczuł mięśnie, o których istnieniu wcześniej nawet nie wiedział.

Narzucił koszulkę i skrzywił się, kiedy zdał sobie sprawę, że teraz czeka go co najmniej minutowa przeprawa z butami.

– Wiecie, że w tej szatni kiedyś miało miejsce morderstwo? – odezwał się niespodziewanie Sushi.

Paru chłopaków obejrzało się w jego stronę. Kyoshi nie podniósł głowy znad butów, ale nastawił uszu.

– Ta? Jakie? I skąd to wiesz? – spytał Taro.

Chłopak uśmiechnął się zmieszany.

– Znaczy, no... Tylko coś tam słyszałem. Nie znam szczegółów. To podobno stara sprawa. Możliwe, że zwykła plotka.

– Plotki nie biorą się z niczego – rzucił Saburo.

– Pewnie jo... Ale straszne trochę, nie? Może ktoś siedzi teraz w miejscu, gdzie wtedy odkryto ciało.

– Czemu o tym mówisz? – wtrącił Kyoshi.

Jego uwaga wciąż była w stu procentach skierowana na sznurówki, ale wyczuł, jak wzrok Sushiego przenosi się na niego.

– Sam nie wiem – przyznał w końcu. – Trochę liczyłem, że może ktoś z was będzie wiedział coś więcej... No, ale nic. – Wyszczerzył się. – Narka wszystkim!

Kyoshi zwieńczył wreszcie dzieło elegancką kokardką. Podniósł się i sięgnął po kurtkę. Złapał plecak oraz torbę, po czym ruszył do wyjścia. Zbił jeszcze po drodze żółwika z Taro, ale nie chciało mu się żegnać z nikim więcej. W ogóle... Zdawał sobie sprawę, że minął dopiero niecały tydzień, ale jak na razie nie potrafił znaleźć wspólnego języka z większością chłopaków. Taro bywał zarozumiały i stanowczo za dużo żartował, ale był normalny. Reszta natomiast była... różna. Mitsuo na początku wydał mu się strasznie narcystyczny i chyba niestety wcale nie zyskiwał przy bliższym poznaniu. Takehiko mieszkał na swojej prywatnej planecie i, zdaje się, nie był specjalnie szczęśliwy, kiedy musiał wrócić na Ziemię. Ryu... może i nawet trochę chciał, ale na razie za bardzo się ich bał. Saburo też sprawiał wrażenie zdystansowanego, chociaż w inny sposób. Kyoshi chyba z nim miał obecnie największe szanse, żeby się dogadać. Czort wie... No i jeszcze Akio. Akio był akurat całkiem miły, ale jego tu nie było.

Sushi natomiast niepokoił go i działał mu na nerwy najbardziej, chociaż za nic nie potrafiłby tego uargumentować. Po prostu... coś mu w nim nie pasowało. Zachowywał się jak najzwyczajniejszy w świecie radośnie nierozgarnięty sportowiec, ale... miał momenty, kiedy sprawiał wrażenie kompletnie innej osoby. Jakiej? Kyoshi nie miał pojęcia. Nie wiedział nawet, czy sobie czegoś po prostu nie wyobraża. Możliwe, że zaczynał popadać w paranoję.

Reasumując, miał wrażenie, że na tę chwilę jego najbliższą przyjaciółką jest Momo. Co było przecież śmieszne, bo irytowała go niesamowicie. Tyle że... to było takie irytowanie, po którym zawsze się uśmiechał.

Wyszedł przed szkołę i odetchnął z satysfakcją wiosennym powietrzem. Dobra wiadomość była taka, że właśnie zaczął mu się weekend. Należał do tej nielicznej części klasy, której oszczędzono praktyk. Rozmawiał już o tym z panią Hiną. Dyrektor bardzo słusznie doszedł do wniosku, że przy jego poziomie takie zajęcia są zwyczajnie niepotrzebne. Zamiast tego dostał więcej czasu na „próby z chłopakami czy co tam robicie".

Był z nimi dzisiaj umówiony, tak samo jak zresztą prawie codziennie, ale dopiero po południu. Na razie postanowił zostać chwilę na dworze. Było ciepło, ale rześki wiatr sprawiał, że ani nie dało się spocić, ani nie czuło się wzmożonego pragnienia – innymi słowy eliminował wszystkie niedogodności, jakie zazwyczaj szły w parze z ciepłą pogodą.

Na całe szczęście zdążył już poznać miejsce, które idealnie nadawało się na powuefowy relaks. Po drugiej stronie szkoły znajdował się ukryty ogródek. Znaczy... Nie był ukryty (w końcu prawie wszyscy spędzali w nim większość przerw), ale tak na niego mówiono, bo nie prowadził do niego żaden chodnik i trzeba było przejść wydeptaną w trawie ścieżką. Znakiem rozpoznawczym tego miejsca była masa, naprawdę masa zasadzonych przez Nanę kwiatów w każdym możliwym kształcie i kolorze. Kiedy pierwszy raz tu przyszedł, od razu obudził się jego wewnętrzny realista, który zauważył, że w takim miejscu musi roić się od pszczół. Shiro jednak szybko go uświadomił (z niemałą dumą), że nie musi się niczym przejmować – w ogródku zainstalowano podobno system odstraszaczy ultradźwiękowych, które generowały hałas niesłyszalny dla ludzi, ale nie do zniesienia dla większości insektów. Z tego powodu nie tylko kwiaty były bezpieczne – nawet na trawie można było śmiało usiąść, położyć się czy nawet wytarzać bez żadnych konsekwencji... Chociaż z tym ostatnim należało być ostrożnym, bo nikt nie był pewien, gdzie załatwia się Schrödinger, kiedy dopada go zew przygody.

Kyoshi miał szczęście. Nikogo poza nim tu nie było. Co raczej nie było zaskakujące. Pozostałe klasy musiały już zacząć następną lekcję, a większość osób od niego szła właśnie na praktyki. Nie żeby mu to przeszkadzało. Prywatny relaks miał właściwie same plusy.

Wybrał sobie przyjemnie wyglądający leżak stojący w cieniu wiśniowego drzewa i położył się z satysfakcją.

Myślał o chłopakach, chociaż wcale jakoś specjalnie nie chciał. Oczywiście spotykali się niemal codziennie, ale... siłą rzeczy sporo się zmieniło, odkąd zaczął szkołę. Wcześniej w końcu praktycznie razem mieszkali. Chyba wszyscy rozumieli, że najbliższe lata niejako wymuszały spuszczenie tempa, jeśli chodziło o zespół. W tej kwestii się zgadzali. Ale Kyoshi miał też niemiłe wrażenie, jakby się trochę oddalili. A bardziej... on się oddalał. Fizycznie i metaforycznie. Odrobinę go to przerażało. Co, jeżeli pozostała trójka przestanie go potrzebować? Byli jego pierwszymi przyjaciółmi. Możliwe nawet, że jedynymi. Jak dotąd nawet o tym nie myślał, bo praktycznie zawsze byli razem, ale... no właśnie.

Już nie. I to z jego wyboru.

Zaczynał żałować, że zgodził się tu uczyć. Dlaczego właściwie to zrobił? Nie dla pieniędzy, bo ich i tak miał już tyle, że nie wiedział, co w ogóle z nimi zrobić. Chodziło o prestiż? A może dopiero dzięki tej ofercie naprawdę uwierzył, że jest coś warty?

Jesteś śmiesznym, wygłodzonym emocjonalnie chłopczykiem, który zerwał się ze smyczy i teraz totalnie nie wie, co powinien ze sobą zrobić.

Nagle usłyszał z tyłu jakiś szelest. Otworzył oczy i wykręcił głowę. Stała za nim Wang-Mu. Wzięła w dłoń kilka wiśniowych płatków i puściła je z wiatrem.

– Matka Ziemia wyjątkowo ładnie się tego roku wystroiła – rzuciła w końcu.

– Co tu robisz? – spytał, trochę zaskoczony, a trochę zaintrygowany.

– To samo, co ty. Chłonę wiosnę.

Dziewczyna podeszła bliżej i zatrzymała się parę kroków za jego leżakiem. Kyoshi przełknął ślinę. Z mieszanką osłupienia i paniki przyłapał się na tym, że przyspieszyło mu odrobinę serce. Wang-Mu wciąż miała trochę mokre włosy, przez co musiała na chwilę zrezygnować ze zwyczajowych ozdób. Wilgotne pasemka opadały jej na czoło i policzki, uwydatniając jej małą twarz i delikatne rumieńce. Mimowolnie wrócił myślami na basen i znowu zrobiło mu się sucho w ustach.

Nie było żadną tajemnicą, że znał ją, zanim jakimś zakrawającym o szatańską interwencję cudem znaleźli się w jednej klasie. Nie tak, jak Amy, ale tak, jak tylko można kogoś znać, kiedy nigdy się go nie spotkało. Zresztą z perspektywy czasu dostrzegał, że przypadkowe natknięcie się na twórczość Wang-Mu miało bardzo duży wpływ na początki Feniksa. Dokładnie pamiętał, co go początkowo tak bardzo w niej zaintrygowało – fakt, że byli praktycznie w tym samym wieku. Kyoshi miał okres, kiedy pochłaniał kolejne jej dzieła z rosnącą fascynacją. Każde z nich coraz bardziej przekonywało go, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby on też stworzył coś pięknego. To była nawet nie tyle inspiracja (bo tę czerpał głównie z kolekcji płyt wujka), co zdumiewająco budujące zderzenie z rzeczywistością. Nie musiał czekać. Jeżeli dostatecznie mocno wierzysz w to, co masz do powiedzenia... to świat prawdopodobnie cię wysłucha.

I... chyba właśnie z tego powodu wpadał teraz w tak duże zakłopotanie, ilekroć ją widział. Wang-Mu była dla niego zbyt ważna. A teraz siłą rzeczy awansowała w jego osobistym światku z idei do całkiem namacalnej osoby. To powodowało, że się bał. Chciał, żałośnie pragnął, żeby myślała o nim dobrze. Ale jego wrodzona powściągliwość i brak wiary w siebie sprawiały, że podświadomie jej unikał. Jak dotąd zamienili tylko parę zdań, i to zawsze w towarzystwie innych. Nigdy na osobności.

Cisza zaczynała się przeciągać. Kyoshi naprędce przeszukiwał pamięć w poszukiwaniu jakiegoś błahego tematu, który mógłby poruszyć i wypaść przy tym naturalnie.

– Nie spodziewałem się ciebie tutaj – spróbował wreszcie. – Nie dokuczają ci te wszystkie kwiaty?

– Nie... Nie mam alergii na kwiaty. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Gdyby tak było, byłabym najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie.

Znowu zapadła między nimi cisza. Wang-Mu przysiadła na trawie tuż obok niego i zaczęła zbierać z ziemi płatki wiśni. Sprawiała wrażenie tak zaabsorbowanej tą drobną zabawą, że nawet nie odwracała w jego stronę głowy.

W końcu się poddał.

– Chciałaś czegoś ode mnie? – spytał z rezygnacją.

Dziewczyna przerwała pracę. Tym razem zawiesiła spojrzenie na przepływającej po niebie chmurce. Dalej patrzyła wszędzie, tylko nie na niego.

– To nic wielkiego... Zauważyłam, że sam z siebie raczej nie zaczynasz rozmów. Więc musiałam podejść pierwsza.

Znowu zrobiło mu się trochę cieplej i znowu zabiło mu serce. Zauważyła to? Czyli jednak... zwracała na niego uwagę. Ale dlaczego? I jak bardzo zdążył się już nieświadomie w jej oczach pogrążyć?

– A... liczyłaś, że zacznę z tobą rozmowę? – Po raz pierwszy był wdzięczny, że na siebie nie patrzą.

Wang-Mu wzruszyła ramionami i zdmuchnęła z dłoni trzymane płatki.

– Lubię spotykać innych artystów. A w naszej klasie wcale nie ma ich aż tak wielu, nie zauważyłeś?

Tymi słowami już zupełnie wytrąciła go z równowagi. Zaskoczyło go, że sformułowała swoją wypowiedź tak, jakby miała ich za równych.

– No... będzie trójka – policzył szybko. – Rozmawiałaś z Mitsuo?

Wang-Mu westchnęła.

– Próbowałam... Ale wydał mi się strasznie niedojrzały. Myślę, że pod względem kunsztu jest geniuszem, ale na razie tworzy tylko po to, żeby zachwycać. No i... uciekłam, kiedy zaczął mi proponować akty. – Odwróciła się i posłała mu uśmiech.

Zapatrzył się w jej oczy, czując, jak wyparowują mu z głowy wszystkie błyskotliwe odpowiedzi. Nic już nie rozumiał... Czy to znaczyło, że miała go za bardziej dojrzałego?

– Zawsze... lubiłem twoje wiersze – powiedział cicho.

– Wiem.

Zaklął w duchu. Czemu musiała być tak nieznośnie enigmatyczna we wszystkim, co mówiła? To było jak tortura.

– Czytałem cię na długo przed tym, zanim napisałem pierwszy tekst. Nie wiem... czy jestem artystą, którego szukasz.

– Artystą jest się od urodzenia – odparła niespodziewanie pokrzepiającym tonem. – Niektórzy po prostu później to odkrywają.

Znowu odwróciła głowę. Tym razem zapatrzyła się w małego ptaszka na gałęzi drzewa.

– Muzyka i poezja bardzo ładnie się dopełniają – powiedziała. – Tak naprawdę nie można mieć jednego bez drugiego. Kiedy piszesz tekst, zamykasz wielkie emocje w niewielu słowach. A wiersze nie mogą istnieć bez rytmu. Nie bez powodu za dawnych czasów najczęściej śpiewało się poezję.

Kyoshi milczał. Wyczuwał, że Wang-Mu mówi szczerze. I... z jakiegoś powodu strasznie go to peszyło. Wciąż uważał, że w kwestii umiejętności nie ma do niej startu, już pal licho ich rozbieżne środki ekspresji.

– W takim razie... byłbym zaszczycony, gdybym mógł czasami zaśpiewać twoją poezję – powiedział, starając się brzmieć normalnie.

Wang-Mu znowu przeniosła wzrok na niego i obdarzyła go uśmiechem, przez który prawie zapomniał, jak się oddycha.

– Kto wie... Chciałabym kiedyś z tobą popracować... rudziku.

***

Shizuko siedziała na niewygodnym plastikowym krześle i obserwowała setny raz tę samą ścianę. Byłaby strasznie nudna, gdyby nie ozdobiono jej powycinanymi z kolorowego papieru sylwetkami różnych zwierząt. Podobne wrażenie sprawiał zresztą cały korytarz – mógłby należeć do najzwyklejszego w świecie biura, ale drobne akcenty takie jak postacie z kreskówek na drzwiach czy tablice korkowe z dziecięcymi rysunkami wręcz upominały się o pamiętanie, co to za miejsce.

Musiało minąć już z dziesięć minut, odkąd starsza pani woźna kazała im tu usiąść i zaczekać. I niestety z powodu tego czekania Shizuko zaczynała odczuwać lekki stres, którego przedtem udawało jej się nawet całkiem skutecznie unikać. Reiko paradoksalnie wyglądała na całkiem zrelaksowaną. Widać było, że dobrze się odnajduje w takich klimatach.

Jej pierwsza prawdziwa praca... Trochę przymusowa, ale Shizuko nie była pewna, czy nie odkładałaby znalezienia czegoś na święte nigdy, gdyby pozostawiono jej wolną rękę. Czasami była niesamowicie dobra w wymyślaniu wymówek. Tak powinna przynajmniej się czegoś nauczyć...

Przedszkole znajdowało się na najniższym piętrze wieżowca w samym centrum miasta i niestety było to słychać. Nawet tutaj docierały do nich słabe, ale jednak namolne dźwięki ulicy. Shizuko zaczęła się mimowolnie zastanawiać, czy wytrzymałaby za dziecka w takim miejscu. Bo na pewno nie wytrzymałaby tu całego dnia teraz. Tokio było duże, kolorowe i nowoczesne, ale wisząca w powietrzu aura ciągłego pędu, nerwowości i przemęczenia działała strasznie przytłaczająco na jej biedną, małomiasteczkową głowę. Chociaż... podejrzewała, że dzieciom może to aż tak nie przeszkadzać. W końcu nie miały porównania.

Zerknęła na wiszący na ścianie zegar i po sekundzie zawahania szturchnęła Reiko w ramię.

– Hm? – Dziewczyna odwróciła się w jej stronę.

– Nie uważasz, że robi się okropnie późno? – spytała Shizuko. – Zaraz będzie piętnasta. Kiedy ja byłam mała, to o tej porze wracałam do domu.

Reiko zastanowiła się chwilę.

– Czyli co? Nie mów, że chcą nas wrobić w sprzątanie sal... Nie po to wczoraj cały dzień przypominałam sobie piosenki i szukałam książeczek!

Shizuko zmarszczyła brwi i zrobiła zeza w stronę jej torby, która leżała nie do końca zapięta przy nodze krzesła. Dopiero teraz zauważyła, że faktycznie jest wypchana cienkimi książkami o kolorowych okładkach.

– Poważnie to potraktowałaś... – stwierdziła zaskoczona. Zrobiło jej się nawet odrobinę głupio, że sama o niczym nie pomyślała.

– Chcę dobrze wypaść... Nigdy nie zajmowałam się więcej niż dwójką dzieciaków naraz. Znaczy... – Zamyśliła się. – Właściwie to musiałam raz odebrać trojaczki. Ale nie chodziło mi o takie zajmowanie się.

Shizuko kiwnęła głową.

– Rozumiem. A...

Nie zdążyła dokończyć. W tej samej chwili drzwi naprzeciwko nich wreszcie się otworzyły i wyszła zza nich trzydziestoparoletnia, miło wyglądająca pani.

– Długo tak czekacie? Przepraszam... Miałam ważny telefon. Zazwyczaj jestem lepiej zorganizowana, przysięgam.

Zamknęła drzwi na klucz i pokazała im gestem, że mają iść za nią.

– To żeby już było wszystko oficjalnie... Reiko i Shizuko, prawda? Ja się nazywam Mei Harukawa i jestem tutaj dyrektorką. Cieszę się, że zgodziłyście się tu przyjść.

Dziewczyny przywitały się grzecznie, stawiając za nią długie kroki. Pani Harukawa miała naprawdę niezłe tempo, chociaż na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie zmęczonej. Po paru zakrętach cała trójka zatrzymała się przed innymi drzwiami. Dobiegał zza nich cały chór głosików, które musiały należeć do głównych gwiazd tego popołudnia.

– W porządku. – Kobieta otarła czoło i odetchnęła głęboko. – Wszystko jest już od dawna ustalone z waszą dyrekcją, więc pewnie trochę już wiecie, ale muszę wam najpierw nieco wytłumaczyć. Wasze zajęcia obejmują cztery godziny w każdym tygodniu. Dzisiaj trochę mniej, bo ja się spóźniłam, poza tym to wasz pierwszy raz.

– Co będziemy w ogóle robić? – spytała Reiko.

– No cóż... Idea jest taka, że możecie same wybrać – wyjaśniła pani Harukawa. – Musicie się przez parę godzin zająć jedną grupą. Jak to zrobicie zależy już od waszych pomysłów. Jedyne, czego wam nie wolno, to wychodzić z nimi z budynku. Zresztą w okolicy i tak nie ma za dużo atrakcji dla dzieci.

– To tyle? Żadnych... większych wytycznych? – zdziwiła się Shizuko.

– Na razie tak. – Dyrektorka skinęła głową. – Musimy was najpierw poznać... Dzieci są po drzemce i po obiedzie, więc tym nie musicie się przejmować. Normalnie zajęcia z tą grupą ma pani Kurokawa. Nie będzie wam przeszkadzać, ale usiądzie na zapleczu i będzie patrzeć, jak sobie radzicie.

Shizuko westchnęła w duchu. Hurra, jeszcze więcej presji...

– Dzieciaki się nie przestraszą, kiedy nagle przyjdzie do nich ktoś inny? – Reiko nie wyglądała już na tak pewną siebie, jak przed chwilą.

Pani Harukawa zasępiła się odrobinę.

– Nie wiem – przyznała. – Wszystkie te dzieci siedzą tutaj do wieczora, bo wcześniej nie ma ich kto odebrać. Są zmęczone. Mogą marudzić. To chyba zależy od was. No – uśmiechnęła się – ale wierzę, że dacie sobie radę. Gdybyście potrzebowały z czymś pomocy, idźcie do pani Kurokawy. Powodzenia.

Po czym bez ostrzeżenia otworzyła drzwi i odeszła korytarzem.

Shizuko przełknęła ślinę, krzyżując spojrzenie z co najmniej kilkoma parami małych, ciekawskich oczek, które już zauważyły ich przybycie.

– Cz-czyli co... Od razu na głęboką wodę? – Reiko ścisnęła ją za rękaw.

– Może Żabka ma zaginioną siostrę... – odszepnęła Shizuko bez entuzjazmu.

– M-masz w ogóle jakieś doświadczenie z dziećmi?

– Kiedyś byłam jednym – odparła szczerze.

Reiko przygryzła wargę, ale po chwili zrobiła krok naprzód.

– No nic... Będziemy improwizować.

Tak więc weszły do środka. Zamknęły nawet drzwi, ostatecznie odcinając sobie (w metaforycznym sensie) jakąkolwiek możliwość wycofania się. Stały teraz otoczone półkręgiem może dwudziestu dzieciaków, z których żaden nie sięgał im wyżej niż do pępka. Średnia wieku w sali musiała wynosić jakieś pięć lat – a i to tylko jeśli liczyły siebie.

– Ee... Cześć. – Shizuko uśmiechnęła się niepewnie. Zdążyła już zapomnieć, że dzieci są aż tak małe.

Stojący najbliżej chłopiec rozejrzał się po sali takim wzrokiem, jakby dopiero co się obudził. Ściskał w każdej dłoni całe naręcze pluszowych łapek należących do różnych misiów, króliczków, księżniczek Dian czy nawet jednego smoka.

– Kim jeśteście? – wyseplenił wreszcie.

Jedna dziewczynka z tyłu, z dwoma dużymi smarkami spływającymi powoli po górnej wardze, spojrzała prosto na nie oczami, w których już zaczynały się zbierać łzy.

– Gdzie jest Pani? – spytała płaczliwie.

Shizuko i Reiko zerknęły na siebie z paniką. Być może wychowawczynie nawet zapowiadały jakoś ich przybycie... ale te dzieci były w takim stanie, że albo od razu zapomniały, albo ich to wcale nie uspokoiło. W każdym razie od katastrofy dzieliły je sekundy.

– Jesteśmy wróżkami – wypaliła Shizuko z desperacją.

Reiko zamrugała kilka razy, ale podjęła grę.

– Um... Tak, właśnie.

– Wasza pani była zmęczona, więc poprosiła o pomoc wróżki. – Shizuko poczuła minimalny przypływ pewności siebie. – Panie też muszą czasami trochę odpocząć. – Podeszła do dziewczynki i wytarła jej nos w wyciągnięta z torby chusteczkę. Mała była tak zdziwiona, że chyba nawet tego nie zauważyła.

Dzieci otoczyły je ciaśniej. Niepokój chwilowo zastąpiła ciekawość, chociaż niektóre twarzyczki wciąż wyglądały na dość sceptyczne.

– Łee... Bujda – stwierdził najwyższy z chłopców. – Wyglądacie jak moja duża siostra, a nie żadne wróżki.

– A nie pomyślałeś, że twoja duża siostra też jest wróżką? – odparowała natychmiast Reiko. Skutecznie wpędziła tym małego niedowiarka w sporą konsternację.

Jakaś mniej smarkata, ale zdecydowanie bardziej szczerbata dziewczynka przyglądała im się, żując metodycznie kołnierz sukienki.

– Wolno wam tak do nas przylecieć? – spytała (tym razem szczęśliwie nie kwestionując ich istnienia).

Shizuko wzięła się pod boki.

– Przecież nie przyleciałyśmy tu się obijać. Jesteśmy... ten... w sekcji inspektorów zabawek. O! Prowadzimy spis. Musicie nam pokazać, czym tutaj najchętniej się bawicie. Bycie wróżką to dużo pracy.

– Jak nas ładnie oprowadzicie, to w zamian opowiemy wam co będziecie chcieli o krainie wróżek – poparła ją bardzo profesjonalnym tonem Reiko.

Potem już jakoś poszło. Shizuko i Reiko prześcigały się w wymyślaniu bzdur, które to rozanielone dzieciaki łykały jedna za drugą. Zostały bardzo skrupulatnie i z wielkim entuzjazmem oprowadzone po sali, potem udało im się nawet posadzić podopiecznych w kółku na dywanie i utrzymać ich tam dłużej niż pięć minut. Przydały się i piosenki, i książeczki – a także umiejętności aktorskie oraz taneczne, o żadne z których Shizuko się wcześniej nawet nie podejrzewała.

Cztery godziny minęły bardzo szybko. I jak witano je w dość grobowych nastrojach, tak teraz dzieci nie mogły się od nich odkleić. Nie były szczęśliwe, kiedy dowiedziały się, że to już koniec.

– Ale wlócicie! Wlócicie, plawda? – dopytywał ten sam chłopiec, który wcześniej odezwał się jako pierwszy.

– Będziemy musiały zobaczyć nasz grafik... Może uda się coś wepchnąć – obiecała Shizuko.

– Naprawdę nie możecie zostać? – spytał ktoś inny.

– Niestety... Obowiązki wzywają. Poza tym niedługo wrócą wasi rodzice. Lepiej, żeby nas nie widzieli. Dorośli to straszne paple... Zaraz zaczną o nas wszystkim rozpowiadać na prawo i lewo – wyjaśniła Reiko.

– Ale Pani nie jest paplą?

– Pani nie jest – potwierdziła. – A teraz... do widzenia. Pamiętacie, jak jest „do widzenia" po wróżkowemu?

DOS VEDENIA! – odkrzyknął mały chórek.

Pani Harukawa czekała już na nie za drzwiami. Widząc ją, Shizuko pozwoliła sobie na malutką, parosekundową tremę. Co prawda była całkiem pewna, że poszło im obiektywnie nieźle, ale... po jakimś czasie kompletnie zapomniała, że są z tego po cichu rozliczane.

– Fajnie. Naprawdę fajnie. Nie mam właściwie żadnych zastrzeżeń. Dobrze ich rozruszałyście. Jak pewnie zauważyłyście, im późniejsza godzina, tym trudniej utrzymać ich uwagę.

– To pewnie musiała być dla nich duża atrakcja... – zgodziła się Reiko.

– Mhm... – mruknęła dyrektorka. – Słuchajcie, wiem, że jest już późno i marzycie pewnie, żeby wrócić do domu, ale musimy jeszcze załatwić jedną sprawę. Chodźcie na chwilę do gabinetu.

Shizuko poczuła niewytłumaczalny niepokój, ale pozwoliła się zaprowadzić do niewielkiego, skromnie eleganckiego pomieszczenia.

– To nic wielkiego... Chodzi tylko o wasze wynagrodzenie – wyjaśniła pani Harukawa, kiedy już usiadły w niedużych fotelach.

Obie zgodnie zrobiły głupie miny.

– A t-to nie jest tak, że praktyki są... no, niepłatne? – odważyła się zapytać Reiko.

– Są? Nie mam pojęcia. – Dyrektorka wzruszyła ramionami. – Jesteście w mojej placówce i wykonujecie dla mnie pracę. Sprawa jest według mnie dość jasna.

Shizuko przełknęła ślinę. Zastanawiała się, czy może faktycznie nie czuwa nad nią jakaś wróżka. Miała wrażenie, że ostatnio wszyscy, naprawdę wszyscy są dla niej zbyt dobrzy.

– Nie będzie tego specjalnie dużo, ale... Za cztery tygodnie po cztery godziny mogę wam dać dziesięć tysięcy miesięcznie – ciągnęła pani Harukawa. – Czy taka kwota wam odpowiada?

Dziesięć tysięcy. Prawie dwa bilety do domu.

– Jeżeli to nie będzie problem... – odparła Shizuko, z przerażeniem orientując się, że głos drży jej niebezpiecznie blisko płaczu.

– Super. Dam wam jeszcze szybciutko do podpisania umowy... Znaczy, to nie są umowy, bo umowę mam z waszą szkołą, ale musi mi się wszystko zgadzać w papierach. Potraktujcie to po prostu jak trochę większe kieszonkowe – powiedziała dyrektorka, podając im dwie kartki.

Kręciło jej się trochę w głowie, kiedy składała podpis. Zapewne swój udział miał w tym fakt, że była głodna jak sto diabłów, ale główny powód był raczej jasny.

Miesiąc. Za miesiąc będzie mogła pojechać do domu.

Miała nadzieję, że wielkie miasto przestanie ją tak rozpieszczać. Bo zaczynało istnieć coraz większe ryzyko, że jej się tu spodoba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro