5.9 Katsumi
Kyoshi miał wrażenie, że jego nogi ważą po parę ton. Bolała go głowa, a dudnienie i wibracje mechanizmu windy wcale nie ułatwiały sprawy. Spróbował oprzeć głowę o zimną ścianę i zamknąć oczy, ale wiedział, że tylko oszukuje sam siebie. W tej chwili chyba nic nie było w stanie sprawić, żeby poczuł się lepiej.
W okazjonalnych przebłyskach cynicznej samoświadomości wydawał się sobie żałosny. Czasami dyskretnie przygryzał język i policzki oraz zaciskał paznokcie na ramionach, ale nawet ból nie robił już na nim większego wrażenia. Jakby absolutnie każdy bodziec docierał do niego przez grubą ścianę, a jedyną naprawdę bliską rzeczą, która nie opuszczała go nawet na chwilę, był szum we własnej głowie. Sukcesywnie tracił kontakt z całą resztą świata i nawet mu to specjalnie nie przeszkadzało. W końcu był to świat, który potrafił go tylko mniej lub bardziej krzywdzić.
Nawet odkrycie prawdziwej tożsamości Atsushiego nie budziło w nim większych emocji. Szok, żal, złość... To wszystko krążyło wokół niego, ale nie potrafiło się przebić. Może dlatego, że wciąż jeszcze chyba nie zdążył pojąć, jak dużo ten fakt zmienia. Zupełnie nagle ich całe dotychczasowe cierpienie zyskało twarz – na dodatek taką, która zwodziła ich i udawała przyjaciela od samego początku. Trudno było uwierzyć, że jedna, z pozoru całkiem zwyczajna osoba może być zdolna do takich rzeczy. Samo to, co zrobił Shizuko, to było więcej niż dość. Kyoshi w tej chwili nienawidził go tak bardzo, że aż... trudno było mu wykrzesać z siebie choć odrobinę wściekłości.
Łatwiej już było nienawidzić siebie. Za to, że dał się oszukać. Że nigdy nic nie zauważył, chociaż od początku coś mu w tym... w nim nie pasowało. Zawsze jednak zbywał jego dziwaczne odpały jako zachowanie idioty. Naiwny... Wszystko było wyrachowane. Każde głupie słowo, które miało na celu go zranić. Właśnie tak – nie wszystkich, a jego! To do niego Atsushi ciągle próbował się zbliżyć, to jego zawsze stawiał w kłopotliwych sytuacjach i... to on wiedział, gdzie uderzyć, żeby zabolało najmocniej.
Więc... wszystko było po to, żeby to on cierpiał? Nawet zabójstwo Shizuko? Miał nadzieję, że to nieprawda. Tak by było łatwiej... Bo wtedy przynajmniej gdzieś na dnie umysłu nie zasadziłaby się paskudna myśl, że to jego wina. Że to przez niego Atsushi obrał ją na swój cel. Że... Kyoshi postawił swoje szczęście nad jej bezpieczeństwem. A teraz nie zostało ani jedno, ani drugie...
Cisza w windzie nie wytrzymała zbyt długo. W końcu przerwał ją Akio.
– Ale że... Sushi? – westchnął. – Aż nie chce mi się w to wierzyć...
– Lepiej uwierz – mruknęła sucho Katsumi. – Nie mógłby się bardziej ostentacyjnie ujawnić. Nie podejrzewałeś go, bo zadbał o to, żeby nie wzbudzać podejrzeń. I lepiej dla wszystkich będzie, jeżeli przestaniecie myśleć o nim jak o tym Sushim, którego poznaliśmy. To nie był prawdziwy on, tylko starannie stworzona przykrywka.
– Nie rozumiem... – Amy patrzyła w podłogę. – Znaczy... Rozumiem, ale to takie... – Zacięła się. – Czy to znaczy, że Sushi był z Ankh?
– Nie wiadomo – uznała ponuro Katsumi. – To na pewno możliwe, ale teoria o dwóch grupach wciąż wydaje mi się bardziej prawdopodobna. Powinniśmy spróbować dowiedzieć się, czy miał jakichś wspólników. Jak już mówiłam, nie wiadomo, ile potrafi prawdziwy Atsushi, ale to wciąż niezbyt realne, żeby jedna osoba była w stanie nas wszystkich porwać, przenieść w to miejsce, pozbawić wspomnień oraz stworzyć i zaprogramować Monokumy.
Wreszcie dotarli na dół. Drzwi się rozsunęły. Kyoshi nie wiedział, czego się spodziewać, ale na szczęście nie wyglądało na to, żeby po drugiej stronie coś się zmieniło. To wciąż był ten sam korytarz. Z wciąż widocznymi – tylko stąd – dwoma niewielkimi plamami na wykładzinie.
Nigdzie nie było widać ani Monokumy, ani Atsushiego. Postąpili ostrożnie do przodu. Katsumi została chwilę z tyłu i położyła na progu windy jeden ze swoich butów.
– Tylko Monokuma potrafi ją otworzyć – wyjaśniła. – To marne zabezpieczenie, bo można go łatwo przesunąć, ale powinniśmy przynajmniej spróbować zostawić sobie drogę powrotną.
Ruszyli naprzód. Kyoshi nakazał sobie patrzeć prosto, nawet kiedy przechodził obok wciąż uchylonych drzwi pokoju Shizuko. Co by to zmieniło? Nie chciał znowu widzieć jej martwego ciała. Wystarczająco ciężko było starać się zachować w myślach ten jej obraz, który chciał zachować, a nie ten zachlapany krwią i z twarzą wygiętą bólem. A właśnie on wkradał się we wszystkie dobre wspomnienia, sprawiając, że każdą próbą ulżenia sobie powrotem do przeszłości Kyoshi wpędzał się tylko w jeszcze głębszy dołek.
Za załomem korytarza czekała ich niespodzianka. W pierwszej chwili stanęli wszyscy, instynktownie gotowi do ucieczki, ale stojący na środku holu Monokuma się nie ruszał. Chyba nawet ich nie zauważył. Jego głowa i łapki zwisały nienaturalnie, a oko było zupełnie ciemne.
Katsumi jako pierwsza odważyła się podejść bliżej. Po paru pełnych napięcia sekundach... nie stało się nic. Zrównali się z nią niepewnie.
– Myślałam, że to może jakaś pułapka... ale wygląda na to, że jest po prostu nieaktywny – stwierdziła dziewczyna. – To bardzo dziwne...
– Może ta konkretna jednostka się zepsuła? – zasugerował Akio. – Reszta pewnie działa normalnie. Przecież widzieliśmy go przed chwilą na górze!
– Możliwe. Z tym że jedyny powód, dla którego jakakolwiek jednostka miałaby tu być, to żeby zabrać... ten, ciało – mruknęła niezręcznie. – Ten niczego nie niesie. Stoi tylko ostentacyjnie wygaszony na samym środku. Wydaje mi się, że ktoś może próbować nam coś w ten sposób przekazać. Znaczy, ktoś... Albo Atsushi, albo... główny Monokuma. Ta sztuczna inteligencja, która chodzi na jakimś ukrytym komputerze.
– Zerokuma? – zasugerowała Amy.
Katsumi spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale po chwili kiwnęła głową.
– Tak... Możemy się tak umówić. Niech „Monokuma" oznacza fizyczną jednostkę, a „Zerokuma" program. W ten sposób będzie nam łatwiej rozmawiać.
– No więc... Myślicie, że jak dużą kontrolę ma Sushi nad... Zerokumą? – spytał Akio, smakując nowe słowo na języku. – Może to wiadomość od nich obu?
– Nie wiadomo – stwierdziła Katsumi. – To jedna z rzeczy, których powinniśmy się dowiedzieć. Czy działają razem? Czy może jedno jest jakoś podległe drugiemu?
– Więc... co powinniśmy teraz zrobić? – spytała Amy.
– Powinniśmy... poszukać wskazówek. Znowu. Z nową wiedzą. Warto wrócić w miejsca, z którymi wcześniej z jakichś powodów sobie nie radziliśmy. Chodzi mi głównie o zamknięte pokoje, ale też na przykład zahasłowane komputery.
– Dlaczego uważasz, że tym razem coś tam znajdziemy? – spytał Kyoshi.
– Uważam? – Tym razem Katsumi wyglądała na odrobinę zmieszaną. – Nie... Mam nadzieję, że znajdziemy. Atsushi musiał mieć jakiś powód, skoro pozwolił nam wrócić. Możliwe, że chce, żebyśmy dowiedzieli się niektórych rzeczy.
Zacisnął pięść, ale już nic nie powiedział. Ogólnie nienawidził czuć, że ktoś z nim pogrywa, ale teraz tym kimś był on... Do imponującego balastu negatywnych emocji doszło poczucie poniżenia.
Po chwili ponownie odezwała się Katsumi.
– W porządku. Chciałabym, żebyśmy teraz zadecydowali wspólnie. Czy uważacie, że to dobry pomysł się rozdzielić?
– A powinniśmy? – spytał Akio.
– Jasne, że nie. Problem w tym, że nie wiadomo, ile mamy czasu. A musimy przetrząsnąć cały kompleks.
– To chyba nie jest bezpieczne... – powątpiewała Amy.
– Również racja. Tyle że tak czy siak jesteśmy w niebezpiecznej sytuacji. Prawda jest taka, że jeżeli Atsushi chce nas zabić, to może zrobić to w każdej chwili. Już nie musi się kryć. Ma też całe mnóstwo narzędzi do wyboru. Jesteśmy zagrożeni przez cały czas. Nie ma znaczenia, czy będziemy chodzić razem, czy w grupkach.
– A... co z wymianą informacji? – wtrącił się znowu Akio. – Nie mamy chyba jak się komunikować.
– Prawda. Ale cały sens rozdzielania się jest taki, żeby jak najszybciej znaleźć miejsca, które powinniśmy zbadać wspólnie. Ustalmy sygnał. Będzie można go użyć, żeby wezwać drugą grupę na pomoc, albo żeby przekazać, że coś się odkryło.
– Jaki?
– Jedyne, co mi przychodzi na myśl, to windy. Wyślijmy pustą windę na piętro, na którym będą pozostali. Są całkiem głośne, kiedy się otwierają. Powinniśmy je usłyszeć.
– No to... – Amy bawiła się guzikiem. – Każesz nam decydować, ale sama właśnie powiedziałaś, że tak będzie najlepiej.
– Nie... Nie rozumiecie mnie. – Dziewczyna wyprostowała się z poważną miną. – Nie musicie mnie przekonywać. Jeżeli komukolwiek ten pomysł nie leży, bo zwyczajnie się boi albo woli zostać z resztą, pójdziemy wszyscy razem. To jest... i tak już wystarczająco paskudna sytuacja. Nie chcę jej nikomu utrudniać. Więc... czy nikt nie ma nic przeciw?
Odczekała chwilę, ale nikt się nie wychylił.
Kyoshi się nie bał. Nie robiło mu też różnicy, z iloma osobami będzie. Przedtem najwięcej bał się o Shizuko. Teraz jego najgorszy strach się ziścił. Nie mogło być gorzej. Mało co w ogóle miało jeszcze znaczenie.
– W porządku. Chciałabym najpierw sprawdzić piętro czwarte. Były tam jedne zamknięte drzwi, poza tym może uda się znaleźć jakiś trop dotyczący powiązań Atsushiego z Ankh. Lub ich braku. Czy ktoś chce iść ze mną?
– Ja mogę – zaoferował Akio.
Katsumi znowu trochę zaczekała, po czym kiwnęła głową.
– Dobrze. W takim razie będziemy jedną grupą. Dla was mam inne zadanie. – Spojrzała na pozostałych. – Drugie piętro. Kolejne zamknięte drzwi. Nie muszę chyba tłumaczyć, co nie?
– Czy gdyby drzwi dalej były zablokowane – odezwała się Kyoko – powinniśmy spróbować je otworzyć?
– Tak, ale w granicach rozsądku. Bez niczego, co mogłoby uszkodzić cokolwiek w środku. Możecie nawet użyć trochę siły, ale tylko wobec drzwi.
– Rozumiem.
– No to... skoro wszystko ustalone, to nie ma na co czekać. Idziemy.
– Uważajcie na siebie! – zawołał jeszcze Akio.
– Wy też! – odkrzyknęła Amy.
Chwilę później winda odjechała i zapadła cisza.
Kyoshi nie miał ani ochoty, ani motywacji do czegokolwiek. Rozumiał, że muszą działać, jeżeli chcą przeżyć. Tyle że w zaistniałej sytuacji nikt nie miał pojęcia, jak to działanie powinno wyglądać. Nawet Katsumi. Starała się grać pewną, rzecz jasna, ale prawda była taka, że chwytała się jedynie szans i domysłów. Atsushi miał ich w garści. Tylko od niego zależało, co teraz się stanie.
Jego ciało musiało wykorzystać chwilę rozkojarzenia (znaczy, jeszcze większego rozkojarzenia) umysłu, ponieważ nagle odkrył, że znajduje się na środku pokoju, do którego przysiągł sobie nie zaglądać. Westchnął w duchu. No tak... Był naiwny, myśląc, że naprawdę będzie w stanie nie wrócić. W końcu... Tu nie chodziło o byle co.
Rozejrzał się niechętnie. W zasadzie samo patrzenie bolało... Ale o wiele bardziej obawiał się tego, co może zobaczyć po zamknięciu oczu.
Zwłoki zniknęły, ale tylko one. Krwi dalej było mnóstwo. Powoli brązowiejące plamy na dywanie, pościeli i w zasadzie cały materac... Wszystkie opowiadały historię. A Kyoshi naprawdę wolałby jej nie znać.
Powoli tracąc styczność z rzeczywistością, zastanawiał się, czy wtedy dobrze wybrał. Skoro Shizuko i tak musiała zginąć, to może mógł przynajmniej zapewnić jej śmierć bez bólu... Nie chodziło już nawet o to, że mógłby się wydostać. Wiedział dobrze, że Atsushi nie pozwoliłby mu tak po prostu odejść. Nie było opcji, żeby dotrzymał słowa. Ucieczka od początku była tylko przynętą. Po prostu... nikt nie powinien umierać w taki sposób.
Porzucił jednak tę myśl prawie od razu. Jego jedynym błędem było to, że nie został z nią wtedy na noc. Nie mógł przewidzieć, że to się stanie. Wtedy podjął najlepszą decyzję, jaką mógł.
Niespodziewanie jego wzrok przyciągnął błysk pod jedną z poduszek. Wyciągnął zaskoczony rękę, pilnując się, żeby nie dotknąć krwi, i po chwili objął dłonią... chwyt pistoletu. Tego pistoletu. Widocznie Shizuko nie zdążyła odnieść go na górę. Nikt nie zauważył go podczas śledztwa, bo przykryło go ciało.
Skoncentrował wzrok na lufie. Jak zabawnie się złożyło, że właśnie o tobie myślałem... Znajomy ciężar w dłoni działał na niego w sposób, którego na razie nie potrafił wytłumaczyć. Jasne, że ojciec uczył go strzelać. Kyoshi wiedział dobrze, co powinien przesunąć i za co powinien pociągnąć. Wiedział również, że w magazynku wciąż jeszcze tkwią wszystkie pociski.
Poczuł w oczach łzy. Nagle wydało mu się to takie proste... Chwila. Tylko chwila i wszystko minie. Zniknie ból, zniknie strach... Wszystko zniknie. Zostanie tylko cisza i ukojenie.
Nagle usłyszał za sobą jakieś kroki.
– Kyoshi?
Zaklął w myślach. Był odwrócony plecami do drzwi, więc Amy nie mogła nic widzieć, ale... czemu nie mogła wejść parę sekund później? Schował prędko broń do kieszeni na piersi. Nie chciał, żeby ktoś ją znalazł.
Dziewczyna zbliżyła się do niego niepewnie.
– Nie znikaj tak więcej... Myślałyśmy, że coś ci się stało. Chodź. Musimy iść na drugie piętro.
Zamknął oczy, oddychając ciężko. Jej głosu nie dało się pomylić z nikim innym. Tkwił w nim wyraźny, charakterystyczny dla obcokrajowców akcent, który wynikał nie tyle z nieznajomości języka, co z braku wprawy. Nie... Nie o to chodziło. Chodziło o ton. Ten troskliwy, słodki ton, w którym pobrzmiewała co prawda niepewna nuta, ale zawsze ostatecznie musiała ustąpić miejsca łagodnej stanowczości. Poznał ten ton bardzo dobrze. Po prostu nie był gotowy... i chyba nie chciał usłyszeć go u kogoś innego.
Przeszedł obok niej, pilnując się, żeby nie zwolnić ani nie uciec w jej stronę wzrokiem. Wyczuł zresztą, kiedy się na chwilę zbliżył, że chciała go zatrzymać i powiedzieć coś więcej, ale na szczęście zabrakło jej zdecydowania. Wiedział, że nie traktuje jej sprawiedliwie, ale po prostu chciał uniknąć kolejnej konfrontacji. Zbyt dobrze jej szło czytanie jego emocji. I, pechowo, z jakiegoś powodu uparła się mu „pomóc".
Nie chciał powtarzać tego, co już się stało. Atsushi musiał ich cały czas obserwować.
Kyoshi oczywiście nie miał wpływu na to, czy Amy Emem zginie, czy nie. Zamierzał jednak dopilnować, żeby tym razem już nic nie stało się z jego winy.
***
Akio Aoki już od jakiegoś czasu przyłapywał się na tym, że obserwowanie Katsumi przynosi mu mnóstwo niewyjaśnionej satysfakcji. Przypominało mu to trochę jego pierwsze dni w zastępie i ślepy podziw, jakim szybko zaczął darzyć ówczesnego drużynowego. Po prostu... W doświadczonych, pewnych siebie osobach było coś, co od zawsze mu bardzo imponowało. Głównie dlatego, że sam zawsze był pośrodku. Nie potrafił podejmować naprawdę stanowczych decyzji. Takich, które wymagały poświęceń. Wiecznie brakowało mu odwagi, żeby zbytnio się wychylić w którąś ze stron. Zwłaszcza jeśli nic nie gwarantowało, że wybierze dobrze. Niektórzy nazywali to stawianiem wszystkiego na jedną kartę. Akio należał do tych, którzy przez całe życie modlili się, żeby nigdy nie musieć tego robić.
Katsumi nie miała takich dylematów. Kiedy już obrała jakiś cel, nic nie mogło jej zatrzymać. A teraz jej celem stało się uratowanie wszystkich i pokonanie mistrza gry. Coś, czego Akio nawet nie potrafił sobie wyobrazić. Jak niby mieli to zrobić? Byli na przegranej pozycji – i nie mieli żadnej pewnej, której mogliby się chwycić. On to wiedział i wiedziała to Katsumi. Ale to właśnie ona szła teraz korytarzem tak szybko, że ledwo za nią nadążał. Chociaż na końcu drogi mogli nie znaleźć niczego przydatnego.
W milczeniu dotarli do części mieszkalnej Ankh. To był kolejny problem – świetnie wymieniało mu się z Katsumi pomysły, ale kiedy nie było niczego, o czym musieli rozmawiać, czuł pustkę w głowie. Wszystko wydawało mu się przy niej naiwne bądź zbyt mało ważne. A ona wcale nie ułatwiała sprawy...
Od ciszy wreszcie uratowała go kabina z numerem piątym. Piętro wyglądało tak samo, jak ostatnio. Nie wydawało się, żeby ktoś tutaj coś ruszał.
Katsumi zatrzymała się gwałtownie i wykonała błyskawiczny półobrót.
– Jak myślisz? – spytała.
– Co myślę? – odparł głupio.
– Czy będą otwarte? A jeśli tak, to co znajdziemy w środku?
Zawahał się na chwilę.
– Może po prostu... otwórzmy je i sprawdźmy?
Katsumi westchnęła i znowu się odwróciła.
– Masz rację... Po prostu... Nazwijmy to złym przeczuciem. Atsushi i Zerokuma dali nam tak dużo odkryć, chociaż nie musieli przecież zostawiać żadnych wskazówek. Ale nie to. Co takiego może być w tym pokoju?
– Za dużo się martwisz – spróbował ją pocieszyć. – To nie musi być nic strasznego. Może zwyczajnie pozwolili nam znaleźć tylko to, co im pasowało?
– Mhm... Dobrze. Nie słuchaj mnie. Nie wiem nawet, dlaczego tak bardzo się tym przejmuję. – Odetchnęła głęboko. – Sprawdźmy to i miejmy to już za sobą.
Położyła dłoń na klamce i z lekkim wahaniem ją nacisnęła. Tym razem nie było oporu. Drzwi odskoczyły delikatnie.
Jako pierwszy przebił się zapach. Uderzył z niesamowitą gwałtownością, jakby tylko na to czekał, tygodniami tłamszony w szczelnie zamkniętym pokoju. Był intensywnie słodki, ale tak aż do wymiotów. Kryło się w nim mnóstwo innych nutek, jednak Akio naprawdę nie zamierzał się teraz nad nimi zastanawiać. Podniósł dłoń do ust, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w stertę ciał.
Była ich piątka. Czterech mężczyzn i jedna kobieta. Większość musiała być przed pięćdziesiątką – chudziutka kobieta w lekarskim fartuchu, nie tyle chudy, co niezgrabnie zbudowany mężczyzna ze splątaną, różową czupryną oraz drugi – ubrany we frak i z burzą mlecznych włosów na głowie. Ten ostatni miał chyba również sztuczną rękę. Najstarzej wyglądał pomarszczony, łysy pan w kompletnie do niego niepasującej pstrokatej koszuli. Najmłodszy był wysoki blondyn w drogo wyglądającym garniturze. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat.
Wszyscy mieli również jakieś rany. Między żebrami, w gardle, na plecach... Wyglądały na zadane w podobny sposób. Może nawet tym samym narzędziem i przez tę samą osobę.
Kręciło mu się w głowie. Wystarczającym szokiem było natknąć się wreszcie w tym miejscu na kogoś nowego, a że jeszcze dodatkowo wszyscy byli martwi... Drżącymi dłońmi poluzował chustę (która nagle zaczęła go strasznie ugniatać w gardło) i przewiązał ją sobie na nosie. Pomogło, ale tylko trochę. Wciąż miał wrażenie, że wyrzuci z siebie wszystko, co zjadł przez cały ostatni tydzień, jeżeli tylko gwałtowniej się poruszy.
Tym bardziej dziwiło go, że Katsumi wydaje się kompletnie nic sobie z tego nie robić. Zamiast tego weszła do pokoju, przyklękła przy zwłokach blondyna (które leżały najbliżej drzwi) i odwróciła delikatnie jego głowę.
Po paru długich sekundach rozległ się spokojny głos.
– Akio.
– T-tak?
– Idziemy stąd.
Nie miał siły dociekać, skąd u niej ta nagła zmiana. Z radością cofnął się do głównego holu, w którym nie było prawie nic czuć. Zsunął chustę, która jakimś cudem już zdążyła prześmierdnąć. I... dopiero teraz zaczął racjonalnie myśleć.
– Em... Nie uważasz, że wycofaliśmy się zbyt szybko? Tam mogło być coś jeszcze. Powinniśmy... chociaż pobieżnie sprawdzić te ciała.
– Więc idź. – Katsumi z jakiegoś powodu unikała patrzenia mu w oczy. – Ja uważam, że zobaczyliśmy wszystko, co mieliśmy zobaczyć.
– Dlaczego...? – zawahał się wpół słowa. Katsumi była w tej chwili przerażająca. Gdyby zbliżyła się bardziej do fontanny, woda pewnie zaczęłaby zamarzać.
– Ponieważ tam leżał mój brat.
Sens tych słów dotarł do niego dopiero po paru długich chwilach.
– Twój... Jejku, tak mi przykro...
– Zachowaj płacz na tych, którzy są go warci – przerwała mu chłodno. – W tej chwili interesuje mnie tylko, co on tutaj robił. Musiał być jakoś powiązany z Ankh. Atsushi ich wszystkich zabił. Teraz jestem tego pewna.
Akio postanowił myśleć o jednej rzeczy naraz. Tylko tak miał szansę jakkolwiek sobie uporządkować te rewelacje.
– Ten... Nic nie wiedziałaś? Skoro to twój brat... I... w ogóle... – zaciął się. Nie mieściło mu się w głowie, że można tak zareagować na śmierć kogoś z rodziny. Zdawało mu się wręcz, że on to bardziej przeżywa od niej!
Katsumi westchnęła niecierpliwie.
– Słuchaj no... Nie byliśmy tym typem rodzeństwa. On mi się z niczego nie zwierzał, ja mu w niczym nie grzebałam. Przez większość czasu dla siebie nie istnieliśmy.
– To brzmi... – Akio przez chwilę szukał słowa, ale w końcu uznał, że powinien wstrzymać się od własnego zdania w sprawie, której ewidentnie nie rozumiał. Zamiast tego spytał: – Jak... miał na imię?
– Sora.
Krótka odpowiedź, brak kontaktu wzrokowego. Akio już nawet nie spodziewał się więcej, ale niespodziewanie odezwała się znowu.
– Chciałabym, żebyśmy się dobrze zrozumieli. To nie tak, że go nienawidziłam ani nic z tych rzeczy. Po prostu... Znasz może to uczucie, kiedy ktoś jest od ciebie zwyczajnie lepszy?
Akio przekornie się nie odezwał. Zaskoczyła go tylko gorycz w jej głosie.
– Sora... był ode mnie starszy i ambitniejszy. Pod tym względem zdecydowanie wdał się w ojca. Pierwszymi mniejszymi inwestycjami zaczął się zajmować, kiedy miał czternaście lat. I... no cóż, trzeba mu to przyznać, był cholernie dobry. Miał odłożone własne setki milionów, a jeszcze więcej pieniędzy wpakował w firmy i nieruchomości, które przynosiły mu zysk. Wyobraź sobie... giełdę, ale w skali makro. Mnie coś takiego zawsze męczyło. Wolałam skupić się na nauce i mieć jedną, solidną pracę... Nie wiem, Akio. – Spuściła wzrok. – Jeżeli Sora zainteresował się Ankh, to chyba mamy odpowiedź, skąd wzięła się ta cała forsa. Ale ktoś inny musiał wyjść z projektem. On tylko wspierał i inwestował. A na pewno nie był naukowcem...
Mówiła coraz ciszej i Akio dopiero po chwili zauważył spływające jej po policzkach łzy. Nie zdążył jednak nic zrobić, bo Katsumi wyprostowała się prędko i chwyciła go za ramię, ocierając oczy rękawem.
– O nie... Nie będę płakać, kiedy wiem, że on nas obserwuje – szepnęła i pociągnęła go w stronę korytarza. – Chodź, Akio. Wrócimy tam i zbadamy wszystko jak należy. Dobry brat czy nie, to właśnie stało się osobiste.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro