Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.6 Wczoraj


Najpierw jednak musieli zająć się czymś ważniejszym. Shizuko zaczekała, aż wszyscy spokojnie skończą jeść. W końcu zwróciła na siebie uwagę chrząknięciem. To było strasznie... nienaturalne. Cała sala w jednej chwili zmarkotniała, jakby ktoś wcisnął przycisk. No ale... w zasadzie nie było co się im dziwić. Śmierć, zwłaszcza tak dużo śmierci w tak krótkim czasie, to nie jest coś, o czym przyjemnie jest myśleć. Nie sądził, żeby ktokolwiek z nich spędzał każdą chwilę na rozpamiętywaniu tego, co się stało. Z tym że ciągłe wyparcie nie było ani dobre, ani w ogóle możliwe. Chyba lepiej było jakoś się z tym skonfrontować.

– To... ktoś chce zacząć? – spytała Shizuko. – Myślę, że powinniśmy iść po kolei. Pierwsza... – Przełknęła ślinę. – Pierwsza była Wang-Mu.

Kyoshi przyglądał się Amy. Drżała jej warga jeszcze zanim padło imię. Jej twarz wyrażała mnóstwo różnych emocji. Wyglądała, jakby jednocześnie chciała i bała się odezwać. Odczekał chwilę... ale chyba nie była jeszcze gotowa. W związku z tym sam zabrał głos.

– Wang-Mu była dla mnie wyjątkowa – powiedział, czując nagłą suchość w ustach. – Pewnie dlatego, że znałem ją już wcześniej, chociaż nie osobiście. Tak naprawdę... Zacząłem ją podziwiać na długo przed tym, kiedy miała szansę dowiedzieć się o moim istnieniu. Uważam to za niesamowite. O jej pracach zaczęło się robić głośno, kiedy ja byłem jeszcze nikim, a przecież... byliśmy w tym samym wieku. No ale jeżeli ktoś już w wieku dwunastu lat potrafi tak świadomie i z wyczuciem wyrazić swoje myśli, to... chyba mam pełne prawo uważać go za geniusza. – Zrobił pauzę, zbierając myśli. – Znacie to uczucie, kiedy jakiś twórca zwróci waszą uwagę wyróżniającą się formą czy przekazem, więc wgryzacie się bardziej w jego dorobek i nagle uderza was, z jakim tak naprawdę kunsztem macie do czynienia? Jest magiczne. Zupełnie jakbyście odkryli cały nowy świat. Osobiście całkiem serio uważam, że Wang-Mu mogła się równać z największymi poetami naszych... cholera, pewnie nawet minionych czasów. Jej zręczność posługiwania się słowem i dogłębne zrozumienie ludzkiej duszy to coś nadzwyczajnego nawet u artystów. A kiedy wreszcie ją spotkałem... byłem jeszcze bardziej pod wrażeniem, jeśli mam być szczery. Gdyby nikt wam nie powiedział, to czy wpadlibyście na to, że ktoś tak niepozorny skrywa taki umysł? Wtedy do mnie dotarło, że przecież ostatecznie jest taką samą nastolatką, jak my wszyscy. I też... nie było w niej nic nadludzkiego, chociaż w swojej dziedzinie nie miała sobie równych.

Czuł, że mógłby powiedzieć więcej, ale postanowił właśnie w tym miejscu przerwać. Trochę dlatego, że coraz trudniej było mu powstrzymać drżenie głosu i wkradające się do oczu łzy, ale głównie dlatego, że przez cały ten czas nie spuszczał wzroku z jednej osoby. Chyba wystarczy... I rzeczywiście, nie zdążył nawet oprzeć pleców, kiedy rozległ się głos Amy.

– Wiecie... Ja nie jestem specjalnie mądra. – Podrapała się po głowie. Jej głos był cichy, ale śmiertelnie poważny. – Nie będę udawać, że rozumiem sztukę. Umiem powiedzieć, czy coś jest ładne, czy brzydkie, ale nie umiem tego tak dokładnie analizować czy opisać... Też... nigdy nie przeczytałam wszystkiego, co napisała Wang-Mu. Chyba powinnam... Zwłaszcza że było naprawdę śliczne, a ja czułam przy tym tyle różnych rzeczy, chociaż nigdy nie byłam pewna jakich. – Przerwała na chwilę. Po twarzy spływały jej łzy, ale albo ich nie zauważała, albo starała się je ignorować. – Zgadzam się ze wszystkim, co powiedział Kyoshi. Wang-Mu była geniuszem w tym, co robiła. Ale... dla mnie zawsze była po prostu Wang-Mu. Moją Wang-Mu. Wang-Mu z ogródka na szczycie góry, Wang-Mu od zagadek, Wang-Mu z alergią na mleko i wszystko inne... – Pociągnęła nosem. – Nikt inny mnie tak dobrze nie rozumiał... I ja też... starałam się ją zrozumieć, chociaż cały czas mnie czymś zaskakiwała. Żałuję, że spędziłyśmy razem tak mało czasu. No ale... nie za bardzo dało się inaczej, kiedy zawsze dzielił nas kawał mapy. Z tym że teraz mi się wydaje, że wszystkiego było za mało... – Skuliła się jeszcze bardziej. – Nie wiem. Nigdy nie miałam wielu przyjaciół. To trochę ciężkie, kiedy przeprowadzasz się co pół roku... Ale... Wang-Mu była zawsze. W każdym nowym miejscu mogłam liczyć na jej list, w każde wakacje mogłam ją odwiedzić... A teraz... Nie wiem! – Zatrzęsła się cała. – Nie wiem, co powinnam powiedzieć...! Czuję, że coś ważnego, ale gdy próbuję o tym myśleć, to tylko jeszcze bardziej boli mnie głowa! Po prostu... brakuje mi jej. Bardzo... – zakończyła nieskładnie z czerwonymi oczami.

Shizuko przysunęła się do niej i złapała ją za rękę. Nikt nic nie powiedział. Kyoshi zauważył, że nawet on boi się odezwać. Bo też nie był pewien, jakie słowa byłyby właściwe. W takich chwilach każde zdanie wydaje się ciężkie jak ołów. I... człowiek czuje, że to nie powinno być byle co. Ponieważ moment jest zbyt ważny.

W końcu sytuację niespodziewanie uratował Akio. Jego prostoliniowa dobroduszność okazała się właśnie tym, czego wszyscy potrzebowali.

– Znałem Wang-Mu tylko kilka dni – zaczął. – Ale tyle starczyło, żebym przekonał się, że jest zdolną, miłą i pomocną osobą. Też mi jej brakuje. Amy... Jestem pewien, że nie miała ci nic za złe. Nie powinnaś się obwiniać. Na pewno chciałaby dla ciebie jak najlepiej.

Amy kiwnęła głową i spróbowała otrzeć łzy. Musiało być jej trochę wstyd, chociaż nikt się z niej nie śmiał. Kyoshi miał nadzieję, że wreszcie zrozumiała, że przecież są tu wszyscy dla niej. Nie była sama – i nie będzie do samego końca, przynajmniej jeśli on miał coś w tej sprawie do gadania.

Zdał sobie sprawę, że ta dziewczyna od dawna nie jest mu obojętna, chociaż w zupełnie inny sposób niż Shizuko. O Shizuko tak się nie martwił. Shizuko była o wiele silniejsza. Amy za to wzbudzała w nim dziwne, nieco irracjonalne poczucie żalu i troski. Nie wiedział nawet, że jest do czegoś takiego zdolny.

Sprawa Wang-Mu była już, zdaje się, zamknięta, ale Shizuko zwlekała jeszcze chwilę, zanim zaczęła mówić dalej. Nie dziwił jej się. Opłakiwanie Wang-Mu było w gruncie rzeczy łatwe. Teraz jednak przyszła pora na osobę, w stosunku do której targały nim bardzo sprzeczne uczucia.

– Następny był Mitsuo – powiedziała w końcu. Rozejrzała się po sali niepewnie. – Wszyscy chyba wiedzą, czemu zginął...

Zapadła krępująca cisza. Kyoshi przygryzł wargę ze złością. Było mu... strasznie ciężko pomyśleć coś pozytywnego o osobie, która zabrała im Wang-Mu i która rozpoczęła całe to zabijanie. Nie czuł też jednak, żeby właściwe było obarczyć ją całą winą.

Nagle odezwała się Katsumi.

– Nie chcę, żebyście pomyśleli sobie, że próbuję teraz kogokolwiek wybielać – zaczęła. – Mitsuo zginął, ponieważ był mordercą. Był też strasznie zapatrzony w siebie i swoją twórczość. Jednak... skłamałabym, mówiąc, że mi w pewnym sensie nie zaimponował. – Poprawiła się w krześle zakłopotana. – Głupio mi to przyznać, ale... chyba nigdy przedtem nie spotkałam kogoś, kto tak bardzo poświęcałby się temu, co robi. Mitsuo żył dla malowania i traktował je niezwykle poważnie. Myślę, że w innych okolicznościach mogłabym go nawet trochę podziwiać. Obecnie rzadko trafia się na kogoś, kto wkłada w swoją pracę całe serce.

– Mówisz to o kimś, kogo największym marzeniem było namalować cię bez ubrań – burknął Sushi. – Może jeszcze zaraz powiesz, że tak naprawdę nie chciał nic zrobić, a wszystko to przez trudne dzieciństwo?

Kyoshi zacisnął pięść. Tak trudno było się powstrzymać, żeby nie zdzielić go w tę durną gębę... Zanim jednak nastąpił wybuch, odezwała się Shizuko.

– Wiecie... Długo o tym myślałam od jednej z moich ostatnich rozmów z Momo. Chyba wszyscy się zgadzamy, że nieważne, jak wielka krzywda kogoś spotkała, nie daje to mu prawa do krzywdzenia innych, prawda?

Kyoshi skinął głową. Gdyby było inaczej, to i on, i Shizuko od dawna sialiby postrach jako seryjni zabójcy.

– Tak... – ciągnęła. – I wydaje mi się, że właśnie tutaj popełniamy błąd. Bo... nie chodzi o usprawiedliwienie czegoś, czego usprawiedliwić się nie da. To niemożliwe. Za to... powinniśmy zawsze starać się zrozumieć. Czasami może nawet... wybaczyć.

– Wybaczyć...? – powtórzyła Amy.

– Oczywiście nie wszystko można wybaczyć. – Shizuko spuściła wzrok. – Jednak wydaje mi się, że powinniśmy przynajmniej spróbować postawić się na miejscu drugiej osoby. Mitsuo... nie miał nic poza malowaniem. Bez malowania był nikim. To... w zasadzie nic dziwnego, że ktoś taki jako pierwszy uległ zasadom Monokumy. Musiał być bardzo nieszczęśliwy. Jego ambicja sprawiała, że był niedościgniony w tym, co robił. Ale przez nią też nie potrafił się odnaleźć, kiedy... no, nie mógł tego robić. On był po prostu inny od nas. Każdy z nas próbuje pogodzić w swoim życiu wiele rzeczy naraz. Mitsuo miał tylko jedną.

– Czyli co? – spytał z przekąsem Sushi. – Był inny, więc wszystko gra?

– Nie. Ale przez to, że był inny, potrafię mu... współczuć. Żałować, że to zrobił. A nie go za to nienawidzić.

Kyoshi tylko westchnął i zamknął oczy. W zasadzie to nie był zaskoczony, że akurat on nie zrozumiał nic z tego, co mówiła Shizuko.

Amy poruszyła się niepewnie na swoim miejscu.

– Mówisz...? Nie wiem... Ja... nigdy go jakoś nie nienawidziłam. Byłam zła, ale tylko przez chwilę. W końcu poniósł karę, nie? Było mi bardziej... przykro, że nic z tej śmierci nie wynikło.

– Wybaczenie to... ważna sprawa – stwierdził Akio. – Pewnie jeszcze dzisiaj nieraz wróci.

Shizuko kiwnęła głową.

– Jeżeli nikt nie ma nic do dodania, to możemy przejść do Takehiko.

– Takehiko był uroczy! – wyrwało się Amy. Zarumieniła się lekko. – W sensie... zawsze podchodził do wszystkiego z takim zapałem... I zawsze był bardzo grzeczny, nawet jeśli nie wszystko rozumiał.

– No był... – westchnęła Shizuko. – W ogóle był... strasznie ekscentryczny, ale w taki rozczulający sposób. Może i zachowywał się dziwacznie, ale wszystko było u niego umotywowane dobrymi chęciami. Ale najbardziej w nim podziwiałam, że naprawdę próbował się zmienić, chociaż... ja uważam, że nie musiał. To nie jest tak, że on „żył we własnym świecie". Miał dobrze rozwinięte poczucie empatii. Obwiniał się za poprzednie zabójstwo i starał się, żeby już więcej do czegoś takiego nie doszło. Nie wydaje mi się, żeby było sprawiedliwe zbyć go jako „dziwaka".

– Nawet zginął przez nadgorliwość – zauważyła Katsumi. – Gdyby dać mu trochę czasu na uporządkowanie własnych spraw, myślę, że stałby się kimś, kogo wszyscy by szanowali.

– Ale szacunek to chyba nie jest coś, co należy się tylko ludziom bez skazy, prawda? – wtrącił się Kyoshi.

– Oczywiście, że nie – przyznał Akio. – Zresztą Takehiko i bez tego był bardzo utalentowany. Jakby... wiem, że w pewnym sensie wszyscy jesteśmy, więc to nie robi aż tak dużego wrażenia, ale...

– Nie, Akio – przerwała mu Shizuko. – To niczego nie zmienia. Nie powinniśmy sobie mniej imponować tylko dlatego, że jesteśmy na równym poziomie. Zresztą każdy jest dobry w czym innym, prawda?

Kyoshi słuchał uważnie i czuł, jak robi mu się cieplej na sercu. Nie był pewien, czy to było świadome, ale... jeszcze wczoraj Shizuko pewnie wykluczyłaby siebie z tej wypowiedzi. Nie żeby to było słuszne, ale po prostu... miała bardzo brzydki zwyczaj niedoceniania samej siebie. Czy to znaczyło, że wreszcie zaakceptowała swoje miejsce w tej szkole? Że wreszcie... pojęła własną wartość? I czy stało się to dzięki niemu?

Tymczasem rozmowa toczyła się dalej.

– Dobra. Super. – Sushi wywrócił oczami. – Czyli mam go szanować, bo był dziwolągiem. Może jeszcze zaraz powiecie, że Reiko tak naprawdę nie była żadnym tchórzem, a nawet jeśli, to mam ją za to kochać–!

Nie dokończył. Kyoshi miał ogromną ochotę zerwać się z miejsca, ale ubiegła go Katsumi. Dopadła chłopaka z nadludzką prędkością i bezceremonialnie ścisnęła go za szyję. Jej wyraz twarzy zdradzał, że właśnie straciła resztki cierpliwości.

– Mam ogromną ochotę zmiażdżyć ci troszkę gardło – powiedziała lodowato, jednak zdumiewająco spokojnie. – Nie potrzeba, żebyś gadał, skoro i tak nigdy nie masz niczego mądrego do powiedzenia. Ale dam ci ostatnią szansę. Jeżeli jesteś choć trochę zdolny do samorefleksji, to przestaniesz się rzucać i będziesz rozmawiać z nami jak człowiek, a nie pozbawiony empatii kawałek martwej ryby. Rozumiemy się?

Gh...

– Cudownie. – Dziewczyna puściła go i wróciła na swoje miejsce. Sushi łypał na nią rozeźlony, ale na razie chyba postanowił się nie odzywać.

Shizuko obserwowała tę scenę z widocznym smutkiem, ale nie skomentowała jej.

– No to... Skoro i tak już przeszliśmy do Reiko... – westchnęła. – Ona chyba po prostu była na to zbyt delikatna. Całkiem możliwe, że najbardziej z nas wszystkich. Wiem, że łatwo ją oceniać, zwłaszcza że spanikowała i złamała się od razu, kiedy znalazła się w trudnej sytuacji, ale... Do dziś nie wiem, co bym zrobiła, gdybym to ja kogoś przez przypadek zabiła. Musimy pamiętać, że tutejsze zasady są naprawdę okrutne. Potrafię zrozumieć, że spróbowała pociągnąć to dalej, skoro Monokuma i tak by ją za to dopadł. Reiko... miała na zewnątrz osoby, na których jej zależało. I znalazła się pod ścianą. – Rozłożyła ręce. – To, co ją spotkało, było serio paskudne.

– Ech... Trochę racji masz – przyznała niechętnie Katsumi. – Mimo wszystko my byliśmy jej prawie obcy. Reiko była zmuszona wybierać między nami a rodziną. Nie było trzeciego wyjścia.

Amy przyglądała się swoim kolanom.

– Wolę pamiętać tę Reiko sprzed... tego zabójstwa – powiedziała. – Była miła. Rozmawiałyśmy raz i zrobiła mi warkocze.

– I... była naprawdę pomocna w kuchni – dodał Akio. – Na początku pomagała mi zrobić sos i zawsze odkładała wszystko na miejsce po zmywaniu.

– Reiko po prostu była stworzona do pokoju, a nie do przemocy – stwierdził Kyoshi. – Nie ma się chyba co dziwić, że nie umiała się odnaleźć w tym drugim.

– Hmph – burknął Sushi, ale nie powiedział nic więcej.

Shizuko rozejrzała się po sali.

– W porządku. Czy ktoś chciałby powiedzieć coś o Ryu?

Kyoko aż do teraz tylko siedziała, biernie przysłuchując się rozmowie. Nie można też było powiedzieć, żeby jakoś specjalnie się „ożywiła", kiedy padło imię Ryu. Wyglądała bardziej, jakby na to czekała i od dawna już miała ułożone w głowie, co chce powiedzieć.

– Jesteście nielogiczni – zaczęła. – Tyle w was sprzeczności, że czasami się zastanawiam, czy to może ze mną jest coś nie tak. Mówicie rzeczy, które nie są prawdą. Podejmujecie dziwne decyzje zamiast ze sobą porozmawiać i wspólnie dojść do najlepszego rozwiązania. I wszyscy macie bardzo wrażliwe oczy. Ale... Ryu był inny. – Spuściła wzrok. – Jego potrafiłam zrozumieć. Tak jak ja uważał, że wszystko powinno z czegoś wynikać. Bardzo... lubiłam z nim rozmawiać – powiedziała niepewnie. – Tak mówicie, prawda? Że coś lubicie. Ryu był taki jak ja, ale wiedział o wiele więcej. To on mnie nauczył o świecie na zewnątrz i co znaczy wiele różnych słów, takich jak „siostra". Może i nie pamiętam, kim jestem, ale zawsze, kiedy z nim rozmawiałam, bardzo chciałam się tego dowiedzieć. Jest mi bardzo... przykro, że umarł.

Kyoshi zauważył, że Shizuko otarła rękawem parę łez.

– Ryu... był bardzo odważny – powiedziała. – Podziwiam go podwójnie. Podwójnie, bo wiem, że na każdym kroku musiał przełamywać swój strach. W sensie... wiadomo, że każdy by się bał w takiej sytuacji, ale dla Ryu to musiała być bitwa za bitwą. I nawet pod tak ogromną presją zrobił dla nas tak wiele... Dzięki niemu prawie udało się nam uciec.

– Może nie rozmawiało się z nim łatwo, ale kiedy było trzeba, potrafił się przemóc – zgodził się Akio. – No i... wydaje mi się, że był najbystrzejszy z nas wszystkich. Z łatwością przychodziły mu rzeczy, których ja bym w życiu nie zrozumiał.

Całkiem możliwe, że miał rację. Jeśli patrzeć na sam „suchy" intelekt, to Kyoko z nim wygrywała, jednak w przeciwieństwie do Ryu nie miała wiedzy praktycznej. Zresztą pozbawiona własnych wspomnień mogła polegać tylko na wiedzy Ryu. Nie ulegało wątpliwości, że ta dziewczyna była diabelsko inteligentna. Ale w dużej mierze to właśnie Ryu ją taką stworzył. Kto wie, co by z nią było, gdyby nie miała w nim punktu zaczepienia.

Kyoshiemu było wstyd to przyznać, ale początkowo traktował go trochę z pobłażaniem. W pierwszych dniach, kiedy Shizuko uparła się mu matkować, czuł do Ryu głównie podszytą rozbawieniem obojętność. Może nawet delikatną zazdrość... To się jednak zmieniło, kiedy tylko zobaczył jego uprażone zwłoki i dowiedział się o sekretnym planie ucieczki. Teraz było mu wstyd, że patrzył z góry na kogoś, kto ryzykował dla nich wszystkich życiem.

– To teraz... Saburo, nie? – odezwała się Amy. – On był trochę straszny... Ale z drugiej strony umarł, żeby ochronić Akemi. I dbał o swoje młodsze rodzeństwo, chociaż rodzice w ogóle ich nie wspierali...

– Saburo to chyba książkowy przykład, że pozory mylą – oceniła Katsumi. – Miał aparycję i sposób bycia typowy dla osiedlowych chuliganów, ale wielokrotnie wykazał się mocnym poczuciem sprawiedliwości i przyzwoitości.

– Mnie się przede wszystkim wydaje, że on miał swoją delikatną stronę i strasznie wstydził się ją ujawniać – powiedziała Shizuko. – Jak wtedy, kiedy umarła Reiko, albo tego wieczoru, kiedy zaśpiewał piosenkę...

– W moim odczuciu było w nim coś takiego, że człowiek czuł się przy nim bezpiecznie – dodał Akio. – Myślę, że bez niego Taro o wiele szybciej by nam wykręcił jakieś paskudztwo. – Zmieszał się. – Nie chcę go teraz sprowadzać po prostu do mięśniaka, ale...

– Nie tłumacz się – mruknął Kyoshi. – Przemoc czasami jest odpowiedzią. Zresztą Saburo nigdy nie zrobił nikomu krzywdy. Nawet Taro, chociaż zasłużył.

Zostawił to dla siebie, ale trochę przygnębiało go takie przeciwstawne myślenie, w którym Saburo zawsze był odpowiedzią na zagrożenie, jakie stanowił Taro. Przecież wiedział, że jako osoba był wart o wiele więcej. Z tym że... nie mogli lekceważyć Taro. Chłopak narobił im najwięcej kłopotów ze wszystkich tutaj – nie licząc niedźwiedzi, rzecz jasna. I był jedyną osobą, po której – mógł się o to założyć – nikt nie uronił choćby łezki.

Więc może powinien raczej konfrontować Saburo z Akemi? To była dziwna para, ale nie sposób było im odmówić osobliwej chemii. Nawet jeśli nie za bardzo zdążyła się rozwinąć. Oboje byli skrzywdzeni przez życie i obojgu nie trafiły się najlepsze rodziny... Chyba naprawdę ich do siebie ciągnęło, co potrafił zrozumieć. W końcu miał bardzo podobnie z Shizuko.

Skoro mowa o Akemi... chyba właśnie przyszła pora na nią. Co prawda trochę trudno było to wyczuć, ponieważ ich rozmowa utkana była głównie z przeciągających się okresów ciszy i różnych, mniej lub bardziej dyskretnie maskowanych odgłosów – od szybszego oddechu po szloch. Nie potrafił tego za bardzo wytłumaczyć, ale tak było chyba lepiej. Bardziej... naturalnie i szczerze.

– Akemi... jest moją porażką – zaczęła w końcu cicho Shizuko. – Chyba właśnie jej śmierci najbardziej nie mogę sobie wybaczyć. Miałam tyle szans, żeby ją powstrzymać, ale... nawet nie starałam się jej zrozumieć. Wydawało mi się, że wiem, co robię. A nigdy nawet nie pomyślałam, że może coś planować...

Jej głos znalazł się chyba jak dotąd najbliżej płaczu. Kyoshi złapał ją za rękę po stołem. Tak strasznie nie zgadzał się z tym braniem na siebie całej odpowiedzialności... Shizuko chyba nie mogła zrozumieć, że nie ma wpływu na wszystko, co robią inni. Czasami nie dało się kogoś uchronić przed głupią decyzją. Nie żeby uważał to za dobre, po prostu...

– Akemi popełniła taki błąd, że była za bardzo wycofana – usłyszał własny głos. – Przez to musiała myśleć, że jest zdana tylko na siebie. Czuła się przytłoczona i nie miała na kim się oprzeć. I to nie twoja wina, bo zbywała prawie każdą próbę nawiązania kontaktu. Z tego powodu zdawało jej się, że wszyscy ją znienawidzą za jej przeszłość. Resztę zrobiła zwyczajna, instynktowna chęć ucieczki, którą przecież odczuwał chyba każdy.

– Nie zgadzam się z tobą – odparła Shizuko. Zerknął na nią z obawą. Nie była chyba zła z powodu tego, co powiedział... Wyglądała raczej na zamyśloną. – Gdyby tak było, to by się nie wahała. A prawda jest taka, że gdyby nie motyw Monokumy, to pewnie by tego nie zrobiła. Nie wiem... – Zacisnęła palce. – Po prostu mam wrażenie, że jej bariera zaczynała pękać. Zwyczajnie się... spóźniłam.

– Chyba masz rację... – westchnęła Katsumi. – Samotność w takim miejscu jest groźna. Osobiście... im więcej spędzałam z wami czasu, tym mniej chciałam was zabić. To nie jest tak, że Akemi nie miała nikogo, na kim by jej zależało. Ona po prostu bała się was do siebie dopuścić.

Kyoshi kiwnął głową.

– Dlatego balansowała na przecięciu, bez zbytniego wychylania się ani w jedną, ani w drugą stronę. W końcu musiała się przewrócić.

Amy westchnęła smutno. Kyoshi zauważył, że chyba trochę z nerwów zdążyła już wylizać dokładnie swój widelec ze śniadania – nawet teraz trzymała go w ustach, chociaż nie mogło to być dobre dla jej zębów.

– Mnie trochę wkurzyło, że tak długo trzymała to wszystko w sekrecie... Przecież to nie jej wina, że rodzice ją tak traktowali! Gdyby komuś o tym powiedziała, to na pewno byłoby jej łatwiej. No i jeszcze Taro był dla niej strasznie wredny...

„Wredny"... To chyba nie było odpowiednie słowo. Taro przejrzał plan Akemi i bez skrupułów wykorzystał go przeciwko niej. To było zwyczajnie... okrutne. Za to wzmianka o rodzicach sprawiła, że Kyoshi zaczął się zastanawiać, czy nie istniał przypadkiem jeszcze jeden powód, dla którego Akemi postanowiła zrealizować swój plan. Bo czy można było powiedzieć, że do pierwszego zabójstwa, zabójstwa swojej siostry, też „została popchnięta"? To nie była taka prosta sprawa... Ale skoro coś takiego miało już raz miejsce w przeszłości, to może Akemi podświadomie widziała morderstwo jako całkiem sensowne wyjście. Nie mógł oczywiście wiedzieć, co wtedy czuła i jak na nią to wpłynęło, miał jednak przeczucie, że lata poniżenia mogły skutecznie wytłumić większość poczucia winy. A raczej... pewnie tak się wydawało Akemi. W rzeczywistości to wydarzenie musiało ją jeszcze bardziej zranić.

Uśmiechnął się ponuro pod nosem. A może Monokuma miał rację? Ich grupa coraz mniej przypominała klasę z elitarnej szkoły, a coraz bardziej zbieraninę rozbitych osób. Chyba naprawdę za dużo się po nich spodziewał...

Zdał sobie sprawę, że rozmowa przycichła – i to w inny sposób, niż dotąd. Zrozumiał prędko, o co chodzi. Amy nieświadomie poruszyła temat, którego wszyscy się obawiali, ale też chyba nie mogli go tak po prostu ominąć...

Sushi też chyba wyczuł zmianę nastroju, bo drgnął na swoim miejscu i spojrzał na nich spode łba.

– No nie... – mruknął. – Teraz będziecie bronić Taro? Może zaraz się dowiem, że jemu też powinienem wybaczyć?

Shizuko wytrzymała jego wzrok.

– Nie. Czegoś takiego nie da się wybaczyć. – Mina jej przygasła. – Wciąż wydaje mi się, że czegoś w nim nie rozumiałam, i dalej nie daje mi to spokoju, ale to nie zmienia faktu, że jako pierwszy podjął próbę zabójstwa i przez niego zginęły trzy osoby. Nie muszę znać powodu. To... po prostu zbyt wiele.

– Taro nas zwyczajnie nienawidził – powiedziała Katsumi. – Nie obchodzą mnie powody. Kiedy ktoś mnie nienawidzi i próbuje doprowadzić do mojej śmierci, to ja również nienawidzę tej osoby. I nie czuję się z tym ani trochę źle.

– Ja... chyba się trochę czuję – wyznała Shizuko. – Ale nie potrafię tego w żaden sposób uzasadnić, więc... chyba też muszę go nienawidzić.

Nie ma się co dziwić... Shizuko nie była stworzona do nienawidzenia kogokolwiek. Ale miała rację – kiedy nienawiść jest jedyną opcją, to nie ma wyjścia. Zresztą Taro przecież sam ją wybrał. Działał świadomie i miał mnóstwo okazji, żeby przestać. Zachowywał się zbyt inteligentnie, żeby nie rozumieć konsekwencji. Kierowało nim wyrachowanie, a nie amok. Kyoshi potrafił zrozumieć i wybaczyć desperację Mitsuo, strach Reiko czy wstyd Akemi. Jednak nie mógł, nie umiał, nie chciał zaakceptować zabójstwa popełnionego bez żadnych emocji.

– Chcę wierzyć, że coś w nim pękło i dlatego był taki okropny – westchnął Akio. – Ale z drugiej strony od samego początku traktował tę grę, jakby to była... zabawa. Jakby cieszyło go cierpienie innych.

– Tak... Tak właśnie było – szepnęła Shizuko bezrefleksyjnie. Sprawiała wrażenie dziwnie nieobecnej i zatopionej w myślach.

Odpuść, westchnął Kyoshi w duchu. Nawet gdybyś jakimś cudem dowiedziała się teraz, co nim powodowało, to i tak jest już za późno, żeby go żałować. Nie po tym wszystkim.

Znowu zrobiło się cicho.

– Myślicie, że Taro naprawdę był mistrzem gry? – spytała wreszcie Amy. – W końcu się tego nie dowiedzieliśmy...

– Wciąż uważam, że tak – odparła Katsumi. – To logiczne. Nie przychodzi mi do głowy nikt inny. Zresztą... potwierdzenia już pewnie nie dostaniemy. To, że umarł, nic nie znaczy. Spełnił swój cel przed śmiercią. Narobił chaosu, spowodował ofiary... Musiał liczyć się z ryzykiem. Inaczej nie brałby osobiście udziału.

To już chyba też nie miało znaczenia... Ktokolwiek był mistrzem gry, bezspornie wygrał. Ich zmniejszona o ponad połowę grupka stanowiła tego żywy dowód. Czy może raczej dowód w stanie rozkładu. Nikomu nie udało się wydostać, a tajemnica tego miejsca pewnie już na zawsze pozostanie nierozwiązana. Ponieśli porażkę. Teraz już tylko zostało im parę dni, żeby tę porażkę poczuć.

– Nie mówmy już o tym – mruknął Kyoshi. – Została nam jeszcze Momo...

Poczuł niekontrolowany ścisk w piersi, gdy tylko wymówił jej imię. Myślał, że to będzie prostsze... Tymczasem znowu wróciła do niego fala ogromnego żalu, chociaż jeszcze nawet na dobrą sprawę nic nie powiedział.

– To prawda... – Dłoń Shizuko zacisnęła się mocniej na jego. – Chcesz być pierwszy?

Nie chciał być pierwszy, ostatni, ani w ogóle którykolwiek, ale... chyba musiał.

– Im dłużej o tym myślę, tym bardziej Momo przypomina mi mojego wujka – zaczął ponuro. – I on, i ona, to były osoby, które trafiają się raz na milion. Nie spotkałem nikogo poza nimi, kto by tak bardzo robił swoje, nieważne, co myśleli o nich inni. Oraz... i on, i ona, byli dla mnie zbyt wyrozumiali – szepnął. – Momo... Często mnie irytowała. Był nawet taki czas, że myślałem o niej jak o rywalce. Ale koniec końców to ona pomogła mi dojść do ładu z własnymi uczuciami. A te wszystkie przepychanki i docinki zawsze były takie... miłe. W dobrej wierze. – Zamilkł na chwilę. – Zawsze mogłem na nią liczyć, kiedy naprawdę jej potrzebowałem. Bo... taki chyba po prostu był jej styl bycia. Beztroski i niepoważny, ale kiedy było trzeba, pokazywała, że jest zaradna i godna zaufania. Miała fiołki w głowie, sto różnych zainteresowań i nierzadko głupie myśli, ale... Taką chcę ją właśnie pamiętać. Bo to była moja Momo. Moja... przyjaciółka – zakończył cicho, wstydząc się trochę ciężaru tych słów i własnego rozmamłania.

Shizuko drgnęła lekko. Zerknął na nią i skinął głową. Powiedział wszystko, co chciał.

– Jest pewna rzecz, o której Momo opowiadała tylko mnie – powiedziała Shizuko. – I to chyba właśnie... jeden z powodów, dla których potrafię jej tylko współczuć. Mimo wszystko. – Poprawiła opadające włosy. – Wiem, że jej morderstwo było ogromnym szokiem. W końcu nic wcześniej na to nie wskazywało, a ona umiała dopilnować, żeby nikt nie zaczął niczego podejrzewać. Ale... nie uważam, żeby czyniło ją to fałszywą. Wręcz przeciwnie. Momo przez cały czas była z nami szczera, nawet jeśli tak wiele ukrywała. Mały synek to wystarczający powód, żeby chcieć się stąd wydostać za wszelką cenę. Ale... Momo miała też dług, który chciała za wszelką cenę spłacić. Dług wobec własnej matki. – Podniosła wzrok. – Matki, która jej nie porzuciła, mimo że zaszła w ciążę w równie młodym wieku i też musiała wychowywać ją całkiem sama. Ktoś taki... po prostu nie mógł zostawić dziecka samego. I tu nie chodziło o nas. To nie było coś, czemu my mogliśmy zapobiec. A... przecież ostatecznie to dla nas poświęciła swoją wygraną, swoją wolność... i swoje życie. – Zacisnęła oczy. – Chcę wierzyć, że to dlatego, bo nas... też pokochała. Nawet jeżeli znaliśmy się tylko dwa i trochę tygodnia. – Po jej policzkach spływały łzy. – W każdym razie wiem, że ja ją pokochałam. Tak, jak tylko można kochać przyjaciółkę. I nie jestem na nią zła, chociaż jest mi tak smutno...

Akio kiwał głową w zamyśleniu.

– Momo to chyba po prostu ktoś, kogo nie dało się nie lubić – mruknął. – Nie byłem z nią tak blisko, jak wy, ale zawsze wzbudzała we mnie sympatię.

– No i Schrödinger ufał jej najbardziej ze wszystkich – bąknęła Amy. – Zwierzaki potrafią... wyczuć, kiedy ktoś jest dobrą osobą.

– Właśnie... Schrödinger. – Katsumi uśmiechnęła się pod nosem. – Skoro już wszystkich wspominamy, to chyba nie możemy o nim zapomnieć.

Kyoshi zerknął na nią czujnie.

– Myślałem, że go nie lubiłaś – zdziwił się.

– Oj tam nie lubiłam... – Dziewczyna uciekła wzrokiem. – To nie tak. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do zwierząt i uważam, że zajmowanie się nimi jest męczące. On nie był taki zły. Chyba nawet trochę mi go brakuje.

– A mi bardzo! – powiedziała Amy z żalem. – Był taki fajny... Czasami koty w ogóle nie dają się dotykać obcym, ale Schrödinger nie miał z tym problemu. Często wręcz sam przychodził. Jakby już nas znał od dawna. Zawsze można było się z nim pobawić albo nawet po prostu go potrzymać. I było tak jakoś... lżej, wiecie?

Miała rację. To dopiero było dziwne... Schrödinger pod wieloma względami był po prostu rozleniwionym, samolubnym kociskiem, a mimo to potrafił każdemu poprawić humor. Być może bezlitosnie żerował na ich poszatkowaniu emocjonalnym, domagając się jedzenia i uwagi... ale z drugiej strony dało się w nim wyczuć prawdziwe ciepło. Koty są w końcu całkiem inteligentne... Musiał się domyślać, co tu się dzieje. Jak inaczej wytłumaczyć to, że w ostatniej chwili znalazł się przy Momo?

Rozmowa chyba chyliła się ku końcowi. Kyoshi wreszcie mógł zacząć zbierać myśli. Musieli siedzieć tak naprawdę długo, bo słońce w górze zauważalnie się przesunęło, a resztki ze śniadania wystygły do reszty, ale wcale jakoś nie odczuł upływu czasu. Może dlatego, że wspomnień było mnóstwo, a takie przypomnienie sobie wszystkiego naraz... przytłaczało, ale też oczyszczało. Wreszcie mógł poczuć, że ten krótki, ale intensywny okres w jego życiu jakoś się domknął. Nie czekało go po nim co prawda nic więcej... Ale chyba było już za późno, żeby się tym martwić.

Tak dużo śmierci... No ale po to ich tu sprowadzono – żeby poumierali. Może to było przeznaczenie... Może naprawdę nie dało się z tym nic zrobić, nieważne, jak niesprawiedliwe by się wydawało. Najdziwniejsze jednak było, że zdawało mu się, iż doświadczył w tym miejscu tyle samo dobrego, co złego. Jakby... dała się z tego wyciągnąć jakaś szatańska równowaga. Nieraz doświadczał zdrady, patrzył, jak umierają inni, sam miał wkrótce umrzeć... Ale też spędził mnóstwo słodko-gorzkich chwil ze swoją niedoszłą klasą, poznał parę nowych znaczeń słowa „przyjaźń" oraz... spotkał Shizuko.

Jeżeli tak na to patrzeć, to czy mógł powiedzieć, że... było warto?

Nie był tego pewien. Był za to pewien dłoni, którą ściskał, i tego, że kocha jej właścicielkę całym sercem. Nie mógł nazwać żadnej spędzonej z nią chwili zmarnowaną. Nawet tych smutnych.

Reszta dnia minęła dokładnie tak, jak miał nadzieję. Przysiedli wszyscy razem i trochę rozmawiali, trochę grali w różne rzeczy... Zgodnie z planem rozgromił Sushiego, co wprawiło go w tak dobry humor, że próbował nawet przez chwilę oswoić oporną Katsumi z Yoshim, ale uciekła prędko do kart i planszówek. Obiad się opóźnił, ale za to przyrządzili go wszyscy razem. Potem znowu siedli, jeszcze więcej rozmawiali i jeszcze więcej grali.

Popołudnie przeszło płynnie w wieczór. Tym razem mogli to zobaczyć, bo wody nad ich głowami wyraźnie ściemniały.

– Jest zima. Albo późna jesień – stwierdziła Katsumi, wyglądając za drzwi.

– Czemu tak uważasz? – spytał Akio.

– Nie ma jeszcze nawet osiemnastej, ale już zrobiło się ciemno.

– Czyli... co? – włączyła się Shizuko. – Chcesz powiedzieć, że minęło co najmniej parę miesięcy, odkąd mieliśmy zacząć szkołę?

– No... w zasadzie to nie – westchnęła dziewczyna. – Nie wiemy, w jakiej części świata się znajdujemy.

Atmosfera przy stole nieco przygasła. To był pierwszy raz, kiedy ktoś dzisiaj przywołał znowu tajemnicę ich zniknięcia. I jak zwykle nie doszli do żadnych wniosków...

– Chyba nie ma już sensu się tym zadręczać. – Akio wstał i oparł ręce o blat. – Gdyby był gdzieś jakiś dowód, to pewnie już byśmy go znaleźli. Macie ochotę na herbatę? Mogę pójść zaparzyć. Tylko potrzebuję jednej osoby, żeby pomogła mi zanieść.

– Ja mogę – mruknął Sushi. Chyba wciąż był skwaszony po porażce w grze. Ewentualnie naganie Katsumi. Albo po obu...

Kyoshi odchylił się w krześle i zamknął oczy. Po raz pierwszy, odkąd się tu znalazł, czuł się w towarzystwie tych ludzi całkowicie bezpieczny. Zawdzięczał to pewnie głównie Shizuko, ale odnosił też wrażenie, jakby każda kolejna sprawa coraz bardziej zabijała w nich chęci morderstwa. A teraz zostały osoby, którym... ufał. Tak po prostu. Może nie wszystkim tak samo, ale wciąż o wiele bardziej, niż kiedykolwiek się spodziewał.

Sushi wrócił z Akio po dziesięciu minutach. Ostentacyjnie postawił kubek przed Shizuko, udając, że go nie widzi. Kyoshi uśmiechnął się pod nosem. Pewne rzeczy się nie zmieniały...

Spróbował potem pograć z resztą w pokera, ale szybko odpadł. Nie miał cierpliwości starać się pojąć zasady i układy kart. Miał za to sporo frajdy z zaglądania innym przez ramię i robienia niejednoznacznych min, tak jakby rozumiał, co oznaczają ich karty. Zresztą nie był chyba jedynym „głupim", bo Katsumi szybko się poddała i zamiast tego zagrali w zwyczajne, niewymagające myślenia makao.

Tak upłynęła im może godzina. Shizuko jako pierwsza zaczęła odpadać. Coraz częściej tarła oczy i ziewała dyskretnie. Najwyraźniej jednak nie dość dyskretnie, bo Akio szybko zwrócił na nią uwagę.

– Chcecie już kończyć? – spytał. – W sumie zaczyna się robić późno... Siedzimy tutaj cały dzień, jakby nie było.

– No... ja byłabym za – odparła Shizuko przepraszająco. – Zawsze jest jeszcze jutro...

Kyoshi przyglądał się jej z dziwnym wzruszeniem. Jej troska o innych była czymś, z czym nigdy wcześniej się nie spotkał. Nawet teraz wzbraniała się przed przyznaniem, że chce się jej zwyczajnie spać, bo nie chciała psuć im zabawy... Ale to nawet dobrze się złożyło. On też zaczynał czuć się trochę zmęczony.

– Jest jutro... – potwierdził. Przeciągnął się ostentacyjnie. – Po kakale, pyśki. Nie chce mi się już i chyba nie tylko mnie.

– Mhm... – Amy walczyła z opadającą głową. – Wypiłabym sobie kakao...

Dalsze ciągnięcie integracji wyraźnie nie miało sensu, więc posprzątali, pożegnali się i poszli w swoje strony. Kyoshi w pierwszej kolejności udał się z Shizuko do pralni. Może trochę żeby na nią popatrzeć, w końcu nie miał do tego zbyt wielu okazji, ale głównie dlatego, że... najzwyczajniej w świecie chciał z nią być jak najdłużej.

Po załatwieniu spraw odzieżowych odprowadził Shizuko do pokoju. Widać było, że coraz trudniej jej walczyć z sennością – miała przygaszony wzrok oraz poruszała się miękko i opieszale. Przysiadł na krawędzi łóżka, będąc świadkiem jednego z najbardziej imponujących ziewnięć, jakie widział w życiu.

– Powinnaś odpocząć – stwierdził. – Zasłużyłaś.

– Mam taki zamiar... – Schyliła się, żeby rozsznurować buty. – Ten dzień był męczący, ale cieszę się, że wyszło. Czuję się teraz jakoś tak... spokojniej.

– Mhm... – Wykorzystał swoje nowo nabyte prawo do cmoknięcia jej w usta. – Mam z tobą posiedzieć? Mogę przynieść gitarę...

– Obawiam się, że beznadziejnie by się ze mną siedziało. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Nie mam już jakoś energii... Chyba nawet mycie sobie odpuszczę. Nadrobię rano.

– No dobrze – wycofał się. Obserwował, jak ściąga ubrania i owija się kołdrą. Zbliżył się i pocałował ją jeszcze w czoło. – Miłych snów.

Shizuko parsknęła śmiechem i spłonęła obowiązkowym rumieńcem. Z ulgą zamknęła oczy.

– Zamkniesz za sobą? Wystarczy mocno trzasnąć, pamiętasz.

Kyoshi chciał już wyjść, kiedy znowu się odezwała:

– Kocham cię.

Zamarł, znów czując, jak wzbiera w nim to nieznane wcześniej uczucie miłego zakłopotania. Zawsze nieco cynicznie uważał się za „pana własnych emocji", zresztą z uwagi na profesję naprawdę nie miał problemu z przybraniem odpowiedniej do sytuacji maski, ale to było coś nowego. I na tym nowym polu nie potrafił się już tak bardzo kontrolować, co jawiło mu się jednocześnie jako zawstydzające oraz odświeżające. Głupio mu było tak odsłaniać własną niekompetencję... No ale z drugiej strony ona miała jeszcze mniej wprawy od niego.

Shizuko zachichotała, widząc jego reakcję.

– No co? Mogę ci to teraz powiedzieć, kiedy chcę. Wydaje mi się, że dobrze sobie o tym przypominać... Chociaż chyba jeszcze ci tego nie mówiłam, co nie? Więc mówię teraz. Kocham cię. Bardzo.

Chłód znowu przeszedł w ciepło. Tym razem był na to przygotowany.

– Też cię kocham. Do jutra.

– Do jutra...

Zamknął drzwi i sprawdził, czy na pewno się zablokowały. Wrócił do siebie. Przez cały czas uśmiechał się jak kretyn. Nie było na to rady – był po prostu zbyt szczęśliwy, żeby utrzymać się w ryzach.

Czuł lekki zawód, że z nią nie został, ale nie chciał też być zbyt zaborczy. Powinien dawać jej tyle przestrzeni, ile potrzebowała – teraz chyba nawet bardziej niż przedtem. Wczoraj była trochę inna sytuacja, bo oboje dali wreszcie upust emocjom, które dojrzewały w nich od dawna. Nowy dzień pozwalał się trochę bardziej od tego zdystansować i mniej więcej zacząć te emocje porządkować. Doskonale to rozumiał. To zwyczajny rozsądek.

Ale z drugiej strony zostały im dwie doby i nie chciał zmarnować z tego czasu ani chwili...

Kładł się z tego powodu trochę przygnębiony, ale szybko mu przeszło. Teraz już do samego końca będzie mu za mało. Za mało czasu, za mało rozmów, za mało wszystkiego... Nie dało się już z tym nic zrobić. Spróbował zaspokoić ten niedosyt wspomnieniami. Większość była paskudna, ale tych związanych z Shizuko nie żałował ani trochę. Wracał myślami do rozmowy po próbie, wspólnego tańca czy starcia w pralni i tylko utwierdzał się w przekonaniu, że dla takich chwil warto było trochę pocierpieć.

Zasnął, tuląc do piersi poduszkę z myślą, że w pewnych sprawach naprawdę niezły z niego jeszcze gówniarz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro