Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5.5 Przełom


Było cicho, a jedynym dźwiękiem, jaki słyszał, było walenie jego własnego serca. Trząsł się lekko i nie mógł na to zbyt wiele poradzić. Jego ciało musiało być w tak wielkim szoku, jak on sam. Nigdy nie przypuszczał, że naprawdę do tego dojdzie...

Pistolet upadł na podłogę, zapomniany w jednej chwili, kiedy wysunął się z nagle zesztywniałej dłoni Shizuko. Jej oczy były szeroko otwarte, a zastygła mina wyrażała absolutne zaskoczenie.

Rozumiem cię. Ja też jeszcze niedawno nie myślałem, że jestem do tego zdolny...

Pocałunek nie należał raczej do najzręczniejszych, za to miałby pewne szanse, gdyby mierzono kiedyś najdłuższe. Kyoshi chyba po prostu podskórnie czekał na tę chwilę tak długo, że teraz nie potrafił oderwać się od jej ust. Nie żeby chciał. Dopiero teraz, z bliska, mógł dostrzec każdy detal skóry i każdą żyłkę niezmiennie hipnotyzujących oczu, poczuć każdy drobny, łaskoczący włos i wsłuchać się w rytm serca, które pędziło chyba jeszcze bardziej niż jego, ale biło, do diaska, wciąż biło...!

Po paru minutach zaczęły sztywnieć mu kolana, więc odsunął się na chwilę. Kręciło mu się trochę w głowie. Z pewną satysfakcją obserwował spąsowiałe policzki i drżące wargi Shizuko. Przykucnął porządnie przy łóżku i wziął jej twarz w dłonie.

– Shizuko... Ty głuptasie... – szeptał. – Co ty w ogóle mówisz... Przecież ja cię kocham. Miałbym tak... bez ciebie...?

Shizuko spuściła wzrok. Poczuł na palcach łzy.

– Nie cierpię cię... – Chyba próbowała się śmiać. – Kilka dni się do tego zbierałam... a ty... Ale jesteś głupi...! Naprawdę wolisz umrzeć? Ty duży pacanie, beznadziejny romantyku...

Przyciągnął ją bliżej i pocałował jeszcze raz, bo zaczynała gadać głupoty. On chyba też zachowywał się niemądrze, ale nie czuł w tej chwili nic poza ulgą. Plan Shizuko może i był idealny, ale... czasami cena po prostu jest zbyt wysoka. Wolał umrzeć szczęśliwy niż do końca życia pamiętać, jakim kosztem w ogóle przeżył. Taka była prawda; miał wrażenie, że pierwszy raz w życiu jest całkowicie szczery ze sobą i swoimi uczuciami.

Zresztą... to chyba była uczciwa zamiana – oddać serce dziewczynie, która chciała oddać za niego życie.

– Mylisz się. Właśnie wolę pożyć. Bez wyrzutów sumienia – odparł z błyskiem w oku.

Shizuko parsknęła płaczośmiechem.

– Nie mogę cię słuchać... Ale... – Odwróciła wzrok. – Może to i lepiej... Zostań, skoro tak wolisz. Proszę...

– Zostanę – obiecał. – Może tylko... skoczę po parę rzeczy.

Cofnął się (chodziło mu się trochę, jakby był pijany) i po chwili wrócił z gitarą oraz poduszką. Shizuko chyba domyśliła się jego zamiarów, bo właśnie kończyła wyrównywać pościel. Pistolet usunął się na stolik nocny i chyba było mu trochę wstyd wychylać stamtąd nosa.

Następnie... cóż, położyli się obok siebie i przez kilka godzin gadali o wszystkim i o niczym. Głównie o sobie, przeszłości, pasjach, lękach, marzeniach... Kyoshi sporo grał – melodię, która napisała się sama kilka dni temu, jasne, ale też kilka utworów, które stworzył dużo wcześniej pod wpływem wyjątkowo dziwnej inspiracji, chyba dla jakiejś tajemniczej animy, której co prawda nigdy nie spotkał, ale wiedział, że musi gdzieś być (a przynajmniej miał nadzieję, że jest, bo bez niej pękało mu serce i nawet nie wiedział czemu).

No cóż... Wreszcie znalazł odpowiedź. W miejscu, w którym nigdy by się jej nie spodziewał. Jego anima siedziała tuż obok, tak samo wzruszona, jak zawstydzona. A także śliczna, czysta, pełna dobra i ciepła, w żadnym wypadku nie idealna, ale o tak bliskiej ideału duszy, o jakiej człowiek może tylko pomarzyć...

Nie wrócił już na noc do swojego pokoju. Zasnęli twarzami tuż obok siebie, ściskając się za ręce.

To zabawne, myślał Kyoshi. Nie pierwszy raz zdarzało mu się spać z dziewczyną, ale nigdy wcześniej nie targały nim przy tym tak wielkie emocje. Nigdy wcześniej największej ochoty nie miał na to, żeby zamknąć tę dziewczynę w uścisku i już nigdy jej nie puścić, nigdy do końca świata, choćby i tylko tego ich.

Więc... Wyglądało na to, że to właśnie takie uczucie się zakochać.

To może i było trochę „duże", bardzo wiążące słowo, ale z jakiegoś powodu był pewien, że zakochał się naprawdę. Zupełnie jakby znali się już dużo wcześniej... W zasadzie dopiero teraz skojarzył, że ciągnęło go do Shizuko od samego początku, chociaż wcale specjalnie się nie wyróżniała w takim morzu barwnych osobowości. Dziwne... Albo właśnie nie. Może naprawdę istniało coś takiego jak przeznaczenie.

Chciał obudzić się pierwszy i popatrzeć, jak śpi, ale Shizuko znowu go zaskoczyła, ponieważ była już na nogach, kiedy wstał. Co więcej, chyba właśnie skończyła się myć.

– Podjęłam decyzję – wyjaśniła, dostrzegłszy jego pytające spojrzenie. – Skoro zostało nam tylko parę dni, to chcę je wykorzystać tak, żeby niczego nie żałować.

Kiwnął głową, przecierając oczy.

– Więc co chcesz zrobić?

– Na pewno chcę spędzić jak najwięcej czasu z tobą – powiedziała, spuszczając wzrok. – I z resztą też... Poza tym wydaje mi się, że powinniśmy zorganizować jakieś... pożegnanie zmarłych. Na pogrzeb nie ma szans, ale możemy ich powspominać i spróbować jakoś... oddać im honor, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.

– Chyba tak – westchnął. – Zarzuć pomysł przy śniadaniu. Pozostali na pewno się zgodzą.

Kiedy tak na nią patrzył, rozbitą, a jednak wciąż trzymającą głowę wysoko, wiedział, że wybrał dobrze. Była w niej jakaś niesamowita siła, manifestująca się nie w wytrwałości czy apodyktyczności, a właśnie tej trudnej do opisania wierności pewnym przekonaniom – nieważne, ile świat na nią zrzucał. Shizuko zawsze stawiała innych przed sobą. Żeby komuś pomóc, była gotowa nawet zginąć. Nie miał pojęcia, czy istniał talent, który był wart więcej. Bo to właśnie był talent – nie kunsztu, nie predyspozycji, a charakteru. Najmniej wymierny... ale imponujący nie mniej niż reszta.

To pogodzenie się ze śmiercią imponowało mu chyba najbardziej... Chociaż sam nagle zorientował się, że jest mu już wszystko jedno. Skoro naprawdę nie da się już nic zrobić... Niech tak będzie. Czuł się spełniony. Czy to właśnie była ta mityczna moc miłości?

Podniósł się i, niewiele myśląc, przyciągnął ją do siebie. Wtulił się w jej szyję (i przy okazji porządnie obcałował kawałek skóry, który mu się akurat nawinął).

– Ładnie pachniesz – stwierdził. – Tak świeżym myciem.

Shizuko zachichotała, oddając uścisk.

– Ty za to trochę cuchniesz, więc może też powinieneś pomyśleć o myciu.

– Właśnie teraz się idealnie uzupełniamy. Woda i ogień, czerń i biel, noc i dzień, dobro i zło, mycie i brud...

Trzepnęła go w ucho, śmiejąc się już na całego.

– Jesteś obrzydliwy. W tej chwili masz iść do łazienki!

Chciał powiedzieć „tylko jeśli ty pójdziesz ze mną", ale ugryzł się w język. Nie był pewien, czy by w ten sposób czegoś nie zepsuł... Chyba jednak mimo wszystko nie doszli jeszcze do tego momentu. I pewnie już nie dojdą. Co w zasadzie nie do końca mu przeszkadzało, bo samo uczuciowe spełnienie wynagradzało wszystko. Nie... Takie rzeczy lepiej załatwiać powoli albo wcale.

No i poza tym... absolutnie wszystko staje się sto razy mniej seksowne, jeżeli masz świadomość, że przygląda się temu oszalały, robotyczny niedźwiedź.

Oporządził się szybko. Naprawdę było mu lekko jak nigdy – miał wrażenie, że rzeczy same wpadają mu do rąk, a podłoga sama przesuwa się pod stopami. Czuł się wręcz... przytępiony szczęściem. Jakby zażył silny środek znieczulający. Resztki rozsądku próbowały zwrócić mu delikatnie uwagę, że może nie powinien jeszcze zupełnie spuszczać gardy, ale zignorował je. Zbyt przyjemnie było poczuć wreszcie coś poza strachem i zaszczuciem.

Wyszli razem. Kyoshi nie zawracał sobie głowy zabraniem swoich rzeczy – w końcu i tak tam wróci. Wpadł za to na pewien pomysł, który zrealizował zresztą natychmiast.

– A... – wyrwało się Shizuko, kiedy wziął ją za rękę i przyciągnął bliżej. – No tak...

Zarumieniła się lekko, ale nie puściła. Uśmiechnął się pod nosem. Jej wychodzący na wierzch brak obycia w „tych sprawach" był rozczulający. Chociaż w zasadzie dla niego to też było coś nowego – nigdy wcześniej nie spotykał się z dziewczyną dłużej niż na kilka wieczorów. A nawet wtedy nie przykładał zbyt dużej wagi do wszystkich tych drobnych gestów. Głównie dlatego, że po prostu mu nie zależało.

Z perspektywy czasu patrzył na to z lekkim zażenowaniem, ale może i lepiej się stało? Gdyby wtedy wynikło coś więcej, pewnie nigdy nie zacząłby w ten sposób patrzeć na Shizuko. A miał pewność, że nie było bardziej pasującej do niego osoby na całym świecie.

– To nie jest dziwne... Możesz to zrobić kiedy chcesz – mruczała Shizuko pod nosem. – Ale to znaczy, że ja mogę zrobić to.

Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, przysunęła się do niego i cmoknęła go prosto w czubek nosa. Nie w usta, tylko właśnie w nos! Kompletnie go to zaskoczyło. Przeszła go fala chłodu, która bardzo szybko zrobiła się strasznie gorąca. Shizuko z satysfakcją obserwowała jego reakcję. Zaśmiała się figlarnie.

– Ty... – Poczuł, jak wraca mu krążenie. – Myślisz, że jesteś cwana, co?

Zamknął ją w uścisku i zasypał jej twarz gradem całusów w różne miejsca. Spróbowała się wyrwać z piskiem.

– Przestań! Ty głupolu...!

– Eee... – rozległ się nagle nowy głos.

Odwrócili błyskawicznie głowy. Akio stał kilka kroków za nimi z wielkim burakiem na twarzy. Dopiero po chwili otrząsnął się i uśmiechnął.

– Chciałem powiedzieć „dzień dobry", ale chyba niechcący wam przerwałem...

– Skądże... – odparła Shizuko najmniej przekonującym tonem świata. Odsunęli się od siebie na tyle powoli, żeby wyglądało to chociaż trochę nonszalancko i jakby w zasadzie nic się nie stało.

– O rany, dobra... – Kyoshi pierwszy parsknął śmiechem. – Przecież to nic złego.

Pośmiali się trochę z wyraźną ulgą i ruszyli razem korytarzem. Akio również wyglądał nieco pogodniej niż ostatnio.

– Jesteście głodni? Szedłem właśnie coś przygotować... – zagadnął. – W ogóle byłem wczoraj w bibliotece i znalazłem całą książkę o gotowaniu z owocami. Może uda mi się coś z niej zrobić. Nie wiem tylko, czy nie będę potrzebował pomocy.

– Możesz na nas liczyć – obiecała Shizuko, podłapując sugestię.

Byli pierwsi na stołówce. Skierowali się prędko do kuchni. Akio zapalił światło i zaczął rozkładać naczynia. Wspomniana wcześniej książka czekała już na blacie.

– Wytłumaczę wam zaraz, co i jak... – Uśmiechnął się. – Rany, dotarło do mnie właśnie, że ostatnio ciągle gotowałem sam.

Kyoshi uświadomił sobie, że faktycznie – nie licząc pierwszego dnia, kiedy śniadanie przygotowała Wang-Mu, nigdy razem nie gotowali. Aż do teraz...

Chyba naprawdę coś się kończyło. Ale jeżeli miało być tak, jak teraz, to... mógł zginąć. Naprawdę. Ta smutno-pogodna, niemal rodzinna atmosfera po drugiej stronie niemocy była niewymownie odświeżająca w porównaniu z tym, co musieli znosić przez ostatnich parę tygodni. Czy brała się ona z totalnego poddania i rezygnacji? Z pewnością. Może kluczem było właśnie wiedzieć, kiedy powinno się przestać z całych sił trzymać życia. A póki jeszcze trwało, wykorzystać resztki jak najlepiej. Opór nic nie dawał... więc lepiej było samemu puścić i upaść lekko i bez żalu.

Brawo, Monokuma, myślał, krojąc jabłka. Udało ci się. Zagraliśmy w twoją grę, której nie dało się wygrać od samego początku, i ponieśliśmy porażkę. Ale nie dostaniesz ostatecznej satysfakcji. Przynajmniej nie ode mnie. Ani od niej.

W końcu przyrządzili tosty z pomarańczą i owocową sałatkę. Najbardziej w przepisach nie ograniczał ich nawet niedobór owoców, bo tych było pod dostatkiem, a będące na wykończeniu podstawowe produkty. Oprócz owoców najwięcej zostało „ciekawych" przypraw, z którymi Akio najwyraźniej nie miał czasu ani ochoty eksperymentować. Nawet niesławnej pasty wasabi nikt za bardzo nie ruszył... Ciekawe, czy to nie ona zaważyła wtedy o sprawie. Może mogliby dzisiaj przyrządzać jakiś tradycyjny chiński smakołyk, starając się przypadkiem nie zetrzeć powstającego na stole dzieła sztuki. I Amy wreszcie by się tak naprawdę uśmiechnęła... Nieduży, zielony słoiczek zdawał się śmiesznie niską ceną. Z tym że nie było już chyba sensu patrzeć w przeszłość i rozpamiętywać błędów. Jedyne, do czego to prowadziło, to jeszcze większe rozczarowanie rzeczywistością.

Po półgodzinie siekania, układania i grania w „ile razy mogę cmoknąć Shizuko, kiedy Akio nie patrzy, zanim dostanę po kostkach" wszystko było już gotowe. Zanieśli gotowe jedzenie na stołówkę. Kyoshi chciał już zacząć rozkładać talerze, kiedy Akio wyszedł na środek i zaklaskał w dłonie.

– Co wy na to, żeby zjeść na górze? Możemy pograć albo coś pooglądać po posiłku.

– Czemu nie. – Katsumi wzruszyła ramionami. – Tylko nie tę różową landrynę, proszę. Do teraz nie mogę wyrzucić jej piosenki z głowy.

– Może ktoś wreszcie będzie na tyle odważny, żeby zmierzyć się ze mną w tego Tekkena... – rzucił nonszalancko Sushi.

Kyoshi poczuł wpełzający mu na usta uśmiech. Czuł się tak dobrze, że nawet widok tego debila mu za bardzo nie przeszkadzał.

– Ja mogę – powiedział.

– Um... – Shizuko chrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę. Odwróciła się w jego stronę, szukając wsparcia. – Słuchajcie, bo ja chciałam was o coś poprosić...

– Rany... faktycznie – zreflektował się Kyoshi. – Mów.

Shizuko wyjaśniła naprędce swój pomysł. Było jej chyba trochę głupio, bo atmosfera w sali zauważalnie przygasła, kiedy skończyła mówić.

– Wydaje mi się, że... to faktycznie będzie odpowiednie – stwierdził w końcu Akio. – Może i nie znaliśmy ich zbyt długo, ale wciąż spędziliśmy razem dużo czasu.

– Jeżeli możemy zrobić chociaż tyle, żeby ich nie zapomnieć... – wymamrotała Amy, patrząc w podłogę.

– Też się zgadzam. – Katsumi wstała ze swojego miejsca. – Ale najpierw powinniśmy zjeść. Idziecie? Później każdy na spokojnie będzie mógł powiedzieć wszystko, co uważa za właściwe.

Udali się więc już bez przedłużania na górę. Najlepsze warunki do śniadania były w pokoju gier – zresztą już raz wcześniej jedli tam obiad. Przy posiłku rozmawiali o niezobowiązujących sprawach i próbowali nawet trochę żartować. Kyoshi nie mógł się powstrzymać od zerkania w stronę Sushiego. Siedzieli z Shizuko bardzo blisko i parę razy nawet ją złapał za rękę... Niechętny wyraz słabo skrywanej zazdrości na twarzy chłopaka z jakiegoś powodu był strasznie satysfakcjonujący. Może to trochę gówniarskie z jego strony, że aż tak go to cieszyło, ale... należało mu się za wszystkie męki, które musiał z jego powodu znosić, prawda? Z drugiej strony jednak nie czuł już chyba do niego takiej prawdziwej złości. Porzucił ją gdzieś wczoraj i teraz naprawdę nie miał potrzeby ciągnięcia tej dziwnej, przyjazno(?)-agresywnej rywalizacji. Już... nie było po prostu sensu marnować nerwów na coś, co miało tak małe znaczenie. Co nie znaczyło, że nie zamierzał skopać mu tyłka podczas umówionej gry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro